Z Atlantyku nad Wisłę

Dużo mówi się o Polakach emigrujących na Islandię. Ale co z Islandczykami mieszkającymi w Polsce? O tym, dlaczego zdecydowali się na życie nad Wisłą, rozmawiam z Vaką i Böðvarem.

Trudno dokładnie oszacować oficjalną liczbę Islandczyków mieszkających w Polsce. W grupie Íslendingar í Póllandi jest zaledwie 85 członków, ale należą do niej również islandzkojęzyczni Polacy. Nawet na stronie Konsulatu Honorowego Republiki Islandii w Warszawie nie znajdziemy dokładnych liczb, choć pracownicy IHC szacują, że Islandczyków mieszkających w Polsce na stałe powinno być kilkudziesięcioro. Udało mi się zrobić krótkie wywiady z dwójką z nich. Oboje przeprowadzili się do Polski trzy lata temu, w 2017 roku. Vakę Hafþórsdóttir poznałam w szkole językowej Stacja Północ, bo przez pierwszy rok swojego pobytu w Polsce uczyła islandzkiego. Z zawodu jest jednak prawniczką i na co dzień pracuje zdalnie dla firmy w Islandii. Kontakt z Böðvarem Böðvarssonem udało mi się nawiązać za pośrednictwem klubu piłkarskiego Jagiellonia, w którym gra na pozycji obrońcy.

Islandczycy a sprawa polska

Kiedy Polacy emigrują na Wyspę, mogą spodziewać się dużej społeczności rodaków, a ze względu na długoletnią tradycję emigracji i zainteresowanie Islandią w Polsce, mają wiedzę lub przynajmniej wyrobione zdanie na temat nowego kraju. A jak jest z Islandczykami przyjeżdżającymi do Polski? Właściwie działa to też w drugą stronę. Kiedy gościłam na zajęciach języka polskiego na Uniwersytecie w Reykjaviku, studenci opowiadali mi, że ich zainteresowanie językiem i kulturą polską wynika z dużej liczby Polaków na Islandii i prywatnych związków z nimi. Większość uczyła się języka swojego partnera, inni – chcieli zwiedzać kraj, który wydaje się im szczególnie bliski. Nie zapominajmy też o Islandczykach przyjeżdżających do nas w celach nie tylko turystycznych, ale też po tańsze zakupy i usługi dentystyczne.

Co jednak z motywem do przeprowadzki? Dominuje polski partner, z którym Islandczycy i Islandki przeprowadzają się do Polski. Vaka znalazła się nad Wisłą ze względu na swojego chłopaka, podobnie jak wielu innych Islandczyków, których przelotnie spotykałam w Polsce. Nie jest to jednak jedyna przyczyna przyjazdu do Polski. Wielu młodych Islandczyków przyjeżdża do Polski na studia, chociażby do Łódzkiej Szkoły Filmowej, z którą związany jest chociażby Rúnar Rúnarsson. Pamiętam też, że kiedy na Islandii otwierano pierwszy H&M, Islandki praktykowały w warszawskich sklepach tej sieci. O wiele rzadziej zdarza się, aby Islandczyk przyjeżdżał do Polski w celach zawodowych. To jednak przypadek Böðvara, piłkarza, który rozpoczął współpracę z Jagiellonią.

Oto pierwszy Islandczyk w Ekstraklasie. Jak doskonale pamiętamy z Euro 2016, piłkarze z tego kraju są dobrze zbudowani, wybiegani i potrafią zostawić
Böðvar Böðvarsson z barwami Jagielloni, zdjęcie: https://gol24.pl/

Pierwsze kroki

Początki zawsze wydają się trudne, szczególnie dla przyjezdnych wrzuconych w polskie społeczeństwo bez znajomości języka ani wsparcia bliskich. Moi rozmówcy nie mieli jednak tego problemu. Vaka, zanim na stałe osiadła w Warszawie, wielokrotnie odwiedzała rodzinę swojego chłopaka w Wielkopolsce. Do stolicy przyjechała dwa razy przed przeprowadzką, nie było to więc obce jej miasto. Podobnie z towarzystwem: poza chłopakiem i jej znajomymi, pierwszymi Polakami, z jakimi zaczęła się kolegować na miejscu byli jej uczniowie z kursu islandzkiego.

Böðvar przyznaje z kolei, że zanim się tu przeprowadził, znał wielu Polaków z Islandii, więc nie jechał do zupełnie obcego mu kraju. Przyjechał tutaj w lutym 2017 roku, wówczas jako 22-latek. Choć sprowadziły go tu kwestie wyłącznie zawodowe, jak sam twierdzi, nie miał trudności z zaklimatyzowaniem się:

Większość moich znajomych na miejscu to koledzy z drużyny albo pracownicy klubu, ale mam też znajomości spoza środowiska piłkarskiego. Nie miałem żadnych problemów z nawiązywaniem kontaktu z Polakami.

Co więcej, piłkarz podkreśla, że przyjazd do Polski nie był dla niego szokiem kulturowym. Poznani na miejscu Polacy utwierdzili go w przekonaniu, że mają sporo wspólnego z Islandczykami: przede wszystkim poczucie humoru wydawało mu się podobne. Dużym, ale pozytywnym zaskoczeniem było natomiast polskie jedzenie. Pewnie nie spodziewał się, że może być tak smaczne, ale dzisiaj ocenia je w prostych słowach: “Kocham je!”.

Vaka również ciepło zapamiętała swoje pierwsze przemyślenia dotyczące Polski i Polaków:

Jedną z rzeczy, które pamiętam, jest zdumienie, jak przytulne były dla mnie polskie wnętrza. Na Islandii wystrój domu jest bardzo skandynawski, np. białe ściany, minimalistyczny wystrój i tylko kilka kolorowych akcentów. Od razu zauważyłam, że Polacy nie boją się używać kolorów w swoich domach i wszędzie mają wiele elementów dekoracyjnych, co sprawia, że ich ​​domy są tak zachęcające i przytulne.

Polskie plusy i minusy

Oboje Böðvar i Vaka spędzili dużo czasu na podróżowaniu po Polsce, szczególnie zwiedzając największe miasta. Dla Böðvara zdecydowanym numerem jeden jest Kraków, natomiast z opowieści Vaki wynika, że szczególną sympatią darzy Warszawę. Kiedy pytam o to, co szczególnie podoba jej się w Polsce w porównaniu z Islandią, mówi właśnie o Warszawie. Porównując obie stolice, podoba jej się to, jak dobrze skomunikowane jest nasze miasto stołeczne, co jest szczególnie ważne dla niej jako dbającej o środowisko. Na Islandii posiadanie własnego samochodu jest niemal niezbędne, z kolei w Polsce (przynajmniej w miastach) można posługiwać się komunikacją miejską. Warszawa to także duże miasto, jakim Reykjavik nie jest. Dzięki temu, jak wiele ma do zaoferowania w kwestii kulturalno-gastronomicznej, nigdy nie można się tu nudzić.

Moi rozmówcy często chwalą polskie jedzenie. Böðvar uwielbia pierogi i ma nadzieję, że kiedy wróci na Islandię, uda mu się znaleźć dobrą polską restaurację z tradycyjnymi pierogami. Ze względu na powroty na Islandię i częste treningi, nie miał jednak okazji spędzać żadnych świąt w Polsce, tak jak Vaka. Ta przypomina sobie góry jedzenia, które kojarzą jej się z obchodami Bożego Narodzenia czy Wielkiejnocy. Przeprowadziła się do Polski tuż przed Wielkanocą i wszyscy ostrzegali ją, żeby przygotowała się na świętowanie z pustym brzuchem. “Byłam zaskoczona tą przestrogą, przecież my, Islandczycy, jemy równie dużo podczas świąt”, mówi. Gdy po raz pierwszy zasiadła przy świątecznym stole, zmieniła zdanie:

Wy, Polacy, osiągnęliście nowy poziom w świątecznym objadaniu się! (śmiech) Przez trzy dni bez przerwy jadłam mazurki, sałatkę warzywną i faszerowane jajka (i bardzo mi się to podobało!).

 Jedynym minusem dla Vaki jest ilość mięsa w polskiej kuchni. Sama jest wegetarianką, więc kiedy próbowała ugotować coś według tradycyjnych przepisów, zderzyła się ze ścianą. Po kilku próbach udało się jej jednak zrobić bezmięsne gołąbki czy wegetariańskie schabowe. Uwielbia też szeroki wybór wegetariańskich i wegańskich restauracji w Polsce.

Polskie jedzenie bezsprzecznie skrada islandzkie serca, ale również pogoda. Co ciekawe, moi rozmówcy mają ekstremalnie różne zdania co do… polskiego lata! Dla Böðvara jest to zdecydowanie jeden z największych plusów Polski, coś, czego będzie mu brakowało tak samo jak pierogów: “Będę tęsknił za polskim latem, ponieważ są one bardzo różne od tego, do czego jestem przyzwyczajony w Islandii.” Z kolei dla Vaki polskie upały wydają się największą zmorą:

Szczerze mówiąc, temperatura była dla mnie dość trudna do zniesienia. Zawsze otwierałam wszystkie okna w mieszkaniu, żeby zrobić przewiew, ale nie pomagało mi to w lipcu czy sierpniu. Jednym z pierwszych słów, których nauczyłam się po polsku, było „wachlarz”, bo zawsze jakiegoś szukałam!

Nie ukrywa jednak, że będzie brakowało jej ciepłych wieczorów i spacerów nad Wisłą czy czytania książki na balkonie. Nawet jeśli polskie lato kojarzy się z upałami, na Islandii trudno o pogodę, która pozwala na tak wiele czynności na świeżym powietrzu.

Bilden kan innehålla: 2 personer, personer som ler
Vaka Hafþórsdóttir podczas obchodów Dnia Islandzkiego, zdjęcie: Studencki Klub Islandzki.

Wsiąkanie w polskość

Trzy lata to wystarczająco długo, aby poczuć się w nowym kraju jak u siebie i zgłębiać jego kulturę i zwyczaje na tyle, by częściowo stały się codziennością obcokrajowca. Dla Vaki proces ten był na tyle naturalny, że miała regularny kontakt z rodziną swojego partnera, a do tego postanowiła nauczyć się języka polskiego. Po trzech latach bardzo dużo rozumie i używa komunikatywnego polskiego. Jak sama jednak zauważa, jej życie towarzyskie w Warszawie składało się zarówno z polskich przyjaciół, jak i znajomości z obcokrajowcami poznanymi na kursie. Głównym językiem, którym posługiwała się w tych relacjach pozostawał jednak język angielski.

W przypadku Böðvara angielski również pozostaje językiem numer jeden: “Nawet jeśli rozumiem dużo z języka polskiego, mam problem z mówieniem w tym języku”. Na pytanie, czy po trzech latach w Polsce czuje się już trochę Polakiem, odpowiada: “Tak, trochę”. Jak przyznaje, podoba mu się zarówno miasto, w którym przyszło mu mieszkać, jak i ludzie. Zgodnie z kontraktem ma pozostać w białostockim klubie do czerwca 2021 roku, ale niewykluczone, że będzie grał w żółto-czerwonych barwach nieco dłużej.

A co na temat swojej polskości mówi Vaka? Zdecydowanie zgadza się z tym, że ma już w sobie coś z Polki, mimo że niedawno wróciła na Islandię:

Po latach w Polsce czuję bardzo silny związek z Polską i Polakami w ogóle. Teraz, gdy wróciłam na Islandię, postrzegam Polskę, a zwłaszcza Warszawę, jako starego przyjaciela, którego będę odwiedzać jak najczęściej.

