Wikingowie mogą kojarzyć się z rabunkami i budzeniem postrachu, ale wśród nich byli też zdolni rzemieślnicy wykonujący piękne przedmioty. Wśród nich wiele znajduje się obecnie w kolekcjach najważniejszych muzeach Skandynawii.
Czy wiesz, że…
⛵️ określenie wiking bierze się od staronordyckiego viking określającego zamorską wyprawę, nierzadko w celach poznawczo-grabieżczych? Na wiking jechali przede wszystkim młodzi mężczyźni, ale potocznie wikingami nazywamy ludność zamieszkującą Półwysep Skandynawski i migrującą na Północ oraz podróżującą po całej Europie między VIII a XI wiekiem.
⛵️ pamiątki po wikingach znaleziono nawet w Polsce? Wyspa Wolin jest świetnym przykładem dawnej obecności północnych kupców, a pozostawione przez nich obiekty i przedmioty wykonane w jednym ze stylów sztuki wikińskiej pozwalają śledzić ich migrację po Europie. Dzięki nim wiemy, że wikingowie dotarli na Sycylię i do Konstantynopola.
⛵️ sztuka wikińska miała wiele wspólnego z celtycką? Popularny motyw plecionki zaczerpnięty został najprawdopodobniej właśnie ze sztuki anglosaskiej i celtyckiej, ale późniejsze motywy sztuki wikińskiej wynikały również z inspiracji sztuką kontynentalnej Europy. Np. w stylu Urnes znajdziemy ślady francuskiej sztuki średniowiecznej.
⛵️ istnieje więcej niż sześć stylów sztuki wikińskiej? Poza nimi wyznacza się nie tylko wcześniejszy styl Vendel (którego ostatnia faza, styl E, często utożsamiany jest ze stylem Oseberg), ale również styl Broa, datowany na lata około 750 – 825, a więc rozpoczynający się przed wspomnianym Oseberg lub współistniejący z nim.
⛵️ sztukę wikińską można oglądać również w Polsce? Tym razem nie chodzi o Wolin, ale o kościół słupowy w Karpaczu. Świątynia Wang znalazła się na terenach dzisiejszej polski jeszcze w czasach zaborów, bowiem zakupił ją książę pruski Fryderyk William IV i przetransportował z Norwegii na tereny ówczesnych Prusów w roku 1842.
Zdjęcia własne z pobytów w Muzeum Narodowym w Kopenhadze, Muzeum Łodzi Wikińskich w Oslo, Muzeum Historycznym w Sztokholmie, Muzeum Historycznym w Oslo, Muzeum Osadnictwa w Reykjaviku.
Frank Dicksee, The Funeral of a Viking, 1893, Manchester Art Gallery.
Johan Peter Raadsig, Ingolf tager Island i besiddelse, 1850.
Christian Krohg, Leif Eriksson odkrywa Amerykę, 1893.
autor: Bjørn Andreas Bull-Hansen tytuł: Jomswiking. Winlandia rok: 2020 wydawnictwo: Czarna Owca tłumaczenie: Katarzyna Michniewicz-Veisland, Maria Sibińska liczba stron: 640
Kiedy myślimy, że dość mamy już wikingów w popkulturze, pojawia się kolejna pozycja, której nie da się odmówić. A jeśli akcja dotyczy znanego nam dobrze kawałka polskiej ziemi, tym chętniej sięgamy po nową powieść.
Z góry zastrzegam, że piszę ten tekst z pozycji miłośniczki sag islandzkich, od lat interesującej się wikingami i popularyzującej wiedzę na temat tych dawnych wojowników, również zmierzając się z mitami. Nie jestem jednak historykiem, a teksty źródłowe czytam jak literaturę piękną, a nie faktografię. Daleko mi też do pasjonatów, którzy rekonstruują średniowieczną broń i spotykają się na teatralne bitwy. Interesują się zresztą głównie dziejami wikingów na Islandii, niewiele wiedząc o wojach z Jomsborgu. Dlatego kiedy w moje ręce wpadła książka Bjørna Bull-Hansena, postanowiłam potraktować ją jako podręcznik do nauki historii z przymrużeniem oka.
Jomswiking. Winlandia to druga część sagi autorstwa tego norweskiego autora. Bjørn Bull-Hansen, zasłynął przede wszystkim dzięki pierwszej książce z serii: Jomswiking. Czas ognia i żelaza, również wydanej po polsku nakładem wydawnictwa Czarna Owca. W niej poznajemy głównego bohatera serii, Torsteina, który jako kilkunastoletni chłopak wpada w niewolę i po latach postanawia uciec do Jomsborga – legendarnej osady, w której żyją wojownicy równi i wolni. Ostatecznie Torstein Tormodson, zwany też Tortsteinem Szkutnikiem, staje się hovdingiem, czyli przywódcą grupy wojowników z Jomsborga. Po bitwie pod Svolder, w której Torstein zadaje śmiertelny cios królowi Norwegów, Olafowi Tryggvasonowi, wojownicy zmuszeni są do ucieczki, bowiem ze względu na zabójstwo zostają wyjęci spod prawa. Stąd więc postanawiają udać się w podróż morską do dalekiej Winlandii, odkrytej wcześniej przez Leifa Erikssona. Tu zaczyna się historia opisana w drugiej części książki.
W kontynuacji sagi poznajemy więc perypetie drużyny Torsteina, udającej się w daleką żeglugę z Orkadów. Żona Torsteina, Signi, właśnie rodzi dziecko i w końcu możliwe jest wejście na statek, bo podróż z ciężarną mogłaby przynieść żeglarzom pecha. Mimo wielu przeciwności, sztormów, wypadków na burcie oraz różnych konfliktów z małżonką i załogą udaje się jednak Torsteinowi dopłynąć do celu, z licznymi przystankami: na Wyspach Owczych, u wybrzeży zachodniej Islandii, na Grenlandii. Celem jest właśnie tytułowa Winlandia, kraina mityczna, o której marzy się, że rosną tam modrzewie i panują idealne warunki do założenia osady. Grupa Torsteina chce stworzyć własne miejsce na ziemi, nie poddając się żadnemu jarlowi. Planują budować statki i sprzedawać je na wschodzie, a także wymieniać inne cenne towary z Grenlandczykami czy Islandczykami. Wiele z tych planów nie dojdzie jednak do skutku, bo po drodze wydarzą się wypadki, które spowodują, że żeglarze będą niemile widziani tak w Islandii, jak i na Grenlandii. Nadzieją jest nowa ziemia, Winlandia, ale i tam czekają na nich nowi przeciwnicy: Skrælingowie, czyli rdzenni mieszkańcy Ameryki Północnej.
Bardzo chciałabym mieć dostateczną wiedzę historyczną, aby umieć oddzielić fikcję od faktów. W powieści Bjørna Bull-Hansena postaci i wydarzenia historyczne są bowiem sprawnie połączone z wyobraźnią autora. Główny bohater sagi, Torstein Tormodson, to postać najprawdopodobniej zmyślona, ewentualnie będąca daleką inspiracją innymi postaciami historycznymi. Jedną z nich byłby Torstein Knarresmed, zwany właśnie Szkutnikiem, który brał udział w bitwie pod Stiklestad, podczas której poległ król Olaf, uznany potem za świętego. Z kolei w książce często pojawia się odniesienie do bitwy pod Svold, w której poległ Olaf Tryggvason. Którego króla Olafa faktycznie zabił książkowy Torstein i czy gdyby chodziło o Trygvasona, dlaczego miałby być za to wyjęty spod prawa w chrześcijańskiej Skandynawii?
Nie da się natomiast podać w wątpliwość istnienia króla Olafa, Leifa Erikssona, czy jego ojca, Eryka, ale informacje na ich temat podane w książce wypadałoby również sprawdzić. Czy Eryk Rudy faktycznie opuścił Grenlandię, bo jego żona, Thjodhild, przejęła tam władzę i zaprowadziła na wyspie chrześcijaństwo? Jak naprawdę traktowano na północy niewolników z nowych ziem? Czy Skrælingowie faktycznie byli dzicy i w pełni okiełznani przez wikingów?
Odpowiedzi można szukać w sagach. Zdaję się więc na samego Bull-Hansena, który z pewnością dogłębnie przeczytał Sagę o Grenlandczykach, Sagę o Eryku Rudym i sagi winlandzkie. A także wiele innych dzieł dotyczących dziejów wikingów, ponieważ ich styl życia i wartości wykorzystuje we własnej codzienności. Na swoim kanale YouTube, autor dzieli się wiedzą na temat czarów, staronordyckich wierzeń, stylu życia wikingów i technik przetrwania w terenie. Widząc to opakowanie chcemy więc zaufać Norwegowi, że zna się na tym, o czym pisze, a nie brakuje mu też wyobraźni, dzięki czemu potrafi opowiedzieć historię swoich średniowiecznych przodków w sposób porywający i interesujący. Kto jest w stanie przebrnąć przez 600-stronicowy podręcznik do historii? Ta nieznacznie dłuższa powieść wchodzi natomiast o wiele łatwiej.
