U Islandzkich plastyków (część 2)

Udało mi się dotrzeć do całej książki Bohdana Czeszko Inne miejsca (Warszawa 1966). Kontynuuję więc publikację fragmentów poświęconych islandzkim rzeźbiarzom.

Wcześniej publikowałam część opisującą wizytę w domu-pracowni Ásmundura Sveinssona (link poniżej), a teraz wstawiam kolejny fragment:

W kilka dni później odwiedziliśmy Olafsona [Sigurjón Ólafsson]. Mieszka on na innym przedmieściu. Nie ma tam willi tchnących wygodą lecz baraki z falistej blachy, pozostawione przez alianckie wojska, które stacjonowały przed kilkunastu laty na Islandii (…)

Baraki stoją bezładnie po obu stronach krzywej, szutrowatej drogi. Z biegiem lat poobrastały zielskiem, pomalowano je na różne kolory, zardzewiały i pozapadały się w grunt. Mieszkańcy dobudowali komórki i składziki. Kiedy nie leje, nie siąpi i nie mży, na sznurach suszy się bielizna. Gdzieniegdzie przytulony do półokrągłej ściany stoi wrak samochodu, uruchamiany wielkim nakładem pracy. Dzieciaki są w tej dzielnicy wścibskie, ciekawe i pozbawione rezerwy wdrożonej przy pomocy tego, co nasze babki nazywały dobrym wychowaniem.

(…)
Na krańcu tego reykjavickiego “cudu w Mediolanie” mieszka Olafson. W “beczce śmiechu” ma pracownię, przechodzi z niej bezpośrednio do drewnianego, pomalowanego na piernikowy kolor domku. Za domem jest czarny, skalisty obryw i Ocean Atlantycki. W czasie sztormu ocean puka do okien Olafsona. Przed domem stoi kilka rzeźb, a jego wnętrze pełne jest ciepła, prostoty, piękna. Chłopski stół sąsiaduje z fotelem własnego pomysłu i dobrą tkaniną. (…)

Olafson jest rzeźbiarzem o dużym dorobku. Studiował w Danii i tam pozostawił następnie wiele swych prac. Jego rzeźby zdobią duńskie miasta. W Reykjaviku na skwerach widziałem dwie jego prace o charakterze pomnikowym – portrety mężów, którzy zasłużyli na pamięć potomnych swą działalnością dla powszechnego dobra. Rzeźby te wyróżniają się wśród reykjavickich pomników bezpretensjonalnością, prostotą i świetną robotą rzeźbiarską.

Pragnąłbym uspokoić tych czytelników, którzy skłonni są do wykonania gestu machnięcia dłonią: “znamy takich rzeźbiarzy od pomników”… Portretowe prace Olafsona posiadają nowoczesną koncepcję rzeźbiarską, to nie są eksponaty do gabinetu figur woskowych, a ich realizm proszę mu darować. Ostatecznie skoro miasto chce mieć pomnik Fridrika Fridriksona, trudno zaproponować coś w rodzaju dziurawej batysfery.

Olafson odbył inną drogę niż starzeć Swenson. Odszedł od realizmu poszukując maksymalnej prostoty wyrazu. Interesował się egzotyczną rzeźbą prymitywną. W portowej dzielnicy opodal nadbrzeża, gdzie cumują rybackie kutry, przy ustronnej uliczce obok domu, w którym zamieszkuje jeden z przyjaciół rzeźbiarza, stoi kolorowy, wesoły totem. Echo rozważań nad sztuką prekolumbijską odczytać można z rzeźby Olafsona, stojącej w reykjavickim muzeum. O poszukiwaniu prostoty świadczą także podejmowane przezeń próby zobaczenia form organicznych, przynoszonych przez samą naturę. Próby te nie mają oczywiście nic wspólnego z dziwactwami secesji…

Olafson nie sprawia wrażenia artysty “urządzonego”, jest niecierpliwy, atakujący… Wizytę w tym domu, ogrzaną gościnnością młodej i pełnej wdzięku żony rzeźbiarza, zaliczam do najlepszych wspomnień islandzkich.

Czytaj więcej:

U Islandzkich plastyków (część 1)

Fragment pochodzi z książki Bohdana Czeski “Inne miejsca”.

U Islandzkich plastyków (część 1)

Ostatnio wpadła w moje ręce Skandynawia w oczach Polaków. Antologia, opracowana przez Zenona Ciesielskiego (Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1974), a w niej bardzo interesujący tekst Bohdana Czeszko.

