Poznaliśmy już deklinację mocną rzeczownika i przymiotnika, czas więc na deklinację słabą! O co właściwie chodzi? Deklinacja słaba dotyczy rzeczowników kończących się na samogłoskę (przykłady poniżej). Deklinacja słaba dotyczy również przymiotników, ale w tylko w zestawieniach z rzeczownikami słabymi oraz w formie określonej.
Tym razem podaję dwie tabele, jedną dla rzeczownika, a drugą dla przymiotnika. W obu znajduje się po jednym przykładzie dla każdego rodzaju (liczba pojedyncza i mnoga) wraz z odmianą przez przypadki:
Widzimy, że końcówki dla deklinacji słabej są całkiem przyjemne i łatwe do zapamiętania. Dla rodzaju męskiego liczby pojedynczej nominativus ma końcówkę -i, ale accusativus, dativus i genetivus dzielą tę samą końcówkę -a. W liczbie mnogiej końcówki przypominają nieco końcówki deklinacji mocnej (por. nominativus i dativus), z kolei dla accusativa i genetiva są takie same: -a. Obowiązuje oczywiście zasada przegłosu w dativie!
W rodzaju żeńskim jest podobnie; nominativus liczby pojedynczej ma końcówkę -a, a pozostałe przypadki: -u. W liczbie mnogiej zaś nominativus i accusativus ma zawszę tę samą formę, z końcówką -ur, zaś dativus jest taki sam jak w deklinacji mocnej. Wyjątkiem jest genetivus, z końcówką -na. Zwróćmy jednak uwagę na przegłos – jest on obecny wszędzie, poza nominativem liczby pojedynczej i genetivem liczby mnogiej.
Warto w tym miejscu zapoznać się z częstym rzeczownikiem kona – kobieta, który z uwagi na samogłoskę na końcu słowa odmienia się według deklinacji słabej. Odmiana przebiega dość regularnie, z wyjątkiem formy genetivu w liczbie mnogiej. Popatrzmy:
Z kolei rodzaj nijaki w liczbie pojedynczej zawsze przyjmuje końcówkę -a. W liczbie mnogiej forma nominativu i accusativu jest taka sama, w dativie mamy znane nam już -um, a w genetivie -na. Tutaj też występuje przegłos.
A teraz czas na przymiotnik:
Zauważamy, że końcówki przymiotników odmienianych według deklinacji słabej są dla liczby pojedynczej niemal identyczne z końcówkami odpowiadających im pod względem rodzaju rzeczowników w deklinacji słabej: dla męskiego kolejno, -i, -a, -a, -a, dla żeńskiego -a, -u, -u, -u, a dla nijakiego: -a, -a, -a, -a. Nowość zachodzi w liczbie mnogiej: wszystkie rodzaje we wszystkich przypadkach otrzymują tę samą końcówkę -u.
Stwórzmy więc przykładowe zestawienia przymiotnika z rzeczownikiem słabym. Można je teraz śmiało odmieniać przez wszystkie przypadki 🙂 Pamiętajmy, że nawet jeśli dotąd odmienialiśmy wybrane przymiotniki według deklinacji mocnej, w zestawieniu z rzeczownikiem słabym muszą odmieniać się według deklinacji słabej! Powodzenia.
Za pomocą przymiotnika w deklinacji słabej tworzymy również formę określoną. Ale do jej tworzenia potrzebujemy zaimków określonych. Te opiszę w następnym poście.
W ostatnim odcinku przybliżyłam Wam deklinację mocną rzeczownika. Teraz czas przyjrzeć się islandzkim przymiotnikom, a dokładnie deklinacji mocnej przymiotnika, bowiem deklinacji mocnej poświęcę oddzielny post. Zaczynamy!
Islandzkie przymiotniki odmieniają się przez liczby oraz rodzaje. Jak już wiemy z postu o rzeczowniku, w języku islandzkim istnieją trzy rodzaje: męski, żeński i nijaki. Wszystkie trzy mają swoje liczby mnogie, podobnie jest również z przymiotnikami. Przymiotniki odmieniają się również przez przypadki, a poniżej umieszczam tabele z przykładami przymiotników odmienionych według deklinacji mocnej. W odmianie przymiotników zachodzą te same zjawiska, np. przegłos. Dla ułatwienia umieszczam wszystkie trzy rodzaje w jednej tabeli (każda tabela to inny przypadek) i od razu obie liczby.
Zaczynamy od mianownika, czyli nominativusa. Jak widzimy, większość przykładowych przymiotników rodzaju męskiego ma tą samą końcówkę, co rzeczowniki rodzaju męskiego w liczbie pojedynczej, zaś w liczbie mnogiej dostrzegamy nową końcówkę – ir. Rodzaje żeński oraz nijaki tworzymy od formy podstawowej; odcinamy końcówkę męską mianownika (-ur) i w w przypadku rodzaju żeńskim liczby pojedynczej nie dodajemy nowej końcówki (ale zachodzi przegłos!), natomiast w liczbie mnogiej dodajemy – ar. Rodzaj nijaki w liczbie pojedynczej otrzymuje końcówkę -t, zaś w mnogiej nie ma żadnej końcówki, ale zachodzi przegłos, dlatego liczba mnoga rodzaju nijakiego wygląda jak liczba pojedyncza rodzaju żeńskiego. W przykładach góður oraz nýr dostrzegamy pewne oboczności (por. góður i gott) oraz wrostkowe “j” w nýjar (to hiatus, czyli rozziew). Natomiast odmiana przymiotnika gamall wymusza usunięcie samogłoski tworzącej dodatkową sylabę, dlatego w liczbie mnogiej mamy gamlir/ gamlar.
W accusativie przymiotniki rodzaju męskiego przyjmują w liczbie pojedynczej końcówkę -an, zaś w liczbie mnogiej końcówkę -a. W rodzaju żeńskim tylko liczba pojedyncza zyskuje nową końcówkę -a (zwróćmy uwagę, że nie zachodzi tutaj przegłos!!!), liczba mnoga pozostaje taka sama. Przymiotniki nijakie są identyczne jak w nominativie, zgodnie z zasadą Nom Neutralis = Acc Pluralis, o której pisałam już w poście o rzeczowniku. Zwróćmy uwagę, że w przykładach gammlar oraz nýr zachodzą te same procesy, które dostrzegliśmy już w tworzeniu form nominativu.
W dativusie charakterystyczne jest to, że wszystkie rodzaje mają tę samą końcówkę -um w liczbie mnogiej i wszędzie zachodzi przegłos, dzięki czemu przymiotnik będzie brzmiał tak samo w każdym rodzaju. Co więcej, tak samo brzmiał będzie nawet przymiotnik rodzaju męskiego w liczbie pojedynczej. Inaczej zachowują się jednak liczby pojedyncze rodzajów żeńskiego i nijakiego; w żeńskim mamy końcówkę -ri (zwróćcie uwagę na wyjątkową formę gamalli!), a w nijakim -u. Co ciekawe, w formie nýrri dostrzegamy dodatkowe r zamiast j, ale tylko w liczbie pojedynczej rodzaju żeńskiego.
Na koniec genetivus. Tutaj w liczbie pojedynczej rodzaje męski i nijaki mają tę samą końcówkę -s. Rodzaj żeński ma natomiast końcówkę -rar. Wszystkie trzy dzielą końcówkę -ra w liczbie mnogiej, z wyjątkiem przykładu gamalla.
Teraz można już tylko zabawić się w łączenie przymiotnika z rzeczownikiem i odmianę przez wszystkie liczby, rodzaje i przypadki. Poniżej zamieszczam kilka przykładów, bawcie się dobrze 😉
W dzisiejszej części mojego małego kursu języka (staro)islandzkiego, dowiemy się co nieco o islandzkim rzeczowniku. Z pewnością poznamy wiele islandzkich słówek (choć będzie to terminologia skupiająca się wokół świata wikingów), ale przede wszystkim zgłębimy fascynujące szczegóły odmiany rzeczownika przez wszystkie cztery przypadki gramatyki islandzkiej. Co więcej, dowiemy się czym jest deklinacja słaba i mocna (jestem przekonana, że ta klasyfikacja wywodzi się z wikińskiej wizji dzielenia wszystkiego i wszystkich na słabych i mocnych, tchórzliwych i dzielnych…) oraz z pewnością natkniemy się nie raz na zjawisko epentezy*.
*Epenteza zachodzi w Nominativie rzeczowników rodzaju męskiego i zazwyczaj są to nazwy własne, np. imiona i nazwiska. Być może spotkaliście się już z dwojaką pisownią nazwisk wielkich wikingów, pierwszych osadników Islandii. Weźmy przykład Ingólfura, założyciela Reykjaviku. Współcześnie nazywamy go właśnie Ingólfurem, ale w tekstach staroislandzkich częściej znajdziemy formę Ingólfr. Dzieje się tak dlatego, że obecne na końcu wyrazu r wygłosowe z czasem wymusiło obecność epentetycznego u. To ważna informacja, bo przyda nam się na późniejszym etapie odmiany rzeczowników.