Jako dowód na to, że ma już w sobie sporo polskości, są jej talenty kulinarne. W ostatnim czasie opanowała nie tylko wiele przepisów z tradycyjnej książki kucharskiej, ale też uczestniczyła w warsztatach lepienia pierogów. Mówi, że teraz jej uszka wigilijne wyglądają tak dobrze, jakby wykonała je polska babcia. Co więcej, bardzo podobają jej się typowo polskie tradycje i święta, takie jak stawianie dodatkowego nakrycia na wigilijnym stole czy wróżby andrzejkowe. To pierwsze zdecydowanie przejmie podczas obchodzenia świąt na Islandii, z kolei przepowiadanie przyszłości traktuje nie tylko jako świetną zabawę: “W ubiegłym roku moją andrzejkową wróżbą był samolot. Kto wie, może zwiastował powrót na Islandię?”.

Czy coś nas łączy?

Böðvar powiedział, że Polacy i Islandczycy są do siebie bardzo podobni pod względem poczucia humoru i cech charakteru. Twierdzi, że Polacy są równie pracowici, co jego rodacy. Gdyby mógł pozwolić sobie na dłuższą rozmowę, pewnie prędzej czy później porównałby przywiązanie do sportu i miłość do piłki nożnej. Wyraża to jednak za niego Vaka: “Oba narody potrafią oszaleć na punkcie jakieś dyscypliny, w której ich reprezentacja akurat odnosi sukcesy”. Za przykład podaje skoki narciarskie i szał na Adama Małysza, porównując to z popularnością Gunnara Nelsona dzięki jego wynikom w MMA. “Nagle wszyscy Islandczycy stali się ekspertami sportowymi”, dodaje.

Być może polska i islandzka pracowitość w oczach Böðvara wynika z chęci podkreślenia obecności swojego państwa na arenie międzynarodowej. Sport jest tu świetną okazją, ale nie tylko. Jak świetnie dostrzega to Vaka, Polacy i Islandczycy pragną dawać z siebie wszystko za granicą. A przywiązanie do kultury i tradycji każe nam być dumnymi narodami, które chcą podkreślać swoją wyjątkowość na różne sposoby. 

Zbliżamy się więc powoli do dyskusji na tematy polityczne. Piłkarz nie chce komentować sytuacji politycznej w Polsce, ale chętnie podejmuje się tego Vaka, osobiście mocno zaangażowana w aktywizm społeczny, co widać również na jej mediach społecznościowych:

Podczas mojego pobytu w Warszawie zawsze głośno mówiłam o znaczeniu poszanowania praw człowieka, a jako prawniczka jestem bardzo rozczarowana działaniami podejmowanymi przez polski rząd w ostatnich latach. Powód, dla którego brałam udział w Marszu Równości czy Strajku kobiet jest taki sam, jak w Marszu Równości i Marszu Kobiet (Druslugangan) na Islandii. Po prostu mocno wierzę w prawa człowieka i prawo jednostki do samodzielnego decydowania o sprawach własnego życia.

Trudno zaprzeczyć, że Islandki szczególnie gorąco kibicowały polskim kobietom w walce o ich prawa. Pozostałe kwestie są już indywidualne, ale niewątpliwie polsko-islandzka współpraca dyplomatyczna czy oddolne organizacje polonijne odwołują się do cech, które mieli na myśli moi rozmówcy: uwielbieniu wolności, niezależności czy uporowi i osiąganiu celów ciężką pracą.

Moi rozmówcy przeprowadzili się do Polski z różnych przyczyn, ale trzyletni pobyt nad Wisłą dał im podobne wrażenia i doświadczenia. Mnie najbardziej zaskoczył ich ciepły i wyrozumiały stosunek do samego języka, przez większość obcokrajowców mieszkających w Polsce uznawany przecież za niemożliwy do opanowania! Czy to jednak nie kolejna cecha łącząca nasze kraje, że oba języki wydają się z pozoru nieopanowalne, ale wystarczy odrobina uporu i osłuchania, aby prędzej czy później móc używać go w codziennych sytuacjach?

Jeśli znacie innych Islandczyków związanych z Polską, chętnie poznam i opiszę tutaj ich historie.

Kobiece spojrzenie na Wyspę

Czy kobietom lepiej żyje się na Islandii? Trudno przeprowadzić obiektywne porównanie, chyba że zapytamy Polki, które od jakiegoś czasu mieszkają na Islandii.

We wrześniu Olga (Polka na Islandii) zaprosiła dziewięć dziewczyn mieszkających na Wyspie do udziału w projekcie Polki na Islandii. Celem przedsięwzięcie było nie tylko zaprezentowanie naszych rodaczek i ich kont w mediach społecznościowych, ale też pokazanie mniej oczywistych miejscowości w Islandii, z ich warunkami do życia i charakterystyką. Tak o projekcie pisze pomysłodawczyni, Olga:

#PolkiNaIslandii to projekt o życiu, możliwościach i dziewczynach z każdej części kraju. Każda z nich opisze swoje miejsce zamieszkania i opowie o swoim życiu z dala od stolicy.

Na początek jednak, ja przedstawię Wam moje życie w Reykjaviku, abyście mieli odniesienie. Agnieszka zaś opowie o życiu w stolicy północy, Akureyri, które pewnie nie odbiega bardzo od mojego życia. Jak żyje się w mniejszych miejscowościach i na islandzkiej wsi na końcu świata opowie Wam Paulina (Borgarnes), Paulina (Flúðir), Ewa (Þórshöfn), Zuza (Húsavík), Eliza (Þorlákshöfn), Ilona (Patreksfjörður), Emilia (Eskifjörður), Anonim (Blönduós).

Projekt zaowocował kolejnymi tekstami o każdej z dziewczyn i każdym z miejsc, w którym mieszkają, a także bogatym materiałem na kontach Instagram, szczególnie u Olgi. U niej zresztą zawsze znajdziecie mnóstwo interesujących informacji na temat życie na Wyspie, a jej blog podzielony jest na kategorie: Kobieta, Emigrantka, Matka, Islandka i myślę, że to świetnie podsumowuje, jak wielowątkowa jest jej opowieść i z ilu ciekawych perspektyw opisuje ona swoje życie na Islandii.

Postanowiłam jednak zadać uczestniczkom projektu własne pytania, przygotowując się do wystąpienia podczas XII Festiwalu Kultur Europy „Islandia jest (z) kobietą? – o sytuacji kobiet na wyspie”. Sporo już przeczytałam na temat obecnej sytuacji kobiet na Islandii, nawet co nieco już o tym napisałam, ale postanowiłam zapytać też konkretnie mieszkanki Wyspy o to, jak naprawdę czują się na Islandii na co dzień. Postanowiłam skupić się na aspektach, które podkreśla na swoim blogu Olga, czyli: jak to jest być na Islandii kobietą, matką, żoną? A wszystko to z podwójnej perspektywy: bycia wieloletnią insiderką i mając porównanie z Polską.

Kobieta

Zacznijmy od tego, co wspomina Olga w cytowanym tutaj wpisie na Instagramie: wyglądzie. Choć nikt nie chce tego mówić głośno i oficjalnie, w Polsce bardzo często ocenia się kobiety po wyglądzie, co wpływa nie tylko na ich życie prywatne, ale również zawodowe. Polki muszą dbać o swój wygląd, golić nogi, a największymi celebrytkami w kraju są fitnesstrenerki, które pod płaszczykiem “dbania o dobrą kondycję i lepsze samopoczucie” nakręcają poczucie winy, że nie mieścimy się w rozmiar S. Zdaniem Polek na Islandii sytuacja jest zupełnie inna:

Ilona: Tak, zdecydowanie. Czuję, że tutaj mniej ocenia się nie tylko kobiety, ale w ogóle wszystkich, po wyglądzie.

Agnieszka: Nie ma czegoś takiego jak większa tolerancja względem kobiecego wyglądu. Nikogo nie obchodzi jak wyglądasz, vide: baseny.

Najczęściej przywoływanym argumentem jest właśnie regulamin każdego basenu miejskiego. Tutaj regułą jest rozbieranie się do naga i prezentowanie się pod prysznicem w stroju Ewy, i jak wynika z relacji wielu dziewczyn mieszkających czy odwiedzających Islandię – nie trzeba martwić się o oceniające spojrzenia współtowarzyszek. A skoro kobiety mniej porównują się do siebie, to i mają lepszy kontakt z własnym ciałem i mniej stresu związanego z tym, jak powinny wyglądać. Tak wygląda według mnie świat idealny, i znaleźć go można na islandzkich basenach.

A jak wyglądają relacje damsko-męskie?

Agnieszka: Normalnie. Nikt nie przepuszcza mnie w drzwiach, nie całuje w ręce, całe szczęście! Jak niosę coś cięższego, to również nikt do mnie nie podskakuje z pomocą, ale udzielą ją, jeśli poproszę, a nie mam z tym problemu. Większy miałabym w Polsce.

Ilona: Gesty w Polsce uważane za szarmanckie czy kulturalne – przepuszczanie w drzwiach, wkładanie płaszcza – tu się raczej nie zdarzają.

Jedni powiedzą więc, że Islandia to jedno z głównych gniazd wyklucia trującego feminizmu, który stopniowo kastruje mężczyzn, inni – że to raj dla równości płci. Jeśli jednak faktem jest spostrzeżenie, że kobieta nie oczekuje pomocy, ale może na nią liczyć, jeśli poprosi, to możemy przekonać się, że islandzkie społeczeństwo dąży ku idealnej równowadze i sprawiedliwości płci, z zachowaniem zrozumienia i szacunku dla różnic wynikających z biologii, nie przykuwając jednak wagi do tradycyjnych, kulturowych stereotypów.

Żona

Skoro na Islandii łatwiej o równouprawnienie kobiet na rynku pracy i w sferze publicznej, łatwiej też o to samo w sferze prywatnej: czyli w związku małżeńskim oraz w domu. Tutaj również panuje nowy model podziału obowiązków i praw, który – na szczęście – nie jest też już aż taki obcy na polskim podwórku. Niemniej jednak skoro pytane przeze mnie dziewczyny zdecydowały się to podkreślić, różnica ta musi wciąż robić wrażenie, a z pewnością skala par/małżeństw wymieniających się obowiązkami, również opieką nad domem i dziećmi.

Agnieszka: Mój mąż jest Islandczykiem i nie oczekuje ode mnie absolutnie niczego, naturalnie nie tyle co dzielimy się obowiązkami (bo nie musieliśmy nigdy podpisywać żadnej umowy czy porozumienia) dostosowujemy się do sytuacji. Często prace domowe wykonuje osoba, której się… chce.

Gotowanie, pranie, sprzątanie to zadania dotąd przypisywane kobietom, a przejmowanie ich przez mężczyzn stanowi o powolnym wyrównywaniu różnic, które przez lata spowalniały kobiety na rynku pracy. Czy są jednak aktywności tradycyjne przypisane mężczyznom, które na Islandii coraz częściej wykonują również kobiety?

Agnieszka: Może to, że kobiety często prowadzą samochód nawet będąc z pasażerem płci męskiej/mężem/partnerem.

Ilona: Prawie równie często widzę tu Islandkę z wiertarką albo wałkiem do malowania, co Islandczyka.

Może dziwić, że takie widoki mogą dziwić. A jednak to, co dla Islandczyków może wydawać się normalne, z polskiej perspektywy wciąż może mieć charakter sensacji.

Matka

Podobnie jak progresywne podejście do antykoncepcji, aborcji, leczenia niepłodności oraz ciąży. Nawet jeśli kobieta ma tę “wyższość” nad mężczyzną, że może rodzić dzieci, to jest w Islandii pewna swoich praw, również związanych z decydowaniem o swoim ciele i podjęciu decyzji o tym kiedy i czy w ogóle zajdzie w ciążę. Tym, które decydują się na dziecko, państwo idzie bardzo na rękę:

Eliza: Piękne jest to, że kiedy dzieci są chore, nie muszę się stresować ze nie idę do pracy. Po pierwsze klienci są 300% bardziej wyrozumiali, po drugie jak nie idę nawet tydzień do pracy to nie muszę się martwic o pieniądze, a w Polsce to by była ogromna tragedia z wielkim uszczerbkiem na finansach rodzinnych.

