Nadszedł nowy dzień w Reykjavíku.
Z okna mojego hotelowego pokoiku widać ludzi na Aðalstræti, głównej ulicy starego miasta. Zaraz po śniadaniu (kupiłam sobie w hipermarkecie Bónus skyr, czyli taki tutejszy jogurcik – ze świeżymi owocami przepyszny! – chociaż mam ochotę wykosztować się zaraz na mieście na pönnukökur, czyli naleśniki z cukrem i cynamonem) wybieram się na spacer. Na Aðalstræti pod numerem 10 znajduje się najstarszy zachowany dom w stolicy z drugiej połowy XVIII wieku. Mieszkał tu Skúli Magnússon, zwany ojcem Reykjavíku, bo przyczynił się do rozwoju miasta. Zresztą tuż obok stoi jego pomnik, który przedstawia surowego mężczyznę ściskającego rulon kartek (plany miasta) jakby zaraz miał nim kogoś walnąć.
Z tego miejsca obok gmachu parlamentu widzę katedrę Dómkirkja, najważniejszą świątynię w kraju. Jako że Islandia jest państwem skandynawskim, religią narodową jest protestantyzm, konkretniej: luteranizm, jeszcze konkretniej: Kościół Islandzki. Na czele kościoła stoi biskup, który pełni urząd państwowy, opłacany przez rząd.
Miasto kościołów?
Drugim ważnym kościołem w mieście jest Hallgrímskirkja, zaprojektowany przez Guðjóna Samúelssona, autora chociażby gmachu Uniwersytetu Islandzkiego. Wieża kościoła mierząca 75 metrów sprawia, że kościół żartobliwie nazywa się foką, gdyż faktycznie całe założenie z neogotyckimi elementami przypomina stojące na ogonie zwierzę. Kiedy wchodzę do środka czuję ciężar tej budowli – jej wnętrze jest puste, ściany – wedle doktryn protestanckich – pozbawione dekoracji. Można udać się na szczyt dzwonnicy, ale porzucam ten pomysł – podobno wiatr na górze jest tak silny, że wskazówki zegara zmieniają swoje położenie na tarczy.
Drugą liczebną grupą religijną są katolicy. W związku z tym, że pierwszymi kolonizatorami wyspy byli irlandzcy mnisi, Islandia była pierwotnie państwem katolickim. W roku 1000 Islandczycy przyjęli chrzest, i to nie z inicjatywy władcy, ale decyzji Althingu, czyli parlamentu, o którym jeszcze wspomnę. Z czasów powodzenia katolicyzmu zachowały się dwie diecezje, które nie pełnią już funkcji biskupstw katolickich. Nam bardziej znana jest dawna stolica jednej z nich, Hólar. Pełni ona obecnie rolę biskupstwa tytularnego, czyli nadawana jest biskupom katolickim, którzy nie posiadają własnej diecezji. Od niespełna 10 lat miano biskupa tytularnego Hólar otrzymują Polacy.
Trzeba jednak dopowiedzieć, że choć obecnie w kraju dominują ateiści i kościół powoli traci swoje znaczenie, bardzo sporą popularnością na Islandii (nieoficjalnie!) cieszy się wiara w elfy i trolle. Dla wielu Islandczyków nie kłóci się to z wyznawaniem omawianych wcześniej religii, a jest raczej wynikiem wierności tradycji i starym sagom. Widoczne jest to chociażby w obchodach Bożego Narodzenia – zamiast Mikołaja Islandczycy mają Jólasveinarnir , 12 trolli, którzy zamiast przynosić prezenty, kradną je. Warta uwagi jest także szerząca się na Islandii Ásatrú, religia oparta na mitologii skandynawskiej, która została zalegalizowania w 1972 roku. I jej rytuały także weszły w zwyczaje społeczeństwa – chociażby obchody zmian pór roku (samo Boże Narodzenie na Islandii nazywa się Jól, co ma związek z Yule, świętem z okazji przesilenia zimowego).