Kiedy myślimy, że dość mamy już wikingów w popkulturze, pojawia się kolejna pozycja, której nie da się odmówić. A jeśli akcja dotyczy znanego nam dobrze kawałka polskiej ziemi, tym chętniej sięgamy po nową powieść. Mam na myśli oczywiście Wolin, bo z tego co wiem Polacy skolonizowali Amerykę Północną dopiero w XX wieku. To właśnie na Wolinie według Jómsvikingasaga miała mieścić się osada Jomsborg, założona podobno przez Haralda Sinozębnego do obrony całego obszaru. Inne teorie głoszą, że Jomsborg założył jarl Palnatoki, który otrzymał ziemię od słowiańskiego wodza Burysława. Mimo rozbieżności co do powstania osady, większość badaczy zgadza się co do samej organizacji grupy. Byli to najczęściej przestępcy albo dawni niewolnicy, mający później renomę bezwzględnych rozbójników, gotowych do walki za każdą cenę. Wojownicy brali więc udział w wielu bitwach historycznych, jak wspomniana już bitwa morska pod Svold, ale również i tych półlegendarnych, takich jak bitwa w zatoce Hjorungavagr.
Samo istnienie Jomswikingów często podawane było w wątpliwość, jednak odkrycia archeologiczne na wyspie Wolin udowodniły obecne tam pamiątki po wikingach. Wyspa na Zatoce Pomorskiej to obecnie polskie centrum badań nad historią i kulturą wikingów, gdzie odbywa się coroczny festiwal Słowian i Wikingów. To właśnie podczas tego festiwalu promowano pierwszą część sagi, a ze względu na tegoroczną epidemię, promocja drugiej odbędzie się w Internecie, na moim Facebooku. Mam nadzieję, że podczas poniedziałkowego spotkania poznam odpowiedzi na moje pytania, gościem będą bowiem nie tylko tłumaczki powieści Bull-Hansena, ale też doktor habilitowany Jakub Morawiec, profesor Uniwersytetu Śląskiego, specjalista od historii wikingów.
Jeśli pytacie mnie, czy warto sięgnąć po powieść Jomswiking. Winlandia Bull-Hansena odpowiem, że warto. Zdaję sobie sprawę, że do tego typu pozycji nie trzeba namawiać fanów wikingów, szczególnie tych, którym podobały się podobne książki, choćby Czarny Wiking Bergsveinna Birgissona. Książka Islandczyka wydaje się jednak bardziej zbiorem faktów niż powieścią popularnonaukową, a więc jeśli czytało się Wam ją trudno, z pewnością ucieszycie się na styl i język Bull-Hansena. Akcja opisywana jest sprawnie, a można się w nią wkręcić nawet bez czytania pierwszej części serii. Prowadzona przez głównego bohatera narracja pierwszoosobowa bogata jest bowiem w odwołania do tego, co wydarzyło się wcześniej albo zapowiedzi przyszłych wydarzeń, ale liczba tych odwołań nie nudzi, a tym, którzy przeczytali już pierwszą część posłuży jako dobre przypomnienie.
Fanom Islandii przypadnie do gustu szczególnie pierwsza część książki, w której bohaterowie zatrzymują się u zachodnich brzegów Wyspy. Z tego fragmentu akcji dowiadujemy się, że Islandczycy parali się magią, handlowali spodniami z ludzkiej skóry, a Wyspę zamieszkiwały różne duchy i demony, które porywały małe dzieci. Ale nekrospodnie, wetty i skeidkony to niejedyne nowe terminy, które poznacie dzięki tej powieści.
Powieść jest zresztą skarbnicą wiedzy na temat życia i kultury wikingów, poczynając od używanego przez nich kalendarza, przez nazwy dawnych miesięcy, po wnikliwe opisy budowania domów, łodzi oraz broni. Z nich najlepiej wychodzi ogromna wiedza praktyczna autora, a także świetny warsztat tłumaczek, które albo przekładają nazwy staronordyckie na polski, albo okraszają treść przypisami, które wprowadzają mniej obeznanych czytelników w wikiński świat.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego w sztuce wikińskiej tak często pojawiają się głowy smoków, mam dla Was odpowiedź. Wikingowie mieli kontakt ze smokami, udomowili je, ale postanowili ukryć je przed światem.
Tak przynajmniej przekonują nas animacje z serii “Jak wytresować smoka”. Z nich dowiadujemy się, że w świecie wikingów dzielni i wojowniczy przodkowie dzisiejszych Skandynawów walczyli nie tylko z obcymi plemionami, ale również z niebezpiecznymi latającymi bestiami. Pracownicy wytwórni Dreamworks chętnie czerpią z bogatego dziedzictwa wikingów, wykorzystują motywy i symbole powszechnie kojarzone z pradawnymi Skandynawami, ale powielają też wiele przykrych stereotypów, wprowadzając nieostrożnego widza w błąd. Przyjrzę się więc tej kinowej produkcji, opartej zresztą na powieściach Cressidy Cowell, żebyście mogli opowiedzieć swoim dzieciom, dlaczego ta historia nie wydarzyła się naprawdę.
“Miasto Berk”
Zacznijmy od początku, czyli od miasta Berk, którym otwiera się każda z trzech części “Jak wytresować smoka”. Oglądając filmy w wersji z dubbingiem byłam przekonana, że miasto nazywa się “Berg”. Wówczas brzmiało mi dość skandynawsko i byłam zadowolona – “berg” to po islandzku “góra”, a wyimaginowane miasteczko znajduje się właśnie na szczycie górzystej wysepki na środku oceanu. Z wyglądu jest to wioska nad wyraz wikińska – architektura przypomina kościoły słupowe, a łodzie zwieńczone są charakterystycznymi smoczymi łbami jak każdy drakkar znany nam z muzeów i odkryć archeologicznych (jak smocze łby z Oseberg z kolekcji muzeum w Oslo).
Gdzie jest Berk? Albo: gdzie by było, gdyby istniało? W drugiej części trylogii matka Czkawki, Valka, rysuje mapę okolicy:
Nie wiem jak Wam, ale mi te kształty nie przypominają Arktyki, a nawet ten po prawej wygląda trochę jak zniekształcona Antarktyda. I być może to jakaś autorska wędrówka kontynentów albo po prostu interpretacja własna tego, jak wyglądała Północ w tamtym czasie, ale wychodzi na to, że bohaterowie filmu tylko w teorii są wikingami. A przynajmniej jeśli przyjmiemy, że wikingami były ludy zamieszkujące Półwysep Skandynawski i podbijające arktyczne wyspy: z Islandią i Grenlandią na czele. Bohaterowie filmu mieszkają jednak gdzieś pomiędzy, na nieznanej nam wyspie, choć z pojawiających się w trylogii wrogów i stronników Berk możemy wnieść, że była to jednak Arktyka (przykładowo: łowcy smoków wyglądają i zachowują się jak Innuici). Może to więc Wyspy Owcze? Może Svalbard? A może mityczna Ultima Thule? 😉
Mimo to miejsce wygląda znajomo. Według mnie krajobraz jest bardzo islandzki: wystarczy spojrzeć na kolumny bazaltowe, które pojawiają się w scenerii drugiej części. Są też wielopoziomowe, zapadające się wodospady, a także mnóstwo lodu, całe góry lodowe, które zgodnie z fabułą filmu są dziełem nadrzędnego samca alfa. Ów smok pluje lodem, dzięki czemu wejście do sekretnego domu smoków jest trudne do odnalezienia, co tylko podkreśla tajemniczość i niedostępność tej dalekiej od cywilizacji krainy, w której Czkawka odnajduje swoją na wpół dziką matkę żyjącą ze smokami. Jedno z pierwszych ujęć tego miejsca wygląda tak:
Scena od razu skojarzyła mi się z obrazem Caspara Davida Friedricha “Morze lodu” z 1824 roku (Kunsthalle w Hamburgu). Zbieżność jest nieprzypadkowa, bo Friedrich malując ten obraz miał na myśli właśnie Islandię, a raczej romantyczne wyobrażenie skutej lodem krainy, której nigdy nie widział na własne oczy. Dziełem tym przyczynił się jednak do popularnego w połowie XIX wieku wyobrażenia dalekiej, dzikiej Północy ukrytej pod śniegiem lub wiecznie ciemnej, gdzie nastrój budują blaski zorzy polarnej, a człowiek może odnaleźć tak ciszę i spokój utracony na ucywilizowanym kontynencie.
