Islandia po staremu

Zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądała Islandia przed masową turystyką? Stare książki o Islandii mogą pomóc wyobraźni, szczególnie jeśli pisane są z polskiej perspektywy, np. w latach 70.

Spotkanie z Islandią Haliny Ogrodzińskiej, książka napisana w roku 1974, to niezwykła podróż do przeszłości. Autorka opisuje Islandię czasów wojen dorszowych, Islandię niewinną turystycznie, pełną dzikich i nieznanych ścieżek. To typowa – dla współczesnego czytelnika – relacja z podróży, jednak niezwykła jak na tamte czasy, kiedy o zagranicznych podróżach większość Polaków mogła tylko pomarzyć. Wydaje się jednak, że autorka na stałe (lub przez długi czas) przebywała w Norwegii, gdzie poznała swoich islandzkich przyjaciół i skąd łatwiej było zorganizować wycieczkę na atlantycką Wyspę.

Z perspektywy dzisiejszych marzeń o podróży na Islandię, sytuacja Haliny Ogrodzińskiej może wydawać się lepsza niż idealna: przyjeżdża do Keflaviku na zaproszenie rodziny Johannessonów (pisownia oryginalna), z nimi podróżuje i przez nich jest oprowadzana po największych zabytkach Islandii: Thingvellir, gejzery, historyczne centrum Reykjaviku. Kiedy marznie pod wodospadem Gullfoss i dostaje gorączki, wiele dni spędza w łóżku z lekturami przynoszonymi przez członków zaprzyjaźnionej rodziny. Czyta książki historyczne, sagi, uzupełniając braki wiedzy przed kolejną wycieczką. Jest nawet zaproszona na kolację w polskiej ambasadzie, gdzie u państwa Godków (!) poznaje polskich geografów i glacjologów organizujących ciekawą wyprawę na lodowiec. Sama nie będzie miała niestety okazji zobaczyć lodowców z bliska, za to poza programem dane jej będzie spędzić jedno popołudnie na islandzkiej fermie, gdzie skosztuje świetnie przygotowanej jagnięciny i kupi islandzki sweter.

Narracja pierwszoosobowa, relacjonująca kolejne etapy podróży, uzupełniona jest o dłuższe wykłady z historii i kultury Islandii. Autorka streszcza treść przeczytanych przez siebie książek, opisuje nawet akcję sagi o Njalu, a resztę niezbędnych informacji wkłada w usta swoich bohaterów: Einara, Unn, Pietura i Odil. To oni zdają się w dialogach zarzucać autorkę ciekawostkami i faktami dotyczącymi Islandii, ale nie dowiemy się, czy to wiarygodna relacja z rozmów, czy zabieg używany przez niektórych podróżników do dziś, polegający na czynieniu z napotkanych osób chodzące Wikipedie. Trzeba jednak przyznać, że jak na tamte czasy książka Haliny Ogrodzińskiej mogła być jednym z niewielu źródeł wiedzy o Islandii, dlatego szkolna maniera pisania pasuje do jej dydaktycznych celów.

Jest to jednak narracja nie pozbawiona swoich wad: kiedy zaczyna się lekturę, ma się w głowie niemal automatycznie głos z offu, należący do lektora Polskich Kronik Filmowych. Już opis lądowania na lotnisku w Keflaviku staje się okazją do wspomnienia o wikińskich podróżach, połowach ryb i nazwiskach patronimicznych. Zaledwie 143-stronicowa książka pełna jest takich informacji, czasem wtrąconych w treść jakby przypadkiem, innym razem rozwiniętych na osobne rozdziały czy wielostronicowe opisy. Każda kolejna książka z podróży pisana w guście “opowiem Wam o kraju, który zwiedziłam” zdaje się naśladować ten styl i zarzucać czytelnika ciekawostkami historycznymi, politycznymi, kulturalnymi i geograficznymi.