Rzeczownik islandzki odmienia się oczywiście przez liczby (pojedynczą i mnogą) oraz posiada jeden z trzech rodzajów (męski, żeński, nijaki). Ciekawe jest to, że w odróżnieniu od języka polskiego, grupy mieszanej po islandzku nie określa się w sposób męskoosobowy, ale za pomocą rodzaju nijakiego. Do innych ciekawostek należy też to (co nie zdziwi osób uczących się języków obcych), że wiele rzeczowników jest innego rodzaju, niż w języku polskim. Np. woda (vatn) jest rodzaju nijakiego, podobnie jak land (kraj, ziemia) czy statek (skip), z kolei miasto (borg) jest rodzaju żeńskiego. Ja na szczęście nie muszę uczyć się rodzajów na pamięć, a przy dłuższej nauce islandzkiego z pewnością wiedza ta wchodzi do głowy w swoim czasie, dlatego nie będziemy się tym zbytnio przejmować i pracować na wąskim zbiorze słów.
Zaczynamy od deklinacji mocnej, czyli takiej, która dotyczy większości rzeczowników: kończących się na spółgłoski.
Na początek rodzaj męski w pierwszym przypadku – nominativie. W liczbie pojedynczej zauważamy końcówki -ur, -l, -n, -ø (tak będziemy oznaczać brak końcówki). Szczęśliwie, większość rzeczowników rodzaju męskiego deklinacji mocnej w liczbie mnogiej kończyć się będzie na -ar, są jednak wyjątki, takie jak maður (mężczyzna) – menn (mężczyźni). Już od początku musimy być więc uważni, bo nawet jeśli słowo posiada regularną końcówkę w liczbie pojedynczej, może mieć specjalną formę w liczbie mnogiej. My będziemy jednak pracować na przykładach regularnych, na dole postu podaję tylko odmianę maður dla zainteresowanych.
Uwaga! Pojawiają się rzeczowniki rodzaju męskiego z inną odmianą w liczbie mnogiej, tj. ich końcówka zamiast -ar brzmi -ir. Są to:
salur – salir (sala, hala)
bekkur – bekkir (ławka)
gestur – gestir (gość)
drykkur – drykkir (napój)
vinur – vinir (przyjaciel)
Z kolei rzeczowniki deklinacji mocnej rodzaju żeńskiego nie mają charakterystycznych końcówek z liczbie pojedynczej, natomiast w liczbie mnogiej widzimy zawsze tę samą końcówkę -ir (mowa oczywiście o nominativie!).
słowniczek: borg – miasto, ferð – podróż, leið – droga.
W rodzaju nijakim (z góry przepraszam, ale polska nazwa formy neutrum brzmi strasznie, będę się jednak jej konsekwentnie trzymać, skoro używam już “męski” i “żeński”), zarówno w liczbie pojedynczej, jak i mnogiej, nie ma specyficznych końcówek, a nawet liczba mnoga równa się liczbie pojedynczej. Jest jednak jedno ale, widzimy je podkreślone w tabeli: a zamieniło nam się na ö. Dlaczego? Nastąpił tutaj przegłos, czyli a akcentowane zmieniło się na ö. Przegłos zawsze dotyczył będzie tylko samogłoski a, ale już nie dyftongu. Co więcej, podczas gdy akcentowane (pierwsze w wyrazie) a zmienia się na ö, drugie a w kolejności zmieniłoby się na u.
słowniczek: land – ziemia, kraj, barn – dziecko, skip – statek.
Mamy to? No dobra, to czas przejść do kolejnych przypadków!
Zauważamy, że w dativie liczby pojedynczej, rodzaj męski i nijaki mają tę samą końcówkę -i, natomiast rzeczowniki rodzaju żeńskiego nie mają żadnej końcówki. Z kolei wszystkie trzy dzielą tę samą końcówkę -um w liczbie mnogiej. Tu jednak czeka nas haczyk w postaci przegłosu. Nie możemy go pominąć!!!
Co tu się nawyrabiało! W accusativie rodzaju męskiego dla liczby pojedynczej nie widzimy żadnej końcówki, a to dlatego, że zasada tworzenia odmiany tego dativusa dla tej liczby i rodzaju brzmi: odetnij końcówkę. To oznacza, że odcięliśmy -ur w víkingur, a w jarl nie było co odcinać, bo nie ma on żadnej końcówki (zawsze pracujemy na rdzeniu słowa). W liczbie mnogiej zaś rzeczowniki rodzaju męskiego otrzymują końcówkę – a. Jeśli natomiast chodzi o rodzaje żeński i nijaki, czeka nas tu miła niespodzianka: forma accussativu dla obu liczb jest taka sama jak w nominativie! (może pamiętacie to z łaciny ;)). Dlatego końcówkę żeńską zaznaczyłam na różowo, jak w nominativie, a rodzaj nijaki nie ma końcówek (ale za to przegłos!).
W genetivie rzeczowniki rodzaju męskiego i nijakiego w liczbie pojedynczej otrzymują tę samą końcówkę -s, natomiast dla rodzaju żeńskiego tej liczby zauważamy końcówkę -ar. W liczbie mnogiej wszystkie trzy rodzaje mają tę samą końcówkę -a, która – co ważne – nie powoduje żadnego przegłosu (zmiany akcentowanego a na ö).
Czas na podsumowanie: odmiana rzeczowników deklinacji mocnej polega na doklejeniu odpowiednich końcówek do rdzenia słowa. Czasem można zauważyć pewne zależności, jak podobne końcówki dla wszystkich rodzajów w liczbie mnogiej, czy szczególną zasadę dotyczącą identyczności formy Accusativus i Nominativus dla obu liczb rodzaju nijakiego oraz rodzaju żeńskiego. Musimy również pamiętać o przegłosie, czyli zmianie akcentowanego a na ö w następujących sytuacjach: Nominativus rodzaju nijakiego liczby mnogiej, Accusativus rodzaju nijakiego liczby mnogiej oraz Dativus wszystkich rodzajów liczby mnogiej.
Na deser podaję jeszcze odmianę nieregularnego maður. Zauważmy, że pomimo nieregularności w rdzeniu słowa, niektóre końcówki zachowują się tak, jak w przypadku regularnych rzeczowników tego samego rodzaju (męskiego).
Kiedy opanujemy odmianę rzeczownika w deklinacji mocnej, możemy przejść do deklinacji słabej, a to nastąpi już w drugiej części posta.
Jak doskonale wiecie, język staroislandzki to moja pięta achillesowa. Ale najlepszym sposobem na wzięcie tego byka za rogi jest solidna praca nad gramatyką, nie wykluczająca wkuwania. Dlatego planuję napisać kilka postów podsumowujących mój semestralny kurs/ wykład języka staroislandzkiego z doktorem Przemysławem Czarneckim na Uniwersytecie SWPS w Warszawie. Nie jestem filologiem (a jak już to bardziej szwedzkim), więc zrobię wszystko, żeby moje posty w tym zakresie były jak najbardziej merytoryczne, ale też zrozumiałe dla tych, którzy z filologią niewiele mają wspólnego 😉 Tak więc: zaczynamy!
Język islandzki – z czym to się je?
Język islandzki to język indoeuropejski, należący do grupy języków germańskich, podgrupy języków skandynawskich, a jeszcze dokładniej: języków zachodnioskandynawskich (wraz z językiem farerskim oraz norweskim nynorsk). Z uwagi na izolację i politykę puryzmu językowego, język nowoislandzki w dużym stopniu przypomina język staroislandzki. Dlatego nauka języka islandzkiego jest o wiele bardziej wymierna i efektowna niż np. nauka innych języków klasycznych (łaciny, greki), bo opanowawszy zasady gramatyki staroislandzkiej, jesteśmy w zasadzie gotowi do używania języka nowoislandzkiego. Tym bardziej, że w przyjętym na większości szkół i uczelni kanonie, często nauka języka staroislandzkiego prowadzona jest z nowoislandzką wymową (która akurat uległa dużej zmianie), choć opiera się przede wszystkim na tekstach staroislandzkich, których słownictwo nie przyda nam się podczas zakupów spożywczych (chyba że planujemy gawędzić z kasjerką o statkach wikingów i rodzajach dawnego uzbrojenia).
Nauka języka islandzkiego – wszystko jedno czy staro-, czy nowoislandzkiego – zawsze zaczyna się jednak od zapoznania się z islandzkim alfabetem i wymową głosek niepojawiających się w językach, które mamy zwyczaj znać. Islandczycy mają takie literki:
Mała dygresja. Ta przypominające polskie “o z kreską” literka “ó” jest właściwie winna mojej fascynacji Islandią. Kiedy ponad 10 lat temu zapoznałam się z twórczością zespołu Sigur Rós, byłam przekonana, że to jakiś awangardowy zespół z Polski (sic!). Na szczęście szybko wyprowadzono mnie z błędu i od tego momentu zaczęłam zgłębiać kulturę dalekiej Wyspy. Właśnie tak to się zaczęło – od “ó”, które po islandzku czyta się jak [ou] lub [oł]. Każda z islandzkich samogłosek z tym znakiem diakrytycznym ma właśnie specjalną wymowę: á [au/ał], é [je], í/ý [i]*, ú [u]**. Poza tym w spisie znajdujemy jeszcze ö, które czyta się jak szwedzkie ö czy norweskie/duńskie ø oraz dyftong: æ [aj], por. Æsir (Asowie). W tym momencie warto już nadmienić, że niektóre zbitki samogłoskowe zyskują inną jakość fonetyczną; dotyczy to ei/ey [ej] oraz au [öj], por. Laugavegur (główna ulica w Reykjaviku). Pozostałe samogłoski czyta się jak w języku polskim, ale: * i oraz y czytamy [y], natomiast ** u czytamy jak niemieckie [ü].
