Wizyta w reykjawickim skansenie

Jeśli ktoś chce poznać “prawdziwą” Islandię, powinien udać się do Árbæjarsafn, reykjawickiego skansenu, czy też: muzeum na otwartym powietrzu.

Oddalony około 8 km od centrum Reykjaviku, kompleks w Árbær mieści przykłady architektury drewnianej niegdyś znajdującej się właśnie w środku miasta. Utworzone w 1957 roku muzeum położone jest w miejscu nieprzypadkowym; zachowała się tu bowiem część oryginalnej zabudowy, jeszcze przed założeniem muzeum traktowana jako atrakcja turystyczną, do której zajeżdżano po drodze do Reykjaviku. Farma, o której wzmianki pojawiają się już w XV wieku, a możliwe, że jest jeszcze starsza, pokryta charakterystyczną dla architektury wiejskiej darniną, obecnie przekształcona jest w ekspozycję prezentującą życie dawnych Islandczyków. W porze obiadowej można natknąć się na pracowników muzeum, którzy w kostiumach historycznych posilają się przy suto zastawionym stole. Kiedy zjedzą, wracają do swych (odwiecznych, można by rzec) zajęć, takich jak czesanie wełny, szczotkowanie suchej ryby czy szycie.

Podobnie zaaranżowane są wnętrza pozostałych 20 budynków znajdujących się w muzeum. Przeniesione z Reykjaviku lub jego okolic, w większości zachowały oryginalną farbę i część wyposażenia, ale twórcy muzeum posiłkowali się wyobraźnią przy przygotowaniu wystaw stałych we wnętrzach. Każda odpowiadająca charakterowi budynku; mamy więc typowe chałupy wiejskie z izbą wypełnioną zapachem suszonej ryby i pomieszczeniem dla zwierząt, mamy kościół i plebanię, w której wystawa poświęcona jest islandzkim ślubom (a raczej – jak brzmi dosłowne tłumaczenie islandzkiego brúðkaup – kupowaniu żon), są też eleganckie domy z przełomu XIX i XX wieku i późniejsze, w których można doświadczyć warunków życia islandzkiej klasy średniej i elity. Są też domy dawnych rzemieślników, np. szewca, kowala, warsztat samochodowy…

Do tego wiele wnętrz stało się okazją do interesujących wystaw tematycznych; jedna z nich opowiada o technikach budowlanych, inna o roli kobiet w dawnym społeczeństwie islandzkim, prezentująca różnego rodzaju wytwory kobiecych rąk, które dorabiały sobie podczas gospodarzenia w domu. W skład muzeum wchodzi też np. domek skautów, najstarszy taki na Wyspie. Poza tym obecnie można zwiedzać dwie wystawy czasowe: poświęcone konsumpcji i rozwoju kultury popularnej na Islandii (bardzo ciekawe eksponaty!) oraz wystawa zabawek.

Fajną cechą tego miejsca jest fakt, że nie sprawia ono wrażenia “martwego” i nieautentycznego, co zdarza się niestety w wielu skansenach. Odgrywanie “ról” wychodzi pracownikom Árbæjarsafn bardzo wiarygodnie, a ekspozycje nie są przygotowane w sposób naiwny, ich twórcy nie oszukują nas, że dosłownie przed chwilą mieszkali tu Islandczycy połowy XX wieku. Owszem, na stole znajdziemy niedojedzone ciasteczka albo rozpakowaną sól w szafce w kuchni, ale to jedynie dodaje całości uroku. No i nie można zapomnieć o zwierzętach: latem można tu dokarmiać konie, owce i kury.