Bohdan Czeszko (1923-1988), prozaik, publicysta, przebywał w początkach lat sześćdziesiątych wraz z polską delegacją kulturalną w Islandii. Relacjonuje on swój pobyt w publikacji Inne miejsca (Warszawa 1966), a w wybranym przez Zenona Ciesielskiego fragmencie opisuje wizytę u dwóch islandzkich rzeźbiarzy. Poniżej zamieszczam pierwszą część tego fragmentu:

Koncepcja naszego wyjazdu do Islandii mglista była jak sama Islandia. Miała się koncepcja wyklarować w trakcie pobytu, w świetle zastanych okoliczności. Nie będę jednak na tyle zadufany, aby twierdzić, że się wyklarowała.

Spokój nasz zniszczył Kjartan – człek nieprzewidywany. Przyszedł na przyjęcie dyplomatyczne, w którym uczestniczyliśmy. Stał skromnie w kąciku i pykał małą fajeczkę. Z powołania Kjartan jest artystą grafikiem, ale ponieważ nie może wyżyć z robót artystycznych, pracuje w jednym z wielu przedsiębiorstw rybackich Reykjaviku. Młody ów artysta był na warszawskim festiwalu młodzieżowym i teraz, choć mógł był bardzo łatwo kłopot zdjąć z głowy, podjął się niewdzięcznej funkcji Wergiliusza. Oprowadzała nas, gdzie się dało. Suszył głowę ludziom, otwierał drzwi obcych domów. Bardzo szczodrobliwie odpłacał za gościnę w Polsce, nie żałował swego czasu i służył nam swymi znajomościami. W ten sposób odwiedziliśmy kilka pracowni islandzkich plastyków. (…)

Nieoceniony Kjartan wsadził nas do autobusu i zawiózł do rzeźbiarza nazwiskiem Swenson [Ásmundur Sveinsson]. Swenson pobudował sobie na przedmieściu dom stanowiący jedną z osobliwości Reykjaviku. Jest to budynek przypominający zarazem bunkier obronny i obserwatorium astronomiczne. Ciężka, graniasta bryła, zwieńczona półkulistą kopułą i podparta od strony głównego wejścia dwoma pylonami w kształcie mocarnych klinów.

Dom stoi na wzniesieniu samotny, betonowy i ciężki wśród zieloności traw porastających posesję. Przez drogę sąsiadują z nim świeżo pobudowane, wyciągnięte pod sznur, absolutnie higieniczne wille reykjavickich mieszczan, wille jak bombonierki.

Na domiar złego Swenson otacza obecnie swój bunkier półkolistym pawilonem o ukośnym szklanym dachu. W pawilonie tym będzie się mieścić w niedalekiej przyszłości pracownia i będą miały swe miejsca rzeźby, które teraz stoją na łące lub stłoczone zostały w pomieszczeniach wewnątrz domu.

Kiedy zbliżaliśmy się, Swenson kończył drzemkę. Spał na derce – wśród pokosów świeżo nasieczonej trawy. Podniósł się i szedł ku domowi, a mijając rzeźby dotykał ich dłońmi. Jest mały, siwy i zgarbiony. Porusza się ociężale. Ubrany był w bury, zniszczony sweter, drelichowe spodnie i trampki. Przywitał nas z zakłopotaniem i poprosił do wnętrza domu, które okazało się ciasne i niewygodne.

W kopule mieści się podręczny warsztat ślusarsko-kamieniarki, o ile cokolwiek może się zmieścić w okrągłym pokoju. W punkcie centralnym podłogi zagnieździło się dzwoniące echo, świdruje w uszach, a kroki jego mogłyby stanowić akustyczny efekt do słuchowiska o duchach w opuszczonym zamczysku.

Swenson prezentował nam swe rzeźby jakby mimochodem, jakby starając się odwrócić od nich naszą uwagę. Chętniej pokazywał nam narzędzia własnego wyrobu (zapamiętałem drewniany młot, sporządzony z sękatego klocka dębowego i korbowodu od spalinowego motoru) oraz kupione (zapamiętałem ciężki, twardy młotek, wykonany z nylonu – ponoć nie do zdarcia).

Swenson w twórczości swej, w ciągu wielu lat, stopniowo odchodził od realizmu, początkowo ku ekspresyjnemu kubizmowi, nakazującemu myśleć o bardzo silnym wpływie Picassa, a ostatnio ku abstrakcji. Jego prace najbardziej aktualne to w większości abstrakcyjne konstrukcje, wykonane z metalu. Swenson eksperymentował także w kierunku “mobilów” – rzeźb ruchomych. Wyniki tych prób pokazywał nam w postaci konstrukcji posiadającej ruch podobny do ruchu wagi. Rzeźba nie posiada poruszającego ją mechanizmu – trzeba ją trącić dłonią.