W alfabecie islandzkim pojawiają się również tajemnicze Þ/þ oraz Ð/ð, często zastępowane w tekstach polskich/ anglosaskich dyftongiem “th”. Wymowa tych głosek przypomina właśnie angielskie “th;, w przypadku Þ/þ jest to dźwięk [θ], jak “th” w słowie “thanks”, z kolei Ð/ð bliższe jest “th” w słowie “father” (w IPA, międzynarodowym alfabecie fonetycznym ten dźwięk zapisuje się zresztą islandzką literką ð). Poza tym islandzkie spółgłoski wymawiane są bezdźwięcznie (czyli np. d lub b będzie czytane jako [t] i [p]), ale głoska g ma aż cztery wymowy (w zależności od umiejscowienia w słowie, np. na początku wyrazu czyta się jako [k], por. gamalt, ale na końcu jako [χ], czyli takie gardłowe ch, por. dag). Co więcej, niektóre zbitki spółgłosek czyta się w specjalny sposób; dotyczy to ll, czytanego jako [tl], por. Eyjafjallajökull,nn, czytanego jako [n:] lub [nn], jeśli jest po samogłoskach historycznie długich (o czym poniżej), rn czytanego jako [rtn], por. barn, oraz zbitek pp, tt, kk i p/t/k + l/m/n, czytanych z preaspiracją, czyli dodatkowym “h” przed spółgłoską, por. kappi [kahpy], vatn [vahtn]. Uwaga! Preaspiracja zachodzi tylko w przypadku tych zbitek, a nie wszystkich podwójnych spółgłosek. Nie będzie jej więc ani w zbitce ll (bo wiemy już, jak się ją czyta), ani w przypadku zbitek dźwięcznych odpowiedników p/t/k, por. pabbi (tata), czytamy bez preaspiracji. Na czerwono zaznaczam przykładowe słowa, w których zachodzi preaspiracja:
Długość samogłoski
Jeśli poddaliście się już przy zasadach wymowy islandzkiej, nie martwcie się: dalej będzie tylko gorzej! Otóż w języku islandzkim bardzo ważne są długości samogłosek, one bowiem mają decydujący wpływ na wymowę oraz fleksję. Co to znaczy, że samogłoska jest długa? W niektórych językach, np. szwedzkim, długość samogłoski zachowała się, tzn. istnieje różnica między słowami matt i mat (w drugim przypadku a jest długie). W języku islandzkim długą samogłoskę możemy jeśli jest to samogłoska akcentowana, czyli pierwsza w słowie, historycznie długa (á,é,ó,ú,ý,í), albo dyftong (æ) i nie występuje po niej więcej niż jedna samogłoska, jest ona na pewno samogłoską długą, por. ár (długa) vs. árs (krótka). Wyjątkiem jest pojawienie się samogłoski przed zbitkami p/t/k/s + r/j/v, wówczas jest długa, por. titra (długie [y]). Oto przykłady długich samogłosek:
Gramatyka islandzka – charakterystyka ogólna
Gramatyka języka islandzkiego nie należy do prostych, ale – znając zawiłości języka polskiego – przynajmniej nie zaskoczymy się istnieniem deklinacji i koniugacji. Jest tu nawet niespodzianka, bo język islandzki posiada tylko cztery przypadki, a więc o trzy mniej niż nasz język ojczysty 😉 Kto miał kiedyś styczność z łaciną, będzie mógł odnaleźć w moich materiałach znane nazwy Nominativus, Accusativus, Dativus i Genetivus, bowiem to właśnie łacińskiej terminologii używa się w większości podręczników do nauki języka islandzkiego (choć oczywiście Islandczycy mają swoje własne określenia, które stosują). Podczas tego krótkiego kursu poznamy odmianę rzeczownika, przymiotnika oraz zaimków przez wszystkie cztery przypadki oraz liczby: mnogą i pojedynczą. W języku islandzkim istnieje deklinacja mocna (obejmująca większość rzeczowników i wszystkie przymiotniki) oraz deklinacja słaba (którą wymuszają rzeczowniki słabe, czyli takie zakończone na samogłoskę, oraz forma określona).
Najmniej miejsca poświęcimy czasownikowi. W odmianie czasownika islandzkiego można jednak znaleźć echa języków germańskich, na przykład występowanie czasu perfekt albo specjalne, nieregularne formy czasu przeszłego. Jest za to w islandzkim (nowoislandzkim) wiele przydatnych i łatwych do tworzenia form, które zastępują niektóre czasy, np. czas przyszły można wyrazić za pomocą ætla að (“mieć zamiar”, przypominające angielskie going to), do którego dodajemy czasownik w bezokoliczniku, dzięki czemu można uniknąć formy czasu przyszłego (choć samo ætla odmienia się przez osoby i liczby ;)).
Myślę, że tyle na początek wystarczy. Proszę się jednak nie zrażać i nie zostawiać mnie samej z gramatyką islandzką! Każdy rodzaj wsparcia się przyda, szczególnie, że egzamin już blisko 😉
Bibliografia
Przemysław Czarnecki, Málið að fornu og nýju. O języku Islandczyków, [w:] Roman Chymkowski, Włodzimierz Karol Pessel (red.), Islandia: Wprowadzenie do wiedzy o społeczeństwie i kulturze, Warszawa 2008, s. 45-57.
Większość przykładów pochodzi z zajęć doktora Przemysława Czarneckiego (wykład z języka staroislandzkiego, semestr zimowy 2018/2019, Uniwersytet SWPS).
Mówi się, że islandzki jest łaciną języków skandynawskich. Jest w tym sporo prawdy, bo z uwagi na izolację geograficzną i politykę purystyczną, język ten nie uległ większym zmianom od czasów zasiedlenia Islandii, czyli XI wieku.
Istnieje jednak kilka “ale”, o których planuję napisać w tym poście. Skupię się jednak również na skróconej historii rozwoju języka islandzkiego oraz powodach, dla których język, którym posługuje się tylko około 350 tysięcy mieszkańców, wciąż ma się bardzo dobrze i nawet w czasach globalizacji i powszechnej znajomości języka angielskiego, szczególnie w krajach nordyckich, nie grozi mu jeszcze wyginięcie.
Jak wiemy z postu o Landnámsöld, Islandię zasiedlili w głównej mierze wikingowie z terenów dzisiejszej Norwegii, a więc mówiący językiem staroskandynawskim (zwanym również Old Norse, staronordyckim czy norrønt) w wersji norweskiej (jak twierdzi Przemysław Czarnecki, z tego wynika podobieństwo współczesnego języka islandzkiego z norweskim, szczególnie nynorska). To jednak zachowanie tego “pierwotnego” języka Skandynawów na Wyspie sprawiło, że obecnie Old Norse nazywa się również językiem staroislandzkim, bo pełną wiedzę na temat jego kształtu czerpiemy właśnie z literatury powstałej na Wyspie: sag, Edd czy poezji skaldycznej. Ogromny materiał porównawczy, jakim dysponują badacze języka islandzkiego, pozwala nam na wysnucie wielu interesujących wniosków.
Trzy okresy języka islandzkiego
Po pierwsze, dzieje języka islandzkiego można podzielić na trzy istotne okresy: staroislandzki (forníslenska), średnioislandzki oraz nowoislandzki. Za początek tego pierwszego uznaje się 1050, czyli niecałe 100 lat po zasiedleniu Islandii! Potrzeba było czasu, żeby przybyli na Wyspę wikingowie (i ich nieskandynawskie żony lub niewolnicy) wytworzyli język, który opierał się na rodzimej mowie przybyszów, ale miał już swoje nowe elementy, czyli różnił się od staronorweskiego. Dodatkowo przyjęcie chrześcijaństwa w 1000 roku przyczyniło się do przyjęcia nowej terminologii kościelnej i ostatecznego dostosowania języka do alfabetu łacińskiego (jak wiemy, od ok. 550 roku Skandynawowie posługiwali się pismem runicznym). Okres staroislandzki to największy wysyp literatury, czyli tytułów wspomnianych we wstępie, ale również początki naukowego opracowania języka. Już w drugiej połowie XII wieku pojawia się Pierwszy Traktat Gramatyczny (Fyrsta Málfrœðiritgerðin) anonimowego autorstwa, w którym zawarto opis staroislandzkiego systemu fonologicznego, uporządkowanie ortografii oraz finalne dostosowanie języka do alfabetu łacińskiego.
Okres języka średnioislandzkiego rozpoczyna się w 1350 – data ta związana jest z utratą samodzielności Islandii i przejście pod władanie Danii. Ze względu na podporządkowanie Kopenhadze, w języku zaszły pewne zmiany, warto jednak od razu podkreślić, że znaczna odległość od duńskiego dworu nie sprawiła, że język uległ danizacji. Wręcz przeciwnie; Islandczycy zdawali sobie sprawę z konieczności zachowania języka islandzkiego, języka sag, z których byli bardzo dumni. Już wówczas zaczęli prowadzić politykę puryzmu językowego, a średnioislandzcy pisarze tworzyli niemal wyłącznie po islandzku.
