Sztuka z żywiołów Ólafura Eliassona

Niniejszy tekst jest autorstwa Aleks Szubert, członkini kolektywu Grupa Pohjola.

O land arcie często pisze się w czasie przeszłym.

Dodaje się przy tym, że największy rozwój tego nurtu przypadał na lata 70. Zupełnie jakby sztuka ziemi była skończonym rozdziałem w historii sztuki i jakby dziś nie tworzono dzieł zespojonych z naturą. Ale jakim cudem sztuka z zamysłu koncentrująca się na wyjątkowej roli natury, mogłaby być pieśnią przeszłości, gdy świat mierzy się z katastrofą klimatyczną?

Jednym z artystów, dla których natura jest najważniejszym tematem, jest Ólafur Eliasson, twórca o tyle wyjątkowy, że przyroda jest dla niego jednocześnie tematem, jak i materiałem, w którym działa. Chociaż brzmi to zdecydowanie land-artowo, to o nim pisze się z kolei, że jego dziedziną jest instalacja i, że tworzy rzeźby. Ale nawet gdy ktoś twierdzi, że land art jest zjawiskiem historycznym, to zaprzeczyć nie można, że Eliasson ma z tym nurtem coś wspólnego — ale miał niestety pecha i urodził się za późno aby załapać się na działanie w czasach rozkwitu land artu.

Przypomnijmy sobie skąd w ogóle wziął się land art i dlaczego w latach 60. nagle więź z naturą zaczęto wyrażać poprzez przekopywanie pustyni, chociaż wcześniej do tego celu zupełnie wystarczały pejzaże. Artystów ziemi interesowała nie tylko natura i jej bliskość, ale mieli też pewne przemyślenia na temat świata sztuki — uważali mianowicie, że jest zepsuty do cna, a tworzenie dzieł niesprzedawalnych i niewystawialnych było ich buntem wobec sposobu funkcjonowania artworldu. Ich dzieła najczęściej znajdowały się w ustronnych miejscach w znacznym oddaleniu od miast, ich skala oraz nierozerwalny związek z otoczeniem nie pozwalały na umieszczenie ich w galeriach ani muzeach.

Olafur Eliasson, The Weather Project and The Green River Series –  sarahpadbury
Ólafur Eliasson, Zielona rzeka (Green river), źródło: https://sarahpadbury93.wordpress.com/

Co więcej, w prace wpisany był proces ich niszczenia. Niektóre, jak Spiralna Grobla Roberta Smithsona, trwają i powoli rozpadają się od dekad, inne istnieją tylko przez kilka godzin lub dni — jak na przykład kompozycje z liści czy rysunki na piasku. Ale i na te zjawiska rynek sztuki znalazł sposób: na wystawach zaczęto pokazywać dokumentacje projektów i je właśnie sprzedawano. Często zresztą dokumentacja była jedynym sposobem na zapoznanie się z pracami ulotnymi lub takimi, które przez ogromną skalę mogą być obejrzane jedynie z lotu ptaka. A jeśli do zobaczenia dzieła sztuki potrzebny jest prywatny helikopter, to kto będzie mógł się z nim zapoznać? Ci sami bogaci kolekcjonerzy, którym artyści ziemi chcieli zepsuć całą zabawę w zbieranie sztuki. W tym sensie ideały land artu poniosły porażkę. Może dlatego według różnych teoretyków cały nurt jest martwy? Sztuka ta się nie sprawdziła, zadziałała kompletnie inaczej, musiała się więc skończyć. A to, co dziś można nazwać land artem, siłą rzeczy działa inaczej i ma większy problem niż niesprawiedliwe mechanizmy artworldu — chociażby globalne ocieplenie.

Ólafurowi Eliassonowi nie są obce klasyczne tematy podejmowane przez land art — ale umówmy się, że jednak dobrze jest mieć finansowanie, aby móc za coś żyć i jeszcze utrzymać swoje studio. Problem wystawialności podejmuje chociażby praca Koryto rzeki (Riverbed), instalacja, która polegała na stworzeniu strumyka w galerii. W tej produkcji mieści się jednak znacznie więcej treści — i to ściśle powiązanej z postępującym wyniszczaniem środowiska naturalnego. Może już niebawem stawienie się w podobnym, stworzonym i wyznaczonym przez człowieka punkcie widokowym będzie jedyną możliwością obcowania z naturą? Może ten proces już się zaczął? Czy to w ogóle jeszcze można nazwać naturą?