Do ważnych benefitów socjalnych pytane przeze mnie dziewczyny zaliczają również długi w skali europejskiej urlop tacierzyński, a także opieka w trakcie ciąży i pierwszych dniach życia dziecka (o czym poczytacie również u Dobry poród). Kobiety ciężarne i matki na pewno mogą liczyć na wyrozumiałość ze strony zatrudniającego i rynku pracy, ale z drugiej strony nie są “dyskryminowane” przez swój stan i według pytanych przeze mnie dziewczyn pozostają w pracy stosunkowo długo:

Ilona: Czasami samopoczucie kobiety w ciąży jest lekceważone, lekarz na niektóre dolegliwości odpowiada “ciąża to nie choroba”. Jasne, ale to nie jest normalny stan dla organizmu, a tu na Islandii panuje jakiś kult pracy do końca ciąży.

Mogłoby się więc wydawać, że jeśli od kobiety ciężarnej oczekuje się pełnej gotowości do pracy przed urodzeniem, to po urodzeniu Islandki przyjmują funkcję super-matek, które idealnie łączą życie zawodowe z macierzyństwem. Tymczasem Islandczycy dalecy są od idealizowania kobiety-matki, przynajmniej w kontekście społecznym. Co to znaczy? Że matka może popełniać błędy, zaniedbać swoje obowiązki, a społeczeństwo jej za to nie zlinczuje.

Ilona: Kilka razy spotkałam się z tym, że mama pisze na Facebooku: „Czy ktoś wie gdzie jest mój syn? Nie przyszedł po lekcjach do domu”, a ktoś jej na spokojnie odpisuje: “Jest u nas z moim synem”, „widziałam go przed chwilą w sklepie” itp. Nigdy za to nie słyszałam o tym, żeby ktoś o takiej mamie wypowiadał się źle: że nie pilnuje swojego dziecka itp. Islandzkie mamy bez obaw o dziecko i swoją reputację zostawiają półroczne dziecko z babcią i wyjeżdżają na kilka dni na city break. Chcesz karmić piersią czy butelką? Nikt nie będzie cię próbował przekonać do jedynej słusznej wersji.

Dodajmy do tego jeszcze mitologizowane w polskiej narracji nordyckie zostawianie dzieci w wózkach pod sklepem czy przed kawiarnią. Motyw ten często powtarzalny jest w literaturze faktu czy wspomnieniach emigrantów, surowo jednak oceniany z pozycji polskiego ideału matki-Polki. Dobrze skomentowano to w scenie Złotokapu, w którym polska imigrantka uspokaja obce dziecko znalezione w centrum handlowym, a pojawiająca się w końcu matka nie dziękuje jej za pomoc i troskę, ale wyzywa od szalonych, które dotykają nieswoje dzieci.

Imigrantka

Historie przyjazdu dziewczyn na Islandię i pierwszych kroków na Wyspie, a także udomowiania się na obczyźnie, poznawania kultury, obyczajów, nauki języka oraz szukania pracy w wybranych punktach Islandii poczytacie w tekstach z serii #PolkinaIslandii na blogu Olgi.

Bardzo dziękuję Oldze, Ilonie, Agnieszce i Elizie na poświęcony mi czas, a pozostałym uczestniczkom projekty #PolkinaIslandii dziękuję za pokazanie swojej wizji Islandii w swoich treściach na mediach społecznościowych. Jeśli macie ochotę zmierzyć subiektywne doświadczenia Polek mieszkających na Islandii z ogólną sytuacją kobiet w społeczeństwie islandzkim, podaną w liczbach i według konkretnych fenomenów społeczno-kulturowych ostatnich lat, zapraszam Was 21 października (środa) na mój wykład on-line w ramach XII Festiwalu Kultur Europy w Dom Bretanii: „Islandia jest (z) kobietą? – o sytuacji kobiet na wyspie”, godz. 18:00.

Islandzkie przygotowania do Wielkiego Postu

Choć Wielki Post na Islandii nie ma już tak religijnego znaczenia, jak kiedyś, tradycyjnie islandzki karnawał składa się z trzech ważnych świąt.

Chodzi o Bolludagur, Sprengidagur oraz Õskudagur, święta ruchome, które mają korzenie w chrześcijaństwie, ale przybrały na Islandii nowego, wręcz świeckiego charakteru. Dawniej te trzy dni tuż przed Wielkim Postem charakteryzowało głównie obżarstwo, ale ma się wrażenie, że we współczesnym świecie chodzi już o inną konsumpcję, która przekłada się na zbiorowe wydawanie pieniędzy.

Bolludagur 

Wszystko zaczyna się od dnia, które porównalibyśmy do Tłustego Czwartku albo Mardi Gras. Bolludagur nie obchodzi się jednak ani w czwartek, ani we wtorek, ale w poniedziałek na siedem tygodni przed Wielką Nocą. Można powiedzieć, że to swego rodzaju wypadkowa podobnych świąt nordyckich: Duńczycy swój Festelavn obchodzą bowiem w niedzielę, z kolei szwedzki Fettisdagen jest zawsze we wtorek, czyli w Ostatki. Tradycja Bolludagur wzięła się na Islandii właśnie od nordyckich sąsiadów, bowiem Fastelavnsboller pojawiły się na Wyspie dzięki Duńczykom i Norwegom. Duńskie słodkie bułeczki wypełnione kremem i pokryte lukrem to podobno smakołyk znany tam od średniowieczna, jednak na Islandii pojawił się znacznie później, bo dopiero w połowie XIX wieku.

Od tego czasu islandzka Bolludagsbolla nabrała własnego kształtu i wyglądu, choć miłośnicy kuchni skandynawskiej dostrzegą podobieństwo do wspomnianej duńskiej bułeczki, czy nawet szwedzkiej semli. Wspólnym mianownikiem jest bowiem krem/bita śmietana w środku, choć samo ciasto już jest różne. Semle robi się z ciasta drożdżowego, natomiast bollur z ciasta parzonego.  Stąd rozbieżność polskiej wersji islandzkiego święta: Dzień Bułeczki, Dzień Ptysia, a może Dzień Pączka? Jak dla mnie to sprytne połączenie eklera z zygmuntówką, bo ciasto ptysiowe bollur wypełnione jest dżemem i bitą śmietaną, a polane czekoladą. 

Bolludagur to dzień powrotu do dzieciństwa, bowiem można się opychać słodkościami bez oporu. Ale to też święto dzieci, bo jeszcze w XX wieku był dniem wolnym od szkoły. Wówczas islandzkie dzieci, na wzór duńskich, przebierały się i męczyły kota w beczce (o czym piszę poniżej), zwyczaj ten podobno zachował się jeszcze w regionie Akureyri. W Ísafjörður tego dnia dzieci przebierały się w różne stroje (stąd tam ten dzień nazywa się również mianem Maskadagur) i chodziły po domach zapraszając dorosłych do zabawy.

Jak donosi specjalistka od islandzkiej kuchni, czyli Aga z Vikingaland, dawniej dzieci przygotowywały na ten dzień specjalne rózgi (bolludagsvöndur), aby dawać dorosłym klapsa, upominając się o kolejną bułkę.  Krzyczały przy tym “Bolla, bolla”, a ponoć do dzisiaj zdarza się, że smarkacze terroryzują rodziców kolorową rózgą i za każde uderzenie żądają kolejnej bułki. Wy na szczęście nie musicie nikogo bić, wystarczy udać się do dowolnej islandzkiej cukierni w okresie karnawałowym i wybrać jedną z wielu wariacji na temat tradycyjnej bolla.

Sprengidagur 

Islandzkie ostatki to nie dzień słodyczy, bowiem w ostatni wtorek przed Wielkim Postem Islandczycy zajadają się potrawami słonymi, najchętniej mięsnymi. Najpopularniejszym daniem tego dnia jest saltkjöt og baunir, czyli krem z soczewicy podawany z solonym mięsem. Ale na islandzkich stołach pojawiają się różne rodzaje gotowanego mięsiwa, podawanego z żółtą fasolką, oraz zupy.  Dlaczego akurat takie dania? Tłuste, mięsne potrawy były tradycyjnie zakazane podczas Wielkiego Postu. Jednak w krajach takich jak Islandia z uwagi na klimat i mniejszą różnorodność fauny i flory przez cały rok jedzono skromnie, nie tylko w Wielkim Poście. Ze względu na chrześcijańską tradycję powstrzymywania się od tłustych potraw przed Wielką Nocą, potrawa ostatkowa musiała być więc wyjątkowo tłusta, niejako po to, żeby podkreślić ten dzień nowym obyczajem.  Dawniej była to ostatnia okazja do najedzenia się przed postem, dlatego spożywano tłuste potrawy i smakołyki, których trzeba było sobie odmawiać przez nadchodzące tygodnie. Niektórzy najadali się więc do rozpuku, skąd nazwa dnia (að sprengja znaczy rozsadzać, wybuchać w powietrze).

Saltkjöt og baunir, źródło: https://grapevine.is/

Öskudagur

W Ísafjörður dzieci przebierają się już w poniedziałek, natomiast reszta Wyspy organizuje maskaradę w Środę Popielcową. Tradycyjnie nikt nie miał oczywiście na myśli prawdziwego balu karnawałowego, w końcu początek Wielkiego Postu to w chrześcijaństwie szczególny dzień zadumy. A jednak chyba właśnie dlatego, że karnawał kojarzy nam się z przebierankami, islandzka Środa Popielcowa zachowała swój nietypowy charakter.

Od 1917 to właśnie Popielec jest dniem wolnym od szkoły, więc pewnie dlatego dziecięcy karnawał odbywa się akurat tego dnia. Dzieci przebierają się i chodzą po domach w poszukiwaniu słodyczy. Aby dostać cukierki muszą coś zaśpiewać albo zatańczyć. Zwyczaj ten ma wspólne korzenie dla całej Północy, bowiem w okresie wielkanocnym robią tak też dzieci w Danii (w Festelavn, czyli ostatnią niedzielę przed Wielkim Postem) czy Szwecji (w Skärtorsdagen , czyli Wielki Czwartek). Warto jednak podkreślić, że tradycyjnie nie chodziło o zwykłą maskaradę. Jak piszą dziewczyny z Via Skandynawia, duńskie dzieci (a w XIX wieku również i islandzkie) przebierały się do męczenia kota w beczce (slå katten af tønden). Beczkę, często wieszaną na drzewie, bito kijami, a kiedy spadła – nierzadko dobijano biedne zwierzę. Dlaczego? Kot symbolizował zło, a ubicie go przed Wielkim Postem miało zapewnić zdrowie i bezpieczeństwo na czas Wielkiej Nocy. Choć dzisiaj odeszło się od tego zwyczaju, a przynajmniej zastąpiło żywego kota pluszowym, kot pozostał czarny. A czarne koty kojarzą się ze złem głównie dlatego, że towarzyszą czarownicom, prawda?

Szwedzkie dzieci, tak jak islandzkie, również przebierają się za czarownice, a te powszechnie kojarzą się również ze złem. Według germańskiego folkloru, w Wielki Czwartek czarownice spotykały się na sabacie z diabłem, a więc tego dnia zło wyjątkowo kulminowało się na ziemi. Chrześcijaństwo połączyło fakt śmierci Jezusa na krzyżu z wygonieniem złych mocy, a tradycja kazała Skandynawom palić świecie, by przegonić duchy przed Wielkim Piątkiem. Przebieranie się dzieci za wiedźmy było dodatkowym elementem walki ze złem – poprzez krzykliwe stroje i karykaturalne malunki na twarzach, dzieci miały przezwyciężyć swój strach i ucieleśnić zwycięstwo Boga nad Szatanem.