Polacy na Islandii

„Polacy na Islandii. Rekonstrukcja przestrzeni obecności”

Autor: Małgorzata Budyta-Budzyńska
Wydawca: Wydawnictwo Naukowe Scholar
Data wydania: 2016
Liczba stron: 301

* Opis książki:

Czy polska diaspora na Islandii przetrwa i stanie się trwałym elementem krajobrazu społecznego wyspy, czy będzie zjawiskiem efemerycznym? Jaki jest profil organizacji polonijnych na Islandii? Jak globalizacja, transnarodowość współczesnych migracji i rozwój technik telekomunikacyjnych wpływają na charakter i formy działania nowych diaspor? Jak Polacy poradzili sobie w czasie kryzysu ekonomicznego na wyspie? Islandia nie chce należeć do Unii Europejskiej, mimo negatywnych doświadczeń związanych z kryzysem 2008 r. Jakie są tego powody? Dlaczego wyspiarze do początków XX w. realizowali agrarny model rozwoju, kompletnie nieprzystający do warunków przyrodniczych, który doprowadził do ubóstwa i wielokrotnie do klęsk głodu, a dopiero w XX w. zdecydowali się oprzeć model gospodarczy na rybołówstwie? Czy pomysłem na rozwój w XXI w. jest turystyka, która ma zastąpić marzenia z początku XXI w. o byciu centrum finansowym Europy?

Na te i wiele innych pytań Autorka odpowiada w sposób zajmujący, kompetentny i komparatystyczny, porównując sytuację polskiej diaspory na Islandii z sytuacją Polonii w innych krajach, prezentując islandzki proces narodowotwórczy w odniesieniu do procesów narodowotwórczych innych „małych i młodych” narodów europejskich. Książka jest wielowymiarowym opisem polskiej społeczności na Islandii, czerpiącym z kilkuletnich badań empirycznych, i fascynującą opowieścią o oryginalności i odrębności tego wyspiarskiego kraju.

* źródło opisu: tutaj

Małgorzata Budyta-Budzyńska – socjolog i politolog, ekspert w dziedzinie polityki narodowościowej w Europie Środkowej i Wschodniej, zajmuje się problematyką migracji. W latach 1992–2008 pracownik naukowy Instytutu Studiów Politycznych PAN, od 2008 r. pracownik naukowy i nauczyciel akademicki w Collegium Civitas, kierownik kilku projektów badawczych dotyczących mniejszości narodowych i polskiej diaspory na Islandii. Autorka artykułów i książek na tematy narodowościowe i migracyjne, m.in.: Mniejszości narodowe – bogactwo czy problem? (2003), Socjologia narodu i konfliktów etnicznych (2010), Integracja czy asymilacja? Polscy imigranci na Islandii (2011).

Recenzja książki:

Pozycja „Polacy na Islandii. Rekonstrukcja przestrzeni obecności” to zwieńczenie długoletniego projektu i wielu badań prowadzonych przez Małgorzatę Budytę-Budzyńską, którą należy już nazwać ekspertką od polskich imigrantów na Islandii. Socjolog i politolog, obecnie również pracownik naukowy Collegium Civitas, od pewnego czasu skupia się na problematyce narodowościowej oraz tematyce migracyjnej. Autorka licznych artykułów oraz książek poświęconych tym zagadnieniom, osobom zainteresowanym Islandią znana jest przede wszystkim z otwartych seminariów oraz spotkań, podczas których przedstawiała dotychczasowe wyniki swoich wieloletnich badań przeprowadzonych na Wyspie. W kwietniu 2015 była również gościem spotkania zorganizowanego przez Studencki Klub Islandzki, podczas którego wraz z Polkami mieszkającymi na Islandii próbowały odpowiedzieć na pytanie jak żyje się Polakom na Islandii?

Czy wydana niedawno książka odpowiada na to pytanie? Wydawałoby się, że wiemy już bardzo wiele o naszych rodakach mieszkających na Wyspie; odkąd coraz więcej Polaków decyduje się mieszkać na Islandii i nasza wiedza na temat realiów życia w tym odległym państwie wzrasta. Dlatego Budyta-Budzyńska rozpoczyna swoją rozprawę od wnikliwego opisu historii kraju oraz analizy społeczeństwa islandzkiego; pięć pierwszych rozdziałów książki to próba osadzenia Islandii w Europie, omówienie czynników wpływających na budowanie islandzkiej tożsamości narodowej, charakterystyka wyspiarskiej demokracji bezpośredniej oraz państwa opiekuńczego, a także polityka imigracyjna i reakcje na kryzys z 2008 roku. Poprzez liczne porównania do państw Europy oraz Stanów Zjednoczonych, Islandia jawi się jako miejsce wyjątkowe na tle innych, do których emigrowali dotąd nasi rodacy. Do największych różnic należy homogeniczność społeczeństwa islandzkiego, wynikająca z praktycznie nieistniejącej tradycji migracyjnej na Wyspie, a co za tym idzie również i krótki – ale bardzo intensywny – proces tworzenia się Polonii islandzkiej. Jak twierdzi badaczka, trudno nazywać tę społeczność, czy społeczności, Polonią, bo choć sami chcą się tak nazywać, to mieszkają na Islandii zbyt krótko, aby w świetle praw MSZ odpowiadać innym Poloniom.