Wikingowie czyli kto?
Bohaterowie filmu to wikingowie, bo sami tak siebie nazywają, a do tego ich wygląd i stroje o tym świadczą. Mężczyźni są silni i noszą długie, rude brody, natomiast kobiety odważnie walczą przy ich boku. Od pierwszych chwil zauroczyły mnie te kostiumy, te pięknie odwzorowane detale sztuki wikińskiej na tarczach czy brązowych spinkach i brakteatach. Jednak czar prysł, kiedy dojrzałam rogate hełmy na głowach wikingów. W końcu od dawna już wiadomo, nawet w Hollywood i w telewizji, że wikingowie nie nosili takich hełmów. Mimo to twórcy animacji postanowili pozostać przy tym spopularyzowanym wyobrażeniu, puszczając wodze fantazji na temat kształtu i rozmiaru rogów (jedna postać ma hełm z rogami barana, co delikatnie informuje o umiejętnościach intelektualnych tego bohatera…).
Gdybym była bardzo radykalna, przewróciłabym pewnie oczami i wyłączyła film już po pierwszych kilku minutach. Rogate hełmy da się jednak wybaczyć, zważywszy na ich obecność w sklepach z pamiątkami i pokłosie XIX-wiecznych narracji o pogromcach mórz. To właśnie z fascynacji wikingami w romantyzmie i spopularyzowaniem obrazu wikinga w kulturze amerykańskiej XX wieku zrodził się hełm z rogami. Według niektórych badaczy, a mi jako historykowi sztuki podoba się ta teoria, rogaty hełm był wynikiem złego zinterpretowania sztuki wikińskiej (patrz: VI-wieczne przedstawienie berserka, reprodukcja poniżej). Choć odnaleziono przykłady rogatych hełmów z epoki brązu, np. hełmy z Veksø (Muzeum Narodowe w Kopenhadze), traktuje się je raczej jako element ważny dla jednego z rytuałów pogańskich, niż codzienny strój wojenny wikinga.
Jak wiemy z sag islandzkich, wikingowie tylko przez niewielką część roku udawali się na wiking, resztę czasu poświęcali gospodarstwu domowemu i kontaktom handlowym. Mieszkańcy miasta Berk także trudnią się wyrobem różnych metalowych przedmiotów, hodowlą owiec, ale wyjeżdżają też na wojny, w tym wojny ze smokami. Ramię w ramię walczą tak mężczyźni, jak kobiety, które są odważne i niezależne (jak Valka lub Astrid), ale też stanowią podporę dla swoich mężów, którzy nie wstydzą się ukazywać swojej wrażliwości (Stoick) czy po prostu mniej walecznej natury (Czkawka). To ważny przekaz tego filmu, bo mimo stereotypu o brutalnych wikingach, wiemy też o istotnej roli ich kobiet, o tym, że musiały zajmować się gospodarstwem gdy mąż wyjeżdżał na wiking, że mogły decydować o sobie, a ich zdanie nierzadko było wysłuchiwane.
Wiara i rytuały
Bohaterowie trylogii to wikingowie sprzed przyjęcia chrześcijaństwa, bądź tacy, którzy wciąż jeszcze czczą dawnych bogów. Nie raz w dialogach padają wykrzyknienia “Na Odyna!” albo “Niech mnie Thor świśnie” (dla zainteresowanych językami dodam, że znany nam dunder to germańskie określenia pioruna, a przecież Thor władał piorunami, więc jest to wielki plus ode mnie dla twórców polskiego tłumaczenia). Choć bohaterowie nie składają im żadnych ofiar, w wiosce znajduje się babka (szamanka), której powierza się opiekę nad rannym lub zawierza przyszłość. Mimo to twórcy są niekonsekwentni – ostatnia część trylogii kończy się ślubem Astrid i Czkawki, a sama ceremonia wygląda bardzo po chrześcijańsku: panna młoda ma na sobie biały strój, a babka owija ręce młodych stułą. Można pokusić się o stwierdzenie, że w ten sposób sugeruje się widzowi przejście bohaterów na monoteizm, nie ma jednak o tym mowy w fabule.
Cała trylogia roi się bowiem od zwyczajów pogańskim. Kiedy w drugiej części umiera Stoick, ojciec Czkawki, bohaterowie urządzają mu wikiński pogrzeb. Kładą martwe ciało na łodzi, którą zgodnie z tradycją puszczano na wodę, i podpalają ją płonącymi strzałami, wypuszczanymi przez najbliższych zmarłego. Podpalona łódź płynie wgłąb morza, aby zmarły pogromca oceanów mógł na zawsze złączyć się z falami. Taka kremacja była tylko jednym z wielu rodzajów pochówków, raczej zarezerwowaną dla wodza – choć i tych chowano również w ziemi, na co wpływ miało także przyjęcie chrześcijaństwa. Znane są również pochówki w łodzi lub z kamieniami ułożonymi w jej kształt, jako że łódź miała symbolizować środek transportu do innego świata.
Po filmowym pogrzebie następuje jednak nieoczekiwana fuzja obyczajów. Wikingowie stawiali swoim wodzom kurhany lub skały runiczne, na których umieszczano krótką inskrypcję upamiętniającą zmarłego. W filmie jednak plemienni artyści wykuwają twarz Stoicka w skale (niczym na Górze Rushmore), a w ostatniej części trylogii znajdziemy ogromny kamienny pomnik Stoicka na środku osady. Wikingowie nie wykonywali rzeźbiarskich portretów, a jedyną znaną im formą pomnika były kamienie runiczne.
Może nie ma kamieni runicznych, ale często pojawiają się runy. Czkawka skrupulatnie notuje cechy wyglądu napotkanej Nocnej Furii futharkiem, natomiast podręcznik do nauki o smokach również napisany jest runami. Niby wszystko gra, bo przecież właśnie runami posługiwali się wikingowie (choć ten alfabet znany był również w innych kulturach), ale wydaje mi się, że jednak nie używali do tego papieru… Kształt run wynika między innymi z podłoża zapisków, czyli np. drewna, kamienia, w którym ryje się kreski. Jednak z uwagi nie możemy być pewni, że nie było zapisków runicznych na papierze, gdyż te nie miały szansy zachować się do naszych czasów. Natomiast w czasach spisywania sag używano już alfabetu łacińskiego, a i wtedy nie używano jeszcze papieru, ale skór zwierzęcych. Jedna z sag opowiada nawet o spodniach uszytych z dawnych manuskryptów…
No a smoki?
Wbrew pozorom nie ze względu na smoki macie mówić swoim dzieciom, że “Jak wytresować smoka” mija się z prawdą. Najbardziej rażące faktograficzne wpadki są opisane powyżej, jednak nikt chyba nie ma pewności co do samych smoków. Skoro wikingowie tak często umieszczali motyw smoka w swojej sztuce, może jednak istniały naprawdę? Znamy wiele logicznych wyjaśnień istnienia smoków w różnych mitologiach i kulturach, choćby to, że warany ziały zapachem zjadanej padliny, który był porażący jak ogień. Innym smoki kojarzą się z niedobitkami dinozaurów, szczególnie tych latających. Dla mnie fantazyjny atlas smoków przedstawionych w filmie jest niezwykły: mamy nie tylko gatunki pokrewne gadom, ale też ptakom (jak np. sowie), sam Szczerbatek z kolei najwięcej ma chyba z kota…
Największym plusem trylogii jest właśnie to, że w uroczy i pomysłowy sposób daje odpowiedź na to, skąd w sztuce wikingów tyle smoków. Były, ale ukryły się, dlatego nikt nie może dowieść ich istnienia. Podobnie jak jednorożce, w których wiarę podtrzymywały w średniowieczu rogi narwali wysyłane do Europy z Islandii… “Jak wytresować smoka” to miła bajeczka dla dzieci i dorosłych, ale należy oglądać ją z przymrużeniem oka, bowiem nie daje nam pełnego obrazu wikingów. A szkoda, bo dzieciaki właśnie z bajek uczą się najwięcej i właśnie tutaj można byłoby przemycić im sporo interesujących faktów na temat wikingów. Szczęśliwie nasze pociechy wyjdą z kina z przekonaniem o wrażliwości serc niektórych wikingów, zrozumieniem dla niepełnosprawnych, przykładem silnych i dzielnych kobiet oraz nadzieją na ujrzenie Nocnych Furii w najmniej oczekiwanym momencie 😉
Tym, którzy interesują się średniowieczną Skandynawią, nie trzeba przedstawiać wikingów i ich podbojów. Zwykło się przypisywać wikingom rolę “protoplastów” Skandynawów i z nich wywodzić początki istnienia krajów nordyckich.