Zdj. Michał Mogila, źródło: https://icelandnews.is/

Tak było w Szwecji, a jak jest w Islandii? Na pewno tradycja czarownic to reszta pogańskich wierzeń, ale dzisiaj dzieci na Islandii przebierają się w dowolne stroje. Ważniejsze jest to, żeby zebrać cukierki i pewnie dlatego Öskudagur przypomina turystom Halloween. Dzisiaj nie chodzi już przecież tylko o straszne stroje, ale o napędzanie gospodarki kupowaniem cukierków dla wieczornych gości. W Islandii sklepy często wyprzedają swoje zbiory już wczesnym rankiem.

Na Islandii Popielec był też dawniej okazją do wyznania swoich uczuć. Dziewczęta przypinały woreczki z popiołem do pleców swoich wybranków, a chłopcy robili to samo z sakiewkami pełnymi kamyczków. Ważne było jednak, aby zrobić to niepostrzeżenie. Takie końskie zaloty, przypominające mi nasz Lany Poniedziałek, odchodzą już w zapomnienie. Jak donosi Iceland News Polska, dzisiaj można raczej spotkać się z takim gestem zrobionym dla żartu, bo przecież w dobie Tindera nikt nie będzie wyznawał miłości torebką z popiołem.

Torebki na popiół, źródło: https://www.visindavefur.is/svar.php?id=3201

Więcej o karnawałowych tradycjach islandzkich i ich pochodzeniu:

  • https://www.visindavefur.is/svar.php?id=3201
  • https://grapevine.is/news/2019/03/06/oskudagur-2019-ash-wednesday-reykjavik/
  • https://www.whatson.is/all-you-need-to-know-about-bolludagur/
  • https://icelandnews.is/islandia/ciekawostki-islandia/bolludagur-spreingidagur-oskudagur-czyli-islandzkie-swietowanie-na-poczatku-lutego
  • https://vikingaland.com/2019/03/04/bolla-bolla/
  • http://content.time.com/time/specials/packages/article/0,28804,1889922_1890008_1889927,00.html
  • http://viaskandynawia.pl/fastelavn-dunskie-ostatki/

Świąteczna powódź

Wbrew pozorom tekst nie będzie o bombogenezie, która jeszcze niedawno zaskoczyła Islandię. Będzie o czymś o wiele przyjemniejszym: o książkach!

Być może spotkaliście się już z ciekawostką o tym, że Islandczycy to jeden z najbardziej oczytanych narodów Europy? Że aż 93% Islandczyków przeczytało chociaż jedną książkę rocznie? Że potrafią czytać sagi w oryginale i to właśnie z tradycji sag wynika ich umiłowanie literatury? Że prawie każdy Islandczyk coś pisze, a co dziesiąty z nich wydaje książki? I że to kraj z najlepszym wynikiem publikacji książek i czasopism na jednego mieszkańca?

To pewnie wiecie już też, że mieszkańcy Wyspy słyną z obdarowywania się świeżymi pozycjami wydawniczymi na święta. Praktyka ta wiąże się lub wynika z Jólabókaflóðið, czyli przedświątecznej powodzi książek. Każdego roku islandzkie wydawnictwa “zalewają” rynek nowymi tytułami, a półki sklepowe uginają się pod ciężarem książek już od jesieni. Na początku listopada Islandczycy dostają bezpłatne bókatíðindi, czyli spis wszystkich wydawnictw planowanych na koniec danego roku. Nie jest to jednak gazetka, która trafia na makulaturę; Islandczycy oczekują jej jak my katalogu IKEI i przeglądają ją wiele razy, często zaznaczając swoich faworytów. Pewnie dzięki temu łatwiej jest domownikom utrafić z prezentem, bo nawet Islandzkim dzieciom na widok  bókatíðindi oczy świecą się bardziej niż naszym na widok nowych świeżaków.  Można przekonać się o proporcji książek dziecięcych w katalogu dostępnym on-line na oficjalnej stronie Félag Íslenskra Bókaútgefenda (Stowarzyszenie Islandzkich Wydawców Książek).

Firma ta wysłała pierwsze bókatíðindi do islandzkich domów w 1944 roku, wtedy właśnie zrodziła się tradycja Jólabókaflóðið. W latach 40. Islandia znajdowała się w trudnej sytuacji gospodarczej: ceny rosły, ale jedynym tanim produktem okazał się papier. Zatem rynek wydawniczy kwitł, a książki stały się jedynym rodzajem prezentu, na jaki mogli sobie pozwolić zwykli Islandczycy. Dzisiaj, mimo polepszenia sytuacji finansowej, książki wciąż stanowią popularny prezent gwiazdkowy. Zważywszy na ogromną rolę literatury w kulturze islandzkiej (w 2011 roku Reykjavik dostał nawet tytuł Miasta Literatury UNESCO), trudno się dziwić, że Islandczycy obdarowują się książkami na święta. Spotkałam się jednak ze źródłami, z których wynikało, że Islandczycy obdarowują się WYŁĄCZNIE książkami. Nic bardziej mylnego! Świąteczny konsumpcjonizm szaleje tam tak samo jak u nas, choć może Islandczyków wyróżnia pragmatyzm. Nieudane prezenty zawsze można zwrócić po świętach, a kupony wymienić na coś innego. Ewentualnie niechciane podarunki mają szansę na drugie życie, trafiając na półki reykjawickiego second-handu Góði Hirðirin.

W internecie znajdziecie dużo informacji o islandzkiej powodzi książkowej. Ostatnio artykuł na ten temat ukazał się nawet w Wysokich Obcasach. Tekst wydał mi się jednak podejrzany i mocno uproszczony, dlatego przewertowałam angielskojęzyczne Google, żeby przekonać się, że jest kombinacją znalezionych tam tekstów. Postanowiłam więc spełnić dziennikarski obowiązek zweryfikowania znalezionych informacji i sprawdzić, co na temat Jólabókaflóðið powiedzą mi sami mieszkańcy Wyspy. Zapytałam więc znajomych Islandczyków, Vakę i Magnúsa oraz dwie Polki spowinowacone z Islandczykami, Agę (Vikingaland) i Olgę (Polka na Islandii).

Vaka Hafþórsdóttir, niegdyś uczyła mnie islandzkiego.

Czy naprawdę wszyscy w rodzinie dostają książki? Co jeśli ktoś nie lubi czytać albo literatura piękna po prostu go nie interesuje? Czy mimo to dostaje książki, nawet jeśli ich sobie nie życzy? U Magnúsa kupuje się książki wszystkim członkom rodziny poza najmłodszymi, którzy nie są akurat wielkimi fanami czytania. Vaka odpowiada mi, że u niej w rodzinie wszyscy członkowie starają się, aby co roku każdy dostał przynajmniej jedną książkę. Dlatego umawiają się, aby wybrać coś odpowiedniego, nawet dla tych, którzy nie przepadają za lekturą. W tym roku kupiła więc tacie książkę o wędkarstwie, bo tata chętniej niż z nosem w książce spędza swój wolny czas z wędką. Olga  potwierdza, że zawsze wybiera tacie coś, co ma szansę go zainteresować, i jak dotąd działało: w ubiegłych latach przeczytał książki, które mu kupiła i w tym roku pewnie też przeczyta. Aga stosuję tę samą strategię, bo choć jej mąż Ari nie jest wielkim fanem czytania, na pewno nie obrazi się na biografię jakiegoś sportowca.

Dziennikarka Wysokich Obcasów pisze: Gdzie indziej dochodzi do rodzaju wymiany: każdy przynosi książki, które najbardziej mu się spodobały w minionym roku – zmieniły coś w jego życiu albo stały się swego rodzaju małym odkryciem. Każdy z „recenzentów” opowiada, co go w danej pozycji urzekło i dlaczego poleca ją innym. Następnie wszyscy składają książki na jeden duży stos i wyciągają te tytuły, których rekomendacje najbardziej ich zaintrygowały. Czy spotkaliście się z tego rodzaju formą obdarowywania książkami na Islandii? Ani szwagierka Olgi, Svala, ani Ari, mąż Agi nie przypominają sobie takiego zwyczaju. Vaka twierdzi, że to słowo mocno na wyrost i wymiana przeczytanymi już książkami kłóci się z genezą Jólabókaflóðið, czyli zalewem nowych wydawnictw książkowych.  “Gdybyśmy wymieniali się starymi książkami, wtedy nie zachęcalibyśmy autorów do pisania nowych”, dodaje Vaka, a taka jest właśnie idea powodzi książek. W jej rodzinie od pokoleń kupowało się nowe tytuły.

A jak to jest z tym wspólnym czytaniem w wigilijny wieczór? Czy naprawdę wszyscy rozkładają się na kanapie pod kocykiem, ze słodyczami i gorącym kubkiem? Vaka potwierdza, że bardzo lubi spędzać w ten sposób święta, szczególnie, że może być wtedy z rodziną i przekonać się, czy jej prezenty faktycznie zadowoliły najbliższych. Aga i Olga potwierdzają, że w ich islandzkich rodzinach jest to częste, ale nie stanowi jedynej formy spędzania czasu w święta. Co do kocyka, czekoladek i gorącej czekolady, każdy chyba wyobraża sobie “wigilię idealną” inaczej, bo zdarzają się inne łakocie i inne napoje. Z kolei Magnús nie praktykuje wspólnego czytania, u nich święta raczej skupiają się wokół stołu, a więc jeśli czekoladki, to bez plamienia kartek świeżo zakupionych książek.

A która książka z ubiegłego roku spodobała Wam się najbardziej? Olga nie może wskazać tylko jednej, ale wskazuje Wyspę Sigríður Hagalín Björnsdóttir oraz tom poezji Elísabet Kristín Jökulsdóttir, który tutaj recenzowałam. Aga z kolei bardzo chwali Zostanie tylko wiatr polskich autorów Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka. Faworytami Vaki były natomiast Coming Clean autorstwa Kimberly Rae Miller oraz powieść Erotic stories for Punjabi Widows napisaną przez Balliego Kaur Jaswala.  Czy macie swoje ulubione książki przeczytane w 2019 roku? Jakie planujecie przeczytać w następnym?

A może zamiast książki sprawić sobie kalendarz islandzki na 2020 rok? Kupisz go przez sklep: https://trolltunga.shoplo.com/kolekcja/frontpage/kalendarz-islandzki-utule-thule.

Jólasveinar, czyli mikołajowa trzynastka

Niektórzy wprowadzają się w bożonarodzeniowy nastrój z początkiem adwentu, dla innym początkiem świątecznych przyjemności są Mikołajki. Ale ja na poważnie myślę o Bożym Narodzeniu dopiero od 12 grudnia.

Dlaczego? Bo tego dnia przychodzi pierwszy z trzynastu Íslensku jólasveinarnir, czyli Świątecznych Chłopców albo Islandzkich Mikołajów. To trzynastu braci, którzy, jeden po drugim, schodzą do islandzkich domostw wprost z gór na północy.  Z wyglądu przypominają trochę  swojego dalekiego amerykańskiego krewnego z Coca-Colą, bowiem też noszą białe brody i szpiczaste czapki oraz kojarzą się z prezentami. Jednak ci wywodzący się z nordyckiego folkloru Chłopcy nie zajeżdżają do islandzkich domów na saniach zaprzężonych w renifery, ale w pozostawionych na zewnątrz butach zostawiają drobne upominki lub zgniłego ziemniaka, jeśli właściciel buta był niegrzeczny. Przede wszystkim jednak skradają się do domostw, by psocić i poprzeszkadzać jego mieszkańcom, w tym podkraść różne rzeczy.  Mimo to Islandczycy oczekują ich odwiedzin, bo z każdym następnym zbliżają się utęsknione święta. 

Kim są rodzice Jólasveinar?