Trzeci okres, nowoislandzki, rozpoczyna się w 1550 roku. Przypada to na początki protestantyzmu i na moment pierwszego tłumaczenia Biblii na język islandzki. Najpierw luterański biskup Oddur Gottskálsson przetłumaczył Nowy Testament (w 1540 roku), a ponad czterdzieści lat później ukazało się tłumaczenie całego Pisma Świętego, pod redakcją Guðbrandura Þorlákssona (1584). Używanie języka narodowego w kościele oczywiście tylko pomogło zachowaniu języka ojczystego, ale ważnym momentem był także wiek XIX, kiedy to świadomie mówiono już o konieczności zachowania puryzmu językowego, czyli zapewnienia językowi odpowiedniej pozycji (względem wciąż sprawującej władzę nad Islandią Danii) oraz uchronieniu go przed obcymi wpływami.
Puryzm językowy
Ta polityka trwa do dzisiaj, bo okres nowoislandzki obejmuje czasy współczesne. Nie można jednak powiedzieć, że język nowoislandzki jest bliźniaczy z forníslenska. Powszechnie lansowane przekonanie, że współcześni Islandczycy mogą z łatwością czytać średniowieczne sagi jest faktem tylko do pewnego stopnia. To prawda, że system fleksyjny, a więc sposób odmiany słów, a także samo słownictwo, pozostało niemal niezmienne, dlatego Islandczyk rozumie, co czyta, ale w wielu miejscach musi jednak posiłkować się dodatkowym komentarzem, gdyż wiele słów wyszło już z użycia lub styl poetycki (w tym kenningi) są trudniejsze do zrozumienia. Co więcej, niemal całkowitej zmianie uległ system fonetyczny i fonologiczny, więc dawni Islandczycy wymawiali znane swoim potomkom słowa z inny sposób. Gdyby doszło do jakiegoś międzyepokowego spotkania, na pewno nie byliby w stanie się ze sobą dogadać.
Byłoby jednak łatwiej, gdyby pisali to, co mówią. To właśnie zasługa polityki językowej, czyli przede wszystkim puryzmu, który prowadzi do wyeliminowania, albo przynajmniej ograniczenia, obcych zapożyczeń i kalek z innych języków. Niektóry badacze twierdzą, że pierwsze przejawy puryzmu językowego widać jeszcze w średniowieczu; mimo przyjęcia słów z terminologii chrześcijańskiej, ówcześni Islandczycy i tak szukali dla nich islandzkich odpowiedników.
Podobnie jest i dzisiaj. Instytucje zajmujące się ochroną języka islandzkiego, w tym Islandzkie Towarzystwo Naukowe (Hið íslenska lærdómslistafélag) oraz Islandzka Rada Językowa (Íslensk málnefnd), powstała w 1964 roku, starają się o utrzymanie języka islandzkiego w czystości i podejmowanie kroków do zachowania “islandzkości” języka islandzkiego. Do działań tych instytucji należy szukanie islandzkich odpowiedników wyrazów obcych poprzez tworzenie neologizmów (np. tölva zamiast komputer, złożone ze słów tölur “liczby” oraz -va ze słowa völva, czyli “wieszczka”), “recykling”, czyli przywracanie archaicznych, nieużywanych już słów i nadawanie im nowych znaczeń, jak w przypadku sími – kiedyś oznaczającego “nić”, a obecnie: “telefon komórkowy”, czy słów-kalek, jak smásjá (“mikroskop”).
Jeśli Islandczycy decydują się na przyjmowanie zapożyczeń, to muszą one spełniać wiele wymogów, m. in. posiadać islandzką pisownię oraz islandzką wymowę (tj. akcent na pierwszą sylabę), być przejrzyste semantycznie, a przede wszystkim dostosowane do gramatyki islandzkiej: odpowiadać jednej z deklinacji i poddawać się zmianom fleksyjnym. Dostosowując się do tych zasad stosuje się strategie takie jak “echoing” formation, czyli słowa brzmiące jak ich pierwowzory, np. eyðni (“AIDS”), czy konstrukcje hybrydowe, np. kaffihús (dosł. dom kawy), czyli “kawiarnia”. Wiele zapożyczeń pochodzi z terminologii związanej z technologiami; słowa takie jak klikka czy seifa odpowiadają więc angielskim “click” i “save”, ale brzmią i odmieniają się po islandzku.
Islandzki puryzm językowy dopuszcza więc procesy globalizacji i godzi się na odstępstwa, a jednocześnie użytkownicy chętnie przyjmują słowa rodzime zamiast anglicyzmów. Najbardziej zatwardziali zwolennicy języka czystego opowiadają się z kolei za háfrónska, czyli językiem wysokoislandzkim. Ten skrajny rodzaj puryzmu językowego prowadzi do absurdalnych rozwiązań, bo zakłada całkowite oczyszczenie islandzkiego z obcych wpływów. Z tego względu to rozwiązanie nie ma zbyt wielu zwolenników na Wyspie. Związane są z tym również niepowodzenia Rady, tzn. słowa, które – mimo zaproponowanych odpowiedników islandzkich – nie weszły do użytku w czystej formie, ale formie zapożyczonej. Dobrym przykładem na to są nazwy owoców: cytryny i banana, obecnie zwanych na Islandii sítróna i banani. Pierwsze propozycje tych słów brzmiały gulaldin, czyli “żółty owoc” i bjúgaldin, czyli “parówka-owoc”. Sami chyba rozumiecie, że obcobrzmiące opcje były po prostu bezpieczniejsze 😉
Współcześnie język islandzki wciąż czerpie z tradycji literatury staroislandzkiej, czyta się sagi i wciąż szuka rozwiązań na zachowanie języka islandzkiego. Mówi się, że przedstawiciele wszystkich pokoleń Islandczyków dostosowują się do zasad puryzmu, bo w równiej bierze dumni są z “egzotyczności” swojego języka. Sama jednak pamiętam parę islandzkich nastolatek, które okraszały swoją rozmowę wieloma anglicyzmami, posługując się słowami i frazami z popularnych seriali, piosenek czy memów. Nie da się przewidzieć kondycji języka islandzkiego za kilkadziesiąt czy kilkaset lat, ale Internet i napływająca na Wyspę liczba imigrantów nieznających języka islandzkiego przyczynia się do coraz wyższej pozycji języka angielskiego, jako języka drugiego. Obecnie nie robi już na Islandczyku wrażenia, że we własnym kraju musi zamówić kawę po angielsku. Złośliwie jednak muszę przyznać, że każda moja próba zainicjowania rozmowy po islandzku kończyła się przechodzeniem na angielski, być może Islandczycy nie mogli znieść kaleczenia pięknego języka skaldów. Tym niemniej, zniechęcili mnie do dalszej nauki tego języka.
Bibliografia
Przemysław Czarnecki, Málið að fornu og nýju. O języku Islandczyków, [w:] Roman Chymkowski, Włodzimierz Karol Pessel (red.), Islandia: Wprowadzenie do wiedzy o społeczeństwie i kulturze, Warszawa 2008, s. 45-57.
Szwedzki pisarz doby romantyzmu, Per Daniel Amadeus Atterbom, w jednym ze swoich wierszy nazywa poetę romantycznego skaldem.
Przekonanie o średniowiecznym rodowodzie szwedzkiej, jak i norweskiej czy duńskiej, poezji nowoczesnej wywodzi się z popularnego w XIX wieku odwoływania się do tradycji wikińskiej i silnej inspiracji sztuką i kulturą (staro)islandzką. Poważanie dla islandzkich sag i poezji skaldycznej wydaje się kluczową cechą twórczości tego czasu i podstawą skandynawskiej literatury nowoczesnej. Dlaczego aby zrozumieć, dlaczego romantyczny poeta chciał nazywać się skaldem, warto dowiedzieć się, kim właściwie był skald i co kryje się za pojęciem poezja skaldyczna.
Czym nie jest poezja skaldyczna?
W ramach wstępu ustalmy dwie kwestie: literatura staroislandzka nie równa się sagom, a Eddy to nie jedyne przykłady poezji staoroislandzkiej. Tak więc poza świetnie znanymi, również w wielu polskich tłumaczeniach, XIII-wiecznymi sagami oraz Eddami, trzecim ważnym komponentem literatury staroislandzkiej są właśnie wierze skladów. Te z kolei w pewnym stopniu łączą się z pozostałymi; skaldowie pojawiali się w sagach jako ich główni bohaterowie (np. Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, Saga o Egilu Skallagrímssonie), a forma i styl poezji skaldycznej do pewnego stopnia przypominały Eddy, i niektórzy badacze zakładają nawet, że średniowieczna publiczność nie rozróżniała obu gatunków. Mimo to poezję skaldyczną można scharakteryzować wyróżniającymi ją cechami.
Znani skaldowie
Po pierwsze, tym, co odróżnia Eddy od poezji skaldycznej jest to, że ta druga ma swoich poświadczonych autorów. Nawet jeśli za autora Edd uważa się Snorriego Sturlusona, spisał on raczej funkcjonujące w tradycji ustnej teksty, niż napisał je od nowa. Z kolei autorzy wierszy skaldycznych są znani, w końcu to na nich oparty został fenomen skalda, jako wzorcowego barda, poety będącego nie tylko znakomitym twórcą, ale też posiadającym umiejętność władania słowem w celach politycznych i społecznych. Do znanych nam skaldów należeli wymienieni już Hallfred i Egill oraz ponad 300 innych, tworzących między 800 a 1200 autorów, których wymienia Skáldatal (Spis Skaldów).
