Z Atlantyku nad Wisłę

Dużo mówi się o Polakach emigrujących na Islandię. Ale co z Islandczykami mieszkającymi w Polsce? O tym, dlaczego zdecydowali się na życie nad Wisłą, rozmawiam z Vaką i Böðvarem.

Trudno dokładnie oszacować oficjalną liczbę Islandczyków mieszkających w Polsce. W grupie Íslendingar í Póllandi jest zaledwie 85 członków, ale należą do niej również islandzkojęzyczni Polacy. Nawet na stronie Konsulatu Honorowego Republiki Islandii w Warszawie nie znajdziemy dokładnych liczb, choć pracownicy IHC szacują, że Islandczyków mieszkających w Polsce na stałe powinno być kilkudziesięcioro. Udało mi się zrobić krótkie wywiady z dwójką z nich. Oboje przeprowadzili się do Polski trzy lata temu, w 2017 roku. Vakę Hafþórsdóttir poznałam w szkole językowej Stacja Północ, bo przez pierwszy rok swojego pobytu w Polsce uczyła islandzkiego. Z zawodu jest jednak prawniczką i na co dzień pracuje zdalnie dla firmy w Islandii. Kontakt z Böðvarem Böðvarssonem udało mi się nawiązać za pośrednictwem klubu piłkarskiego Jagiellonia, w którym gra na pozycji obrońcy.

Islandczycy a sprawa polska

Kiedy Polacy emigrują na Wyspę, mogą spodziewać się dużej społeczności rodaków, a ze względu na długoletnią tradycję emigracji i zainteresowanie Islandią w Polsce, mają wiedzę lub przynajmniej wyrobione zdanie na temat nowego kraju. A jak jest z Islandczykami przyjeżdżającymi do Polski? Właściwie działa to też w drugą stronę. Kiedy gościłam na zajęciach języka polskiego na Uniwersytecie w Reykjaviku, studenci opowiadali mi, że ich zainteresowanie językiem i kulturą polską wynika z dużej liczby Polaków na Islandii i prywatnych związków z nimi. Większość uczyła się języka swojego partnera, inni – chcieli zwiedzać kraj, który wydaje się im szczególnie bliski. Nie zapominajmy też o Islandczykach przyjeżdżających do nas w celach nie tylko turystycznych, ale też po tańsze zakupy i usługi dentystyczne.

Co jednak z motywem do przeprowadzki? Dominuje polski partner, z którym Islandczycy i Islandki przeprowadzają się do Polski. Vaka znalazła się nad Wisłą ze względu na swojego chłopaka, podobnie jak wielu innych Islandczyków, których przelotnie spotykałam w Polsce. Nie jest to jednak jedyna przyczyna przyjazdu do Polski. Wielu młodych Islandczyków przyjeżdża do Polski na studia, chociażby do Łódzkiej Szkoły Filmowej, z którą związany jest chociażby Rúnar Rúnarsson. Pamiętam też, że kiedy na Islandii otwierano pierwszy H&M, Islandki praktykowały w warszawskich sklepach tej sieci. O wiele rzadziej zdarza się, aby Islandczyk przyjeżdżał do Polski w celach zawodowych. To jednak przypadek Böðvara, piłkarza, który rozpoczął współpracę z Jagiellonią.

Oto pierwszy Islandczyk w Ekstraklasie. Jak doskonale pamiętamy z Euro 2016, piłkarze z tego kraju są dobrze zbudowani, wybiegani i potrafią zostawić
Böðvar Böðvarsson z barwami Jagielloni, zdjęcie: https://gol24.pl/

Pierwsze kroki

Początki zawsze wydają się trudne, szczególnie dla przyjezdnych wrzuconych w polskie społeczeństwo bez znajomości języka ani wsparcia bliskich. Moi rozmówcy nie mieli jednak tego problemu. Vaka, zanim na stałe osiadła w Warszawie, wielokrotnie odwiedzała rodzinę swojego chłopaka w Wielkopolsce. Do stolicy przyjechała dwa razy przed przeprowadzką, nie było to więc obce jej miasto. Podobnie z towarzystwem: poza chłopakiem i jej znajomymi, pierwszymi Polakami, z jakimi zaczęła się kolegować na miejscu byli jej uczniowie z kursu islandzkiego.

Böðvar przyznaje z kolei, że zanim się tu przeprowadził, znał wielu Polaków z Islandii, więc nie jechał do zupełnie obcego mu kraju. Przyjechał tutaj w lutym 2017 roku, wówczas jako 22-latek. Choć sprowadziły go tu kwestie wyłącznie zawodowe, jak sam twierdzi, nie miał trudności z zaklimatyzowaniem się:

Większość moich znajomych na miejscu to koledzy z drużyny albo pracownicy klubu, ale mam też znajomości spoza środowiska piłkarskiego. Nie miałem żadnych problemów z nawiązywaniem kontaktu z Polakami.

Co więcej, piłkarz podkreśla, że przyjazd do Polski nie był dla niego szokiem kulturowym. Poznani na miejscu Polacy utwierdzili go w przekonaniu, że mają sporo wspólnego z Islandczykami: przede wszystkim poczucie humoru wydawało mu się podobne. Dużym, ale pozytywnym zaskoczeniem było natomiast polskie jedzenie. Pewnie nie spodziewał się, że może być tak smaczne, ale dzisiaj ocenia je w prostych słowach: “Kocham je!”.

Vaka również ciepło zapamiętała swoje pierwsze przemyślenia dotyczące Polski i Polaków:

Jedną z rzeczy, które pamiętam, jest zdumienie, jak przytulne były dla mnie polskie wnętrza. Na Islandii wystrój domu jest bardzo skandynawski, np. białe ściany, minimalistyczny wystrój i tylko kilka kolorowych akcentów. Od razu zauważyłam, że Polacy nie boją się używać kolorów w swoich domach i wszędzie mają wiele elementów dekoracyjnych, co sprawia, że ich ​​domy są tak zachęcające i przytulne.