Zanim jednak Świąteczni Chłopcy zaczną schodzić z gór, pierwszymi gości są ich rodzicie oraz szczególny kot. 9 grudnia pojawia się Jólakötturinn, Kot Świąteczny, który według wierzeń sprawdza stan islandzkich szaf i pożera każdego, kto nie zaopatrzył się w nowy strój na Boże Narodzenie. Właściciele tej bestii, Grýla i Leppalúði schodzą z gór dzień później, a więc 10 grudnia i są równie przyjaźnie nastawieni do ludzi co ich futrzany podopieczny. Właściwie lepiej się ich przestrzegać przez cały rok, bo Grýla znana jest z tego, że zbiera niegrzeczne dzieci i wrzuca je do wielkiego kotła, uprzednio rozgrzanego przez jej męża, Leppalúðiego. Grýla to olbrzymka, która miała już wiele własnych dzieci i trzech mężów, ale to właśnie z tym ostatnim, czyli Leppalúðim, z pochodzenia najprawdopodobniej człowiekiem, ale może też i trollem, spłodziła Świątecznych Chłopców. Jólasveinar mają więc pochodzenie olbrzymie, ale znacznie bliżej im z wyglądu do ludzi. Nie są więc tak odpychający z wyglądu jak Grýla, ale są równie złośliwi i niebezpieczni jak ich matka.

Jólasveinar – rozkład jazdy

Każdy z trzynastu braci przychodzi innego dnia przed świętami, ale odchodzą w różnych momentach. Najważniejsze jest jednak to, kiedy przychodzą i z czym ich przyjście może się kojarzyć. Ich imiona wiążą się ze szkodami lub psikusami, które wyrządzają w islandzkich gospodarstwach.Oto islandzki mikołajkowy rozkład jazdy, zilustrowany współczesnym wyobrażeniem Świątecznych Chłopców autorstwa Magnúsa Þóra Einarssona.

Stekkjarstaur

12 grudnia schodzi Stekkjarstaur, czyli Postrach Owiec. Podobno ma drewniane nogi i nie daje owcom spokoju przez całą noc. Podkrada też ich mleko, które wypija prosto z wymion lub z baniek.

Giljagaur

Następnego dnia, czyli 13 grudnia przychodzi Giljagaur. Jego imię wywodzi się od wąwozów, w których podobno lubi się skrywać, ale jeszcze bardziej lubi mleko krowie. Zakrada się do obory i kradnie cały zapas ciepłego napoju.

Stúfur

14 grudnia przybywa Stúfur, czyli Niski. Ten zamiast do zwierząt gospodarskich zagląda do kuchni w poszukiwaniu patelni, na której znajdą się jakieś resztki spalonego mięsa czy tłuszczu.

Þvörusleikir

Czwarty w kolejce jest Þvörusleikir, który przychodzi 15 grudnia. Jego imię brzmi “Wylizywacz łyżek” i dokładnie tym się zajmuje. Jego ulubionym miejscem również jest kuchnia i pozostałości po świątecznych wypiekach…

Pottaskefill

16 grudnia do braci okradających kuchnie dołącza Pottaskefill, czyli ten, który wyjada resztki z garnków. Jego obecność można rozpoznać po charakterystycznym dźwięku stukania po dnie blaszanych naczyń.

Askasleikir

17 grudnia pojawia się Askasleikir, który wprowadza zamieszanie w sypialni. Chowa się pod łóżkiem w oczekiwaniu na askur, rodzaj naczynia, w którym kiedyś przechowywano jedzenie.

Hurðaskellir

Po nim wkracza Hurðaskellir, czyli Trzaskacz drzwiami. Od 18 grudnia źrodłem tego dźwięku są już nie przeciągi, ale psotliwy Chłopiec!

Skyrgámur

Natomiast 19 grudnia pojawia się Skyrgámur, czyli ogromny fan skyru! Nie ma co ukrywać, ten chłopiec naprawdę kradnie islandzkie pyszności.

Bjúgnakrækir

Od 20 grudnia trzeba uważać na to, co zostawia się w wędzarni, bowiem na pewno pozostawione tam mięsiwa podwędzi Bjúgnakrækir, Złodziej kiełbas.

Gluggagægir

21 grudnia przychodzi Gluggagægir, czyli Podglądacz. Według folkloru nie interesują go wyłącznie sypialnie, ale każde pomieszczenie, w którym może znaleźć coś do ukradzenia.

Gáttaþefur

22 grudnia zjawia się Gáttaþefur, czyli Wąchacz. Dzięki niezwykle długiemu nosowi wyszukuje zapachu zmagazynowanego w spiżarni laufabrauð.

Ketkrókur

Przedostatni Świąteczny Chłopiec, czyli Ketkrókur, przychodzi 23 grudnia. Jego imię pochodzi od haka na mięso, którym wykrada najpiękniejsze okazy świątecznej szynki.

Kertasníkir

24 grudnia pojawia się Kertasníkir i tym zamyka peleton 13 mikołajów. Zjadacz świec rozgląda się szczególnie za tymi, które wykonano ze zwierzęcego łoju.

Ps: Od 12 grudnia na moim Instagramie pojawiać się będą Świąteczni Chłopcy. Poszukasz ich w zapisanej relacji pt. “Jólasveinar”

Świąteczni Chłopcy – tradycja a źródła

Wszystkie postaci te wywodzą się z folkloru, ale imię Grýli znajdziemy już w Eddzie, natomiast powiązanie jej z okresem bożonarodzeniowym pojawia się dopiero w tekstach siedemnastowiecznych. Wtedy też pojawiły się informacje o jej synach, ale dopiero w zbiorze podań ludowych autorstwa Jóna Árnasona z 1862 pojawia się ich nazwa: Jólasveinar. W połowie XIX wieku nie doprecyzowano jeszcze, ilu dokładnie miałoby być Świątecznych Chłopców. Tę liczbę znajdziemy dopiero w poemacie Jóhannesa úr Kötlum z 1932 roku pod tytułem Jólin koma. To właśnie tam opisane są wszystkie imiona i charakterystyka Jólasveinar znana do dziś.

Wszystkie postaci te wywodzą się z folkloru, ale imię Grýli znajdziemy już w Eddzie, natomiast powiązanie jej z okresem bożonarodzeniowym pojawia się dopiero w tekstach siedemnastowiecznych. Wtedy też pojawiły się informacje o jej synach, ale dopiero w zbiorze podań ludowych autorstwa Jóna Árnasona z 1862 pojawia się ich nazwa: Jólasveinar. W połowie XIX wieku nie doprecyzowano jeszcze, ilu dokładnie miałoby być Świątecznych Chłopców. Tę liczbę znajdziemy dopiero w poemacie Jóhannesa úr Kötlum z 1932 roku pod tytułem Jólin koma. To właśnie tam opisane są wszystkie imiona i charakterystyka Jólasveinar znana do dziś.

Islandia/Wyspy Owcze

Czy można pomylić Islandię z Wyspami Owczymi? Teoretycznie nie, ale kiedy porówna się zdjęcia z obu miejsc, naprawdę łatwo o pomyłkę. Czy poza krajobrazem coś jeszcze łączy te Wyspy? Odpowiadam po spotkaniu z Maćkiem Brenczem oraz Marcinem Michalskim.

WYSPA

Często piszę o Islandii “Wyspa”, bo w środowisku islandofilskim to niemal synonimy. To jednak spore uproszczenie, bo przecież Islandia nie jest jedną wyspą: w skład państwa wchodzą również archipelag Vestmannaeyjar (14 wysp), Grímsey na północy, Viðey pod Reykjavikiem oraz wiele innych niezamieszkałych lub częściowo zamieszkałych wysepek, dlatego trudno dokładnie policzyć, z ilu dokładnie składa się Islandia. W przypadku Wysp Owczych jest łatwiej: archipelag tworzy 18 głównych wysp. W obu sytuacjach mamy do czynienia z wyspami pochodzenia wulkanicznego, stąd krajobrazy wydają się niemal bliźniacze. Wyspiarskość obu krajów implikuje również izolację, która wpływa na szczególny charakter obu społeczeństw: usamodzielnionych, twardych, podtrzymujących swoją odmienność językową i kulturową.

JĘZYK

A skoro o języku już mowa, islandzki i farerski to naprawdę najbardziej zbliżone do siebie języki z grupy skandynawskich. Choć słabo znam islandzki, farerski wygląda bardzo znajomo i mogę zrozumieć większość słów, które kojarzę z islandzkiego. Pisany farerski jest tak bliski islandzkiemu, że podobno dr Przemysław Czarnecki, nauczyciel islandzkiego, czyta farerski bez specjalnego przygotowania. I choć wydawałoby się, że w takim razie nie trzeba tłumaczyć islandzkich książek na farerski i odwrotnie, Maciej Brencz uważa, że dla Farerów islandzki po prostu brzmi śmiesznie, dlatego wolą czytać islandzką literaturę w przekładzie. Choć bliskie sobie w piśmie i gramatyce, nie liczcie na to, że znając islandzki dogadacie się z Farerami! Wymowa jest całkowicie odmienna, o czym przekonałam się z próbek w wykonaniu Maćka i Marcina. W farerskim występują dźwięki przypominające polskie “cz” i “sz”, których nie znajdziemy w islandzkim. Islandzki jest też zdaniem Maćka bardziej “twardy”, a ja powiedziałabym, że farerski brzmi po prostu zupełnie nie po skandynawsku…

HISTORIA

Tak jak w przypadku Islandii, Wyspy Owcze zamieszkiwali mnisi irlandzcy, których ostatecznie przegonili wikingowie. O zasiedleniu tak Islandii, jak i Farojów poczytamy w sagach, które skrupulatnie opisują dzieje pierwszych wikingów na obu lądach.  W islandzkiej Landnámabók (Księga Osadnictwa) czytamy, że pierwszym wikingiem, który osiadł na Islandii był Ingólfur Arnarson, natomiast założycielem Wysp Owczych był – według  Færeyinga saga (Sagi Farerczyków) – Grímur Kamban. Wikingowie dotarli na Wyspy Owcze w pierwszej kolejności, bo już w 825 roku, natomiast islandzkie osadnictwo rozpoczyna się dopiero w roku 874. Oba kraje łączy długa przeszłość pod panowaniem norweskim, a potem duńskim. Z tą tylko różnicą, że Islandia usamodzielniła się od Danii w 1918, a potem oficjalnie w 1944 roku uzyskała niepodległość, podczas gdy Wyspy Owcze wciąż należą do Danii (ze statusem terytorium autonomicznego).

SYMBOLE NARODOWE

Ze względu na wspólną skandynawską przeszłość, oba kraje mają na fladze krzyż skandynawski. Wywodzi się on z emblematyki duńskiej, gdyż według legendy biały krzyż na czerwonym tle ukazał się królowi duńskiemu, Waldemarowi II podczas bitwy Lyndanisse jako symbol zwycięstwa chrześcijaństwa. Dzisiaj wszystkie kraje nordyckie (poza Grenlandią) mają krzyż skandynawski na swoich flagach, a barwy islandzkie i farerskie są do siebie bardzo zbliżone. Powszechnie interpretuje się błękit, biel i czerwień na fladze islandzkiej jako kolor nieba (lub oceanu), kolor lodu oraz kolor ognia/lawy. Z kolei w farerskiej symbolice błękit kojarzy się z niebem, biel oznacza pianę morską, a czerwień ma nawiązywać do innych flag skandynawskich. Obie flagi są ważnym symbolem podczas uroczystości państwowych, jak i w życiu codziennym.  Podczas gdy islandzka bandera nie ma swojej nazwy, Farerowie nazywają swoją chorągiew “MERKIД.

Marcin Michalski (Projekt Føroyar) oraz Maciej Brencz (Farerskie kadry) przed spotkaniem. Flaga islandzka na stole, a farerska (w małej skali) – na bluzie Marcina.