Islandzkie pamiątki
Dzisiejszy dzień to czas na odpoczynek. Szukam więc miejsca, w którym zjem swojego upragnionego naleśnika, bo po skýrze już dawno zrobiłam się głodna. W centrum miasta wszystkie lokale zamknięte, bo nie ma jeszcze 11. Skoro jestem na głównej ulicy miasta, zrobię sobie window shopping, bo wiele tu sklepów z pamiątkami. Co można przywieźć z Islandii? Dominują motywy z Wikingami: od magnesów, breloczków przez kielichy aż po stylizowaną na średniowieczną biżuterię. Są też porcelanowe laleczki w narodowych strojach: Upphlutur – ubiór codzienny (ale chyba nieaktualny), a także Peysuf, Skautbur i Kyrtill – na różne okazje i święta. Nie zabrakło także trolli w różnych pozach, nierzadko wulgarnych; są pluszaki wszelakiego rozmiaru, figurki, fartuchy. Są też przykłady udanego poczucia humoru Islandczyków: słoiczki z popiołem wulkanicznym z Eyjafjallajökull, przez który w 2010 roku Europa została przykryta chmurą pyłów. Nie, to nie wszystko. Widać Islandia bawi się faktem, że jest kojarzona z erupcjami wulkanów, bo znalazłam też całą serię prezerwatyw z chlubnym tytułem: Condoms from the land of explosions (jedyne €6 za sztukę!). Są też urocze pamiątki, na przykład stare islandzkie gry planszowe. No i bardzo dużo płyt z islandzką muzyką, o której pewnie będzie jeszcze mowa.
To, co jednak zawsze chciałam sobie przywieźć z Islandii, to tradycyjny sweter z owczej skóry. W ogóle wełnianych produktów jest do kupienia bardzo dużo i stanowią one najdroższe pamiątki z Islandii. O dziwo, nie obserwuje się ich tu tylko w witrynach sklepowych, bo Islandczycy chętnie zakładają je na co dzień, nawet na imprezy.
Reykjavík by night
A skoro o imprezach mowa, dzisiaj idę na weekendowy Rúntur, czyli co tygodniową zabawę, która odbywa się w stolicy. O co chodzi? Młodzi ludzie wsiadają w swoje (lub rodziców) samochody i robią wycieczkę po okolicy. Głównym płynem napędzającym całą imprezę (poza benzyną) jest alkohol. Mimo iż alkohol jest w Islandii bardzo drogi, Islandczycy uwielbiają pić. Widoczne jest to chociażby 1 marca, kiedy obchodzony jest Bjórdagurinn, Dzień Piwa (na pamiątkę zniesienia prohibicji). Najpopularniejsze marki piwne w kraju to Egils, Thule i Viking, produkujące lager. Poza piwem chętnie pije się tutaj wódkę; islandzka brennivín, pędzona z ziemniaków, o posmaku kminku nazywana jest „czarną śmiercią”.
Najczęściej przed Rúntur robi się bifor u kogoś w domu, żeby wypić jak najwięcej alkoholu z hipermarketów, a na objeździe zagląda się do pubów i klubów, by polepszyć samopoczucie droższymi drinkami. Impreza może trwać dwa dni, więc trzeba mieć naprawdę mocną głowę. Skoro mam jeszcze trochę czasu do przygotowań, lecę na naleśnika. Tymczasem skál! Na zdrowie!
P.s. Moja podróż na Islandię odbyła się w wyobraźni, z przewodnikami w ręku i muzyką Sigur Rós na uszach. Wszelkie powielane tu stereotypy czy błędne wyobrażenia zamierzam zweryfikować podczas prawdziwej wyprawy na wyspę.
Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 2014 roku, na łamach internetowego czasopisma Magazyn (już nieistniejącego), a rok później wraz z całym cyklem – dzięki uprzejmości Marcina Kozickiego na stronie Stacja Islandia. Resztę cyklu można znaleźć w kategorii „Zapiski z podróży nieodbytej” oraz na wspomnianej stronie Marcina.