Udało mi się dotrzeć do całej książki Bohdana Czeszko Inne miejsca (Warszawa 1966). Kontynuuję więc publikację fragmentów poświęconych islandzkim rzeźbiarzom.
Wcześniej publikowałam część opisującą wizytę w domu-pracowni Ásmundura Sveinssona (link poniżej), a teraz wstawiam kolejny fragment:
W kilka dni później odwiedziliśmy Olafsona [Sigurjón Ólafsson]. Mieszka on na innym przedmieściu. Nie ma tam willi tchnących wygodą lecz baraki z falistej blachy, pozostawione przez alianckie wojska, które stacjonowały przed kilkunastu laty na Islandii (…)
Baraki stoją bezładnie po obu stronach krzywej, szutrowatej drogi. Z biegiem lat poobrastały zielskiem, pomalowano je na różne kolory, zardzewiały i pozapadały się w grunt. Mieszkańcy dobudowali komórki i składziki. Kiedy nie leje, nie siąpi i nie mży, na sznurach suszy się bielizna. Gdzieniegdzie przytulony do półokrągłej ściany stoi wrak samochodu, uruchamiany wielkim nakładem pracy. Dzieciaki są w tej dzielnicy wścibskie, ciekawe i pozbawione rezerwy wdrożonej przy pomocy tego, co nasze babki nazywały dobrym wychowaniem.
(…)
Na krańcu tego reykjavickiego “cudu w Mediolanie” mieszka Olafson. W “beczce śmiechu” ma pracownię, przechodzi z niej bezpośrednio do drewnianego, pomalowanego na piernikowy kolor domku. Za domem jest czarny, skalisty obryw i Ocean Atlantycki. W czasie sztormu ocean puka do okien Olafsona. Przed domem stoi kilka rzeźb, a jego wnętrze pełne jest ciepła, prostoty, piękna. Chłopski stół sąsiaduje z fotelem własnego pomysłu i dobrą tkaniną. (…)Olafson jest rzeźbiarzem o dużym dorobku. Studiował w Danii i tam pozostawił następnie wiele swych prac. Jego rzeźby zdobią duńskie miasta. W Reykjaviku na skwerach widziałem dwie jego prace o charakterze pomnikowym – portrety mężów, którzy zasłużyli na pamięć potomnych swą działalnością dla powszechnego dobra. Rzeźby te wyróżniają się wśród reykjavickich pomników bezpretensjonalnością, prostotą i świetną robotą rzeźbiarską.
Pragnąłbym uspokoić tych czytelników, którzy skłonni są do wykonania gestu machnięcia dłonią: “znamy takich rzeźbiarzy od pomników”… Portretowe prace Olafsona posiadają nowoczesną koncepcję rzeźbiarską, to nie są eksponaty do gabinetu figur woskowych, a ich realizm proszę mu darować. Ostatecznie skoro miasto chce mieć pomnik Fridrika Fridriksona, trudno zaproponować coś w rodzaju dziurawej batysfery.
Olafson odbył inną drogę niż starzeć Swenson. Odszedł od realizmu poszukując maksymalnej prostoty wyrazu. Interesował się egzotyczną rzeźbą prymitywną. W portowej dzielnicy opodal nadbrzeża, gdzie cumują rybackie kutry, przy ustronnej uliczce obok domu, w którym zamieszkuje jeden z przyjaciół rzeźbiarza, stoi kolorowy, wesoły totem. Echo rozważań nad sztuką prekolumbijską odczytać można z rzeźby Olafsona, stojącej w reykjavickim muzeum. O poszukiwaniu prostoty świadczą także podejmowane przezeń próby zobaczenia form organicznych, przynoszonych przez samą naturę. Próby te nie mają oczywiście nic wspólnego z dziwactwami secesji…
Olafson nie sprawia wrażenia artysty “urządzonego”, jest niecierpliwy, atakujący… Wizytę w tym domu, ogrzaną gościnnością młodej i pełnej wdzięku żony rzeźbiarza, zaliczam do najlepszych wspomnień islandzkich.
Czytaj więcej:
U Islandzkich plastyków (część 1)