POLONIA

Z tematów społecznych najszerzej udało nam się omówić kwestię Polaków na obu wyspach. Podczas gdy na Islandii Polacy stanowią największą mniejszość narodową (i ostatnio liczba ta przekroczyła 20 000 osób!), farerska Polonia to zaledwie 100 osób (przynajmniej według moich danych), co czyni ją dopiero czwartą grupą etniczną. Warto jednak porównać proporcje: Islandczyków jest około 350 000, a Farerów ledwie ponad 50 000.  Liczby nie decydują jednak o stopniu zaangażowania Polonii w obu krajach. W Islandii działa portal polonijny, liczne stowarzyszenia, Polonia widoczna jest również na mediach społecznościowych. Nie inaczej jest z Polakami na Wyspach Owczych, których reprezentuje Sabina Poulsen czy Kinga Eysturland. Dodajmy do równania jeszcze jeden wspólny mianownik: Kubę Witka, który nakręcił dokumenty Isoland i Faroe Way, w których przedstawia Polonię zamieszkującą oba kraje.

Jeśli chodzi o Polaków, który zapisali się wyjątkowo w historii obu krajów, to znalazłoby się przynajmniej kilku. Casus islandzki dotyczy chociażby Bohdana Wodiczki, dyrygenta i muzyka, który zapisał się wyraźnie w historii muzyki islandzkiej, dowodząc przez wiele lat orkiestrą symfoniczną w Reykjaviku. W przypadku Wysp Owczych należy przywołać nazwisko Czesława Słani, który zaprojektował Farerom piękne znaczki pocztowe, w tym słynnego barana.

KUCHNIA

Jeśli myślicie, że Islandczycy zajadają się obrzydliwościami, lepiej zapoznajcie się z upodobaniami kulinarnymi Farerów! Tradycyjne islandzkie dania to zgniły rekin (hákarl), barani łeb czy kiszona płaszczka, ale – choć nie próbowałam większości z nich – nie byłam gotowa na specjały, które zaprezentowali Marcin i Maciej. Na slajdzie ukazało się oczom publiczności coś, co wygląda jak ususzony tasiemiec lub stara pępowina… Nic bardziej mylnego, bo okazało się, że patrzymy na rarytas: sperðil, czyli fermentowaną owczą odbytnicę wypełnioną częściami jelit, mięsem i łojem. Smakołyk może podobno zapachem i smakiem konkurować z najpopularniejszymi delicjami świata. Pocieszające jest to, że na Wyspach Owczych prędzej spotkamy ser owczy, niż sperðil. Tak jak na Islandii chętniej kupimy skýr niż specjały, które Islandczycy jadają w porze zimowej.  Niezależnie jednak od tego, co włożymy do ust, zawsze możemy zapić smak popularnymi w obu krajach trunkami: akvavitem albo lokalnym piwem.

KULTURA

Oba kraje są też muzykalne i uwielbiają pisać poezję oraz czytać książki. Trudno streścić w tak krótkim poście najważniejsze nazwiska, ale każdemu wykształconemu człowiekowi wypadałoby znać Halldóra Laxnessa z Islandii oraz Williama Heinesena z Wysp Owczych. My skupiliśmy się jednak na tym, co – jak się okazało – przyciągnęło zarówno mnie do Islandii, jak Maćka do Wysp Owczych: muzyce. Punktem stycznym może być chociażby Eivør Pálsdóttir, farerska wokalistka i tekściarka, która występuje nie tylko po farersku, ale też po islandzku. Podczas spotkania puściliśmy widowni utwór Dansaðu vindur, islandzki hit bożonarodzeniowy śpiewany przez Farerkę na szwedzką melodię (“Den vilda”, z którym Szwecja wystartowała w Eurowizji w 1996 roku).

Eivør nagrywa po islandzku i występuje na Islandii zapewne z uwagi na bliskość obu krajów i mały rozmiar rodzimego rynku muzycznego. Ale takich przykładów współpracy artystycznej  między Islandczykami a Farerami jest więcej. Marcin Michalski przypomniał nam (również i mnie!), że z projektem Harpy związany był Farer, Osbjørn Jacobsen, należący do kolektywu architektonicznego Henning Larsen Architects z Danii. Na kształt wizytówki miasta miał wpływ również islandzki artysta Ólafur Eliasson.

Podczas spotkania poruszyliśmy też kwestie wiary Islandczyków i Farerów, w tym wiarę w ukrytych ludzi. Nie zabrakło też porównania obu krajów pod kątem turystyki i świadomego podróżowania. Zastanawialiśmy się nad tym, czy Farerowie to faktycznie Islandczycy sprzed lat, którzy chętnie podwiozą autostopowicza, zaproszą na obiad albo nawet na nocleg. Czy już zmęczeni są turystami? A może jeszcze się nimi cieszą? Bo i przecież o Islandczykach trudno powiedzieć, żeby mieli wspólne stanowisko dotyczące turystyki. Piszą się już kolejne przewodniki, a internety zapełniają zdjęciami farerskich must-sees, które doprowadziły do zadeptania Islandii. Czy trzeba się spieszyć, żeby zobaczyć autentyczne Wyspy Owcze? Może skoro wciąż tak bardzo przypominają Islandię, to większa Wyspa ma się jeszcze całkiem dobrze?

Spotkanie islandzko-farerskie Ð,æ, ø, á — Islandia / Wyspy Owcze,  które poprowadziłam wraz z Marcinem Michalskim (Projekt Føroyar) oraz Maciejem Brenczem (Farerskie kadry) przyciągnęło tłumy! Dziękujemy Wam za takie ogromne zainteresowanie, a chłopakom dziękuję za świetną zabawę.

Święta na Islandii według Polaków

Pisałam już o bożonarodzeniowych zwyczajach kulinarnych na Islandii, z których raport zdały mi Agnieszka, Aga i Olga mieszkające na Islandii, tym razem głos oddaję Piotrowi Mikołajczakowi oraz Oldze Knasiak, którzy opisali mi swoje pierwsze święta na Islandii.

Piotr Mikołajczak, współautor bloga Icestory, pisarz, dziennikarz, znany Wam również jako współautor książki “Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”.

Do pierwszych wspólnych świąt zostało kilka dni. Siedzimy w niemal pustym mieszkaniu, do którego przeprowadziliśmy się dwa miesiące wcześniej. Łóżko, stół i cztery krzesła, telewizor. Tyle do tej pory udało się nam zamówić z Reykjaviku. Na stole dwa laptopy, na których powstają pierwsze posty. Za oknem śnieg i wiatr, wiejący ponad 140 km/h. Mróz oblepia szyby, samochody powoli nikną pod bielą. Nagle ktoś puka do drzwi. Nikt nas jeszcze nie odwiedził, więc spoglądamy na siebie ze zdziwieniem. W niedzielę przychodzą do ciebie znajomi lub przyjaciele, a tych jeszcze nie zdążyliśmy tu poznać. Jest jeszcze rodzina, ale ta mieszka ponad 3000 km od Grundarfjorður, więc wątpimy, że to oni. Komu by się chciało lecieć do obcego kraju i przejeżdżać 200 km po nieznanych, zaśnieżonych drogach. Pukanie się powtarza, więc w końcu wstajemy od stołu i idziemy otworzyć drzwi. Prawda okazuje się o wiele bardziej prozaiczna niż przypuszczaliśmy. Na progu stoi kobieta z kartką, na której wydrukowano tabelkę w Excelu. Zbiera zamówienie na ryby, więc jeśli masz ochotę na dorsza, karfi lub isę, proszę bardzo, “ile kilogramów”? Zamawiamy dorsza, którego dostaniemy dzień przed wigilią. Jeszcze nie wiemy, ale będzie to najlepsza, najświeższa ryba, jaką zjemy w życiu.

Przez następne dni nasze drzwi wpuszczały do domu znaki nadchodzących świąt i nowego roku: ulotkę z uśmiechniętą płaszczką, która informowała o świątecznym spotkaniu w Hótel Búðir za 2.800 koron, człowieka sprzedającego kalendarze z półnagimi strażakami z lokalnej remizy, zabłąkanego członka czyjejś rodziny, który wszedł do naszego domu, otrzepał buty, a gdy zapytaliśmy, co tu robi, ze stoickim spokojem oznajmij, że pomylił wejścia. Życzył nam wesołych świąt i wyszedł zostawiając na podłodze szybko topniejący śnieg. Wigilię spędziliśmy tradycyjnie – barszcz, pierogi, coś słodkiego, a wieczorem wyszliśmy na długi spacer, obserwując niebo w poszukiwaniu zorzy. Oglądaliśmy jednak tylko światła zwisające z dachów i rynien oraz te wewnątrz domów, po drodze mijając spacerujących znajomych, których jeszcze nie zdążyliśmy poznać, a którzy w nowym roku stali nam się bliżsi.

Olga Knasiak, 13 lat na Islandii, autorka bloga Polka na Islandii.

Pamiętam moje pierwsze święta na Islandii. Pamiętam, że się bałam. Byłam pewna, że będzie mróz, ogromna ilość śniegu i wiatr. Spodziewałam się chyba jakiegoś Armagedonu, ale rzeczywistość na szczęście okazała się inna.

Śnieg padał, ale nie zakłócił ruchu drogowego jak w moich wyobrażeniach. Wiatr wiał, ale nie powodował większych trudności (kilka lat później wiatr wyrywał nam prezenty z rąk, gdy po wigilii próbowaliśmy je zabrać do auta), a islandzki mróz, czyli -10 stopni, to lekkie szczypanie w nosek, o ile nie towarzyszy mu ostry wiatr. Tym raczej rzeczywistość wygrała z wyobrażeniami.

Kolacja wigilijna odbyła się w gronie rodziny, gdyż w większości byliśmy już na Islandii. Polska atmosfera, polskie tradycje, polski język i polskie jedzenie z islandzkich produktów na islandzkiej ziemi. Jako że przyjechałam na Islandię w październiku to nadal niewiele zarabiałam i cały czas przeliczałam wszystko na złotówki. Podczas kupowania prezentów obiecałam sobie, że więcej nie będę kupowała żadnych prezentów na wyspie.

Już nie przeliczam, jednak do tej pory korzystam z dobrodziejstw taniej i różnorodnej Polski.

Wesołych Świąt!

Na islandzkim Jólaborð

Czy zastanawialiście się nad tym, co pojawia się na islandzkim stole podczas świąt Bożego Narodzenia? Spieszę więc z odpowiedzą na pytanie, jakie są typowe świąteczne potrawy islandzkie.

Pewnie ci, co mieszkają na Wyspie tęsknią za polskim karpikiem i pierogami, natomiast ci, którzy bywają na Islandii poza okresem bożonarodzeniowym marzą, by spróbować zgniłej płaszczki z roztopionym łojem owczym. Bo święta przede wszystkim kojarzą nam się ze smakami – tymi znanymi od dzieciństwa i tymi, które chcielibyśmy jeszcze odkryć. Kluczem do poznania w pełni obcej kultury jest z pewnością właśnie spędzanie świąt w jej kraju. Dlatego w tym wpisie oddaję głos znanym mi Polakom mieszkającym na Islandii i pytam ich o pierwsze święta na Wyspie, nietypowe zwyczaje i obserwacje islandzkiego sposobu obchodzenia Bożego Narodzenia czy po prostu wspomnienia najciekawszych, lub najdziwniejszych świąt na Wyspie.

Chodź norweski zespół Ylvis w swojej świątecznej piosence sprzed dwóch lat donosi, że na północnych bożonarodzeniowych stołach stawia się pieczone maskonury, na Islandii królują znacznie wykwintniejsze smakołyki. Jak napisała mi Aga Jastrząbek mieszkająca w Akureyri autorka bloga kulinarnego Vikingaland, “na Islandii stół nie ugina się pod ciężarem dwunastu potraw. Jako przekąska często podawany jest gravlax, czyli łosoś peklowany w soli z dodatkiem cukru i koperku ze specjalnym sosem. Wśród dań głównych najczęściej podawany jest  hamborgarahryggur bądź rjúpa, czyli pardwa. Nowym trendem jest za to indyk, który coraz częściej pojawia się na islandzkich stołach podczas świąt”.