Natura Eliassona, to natura specyficznie pojęta. To nie drzewka, kwiatki i wprawiające w zadumę romantyczne pejzaże, które przychodzą na myśl mieszczuchom. To coś bardziej ulotnego i bardziej demokratycznego, coś z czym możemy obcować bez konieczności wyjazdu w odludne miejsce — o ile znajdziemy takie, w którym żaden deweloper nie zdążył jeszcze postawić apartamentowca ani hotelu. To przede wszystkim pogoda i światło, najbardziej egalitarni reprezentanci natury. Ich wszechobecność jest o tyle istotna, że artysta bardzo często zajmuje się zjawiskiem odsunięcia współczesnego człowieka od natury.

Screen Shot 2016-01-29 at 16.05.06
Ólafur Eliasson, The Weather Project, Tate Modern, Londryn, źródło: https://sarahpadbury93.wordpress.com/

Jego materiałami są między innymi mgła czy tęcza, ale chyba najbardziej rozpoznawalną realizacją tego twórcy jest Projekt pogoda (The Weather Project), stworzona w londyńskim Tate Modern kopia słońca. Cała instalacja dawała wrażenie bliskości gwiazdy, a obecność ludzi dopełniała zapraszający do udziału projekt: odwiedzający galerię spędzali czas leżąc na podłodze, czasami też układając się w różne kształty z innymi osobami. Składające się na słońce żółte lampy sprawiały, że ludzie zmieniali się w podobne do siebie, ciemne sylwetki na pomarańczowym tle. Dla Eliassona istotne było, by widzowie mogli zrozumieć, jak cały efekt został osiągnięty, więc też złożoną z około 200 lamp konstrukcję dało się podejrzeć od tyłu. Wystawie towarzyszyły powiązane z pogodą wydarzenia, które z dzisiejszej perspektywy możemy nazwać uświadamiającymi. Rok 2003, w którym powstał Projekt pogoda to też czas, w którym dyskusja o zmianach klimatu zaczęła przedostawać się do kręgu zainteresowania opinii publicznej.

Wiele z prac Eliassona jest podszytych obawą przed nadchodzącą tragedią. Artysta podejmuje różne działania, by wstrząsnąć ludźmi żyjącymi w wygodnej nieświadomości czy po prostu zwrócić uwagę na problemy z którymi współcześnie się mierzymy. Lub możemy nieoczekiwanie musieć się zmierzyć. W projekcie Zielona rzeka (Green river) Eliasson zafarbował kilka rzek na intensywną zieleń, co doprowadziło do podejrzeń, że doszło do jakichś podejrzanych wycieków. Z kolei by wskazać na problem, jakim jest topnienie lodowców, tworzy on obrazy z roztapiającego się lodu oraz wprowadza ich kawałki (no, bardzo, bardzo duże kawałki) do miast, tak by stopiły się na oczach ludzi.

Credit: Getty Images/Chesnot
Artysta z dziełem “IceWatch”, Credit: Getty Images/Chesnot

Czy Ólafur Eliasson uprawia w końcu sztukę ziemi czy jednak nie? Powiedziałabym nawet, że land art Eliassona jest bardziej land artem niż ten oryginalny z lat 70. Repertuar środków wyrazu nurtu poszerzył się o możliwości, które dają nowe technologię, a tematyka, którą się zajmuje, tym razem dotyczy nas wszystkich. Same prace są też łatwo dostępne, bo zupełnie przypadkowo możemy natknąć się na nie w przestrzeni publicznej. Środek ciężkości przesunął się z nieco romantycznego zachwytu do realnych problemów ludzkości.

Tekst został opublikowany w ramach współpracy z Grupą Pohjola. Mój gościnny tekst ukaże się na ich stronie w następnym miesiącu.