Polskie plusy i minusy

Oboje Böðvar i Vaka spędzili dużo czasu na podróżowaniu po Polsce, szczególnie zwiedzając największe miasta. Dla Böðvara zdecydowanym numerem jeden jest Kraków, natomiast z opowieści Vaki wynika, że szczególną sympatią darzy Warszawę. Kiedy pytam o to, co szczególnie podoba jej się w Polsce w porównaniu z Islandią, mówi właśnie o Warszawie. Porównując obie stolice, podoba jej się to, jak dobrze skomunikowane jest nasze miasto stołeczne, co jest szczególnie ważne dla niej jako dbającej o środowisko. Na Islandii posiadanie własnego samochodu jest niemal niezbędne, z kolei w Polsce (przynajmniej w miastach) można posługiwać się komunikacją miejską. Warszawa to także duże miasto, jakim Reykjavik nie jest. Dzięki temu, jak wiele ma do zaoferowania w kwestii kulturalno-gastronomicznej, nigdy nie można się tu nudzić.

Moi rozmówcy często chwalą polskie jedzenie. Böðvar uwielbia pierogi i ma nadzieję, że kiedy wróci na Islandię, uda mu się znaleźć dobrą polską restaurację z tradycyjnymi pierogami. Ze względu na powroty na Islandię i częste treningi, nie miał jednak okazji spędzać żadnych świąt w Polsce, tak jak Vaka. Ta przypomina sobie góry jedzenia, które kojarzą jej się z obchodami Bożego Narodzenia czy Wielkiejnocy. Przeprowadziła się do Polski tuż przed Wielkanocą i wszyscy ostrzegali ją, żeby przygotowała się na świętowanie z pustym brzuchem. “Byłam zaskoczona tą przestrogą, przecież my, Islandczycy, jemy równie dużo podczas świąt”, mówi. Gdy po raz pierwszy zasiadła przy świątecznym stole, zmieniła zdanie:

Wy, Polacy, osiągnęliście nowy poziom w świątecznym objadaniu się! (śmiech) Przez trzy dni bez przerwy jadłam mazurki, sałatkę warzywną i faszerowane jajka (i bardzo mi się to podobało!).

 Jedynym minusem dla Vaki jest ilość mięsa w polskiej kuchni. Sama jest wegetarianką, więc kiedy próbowała ugotować coś według tradycyjnych przepisów, zderzyła się ze ścianą. Po kilku próbach udało się jej jednak zrobić bezmięsne gołąbki czy wegetariańskie schabowe. Uwielbia też szeroki wybór wegetariańskich i wegańskich restauracji w Polsce.

Polskie jedzenie bezsprzecznie skrada islandzkie serca, ale również pogoda. Co ciekawe, moi rozmówcy mają ekstremalnie różne zdania co do… polskiego lata! Dla Böðvara jest to zdecydowanie jeden z największych plusów Polski, coś, czego będzie mu brakowało tak samo jak pierogów: “Będę tęsknił za polskim latem, ponieważ są one bardzo różne od tego, do czego jestem przyzwyczajony w Islandii.” Z kolei dla Vaki polskie upały wydają się największą zmorą:

Szczerze mówiąc, temperatura była dla mnie dość trudna do zniesienia. Zawsze otwierałam wszystkie okna w mieszkaniu, żeby zrobić przewiew, ale nie pomagało mi to w lipcu czy sierpniu. Jednym z pierwszych słów, których nauczyłam się po polsku, było „wachlarz”, bo zawsze jakiegoś szukałam!

Nie ukrywa jednak, że będzie brakowało jej ciepłych wieczorów i spacerów nad Wisłą czy czytania książki na balkonie. Nawet jeśli polskie lato kojarzy się z upałami, na Islandii trudno o pogodę, która pozwala na tak wiele czynności na świeżym powietrzu.

Bilden kan innehålla: 2 personer, personer som ler
Vaka Hafþórsdóttir podczas obchodów Dnia Islandzkiego, zdjęcie: Studencki Klub Islandzki.

Wsiąkanie w polskość

Trzy lata to wystarczająco długo, aby poczuć się w nowym kraju jak u siebie i zgłębiać jego kulturę i zwyczaje na tyle, by częściowo stały się codziennością obcokrajowca. Dla Vaki proces ten był na tyle naturalny, że miała regularny kontakt z rodziną swojego partnera, a do tego postanowiła nauczyć się języka polskiego. Po trzech latach bardzo dużo rozumie i używa komunikatywnego polskiego. Jak sama jednak zauważa, jej życie towarzyskie w Warszawie składało się zarówno z polskich przyjaciół, jak i znajomości z obcokrajowcami poznanymi na kursie. Głównym językiem, którym posługiwała się w tych relacjach pozostawał jednak język angielski.

W przypadku Böðvara angielski również pozostaje językiem numer jeden: “Nawet jeśli rozumiem dużo z języka polskiego, mam problem z mówieniem w tym języku”. Na pytanie, czy po trzech latach w Polsce czuje się już trochę Polakiem, odpowiada: “Tak, trochę”. Jak przyznaje, podoba mu się zarówno miasto, w którym przyszło mu mieszkać, jak i ludzie. Zgodnie z kontraktem ma pozostać w białostockim klubie do czerwca 2021 roku, ale niewykluczone, że będzie grał w żółto-czerwonych barwach nieco dłużej.

A co na temat swojej polskości mówi Vaka? Zdecydowanie zgadza się z tym, że ma już w sobie coś z Polki, mimo że niedawno wróciła na Islandię:

Po latach w Polsce czuję bardzo silny związek z Polską i Polakami w ogóle. Teraz, gdy wróciłam na Islandię, postrzegam Polskę, a zwłaszcza Warszawę, jako starego przyjaciela, którego będę odwiedzać jak najczęściej.

Jako dowód na to, że ma już w sobie sporo polskości, są jej talenty kulinarne. W ostatnim czasie opanowała nie tylko wiele przepisów z tradycyjnej książki kucharskiej, ale też uczestniczyła w warsztatach lepienia pierogów. Mówi, że teraz jej uszka wigilijne wyglądają tak dobrze, jakby wykonała je polska babcia. Co więcej, bardzo podobają jej się typowo polskie tradycje i święta, takie jak stawianie dodatkowego nakrycia na wigilijnym stole czy wróżby andrzejkowe. To pierwsze zdecydowanie przejmie podczas obchodzenia świąt na Islandii, z kolei przepowiadanie przyszłości traktuje nie tylko jako świetną zabawę: “W ubiegłym roku moją andrzejkową wróżbą był samolot. Kto wie, może zwiastował powrót na Islandię?”.

Czy coś nas łączy?