Dopiero zapoznanie się z kontekstem pozwala czytelnikowi na obiektywne odniesienie się do cytowanych wypowiedzi Polaków pochodzące z wywiadów przeprowadzonych przez badaczkę w ostatnich latach. Po opisaniu w rozdziale VI historii osiedlania się naszych rodaków na Islandii, w następnych pięciu rozdziałach autorka zestawia wypowiedzi pytanych z wiedzą własną, wynikami badań innych specjalistów oraz powszechnymi stereotypami dotyczącymi życia na Wyspie. Bardzo cenne miejsce w książce zajmuje analiza przyczyn i przebiegu kryzysu, a także reakcji Polaków na zmiany związane z kreppą. Jak wielokrotnie podkreślała autorka, Polacy mieszkający na Wyspie przed 2008 rokiem nie doświadczyli skutków kryzysu tak dotkliwie jak Islandczycy, choćby dlatego, że nie inwestowali ani nie brali kredytów, a swoje oszczędności trzymali na kontach polskich lub wymieniali na inne waluty. Kreppa okazała się świetnym sprawdzaniem islandzkiej Polonii z innego względu; wielu naszych rodaków mimo wszystko nie opuściło Wyspy, za co gospodarze byli im bardzo wdzięczni (a rząd robił wiele, żeby nie doprowadzić do zrzucenia winy za kryzys na imigrantów, do czego często dochodzi w takich sytuacjach). Nieco odmienny charakter ma już natomiast grupa, która osiedliła się na Wyspie w tej dekadzie; Polacy przyjeżdżający na Islandię po 2010 (a w związku z boomem turystycznym) wystawieni są już na przeszkody, których nie mieli ich poprzednicy.

Wymieszanie swego rodzaju „starej” i „nowej” Polonii widoczne jest szczególnie w procesie asymilacji Polaków na Wyspie oraz towarzyszącemu jej działaniu ugrupowań czy stowarzyszeń zrzeszających naszych rodaków, szczególnie w większych miastach. Budyta-Budzyńska przedstawia charakterystykę najważniejszych organizacji, podkreślając zasięg ich działania oraz ogólny wkład w animację Polonii. Jak się okazuje, wiele z nich najlepsze czasy swojej działalności ma już za sobą, a różne misje i pomysły ich liderów nie pozwoliły na utworzenie jednego centralnego stowarzyszenia. Funkcji zrzeszającej Polaków na Islandii nie ma nawet kościół, bo choć w Reykjaviku czy Akureyri odprawiane są msze po polsku, chodzi na nie wiernych mniej niż się spodziewano. Najbardziej efektowne są jednorazowe wydarzenia ogłaszane w mediach społecznościowych, a jedynym miejscem skupiającym Polaków długofalowo okazała się Polska Szkoła w Reykjaviku.