Znamy życiorysy wielu znanych skaldów, opowiadają je chociażby sagi. Z nich dowiadujemy się, że byli to często mężczyźni o nieatrakcyjnym wyglądzie (np. Egill miał nieproporcjonalnie dużą głowę, co czyniło go brzydkim). Z uwagi na niewyparzone buzie nie byli oni też szczególnie lubiani jako osoby prywatne, ale jednak zawsze podkreślano ich niezwykły talent oratorski i umiejętność posługiwania się słowem. Skaldowie często pełnili funkcję nadwornych poetów, a za swoje panegiryki otrzymywali zapłatę. Można więc powiedzieć, że był to dobrze opłacany zawód łączący się z prestiżem.
Cechy utworów skaldycznych
Utwory skaldyczne traktowały najczęściej o sprawach bieżących: komentowały wydarzenia, opisywały bitwy, krytykowały lub czciły władców, schlebiały mecenasom skalda. Poezja skaldyczna sama w sobie nie jest traktowana jako odrębny gatunek poetycki, ale w ramach niej powstawały konkretne typy utworów. Poza wymienionymi już panegirykami, czyli utworami na część czegoś lub kogoś, skaldowie tworzyli też erfikvæði, utwory funeralne, pisane z okazji śmierci władcy, poematy genealogiczne, w których przedstawiano rodowód władcy, a także ekfrazy (opisujące sceny mitologiczne przedstawione w formie materialnej, np. na skale lub elemencie uzbrojenia, por. homerycki opis tarczy Achillesa).
Przybierały one różne formy: drápa, flokkr, vísur,dræplingr oraz lausavísa. Pierwsza z nich, drápa, to utwór składający się z długich serii zwrotek z powtarzającymi się refrenami (stef) pomiędzy nimi. Krótsze, składające się ze zwrotek, ale pozbawione refrenów formy to flokkr, vísur lub dræplingr. Lausavísa był natomiast pojedynczą zwrotką pisaną w dróttkvætt, prawdopodobnie w tej formie recytowano improwizowane utwory podczas uczt i spotkań.
Pozostałe formy to np. poematy miłosne (mansǫngvar, dosł. pieśń niewolnicy). Były to teksty opiewające przedstawicielki płci przeciwnej, jednak – jak sama nazwa wskazuje – z dzisiejszej perspektywy nie określilibyśmy ich za piękne i w sprawiedliwy sposób ukazujące kobiety. Wystarczy tylko sięgnąć po przykładowe określenia kobiet pojawiające się w skaldycznych wierszach miłosnych: bríkar bjórs (“beczka piwa”) czy lofðungr lauks (“lipa cebul”), żeby zrozumieć wyrafinowanie skaldycznej metaforyki. Są też i milsze określenia, np. þellu dregla (opiekunka domostwa) lub hyggju stríð (“prowokująca do walki umysłu”). Badacze twierdzą, że skaldyczne poematy miłosne inspirowane były twórczością trubadurów, co nie dziwi w świetle licznych zapożyczeń kontynentalnych w późnych sagach (np. pisanych na kształt chansons de gestes).
Zdecydowanie negatywny charakter miały níðvísur, czyli pieśni mające na celu oczernić lub obrazić kogoś. Najczęściej adresatami takich poematów byli “niemęscy” mężczyźni, gdyż męskość stanowiła najważniejszą cnotę w średniowiecznym świecie wikingów. Ci, który zhańbili się tchórzostwem na polu walki czy w przebiegu procesu sądowego, karani byli wyzwiskami mającymi konotacje żeńskie lub seksualne. Taki rodzaj obrażania wyraża forma retoryczna ergi.
Kenning i heiti
Do tego potrzebny był odpowiedni język: najczęściej skomplikowany i pełen znanych już np. z poezji eddycznej zabiegów i środków stylistycznych. Najbardziej charakterystyczne z nich to kenning i heiti. Ten pierwszy to przenośna zbudowana z długich złożeń rzeczownikowych. Kenning to rodzaj peryfrazy, omówienia, w ramach którego nie nazywa się rzeczy wprost, natomiast tworzy się określenie zastępcze, składające się ze słowa podstawowego oraz jednego lub więcej wyznaczników. Kenningi często miały charakter skostniałej, utartej formy, która funkcjonowała w tradycji (a więc autor niekoniecznie budował ją sam, tylko czerpał ze starszych utworów). Najbardziej popularne kenningi wiązały się ze słowami “król”, “morze”, “wojownik”, “statek”, co mówi wiele o pojmowaniu świata przez średniowiecznych Skandynawów. Niektóre pojęcia traktowano niemal zamiennie, np. koń i statek, jako że oba były środkami transportu wikingów. Wyraża to chociażby kenning fiskajarðar hestur (“koń z ziemi ryb=morza”), który stosowany był jako określenie na statek (skip).
Z kolei heiti można rozumieć jako synonim, czyli stosowanie pojęcia bliskoznacznego dla zastąpienia oryginalnego słowa. Chodziło tu nie tyle o urozmaicenie języka i unikanie powtórzeń, ale używanie słów poetyckich, pochodzących z wysokiego rejestru w miejsce tych używanych w języku codziennym, np. jór (rumak) zamiast hestur (koń). Bywają też heitar bardziej wyszukane, które zrozumieć można wyłączne z kontekstu, takie jak salt (sól) dla określenia morza (sjár). Tego rodzaju synekdochy oraz metonimie pojawiały się dla jakiegoś zjawiska tylko za pomocą jego części, np. część statku (barð) zastępowała cały statek.
Na koniec warto wspomnieć jeszcze o samej formie poezji skaldycznej. Jak wspomniano, nie różni się ona bardzo od wierszy w Eddach, np. wykorzystane metrum często jest takie samo jak w Eddach. Wyróżnia się różne formy metryczne obecne w poezji staroislandzkiej: fornyrðislag, ljóðaháttur, málaháttur, kviðuháttur, które opierają się często na zabiegu aliteracji. Istotną cechą charakterystyczną poezji skaldycznej jest zastosowanie dróttkvætt, metrum dworskiego, który był bardzo wyszukany i wymagał od skalda naprawdę niezwykłych umiejętności. Takie utwory są często niemal nieprzetłumaczalne, ale wstawiam tutaj znalezione przeze mnie tłumaczenie na język angielski. Można porównać go z wersją oryginalną, w której zaznaczone jest metrum. W ramach ćwiczenia można poszukać tu heiti i kenningów:
Jak widać, skald nie był to zwykły poeta, ale artysta cechujący się niezwykłym talentem oratorskim (w większości przypadków utwory wierszowane recytowano z pamięci, a nawet tworzono je na zasadach impromptu podczas uczt) oraz posługujący się wyszukanym językiem. Sama pozycja poezji w średniowiecznym świecie skandynawskim była szczególna, czego dowiadujemy się z mitologii. Skoro sam Odyn musiał oddać swoje oko, aby poznać tajemnicę poezji, a późniejsi poeci pili magiczne trunki, by z ich ust sączyły się piękne strofy, skald posiadał prestiżową rolę w społeczeństwie i zyskiwał ważne miejsce w panteonie władców i bohaterów wikińskiego świata. Właśnie dlatego XIX-wieczni poeci tak bardzo chcieli się do nich zbliżyć.
Bibliografia:
Jakub Morawiec, Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, Wrocław 2011.
Debbie Potts, Skaldic Poetry: A short introduction, dostepne on-line pod adresem: https://www.asnc.cam.ac.uk/resources/mpvp/wp-content/uploads/2013/02/Introduction-to-Skaldic-Poetry_Debbie-Potts.pdf (dostęp: 12.01.2019).
Przykłady kenningów i heiti: Wikipedia oraz Skaldic Project: skaldic.abdn.ac.uk.
Wiele przykładów kenningów pochodzi również z zajęć doktora Przemysława Czarneckiego (wykład z języka staroislandzkiego, semestr zimowy 2018/2019, Uniwersytet SWPS).
Za pomoc w tłumaczeniu kenningów dziękuję Agnieszcze Bikowskiej.
Tym, którzy interesują się średniowieczną Skandynawią, nie trzeba przedstawiać wikingów i ich podbojów. Zwykło się przypisywać wikingom rolę “protoplastów” Skandynawów i z nich wywodzić początki istnienia krajów nordyckich.
Choć był to lud dość jednolity etnicznie, nie można jednak mówić o wikingach jako “pranarodzie” skandynawskim, a mimo to badacze zwyczajowo dzielą dawnych wojowników na grupy narodowościowe z uwagi na współczesny podział granic terenów wówczas zajmowanych przez wikingów. Stąd Waregowie, zamieszkujący głównie obszary wschodnie, w tym na Ruś, Bizancjum, a nawet w okolice dzisiejszego Bagdadu nazywani są Szwedami; za protoplastów Duńczyków uznaje się wikingów, którzy okupowali wschodnie tereny Europy Zachodniej, natomiast “pierwsi” Norwegowie to wikingowie, którzy podróżowali głównie na zachodni Atlantyk, a nawet tereny Ameryki Północnej.