Böðvar powiedział, że Polacy i Islandczycy są do siebie bardzo podobni pod względem poczucia humoru i cech charakteru. Twierdzi, że Polacy są równie pracowici, co jego rodacy. Gdyby mógł pozwolić sobie na dłuższą rozmowę, pewnie prędzej czy później porównałby przywiązanie do sportu i miłość do piłki nożnej. Wyraża to jednak za niego Vaka: “Oba narody potrafią oszaleć na punkcie jakieś dyscypliny, w której ich reprezentacja akurat odnosi sukcesy”. Za przykład podaje skoki narciarskie i szał na Adama Małysza, porównując to z popularnością Gunnara Nelsona dzięki jego wynikom w MMA. “Nagle wszyscy Islandczycy stali się ekspertami sportowymi”, dodaje.

Być może polska i islandzka pracowitość w oczach Böðvara wynika z chęci podkreślenia obecności swojego państwa na arenie międzynarodowej. Sport jest tu świetną okazją, ale nie tylko. Jak świetnie dostrzega to Vaka, Polacy i Islandczycy pragną dawać z siebie wszystko za granicą. A przywiązanie do kultury i tradycji każe nam być dumnymi narodami, które chcą podkreślać swoją wyjątkowość na różne sposoby. 

Zbliżamy się więc powoli do dyskusji na tematy polityczne. Piłkarz nie chce komentować sytuacji politycznej w Polsce, ale chętnie podejmuje się tego Vaka, osobiście mocno zaangażowana w aktywizm społeczny, co widać również na jej mediach społecznościowych:

Podczas mojego pobytu w Warszawie zawsze głośno mówiłam o znaczeniu poszanowania praw człowieka, a jako prawniczka jestem bardzo rozczarowana działaniami podejmowanymi przez polski rząd w ostatnich latach. Powód, dla którego brałam udział w Marszu Równości czy Strajku kobiet jest taki sam, jak w Marszu Równości i Marszu Kobiet (Druslugangan) na Islandii. Po prostu mocno wierzę w prawa człowieka i prawo jednostki do samodzielnego decydowania o sprawach własnego życia.

Trudno zaprzeczyć, że Islandki szczególnie gorąco kibicowały polskim kobietom w walce o ich prawa. Pozostałe kwestie są już indywidualne, ale niewątpliwie polsko-islandzka współpraca dyplomatyczna czy oddolne organizacje polonijne odwołują się do cech, które mieli na myśli moi rozmówcy: uwielbieniu wolności, niezależności czy uporowi i osiąganiu celów ciężką pracą.

Moi rozmówcy przeprowadzili się do Polski z różnych przyczyn, ale trzyletni pobyt nad Wisłą dał im podobne wrażenia i doświadczenia. Mnie najbardziej zaskoczył ich ciepły i wyrozumiały stosunek do samego języka, przez większość obcokrajowców mieszkających w Polsce uznawany przecież za niemożliwy do opanowania! Czy to jednak nie kolejna cecha łącząca nasze kraje, że oba języki wydają się z pozoru nieopanowalne, ale wystarczy odrobina uporu i osłuchania, aby prędzej czy później móc używać go w codziennych sytuacjach?

Jeśli znacie innych Islandczyków związanych z Polską, chętnie poznam i opiszę tutaj ich historie.

Świąteczna powódź

Wbrew pozorom tekst nie będzie o bombogenezie, która jeszcze niedawno zaskoczyła Islandię. Będzie o czymś o wiele przyjemniejszym: o książkach!

Być może spotkaliście się już z ciekawostką o tym, że Islandczycy to jeden z najbardziej oczytanych narodów Europy? Że aż 93% Islandczyków przeczytało chociaż jedną książkę rocznie? Że potrafią czytać sagi w oryginale i to właśnie z tradycji sag wynika ich umiłowanie literatury? Że prawie każdy Islandczyk coś pisze, a co dziesiąty z nich wydaje książki? I że to kraj z najlepszym wynikiem publikacji książek i czasopism na jednego mieszkańca?

To pewnie wiecie już też, że mieszkańcy Wyspy słyną z obdarowywania się świeżymi pozycjami wydawniczymi na święta. Praktyka ta wiąże się lub wynika z Jólabókaflóðið, czyli przedświątecznej powodzi książek. Każdego roku islandzkie wydawnictwa “zalewają” rynek nowymi tytułami, a półki sklepowe uginają się pod ciężarem książek już od jesieni. Na początku listopada Islandczycy dostają bezpłatne bókatíðindi, czyli spis wszystkich wydawnictw planowanych na koniec danego roku. Nie jest to jednak gazetka, która trafia na makulaturę; Islandczycy oczekują jej jak my katalogu IKEI i przeglądają ją wiele razy, często zaznaczając swoich faworytów. Pewnie dzięki temu łatwiej jest domownikom utrafić z prezentem, bo nawet Islandzkim dzieciom na widok  bókatíðindi oczy świecą się bardziej niż naszym na widok nowych świeżaków.  Można przekonać się o proporcji książek dziecięcych w katalogu dostępnym on-line na oficjalnej stronie Félag Íslenskra Bókaútgefenda (Stowarzyszenie Islandzkich Wydawców Książek).

Firma ta wysłała pierwsze bókatíðindi do islandzkich domów w 1944 roku, wtedy właśnie zrodziła się tradycja Jólabókaflóðið. W latach 40. Islandia znajdowała się w trudnej sytuacji gospodarczej: ceny rosły, ale jedynym tanim produktem okazał się papier. Zatem rynek wydawniczy kwitł, a książki stały się jedynym rodzajem prezentu, na jaki mogli sobie pozwolić zwykli Islandczycy. Dzisiaj, mimo polepszenia sytuacji finansowej, książki wciąż stanowią popularny prezent gwiazdkowy. Zważywszy na ogromną rolę literatury w kulturze islandzkiej (w 2011 roku Reykjavik dostał nawet tytuł Miasta Literatury UNESCO), trudno się dziwić, że Islandczycy obdarowują się książkami na święta. Spotkałam się jednak ze źródłami, z których wynikało, że Islandczycy obdarowują się WYŁĄCZNIE książkami. Nic bardziej mylnego! Świąteczny konsumpcjonizm szaleje tam tak samo jak u nas, choć może Islandczyków wyróżnia pragmatyzm. Nieudane prezenty zawsze można zwrócić po świętach, a kupony wymienić na coś innego. Ewentualnie niechciane podarunki mają szansę na drugie życie, trafiając na półki reykjawickiego second-handu Góði Hirðirin.