Rozprawa Budyty-Budzyńskiej jest znakomitą lekturą, tak wyróżniającą się na rynku wśród obecnie wydawanych książek o Islandii. Napisana rzetelnie, obdarzona bogatą bibliografią i długimi przypisami dopowiadającymi lub uzupełniającymi tekst główny, stanowi wiarygodne źródło wiedzy nie tylko na temat islandzkiej Polonii, ale samej Islandii. Wciąż brak wśród polskojęzycznych publikacji solidnie napisanych tekstów poświęconych sprawom bieżącym Islandii (stąd niezwykle cenny jest rozdział poświęcony kryzysowi z 2008 roku), a nawet w sposób tak wielopoziomowy opisujący jej historię czy społeczeństwo. Największym atutem jest oczywiście poruszenie problematyki tytułowych Polaków na Islandii, choć zamknięcie badań i wysnucie wniosków w momencie rozkwitu Polonii na Wyspie czyni książkę już w tym momencie tracącą na aktualności. Nieuporządkowany i trudny do opisania kasus migracji naszych rodaków na Wyspę staje się więc przez Budytę-Budzyńską tylko częściowo uporządkowany, co jednak nie odbiera zasług ekspertce. Z perspektywy osoby od dłuższego momentu zainteresowanej sytuacją Polaków na Islandii zabrakło mi pogłębionej analizy wewnętrznych konfliktów. Autorka wspomina o niechęci jednych organizacji polonijnych do drugich, ale nie porusza wielu kwestii, np. pamiętnego artykułu w Newsweeku, który do dziś stanowi punkt zapalny dla „wojny” polsko-polskiej w niektórych kręgach.

Zdecydowanie jednak książka godna jest polecenia. Nawet jeśli czytelnika nie interesuje dogłębna analiza sytuacji Polaków na Islandii, wraz z wykresami i danymi liczbowymi, warto przeczytać książkę choćby z uwagi na część poświęconą samej Wyspie. Stanowi ona dobrze napisaną kompilację źródeł polsko-, angielsko- i islandzkojęzycznych, jak również danych zaczerpniętych w archiwach islandzkich czy na Uniwersytecie w Reykjaviku. Autorka brała również udział w wielu naukowych i polonijnych przedsięwzięciach, dlatego wiele z opisywanych faktów dodatkowo zyskuje na autentyczności. Zatem każdemu, kto więzami pokrewieństwa czy własnymi zainteresowaniami związany jest z Islandią, polecam lekturę tej książki.

Ta recenzja została napisana dla strony Stacja Islandia.

Piknik z Polka Bistro w Reykjaviku

Przebywająca od kilku dni w Reykjaviku Emiliana Konopka miała okazję wzięcia udziału w polonijnym wydarzeniu współorganizowanym przez Polka Bistro i Stowarzyszenie Polonii Islandzkiej. W niezwykle słoneczną niedzielę grupa Polaków mieszkających w stolicy Islandii miała szansę zebrać się w celu smakowania sztuki oraz polskiej kuchni. To drugie za sprawą Polka Bistro, jednodniowej restauracji pop-up, która przy różnych jednorazowych okazjach dopieszcza polskie (i islandzkie) żołądki domowymi specjałami. Tym razem, podczas pikniku w parku przy Muzeum Einara Jónssona, serwowano kiełbasę z grilla, wegetariańską pomidorówkę oraz szarlotkę.

Po lekturze “Polacy na Islandii. Rekonstrukcja przestrzeni obecności” byliśmy ciekawi, jak to z Polonią islandzką jest naprawdę. Już dwa lata temu zaprosiliśmy autorkę książki, dr Małgorzatę Budytę-Budzyńską na spotkanie, podczas którego próbowaliśmy odpowiedzieć na pytanie Jak żyje się Polakom na Islandii? W książce Budyta-Budzyńska analizuje proces integracji Polaków i ich asymilacji na Wyspie; ze względu na młody status islandzkiej Polonii oraz przede wszystkim dorobkowy lub zarobkowy charakter ich emigracji, wielu Polaków wcale nie odczuwa potrzeby poszukiwania kontaktu z rodakami na Wyspie. Najczęściej pozostają przy małych grupach, takich jak rodzina czy grupa przyjaciół, z którymi przyjechali, lub których ściągnęli na Wyspę. Bardzo trudno jest, szczególnie w przypadku imigrantów najświeższych, tj. przybyłych na Islandię w ostatnich latach, o zainteresowanie ich udziałem w polonijnych wydarzeniach. Organizacje i projekty animujące naszych rodaków na Wyspie nie cieszą się imponującym zaangażowaniem, a mimo to niektóre z nich działają na Islandii już od wielu lat. Jednym z takich ugrupowań jest właśnie Stowarzyszenie Polonii Islandzkiej, której obecnym prezesem jest Witold Bogdański,  przebywający na Wyspie od 32 lat.