“Rodowód” Wikingów
To właśnie “Norwegom” przypisuje się zasiedlenie Islandii. Utwierdzona przez wielu już badaczy teoria głosi, że liczna emigracja wikingów zamieszkujących tereny dzisiejszej Norwegii miała przyczyny polityczne. W latach 70.-80. IX wieku wielu przedstawicieli starych rodów szlacheckich postanowiło opuścić Norwegię w związku z chciwością Haralda Pięknowłosego, władcy marzącego o zjednoczeniu lokalnych plemion pod jednym berłem. Ci, którym nie w smak był podporządkowywać się jego władzy, zdecydowali się na przeprowadzkę na Islandię, znaną już i częściowo “zbadaną” przez niezależnych podróżników. Landnámábók, czyli Księga Osadnictwa, najważniejsze źródło wiedzy na temat pierwszych ludzi na Wyspie, wspomina co najmniej trzech wikingów, którzy jako pierwsi dopłynęli na Wyspę: Naddoda, Flókiego Vilgerdarsona (“Norwegów”) oraz Gardara Svafarssona (“Szweda”). Mieli oni dotrzeć na Wyspę ok. 860 roku, ale żaden z nich nie pozostał na Islandii na dłużej, jednak wrócili do swoich ojczyzn i szerzyli wieść o (nie)dalekiej krainie, która nadaje się do zasiedlenia.
Pierwsi na Islandii
Choć utrzymuje się, że przed Skandynawami Islandię zamieszkiwali iryjscy mnisi (papar), za pierwszego osadnika na wyspie uznaje się Ingólfura Arnarsona, założyciela Reykjaviku. Jak pisałam w innym poście, Arnarson zabrał na swój statek dwie belki ze swojego domu z Norwegii, zakładając, że wyrusza do kraju, w którym osiedli się na stałe. Dopływając do brzegów Islandii, rzucił obie kłody do wody i postanowił zacumować w miejscu, gdzie morze wyrzuci te osobliwe odpady. To właśnie u wybrzeży Zatoki Faxa zatrzymał się podróżnik i tam wybudował swój dom, zakładając pierwsze na Wyspie miasto, Reykjavik. Do dzisiaj belki można odnaleźć w herbie miasta, a pozostałości domostwa Arnarsona i jego domy oglądać można w Muzeum Osadnictwa 871+/-2 (za taką właśnie datę uznaje się założenie Reykjaviku).
Wspomniana już Landnámábók opisuje czasy osadnictwa Islandii, czyli Landnámsöld (870-930), i jest to pierwsza epoka w periodyzacji islandzkiej historii. Poza odkrytymi niedawno pozostałościami najstarszych budowli w Reykjaviku, zachowane z tego czasu pamiątki ograniczają się do drobnych przedmiotów, bowiem najważniejszym zabytkiem tych czasów jest przede wszystkim słowo, tak spisane w “kronikach”: Landnámábók i Íslendingabók (Księga Islandczyków) oraz sagach, traktowanych jako istotne źródło wiedzy na temat życia pierwszych Islandczyków, nawet jeśli spisywane były wieki później. Okres Landnámsöld to czas kształtowania się społeczeństwa islandzkiego, kolonizacja Wyspy oraz tworzenie pierwszych struktur polityczno-administracyjnych, pozwalających na organizację życia na Wyspie. Z wymienionych wyżej źródeł pisanych, jak i późniejszych badań archeologicznych, dowiadujemy się, że zasiedlenie Wyspy koncentrowało się przede wszystkim na wybrzeżach oraz w dolinach rzek, a pierwsze domy budowano z obecnego na Wyspie drzewa, natomiast po wykarczowaniu wszystkich dostępnych lasów – z materiału nanoszonego przez ocean.
Trudne początki
Norwegowie przeprowadzający się na Wyspę przywozili z sobą nie tylko materiały do budowy czy najważniejsze elementy wyposażenia dawnych domostw, ale też przydatne zwierzęta: owce i konie, wybierając najsilniejsze okazy, które będą mogły przetrwać długą podróż i islandzkie zimy. Zakładane gospodarstwa musiały być samowystarczalne, bowiem rozmieszczone były w dużych odstępach od siebie. Sprowadzenie się na odległą Wyspę oznaczało ograniczone kontakty z kontynentem, brak odpowiednich statków nie pozwoliło Islandczykom na udział w handlu dalekosiężnym, dlatego musieli zadowalać się tym, co Wyspa miała im do zaoferowania. Były to więc przede wszystkim ryby, ale również drobne ptactwo (w tym maskonury) oraz mięso przywiezionych zwierząt. Mimo utrudnionego podróżowania, poświadczone są ślady eksportu towarów islandzkich poza Wyspę, czemu dowodzą znalezione na kontynencie wełniane wyroby oraz suszone ryby.
Najstarsza demokracja
Koniec okresu osadnictwa wyznacza data 930, uznawana za początek Alþingu. Alþing, czyli główny wiec, zgromadzenie ogólne zbierające się regularnie w dolinie Þingvellir nad rzeką Oxárą (niedaleko Reykjaviku), stanowił podstawę władzy ustawodawczej i sądowniczej na Wyspie. O wadze “Wiecu wszystkich wieców” świadczą między innymi informacje o tym, że główne szlaki i drogi na Wyspie prowadziły właśnie do Doliny Zgromadzeń, natomiast sagi niejednokrotnie informują nas o tym, że z rozwiązaniem poważniejszych konfliktów czy poszukiwaniem żony/męża czekano właśnie na zebranie Alþingu. Alþing był miejscem, w którym gromadzili się wszyscy pełnoprawni obywatele, by wspólnie podejmować istotne dla życia Wyspy decyzje, skazywać kryminalistów czy zawierać związki małżeńskie.
Mówi się o demokratycznym charakterze społeczeństwa islandzkiego, wynikającego z grupowego podejmowania decyzji oraz przysłowiowym “ukochaniu niezależności” przez osadników zbiegłych przecież z mającej się właśnie zjednoczyć pod wodzą jednego władcy Norwegii. Średniowieczni Islandczycy nie funkcjonowali jednak na zasadach współcześnie rozumianych równouprawnienia i wolności słowa, bo – tak jak w pozostałych miejscach ówczesnej Europy – istniały tam podziały społeczne, jak również niewolnictwo (co prawda po niedługim czasie zniesione, jednak wyzwoleńcy pozostali najniższą warstwą społeczną). Choć dużą niezależnością cieszyły się kobiety (czego dowiadujemy się z sag), nie miały one takiego samego statusu na thingu co ich mężowie i ojcowie. Warto też podkreślić, że społeczeństwo islandzkie wbrew wielu opiniom nie było etnicznie homogeniczne; choć założyli je głównie wikingowie z Norwegii, przywieźli sobie również żony i/lub niewolników z Wysp Brytyjskich czy dzisiejszej Irlandii.
Organizacja społeczeństwa
Islandczycy byli społeczeństwem zhierarchizowanym. Choć nie posiadali jednego monarchy, władza podzielona była między kilka najsilniejszych rodów (niektórzy złośliwi mówią, że taka sytuacja pozostała na Islandii do dzisiaj…). Elitę społeczną stanowili lokalni przywódcy (goðar, l. poj. goði), którzy zdaniem badaczy mogli dzierżyć wiele funkcji, w tym kapłańskie. Zaszczyt piastowania urzędu goðorð, czyli bycia goðim, mogła mieć tylko ograniczona liczba “wybrańców” i decydował o niej Alþing (z początku 39, potem 48 sztuk). Aby pracować jako goðorð, trzeba być mieć odpowiednio duży majątek i znakomite pochodzenie, a także dobrą znajomość prawa i umiejętność jego wykorzystania, dlatego goðar byli przedstawicielami najznamienitszych rodów Islandii i często tytuł ten był dziedziczony. Z tytułem goðiego wiązał się nie tylko autorytet i duża liczba stronników wiecowych (þingmadr, l. mn. þingmenn, “rekrutowanych” spośród wolnych gospodarzy), ale też przede wszystkim siła przebicia podczas istotnych sporów prawnych. Goðar rządzili również na wiecach lokalnych (zwoływanych wiosną i jesienią), w ramach których nie tylko załatwiano sprawy miejscowe, ale ustalano datę zwołania następnego Alþingu (wiosną) lub przekazywano postanowienia z ostatniego wiecu (jesienią).
Alþing gromadził się bowiem w czerwcu. Spotykali się tam wszyscy goðar w towarzystwie swoich þingmenn. W trakcie obrad zbierała się Rada Praw (Lögrétta), mająca funkcję legislacyjną; oni tworzyli i interpretowali prawo, a także wydawali wyroki w sprawach zgłaszanych na Alþingu. W pewnym momencie miała ona również charakter sądu drugiej instancji, do którego można było się odwołać w sytuacji niesprawiedliwego potraktowania na lokalnych thingach. Przewodniczącym obrad był lögsögumaður, głosiciel praw, którego zadaniem była każdorazowa recytacja praw przy Lögberg, Skale Prawa. Badacze nie są zgodni, czy musiał on wygłaszać z pamięci wszystkie prawa, czy tylko ich część. Zwolennicy tego pierwszego rozwiązania optują nawet za przekonaniem, że jeśli lögsögumaður zapomniał o jakimś przepisie, przestawał on obowiązywać. W tradycji oralnej była to jednak funkcja o prestiżowym znaczeniu, choć nie wiązała się z żadną realną władzą.