W internecie znajdziecie dużo informacji o islandzkiej powodzi książkowej. Ostatnio artykuł na ten temat ukazał się nawet w Wysokich Obcasach. Tekst wydał mi się jednak podejrzany i mocno uproszczony, dlatego przewertowałam angielskojęzyczne Google, żeby przekonać się, że jest kombinacją znalezionych tam tekstów. Postanowiłam więc spełnić dziennikarski obowiązek zweryfikowania znalezionych informacji i sprawdzić, co na temat Jólabókaflóðið powiedzą mi sami mieszkańcy Wyspy. Zapytałam więc znajomych Islandczyków, Vakę i Magnúsa oraz dwie Polki spowinowacone z Islandczykami, Agę (Vikingaland) i Olgę (Polka na Islandii).

Vaka Hafþórsdóttir, niegdyś uczyła mnie islandzkiego.

Czy naprawdę wszyscy w rodzinie dostają książki? Co jeśli ktoś nie lubi czytać albo literatura piękna po prostu go nie interesuje? Czy mimo to dostaje książki, nawet jeśli ich sobie nie życzy? U Magnúsa kupuje się książki wszystkim członkom rodziny poza najmłodszymi, którzy nie są akurat wielkimi fanami czytania. Vaka odpowiada mi, że u niej w rodzinie wszyscy członkowie starają się, aby co roku każdy dostał przynajmniej jedną książkę. Dlatego umawiają się, aby wybrać coś odpowiedniego, nawet dla tych, którzy nie przepadają za lekturą. W tym roku kupiła więc tacie książkę o wędkarstwie, bo tata chętniej niż z nosem w książce spędza swój wolny czas z wędką. Olga  potwierdza, że zawsze wybiera tacie coś, co ma szansę go zainteresować, i jak dotąd działało: w ubiegłych latach przeczytał książki, które mu kupiła i w tym roku pewnie też przeczyta. Aga stosuję tę samą strategię, bo choć jej mąż Ari nie jest wielkim fanem czytania, na pewno nie obrazi się na biografię jakiegoś sportowca.

Dziennikarka Wysokich Obcasów pisze: Gdzie indziej dochodzi do rodzaju wymiany: każdy przynosi książki, które najbardziej mu się spodobały w minionym roku – zmieniły coś w jego życiu albo stały się swego rodzaju małym odkryciem. Każdy z „recenzentów” opowiada, co go w danej pozycji urzekło i dlaczego poleca ją innym. Następnie wszyscy składają książki na jeden duży stos i wyciągają te tytuły, których rekomendacje najbardziej ich zaintrygowały. Czy spotkaliście się z tego rodzaju formą obdarowywania książkami na Islandii? Ani szwagierka Olgi, Svala, ani Ari, mąż Agi nie przypominają sobie takiego zwyczaju. Vaka twierdzi, że to słowo mocno na wyrost i wymiana przeczytanymi już książkami kłóci się z genezą Jólabókaflóðið, czyli zalewem nowych wydawnictw książkowych.  “Gdybyśmy wymieniali się starymi książkami, wtedy nie zachęcalibyśmy autorów do pisania nowych”, dodaje Vaka, a taka jest właśnie idea powodzi książek. W jej rodzinie od pokoleń kupowało się nowe tytuły.

A jak to jest z tym wspólnym czytaniem w wigilijny wieczór? Czy naprawdę wszyscy rozkładają się na kanapie pod kocykiem, ze słodyczami i gorącym kubkiem? Vaka potwierdza, że bardzo lubi spędzać w ten sposób święta, szczególnie, że może być wtedy z rodziną i przekonać się, czy jej prezenty faktycznie zadowoliły najbliższych. Aga i Olga potwierdzają, że w ich islandzkich rodzinach jest to częste, ale nie stanowi jedynej formy spędzania czasu w święta. Co do kocyka, czekoladek i gorącej czekolady, każdy chyba wyobraża sobie “wigilię idealną” inaczej, bo zdarzają się inne łakocie i inne napoje. Z kolei Magnús nie praktykuje wspólnego czytania, u nich święta raczej skupiają się wokół stołu, a więc jeśli czekoladki, to bez plamienia kartek świeżo zakupionych książek.

A która książka z ubiegłego roku spodobała Wam się najbardziej? Olga nie może wskazać tylko jednej, ale wskazuje Wyspę Sigríður Hagalín Björnsdóttir oraz tom poezji Elísabet Kristín Jökulsdóttir, który tutaj recenzowałam. Aga z kolei bardzo chwali Zostanie tylko wiatr polskich autorów Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka. Faworytami Vaki były natomiast Coming Clean autorstwa Kimberly Rae Miller oraz powieść Erotic stories for Punjabi Widows napisaną przez Balliego Kaur Jaswala.  Czy macie swoje ulubione książki przeczytane w 2019 roku? Jakie planujecie przeczytać w następnym?

A może zamiast książki sprawić sobie kalendarz islandzki na 2020 rok? Kupisz go przez sklep: https://trolltunga.shoplo.com/kolekcja/frontpage/kalendarz-islandzki-utule-thule.

Jólasveinar, czyli mikołajowa trzynastka

Niektórzy wprowadzają się w bożonarodzeniowy nastrój z początkiem adwentu, dla innym początkiem świątecznych przyjemności są Mikołajki. Ale ja na poważnie myślę o Bożym Narodzeniu dopiero od 12 grudnia.

Dlaczego? Bo tego dnia przychodzi pierwszy z trzynastu Íslensku jólasveinarnir, czyli Świątecznych Chłopców albo Islandzkich Mikołajów. To trzynastu braci, którzy, jeden po drugim, schodzą do islandzkich domostw wprost z gór na północy.  Z wyglądu przypominają trochę  swojego dalekiego amerykańskiego krewnego z Coca-Colą, bowiem też noszą białe brody i szpiczaste czapki oraz kojarzą się z prezentami. Jednak ci wywodzący się z nordyckiego folkloru Chłopcy nie zajeżdżają do islandzkich domów na saniach zaprzężonych w renifery, ale w pozostawionych na zewnątrz butach zostawiają drobne upominki lub zgniłego ziemniaka, jeśli właściciel buta był niegrzeczny. Przede wszystkim jednak skradają się do domostw, by psocić i poprzeszkadzać jego mieszkańcom, w tym podkraść różne rzeczy.  Mimo to Islandczycy oczekują ich odwiedzin, bo z każdym następnym zbliżają się utęsknione święta. 

Kim są rodzice Jólasveinar?