IMG_20170709_143837.jpg

To właśnie dzięki panu Bogdańskiemu grupa zainteresowanych mogła wziąć udział w bezpłatnym oprowadzaniu po Muzeum Einara Jónssona. Jako licencjonowany przewodnik po Islandii, pan Witold wprowadził nas w historię miejsca, zwracając uwagę na to, że budynek Muzeum jest najstarszym w okolicy; gdy go budowano (1916 rok), nie było jeszcze ani pomnika Leifura Erikssona, ani słynnej Hallgrímskirkja, które dzisiaj są zdecydowanie bardziej charakterystycznymi punktami w centrum miasta. Sam budynek Muzeum był początkowo domem oraz pracownią artysty, który pod koniec swojego życia przekazał swój dobytek miastu.

W środku możemy zastać kolekcję gipsów w niemal niezmienionym układzie, czyli tak, jak pozostawił je artysta. Do zbiorów muzeum należą również obrazy, szkice i rysunki Einara Jónssona, a także fotografie dokumentujące zmieniający się krajobraz tej części Reykjaviku. Na uwagę zasługuje szczególnie najwyższe piętro, w którym zachowano część mieszkania artysty z umeblowaniem, biblioteką oraz świetnym widokiem na plac z pomnikiem Leifa Erikssona.

IMG_20170709_150158.jpg

Doskonałym uzupełnieniem kolekcji Muzeum jest zbiór brązowych rzeźb, których gipsowe modele oglądaliśmy w środku. Najsłynniejsze realizacje Einara Jónssona można oglądać również w innych punktach miasta; jego dłuta jest chociażby statua Ingólfra Arnarsona stojąca nieopodal Harpy, czy stojąca przy cmentarzu najsłynniejsza rzeźba artysty, Wyjęty spod prawa.

Po oprowadzaniu mieliśmy okazję zamienić parę słów z przewodnikiem, a także rozkoszować się piękną pogodą. Oczywiście w towarzystwie intrygujących rzeźb, przegryzając domowej roboty ciasta i popijając je polskim Tymbarkiem 😉

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Dzień Islandzki 2017

Hæ hó jibbi jei, það er kominn sautjándi júní! Znacie te słowa? Rok temu podczas Dnia Islandzkiego usiłowaliśmy śpiewać hymn Islandii, bo wydawało nam się, że właśnie ten utwór świetnie pasuje do obchodów islandzkiego Święta Narodowego, przypadającego na 17 czerwca. Nic bardziej mylnego! Vaka, nasza lektora islandzkiego, wyprowadziła nas z błędu; najbardziej znaną (i lubianą) piosenką śpiewaną na tę okazję jest utwór Sautjándi Júní,  idealnie nadający się na marsz, który jest nieodłącznym elementem obchodów 17 czerwca.

I takim właśnie marszem rozpoczęliśmy nasze, nieco opóźnione, obchody Dnia Islandzkiego 25 czerwca 2017 roku. Z muzyką w głośnikach i flagą islandzką rozruszaliśmy przybyłych gości oraz całą okolicę Domków Fińskich, w których już po raz drugi mogliśmy świętować dzięki uprzejmości Towarzystwa Polska-Finlandia. Ten, kto nie miał flagi lub stosownego stroju (a wielu przybyłych miało islandzkie akcenty w swoich strojach, od koszulek z flagą lub godłem Islandii po skarpetki z konturem Islandii!) mógł na miejscu namalować sobie na policzku coś pasującego do tej okazji 😉

Kolejnym punktem imprezy były krótkie warsztaty języka islandzkiego What part of Eyjafjallajökull you don’t understand? podczas których dzieliliśmy się wiedzą zdobytą podczas kursu języka islandzkiego w Stacji Północ. Wraz z Vaką zapoznaliśmy naszych gości z podstawowymi zwrotami oraz kilkoma zasadami wymowy, szczególnie dotyczącej nazwy wulkanu, który dał nazwę warsztatom 😉 Obecność Vaki była też okazją do zadania pytań o legendarne już wierzenia Islandczyków w elfy oraz zdementowanie kilku innych plotek i stereotypów dotyczących Wyspiarzy. Zresztą Vaka nie była w tym sama, bo w trakcie trwania warsztatów dołączyli do nas jeszcze dwaj Islandczycy mieszkający w Polsce: Styrmir i Örn. Dopełnieniem warsztatów były losy do loterii, na której znajdowały się różne śmieszne frazy po islandzku z polskim tłumaczeniem. Jak się okazało, wielu z naszych gości wydały się przydatne 😉