Choć był to lud dość jednolity etnicznie, nie można jednak mówić o wikingach jako “pranarodzie” skandynawskim, a mimo to badacze zwyczajowo dzielą dawnych wojowników na grupy narodowościowe z uwagi na współczesny podział granic terenów wówczas zajmowanych przez wikingów. Stąd Waregowie, zamieszkujący głównie obszary wschodnie, w tym na Ruś, Bizancjum, a nawet w okolice dzisiejszego Bagdadu nazywani są Szwedami; za protoplastów Duńczyków uznaje się wikingów, którzy okupowali wschodnie tereny Europy Zachodniej, natomiast “pierwsi” Norwegowie to wikingowie, którzy podróżowali głównie na zachodni Atlantyk, a nawet tereny Ameryki Północnej.
“Rodowód” Wikingów
To właśnie “Norwegom” przypisuje się zasiedlenie Islandii. Utwierdzona przez wielu już badaczy teoria głosi, że liczna emigracja wikingów zamieszkujących tereny dzisiejszej Norwegii miała przyczyny polityczne. W latach 70.-80. IX wieku wielu przedstawicieli starych rodów szlacheckich postanowiło opuścić Norwegię w związku z chciwością Haralda Pięknowłosego, władcy marzącego o zjednoczeniu lokalnych plemion pod jednym berłem. Ci, którym nie w smak był podporządkowywać się jego władzy, zdecydowali się na przeprowadzkę na Islandię, znaną już i częściowo “zbadaną” przez niezależnych podróżników. Landnámábók, czyli Księga Osadnictwa, najważniejsze źródło wiedzy na temat pierwszych ludzi na Wyspie, wspomina co najmniej trzech wikingów, którzy jako pierwsi dopłynęli na Wyspę: Naddoda, Flókiego Vilgerdarsona (“Norwegów”) oraz Gardara Svafarssona (“Szweda”). Mieli oni dotrzeć na Wyspę ok. 860 roku, ale żaden z nich nie pozostał na Islandii na dłużej, jednak wrócili do swoich ojczyzn i szerzyli wieść o (nie)dalekiej krainie, która nadaje się do zasiedlenia.
Pierwsi na Islandii
Choć utrzymuje się, że przed Skandynawami Islandię zamieszkiwali iryjscy mnisi (papar), za pierwszego osadnika na wyspie uznaje się Ingólfura Arnarsona, założyciela Reykjaviku. Jak pisałam w innym poście, Arnarson zabrał na swój statek dwie belki ze swojego domu z Norwegii, zakładając, że wyrusza do kraju, w którym osiedli się na stałe. Dopływając do brzegów Islandii, rzucił obie kłody do wody i postanowił zacumować w miejscu, gdzie morze wyrzuci te osobliwe odpady. To właśnie u wybrzeży Zatoki Faxa zatrzymał się podróżnik i tam wybudował swój dom, zakładając pierwsze na Wyspie miasto, Reykjavik. Do dzisiaj belki można odnaleźć w herbie miasta, a pozostałości domostwa Arnarsona i jego domy oglądać można w Muzeum Osadnictwa 871+/-2 (za taką właśnie datę uznaje się założenie Reykjaviku).
Wspomniana już Landnámábók opisuje czasy osadnictwa Islandii, czyli Landnámsöld (870-930), i jest to pierwsza epoka w periodyzacji islandzkiej historii. Poza odkrytymi niedawno pozostałościami najstarszych budowli w Reykjaviku, zachowane z tego czasu pamiątki ograniczają się do drobnych przedmiotów, bowiem najważniejszym zabytkiem tych czasów jest przede wszystkim słowo, tak spisane w “kronikach”: Landnámábók i Íslendingabók (Księga Islandczyków) oraz sagach, traktowanych jako istotne źródło wiedzy na temat życia pierwszych Islandczyków, nawet jeśli spisywane były wieki później. Okres Landnámsöld to czas kształtowania się społeczeństwa islandzkiego, kolonizacja Wyspy oraz tworzenie pierwszych struktur polityczno-administracyjnych, pozwalających na organizację życia na Wyspie. Z wymienionych wyżej źródeł pisanych, jak i późniejszych badań archeologicznych, dowiadujemy się, że zasiedlenie Wyspy koncentrowało się przede wszystkim na wybrzeżach oraz w dolinach rzek, a pierwsze domy budowano z obecnego na Wyspie drzewa, natomiast po wykarczowaniu wszystkich dostępnych lasów – z materiału nanoszonego przez ocean.
Trudne początki
Norwegowie przeprowadzający się na Wyspę przywozili z sobą nie tylko materiały do budowy czy najważniejsze elementy wyposażenia dawnych domostw, ale też przydatne zwierzęta: owce i konie, wybierając najsilniejsze okazy, które będą mogły przetrwać długą podróż i islandzkie zimy. Zakładane gospodarstwa musiały być samowystarczalne, bowiem rozmieszczone były w dużych odstępach od siebie. Sprowadzenie się na odległą Wyspę oznaczało ograniczone kontakty z kontynentem, brak odpowiednich statków nie pozwoliło Islandczykom na udział w handlu dalekosiężnym, dlatego musieli zadowalać się tym, co Wyspa miała im do zaoferowania. Były to więc przede wszystkim ryby, ale również drobne ptactwo (w tym maskonury) oraz mięso przywiezionych zwierząt. Mimo utrudnionego podróżowania, poświadczone są ślady eksportu towarów islandzkich poza Wyspę, czemu dowodzą znalezione na kontynencie wełniane wyroby oraz suszone ryby.
Najstarsza demokracja
Koniec okresu osadnictwa wyznacza data 930, uznawana za początek Alþingu. Alþing, czyli główny wiec, zgromadzenie ogólne zbierające się regularnie w dolinie Þingvellir nad rzeką Oxárą (niedaleko Reykjaviku), stanowił podstawę władzy ustawodawczej i sądowniczej na Wyspie. O wadze “Wiecu wszystkich wieców” świadczą między innymi informacje o tym, że główne szlaki i drogi na Wyspie prowadziły właśnie do Doliny Zgromadzeń, natomiast sagi niejednokrotnie informują nas o tym, że z rozwiązaniem poważniejszych konfliktów czy poszukiwaniem żony/męża czekano właśnie na zebranie Alþingu. Alþing był miejscem, w którym gromadzili się wszyscy pełnoprawni obywatele, by wspólnie podejmować istotne dla życia Wyspy decyzje, skazywać kryminalistów czy zawierać związki małżeńskie.
Mówi się o demokratycznym charakterze społeczeństwa islandzkiego, wynikającego z grupowego podejmowania decyzji oraz przysłowiowym “ukochaniu niezależności” przez osadników zbiegłych przecież z mającej się właśnie zjednoczyć pod wodzą jednego władcy Norwegii. Średniowieczni Islandczycy nie funkcjonowali jednak na zasadach współcześnie rozumianych równouprawnienia i wolności słowa, bo – tak jak w pozostałych miejscach ówczesnej Europy – istniały tam podziały społeczne, jak również niewolnictwo (co prawda po niedługim czasie zniesione, jednak wyzwoleńcy pozostali najniższą warstwą społeczną). Choć dużą niezależnością cieszyły się kobiety (czego dowiadujemy się z sag), nie miały one takiego samego statusu na thingu co ich mężowie i ojcowie. Warto też podkreślić, że społeczeństwo islandzkie wbrew wielu opiniom nie było etnicznie homogeniczne; choć założyli je głównie wikingowie z Norwegii, przywieźli sobie również żony i/lub niewolników z Wysp Brytyjskich czy dzisiejszej Irlandii.