Rozmawialiśmy niewiele i powoli. Później Swenson założył okulary i oglądał polskie wydawnictwa z dziedziny plastyki, jakie przynieśliśmy ze sobą. Podobały mu się. Zwrócił uwagę na fotografię rzeźby Aliny Szapocznikow, wystawionej niegdyś w Arsenale. W pewniej chwili wyciągnął z kieszeni spodnie małe, drewniane puzderko, postukał palcem w wieczko i zażył solenny niuch tabaki. Kjartan napomknął o tym, że Swenson jest z pochodzenia chłopem.

Dzisiaj, kiedy przypominam sobie spotkanie z nim, wydaje mi się, jakby wszystko, co mnie w ów jasny podbiegunowy wieczór otaczało, było obrazem zmagania. Ten zgarbiony człowiek o ciężkich, rozbitych i zrogowaciałych dłoniach, ubrany tak ubogo, jak nie ubierają się do pracy reykjaviccy dokerzy, jego grzybowaty, ciężki dom, niuchanie tabaki przy wykuwaniu abstrakcyjnych “mobilów”, wszystko to wydaje mi się wielką i urzekającą gmatwaniną sprzeczności.

Całość można znaleźć we wspomnianej antologii albo w publikacji “Inne miejsca” Bohdana Czeski. Część dalsza fragmentu zostanie opublikowana za tydzień.

Domy-muzea artystów nordyckich cz. 2 🏠

Domy-pracownie artystów, które przekształcono w muzea, był bardzo popularne na przełomie XIX i XX wieku. W Finlandii, Norwegii i Islandii znajdziemy wiele ich przykładów. 

Czy wiesz, że…

🏠 muzeum Akselego Gallen-Kalleli można zwiedzać wirtualnie? Jest to możliwe na stronie muzeum.

🏠 obok Halosenniemi , czyli chatki Pekki Halonena nad jeziorem Tuusula znajdował się obowiązkowo oddzielny budynek na saunę?

🏠 idea posiadania domku letniskowego z widokiem na jezioro była częścią fińskiego narodowego romantyzmu? Brała swój początek z karelianizmu, czyli nurtu związanego z regionem Karelii, szczególnie ważnej dla tożsamości narodowej Finów w tym czasie.

🏠 Gallen-Kalela posiadał też swój drewniany domek nad jeziorem? W Ruovesi można zwiedzać Villę Kalela, pierwszy dom-pracownię artysty.

🏠 gmach Muzeum Gustava Vigelanda reprezentuje neoklasycyzm? Ten kierunek w architekturze łączy dawne style klasyczne, przede wszystkim starożytnej architektury greckiej i rzymskiej z renesansem i klasycyzmem XVIII-wiecznym. Projektant gmachu, Lorentz Ree, otrzymał za niego nagrodę Fundacji Houen Foundation wraz z Carl em Buch w 1926 . Wnętrza budynku zaprojektował natomiast sam Vigeland.

🏠 Gustav Vigeland miał brata, również artystę? Emanuel Vigeland znany jest przede wszystkim z dekoracji wnętrz, w tym kościelnych. Do jego najważniejszych dzieł należy Tomba Emmanuelle, czyli jego własne mauzoleum w Oslo. Podobno Emanuel zawsze był zazdrosny o sławę brata, dlatego dzieło okalające jego grób pełne jest humoru i groteski. Dzisiaj jest to część Muzeum Emanuela Vigelanda.

🏠 projekt Muzeum Einara Jónssona zaproponował sam Guðjón Samúelsson? Ten najważniejszy architekt islandzki XX wieku był wówczas jeszcze studentem, a choć jego propozycja została odrzucona, wiele lat później zrealizował w tym miejscu swój najważniejszy projekt: Hallgrímskirkja.

🏠 na krótko przed swoją śmiercią Ásgrímur Jónsson przekazał swój dom i kolekcję miastu Reykjavík? Zbiór liczył 192 obrazów olejnych oraz 277 akwareli wraz z wieloma szkicami oraz meblami i przedmiotami prywatnymi. Muzeum artysty należy teraz do Galerii Narodowej Islandii.