Ale czy ta maniera nie ma swojego rodowodu właśnie w latach 70., kiedy każda relacja z podróży była na wagę złota, a informacje o dalekich krajach w języku polskim były białym krukiem? W tych właśnie czasach swój złoty wiek przeżywało Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej, jedyna organizacja zrzeszająca miłośników Islandii w Polsce i zajmująca się popularyzacją kultury islandzkiej nad Wisłą. Zbierane przez nich materiały i wydawane przez lata Biuletyny były niegdyś jedynymi publikacjami na tematy sztuki, polityki, geografii czy gospodarki islandzkiej. Nic więc dziwnego, że członkowie TPPI nawet do dziś posługują się podobną manierą: powtarzaniem znanych już, a często nawet zdezaktualizowanych, ciekawostek o Islandii.

Miałam tego przykład całkiem niedawno, kiedy zostałam zaproszona do audycji Lewym Okiem internetowego Nocnego Radia. Jeden z prowadzących należał kiedyś do TPPI, więc jego wiedza na temat Islandii była ogromna. Niestety w którymś momencie rozmowa zamieniła się w wyliczanie islandzkich “naj” i innych stereotypowych określeń, które w świetle nowych badań i zmian społeczno-politycznych mijają się już z rzeczywistością. Z początku starałam się spokojnie zbijać te argumenty i dzielić się moją wiedzą. Okazało się także, że owe “przesłuchanie” postawiło mnie w kłopotliwej sytuacji, bo zaczęto zadawać mi pytania z dyscyplin i tematów, o których zupełnie nie miałam pojęcia. Niemal trzygodzinna audycja była nie lada treningiem cierpliwości i koncentracji, ale mimo wszystko przyjęto mnie bardzo miło, a słuchacze zadawali interesujące pytania.

TPPI działało prężnie do śmierci wieloletniego prezesa i zasłużonego członka organizacji, pana Andrzeja Michałka. Wszyscy członkowie Towarzystwa mówią o nim z sentymentem i poczuciem ogromnej straty, szczególnie, że po nim nie pojawił się żaden tak charyzmatyczny przewodniczący, który zjednoczyłby pozostałych członków. Towarzystwo jest więc zamrożone, a wielokrotnie podejmowano próby jego reaktywacji, zgłaszając się nawet do mnie. Wydaje mi się jednak, że patrząc na bogaty dorobek Towarzystwa, jego reaktywacja musiałaby albo zakładać powrót do stylu czasów jego świetności, albo podporządkować dostosowaniu do nowej formy. Dawne publikacje TPPI opisują Islandię sprzed boomu turystycznego, wielkiej fali migracyjnej Polaków i globalizacji, która sprawiła, że ta daleka Wyspa stała się na wyciągnięcie ręki.

Dlatego książkę Spotkanie z Islandią czytałam przez filtr tych właśnie czasów, kiedy i książki pisano w inny sposób, i wydawanie ich nie polegało na wielkiej kampanii reklamowej i lansowaniu autora w mediach społecznościowych. Samą autorkę szanuję za szczerość i wyważenie: będąc nawet w kraju tak pięknym jak Islandia, nie popada w ślepy zachwyt, a wyrażane przez Odil komplementy w postaci “naj” traktuje z przymrużeniem oka. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że książka Haliny Ogrodzińskiej to reportaż na miarę tamtych czasów i zawężone kompendium wiedzy na temat Islandii sprzed tanich linii lotniczych, Błętkitnej Laguny, Instagrama i blogerów.

Za wynalezienie książki w internetowym antykwariacie dziękuję Klaudii z Po islandzku.

Wątki islandzkie w Warszawie

Interesujesz się Islandią i szukasz ludzi lub miejsc, które pozwolą Ci obcować z Wyspą w polskich realiach? Jeśli akurat mieszkasz w Warszawie, znajdziesz tu to, czego szukasz!