Hamborgarahryggur, źródło zdjęcia: adventures.is

Zdecydowanie islandzkie święta różni od polskich to, że świąteczna kolacja opiera się na dniach miejskich. Agnieszka Bikowska opisała mi, że “islandzkie dania to zazwyczaj upieczone w piekarniku mięso, np. kawałek świniny ze skórą. Tę skórę nacina się wzdłuż i w szerz tworząc kosteczki, następnie soli się solą kamienną i piecze w piekarniku w 170  stopniach, a później w 200, dzięki czemu skórka robi się chrupiąca”. Taką wieprzowinę można podać z ziemniakami w karmelu i groszkiem z puszki albo czerwoną kapustą lub małosolnym ogórkiem ze słoika. Zgodnie z tradycją można spodziewać się także hangikjöt, czyli wędzonej baraniny, podawanej z ziemniaczanym i/lub marchwiowym purée.

Hangikjöt, czyli szynka z baraniny, w wersji mniej świątecznej.

A co na deser? Znane wszędzie już pierniczki (piparkökur), ale Aga wspomina jeszcze pochodzący z Danii ris à la mande, czyli pudding ryżowy z migdałami. “Popularnym deserem są czekoladowe lody Toblerone, która jest bardzo lubiana na wyspie. Desery podawane są w towarzystwie wcześniej upieczonych ciasteczek i czekoladek (kofekt).” Ulubionym deserem Agi jest jednak sara, którą można zjeść na Islandii przez cały rok. “Sara ma trzy warstwy: makaronikowy spód, na nim krem czekoladowo-kawowy, a to wszystko oblane pyszną czekoladą. W niektórych piekarniach bądź kawiarniach można ją kupić przez cały rok, lecz jej popularność szczególnie pikuje w czasie adwentu.” Sara to pyszna rzecz, jadłam ją również w Laponii.

Sörur, źródło zdjęcia: adventures.is

No dobra, ale czy Polacy na Islandii nie próbują jednak kultywować tradycji polskich? Agnieszka przyznaje, że gotowała barszcz z koncentratu, Olga Knasiak (Polska na Islandii, na Islandii od 13 lat) wspomina natomiast swoje pierwsze święta na Wyspie tak: “polska atmosfera, polskie tradycje, polski język i polskie jedzenie z islandzkich produktów na islandzkiej ziemi”. Domyślam się, że wielu produktów nie można było wówczas znaleźć w lokalnych sklepach, ale Agnieszka potwierdza, że można ugotować polskie potrawy z produktów kupionym w polskim sklepie, ale też i w Bónusie: “Składniki do moich potraw kupiłam w polskim sklepie: barszcz, uszka, pierogi ruskie i z kapustą i grzybami, oraz bigos ze słoika, do którego później dodałam  islandzkiej koniny, bekonu i kiełbaski z Bónusa”. Zamiast typowego kompotu z suszu na Islandii popija się przy wigilijnym stole Malt og Apelsin – podpiwek zmieszany z islandzkim napojem gazowanym o smaku pomarańczowym.

Malt and Appelsín, źródło zdjęcia: adventures.is

Jedzenie na Islandii to bardzo ważna część bożonarodzeniowej tradycji, bo szczególne potrawy jada się w inne dni okresu świątecznego. Pierwsze kulinarne tradycje świąteczne można obserwować z początkiem adwentu, wówczas “bardzo popularne są spotkania w kawiarniach przy gorącej czekoladzie (heitt kakó) oraz szczególnie wypiekanie w rodzinnym gronie ciasteczek (smákökur), które są podjadane poprzez cały czas trwania adwentu”, jak donosi Aga. Typowym wyrobem jest również laufabrauð, cieniutki chrupki chlebek smażony w głębokim tłuszczu, który jest konsumowany w czasie świąt w towarzystwie. 23 grudnia, czyli Þórláksmessa (na pamiątkę biskupa ze Skáholt, który w XII wieku zginął właśnie tego dnia) wieczorem podawana jest skata – jedna z najbardziej cuchnących ryb na świecie, czyli wspomniana już na początku zgniła płaszczka.

To co, głodni? Maciej już smaka na islandzkie święta? Tak? W takim razie możecie sprawdzić się w islandzkich przepisach dzięki bożonarodzeniowej książce kucharskiej, która powstała z inicjatywy NordicTalking Festival.  Nad przepisami islandzkimi pracowały Aga Jastrząbek oraz Martyna Zastrożna z W międzyczasie na Islandii.

100 lat, Islandio!

1 grudnia 2018 roku Islandczycy będą hucznie świętować 100-lecie suwerenności. Na mocy uchwalonego w 1918 roku aktu utworzono Królestwo Islandii złączone unią personalną z duńskim królem Chrystianem X. Choć Duńczycy wciąż prowadzili islandzką politykę zagraniczną i kierowali obroną wybrzeża, był to początek drogi ku pełnej niepodległości, uzyskanej dopiero 26 lat później. To właśnie 17 czerwca 1944, data utworzenia całkowicie niezależnej republiki, uważana jest za najważniejsze święto narodowe Islandii, obchodzone tradycyjnie w dniu urodzin Jóna Sigurðssona, głównego działacza na rzecz niepodległości. Co więc dokładnie będą świętować Islandczycy w tym roku? Od 100 lat Islandia widnieje na mapach Europy jako oddzielne państwo, ma prawo do samostanowienia i uchwalania konstytucji, a także używania własnych symboli narodowych. Te oficjalne, jak i bardziej umowne są wielką dumą Islandczyków; używa się ich podczas poważnych uroczystości narodowych, jak i w życiu codziennym, również dla promocji Wyspy na świecie.

Ogień, lód, ocean

Najbardziej charakterystycznym symbolem Islandii są jej barwy narodowe: biel, czerwień i ultramaryna. Choć powtarzają się na flagach wielu państw europejskich, skandynawski czerwony krzyż z białą obwódką na ultramarynowym tle to podstawa identyfikacji wizualnej Wyspy. Trzy kolory dominują w sklepach z pamiątkami, łopoczą na flagach widocznych w wielu punktach Reykjaviku, widniały też na koszulkach Strákarnir okkar i ich fanów podczas Mundialu. Zanim jednak barwy interpretowane jako odwzorowanie kolorystyki islandzkiego krajobrazu oficjalnie zagościły na islandzkiej fladze, jej wcześniejsze projekty były bardzo zróżnicowane. Pierwsze z nich zakładały motyw dorsza lub sokoła (symbol duńskiej szlachty) na niebieskim tle, a motyw krzyża skandynawskiego (nawiązujący naturalnie do flagi Danii) pojawił się dopiero w projektach z przełomu XIX i XX wieku, utrzymanych w barwach bieli i błękitu. Dopiero komitet utworzony w 1914 roku, a składający się z interdyscyplinarnej islandzkiej śmietanki, zaproponował wprowadzenie trzeciego koloru. Ostateczny szlif, wraz z nadaniem każdej barwie symbolicznego znaczenia żywiołów ognia, lodu i wody, nadał projektowi Matthías Þórðarson i to właśnie ta propozycja została uznana za oficjalną flagę Islandii w 1918 roku.

Dumni z natury

bdr

O tym, jak dumni ze swoich barw narodowych są Islandczycy dowiedzieliśmy się podczas ostatnich Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Cały kraj ogarnęło wielkie húh, a kibice polecieli do Rosji  trójbarwnym samolotem linii Icelandair, który przemalowano z okazji 100-lecia suwerenności. Specjalny Boeing otrzymał znamienną nazwę Thingvellir i dołączył tym samym do grona „islandzkich” maszyn firmy: Hekla Aurora, w barwach zorzy polarnej, oraz Vatnajökull, nazwanego na cześć największego lodowca na Wyspie. Choć wybór tych trzech miejsc może być tylko chwytem marketingowym, te właśnie topograficzne znaki Islandii odpowiadają miejscom, z których Islandczycy są naprawdę bardzo dumni. Zapytani o to, co jest dla nich najbardziej islandzkie, najczęściej odpowiadają bowiem: natura. Nawet osławiona ich wiara w elfy bierze się z ogromnego szacunku do natury; istoty ukryte w mchu i pod kamieniami są niczym innym jak ucieleśnieniem sił przyrody w wyobraźni zbiorowej Islandczyków. Podobnie jak maskonury kiedyś traktowane były jako odrodzone dusze zmarłych na morzu krewnych, a wiele gatunków islandzkiej flory i fauny ma w kulturze bardzo ważną symbolikę.

Głos ludu

sdr

Islandzka przyroda gloryfikowana jest również w hymnie islandzkim (Ó, guð vors lands), napisanym z okazji 1000-lecia osiedlenia Islandii, w 1874 roku. Z pewnością odśpiewany będzie podczas oficjalnych uroczystości 1 grudnia, które będą odbędą się w Thingvellir, miejscu symbolicznym dla historii Islandii. To tu świętowano odzyskanie pełnej niepodległości w 1944 roku, tu znajduje się dawna siedziba letnia premiera Islandii, a wszystko to związane z faktem, że tutaj zbierał się Althing, islandzki parlament. Dolina więc kojarzy się Islandczykom z demokracją i aktywnością obywatelską, która stanowi dla nich wartość i element identyfikacji narodowej. Akt unii z 1918 również był wynikiem głosu ludu: decyzję podjęto podczas referendum i „za” zagłosowało ponad 90 procent obywateli. 100 lat później całe społeczeństwo również ma głos i wpływ na kształt obchodów rocznicy odzyskania suwerenności, których bogaty program można znaleźć na oficjalnej stronie www.fullveldi1918.is.

Islandia jest kobietą

sdr

Kiedy pytam moją znajomą Islandkę o to, co według niej jest najbardziej islandzkie, odpowiada: feminizm. Trzy lata temu przypomniano 100-lecie przyznania praw wyborczych kobietom, w materiałach promujących 100-lecie suwerenności podkreśla się postać pierwszej pani prezydent na świecie, Vigdís Finnbogadóttir, a jeszcze niedawno polskie media donosiły o świetnych warunkach życia i pracy Islandek. Natomiast obecna premier Islandii, Katrín Jakobsdóttir, w oficjalnym przemówieniu na tegoroczne obchody przypomina ważne wartości islandzkiego społeczeństwa: różnorodność i tolerancję, które to stanowią o nowoczesności kraju i wynikają z tradycji, której uczyć powinny się inne państwa na świecie: już od czasów wikińskich kobiety były dość wyemancypowaną częścią społeczeństwa. Kobieta jest w istocie symbolem Islandii, a przyjmuje postać Fjalkonnan, Kobiety-Góry, która pełni funkcję francuskiej Marianny czy niemieckiej Germanii. Czasem uznaje się ją za piątego stróża Wyspy, żeńskiego pomocnika czterech opiekunów uwiecznionych w herbie islandzkim: orła, gryfa, byka i skalnego olbrzyma.

Saga, czyli historia

Wybrane do islandzkiego herbu Landvættir, czyli duchy ziemi, pochodzą z „Heimskringli” Snorriego Sturlusona, którego twórczość jest bardzo ważna dla kultury islandzkiej . Historie spisane w średniowiecznych sagach są fundamentem tożsamości Islandczyków – wielu z nich potrafi sięgnąć w swych rodowodach aż po bohaterów sag, sagi są też kluczowe dla rozwoju islandzkiego języka. W 100. rocznicę odzyskania suwerenności powstało specjalne, kilkunastotomowe wydawnictwo zawierające wszystkie sagi islandzkie. Ich treść została obdarzona komentarzami i wyjaśnieniami, bowiem wbrew często powtarzanej opinii, język XIII-wiecznych sag odbiega od współczesnego i większość Islandczyków nie jest w stanie czytać ich bez dodatkowej pomocy. Rocznicowa seria jest przykładem na to, że symbolem Islandii jest również jej długa historia spisana na kartach starych manuskryptów, których odzyskanie z rąk Duńczyków było ważnym na skalę narodową wydarzeniem.