Więcej o wymienionych artystach dowiesz się z filmu na kanale Utulę Thule mówi o sztuce Północy:

https://www.youtube.com/watch?v=ChrHqpU9fXU

OBRAZY I ZDJĘCIA UŻYTE W FILMIE

  1. Akseli Gallen-Kallela, szkic pracowni w Tarvaspää, 1911, zdjęcie: GKM, źródło: www.gallen-kallela.fi/en/the-history-of-tarvaspaa/
  2. Zdjęcia z archiwum Akselego Gallen-Kalleli, źródło: www.gallen-kallela.fi
  3. Zdjęcia zameczku oraz Vilii Linudd, źródło: Wikimedia Commons.
  4. Zdjęcia wnętrz zameczku w Tarvaspää, źródło: www.gallen-kallela.fi
  5. Akseli Gallen-Kallela, Pracownia w Tarvaspää w budowie, bez daty.
  6. Akseli Gallen-Kallela, Tryptyk Aino, 1891, Ateneum, Helsinki, źródło: Wikimedia Commons.
  7. Akseli Gallen-Kallela, Jezioro Keitele, 1904–1906, National Gallery, Londyn
  8. Pekka Halonen, Zachód słońca nad jeziorem Tuusula (fiń. Auringonlasku Tuusulanjärvellä), 1902
  9. Zdjęcia Halosenniemi, źródło: www.halosenniemi.fi
  10. Zdjęcia z archiwum Pekki Hallonena, źródło: www.halosenniemi.fi
  11. Pekka Halonen, Świt (fiń. Kesämaisema), 1926.
  12. Pekka Halonen, Odbicia światła na leśnym jeziorze (fiń. Heijastuksia metsälampi)., 1920.
  13. Zdjęcia Halosenniemi, źródło: www.visittuusulanjarvi.fi.
  14. Pekka Halonen, Letni wieczór na plaży (fiń. Kesäilta Rannalla) 1918, źródło: Bukowskis.
  15. Pekka Halonen, Jesienny pejzaż (fiń. Pilviä Tuusulanjärven yllä), 1914
  16. Pekka Halonen, Łagodny dzień zimowy, 1929, źródło: artnet.
  17. Pekka Halonen, Półwysep Neiet (fiń. Neiet niemien nenissä), 1895.
  18. Pekka Halonen, Wybrzeże jeziora Tuusula, 1922.
  19. Jedna z galerii w Muzeum Vigelanda, zdjęcie: Hans Olav Lien, źródło: Wikimedia Commons.
  20. Zdjęcie Kaleli w Ruovesi, autor: Tuppence1 , źródło: Wikimedia Commons.
  21. Zdjęcie gmachu Muzeum Vigelanda, Vigeland Museum, south of Frogner Park, źródło: Wikimedia Commons.
  22. Vigelandsmuseet. Foto: Anders Beer Wilse, 1932. Oslo Museum, źródło: https://museumsordningen.wordpress.com/2016/05/page/2/
  23. Gustav Vigeland i sitt nyopppførte atelier, Foto: Vigelandmuseets samling
  24. Zdjęcia wnętrz mieszkania Gustava Vigelanda, Foto: Vigelandmuseet
  25. Zdjęcia wnętrz mieszkania Gustava Vigelanda, źródło: VIGELANDS ATELIER OG BOLIG – VIGELANDMUSEET. 212/ 663 Nobels gate 32.
  26. Lorentz Ree, Projekt pracowni Vigelanda (norw. Situasjonsplan for Vigelands atelier), 1921,  źródło: Oslo Byarkiv, VIGELANDS ATELIER OG BOLIG – VIGELANDMUSEET. 212/ 663 Nobels gate 32.
  27. Jedna z galerii w Muzeum Vigelanda, źródło: www.vigeland.museum.no/en/collection/permanent-exhibition
  28. Zdjęcie Gustava Vigelanda, zdj. Anders Beer Wilse, 1929, źródło: Galleri Nor Tilvekstnummer: NF.WA 03133 Internnr: NBR9407:0217
  29. Archiwalne zdjęcia Muzeum Einara Jónsonna, źródło: http://www.lej.is/en/museum/history/
  30. Zdjęcia gmachu Muzeum Einara Jónssona, źrodło: John Clair Miller Collection https://digital.library.cornell.edu/catalog/ss:18860823
  31. Fragment filmu z pokazem wnętrz Muzeum Einara Jónssona, Einar Jonsson art museum, autor: Hnitbjorg, źrodło: https://www.youtube.com/watch?v=N0VtTAVyt2o
  32. Zdjęcie gmachu Muzeum Ásgrímura Jónssona, źródło: https://www.myguidereykjavik.com
  33. Zdjęcia wnętrz Muzeum Ásgrímura Jónssona, źródło: tripadvisor.com
  34. Zdjęcia artysty i wnętrza Muzeum Ásgrímura Jónssona, źródło: https://www.listasafn.is/
  35. Zdjęcie domu-muzeum Jeana Sibeliusa, Ainola, Residence of Jean Sibelius in Järvenpää, Finland, autor: Mika Pöpken – MJP, źródło: Wikimedia Commons.
  36. Zdjęcie Muzeum Augusta Strindberg, Blå tornet, Strindberg Museum, Stockholm, autor: Udo Schröter, źródło: Wikimedia Commons.

