Siggi. „Wyspy Białego Słońca” tom 2
Autorzy: Piotr Mikołajczak i Berenika Lenard
Wydawca: Empik Go
Data wydania: 2025
Liczba stron: 167
Słyszę czasem, że nie powinnam wypowiadać się o Islandii, bo nigdy tam nie mieszkałam. Owszem, nie mam wiedzy praktycznej wynikającej z życia na Wyspie, ale moje zainteresowanie Islandią bierze się przede wszystkim z tekstów kultury, którymi od lat zajmuję się mniej lub bardziej naukowo. To z nich czerpię obraz Islandii – jednostronny, wyobrażony, romantyczny, który paradoksalnie pozwala mi przyjąć obiektywną, zewnętrzną pespektywę. Czerpię przyjemność z tego, że z informacji z pierwszej ręki mogę wybrać dla siebie to, co podsyca moją fascynację Islandią.
Mieszkający od lat na Islandii Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak wydali właśnie drugą część trylogii „Wyspy Białego Słońca”. Ich pierwsza wspólna książka fiction z tej serii, Baldur, wprowadziła nas do świata islandzkiego dziennikarza o polskim pochodzeniu, który zmaga się z demonami swojej przeszłości. W drugiej części również towarzyszy nam Baldur, jednak opowieść skupia się wokół Siggiego, który trzy lata temu zaginął na Grenlandii. W ślad za swoim najlepszym przyjacielem Baldur wyrusza na „starszą siostrę” Islandii, by dowiedzieć się, że Siggi też prowadził podwójne życie. Dzięki zastosowanemu przez autorów już z pierwszej części trylogii prowadzeniu dwóch linii czasowych dowiadujemy się, co naprawdę wydarzyło się w Nuuk i w jaki sposób Baldur poznaje prawdę. Towarzyszą nam też nowe postaci: Ewa, kobieta po przejściach, sprzątająca w reykiawickim hotelu Borg i pośrednio powiązana z paskudną sprawą, którą prowadzi właśnie stołeczna policja, oraz Nivi: ciągle ściągająca na siebie poważne kłopoty Grenlandka z równie nieciekawą przeszłością. Choć ich obecność wprowadza nowe wątki, obie w jakiś sposób powiązane są z tytułowym Siggim. To on wychodzi na pierwszy plan, dzięki czemu możemy go bliżej poznać i zżyć się z nim od początku do samego końca.
Aby uniknąć niepotrzebnych spojlerów, nie będę skupiać się na akcji ani nawet próbować analizować książki pod kątem gatunkowym. Wspominałam o tym w recenzji pierwszej części, a z punktu widzenia zwykłej czytelniczki mogę tylko szczerze powiedzieć, że druga część nie trzyma w takim samym napięciu. Ale chyba też nie taki miał być jej cel. Zdaje się, że z thrillera psychologicznego Lenard i Mikołajczak odpłynęli w stronę prozy o cechach powieści społeczno-obyczajowej, co akurat jest dla mnie wielkim plusem. Jako fanka ich reportaży z Islandii, w Baldurze i Siggim chętnie doszukiwałam się ich dziennikarskiego warsztatu, dzięki któremu fikcja jest mocno podparta faktami i urozmaicona obserwacjami z terenu. Wiemy, że autorzy byli w Grenlandii i na potrzeby książki zjeździli Nuuk i okolice, co czuć w szczegółowych opisach miejsc akcji, a szczególnie próbie oddania ich klimatu. Samo to, że połowa akcji rozgrywa się na największej wyspie świata, nie tak jeszcze dobrze znanej polskiemu czytelnikowi jak oklepana już Islandia, było dla mnie miłym zaskoczeniem. Ale tak jak wcześniej Islandię w swoich reportażach, autorzy pokazują nam Grenlandię żywą: nieupiększoną, a nawet odpychającą. Trudno zaprzeczyć, że w usta bohaterów wkładają własne opinie o wyspie lub zasłyszane informacje. Znajdujemy tu więc zarówno stereotypowy obraz Grenlandczyków jako ludzi łatwo ulegających uzależnieniom, niedbającym o czystość środowiska, mających trudność ze znalezieniem pracy, marzących o opuszczeniu swoich klaustrofobicznych wiosek. Z drugiej strony rozmówcy Baldura bronią swojej ojczyzny, nawet jeśli potencjalnie wpisują się w tę kliszę, równoważą te zewnętrzne, krzywdzące opinie na ich temat z własną perspektywą. Dlatego na kartach powieści zasugerowane są główne problemy społeczeństwa grenlandzkiego: sprzeczne zdania dotyczące dążenia do niepodległości, stosunek do natury i środowiska wynikający z tradycji, w tym chyba najbardziej kontrowersyjne polowanie na niedźwiedzie polarne i jedzenie surowego mięsa. A przecież mieszkańcy Nuuk to ludzie tacy jak my: mający supermarkety z mrożoną pizzą, dostęp do internetu, wypasione samochody, modnie urządzone domy. Mam wrażenie, że Siggi pozwoli nam okiełznać trochę egzotyczne spojrzenie na Grenlandczyków, przy jednoczesnym trzeźwym, obiektywnym pokazaniu społeczeństwa borykającego się z uniwersalnymi problemami, które nie znają granic ani narodowości.
