autor: Marta Biernat (zdjęcia: Adam Biernat)
tytuł: Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów
Wydawnictwa Poznańskie
data wydania: 2017
ISBN: 978-83-7976-670-3
liczba stron: 320
Przy natłoku pozycji islandzkich wydawanych w ostatnim czasie na rynku polskim, nie spieszyło mi się do przeczytania “Rekina i barana”. Nie byłam specjalnie zaznajomiona z blogiem Bite of Iceland, którego założycielami są autorzy książki, a tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że pozycja jest adresowana raczej do świeżych islandofilów i być może niczego nowego się z niej nie dowiem. Myliłam się, bo zdecydowanie jest to książka pełna interesujących faktów, szczególnie dotyczących obyczajów i folkloru islandzkiego. Z lekturą książki miałam mimo to spory problem, bo próbowałam podejść do niej trzy razy. Dopiero czterogodzinny lot do Reykjaviku okazał się świetną okazją, żeby jednak przez tych 320 stron przebrnąć.
Z trudem. Dlaczego? Styl książki jest naprawdę wyjątkowo ciężki, wręcz ciężkostrawny. Zdania okraszane ciągami epitetów, często wzajemnie się wykluczających, uzupełnione o archaiczne “azaliż” i tym podobne partykuły niezręcznie brzmiące w zestawieniu ze stylem potocznym. Zabiegiem towarzyszącym strudzonemu czytelnikowi jest hiperbola; według autorki ciągle ktoś lub coś popada w “obsesję”, “obłęd”, “stany szaleńcze”, “manie”. “Wszyscy bez wyjątku”, bo generalizowanie również należy do ulubionych chwytów Marty Biernat. Jako ekspertka ds. Islandczyków (po zaledwie 1,5 roku na Wyspie), ma ona łatwość nazywania narodu leniwym czy oderwanym od rzeczywistości (polecam fragment o thetta reddast). Do tego autorka ciągle nie może się wszystkiemu nadziwić. Mam wrażenie, że opowiada o Islandii jak przedszkolanka, prowadziąc czytelnika za rękę po baśniowej Krainie Ognia i Lodu.
Wielka szkoda, że książka (powieść? reportaż? relacja z podróży?) nie przeszła odpowiedniej redakcji, bo bez tych wszystkich ozdobników miałaby szansę na miano pozycji interesującej. W wielu miejscach autorka porusza kwestie dotąd szerzej nie opisywane w polskiej literaturze poświęconej Wyspie, choć niektóre ustępy niebezpiecznie bliskie są przewodnikom czy innym tekstom już wydanym (których tytułów dziwnym trafem nie znajdziemy w appendiksie pt. “Dla zainteresowanych”). Czyta się więc ją może jednym tchem, ale niestety sposób narracji zagłusza fakty i po zamknięciu książki towarzyszyło mi przykre wrażenie, że nie mam pojęcia, o czym właściwie ta książka była. Nie pomoże spis treści (bo tytuły rozdziałów właściwie nijak mają się do ich zawartości), ani ponowne przewertowanie w celu znalezienia danego fragmentu (bo autorka swobodnie przechodzi z jednego tematu w drugi i nie zawsze wiadomo, jakim kluczem się posługiwała).
Miejscami książka jest nawet całkiem zabawna, można by nawet powiedzieć, że autorka przejęła czarny humor Islandczyków, z którymi (podobno) przeprowadziła “niezwykle inspirujące rozmowy w blasku dni polarnych”. Poza tym polecam ją osobom o naprawdę stalowych nerwach lub potrafiących wyłuskać ważne informacje z kakofonii epitetów.
Ta recenzja została napisana dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.
Ważne: autorstwo interesującej treść książki zostało wielokrotnie poddane w wątpliwość przez czytelników i autorów tekstów, z których Marta Biernat miała rzekomo bardzo mocno korzystać. Czytaj więcej tu.
3 odpowiedzi na “Jak nie pisać o Islandii”