Zanim jednak Świąteczni Chłopcy zaczną schodzić z gór, pierwszymi gości są ich rodzicie oraz szczególny kot. 9 grudnia pojawia się Jólakötturinn, Kot Świąteczny, który według wierzeń sprawdza stan islandzkich szaf i pożera każdego, kto nie zaopatrzył się w nowy strój na Boże Narodzenie. Właściciele tej bestii, Grýla i Leppalúði schodzą z gór dzień później, a więc 10 grudnia i są równie przyjaźnie nastawieni do ludzi co ich futrzany podopieczny. Właściwie lepiej się ich przestrzegać przez cały rok, bo Grýla znana jest z tego, że zbiera niegrzeczne dzieci i wrzuca je do wielkiego kotła, uprzednio rozgrzanego przez jej męża, Leppalúðiego. Grýla to olbrzymka, która miała już wiele własnych dzieci i trzech mężów, ale to właśnie z tym ostatnim, czyli Leppalúðim, z pochodzenia najprawdopodobniej człowiekiem, ale może też i trollem, spłodziła Świątecznych Chłopców. Jólasveinar mają więc pochodzenie olbrzymie, ale znacznie bliżej im z wyglądu do ludzi. Nie są więc tak odpychający z wyglądu jak Grýla, ale są równie złośliwi i niebezpieczni jak ich matka.

Jólasveinar – rozkład jazdy

Każdy z trzynastu braci przychodzi innego dnia przed świętami, ale odchodzą w różnych momentach. Najważniejsze jest jednak to, kiedy przychodzą i z czym ich przyjście może się kojarzyć. Ich imiona wiążą się ze szkodami lub psikusami, które wyrządzają w islandzkich gospodarstwach.Oto islandzki mikołajkowy rozkład jazdy, zilustrowany współczesnym wyobrażeniem Świątecznych Chłopców autorstwa Magnúsa Þóra Einarssona.

Array
Ps: Od 12 grudnia na moim Instagramie pojawiać się będą Świąteczni Chłopcy. Poszukasz ich w zapisanej relacji pt. “Jólasveinar”

Świąteczni Chłopcy – tradycja a źródła

Wszystkie postaci te wywodzą się z folkloru, ale imię Grýli znajdziemy już w Eddzie, natomiast powiązanie jej z okresem bożonarodzeniowym pojawia się dopiero w tekstach siedemnastowiecznych. Wtedy też pojawiły się informacje o jej synach, ale dopiero w zbiorze podań ludowych autorstwa Jóna Árnasona z 1862 pojawia się ich nazwa: Jólasveinar. W połowie XIX wieku nie doprecyzowano jeszcze, ilu dokładnie miałoby być Świątecznych Chłopców. Tę liczbę znajdziemy dopiero w poemacie Jóhannesa úr Kötlum z 1932 roku pod tytułem Jólin koma. To właśnie tam opisane są wszystkie imiona i charakterystyka Jólasveinar znana do dziś.

Wszystkie postaci te wywodzą się z folkloru, ale imię Grýli znajdziemy już w Eddzie, natomiast powiązanie jej z okresem bożonarodzeniowym pojawia się dopiero w tekstach siedemnastowiecznych. Wtedy też pojawiły się informacje o jej synach, ale dopiero w zbiorze podań ludowych autorstwa Jóna Árnasona z 1862 pojawia się ich nazwa: Jólasveinar. W połowie XIX wieku nie doprecyzowano jeszcze, ilu dokładnie miałoby być Świątecznych Chłopców. Tę liczbę znajdziemy dopiero w poemacie Jóhannesa úr Kötlum z 1932 roku pod tytułem Jólin koma. To właśnie tam opisane są wszystkie imiona i charakterystyka Jólasveinar znana do dziś.

Święta na Islandii według Polaków

Pisałam już o bożonarodzeniowych zwyczajach kulinarnych na Islandii, z których raport zdały mi Agnieszka, Aga i Olga mieszkające na Islandii, tym razem głos oddaję Piotrowi Mikołajczakowi oraz Oldze Knasiak, którzy opisali mi swoje pierwsze święta na Islandii.

Piotr Mikołajczak, współautor bloga Icestory, pisarz, dziennikarz, znany Wam również jako współautor książki “Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”.

Do pierwszych wspólnych świąt zostało kilka dni. Siedzimy w niemal pustym mieszkaniu, do którego przeprowadziliśmy się dwa miesiące wcześniej. Łóżko, stół i cztery krzesła, telewizor. Tyle do tej pory udało się nam zamówić z Reykjaviku. Na stole dwa laptopy, na których powstają pierwsze posty. Za oknem śnieg i wiatr, wiejący ponad 140 km/h. Mróz oblepia szyby, samochody powoli nikną pod bielą. Nagle ktoś puka do drzwi. Nikt nas jeszcze nie odwiedził, więc spoglądamy na siebie ze zdziwieniem. W niedzielę przychodzą do ciebie znajomi lub przyjaciele, a tych jeszcze nie zdążyliśmy tu poznać. Jest jeszcze rodzina, ale ta mieszka ponad 3000 km od Grundarfjorður, więc wątpimy, że to oni. Komu by się chciało lecieć do obcego kraju i przejeżdżać 200 km po nieznanych, zaśnieżonych drogach. Pukanie się powtarza, więc w końcu wstajemy od stołu i idziemy otworzyć drzwi. Prawda okazuje się o wiele bardziej prozaiczna niż przypuszczaliśmy. Na progu stoi kobieta z kartką, na której wydrukowano tabelkę w Excelu. Zbiera zamówienie na ryby, więc jeśli masz ochotę na dorsza, karfi lub isę, proszę bardzo, “ile kilogramów”? Zamawiamy dorsza, którego dostaniemy dzień przed wigilią. Jeszcze nie wiemy, ale będzie to najlepsza, najświeższa ryba, jaką zjemy w życiu.

