Na wycieczkę do Islandii najlepiej wybrać się między czerwcem a sierpniem.
Latem temperatura waha się od 12°C do 15°C, ale czasem dochodzi do 18°C, co na tutejsze warunki klasyfikuje się już jako upał. Jak powiedział Gunnar Örn Tynes, muzyk zespołu Múm, na Islandii występują dwie pory roku: dzień i noc. Latem dni są dłuższe, a właściwie nieskończone. Słońce zachodzi w środku nocy, aby po KILKU SEKUNDACH WYŁONIĆ SIĘ ZNÓW PONAD HORYZONT. Dzięki temu atmosfera jest naprawdę baśniowa, a człowiek ma wrażenie, że mógłby spędzać tygodnie bez snu. Niestety, stałym mieszkańcom takie impresje zamieniają się w tendencje samobójcze, a przynajmniej depresję i niechęć do otoczenia, co widzieliśmy zarówno w 101 Reykjavík, jak i Nói Albinói. Mimo to wedle rankingów rozwoju społecznego Islandia należy do krajów, w których dobrze się żyje. Mają na to wpływ nie tylko czynniki finansowe i zdrowe powietrze, ale również przyroda. I nie chodzi tutaj o wschody i zachody słońca.
Jeśli uznamy, że aglomeracja Reykjavíku przytłacza nas zgiełkiem i tłumem ludzi (haha), to wybierzmy się poza miasto, w głąb wyspy. Choć wydawałoby się, że stolica jest kwintesencją całego kraju, leżący na skraju wyspy Reykjavík tak naprawdę nie daje satysfakcji turyście, który chce nacieszyć oczy widokami. Ale wystarczy udać się drogą nr 36 na północny wschód, aby odkryć naturalne piękno tego kraju.
Dwa kontynenty w jednym
Oddalając się od brzegu dostrzeżemy wielkie połacie ziemi pozbawionej roślinności. Co naprawdę niesamowite, Islandia pozbawiona jest większych drzew – mówi się, że wszystkie wycięto do budowy pierwszych osad. Stąd krajobraz może wydawać się monotonny i odpychający, w połączeniu z szarością i mgłą poranka. Ale niedługo potem przed nami wyłania się piękne jezioro Þingvallavatn, które zajmując powierzchnię 84 km² stanowi największy naturalny zbiornik wodny Islandii. Jezioro ma genezę tektoniczną, czyli mieści się w zapadliskach i rowach powstałych na skutek ruchów sejsmicznych – świadczy to o tym, że w tym miejscu przebiega granica płyt tektonicznych: Euroazjatyckiej i Północnoamerykańskiej.
Gdy wysiadam z samochodu (naliczają mi wynajem jeszcze z Keflavíku, więc nawet nie chcę wiedzieć ile mnie to kosztuje) i staję na tej ziemi mogę czuć się jakbym była jedną nogą w Europie, a drugą już w Ameryce. Co najciekawsze, świadomość niezwykłości tego miejsca znali już Islandczycy w X wieku, gdyż to właśnie ta część kraju zadecydowała o jego rozwoju. Mowa o szczelinie Þingvellir, czyli Dolinie Zgromadzeń. W tym miejscu od 930 roku gromadził się najstarszy działający do dziś parlament Europy, islandzki Althing, który obecną siedzibę ma oczywiście w Reykjavíku.
Thingvellir
To właśnie tutaj podjęto demokratycznie decyzję o przyjęciu chrztu w roku 1000 i ustanowieniu biskupstw w Skálholt oraz Hólar, co z perspektywy funkcjonujących wówczas na kontynencie monarchii mówi o niezwykłości średniowiecznej Islandii. Ten jednoizbowy parlament zbierał się w dolinie regularnie do XIII wieku; obradować mogli jedynie mężczyźni, najważniejsi wśród nich byli najbardziej wpływowi na wyspie (goðar), jednak rozmowom mogły przysłuchiwać się całe rodziny, gdyż zebrania parlamentu były bardzo ważnym wydarzeniem i okazją do poznania rodaków z różnych części wyspy (nierzadko zawierano dzięki temu małżeństwa).