Styrmir i Örn przygotowali dla nas występ. Jak się okazało, panowie znają się od niedawna i poznali się przypadkiem – po prostu jeden rozpoznał w angielskim drugiego typowy islandzki akcent. Tak też rozpoczęła się ich znajomość na obczyźnie oraz pomysł wspólnego wystąpienia na naszym Dniu. A występ był szczególny, bo Styrmir i Örn wykorzystali nietypowe instrumenty oraz podkład muzyczny prezentując utwór, który w ten pogodny, słoneczny dzień przeniósł nas na chwilę na Islandię. Świst wiatru, dźwięki przypominające krzyki mew i szum morza, a także śpiew Styrmira, którego tekst – jak się potem okazało – był zapożyczony z prognozy pogody, razem stanowił kwintesencję islandzkiej pogody i jej wiecznej zmienności, która, jak określił Örn, jest dla Wyspiarzy jak mantra. My byliśmy zachwyceni!

Po krótkim koncercie miał miejsce quiz przygotowany dla nas przez Vakę. Do odpowiedzi na 15 naprawdę trudnych pytań (w tym również muzycznych) stanęli niemal wszyscy uczestnicy Dnia Islandzkiego, ale niestety wygrać mógł tylko jeden z nich. Po przeliczeniu punktów okazało się, że trzeba będzie zrobić dogrywkę na pierwsze miejsce. W ramach dogrywki dwóch delikwentów musiało wymienić jak najwięcej islandzkich miast w ciągu minuty. Wygrał Kuba Drzewiecki, a nagrodą – poza słodkościami – była zniżka na wybrany kurs w Stacji Północ. Gratulujemy Kubie, jak i pozostałym uczestnikom konkursu, bo pytania były naprawdę trudne 😉 Na szczęście na pocieszenie mogliśmy rozdać kilka naprawdę fajnych nagród w loterii. Były to między innymi książki oraz gadżety związane z Islandią.

Oficjalną część Dnia zamknął jeszcze jeden koncert, tym razem wystąpił nasz nowy członek, Tomek Kaleczyc. Zafascynowany Islandią, po dwukrotnym już odwiedzeniu Wyspy skomponował dwa utwory, które są jego własną interpretacją Islandii i pamiątką jego niezwykłych podróży. Jeden z nich, “Ultima Thule”, możecie posłuchać na YouTube! Tomek zagrał też cover piosenki Fleex Foxes, która towarzyszyła mu podczas jazdy islandzką Jedynką, a także drugi cover, którego oryginał mieliśmy zgadnąć. Był to “Hunter” Björk! Niespodzianką był też utwór “Kocham Cię jak Irlandię”, oczywiście z odpowiednio przekształconym tekstem 😀 Dźwięki gitary świetnie współgrały z zielenią i wyjątkową kameralną atmosferą tego miejsca. Dziękujemy Ci, Tomku, za ten ogromny wkład w Dzień Islandzki 😉

Choć podczas Dnia Islandzkiego cieszyliśmy i uszy, i oczy, zadbaliśmy też o to, aby zadowolić również Wasze kubki smakowe i napełnić Wasze brzuchy. Długoletnie pragnienie serwowania w Warszawie prawdziwych islandzkich hot-dogów wreszcie się spełniło! A to wszystko dzięki mamie Vaki, która przesłała nam niezbędny składnik: remúlaði, czyli sos, bez którego przysłowiowy już “hot-dog ze wszystkim” nie mógłby istnieć 😉 Resztę udało nam się już załatwić na miejscu: przygotowaliśmy szyld imitujący reklamę najsłynniejszej firmy SS Pylsur, a przez okno kuchni podawaliśmy gotowe hot-dogi, za które można było płacić “banknotami” z podobizną Jóna Sigurðssona. Gdyby więc ktoś wątpił w to, że islandzkie hot-dogi mają cokolwiek wspólnego z dniem 17 czerwca, to już tłumaczymy: to właśnie banknotem z podobizną narodowego bohatera Islandii, którego dzień urodzin stał się najważniejszym świętem na Wyspie, należy płacić za islandzkiego hot-doga (bo właśnie tyle, czyli 500 koron, kosztuje :))