Organizacja społeczeństwa
Islandczycy byli społeczeństwem zhierarchizowanym. Choć nie posiadali jednego monarchy, władza podzielona była między kilka najsilniejszych rodów (niektórzy złośliwi mówią, że taka sytuacja pozostała na Islandii do dzisiaj…). Elitę społeczną stanowili lokalni przywódcy (goðar, l. poj. goði), którzy zdaniem badaczy mogli dzierżyć wiele funkcji, w tym kapłańskie. Zaszczyt piastowania urzędu goðorð, czyli bycia goðim, mogła mieć tylko ograniczona liczba “wybrańców” i decydował o niej Alþing (z początku 39, potem 48 sztuk). Aby pracować jako goðorð, trzeba być mieć odpowiednio duży majątek i znakomite pochodzenie, a także dobrą znajomość prawa i umiejętność jego wykorzystania, dlatego goðar byli przedstawicielami najznamienitszych rodów Islandii i często tytuł ten był dziedziczony. Z tytułem goðiego wiązał się nie tylko autorytet i duża liczba stronników wiecowych (þingmadr, l. mn. þingmenn, “rekrutowanych” spośród wolnych gospodarzy), ale też przede wszystkim siła przebicia podczas istotnych sporów prawnych. Goðar rządzili również na wiecach lokalnych (zwoływanych wiosną i jesienią), w ramach których nie tylko załatwiano sprawy miejscowe, ale ustalano datę zwołania następnego Alþingu (wiosną) lub przekazywano postanowienia z ostatniego wiecu (jesienią).
Alþing gromadził się bowiem w czerwcu. Spotykali się tam wszyscy goðar w towarzystwie swoich þingmenn. W trakcie obrad zbierała się Rada Praw (Lögrétta), mająca funkcję legislacyjną; oni tworzyli i interpretowali prawo, a także wydawali wyroki w sprawach zgłaszanych na Alþingu. W pewnym momencie miała ona również charakter sądu drugiej instancji, do którego można było się odwołać w sytuacji niesprawiedliwego potraktowania na lokalnych thingach. Przewodniczącym obrad był lögsögumaður, głosiciel praw, którego zadaniem była każdorazowa recytacja praw przy Lögberg, Skale Prawa. Badacze nie są zgodni, czy musiał on wygłaszać z pamięci wszystkie prawa, czy tylko ich część. Zwolennicy tego pierwszego rozwiązania optują nawet za przekonaniem, że jeśli lögsögumaður zapomniał o jakimś przepisie, przestawał on obowiązywać. W tradycji oralnej była to jednak funkcja o prestiżowym znaczeniu, choć nie wiązała się z żadną realną władzą.
Alþing zbierał się niemal nieprzerwanie aż do 1800 roku, kiedy to jego działalność została przerwana (Islandia była wówczas pod panowaniem Danii). Na fali romantycznych nastrojów nastrojowo-wyzwoleńczych, Islandczykom udało się wywalczyć (bynajmniej nie w sposób zbrojny) przywrócenie Zgromadzenia, jednak od 1844 obradował on już nie w Dolinie, lecz w Reykjaviku. Sama Þingvellir stanowi do dziś jedno z kluczowych miejsc dla budowania tożsamości narodowej Islandczyków, to tam podejmowano bowiem najważniejsze decyzje dla przebiegu dziejów Wyspy, od przyjęcia chrześcijaństwa, po ogłoszenie pełnej niepodległości w 1944 roku.
Bibliografia:
Wstęp [w:] Jakub Morawiec, Łukasz Neubauer, Sagi islandzkie. Zarys dziejów literatury staronordyckiej, Warszawa 2015, s. 7-14. Recenzję znajdziesz tutaj.
Jakub Morawiec, “Sagi islandzkie i środowisko ich powstania” [w:] Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, Wrocław 2011, s. 5-40.
Grażyna Szelągowska, “Od kolonii do państwa niepodległego. Islandia od XIII do XX wieku” [w:] Włodzimierz Pessel, Roman Chymkowski (red.), Islandia. Wprowadzenie do wiedzy o społeczeństwie i kulturze, Warszawa 2008, s. 31-44.
Szkatuła z Kamienia (Il. 1), jak nazywają ją skandynawscy badacze, w polskich źródłach wspominana jest najczęściej jako relikwiarz świętej Korduli, ponieważ taką też funkcję pełniło to dzieło kiedy znalazło się na ziemiach polskich. To niezwykłe arcydzieło wikińskiego stylu Mammen znalazło się bowiem na Pomorzu i przez lata przechowywane było w skarbcu katedry św. Jana w Kamieniu Pomorskim. Po II wojnie światowej Szkatuła jednak zaginęła, a jej losy zastanawiają badaczy do dziś. Dzięki licznym kopiom[1], które znajdują się między innymi w Muzeum Narodowym w Kopenhadze i Muzeum Miejskim w Göteborgu, znany jest wygląd legendarnego wyrobu wikingów i jego skomplikowany program ikonograficzny. W jaki jednak sposób dzieło to znalazło się w Polsce i co mogło się z nim stać po 1945 roku? W moim eseju podsumuję dotychczasowe teorie i pomysły badaczy skandynawskich i polskich, jak i scharakteryzuję artystyczną wartość Szkatuły z Kamienia.
Arcydzieło stylu Mammen
Badacze Szkatuły są zgodni co do tego, że reprezentuje ona styl Mammen. Mammen jest czwartym z sześciu stylów (wraz z wcześniejszymi Oseberg, Borre i Jellinge oraz późniejszymi Ringerike i Urnes) sztuki wikińskiej, które zostały wyodrębnione na przełomie XIX i XX wieku (Graham-Campbell 2013:9). Nazwa każdego stylu bierze się od pierwszego miejsca, w którym archeolodzy odnaleźli artefakt o cechach innych niż odpowiadające ówczesnej klasyfikacji; dziełem reprezentatywnym dla stylu Mammen jest na przykład żelazny topór (Il. 2) odnaleziony w miejscowości znajdującej się w duńskiej Jutlandii. Grób zamożnego mężczyzny z kręgu Haralda Sinozębego odkryto w 1868 roku, a wraz z nim wspomniany topór, ubrania i biżuterię, których cechy pozwoliły na wyodrębnienie nowego stylu. Mammen datowany jest mniej więcej na 960-1000/1025 rok naszej ery i charakteryzuje się przedstawieniami poskręcanych bestii i granulowaniem na roślinnych pnączach. Formy przeplatają się w dość nieregularny sposób, czasem pojawiają się znane z wcześniejszych stylów tzw. chwytające bestie. To, co odróżnia jednak Mammen od innych stylów, to przede wszystkim wywinięcia pnączy na ich końcach (przypominające rozwijające się pąki lub haki; Graham-Campbell 2013:102), oraz trójkątna maska ludzka z wąsami, który to motyw pojawia się w zdobieniach Szkatuły z Kamienia (Il. 3).
James Graham-Campbell zalicza kamieńską Szkatułę do trzech arcydzieł stylu Mammen, wyróżniających się nadzwyczajną techniką wykonania i bogatym programem ikonograficznym (2013:111). Wszystkie trzy obiekty to szkatułki wykonane na przełomie X i XI wieku; oprócz kamieńskiej Graham-Campbell wymienia oryginalną Szkatułę z Bambergu i Relikwiarz z León; wszystkie trzy zdaniem badacza zostały wykonane przez jednego mistrza lub przynajmniej przez ten sam warsztat (2013:114). Natomiast Else Roesdahl trzy lata wcześniej zestawiała te trzy obiekty z tzw. mieczem św. Szczepana z katedry św. Wita w Pradze, argumentując stylistyczne podobieństwo zdobień i ten sam materiał (kość) (2010:149).
Niezależnie od klasyfikacji i zestawień, Szkatuła z Kamienia należy do najlepszych przykładów dojrzałego stylu Mammen. Została wykonana z drewna obłożonego 22 płytkami z poroży łosia, rzeźbionymi i zdobionymi złoceniami. W 1990 roku niemiecki badacz, Arnold Muhl szczegółowo opisał program ikonograficzny Szkatuły w tekście „Der Bamberger und der Camminer Schrein. Zwei im Mammenstil verzierte Prunkkästchen der Wikingerzeit” (Roesdahl 2010:151). Wyodrębnił on co najmniej 5 powtarzających się motywów: bestia czworonożna (pojedyncza lub w parze), ptak, bestia o ludzkiej twarzy, podwójny pęd roślinny, wąsata maska (Il. 4).
Płytki wprawiono w szkielet z brązu z głowami różnych bestii (orły, wilki, smoki) i wspartą na sześciu nóżkach. Na dłuższym boku Szkatuły znajdował się zamek, a panel połączony był zawiasami z wieczkiem, zdaniem Else Roesdahl przypominającym dach (2010:151). Kształt i konstrukcja Szkatuły miała według Carla Gustava Schultza przypominać wikińskie tzw. długie domy i między innymi dzięki niej zrekonstruowano w roku 1942 taki dom w Trelleborgu (Schmidt 1973:67). To właśnie nietypowy kształt Szkatuły wyróżniał ją na tle innych arcydzieł stylu Mammen i sprawiał, że niektórzy z nich odrzucali teorię wspólnego warsztatu lub tej samej ręki wikińskiego mistrza (Graham-Campbell 2013:114).