Po polskich wątkach w Reykjaviku, chciałabym zaprezentować islandzkie akcenty w Warszawie. Choć mieszka tu o wiele mniej Islandczyków, niż Polaków żyje w islandzkiej stolicy, to jednak współpraca i zainteresowanie Wyspą zaowocowało tu kilkoma instytucjami lub miejscami związanymi z Islandią. Niektóre z nich są mniej aktywne niż kiedyś, inne miejsca stanowią już tylko przeszłość, ale Islandia była i jest obecna wśród warszawskich budynków, trzeba jej tylko poszukać.

Ślady Islandczyków

Zacznijmy od tego, że pierwsze islandzkie ślady zostawił tu już Bertel Thorvaldsen w połowie XIX wieku. Ten duńsko-islandzki rzeźbiarz (jego ojciec przeprowadził się z Islandii do Kopenhagi) wykonał dwa bardzo dobrze znane warszawiakom pomniki: księcia Józefa Poniatowskiego przy Pałacu Prezydenckim oraz Mikołaja Kopernika przed Pałacem Staszica. Prace tego najważniejszego po Canovie rzeźbiarza Europy doby klasycyzmu znaleźć można również w Łańcucie i Krakowie.

Drugi ślad zostawił tu również rzeźbiarz, również Islandczyk, ale pracujący głównie na kontynencie. Mowa o Ólafurze Eliassonie, jednym z najbardziej interesujących artystów naszych czasów. Jego prace można było oglądać w warszawskiej przestrzeni dwukrotnie: w 2009 rzeźba Negative Glacier Kaleidoscope stała się elementem bródnowskiego Parku Rzeźb, natomiast w 2011 pawilon Your reality machine stanął przy Krakowskim Przedmieściu.

Podczas gdy prace Thorvaldsena zawierały mało cech islandzkich, bo powstały w momencie, kiedy sztuka Wyspy była jeszcze w powijakach, dzieła jego młodszego o 200 lat rodaka można włączyć w nurt islandzkiej ochrony przyrody. Eliasson słynie z prac ekologicznych, w których próbuje naśladować przyrodę (300-kilogramowy kalejdoskop w Bródnie miał przypominać szczelinę w ziemi, w której odbiła się spadająca w to miejsce geometryczna gwiazda) czy konstrukcji architektonicznych (jak Harpa, czy wspomniany już czerwono-biały pawilon wyłoniony w konkursie na projekt z okazji Europejskiego Kongresu Kultury).

Młodsze pokolenie miłośników Islandii

Ale przy Krakowskim Przedmieściu znaleźć można ślad polski, istotny dla zainteresowania Islandią w ostatnich latach. Chodzi mi oczywiście o Studencki Klub Islandzki, założony w 2005 roku przez studentów kulturoznawstwa w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. To właśnie w ścianach budynku znajdującego się na Kampusie Głównym UW spotykali się studenci zakochani w Islandii, tu też odbyły się konferencje organizowane przez SKI: pierwsza w Pałacu Kazimierzowskim, a druga w Dawnym Szpitalu św. Rocha. Wiele ze spotkać organizowanych przez SKI rozeszło się też na okoliczne klubokawiarnie, w tym nieistniejącą już Grawitację przy ul. Browarnej czy Chłodną 25.

Z archiwum SKI: po prawej Łukasz Bukowiecki, długoletni prezes Klubu.

Działalność Klubu obecna była również w miejscach poza Kampusem: Dni Islandzkie organizowano w Chmurach (2013), Świetlicy przy ul. Marszałkowskiej (2014), w BalBarze przy Ząbkowskiej, w Domkach Fińskich na Jazdowie (2016, 2017), kinie Elektronik (2018), oraz w Klubokawiarni Kicia Kocia (2019). Ta ostatnia lokalizacja gościła też wiele innych prelekcji, w tym cykl “Jedź, zwiedź, i… w Islandii”.