Alþing zbierał się niemal nieprzerwanie aż do 1800 roku, kiedy to jego działalność została przerwana (Islandia była wówczas pod panowaniem Danii). Na fali romantycznych nastrojów nastrojowo-wyzwoleńczych, Islandczykom udało się wywalczyć (bynajmniej nie w sposób zbrojny) przywrócenie Zgromadzenia, jednak od 1844 obradował on już nie w Dolinie, lecz w Reykjaviku. Sama Þingvellir stanowi do dziś jedno z kluczowych miejsc dla budowania tożsamości narodowej Islandczyków, to tam podejmowano bowiem najważniejsze decyzje dla przebiegu dziejów Wyspy, od przyjęcia chrześcijaństwa, po ogłoszenie pełnej niepodległości w 1944 roku.
Bibliografia:
Wstęp [w:] Jakub Morawiec, Łukasz Neubauer, Sagi islandzkie. Zarys dziejów literatury staronordyckiej, Warszawa 2015, s. 7-14. Recenzję znajdziesz tutaj.
Jakub Morawiec, “Sagi islandzkie i środowisko ich powstania” [w:] Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, Wrocław 2011, s. 5-40.
Grażyna Szelągowska, “Od kolonii do państwa niepodległego. Islandia od XIII do XX wieku” [w:] Włodzimierz Pessel, Roman Chymkowski (red.), Islandia. Wprowadzenie do wiedzy o społeczeństwie i kulturze, Warszawa 2008, s. 31-44.
Kochani! Z okazji nowego, 2019 roku, życzę Wam samych wspaniałości! Tym, co kochają podróżować na Islandię, życzę udanych wypraw na Wyspę. Natomiast tym, co na Islandii mieszkają, życzę, by wulkany nie wybuchły, a trzęsienia ziemi dały Wam spokój. Ale może właśnie taki ma być 2019? Nieprzewidywalny? Pełen niespodzianek? Wzlotów? Upadków?
Rok temu obiecywałam sobie kilka rzeczy, ale chciałam zrealizować jedno, ważne postanowienie: pojechać na Islandię co najmniej dwa razy w 2018 roku. Chciałam też schudnąć 10 kg i zrealizować wiele innych, totalnie niewyobrażalnych pomysłów, ale z tą Islandią było tak na serio. Niestety udało mi się wywiązać z obietnicy (złożonej samej sobie) tylko w połowie. Pojechałam na Islandię tylko raz, za to w sam raz na Blue Monday, bodaj moment rezygnacji z postanowień noworocznych. U mnie zrobiło się trochę na odwrót – w styczniu pełna byłam motywacji, energii, nadziei, a do zimowego wyjazdu na Wyspę kusiły mnie okoliczności towarzyskie, ale chyba przede wszystkim nie widziana wówczas jeszcze nigdy w życiu aurora. Jednak spędziłam tydzień w mroźnym Reykjaviku i zorzy ani widu, ani słychu. Pojawiła się w przeddzień mojego wylotu. Ale nie mogłam jej już wtedy widzieć. Zobaczyłam ją jednak miesiąc później w Laponii, więc oszukałam nieco przeznaczenie. Również tam próbowałam mięsa wieloryba i zaznałam prawdziwej, mroźnej zimy.
Ale koniec z użalaniem się nad przeszłością! W końcu czeka nas nowych 365 dni, które można wypełnić marzeniami i postanowieniami. A także okołoislandzkimi planami. Co ciekawego dzieje się w związku z Islandią w 2019 roku? W grudniu skończył się co prawda rok wielkich obchodów Fullveldi Íslands, ale paradoksalnie to 2019 będzie w Polsce pełen interesujących wydarzeń związanych z Islandią.
Oto moja krótka lista postanowień i planów na 2019:
styczeń 2019
Chodzić regularnie na wykłady ze staroislandzkiego i zdać egzamin. Na inne zajęcia napisać pracę zaliczeniową o kobietach w islandzkiej polityce.
luty 2019
Koncert Ólafura Arnaldsa. Bilety już kupione i leżakują w moim biurku. Nie mogę się doczekać, żeby 23 lutego wybrać się na Torwar i posłuchać jednego z moich najulubieńszych artystów islandzkich! Ale taka ze mnie fanka, że ostatni raz widziałam go na żywo (w sensie na scenie) dziewięć lat temu…
marzec 2019
W marcu natomiast postanawiam sobie pojechać do Gdańska, choć nie wiem jeszcze jak to z tym wyjazdem będzie. Bardzo jednak chciałabym udać się na Gdańskie Targi Książki (29-31 marca), bowiem głównym gościem będzie Islandia!!! Co prawda ostatnią islandzką książką, którą czytałam, były fragmenty publikowane w Tygodniku Powszechnym, to jednak moja biblioteczka chętnie urosłaby o kolejne ciekawe pozycje…
kwiecień 2019
A w kwietniu, moi drodzy, wszyscy spotykamy się na drugiej edycji Nordic Talking, spotkania miłośników Północy! Po wielkim sukcesie ubiegłorocznego spotkania (w którym miałam wielką przyjemność uczestniczyć), organizatorki postanowiły poszerzyć cały koncept, dlatego w tym roku festiwal będzie trwał dwa dni (6-7 kwietnia). A że jestem pośrednio-bezpośrednio wkręcona w organizację tego wydarzenia, mogę Was zapewnić, że Islandii nie zabraknie! Na pewno będzie coś o Wikingach i literaturze staroskandynawskiej, ale szczegóły będą pojawiać się na bieżąco na stronie wydarzenia oraz stronie głównej festiwalu.
maj 2019
Marzy mi się w końcu wyjazd na Islandię. Ciągły brak czasu (i chyba pieniędzy) powoduje, że coraz dalej mi na Wyspę. Mam nadzieję, że to się jednak zmieni, bo naprawdę tęsknię!
czerwiec 2019
Czerwiec to i Dzień Islandzki! Co prawda w tym roku przybierze on inną formę niż dotychczas, to na pewno nie pozwolę, żeby obyło się bez corocznego świętowania. Obchody 17 júni to już tradycja w kręgach Studenckiego Klubu Islandzkiego, dlatego mam nadzieję, że i w tym roku uda nam się wymyślić jakieś fajne wydarzenie!
wakacje 2019
A może by tak do pracy na Islandię?
wrzesień 2019 …
Całego roku zaplanować się nie da, ale wiem, czego pragnę, a przynajmniej jakie żywię nadzieje względem początku nowego roku akademickiego… Rok 2019 to ważny czas dla mojej “kariery” naukowej i wielka nadzieja na spełnienie wielkiego marzenia: by stać się historykiem sztuki islandzkiej z prawdziwego zdarzenia. Mam nadzieję, że do końca wakacji 2019 będę już wiedziała, gdzie mnie poniesie, czy na doktorat, czy za granicę… Ale jedno jest pewne: będę pisać o Islandii, a może i na Islandii?
A jakie są Wasze postanowienia noworoczne? Ile w nich Islandii? A może wiecie coś o ciekawych wydarzeniach islandzkich w Polsce i chcielibyście się podzielić? Premiery ważnych książek o Islandii, nowe filmy islandzkie wchodzące do polskich kin, koncerty? Chętnie uzupełnię swój kalendarz 😉
Pisałam już o bożonarodzeniowych zwyczajach kulinarnych na Islandii, z których raport zdały mi Agnieszka, Aga i Olga mieszkające na Islandii, tym razem głos oddaję Piotrowi Mikołajczakowi oraz Oldze Knasiak, którzy opisali mi swoje pierwsze święta na Islandii.
Do pierwszych wspólnych świąt zostało kilka dni. Siedzimy w niemal pustym mieszkaniu, do którego przeprowadziliśmy się dwa miesiące wcześniej. Łóżko, stół i cztery krzesła, telewizor. Tyle do tej pory udało się nam zamówić z Reykjaviku. Na stole dwa laptopy, na których powstają pierwsze posty. Za oknem śnieg i wiatr, wiejący ponad 140 km/h. Mróz oblepia szyby, samochody powoli nikną pod bielą. Nagle ktoś puka do drzwi. Nikt nas jeszcze nie odwiedził, więc spoglądamy na siebie ze zdziwieniem. W niedzielę przychodzą do ciebie znajomi lub przyjaciele, a tych jeszcze nie zdążyliśmy tu poznać. Jest jeszcze rodzina, ale ta mieszka ponad 3000 km od Grundarfjorður, więc wątpimy, że to oni. Komu by się chciało lecieć do obcego kraju i przejeżdżać 200 km po nieznanych, zaśnieżonych drogach. Pukanie się powtarza, więc w końcu wstajemy od stołu i idziemy otworzyć drzwi. Prawda okazuje się o wiele bardziej prozaiczna niż przypuszczaliśmy. Na progu stoi kobieta z kartką, na której wydrukowano tabelkę w Excelu. Zbiera zamówienie na ryby, więc jeśli masz ochotę na dorsza, karfi lub isę, proszę bardzo, “ile kilogramów”? Zamawiamy dorsza, którego dostaniemy dzień przed wigilią. Jeszcze nie wiemy, ale będzie to najlepsza, najświeższa ryba, jaką zjemy w życiu.