Kim mógł być więc autor Szkatuły? Według powszechnego przekonania, Szkatuła została wykonana gdzieś w Danii albo w Lund (Goldschmidt 1918:58), jak twierdzi Janusz Leszek Jurkiewicz, wówczas największym ośrodku rzeźbiarskim i odlewniczym wczesnego średniowiecza (2014:27). Jednak według Else Roesdahl Szkatuła mogła powstać już w oddalonym 30 km od Kamienia Podolskiego Wolinie. Ta śmiała i przełomowa w badaniach nad artefaktem teza została argumentowana odkryciem na terenie Wolina głów bestii wyrzeźbionych w cisie, bardzo podobnych do tych odlanych z brązu w szkielecie Szkatuły Kamieńskiej (Jurkiewicz 2014:35). Te i inne odkrycia na wyspie miałyby udowodnić, że styl Mammen dotarł na Pomorze i Szkatuła jest dziełem rąk jakiegoś pomorskiego artysty. Jednak nawet jeśli artefakt powstał już na terenie Pomorza, najprawdopodobniej wykonali go Wikingowie mieszkający w Wolinie[2].
Według wczesnych teorii, Szkatuła miała być wykonana dla Knuta Wielkiego (Shetelig 1933:30), jednak współcześnie utrzymuje się przekonanie, że zamówił ją ojciec Knuta, Swen Widłobrody (Roesdahl 2010:152). Swen był synem Haralda Sinozębego i w ramach układów politycznych między ówczesnymi Duńczykami a Słowianami poślubił córkę Mieszka I, Sygrydę Storrådę (Świętosławę). Szkatuła mogła więc być prezentem ślubnym męża dla żony. Po śmierci królewskiej pary Szkatuła pozostała najprawdopodobniej w duńskim skarbcu (Jurkiewicz 2014:36) i zdaniem Haakona Shetlinga kolejny król duński, Eryk II Pamiętny, podarował go Sigurdowi I Krzyżowcowi (1933:28), królowi Norwegii w latach 1103-1130, który złożył artefakt w ufundowanym przez siebie kościele w okolicy Konunghalli, którą potem zrabowali Wenedowie. Wtóruje mu w tym Åsa Engström, która twierdzi, że choć podarowanie w prezencie dzieła „z drugiej ręki” wydaje się nieodpowiednie na królewskim dworze, już wtedy Szkatuła uchodziła za obiekt o ogromnym walorze artystycznym do tego stopnia, że wiek dzieła nie miał znaczenia, a nawet mógł zadecydować o jego większej wartości (2012:38-39).
Szkatułka w Kamieńcu
Istnieje wiele teorii na temat pojawienia się Szkatuły na ziemiach polskich, wszystkie jednak sprowadzają się do średniowiecznych kontaktów Skandynawów ze Słowianami. Najczęściej badacze wskazują na wyprawę Wenedów pod wodzą księcia Racibora I, którzy w 1135 najechali na Konunghallę (dzisiejsza Kungahälla, miejscowość położona niedaleko Göteborga), i splądrowali skarbiec tamtejszego kościoła[3]. Ta wersja wydarzeń wydaje się najbardziej prawdopodobna, bo opis najazdu Wenedów na skandynawską osadę można znaleźć u samego Snorriego Sturlasona, autora XIII-wiecznych sag o skandynawskich królach. Snorri nie wspominał jednak nic o Szkatule, więc badacze poszukiwali innych wyjaśnień.
Ze względu na wysoką jakość materiałów i techniki zdobienia zasugerowano, że Szkatuła mogła być darem. Według Else Roesdahl był to prezent Haralda Sinozębego dla słowiańskiego księcia, a potem z książęcych zbiorów został przeniesiony do Wolina czy bezpośrednio do katedry kamieńskiej (2010:152). Inni badacze wiązali także podarunek z Erykiem I Pomorskim, który miałby przywieźć ze sobą na Pomorze część skarbu duńskiego w 1441 roku i przekazać go krewnej, księżnej Zofii Słupskiej, która miała potem ofiarować Szkatułę katedrze kamieńskiej (Jurkiewicz 2014:29). Jak jednak twierdzi Sten Tesch, Szkatuła znajdowała się w zbiorach kamieńskiej katedry najpóźniej od 1175 roku (2015:17), co sugerował już wcześniej Haakon Shetelig (1933:30).
Według tych teorii Szkatuła miała więc znaleźć się w Polsce już jako relikwiarz św. Korduli. Mogło się to stać również za sprawą biskupa Ottona, który miał podarować ją księciu Warcisławowi I w podzięce za gościnę w Kamieniu lub ofiarować nowoufondowanemu biskupstwu misyjnemu w Wolinie (Jurkiewicz 2014:29). Sam Otton miał otrzymać dwie podobne do siebie szkatuły od Assera, biskupa Lundu, co tłumaczyłoby obecność Szkatuły z Bambergu na terenie Niemiec (obecnie w Monachium). Inne pomysły wiążą przekazanie relikwiarza z katedrą w Kolonii. Według Filipa Heinhofera, augsburskiego kupca, który spisał swoją podróż po Pomorzu w 1617 roku, miała zostać przekazana do Kamienia Pomorskiego jako dar od tej właśnie katedry (Jurkiewicz 2014:28-29).
To z dziennika Filipa Heinhofera pochodzi pierwsza wzmianka o Szkatule w Kamieniu Pomorskim. Według relacji kupca, w kamieńskiej zakrystii pokazano mu „dużą starą skrzynię z czaszką i kośćmi św. Korduli, którą miano jakoby otrzymać z Kolonii nad Renem” (za: Jurkiewicz 2014:14). Późniejsze spisy inwentarzowe nie uwzględniają jednak Szkatuły i dopiero po XIX wieku poświadczona jest jej obecność w kamieńskim skarbcu (Goldschmidt 1918:58). W latach 30. XX wieku roku Walter Borchers postanowił wystawić część zbiorów skarbca na widok publiczny, a w 1939 roku otwarto wystawę, na której znajdował się także Relikwiarz św. Korduli. Rok wcześniej Szkatuła miała być eksponowana również w szczecińskim Landesmuseum (Jurkiewicz 2014:26).
Zbiory skarbca katedralnego znajdowały się nad wschodnim skrzydłem krużganka otaczającego wirydarz najpóźniej do maja 1942 roku (Jurkiewicz 2014:6). Potem dla bezpieczeństwa wywieziono je do podkamieńskiej rezydencji grafa Hasso von Flemminga w Banicach, a w nocy z 4 na 5 marca 1945 najważniejsze obiekty (w tym Szkatuła) miały zostać przewiezione wraz z rodziną grafa do Niemiec. Wozy napotkały jednak wojska radzieckie i od tego czasu słuch o Szkatule zaginął. Według zeznań świadków przewrócony wóz ze skrzynią, w której miała znaleźć się Szkatuła, zniknął i nikt nie wiedział, co mogło stać się z artefaktem (Jurkiewicz 2014:59-75).
Bogata literatura poświęcona Szkatule z Kamienia, czyli Relikwiarzowi świętej Korduli, zdaje się wciąż nie odpowiadać na postawione przez badaczy pytania. Nawet jeśli najbardziej rozsądne wydaje się, że dzieło znalazło się na ziemiach polskich po wyprawie Wenedów w 1137 roku, brakuje informacji o tym kiedy i w jaki sposób stało się częścią kolekcji katedry kamieńskiej. Wciąż nie wiadomo też kto wykonał to arcydzieło stylu Mammen: czy był to wprawiony wikiński rzemieślnik na terenie Skanii, a może jednak pomorski artysta?
Niezależnie od wiedzy na temat proweniencji dzieła badacze zgodni są co do faktu, że Szkatuła była obiektem o bardzo wysokiej wartości artystycznej. Już na tle innych wyrobów w stylu Mammen, nawet w porównaniu z podobną jej Szkatułą z Bambergu, określana jest jako najbardziej wyszukana i niezwykła pod względem warsztatowym (Graham-Campbell 2013:114; Engström 2012:38-39). Świadczyłby o tym fakt, że stanowiła dar królewski i że mieściła relikwie św. Korduli, mianowicie fragmenty czaszki tej męczenniczki z orszaku świętej Urszuli. Niektórzy badacze wskazują, że to pierwotnie świeckie pudełko na biżuterię lub drobne przedmioty stało się relikwiarzem pomimo braku jakiejkolwiek chrześcijańskiej dekoracji (Graham-Campbell 2013:114; Roesdahl 2010:152), jednak zastosowanie drogich materiałów i wysoka wartość artystyczna wydają się czynić Szkatułę dostatecznie godną przechowywania świętych relikwii. Jak w wielu innych przypadkach sztuki przedchrześcijańskiej[4] dzieło zostało więc zaadaptowane do potrzeb nowej religii. Wykorzystanie pogańskiego pudełka jako relikwiarza dla szczątek św. Korduli, która według hagiografii została zamordowana przez Hunów, mogło mieć nawet znaczenie niemal symboliczne; bardzo prawdopodobne, że w XV wieku Wikingów i Hunów traktowano równolegle jako bezbożników, więc wykorzystane pogańskiego dzieła dla świętych relikwii mogło być oznaką zwycięstwa chrześcijaństwa nad wielobóstwem.