W 2020 Studencki Klub Islandzki obchodzić będzie swoje 15 urodziny. Choć w tym roku jego działalność została uśpiona w wyniku braku aktywnych członków (większość pokończyła studia na Uniwersytecie…), mamy nadzieje, że wśród młodszych roczników znajdą się osoby zainteresowane ożywieniem działalności tego zasłużonego koła naukowego. Zapraszamy do kontaktu!

Starsze pokolenie miłośników Islandii

Nie wolno jednak zapomnieć, że pierwszą grupą miłośników Islandii, która zawiązała się w Polsce, było Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej. TPPI powstało w 1959 roku, a więc obchodzi w tym roku swoje 60. urodziny! Jego stworzenie wiąże się z potrzebą funkcjonowania w Polsce odpowiednika Islandzko-Polskiego Stowarzyszenia Wymiany Kulturalnej, działającego w Reykjaviku. Założycielami TPPI byli profesorowie i przedstawiciele świata nauki oraz kultury, dzięki czemu przez lata Towarzystwo stanowiło główne źródło wiedzy na temat przyrody, kultury i historii Islandii. W wydawanych przez TPPI tzw. Materiałach o Islandii pisano na różne tematy (również o sztuce), natomiast późniejsze Biuletyny rozszerzone były o kroniki i wiadomości z Wyspy.

Siedziba Towarzystwa mieściła się przy ul. Senatorskiej – w tym samym budynku miały swoje dyżury podobne Towarzystwa dotyczące innych państw skandynawskich, a dyżur TPPI przypadał na wtorki. Jak wspomina Henryk Binkowski, działalność opierała się na dyżurach telefonicznych i przyjmowaniu interesantów zadających pytania o Islandię. Chodziło też o przygotowywanie wspomnianych biuletynów i rozsyłanie ich do wszystkich członków (a było ich nawet około 200!). Ze względu na duży rozmiar i międzymiastowy charakter Towarzystwa, otwarto oddziały w Trójmieście i Rzeszowie, spotkania członków również odbywały się w różnych miejscach, ale głównie w Warszawie. Przy Senatorskiej znajdowała się również obszerna biblioteka literatury islandzkiej.

Towarzystwo powstało jeszcze w komunistycznej Polsce, a po transformacji i odejściu większości członków, jego działalność niestety wygasła. Z uwagi na wysokie koszty utrzymania w Śródmieściu, TPPI miało swoją tymczasową siedzibą na Natolinie. Legendarny księgozbiór liczący setki woluminów spoczywa podobno w rękach prywatnych.

Placówka dyplomatyczna z prawdziwego zdarzenia

Przez dziesięciolecia TPPI pełniło rolę najważniejszej (a właściwie: jedynej) placówki przyjmującej oficjalne delegacje z Islandii w Warszawie. Takie wizyty relacjonowane były na bieżąco na stronie internetowej Towarzystwa, a wśród zaproszonych polityków byli prezydenci i premierzy Islandii. Brakowało jednak placówki dyplomatycznej, która mogłaby zająć się niewielką (ale jednak istniejącą) grupą Islandczyków sprowadzonych do Polski z różnych względów. Oficjalnym ambasadorem Republiki Islandii w Polsce jest Martin Eyjólfsson, przebywający jednak na co dzień w Berlinie.

Dlatego ważnym wydarzeniem w historii islandzko-polskich relacji było utworzenie Konsulatu Honorowego w Warszawie. Choć istniała już podobna placówka w Gdańsku (z panem Stanisławem Laskowskim jako Konsulem), stolica również potrzebowała Konsulatu. Ten został oficjalnie otwarty 14 maja 2014 roku.

Konsulem Honorowym Republiki Islandii w Warszawie jest pan Bogusław Szemioth, a siedziba Konsulatu mieści się przy ulicy Parkowej 13/17/123. Z konsulem kontaktować można się zarówno mailowo, jak i telefonicznie.

