autor: Piotr Milewski
tytuł: Islandia albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat
wydawnictwo: Świat Książki
liczba stron: 256
Pamiętam, gdy po raz pierwszy czytałam XVII-wieczną relację Daniela Vettera z jego podróży na Islandię. BUW miał wyświechtaną i tanio wydaną wersję Islandii álbo Krotkie opisanie Wyspy Islandiy, ale dla nas w Studenckim Klubie Islandzkim ta niepozorna publikacja była niemal jak Biblia. Dzięki Piotrowi Milewskiemu i jego książce Islandia albo najzimniejsze lato od pięćdziesięciu lat, wracam do tych pierwszych zachwytów daleką Wyspą. Współczesny autor nawiązuje bowiem do relacji Morawianina nie tylko analogicznym tytułem swojego tekstu, ale również odwołuje się do Vettera w wielu miejscach. Każdy rozdział otwiera się cytatem z XVII-wiecznej Islandii, a pierwszy polski opis podróży na północną wyspę staje się inspiracją dla autora, który rusza w ślady czeskiego brata.
Ten zabieg stanowi największy atut książki. Choć czasem przytaczane fragmenty niekoniecznie korespondują z treścią danego rozdziału, wprowadzenie w postaci starej polszczyzny przypomina nam o tym, że uroków Islandii nie odkryli XX-wieczni turyści i emigranci. Ciekawy świata czeski podróżnik zwiedził ją 400 lat temu, bez tanich linii lotniczych i jeepów z napędem 4×4. Sprawozdania ze swego wyjazdu, podczas której uczestniczył na przykład w zgromadzeniu Althingu, nie ograniczył jednak do opisu kolejnych etapów podróży, ale uporządkował tekst problematycznie, oddając w ręce czytelnika bardzo pojemną charakterystykę Wyspy, która przez lata była podstawą kontynentalnych wyobrażeń o tej części świata. Jak widać, może zastępować przewodnik również i dzisiaj.
Relacja Milewskiego ma natomiast charakter typowej “książki drogi”, a więc opisuje wyprawę etap po etapie. Dla znającego dobrze Wyspę czytelnika nie ma jednak w tej relacji niczego nowego; podróżnik zwiedza Islandię poruszając się po drodze nr 1, zgodnie z najpopularniejszym kierunkiem, czyli od południa na północ. Jak też na pisarza-podróżnika przystało, autor przemieszcza się po Jedynce autostopem, z ciążącym plecakiem i namiotem, którego rozstawienie niemal zawsze graniczy z cudem. Nie stać go na noclegi ani na jadanie w restauracjach. Czasem sypia na dziko w opuszczonych budynkach, korzysta też z gościny dobrych ludzi (nota bene braci, już tym razem nie czeskich, a słowackich). Nie ma w tej wyprawie zaskakujących zwrotów akcji, nie ma miejsc, których ktoś, kto był na Islandii, nie zobaczył lub nie planował zobaczyć. Ten, kto jeździł po Islandii stopem też przeżył perypetie Milewskiego na własnej skórze: stanie w wietrze i deszczu w oczekiwaniu na podwózkę, zmiana planów ze względu na uprzejmość kierowcy, godziny fascynujących rozmów z nieznajomymi i poznawanie Islandii poprzez krótkie dyskusje z lokalsami.
Można dzięki tej relacji powrócić wspomnieniami do własnych przygód, można też – zwiedzając Wyspę inaczej lub nigdy tam nie pojechawszy – zachwycić się opisami pocztówkowego krajobrazu i zamieszczonymi w publikacji fotografiami. Można też dowiedzieć się wielu rzeczy o Wyspie, bo autor sprawnie wplata ciekawostki historyczne między wypowiedzi swoich współtowarzyszy a własne refleksje. Są one zebrane rzetelnie, sprawdzone w przewodnikach, ale niekoniecznie wnoszące coś nowego. Przy obecnym rynku wydawniczym zapełnionym pozycjami o Islandii i Skandynawii nie mamy już ochoty czytać o tym samym, szukamy świeżego spojrzenia na Wyspę. Wstępne założenie autora było bardzo interesujące, choć ostatecznie nie wykorzystał on potencjału drzemiącego w 400-letniej rocznicy wyprawy Vettera na Islandię. Mamy cytaty, mamy kilka nawiązań, mamy osobistą historię autora związaną z tą książką. I tyle.
Książki z podróży mogą pełnić wiele funkcji. Mogą stanowić źródło informacji dla wybierających się w danym kierunku innych podróżników, mogą też być świetną lekturą dla tych, którzy o pasjonujących podróżach wolą pomarzyć w wygodnym fotelu. Dla samych autorów są rodzajem pamiętnika, czy nawet procesu terapeutycznego. To chyba przypadek Milewskiego. Nie raz spotykamy się z jego poważnymi przemyśleniami natury egzystencjalnej, czasem wręcz zbyt ciężkimi. Nie raz autor rozważa kwestie przypadków, myśli o śmierci czy ekologii. W podróży zdają mu się towarzyszyć duchy, nie brakuje też oczywiście pytać o istnienie huldufólk, ukrytych ludzi. Czasem jest trochę jak w sagach: wątki na wskroś realistyczne czy nawet naturalistyczne mieszają się z fantastyką, albo na odwrót. Jest taka scena, w której podróżnik na silnym wietrze u wrót Fiordów Zachodnich zaczyna tracić zmysły i popadać w szaleństwo, co udaje mu się zagłuszyć rzuceniem się na hot-doga i gorącą czekoladę. Ot, współczesne decorum.
Nie ma jednak powodów, żeby wieszać psy na Islandii albo najzimniejszym lecie od pięćdziesięciu lat. Mimo nielicznych zgrzytów, pozycję tę czyta się dobrze, plastyczne opisy wydarzeń, krajobrazów i ludzi pozwalają nam przenieść się oczami wyobraźni na daleką Północ, w chłód i wilgoć najzimniejszego lata. Dla mnie była to miła podróż sentymentalna, z radością wspominałam kolejne etapy mojej wyprawy, nierzadko dzieląc spostrzeżenia i doświadczenia autora związanie z tymi samymi miejscami. Jest to na pewno jedna z pożyteczniejszych książek o Islandii wydanych w ostatnim czasie. Choć nie jest to typowy reportaż, ma wartość merytoryczną, choć jako “książka drogi” nie robi na czytelniku być może tak wielkiego wrażenia, stanowi sprawiedliwy opis podróżowania po Wyspie. Wiarygodny, bo wierzymy autorowi, że naprawdę tego doświadczył. Vetter natomiast pisał o zimie, której nigdy na Islandii na doświadczył…
3 odpowiedzi na “Wyjątkowo okropne lato”