O znajomości wartości dzieła świadczy też liczba kopii i odlewów Szkatuły wykonanych w drugiej połowie XIX wieku. Swoje wersje kamieńskiego artefaktu miały najważniejsze muzea w Skandynawii: kopenhaskie Nationalmuseum, sztokholmskie Historiska Museet, göteborskie Stadsmuseum czy Nasjonalmuseet w Oslo, ale też największe muzea Europy, takie jak South Kensington Museum (dzisiejsze Victoria & Albert Museum) czy monachijskie Bayerisches Nationalmuseum (Mathisen 2017). To jednak właśnie dzięki kopiom[5] i fotografiom przedwojennym znana jest dzisiaj ikonografia i kształt Szkatuły z Kamienia.
Bogato zdobiona szkatuła, relikwiarz legendarnej świętej, ważny obiekt ekspozycyjny, a wreszcie zaginiony skarb[6]. Szkatuła z Kamienia, znana też jako Relikwiarz świętej Korduli, była z pewnością jednym z najcenniejszych obiektów z kolekcji kamieńskiej katedry (Jurkiewicz 2014:12), ale też stanowiła wyjątkowy przykład sztuki wikingów. Dzięki temu do dziś pobudza wyobraźnię zarówno skandynawskich, jak i polskich badaczy. Prowadzone obecnie przez archeologów z Uniwersytetu w Göteborgu badania na stanowisku w Kungahälli, czyli osady, z której w 1137 roku Wenedowie mieli ukraść Szkatułę i wywieźć ją na ziemie polskie, może przynieść kilka nowych odpowiedzi i uzupełnić niektóre z luk w badaniach nad zaginionym dziełem wikingów. Nieodgadnione dzieje artefaktu i jego szwedzko-polska historia wydają się być świetnym punktem wyjścia dla współpracy między badaczami po obu stronach Bałtyku. Być może pewnego dnia również eksperci z polskich ośrodków podejmą nowe działania w kierunku rozwiązania niektórych z zagadek związanych ze Szkatułą, a poszukiwania dzieła nabiorą bardziej poważnego charakteru, bowiem obiekt nie znajduje się nawet w Katalogu strat wojennych utworzonego w ramach rządowego projektu „Dzieła Utracone”[7].
Bibliografia:
Chamarzyński, G., Materiały i studia nad katedrą w Kamieniu Pomorskim w: Glińska, M., Kozińska, B. (red.), „Badania nad sztuką Pomorza”, Szczecin, 1998, str. 15-34.
Goldschmidt 1918: Goldschmidt, A., ”Die Elfenbeinskulpturen aus der Zeit der karolingischen und sächsischen Kaiser”, VIII. – XI. Jahrhundert (Band 2) — Berlin, 1918.
Graham-Campbell 2013: Graham-Campbell, J., “The Jellinge and Mammen Styles” in: Viking art, Thames & Hudson, London, 2013, str. 82-115.
Engström 2012: Engström, A., ”Historien om Camminskrinet”, Tidskrift för Göteborgs stadsmuseum och Fornminnesföreningen i Göteborg, 2012 (73), str. 34-39.
Jurkiewicz 2014: Jurkiewicz, J. L., „Tajemnice Skarbca Katedry Kamieńskiej”, Stargard Szczeciński 2014.
Mathisen 2017: Mathisen, S. O., Camminskrinet – skatten som forsvant, on-line:http://www.khm.uio.no/forskning/samlingene/gjenstandskalender/2017/april/camminskrinet.html (dostęp 30-05-2018).
Roesdahl 2010: Roesdahl E., “Viking art in European churches (Cammin – Bamberg – Prague – León)” in: Skibsted Klæsøe, (red.), Viking Trade and Settlement in Continental Western Europe, Museum Tusculanum Press, Copenhagen, 2010, str. 149-164.
Shetelig 1933: Shetelig, H., ”Helgenskrinet fra Kongehelle”, Göteborgs och Bohusläns Fornminnesförenings Tidskrift 1932-1933, 1933, str. 28-30.
Schmidt 1973: Schmidt, H., ”The Trelleborg House Reconsidered”, Medieval Archaelogy, 1973, Vol. 17 (1), str. 52-77.
Tesch 2015: Tesch, S., Att parera eller paradera. Ett tusenårigt svärdshjalt från Sigtuna och dess europeiska sammanhang, Söderberg, A. et al, Situne Dei. Årsskrift för Sigtunaforskning och historisk arkeologi, 2015, str. 14-27.
Vandenbrouck-Przybylski 2011: Vandenbrouck-Przybylski, M., ”Strange encounter: a dragon’s egg nestled in the Museum’s attic”, 2011, on-line: https://www.vam.ac.uk/blog/futureplan/strange-encounter-a-dragons-egg-nestled-in-the-museums-attic (dostęp 30-05-2018).
[1] Wnikliwy opis Szkatuły, a raczej jej kopii, pojawił się w „Descriptive Catalogue of Fictile Ivories in the South Kensington Museum” Johna Westwood’a z 1876 roku. Jedna z kopii znajduje się również właśnie w londyńskim Victoria&Albert Museum, zob. Vandenbrouck-Przybylski 2011.
[2] Ta sama badaczka sugeruje, że obecność dzieła na Pomorzu może mieć związek ze sprowadzeniem się Haralda Sinozębego na Wolin (Roesdahl 2010:152).
[3] Taka wersja wydarzeń funkcjonuje również w kulturze popularnej. W 2016 roku Miasto Szczecin wydało komiks autorstwa Igora D. Górewicza i Bartłomieja Baranowskiego pt. „Konungahela 1136. Słowiańska wyprawa”. O dzielnych Jómswikingach z Wolina, którzy przywieźli Szkatułę ze swoich wypraw grabieżczych, pisała również Joanna Orłowska-Stanisławska dla National Geographic (luty 2012, on-line: https://bialczynski.pl/wp-content/uploads/2012/02/wiking_piast_national_geographic.pdf, dostęp: 30-05-2016).
[4] O antycznych gemmach pisze Anna Ryś, zob. Ryś, A., Chrześcijańska interpretacja kilku antycznych gemm, Vox Patrum, 36 (2016), t. 65, str. 585-603. On-line: http://www.voxpatrum.pl/pdfy/Vox65/Rys.pdf (dostęp 06-06-2018).
[5] O roli kopii Szkatuły piszą Sally M. Foster i Neil G. W. Curtis, zob. Foster, S., Curtis, N., „The Thing about Replicas – Wjhy Historic Replicas Matter, European Journal of Archaeology, 19:1, str. 122-148, str. 127.
[6] I dziś nie brakuje pasjonatów nie tracących nadziei na odnalezienie Relikwiarza.
Patrz: https://24kurier.pl/aktualnosci/wiadomosci/szukamy-relikwiarza-swietej-korduli/, http://www.swinoujskie.info/2016/07/25/tajemnice-relikwiarza-sw-korduli-coraz-blizej-rozwiazania-zagadki/ (dostęp 04-06-2018).
Zapewne podróżując po Islandii, szczególnie popularną Jedynką, nie wpadlibyśmy na to, żeby zatrzymać się w Borgarnes, miejscowości położonej około godzinę drogi na północ od Reykjaviku.
A jeśli już się tam zatrzymamy, to nie skończmy naszej wycieczki na stacji benzynowej, ale spróbujmy dojechać do centrum (to tylko 3 min drogi!), gdzie czeka nas dużo niespodzianek. Jadąc główną Borgarbratu, po lewej stronie miniemy zjazd na darniowe domki – Hlíðartúnshús, które liczą sobie już sto lat! Warto tam podjechać, bo z tego punktu roztacza się piękny widok na zatokę.