Czytaj więcej:

Domy-muzea artystów nordyckich cz. 1 🏛

Muzeum Narodowe – czyli jakie? Muzea Islandii

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci.

Muzeum Narodowe – czyli jakie? Muzea Islandii

Jako Warszawianka na hasło „Muzeum Narodowe” myślę: Matejko, sztuka średniowieczna, Faras.  Jako wielokrotnie odwiedzająca muzea narodowe w innych polskich miastach – Krakowie, Gdańsku, Poznaniu, Wrocławiu, Szczecinie – kojarzę te kolekcje głównie z malarstwem, grafiką i rzeźbą.

Zbiorami z przekroju całej historii sztuki: od starożytnej, po współczesną. Dziełami tak polskich, jak i zagranicznych artystów. Muzeum Narodowe – czyli muzeum sztuki. Co jednak spotykam w islandzkim Muzeum Narodowym (Þjóðminjasafn Íslands)? Znaleziska archeologiczne, dokumenty, wypchane okazy lokalnej fauny, pamiątki przeszłości. Są też dzieła sztuki, ale stanowią tylko margines kolekcji; gmach przy Suðurgata w Reykjaviku jest bowiem bardziej muzeum historycznym, niż galerią sztuki.

Listasafn Íslands 135 ára – ókeypis aðgangur | Fréttir | Listasafn ...
źródło: www.listasafn.is

Bywalec reykiawickich muzeów powinien od razu mnie sprostować: jest przecież w stolicy Islandii także Narodowa Galeria Sztuki, Listasafn Íslands. Islandczycy mają więc zarówno Muzeum Narodowe, jak i Galerię Narodową, gdzie podział charakteru kolekcji wydaje się jasny: w pierwszym zabytki historyczne, w drugim dzieła sztuki. Polskie wyobrażenie o muzeum narodowym jest zgoła inne: we wszystkich sześciu przypadkach są to przede wszystkim kolekcje obrazów i rzeźb, a nie pamiątek historycznych. Są też narodowe galerie sztuki (takie jak Zachęta czy krakowskie Sukiennice), ale właściwie brakuje w Polsce solidnego odpowiednika Þjóðminjasafn Íslands. Wszystkie historyczne pamiątki polskie rozproszone są po całym kraju; w skarbcu na Wawelu, w miejskich muzeach historycznych (jednak z nazwy nie narodowych), w zamkach i pałacach udostępnionych dla zwiedzających.

Narodowe Muzeum Islandii- Þjóðminjasafn Íslands – ICELAND NEWS
źródło: https://icelandnews.is/

Cały ambaras tkwi nie w logistyce muzealnej czy rozmiarze i charakterze zbiorów obu krajów, ale z nazw instytucji, i ich różnych tłumaczeń. Nazwy obu wymienionych muzeów islandzkich tłumaczymy jako „Narodowe” poprzez ich oficjalne angielskie nazwy, jednak w oryginalne mamy po prostu „Íslands”, czyli: islandzkie, należące do Islandii. Natomiast ukryte w oryginalnej nazwie „safn” oznacza zbiór, kolekcję (Listasafn = Kolekcja Obrazów, Þjóðminjasafn = Zbiory Dziedzictwa Narodowego), nie ma więc większej dystynkcji między muzeum a galerią. Angielska, a za nią polska nazwa została więc dostosowana do światowych standardów, gdzie nadrzędną nazwą instytucji muzealnej pozostaje muzeum (z greckiego „świątynia, siedziba muz”). Dla tłumacza „Íslands” oznacza tyle, co „narodowe”, choć jak się zastanowić, nie jest to jednak to samo.