Na czele Althingu stał lögsögumaður, wybierany na trzyletnią kadencję. Zasiadał on przy Lögberg, Skale Praw, a jego zadaniem było moderowanie rozmów i komentowanie ustaw, a także recytowanie praw nowym członkom parlamentu. Jeśli zapomniał o jakimś prawie, a wygłaszał je z pamięci, i nikt z zebranych nie zwrócił na to uwagi, prawo to przestawało obowiązywać. Althing miał przede wszystkim funkcję ustawodawczą i sądowniczą, do końca XVIII wieku funkcjonował już jako Sąd Najwyższy, a dopiero w roku 1844 parlament zaczął obradować w stolicy. Mimo to Þingvellir stało się miejscem podkreślającym islandzką tożsamość; to tutaj świętowano tysiąclecie przyjęcia chrztu oraz wielu wysłuchało ogłoszenia deklaracji niepodległości 17 czerwca 1944 roku.
Þingvellir było też dla Islandczyków pamiątką niezależności, którą stracili w roku 1397 po zawarciu unii kalmarskiej przez Danię, Norwegię i Szwecję. Do drugiej połowy XX wieku miały miejsce mniej lub bardziej intensywne walki o niepodległość, w tym największą rolę w kształtowaniu świadomości narodowej miały XIX-wieczne bunty europejskie. Mimo ostatecznego uniezależnienia w symbolach Islandii widoczna jest dawna bliskość z państwami skandynawskimi, do których niektórzy Islandczycy szczerze nie cierpią być porównywani. Warto jednak zwrócić uwagę chociażby na flagę Islandii, którą w dzisiejszym kształcie zatwierdzono dopiero w 1918 roku. Do tego czasu Islandia posługiwała się banderą duńską, a w okresie walk o niepodległość nacjonaliści uznawali niebieską flagę z białym krzyżem. Obecna flaga powstała w czasach unii z Danią, więc wywodzi się w prostej linii z symbolu duńskiego; składa się na nią skandynawski krzyż o czerwonej barwie obwiedziony białym konturem na niebieskim tle. Mieszkańcy wiążą te trzy kolory z islandzką przyrodą: czerwonością wulkanów, bielą śniegów i błękitem oceanu.
Podobne połączenie historii i natury wynika z analizy herbu Islandii. Jego obecny kształt, zatwierdzony w 1944 roku, wywodzi się z tradycji herbów nordyckich (występowanie zwierząt; np. przez okres uzależnienia od Norwegii na tarczy islandzkiej znajdował się norweski lew, do roku 1903 natomiast jej bohaterem był dorsz) i przedstawia flagę opartą na bazaltowej płycie podpieraną przez cztery bóstwa opiekuńcze Islandii (Landvaettir), zaczerpnięte ze średniowiecznych sag: byk, orzeł-gryf, smok oraz olbrzym, każdy odpowiedzialny jest za inny brzeg wyspy.
Ten pierwszy przystanek na mapie Islandii poza granicami Reykjavíku mówi bardzo dużo o historii Islandczyków i ich przywiązaniu do własnego narodu i krajobrazu. Pomimo nieciekawej, bardzo mrocznej przeszłości połączonej z (pozorną!) szarugą okołobiegunowego klimatu wydaje się, że dzisiejsza Islandia jest krajem dumnych i radosnych ludzi. Wtóruje temu wędrówka słońca, bo po półrocznej nocy jego triumfalny wschód obwieszcza początek lata i przypomina Islandczykom odzyskaną w połowie czerwca niepodległość.
P.s. Moja podróż na Islandię odbyła się w wyobraźni, z przewodnikami w ręku i muzyką Sigur Rósna uszach. Wszelkie powielane tu stereotypy czy błędne wyobrażenia zamierzam zweryfikować podczas prawdziwej wyprawy na wyspę.
Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 2014 roku, na łamach internetowego czasopisma Magazyn (już nieistniejącego), a rok później wraz z całym cyklem – dzięki uprzejmości Marcina Kozickiego na stronie Stacja Islandia. Resztę cyklu można znaleźć w kategorii „Zapiski z podróży nieodbytej” oraz na wspomnianej stronie Marcina.