Dalej docieramy do końca cyplu i głównej atrakcji miasta: The Settlement Centre. Z zewnątrz wygląda dość niepozornie, ale banery przed wejściem informują, że muzeum to zdobyło tytuł najlepszej atrakcji islandzkiej 2016 roku wg Trip Advisor. Choć ceny biletów nie zachęcają (1.900 kr ze zniżką studencką), duży sklep pełen wikińskich pamiątek, a przede wszystkim wyjątkowość miejsca – część akcji Sagi o Egilu dzieje się właśnie w Borgarnes (w sadze zwanym jako Digranes), a siedzibą muzeum jest jeden z najstarszych budynków miasta.
Saga opowiedziana obrazami
Co czeka w środku? Dwie interaktywne ekspozycje z audioprzewodnikiem, których zwiedzenie zajmuje łącznie pełną godzinę. Pierwsza wystawa traktuje o pierwszych osadnikach na Islandii – zostajemy wprowadzeni w historię podróży wikingów, możemy obejrzeć fragmenty łodzi i ich pomniejszone modele w celu zrozumienia wyjątkowości sprzętów wikińskich. Można nawet wejść na dziób łodzi i poczuć się jak w podróży przez morskie fale. Do tego poznajemy sylwetki najważniejszych osadników Islandii, sposób organizacji władzy w pierwszych latach istnienia nowej społeczności, oraz zasady funkcjonowania Althingu.
Trzeba jednak niestety przyznać, że spora część wystawy powstała na zasadzie “zapchajdziury”. W połowie znajdujemy się w plastikowej “gęstwinie”, otoczeni zdjęciami i filmikami przedstawiającymi islandzką faunę i florę, a audioguide informuje nas, że możemy poczuć się jak pierwsi osadnicy, którzy odwiedzają dziewiczą Islandię. Brak tu konkretnych eksponatów, całość wypełnia jedynie światło i dźwięk. I sztuczna trawa.
Pierwszą ekspozycję ratują dwie makiety z przyciskami, które podświetlają się w miejscach ważnych dla narracji audiobooka. Pierwsza z nich to mapa całej Islandii, dzięki której możemy śledzić kolejne etapy osadnictwa, druga zaś to już wycinek jednego regionu kraju, z którego dowiadujemy się etymologii najstarszych osad oraz nazw rzek.
Wystawa kończy się bardzo pomocnym drzewem genealogicznym, na którym znajdziemy postaci występujące w najstarszych sagach. Jedną z nich jest saga o Egilu, której poświęcona jest odrębna ekspozycja. W niej poznajemy treść sagi ilustrowanej współczesnymi płaskorzeźbami i instalacjami z drewna. To chyba właśnie one są atutem tej wystawy, bo w bardzo ciekawy sposób łączą starą historię z nowoczesnością. Numerowane stanowiska wprowadzają nas kolejno w historię Egila, niepokornego skalda, który nie raz musiał stawić czoła nieprzychylnym członkom swojej rodziny czy potężnym królom europejskim. Niemal zawsze wychodził z opresji dzięki magii poezji – Egill uważany jest za najbardziej utalentowanego poetę swoich czasów, prekursora poezji skaldycznej na Islandii, a nawet rymowanej poezji w północnej Europie. Poznajemy fragmenty jego wierszy, w tym choćby słynny Sonatorrek, poemat ułożony po stracie ukochanego syna Egila, w którym padają nawet oskarżenia w kierunku niesprawiedliwych bogów.
Jeśli chcecie poznać pełną historię Egila, koniecznie odwiedźcie Borgarnes. Przyjemną niespodzianką jest audioguide w języku polskim. Ten niezwykle sympatyczny głos wydaje się jednak skądś znajomy… Wszystko staje się jasne, pod koniec opowieści: “Nazywam się Jacek Godek…”.
Brudny brutal z rogatym hełmem czy schludny mężczyzna z grzebieniem, okaz zdrowia, a do tego robiący pranie co sobotę – jaki był wiking? Uwaga: popkulturowe stereotypy podsuwają błędne podpowiedzi.
W kolejnym spotkaniu z cyklu Islandzkie Opowieści dla Dorosłych, we wtorek 17 lutego, rozprawiliśmy się z szeregiem mitów na temat wikingów. Na pytanie, kto ogląda popularny serial o tym tytule podniósł się las rąk, ale na szczęście nie wszyscy dali się nabrać na wymysły scenarzystów i popkulturową wersję realiów historycznych. Niektórzy goście na widowni wręcz zadziwili swoją znajomością faktów i odkryć, czym świetnie uzupełnili temat spotkania.
Przed spotkaniem w radiu Kampus Emiliana Konopka opowiedziała, że zainteresowanie wikingami wypłynęło z samej literatury i sag islandzkich, gdzie tradycja wikingów jest wciąż żywa. Trudno jednak powiedzieć, kim byli wikingowie. Do odpowiedzi na to pytanie przybliżyło nas znacznie poprowadzone przez Emilianę wieczorne spotkanie w bibliotece Przy Zawiszy.
Czasy wikingów to okres, kiedy powstawały współczesne państwa, Dania, Norwegia, Szwecja, przyjmowano chrześcijaństwo i wznoszono pierwsze miasta. Samo określenie wiking ma aż cztery źródła: osoba walcząca na morzu (vikingr), wyprawa morska (viking), ogólne określenie Skandynawów czy klasa wyższa – wojownicy.
Znamy dobrze mit łupieżcy, który gwałcił i rabował mieszkańców zamorskich krajów. Rzeczywiście wikingowie często podróżowali, zresztą przysłużyli się rozwojowi podróży statkami, ale niewielu kradło i łupiło. Na co dzień zajmowali się rodziną i gospodarstwem, chodzili na thingi i grywali w gry planszowe. A wypływali także po to, aby się uczyć na królewskim dworze, sprzedawać towary, poznawać świat. Byli żądni przygody, ziemi i wolności. I pewnie gdyby nie te cechy, nie udałoby im się dopłynąć do Ameryki przez Kolumbem. W zależności od okoliczności udawali się na Zachód i Południe w celu sezonowych pirackich grabieży, czasem dla handlu i zakładania faktorii kupieckich, a czasem wikińscy hawdingowie stawali na czele armii, by rozszerzyć zasięg panowania.
Nie przypominali kreskówkowego Obelixa (może poza rudymi wąsami). Byli wysocy (średnio 170 cm, czyli niemało jak na tamte czasy), zgodnie z ówczesnym kanonem męskiego piękna rozjaśniali włosy i splatali je w staranny warkocz z tyłu głowy, której wcale nie przykrywali hełmem z rogami (tak naprawdę odnaleziono tylko jeden hełm tego rodzaju). W każdą sobotę robili pranie (na Islandii sobota do dziś nazywana jest dniem prania), byli zadbani, czyści i zdrowi, a nawet odporni na choroby, także te genetyczne.
Odznaczali się także szczególnymi przymiotami charakteru: byli bardzo honorowi, hojni, gościnni i za wszelką cenę starali się nie łamać przysiąg (oznaczało to utratę honoru!). Prowadzili z reguły spokojne życie, ale nie brakowało im odwagi, siły fizycznej i bohaterskiej zdolności do niezwykłych wyczynów. Kodeks postępowania z ery wikingów zawarty był w… poematach. Jedna z części Eddy, Havamal, czyli Pieśń Najwyższego (Odyn), przekazuje w aforystyczny sposób staroskandynawską etykę, której głównymi podmiotami są germańscy wojownicy.
Wikiński sposób prowadzenia wojen i walk, a także imanie się pewnych źle widzianych praktyk (jak handel niewolnikami i niewolnicami dla usług seksualnych), były powszechne w tamtym czasie. Za to wbrew powszechnym skojarzeniom wikingowie przyznawali wysoki status i pozycję kobietom, które mogły decydować o sobie w ważnych sprawach.
Kiedy zasiadali do stołu, aby palcami jeść zakonserwowane mięso, nie popijali z ludzkiej czaszki. Choć popić piwo, miód i wino lubili, podobnie jak bawić się przy śpiewach skaldów, występach kuglarzy i akrobatów. I, co może trudno sobie wyobrazić, jeździli także na nartach.
Prawdziwi wikingowie, mimo że odbiegają od popularnych stereotypów, pozostają barwnymi postaciami. Trudno się dziwić, że ich podkoloryzowane wyprawy są dobrym tematem filmów przygodowych. Na pewno nie nadaliby się na bohaterów tragedii ani komedii romantycznych – brakowało wielkich porywów serca i walk o tą jedną jedyną ukochaną. Będąc wikingiem, postępowało się rozważnie, a troski znosiło w milczeniu.
A tutaj można obejrzeć prezentację i samemu przekonać się, czy dobrze oceniacie “fakty” i “mity” dotyczące Wikingów 😉 wikingowie