Narodowe – czyli jakie? Warszawskie muzeum powstało w roku 1862 jako Muzeum Sztuk Pięknych i zostało przemianowane na „Narodowe” dopiero w 1915 roku. Gdańskie było najpierw Muzeum Miejskim, wrocławskie – Państwowym, szczecińskie – Muzeum Pomorza Zachodniego, poznańskie również otrzymało miano Narodowego kilka dekad po otwarciu. Pierwszą instytucją „Narodową” było muzeum w Krakowie – założone w 1879, wówczas z siedzibą w Sukiennicach. Pozostałe instytucje otrzymały nazwę „Narodowe” dopiero w XX wieku (najpóźniej w przypadku Gdańska, bo dopiero w 1972 roku). W głównej mierze proces nadawania poszczególnym kolekcjom miana „narodowych” miało związek z ważnymi wydarzeniami w historii Polski, być może miało również charakter propagandowy. Narodowe, czyli polskie, nasze, wspólne. Na złość zaborcom czy komunistom.

Wnętrze Muzeum Narodowego w Reykjaviku.

Słowo „naród” ma specyficzną konotację. Większość słownikowych i encyklopedycznych definicji podaje, że to „ogół mieszkańców pewnego terytorium mówiących jednym językiem, związanych wspólną przeszłością oraz kulturą, mających wspólne interesy polityczne i gospodarcze”. Tym samym muzeum narodowe to takie, które reprezentuje przeszłość i wspólnotę narodową poprzez gromadzone zbiory. Wówczas bliżej tej definicji byłoby islandzkie Muzeum Narodowe, którego wizyta pozwala nam prześledzić dzieje Islandii i proces budowania się narodowej tożsamości. Polski charakter tych muzeów sugerowałby, że dziedzictwo narodowe równa się sztuce narodowej, a więc wizje artystów są bardziej reprezentatywne dla historii Polski niż dokumenty, mapy i pamiątki historyczne. Zważywszy na złożoność dziejów polskich, w tym dominację narracji (neo)romantycznych w historii Polski, nie dziwi mnie, że muzeum narodowe to takie, które prezentuje malarstwo historyczne i dzieła największych polskich malarzy. Jeśli popatrzymy na polskie podręczniki historii, często ilustrowane są obrazami Matejki czy Kossaków. Obowiązujący w wyobraźni zbiorowej wygląd twarzy polskich władców również opiera się na wizji artysty: słynnym poczcie królów polskich pędzla Marcello Bacciarellego z Zamku Królewskiego, czy serii portretów autorstwa Jana Matejki. Jak uczymy się w szkole: nie byłoby Polski i zachowanego języka, tradycji bez artystów, którzy poprzez sztukę zachowywali pamięć o przeszłości. Być może właśnie dlatego w naszych muzeach narodowych pokazuje się obrazy, a nie wypchane zwierzęta.

Islandczycy pojmują jednak naród inaczej. Ich historia różni się od polskiej, a jednak oba kraje łączy długa zależność od innych państw, w Islandii sytuacja ta trwała nawet znacznie dłużej, niż w Polsce. Islandzka Listasafn Íslands została założona w 1884 roku z pobudek patriotycznych przez Björna Bjarnarsona, Islandczyka mieszkającego w Kopenhadze. Celem Bjarnarsona było utworzenie w Reykjaviku kolekcji sztuki narodowej, islandzkiej, choć paradoksalnie początkowo zbiory składały się wyłącznie z obrazów Duńczyków, którzy podróżowali na Wyspę by malować przyrodnicze cuda Islandii dla duńskiego króla.  Również z Kopenhagą łączą się początki Þjóðminjasafn, Muzeum Narodowego, powołanego w 1863 roku. Pierwszy kurator, Jón Árnarson, objął pieczę nad zbiorami, które pierwotnie przechowywano w stolicy Danii. Były to przede wszystkim manuskrypty i antyki, dlatego do 1911 muzeum nosiło nazwę Kolekcji Antykwarycznej. Dominantą kolekcji do dzisiaj są sagi (saga to zresztą po islandzku „historia”) i inne muzealia związane ze słowem, np. średniowieczne drzwi z Valþjófsstaður, ilustrujące historię o rycerzu i lwie. Można tu też oglądać zabytki z czasów wikingów czy islandzkie stroje ludowe.

Fragment kolekcji Muzeum Narodowego w Reykjaviku.