Zainteresowanie Islandią w polskim Sejmie

W polskim Sejmie istnieje polsko-islandzka grupa parlamentarna, czyli grupa bilateralna skupiona na współpracy z Islandią. W obecnej kadencji (a zawiązana została już po raz drugi), składa się z 14 posłów, którzy są zorientowani na działania w sprawie Polaków mieszkających na Islandii, oraz delegacje służbowe i zapraszanie islandzkich przedstawicieli do Warszawy. Szczególne zainteresowanie posłów Islandią miało swoje źródło w wyjeździe reprezentacji Komisji Łączności z Polakami za granicą (LPG) na Wyspę. Członkowie Komisji spotkali się wówczas w islandzką Polonią, odwiedzili miejsca w sposób szczególny działające na rzecz integracji Polaków na Wyspie, jak też Zakon Sióstr Karmelitanek w Hafnarfjörður.

Spotkanie z polsko-islandzką grupą parlamentarną w Sejmie 13 czerwca 2019, zdjęcie: Kancelaria Sejmu.

Ze względu na krótki staż obecnej grupy (została założona w kwietniu), jej cele i plany na przeszłość nie są wyraziste. Podczas spotkania dowiedziałam się od przewodniczącego grupy, Posła Andrzeja Kryja o różnych pomysłach na zacieśnienie więzi z islandzką Polonią, jednak na ten moment niektóre z informacji wymagają jeszcze potwierdzenia.

Islandia do wzięcia i/ lub utulenia, czyli post scriptum

Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego oraz wiele bibliotek publicznych oferują dość szeroki wybór literatury islandzkiej. W BUW można znaleźć pozycje naukowe, mitologię nordycką i sagi, a także tytuły popularne oraz przewodniki.

Jeszcze do niedawna naukę języka islandzkiego w Warszawie proponowała zamknięta już szkoła języków skandynawskich, Stacja Północ. Były też takie czasy, gdy istniał lektorat islandzki na UW, ale z uwagi na brak chętnych (a raczej zmotywowanych do nauki), lektorat zdjęto z programu. Można jednak uczyć się staroislandzkiego w ramach skandynawistyki na Uniwersytecie SWPS. Istniałt podobno różne próby uruchomienia kursu języka islandzkiego w tamtejszej Szkole Języków Obcych lub nauki islandzkiego w ramach studiów magisterskich na Katedrze Skandynawistyki, jednak oba spaliły na panewce.

Są też oczywiście w stolicy miejsca, w których można kupić sobie namiastkę Islandii. Mam na myśli przede wszystkim polskie “podróby” islandzkiego skyru, bo ten prawdziwy, islandzki nie jest do kupienia w żadnym sklepie. Jest też pewna firma odzieżowa, która wybrała sobie kształt Islandii na logo, ale poza nim niewiele ma wspólnego z Wyspą – przyznam jednak, że sama posiadam czapkę, ze względu na Islandię w logo właśnie. Ostatnio pojawiają się też produkty z maskonurem, tak jak kupione przeze mnie ostatnio suszone kawałki mango. Brzuch mnie jednak po nich bolał, a i z Islandią mango się chyba nikomu nie kojarzy. Poza rozszalałym rynkiem wydawniczym, który w ostatnich latach wydaje sporo książek i przewodników po Islandii, nie ma w Warszawie tak naprawdę okazji na “Islandię do wzięcia”.

Jest za to Islandia do utulenia. To wszyscy miłośnicy Islandii mieszkający w Warszawie. Znam ich zarówno z działalności w SKI, jak i organizowanych Dni Islandzkich, a przede wszystkim przy okazji różnych, coraz popularniejszych, wydarzeń z Islandią w tle: pokazów filmowych i prelekcji podróżniczych. Obecnie Islandię znajdziecie w Warszawie naprawdę w wielu miejscach, ale żeby móc ją porządnie utulić, musicie chyba wpadać na imprezy organizowane przeze mnie 😉 I nie piszę tego z wrodzonego braku skromności, ale powtarzam słowa innych!

zdjęcie: Ewelina Leśniewska, fanka Islandii do niedawna mieszkająca w Warszawie. Dzięki, Ewelina!