Przez następne dni nasze drzwi wpuszczały do domu znaki nadchodzących świąt i nowego roku: ulotkę z uśmiechniętą płaszczką, która informowała o świątecznym spotkaniu w Hótel Búðir za 2.800 koron, człowieka sprzedającego kalendarze z półnagimi strażakami z lokalnej remizy, zabłąkanego członka czyjejś rodziny, który wszedł do naszego domu, otrzepał buty, a gdy zapytaliśmy, co tu robi, ze stoickim spokojem oznajmij, że pomylił wejścia. Życzył nam wesołych świąt i wyszedł zostawiając na podłodze szybko topniejący śnieg. Wigilię spędziliśmy tradycyjnie – barszcz, pierogi, coś słodkiego, a wieczorem wyszliśmy na długi spacer, obserwując niebo w poszukiwaniu zorzy. Oglądaliśmy jednak tylko światła zwisające z dachów i rynien oraz te wewnątrz domów, po drodze mijając spacerujących znajomych, których jeszcze nie zdążyliśmy poznać, a którzy w nowym roku stali nam się bliżsi.
Olga Knasiak, 13 lat na Islandii, autorka bloga Polka na Islandii.
Pamiętam moje pierwsze święta na Islandii. Pamiętam, że się bałam. Byłam pewna, że będzie mróz, ogromna ilość śniegu i wiatr. Spodziewałam się chyba jakiegoś Armagedonu, ale rzeczywistość na szczęście okazała się inna.
Śnieg padał, ale nie zakłócił ruchu drogowego jak w moich wyobrażeniach. Wiatr wiał, ale nie powodował większych trudności (kilka lat później wiatr wyrywał nam prezenty z rąk, gdy po wigilii próbowaliśmy je zabrać do auta), a islandzki mróz, czyli -10 stopni, to lekkie szczypanie w nosek, o ile nie towarzyszy mu ostry wiatr. Tym raczej rzeczywistość wygrała z wyobrażeniami.
Kolacja wigilijna odbyła się w gronie rodziny, gdyż w większości byliśmy już na Islandii. Polska atmosfera, polskie tradycje, polski język i polskie jedzenie z islandzkich produktów na islandzkiej ziemi. Jako że przyjechałam na Islandię w październiku to nadal niewiele zarabiałam i cały czas przeliczałam wszystko na złotówki. Podczas kupowania prezentów obiecałam sobie, że więcej nie będę kupowała żadnych prezentów na wyspie.
Już nie przeliczam, jednak do tej pory korzystam z dobrodziejstw taniej i różnorodnej Polski.
Mail napisany do mojej rodziny i przyjaciół z Göteborga, grudzień 2017:
Kära och nära!
Zastanawialiście się kiedyś, co jest najbardziej szwedzkim doświadczeniem? Takim, które pokazuje szwedzkość w całej swej wspaniałości? Zawierające wszystkie stereotypy, które jednak czasami okazują się mieć (sporo) ziarenek prawdy? Michael Booth powiedziałby, że to sierpniowe Kräftskiva, kiedy Szwedziory upijają się na umór, wcinają piszczące z kąpieli we wrzątku raki i wreszcie odkrywają swoje prawdziwe twarze (Szwedzi, nie raki). Ktoś inny pewnie wskazałby Midsommar. Albo Julbordet w Ikea (tak, można zapłacić 149kr i objeść się szwedzkimi świątecznymi specjałami). Ale to nie to.
Ani nie próbowanie surströmminga w krzakach, żeby nie zrazić odorem pozostałych mieszkańców akademika.
Ani nie ustawianie sobie dnia pod zaplanowany czas robienia prania i wietrzenie ubrań za oknem, żeby być bardziej miljovänligt (tak, robię to. głównie dlatego, że męczy mnie już garderoba prześmierdnięta indyjskim jedzeniem mojego sąsiada).
Ani nie dyskutowanie z Finką i Norweżką o tym, że nasi sąsiedzi nie segregują śmieci i są mniej miljovänliga od nas.
Ani nie wymienianie wiadomości na Tinderze ze szwedami, którzy w normalnych warunkach gęby by do mnie nie otworzyli, bo się wstydzą.
Ani nawet nie zaangażowanie połowy Erasmusów w zorganizowanie Luciadagen, ćwiczenie luciasånger na niemal dwa miesiące przed 13 grudnia, wnioskowanie o pieniądze od zarządu akademika, żeby zapłacili za wszystkie gadżety, buszowanie po second-handach i supermarketach w celu zakupienia białych sukienek i świeczek. Nawet sama Santa Lucia nie jest najbardziej szwedzkim doznaniem.
Wiecie, co jest? Dwugodzinny świąteczny trening w Fysiken. I już tłumaczę, dlaczego.
Po pierwsze: trening. Jest prawdą, że Szwedzi cierpią masowo na träningshets. Chodzę na siłownię codziennie, czasem dwa razy dziennie i często spotykam te same twarze. Wiele z nich zostaje ze mną po jednym treningu na drugim. Nie znamy swoich imion, ale łączy nas uzależnienie od pocenia się na potęgę i podnoszenia sobie poprzeczek podczas kolejnych zajęć. Dzisiaj te same twarze spotkałam oczywiście na dość ekskluzywnym, 2-godzinnym treningu w edycji świątecznej.
Po drugie: święta i julemys. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi, można się podczas takiego treningu zrelaksować, a przynajmniej poczuć atmosferę świąt. Były girlandy świąteczne, była choinka, nawet instruktorki były ubrane w czapki mikołajkowe i różne inne błyszczące gadżety. No i oczywiście były świąteczne kawałki. Szwedzkie i amerykańskie hity. W aranżacjach o odpowiednim tempie do wyciskania potu.
Po trzecie: välgörenhet, czyli wszystko to robimy w celach dobroczynnych, bo jesteśmy wspaniałomyślnym i wspierającym społeczeństwem dobrobytu i równości (a przynajmniej za takie się uważamy). A żeby to pokazać, to pod choinkę wkładamy prezenty dla tych, co tego dobrobytu i równości jeszcze w Szwecji nie doświadczyli i dzięki temu czujemy się lepiej, bo zrobiliśmy coś dobrego na święta. Co prawda zrobiliśmy to z pobudek konformistycznych, bo głupio tak nic nie włożyć pod choinkę dla biedniejszych dzieci, ale przecież liczy się efekt. Czyli szczęśliwe święta dla wszystkich. nawet tych wszystkich imigrantów z Bliskiego Wschodu, co świąt i tak nie obchodzą. Ale przecież jesteśmy super tolerancyjnym społeczeństwem. I nie ma w tym cienia złośliwości.
Po czwarte: godis. co z tego, że przyszliśmy tu pracować nad idealną sylwetką i słodycze powinny być zakazane. Przy wejściu stoi stolik z pierniczkami i żelkami. No i napoje energetyczne, mnóstwo cukru. Potem nawet owe łakocie są wciskanie uczestnikom zajęć niemal na siłę. Bo skoro już spalasz te kalorie, to spal jeszcze więcej (albo może zgłodniałeś, bo przecież przyszedłeś tutaj prosto z zajęć, co nie?)
Po piąte: uśmiech. Moc. Fitness. Sport. Endorfiny. Ból i zmęczenie wykrzykujemy, śmiejemy się ze ściekającego po ciałach potu. Niemal się na nim ślizgamy przy pompkach, ale wszyscy jesteśmy jak w transie. To jest ten trans, który pokazuje prawdę o Szwedziorach, wcale nie upojenie alkoholowe. Nagle wszyscy jesteśmy sobie bliscy, choć czekając przed salą na zajęcia nawet nie odpowiemy sobie dzień dobry. Nagle te ciche paniusie i powściągliwi panowie krzyczą, buczą, nie wstydzą się jęczeć z bólu, poklepują się wzajemnie po ramionach, śpiewają. I nagle wszyscy się kochamy, naprawdę.
Po szóste, najważniejsze: små grodorna. Znacie ten motyw, kiedy podczas Midsommar Szwedzi tańczą wokół majstång i śpiewają piosenkę o małych żabkach, jednocześnie pokazując różne części ciała, których owe żabki nie mają? Taniec i wspólne śpiewanie to nadal najbardziej szwedzka forma świętowania. No i my te małe żabki cisnęliśmy podczas dzisiejszego świątecznego treningu. I nie tańcząc wokół choinki (choć głównie na tym opierała się cała część cardio, wokół choinki właśnie). Nie, my te małe żabki cisnęliśmy na stacjonarnych rowerkach. I wszyscy śpiewali. Śpiewaliśmy też snapsvisor (takie piosenki, które się pije do kieliszka), śpiewaliśmy je (ja udawałam oczywiście, bo nie znam słów) przemieszczając się z sali fitness do sali z rowerkami. Trzymając się za ręce.
Więc jeśli kiedykolwiek chcielibyście wziąć udział w takim antropologicznym eksperymencie, polecam udać się do szwedzkiego fitnessclubu. ja doświadczyłam tego nieświadomie, ale idealnie udało mi się wtopić w tłum i śledzić/naśladować te lokalne zwyczaje. Jak prawdziwy antropolog i kulturoznawca.