Muzeum narodowe – czyli jakie? Zarówno dla Polaków, jak Islandczyków tego rodzaju instytucja jest miejscem budowania tożsamości narodowej, skarbnicą symboli i archetypów, pamięcią o bohaterach czy ważnych postaciach literackich. Choć polskie i islandzkie wyobrażenie „muzeum narodowego” nie jest styczne, punktem zbiegu jest tutaj przede wszystkim funkcja placówki. Zarówno dzięki obrazom, jak i przedmiotom codziennego użytku zwiedzającym opowiada się historię kraju, budując narrację w sposób chronologiczny, często subiektywny, pokazujący dany naród z własnej perspektywy. Jest więc jednak w tym sposobie myślenia jakieś podobieństwo.

Czytaj więcej:

Zrealizowano w ramach programu stypendialnego Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego – Kultura w sieci.

You need to add a widget, row, or prebuilt layout before you’ll see anything here. 🙂

Kolejna podróż nieodbyta

Pamiętacie moje zapiski z podróży nieodbytej? Wyobrażałam sobie w nich jak wyglądałaby moja podróż dookoła Islandii jeszcze zanim po raz pierwszy się tam wybrałam.

Gdyby nie obecna sytuacja, od niemalże tygodnia wędrowałabym po Islandii w towarzystwie Magdy Bobryk. Poznałyśmy się na moim Dniu Islandzkim i to było wzajemnie porozumienie od pierwszego wejrzenia. Od wspólnego rozwiązywania supełków papierowych flag islandzkich, nasza znajomość rozwinęła się do wspólnych planów objechania Wyspy szlakiem muzeów. Bilety kupione, lista muzeów spisana, do spakowania walizek brakowało tylko pogody bliżej-długoterminowej, żeby oszacować liczbę ciepłych skarpet. Cieszyłam się na ten wyjazd jak dziecko, zapisałam złotymi literami daty wyjazdu w moim islandzkim kalendarzu. I już zacierałam ręce na to ponowne spotkanie po latach, bo ostatni raz byłam na Islandii w styczniu 2019 roku.

A potem nastąpił koronny krach, a w raz z nim poleciały nasze plany i marzenia. Czy na pewno? Ja głową jestem na Islandii, robię wszystko, by zaklinać nieciekawą koronową rzeczywistość. Tak więc napiszę Wam, jak wygląda(łaby) nasza podróż po Islandii.

Jest dzień 5. naszej wyprawy. Nogi cierpną mi już od przyciasnych butów, choć jeszcze dwa miesiące temu moje ulubione trapery pasowały idealnie. Ale stopy spuchły od chodzenia, a wełniane skarpety przepełniły czarę. Marzę o tym, żeby je w końcu zdjąć i położyć bose stopy na desce rozdzielczej. Ale nie zrobię tego Magdzie. Kieruje już drugi dzień z rzędu, bo ustaliłyśmy, że tu – w Fiordach Zachodnich – powinien dowodzić bardziej doświadczony kierowca. Jestem więc jej drugą parą oczu, wyglądam na drogę i pobocze, tak jakby łudząc się, że przewidzę wyskok jakieś owcy czy wyjeżdżające zza zakrętu samochody. Ale trudno się skupić, widoki przyciągają całym swoim powabem, te piękne zielono-fioletowe stoki soczyste nawet wczesną wiosną.

Choć droga jest tylko jedna, rzucam oko na mapę. Przezorna Magda załadowała w swoim smartfonie taką off-line, na której zaznaczyłyśmy interesujące nas muzea. Stworzenie listy zajęło jedno popołudnie, ale uzgodnienie, ile punktów uda nam się zrealizować – o wiele dłużej. Upierałam się na galeriach sztuki, Magda wyszukiwała jednak niewielkie centra kultury i muzea narracyjne. W końcu uzyskałyśmy jako-taki konsensus i zaczęłyśmy podróż w kierunku całkiem przewidywalnym. Wynajętym samochodem z Keflaviku od razu Jedynką na południe, żeby jeszcze przed końcem dnia ujechać jak najdalej na wschód Wyspy. Udało mi się przekonać Magdę, że jeśli naprawdę się postaramy, uda nam się zrealizować w tydzień punkty od Fjarðabyggð przez Húsavík na północ i aż do Fiordów Zachodnich, z finałem w Reykjaviku. 

Wbrew obawom, idzie nam całkiem nieźle. Jak dotąd wszystko niemal zgodnie z planem, tylko do Muzeum Śledzia w Siglufjörður nie udało nam się wejść, bo mimo wcześniejszych ustaleń właściciel nie stawił się na miejscu o umówionej godzinie, żeby otworzyć nam zazwyczaj o tej porze zamkniętą wystawę. Nie odbierał telefonów, a my po rozprostowaniu kości i sfotografowaniu kolorowych budynków na tle malowniczego fiordu postanowiłyśmy pójść na obiad i ruszyć w dalszą drogę. Na pewno trzeba tu będzie wrócić jeszcze latem. Może dla samych śledzi nie chciałoby mi się fatygować, ale chętnie obejrzałabym kolekcję malarstwa Gunnlauga Schevinga czy  Juliany. Sveinsdóttir. Trudno, nie pierwsze to i nie ostatnie muzealne drzwi, których klamkę przyszło mi pocałować.