Post scriptum:

1 grudnia 1918 roku nie był najlepszą datą do świętowania. Przypadł na Zimę Wielkich Mrozów, jedną z najzimniejszych w historii Islandii. Termometry pokazywały wówczas –30°C. Jakby tego było mało, Islandię ogarnęła również epidemia grypy hiszpanki, która zabrała wielu obywateli. Później zaś nastąpił wybuch Katli, a erupcja wpłynęła znacząco na krajobraz i gospodarkę. W takich okolicznościach obchody nie odbyły się z odpowiednią pompą, ale nadrobiono świętowanie w kolejnych latach międzywojnia.

tekst został opublikowany w 32. numerze czasopisma Zew Północy

Nie będziesz miał skyrów cudzych przede mną

Niedawno przeszłam na dietę i z tego powodu muszę robić znacznie większe zakupy niż wcześniej, dlatego wybrałam się przedwczoraj z mamą na zakupy do jednego z wielkich hipermarketów. Najwięcej czasu spędziłyśmy w chłodni z nabiałem, bo dorwałam się do dużego wyboru skyrów, czy – jak kto woli – jogurtów typu islandzkiego. O popularności tego produktu nie muszę mówić, bo dzisiaj skyr ma w swojej ofercie każda Biedronka, a portale lansujące diety fit zachwycają się właściwościami islandzkiego jogurtu, który ma dużo białka, a mało tłuszczu. Ja natomiast od jakiegoś czasu tropię skyry w sklepach w całej Europie, kupuję, konsumuję i porównuję. Pomyślałam więc, że zabawię się tym razem w prawdziwą influenserkę i przedstawię Wam moją listę produktów skyropodobnych. A raczej: moje siedem grzechów głównych.

IMG_20170409_144823.jpg

Skyr.is od MS Iceland Diaries

img_20170408_132602.jpg

Niewinność straciłam z produktem od MS Iceland Dairies: Skyr.is. W niektórych kulturach stracie dziewictwa towarzyszą różnego rodzaju rytuały, a w moim islandofilskim porządku nie mogło być inaczej. Cały proces wtajemniczenia zorganizowałam starannie i bez uchybienia tradycji. Poszłam do najbliższego Bónusa, rzuciłam się do działu z jogurtami i przez 10 minut kontemplowałam półkę ze skyrami, wpatrując się w nią jak w ołtarzyk. Wiele plastikowych pojemników różnego kształtu i rozmiaru liczyło na to, że to właśnie z nim przeżyję swój pierwszy raz. Ale mój wybór padł na Skyr.is, bo opakowanie wydawało mi się najmilsze estetycznie. Liczy się wnętrze – mówią, ale oprawa też. Do koszyka wrzuciłam kilka smaków: gruszkowy, naturalny, nie mogło zabraknąć też klasycznego jagodowego. Do zbliżenia nie doszło jednak pierwszej nocy, bo trzeba było się do tego momentu przejścia odpowiednio nastawić. Zrobiliśmy to na wycieczce, żeby potem móc wspominać z perspektywy młodzieńczego szaleństwa i zapachu mokrego mchu przy krajowej Jedynce. Zatopiłam plastikową łyżeczkę w skyr gruszkowy i zatraciłam się w rozkoszy zmysłów. Z każdą następną przyjemność rozpływała się po moim ciele: od języka, przez podniebienie, gardło, aż do brzucha, platońskiego ośrodka żądzy. Takich pierwszych razów się nie zapomina!

Ísey Skyr

Podobny obraz

Kiedy człowiek raz zazna rozkoszy, to trudno mu się powstrzymać przed kontynuacją. Często jeszcze wracałam do Skyr.is, ale zapragnęłam czegoś nowego – nowych doznań, nowych smaków. Wróciłam więc do świątyni rozpusty zwanej Bónusem i sięgnęłam po następny z dostępnych produktów: Ísey Skyr. Choć do pierwszego wybranka zawsze mamy emocjonalny stosunek i dziecinny sentyment, nie lubimy oszukiwać samych siebie, że dał nam największą przyjemność. Ísey jest delikatniejszy, choć w Skyr.is lubiłam to, że czasem bywa słodki, jak gruszka, a czasem z odrobiną pikanterii, jak wanilia. Najbardziej w Ísey lubię natomiast jego rozmiar: kompaktowe opakowanie o prostym, tradycyjnym kształcie, zmieści się wszędzie bez problemu. Można je sobie na przykład poustawiać jeden na drugim na półce w lodówce i mieć dostęp w każdej chwili. Choć cena nie gra roli, wydaje mi się, że Ísey jest nieco tańszy, a jednocześnie niewiele gorszy od tego pierwszego.

Arla

Znalezione obrazy dla zapytania skyr arla

Po wyjeździe z Wyspy brakowało mi tych uzależniających doznań. A jak człowiekiem miotają żądzę, daje się ponieść emocjom, traci rozum i decyduje się nawet na najgorszy krok: wybiera produkt skyropodobny duńskiej firmy Arla. Islandczycy od dawna przypominają Europejkom (i Europejczykom), gdzie kipi źródło wikińskiego zdrowia i energii, ale ich skandynawscy bracia nie dają za wygraną i robią wszystko, by Wyspiarzom dorównać. Tak powstał skyr firmy Arla, dość popularnej na świecie, stąd jej produkty są łatwiej dostępne niż oryginalne skyry z Islandii. A więc i z nimi zdarzyło mi się zgrzeszyć. I to nie raz. Rok w Szwecji zrobił swoje, o podrabiane skyry było łatwo, wystarczyło wejść do sklepu i wybierać… Malinowe, czekoladowe, waniliowe, zdarzały się nawet jagodowe. Będąc w potrzebie, bierzemy wszystko, co dają. Czasem nie zastanawiamy się, czy warto, a następnego dnia budzimy się z moralnym kacem. Robimy rachunek sumienia, obiecujemy poprawę, ale szybko wracamy na złą drogę.

Løgismose Økologisk Skyr

Znalezione obrazy dla zapytania logismose skyr

Najbardziej wstydzę się chyba tych jednorazowych podróży do Kopenhagi. Że to uzależnienie, które nazwać już można było chorobą, kazało mi uprawiać skyrturystykę. Już pokonując Most nad Sundem po raz czułam, że gwarantuje sobie miejsce w drugim kręgu dantejskiego piekła. Że ten wiatr, który uderza w okna autobusu przekraczającego granicę szwedzko-duńską, wkrótce będzie rzucał moją potępioną duszą jako wieczna kara za to, że zgrzeszyłam zmysłowością. Tak kończą ci niestali w uczuciach – ci, którzy jadą do Danii zaopatrzyć się w alkohol i udawany skyr. Arla przynajmniej imitowała islandzki produkt podobnym opakowaniem, ale Løgismose nawet nie sprawiał pozorów. Wiedział, że kupi to każda naiwniaczka, której tęsknota za doznaniem każe zgodzić się na każdy wariant, nawet ekologiczny…

N.N.

Bez tytułu

Tego razu nawet dobrze nie pamiętam… Nie znam nawet jego imienia… Mówił, że jest słodki, ale nie miał w sobie ani grama cukru. Mówił, że jest prawdziwy, oryginalny, z Islandii, ale jego akcent zdradzał co innego… Mieszał się w zeznaniach. A ja topiłam w nim smutki po innych. Dobrze udawał, smakował niemal tak, jak inne jagodowe. Ten błąd więcej się nie powtórzył.

Skyr od Danone

Znalezione obrazy dla zapytania skyr danone

Ale choć po tamtym razie nauczką było zapamiętywać szczegóły i nie oddawać się przyjemności z byle kim, nie oznaczało to powrotu na dobrą drogę. Wakacyjny gorąc rozpalił zmysły i przywrócił dawne pragnienia. Francuz nawet nie udawał. Od razu podkreślał, że nie jest taki, jak prawdziwe skyry. Mówił, że tylko się nimi inspiruje, że to taka ogólnoświatowa akcja od Danone. Ale nic tak nie boli jak zdrada z Galem. Jak mogłaś to zrobić z Galem? A zdradziłam nie z jednym, a z całym taborem. Bo w zgrzewce były 4 sztuki, wychodziło taniej. W ramach pokuty nie jadłam go łyżką, tylko bretońskimi ciastkami, bo francuska podróba nie gwarantuje plastikowego narzędzia. To właśnie po tym można rozpoznać wszystkie farbowane lisy; te islandzkie, prawdziwe, oryginalne skyry zawsze mają łyżeczki. Na wszelki wypadek, gdybyś chciał to zrobić niezapowiedzianie: w lesie, w drodze powrotnej ze szkoły, albo po prostu w domu gdy nie chce ci iść do kuchni po łyżkę. Islandzka jakość zawsze dba o zabezpieczenie. A z innymi trzeba sobie czasem radzić brudnym palcem.

FruVita

Bez tytułu.jpg

Ale można upaść niżej. Nadchodzi taki moment uzależnienia od islandzkiego skyru, że już nawet się nie oszukujemy. Nie ma nas na Islandii, a w Biedronce za rogiem zawsze znajdziesz Skyr firmy Fruvita. Choć wiesz, że najwięcej ze skyru ma tylko w nazwie, bo nigdy nawet nie stał obok prawdziwego, bierzesz to, co jest. Nie ma tu już miejsca na uczucia, na przywiązanie, nie wmawiasz sobie, że coś z tego będzie. Nawet nie planujesz udawać, że ci się podobało. Bierzesz go i po fakcie przechodzisz do codzienności. Ze świeżymi owocami i płatkami owsianymi smakuje najlepiej, bo dodatki maskują wszelkie niedoskonałości. Wielkim pocieszeniem jest jego cena, dostępność i to, że możesz go jeść z prawdziwymi owocami, a nie jakimiś mrożonkami z Hiszpanii lub wyhodowanymi w geotermalnej szklarni bananami. Najlepiej sprawdzają się jednak te naturalne, bo wersje owocowe są bardzo podejrzane. Z pozoru niby wszystko ok, bo kiedy odkrywasz wieczko to spotykasz znaną ci konsystencję, a nawet i kolor. Ale skyr chełpiący się nazwą jagodowego czy malinowego to po prostu naturalny z dodatkiem owocowej papki. Co daje efekt mniej więcej taki, kiedy nad polskim morzem bulisz 15 zł za gofra z bitą śmietaną i owocami, a dostajesz zeszłoroczną frużelinę. FruVita – frużelina. I wszystko jasne. Nikt nie lubi sztucznych.

Piątnica

46482190_2177151182500867_7339004626642927616_n.jpg

Dla każdego grzesznika jest jednak nadzieja, jak w tym słynnym przykazaniu o islandzkich owieczkach. Nie szukałam w Polsce prawdziwego skyru, ale on znalazł mnie. To znaczy prawie, bo daleko mu do moich islandzkich wybranków. To produkt Piątnicy sprawił, że wczoraj zamiast marznąć na dworze, marzłam w sklepowej chłodni. Przebierałam w smakach proponowanych przez podlaską firmę. Większość z nich nawiązuje do oryginału: naturalny, jagodowy, truskawkowy, waniliowy. Ale jest też i nowość dla mnie, mianowicie smak brzoskwiniowy. Nic to jednak w obliczu niepowtarzalnych kombinacji obecnych na rynku islandzkim: kokos, rabarbar, banan, jabłko… Ale tu jest Polska, tu nie ma oryginalnego skyru. Ten od Piątnicy daje jednak najbliższą namiastkę moich pierwotnych doznań. W dodatku jest bardziej ekonomiczny: dziesięć sztuk kosztuje tyle, co jeden islandzki. Więc wzięłam dziesięć właśnie.

Więcej grzechów nie pamiętam. Żadnego nie żałuję.

I pamiętajcie: jest jeden skyr.