Przez następne dni nasze drzwi wpuszczały do domu znaki nadchodzących świąt i nowego roku: ulotkę z uśmiechniętą płaszczką, która informowała o świątecznym spotkaniu w Hótel Búðir za 2.800 koron, człowieka sprzedającego kalendarze z półnagimi strażakami z lokalnej remizy, zabłąkanego członka czyjejś rodziny, który wszedł do naszego domu, otrzepał buty, a gdy zapytaliśmy, co tu robi, ze stoickim spokojem oznajmij, że pomylił wejścia. Życzył nam wesołych świąt i wyszedł zostawiając na podłodze szybko topniejący śnieg. Wigilię spędziliśmy tradycyjnie – barszcz, pierogi, coś słodkiego, a wieczorem wyszliśmy na długi spacer, obserwując niebo w poszukiwaniu zorzy. Oglądaliśmy jednak tylko światła zwisające z dachów i rynien oraz te wewnątrz domów, po drodze mijając spacerujących znajomych, których jeszcze nie zdążyliśmy poznać, a którzy w nowym roku stali nam się bliżsi.

Olga Knasiak, 13 lat na Islandii, autorka bloga Polka na Islandii.

Pamiętam moje pierwsze święta na Islandii. Pamiętam, że się bałam. Byłam pewna, że będzie mróz, ogromna ilość śniegu i wiatr. Spodziewałam się chyba jakiegoś Armagedonu, ale rzeczywistość na szczęście okazała się inna.

Śnieg padał, ale nie zakłócił ruchu drogowego jak w moich wyobrażeniach. Wiatr wiał, ale nie powodował większych trudności (kilka lat później wiatr wyrywał nam prezenty z rąk, gdy po wigilii próbowaliśmy je zabrać do auta), a islandzki mróz, czyli -10 stopni, to lekkie szczypanie w nosek, o ile nie towarzyszy mu ostry wiatr. Tym raczej rzeczywistość wygrała z wyobrażeniami.

Kolacja wigilijna odbyła się w gronie rodziny, gdyż w większości byliśmy już na Islandii. Polska atmosfera, polskie tradycje, polski język i polskie jedzenie z islandzkich produktów na islandzkiej ziemi. Jako że przyjechałam na Islandię w październiku to nadal niewiele zarabiałam i cały czas przeliczałam wszystko na złotówki. Podczas kupowania prezentów obiecałam sobie, że więcej nie będę kupowała żadnych prezentów na wyspie.

Już nie przeliczam, jednak do tej pory korzystam z dobrodziejstw taniej i różnorodnej Polski.

Wesołych Świąt!

Na islandzkim Jólaborð

Czy zastanawialiście się nad tym, co pojawia się na islandzkim stole podczas świąt Bożego Narodzenia? Spieszę więc z odpowiedzą na pytanie, jakie są typowe świąteczne potrawy islandzkie.

Pewnie ci, co mieszkają na Wyspie tęsknią za polskim karpikiem i pierogami, natomiast ci, którzy bywają na Islandii poza okresem bożonarodzeniowym marzą, by spróbować zgniłej płaszczki z roztopionym łojem owczym. Bo święta przede wszystkim kojarzą nam się ze smakami – tymi znanymi od dzieciństwa i tymi, które chcielibyśmy jeszcze odkryć. Kluczem do poznania w pełni obcej kultury jest z pewnością właśnie spędzanie świąt w jej kraju. Dlatego w tym wpisie oddaję głos znanym mi Polakom mieszkającym na Islandii i pytam ich o pierwsze święta na Wyspie, nietypowe zwyczaje i obserwacje islandzkiego sposobu obchodzenia Bożego Narodzenia czy po prostu wspomnienia najciekawszych, lub najdziwniejszych świąt na Wyspie.

Chodź norweski zespół Ylvis w swojej świątecznej piosence sprzed dwóch lat donosi, że na północnych bożonarodzeniowych stołach stawia się pieczone maskonury, na Islandii królują znacznie wykwintniejsze smakołyki. Jak napisała mi Aga Jastrząbek mieszkająca w Akureyri autorka bloga kulinarnego Vikingaland, “na Islandii stół nie ugina się pod ciężarem dwunastu potraw. Jako przekąska często podawany jest gravlax, czyli łosoś peklowany w soli z dodatkiem cukru i koperku ze specjalnym sosem. Wśród dań głównych najczęściej podawany jest  hamborgarahryggur bądź rjúpa, czyli pardwa. Nowym trendem jest za to indyk, który coraz częściej pojawia się na islandzkich stołach podczas świąt”.

Hamborgarahryggur, źródło zdjęcia: adventures.is

Zdecydowanie islandzkie święta różni od polskich to, że świąteczna kolacja opiera się na dniach miejskich. Agnieszka Bikowska opisała mi, że “islandzkie dania to zazwyczaj upieczone w piekarniku mięso, np. kawałek świniny ze skórą. Tę skórę nacina się wzdłuż i w szerz tworząc kosteczki, następnie soli się solą kamienną i piecze w piekarniku w 170  stopniach, a później w 200, dzięki czemu skórka robi się chrupiąca”. Taką wieprzowinę można podać z ziemniakami w karmelu i groszkiem z puszki albo czerwoną kapustą lub małosolnym ogórkiem ze słoika. Zgodnie z tradycją można spodziewać się także hangikjöt, czyli wędzonej baraniny, podawanej z ziemniaczanym i/lub marchwiowym purée.

Hangikjöt, czyli szynka z baraniny, w wersji mniej świątecznej.

A co na deser? Znane wszędzie już pierniczki (piparkökur), ale Aga wspomina jeszcze pochodzący z Danii ris à la mande, czyli pudding ryżowy z migdałami. “Popularnym deserem są czekoladowe lody Toblerone, która jest bardzo lubiana na wyspie. Desery podawane są w towarzystwie wcześniej upieczonych ciasteczek i czekoladek (kofekt).” Ulubionym deserem Agi jest jednak sara, którą można zjeść na Islandii przez cały rok. “Sara ma trzy warstwy: makaronikowy spód, na nim krem czekoladowo-kawowy, a to wszystko oblane pyszną czekoladą. W niektórych piekarniach bądź kawiarniach można ją kupić przez cały rok, lecz jej popularność szczególnie pikuje w czasie adwentu.” Sara to pyszna rzecz, jadłam ją również w Laponii.

Sörur, źródło zdjęcia: adventures.is

No dobra, ale czy Polacy na Islandii nie próbują jednak kultywować tradycji polskich? Agnieszka przyznaje, że gotowała barszcz z koncentratu, Olga Knasiak (Polska na Islandii, na Islandii od 13 lat) wspomina natomiast swoje pierwsze święta na Wyspie tak: “polska atmosfera, polskie tradycje, polski język i polskie jedzenie z islandzkich produktów na islandzkiej ziemi”. Domyślam się, że wielu produktów nie można było wówczas znaleźć w lokalnych sklepach, ale Agnieszka potwierdza, że można ugotować polskie potrawy z produktów kupionym w polskim sklepie, ale też i w Bónusie: “Składniki do moich potraw kupiłam w polskim sklepie: barszcz, uszka, pierogi ruskie i z kapustą i grzybami, oraz bigos ze słoika, do którego później dodałam  islandzkiej koniny, bekonu i kiełbaski z Bónusa”. Zamiast typowego kompotu z suszu na Islandii popija się przy wigilijnym stole Malt og Apelsin – podpiwek zmieszany z islandzkim napojem gazowanym o smaku pomarańczowym.