To samo dotyczy przecież również Islandii. Rozmowy Baldura z Grenlandczykami mówią też dużo o samych Islandczykach. „Mała Wyspa pomiędzy Grenlandią a Danią” jest tu często idealizowana, a przynajmniej traktowana jak optymalne ogniwo pomiędzy słabo zaludnionym „końcem świata”, który pomimo ogromnego terenu wydaje się po prostu za ciasny a „mniejszym złem”, byłym kolonizatorem, którego mieszkańcy nierzadko uprawiają hyggerasizm. My w Polsce też często jeszcze idealizujemy Islandię, jak cytowani przez Baldura turyści pytamy z rozmarzonym wzrokiem „Jacy są Islandczycy”?, oczekując opowieści o żyjących w zgodzie z naturą i wierzących w elfach gościnnych poczciwcach. Ale treść Siggiego jednoznacznie wyprowadza nas z błędu: Islandczycy są tacy jak wszyscy, a może czasami nawet bardziej rozpuszczeni, zepsuci, samolubni i przekonani o własnej wyższości. Jak w każdym wysoko rozwiniętym i bogatym kraju najmniej przyjemne obowiązki powierzają imigrantom, traktują ich czasem jak podludzi. Czy praca osób sprzątających w hotelach lub innych miejscach związanych z przemysłem turystycznym w Islandii zawsze wiąże się z dyskryminacją, a przynajmniej nierównym traktowaniem w zależności od kraju pochodzenia? Czy przestępstwa skierowane do nie-Islandczyków traktowane są przez islandzką policję i społeczeństwo inaczej? No i jaka jest naprawdę islandzka Polonia – czy w tej mniejszościowej grupie również dochodzi do hierarchii i klasizmu? W końcu Baldur, z pochodzenia Polak, z lekką pogardą wypowiada się o pijanych Polakach lecących do pracy fizycznej w Grenlandii. Słychać tu echa kontrowersyjnej książki „Nie jestem Twoim Polakiem” Ewy Sapieżyńskiej, lecz Lenard i Mikołajczak, nawet jeśli w pisaniu książki mogli posługiwać się osobistymi doświadczeniami wieloletniej imigracji, zdają się nikogo nie oceniać. Jednoznacznymi czarnymi charakterami są tylko toksyczni przemocowcy, ludzie z chciwości gotowi zdradzić najlepszego przyjaciela, męczyciele zwierząt i złodzieje. Choć i tu zbrodnia i kara nie zawsze mają wyraźne kontury.
Siggi, druga w powieść z serii „Wyspy Białego Słońca” to swoista diagnoza nordyckiego społeczeństwa, napisana przez osoby związane z nią od dawna. Słyszę czasem, że nie powinnam wypowiadać się o Islandii, bo nigdy tam nie mieszkałam. Owszem, nie mam wiedzy praktycznej wynikającej z życia na Wyspie, ale moje zainteresowanie Islandią bierze się przede wszystkim z tekstów kultury, którymi od lat zajmuję się mniej lub bardziej naukowo. To z nich czerpię obraz Islandii – jednostronny, wyobrażony, romantyczny, który paradoksalnie pozwala mi przyjąć obiektywną, zewnętrzną pespektywę. Czerpię przyjemność z tego, że z informacji z pierwszej ręki mogę wybrać dla siebie to, co podsyca moją fascynację Islandią. A Siggi jest świetną lekturą poszerzającą mój obraz tego kraju, o którym od dawna przecież wiem, że daleki jest od ideału. Czy proza Lenard i Mikołajczaka to próba obrzydzenia Islandii? To tylko subiektywna wizja kraju, w którym – jak wszędzie – życie może być zarówno udane, jak i pełne kłód pod nogami. Autorzy nie robią z siebie specjalistów od społeczeństwa islandzkiego (bo, uwaga hejterzy!, samo mieszkanie w danym miejscu z nikogo nie robi ekspertów od kultury danego kraju…), ale pokazują nam swoją Islandię. Być może wielu osobom przyjdzie nie zgodzić się z tym opisem, podobnie jak z przedstawioną tu wizją Grenlandii. Ale cieszy mnie, że „Wyspy Białego Słońca” to opowieść o całej Północy, z jej niezaprzeczalnymi zaletami (piękne widoki) i nieuniknionymi wadami.
A propos wad: jak już wspominałam, tym razem opowieść inaczej trzyma w napięciu, przez co czasem gubiłam wątki i niektóre informacje nie zostawały mi w głowie. Może to roztrzepanie podczas lektury, na szczęście dzięki dostępowi do Empik Go* wróciłam do treści książki raz jeszcze – tym razem w formie audiobooka. Już pierwszy Baldur od premiery dostępny był w formie słuchowiska, czytanego przez Piotra Głowackiego, ale wówczas nie zdecydowałam się na przesłuchanie. Tym razem, zachęcona faktem, że treści książki towarzyszą również nagrania terenowe wykonane podczas podróży autorów do Grenlandii, postanowiłam zaryzykować. Niestety, pomimo całej mojej sympatii dla aktora, czasami jego interpretacja postaci była tak irytująca, że nie pozwalała mi wczuć się w historię. Gdy dałam nagraniu drugą szansę, doceniłam bezbłędne wprowadzenie nastroju dzięki dobrze dobranej muzyce, ale nadmiar niektórych dźwięków wytrącał mnie z tego transu. Lubię audiobooki, doceniam dobrze wyprodukowane słuchowiska, ale tutaj nie zdecydowano się ani na jedno, ani na drugie. Głowacki próbował modulować głos w zależności od postaci (często nieudolnie), a nadmiar zbędnych dźwięków, takich jak stukanie w telefon czy szelest kurtki, zdawały mi się niemal obrażać czytelnika obdarzonego choćby standardową wyobraźnią. Dlatego trzecią część trylogii skonsumuję już chyba tylko w formie papierowej, chyba że autorzy czymś mnie jeszcze zaskoczą.
*Za egzemplarz recenzencki w formie papierowej oraz dostęp do audiobooków na platformie Empik Go dziękuję wydawnictwu.