Przynajmniej odhaczyłam miejsca z wcześniejszych niezrealizowanych planów. W końcu udało mi się odwiedzić Muzeum Sztuki w Akureyri, dotąd zamknięte podczas moich pobytów w stolicy Północnej Islandii. Miałam ogromne szczęście, bo załapałyśmy się na instalację Hrafnhildur Arnardóttir, artystki, która reprezentowała Islandię na Biennale w Wenecji. Ale nawet tylko dla wystawy stałej, prezentującej malarstwo XX wieku, byłoby warto odwiedzić to miejsce ponownie. Aż dziw, że Magda wciąż gotowa jest na tour muzealny w Reykjaviku, skoro nawet najdzielniejsi miłośnicy sztuki po takiej dawce zazwyczaj wymiękają. To chyba jednak nie o sztukę chodzi. Tu patrzy się na pejzaż malowany olejem na płótnie, a potem wychodzi się na zewnątrz i widzi ten sam malowniczy krajobraz przed sobą. I dopiero rozumie się dobór kolorów, intensywność barw, nieskazitelność bieli na szczytach gór i soczystość zieleni mchów. Wciągamy to północne powietrze na zapas i jedziemy dalej, podbijać Fiordy Zachodnie.

A więc minęła już połowa naszego wyjazdu, a my jesteśmy w drodze do Hólmavíku. Nie byłam jeszcze w tamtejszym Muzeum Czarów i Czarnej Magii i pewnie nigdy bym tam nie pojechała, ale zdjęcia Magdy i zachęty znajomych miłośników Islandii zmieniły moje konserwatywne podejście do nazywania muzeami wyłącznie tych instytucji, w których prezentuje się obrazy i rzeźby. Liczę na pozytywne zaskoczenie, bo za listę muzeów w tej części Islandii odpowiadała Magda. To dzięki niej jedziemy do wielu niezwykłych i rzadziej uczęszczanych miejsc, których nazw nie wolno mi jeszcze zdradzać. Najbardziej cieszę się jednak na spotkanie z rzeźbami Samúela Jónssona, bowiem w Selárdalur mamy być jutro późnym popołudniem. O tych rzeźbach rozmawiałam sporo z Piotrem Mikołajczakiem, współautorem reportażu Zostanie tylko wiatr…, i mam nadzieję nie odkryć na miejscu, że moje “fachowe uwagi” co do klasyfikacji stylu artysty były wierutnym kłamstwem.

Ale najbardziej czekam na lato. Przyjdzie dopiero w czwartek, przynajmniej tak twierdzą sami Islandczycy. Sumardagurinn fyrsti, czyli pierwszy dzień lata, przypada zawsze na czwartek między 19 a 25 kwietnia i gdy kupowałyśmy z Magdą bilety, cieszyłam się na to, żeby być na Islandii akurat w tym czasie. To już niedługo, lato tak blisko, a jednak jeszcze niedawno na północy widziałyśmy śnieg, a spanie w samochodzie mimo grubych polarów i śpiworów dostosowanych do minusowych temperatur każe mi wątpić, że lato faktycznie z dnia na dzień się pojawi.

Jestem jednak pełna nadziei, bo to nie o lato na zewnątrz chodzi, ale lato tu, w środku. Otwarta przestrzeń i świeże, czyste powietrze islandzkie rozbuchało we mnie chęć życia, a letnia energia, której nie można lekceważyć szczególnie tu, na zimnej Wyspie Lodu, rozsadza mnie od koniuszków palców u stóp po czubek głowy opatulonej czapką z Islandią i wiatroszczelnym kapturem. Myślę o lecie i już przestają mi ciążyć nogi, buty znowu zrobiły się wygodne, zza chmur wygląda słońce, a Magda właśnie zajechała na parking muzeum w Hólmavíku.

Może dowiem się, jak zaczarować to słońce, to niebo i to lato, żeby było we mnie zawsze, nawet gdy wyjadę z Islandii. 

Tekst powstał w ciepłym łóżku przy dźwiękach śpiewu ptaków z nagrań dostępnych na Spotify