Malt and Appelsín, źródło zdjęcia: adventures.is

Jedzenie na Islandii to bardzo ważna część bożonarodzeniowej tradycji, bo szczególne potrawy jada się w inne dni okresu świątecznego. Pierwsze kulinarne tradycje świąteczne można obserwować z początkiem adwentu, wówczas “bardzo popularne są spotkania w kawiarniach przy gorącej czekoladzie (heitt kakó) oraz szczególnie wypiekanie w rodzinnym gronie ciasteczek (smákökur), które są podjadane poprzez cały czas trwania adwentu”, jak donosi Aga. Typowym wyrobem jest również laufabrauð, cieniutki chrupki chlebek smażony w głębokim tłuszczu, który jest konsumowany w czasie świąt w towarzystwie. 23 grudnia, czyli Þórláksmessa (na pamiątkę biskupa ze Skáholt, który w XII wieku zginął właśnie tego dnia) wieczorem podawana jest skata – jedna z najbardziej cuchnących ryb na świecie, czyli wspomniana już na początku zgniła płaszczka.

To co, głodni? Maciej już smaka na islandzkie święta? Tak? W takim razie możecie sprawdzić się w islandzkich przepisach dzięki bożonarodzeniowej książce kucharskiej, która powstała z inicjatywy NordicTalking Festival.  Nad przepisami islandzkimi pracowały Aga Jastrząbek oraz Martyna Zastrożna z W międzyczasie na Islandii.

Niespodziewane prezenty

Już wkrótce pierwszy ze Świątecznych Chłopców (jólasveinar) zejdzie z gór, żeby swoją obecnością zainicjować ostatnie dwa tygodnie oczekiwania na święta Bożego Narodzenia. Niektórzy przyjmą to pewnie ze strachem, że tak niewiele czasu pozostało na przedświąteczne porządki albo na wycieczkę do centrum handlowego w celu wydania listopadowej wypłaty na prezenty. Inni znowu wstaną o świcie, żeby pójść na roraty (znam takich!), a jeszcze inni wzruszą ramionami i wyjmą z adwentowego kalendarzyka kolejny kawałeczek produktu czekoladopodobnego, pełni przekonania, że nie można inaczej oczekiwać świąt niż tak, jak wmawiają nam to reklamy.

Nie wierzę jednak, że da się całkowicie zignorować ostatnie dni przed świętami. Nie tylko przypominają nam o tym codziennie ckliwe kolędy i amerykańskie przeboje z Last Christmas na czele, ale niezależnie od popkulturowego konsumpcjonizmu tli się w nas ta nadzieja  na czas spędzony wśród bliskich. Czekamy, aby w końcu usiąść za wigilijnym stołem i znowu pokłócić się o politykę, objadamy się potrawami, które według turystów stanowią naszą dietę codzienną, a potem odpakowujemy mniej lub bardziej trafione prezenty.

Ale jest w tych dniach jednak coś magicznego. Możemy zrobić sobie wolne od codziennych obowiązków, możemy odłożyć na chwilę pisanie pracy dyplomowej albo artykułu naukowego potrzebnego “na już”, możemy zapomnieć o długiej liście książek do przeczytania lub rzeczy do zrobienia. Dla mnie to z pewnością będzie czas, kiedy odpocznę od podejmowania ważnych decyzji dotyczących przyszłości, wyłączę Gmaila i zostawię sobie kilka dni na złożenie aplikacji na doktorat za granicą. Święta to taki doroczny, niespodziewany prezent w postaci wolnego czasu. Co prawda po 1 stycznia musimy ruszyć do pracy ze zdwojonym tempem, ale przynajmniej przez kilka dni dajemy sobie ten komfort nicnierobienia.

Bardzo lubię prezenty. A najbardziej nieoczekiwane. A tak było właśnie rok temu, kiedy oczekiwałam świąt Bożego Narodzenia 2017. A wszystko za sprawą świątecznych chłopców.

To był jeden z tych dni, kiedy nowy dzień wita Cię nieopisanym, skandynawskim mrokiem, bo wstajesz na poranne zajęcia. Schodzisz ze swojego pokoiku do wspólnej kuchni, nastawiasz wodę na kawę, a za oknem widzisz scenę jakby żywcem wyrwaną z jakiegoś norweskiego filmu egzystencjalnego z dużą dozą czarnego humoru. Twój wzrok napotyka bowiem srokę walczącą o życie z pazurami i zębami wielkiego rudego kocura. Ptaszek nie ma jednak szans, bo kły drapieżnika zatopiły się już w jego ciele, a krew cieknie powoli na biały śnieg. Tak właśnie wyglądają zimy w Goteborgu. Nic, tylko zacząć nowy dzień.

Po powrocie do zimnego pokoju przypomniałam sobie, że na zewnętrznym parapecie okna zostawiłam poprzedniego wieczora jeden z butów, w końcu była to noc, podczas której przychodzi Stekkjarstaur, pierwszy ze Świątecznych chłopców. Naprawdę nie wiem, dlaczego to zrobiłam. Od dziecka wiem przecież, że Święty Mikołaj nie istnieje, postarała się o to moja starsza siostra, która postanowiła ukrócić mi dzieciństwo tą okrutną wiadomością kiedy miałam jeszcze 5 lat. Dlatego nigdy nie wierzyłam w zostawianie grubasowi ciasteczek i mleka, żadnych skarpet na kominku. Wróżka Zębuszka też zawiodła mnie już od pierwszego straconego zęba, a mimo to naiwnie wkładałam jeszcze kilka martwych mleczaków pod poduszkę, licząc na jakieś skarby. Czemu więc magiczne istoty miałyby zmienić swoją politykę wobec mnie i w końcu  zacząć dawać mi prezenty? Jestem przecież już duża, a mimo to dałam nabrać się koleżance, która powiedziała: uważaj, tej nocy odwiedzi cię jólasvein.

Koleżanka to Niemka, poznałyśmy się na zajęciach w ramach programu Erasmus. W ten weekend mnie odwiedziła, więc wspomnienia wspólnie spędzonego semestru zimowego w Szwecji wracają jak żywe. Dwie stare baby bawiły się w świeżym śniegu jak dzieci, za pierwszym razem lepiłyśmy bałwana, a potem zjeżdżałyśmy z ośnieżonej górki na blachach do pieczenia, owiniętych w plastikowe torebki z supermarketu Willys. Nico znała doskonale moje szaleństwo na punkcie Islandii, przeżyła też cały weekend ze mną w Oslo, gdzie świrowałam w każdym muzeum, gdzie znajdowało się cokolwiek wspólnego z wikingami. Więc chyba chciała mi zagrać na nosie i zrobić nadzieję na prezenty od świątecznych chłopców. No i jej się udało, bo rankiem byłam prawdziwie zawiedziona.

Poszłam na zajęcia i z dziecięcym fochem oznajmiłam jej, że żadnego świątecznego chłopca u mnie nie było. Ale stwierdzeniem tym chyba obraziłam wszystkie magiczne istoty zimowe, bo po zajęciach spadł tak obfity śnieg, że nie dało się w ogóle dojechać do domu (w zaparte jeździłam po Goteborgu rowerem niezależnie od pory roku i pogody). Było bardzo zimno, a ja (jak to ja) ubrana w spódniczkę i rajstopy maks. grubości 40 DEN, pedałowałam w śniegu i przeklinałam szwedzką zimę.

A potem przyszedł pierwszy z nieoczekiwanych prezentów. Znalazłam go w “magicznym” pudełku na jedzenie, ukrytym w kamiennym grillu na terenie naszego akademika. Było zaadresowane do mnie, więc ośmieliłam się je otworzyć. Tam tkwił prezent dla mnie. Podpisany “To Emiliana from Stekkjarstaur and Giljagaur”. A więc to prawda, że islandzkie elfy i szwedzkie trolle nie rozumieją się nawzajem i muszą używać języka angielskiego w pocztowych interakcjach. Dowód na to znalazłam zresztą dwa miesiące później w Laponii, bo ze wszystkich istot zamieszkujących wioskę Świętego Mikołaja w Rovaniemi tylko sam Mikołaj posługiwał się najróżniejszymi językami świata. Jego pomocnicy natomiast znali tylko angielski. Jak oni sobie radzą z odszyfrowywaniem listów od dzieci z całego świata, tego nie wiem.

Ponieważ Stekkjarstaur zakopał się w świeżym śniegu, przyszedł z małym opóźnieniem, od razu w towarzystwie swojego brata Giljagaur. Podarowali mi z tej okazji podwójny prezent – w pudełku znalazłam dwa czekoladowe Mikołaje na patyku oraz kartkę z uszczypliwą uwagą. “Ostatnia słodka rzecz przed przejściem na dietę”. Świąteczni chłopcy znają mnie za dobrze, bo nawet do nich doszły moje lamenty o tym, jak trudno jest przejść na dietę, szczególnie kiedy mieszka się w Kraju Fiki i Bułeczek Cynamonowych. W kraju, gdzie kawa i ciasteczka są darmowe w naszej akademickiej kawiarni, a w hipermarkecie zawsze czyha na Ciebie stoisko z godis na wagę. A że od dziecka miałaś problemy z szacowaniem wartości, to nakładasz ich sobie stanowczo za dużo, niż potrzeba. A potem zamiast schować tę papierową torbę wypchaną orzeszkami w białej czekoladzie, żeby wydzielać sobie słodkie dobra stopniowo, siadasz do kolejnego sezonu ulubionego serialu i zjadasz wszystko na raz. True story. Tak wygląda Erasmus w Szwecji.

A jak wyglądam ja po tym Erasmusie, to Wam nie pokażę.  Świąteczni chłopcy odwiedzali mnie natomiast regularnie aż do świąt. Do znanej nam tylko skrytki co wieczór podkładali różne urocze drobiazgi, wkładając je do torebek z motywem “Kraina lodu”, które skutecznie rozpuszczały lód na moim sercu. Stúfur i Þvörusleikir podarowali mi orzeszki i bakalie, Pottaskefill kartkę z Muminkiem i napisem “Hand over the candy”, Askasleikir zaś podarował mi mini foremki do muffinek. Na tym jednak skończyły się aluzje do przechodzenia na dietę i nieskutecznej redukcji słodkości w moim życiu codziennym. Zresztą realizowanie postanowień wcale nie szło mi lepiej po zakończeniu adwentu, w święta nażarłam się niemiłosiernie, a po Nowym Roku wróciłam do Szwecji i jej słodkości. W Walentynki mój przyszły wówczas chłopak obdarował mnie słoikiem Nutelii, a tego samego dnia piekliśmy w naszej kawiarni semle. Szwedzką zimę jakoś trzeba znosić.

Ale pozostali bracia wykazali się również znajomością innej części mojej osobowości, bo dostałam od nich sporo artykułów papierniczych, w tym zestaw kolorowych ozdobnych taśm. To były prezenty od Hurðaskellira, Skyrgámura, Bjúgnakrækira i Gluggagægira.

IMG_20171216_124159.jpg

Ostatnią partię prezentów przedświątecznych rozpakowałam już w Polsce. Gáttaþefur, Ketkrókur i Kertasníkir obdarzyli mnie kartkami świątecznymi. Ta ostatnia była sprytnym nawiązaniem do pierwszej części prezentów, kartka zawierała bowiem szkockiego bożka domowego, który wyglądem przypomina trochę skrzata lub krasnoludka. W goteborskim Muzeum Sztuk pięknych obraz z jego podobizną zatytułowany był po prostu “Troll”. Jednak jego prawdziwa nazwa to Brownie.

img_20171218_155612.jpg

W tym roku nie czekam na przyjście świątecznych chłopców, bo wiem, że nic dwa razy się nie zdarza. Ale już nie powiem, że w nie nie wierzę, tak samo jak po pobycie na Islandii nie powiem, że elfy nie istnieją. Każdy wyobraża je sobie tak, jak chce, a ja dowody na istnienie jólasveinar dostałam w ubiegłe święta. Wierzę, że w tym roku sprawią radość komuś innemu.

Wystawcie buty na dwór, może to właśnie Wam się w tym roku poszczęści?