Dziękujemy Wam, że świętowaliście z nami. Mamy nadzieję, że do zobaczenia za rok!

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Jak nie pisać o Islandii

autor: Marta Biernat (zdjęcia: Adam Biernat)
tytuł: Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów
Wydawnictwa Poznańskie
data wydania: 2017
ISBN: 978-83-7976-670-3
liczba stron: 320

Przy natłoku pozycji islandzkich wydawanych w ostatnim czasie na rynku polskim, nie spieszyło mi się do przeczytania “Rekina i barana”. Nie byłam specjalnie zaznajomiona z blogiem Bite of Iceland, którego założycielami są autorzy książki, a tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że pozycja jest adresowana raczej do świeżych islandofilów i być może niczego nowego się z niej nie dowiem. Myliłam się, bo zdecydowanie jest to książka pełna interesujących faktów, szczególnie dotyczących obyczajów i folkloru islandzkiego. Z lekturą książki miałam mimo to spory problem, bo próbowałam podejść do niej trzy razy. Dopiero czterogodzinny lot do Reykjaviku okazał się świetną okazją, żeby jednak przez tych 320 stron przebrnąć.

Z trudem. Dlaczego? Styl książki jest naprawdę wyjątkowo ciężki, wręcz ciężkostrawny. Zdania okraszane ciągami epitetów, często wzajemnie się wykluczających, uzupełnione o archaiczne “azaliż” i tym podobne partykuły niezręcznie brzmiące w zestawieniu ze stylem potocznym. Zabiegiem towarzyszącym strudzonemu czytelnikowi jest hiperbola; według autorki ciągle ktoś lub coś popada w “obsesję”, “obłęd”, “stany szaleńcze”, “manie”. “Wszyscy bez wyjątku”, bo generalizowanie również należy do ulubionych chwytów Marty Biernat. Jako ekspertka ds. Islandczyków (po zaledwie 1,5 roku na Wyspie), ma ona łatwość nazywania narodu leniwym czy oderwanym od rzeczywistości (polecam fragment o thetta reddast). Do tego autorka ciągle nie może się wszystkiemu nadziwić. Mam wrażenie, że opowiada o Islandii jak przedszkolanka, prowadziąc czytelnika za rękę po baśniowej Krainie Ognia i Lodu.

Wielka szkoda, że książka (powieść? reportaż? relacja z podróży?) nie przeszła odpowiedniej redakcji, bo bez tych wszystkich ozdobników miałaby szansę na miano pozycji interesującej. W wielu miejscach autorka porusza kwestie dotąd szerzej nie opisywane w polskiej literaturze poświęconej Wyspie, choć niektóre ustępy niebezpiecznie bliskie są przewodnikom czy innym tekstom już wydanym (których tytułów dziwnym trafem nie znajdziemy w appendiksie pt. “Dla zainteresowanych”). Czyta się więc ją może jednym tchem, ale niestety sposób narracji zagłusza fakty i po zamknięciu książki towarzyszyło mi przykre wrażenie, że nie mam pojęcia, o czym właściwie ta książka była. Nie pomoże spis treści (bo tytuły rozdziałów właściwie nijak mają się do ich zawartości), ani ponowne przewertowanie w celu znalezienia danego fragmentu (bo autorka swobodnie przechodzi z jednego tematu w drugi i nie zawsze wiadomo, jakim kluczem się posługiwała).

Miejscami książka jest nawet całkiem zabawna, można by nawet powiedzieć, że autorka przejęła czarny humor Islandczyków, z którymi (podobno) przeprowadziła “niezwykle inspirujące rozmowy w blasku dni polarnych”. Poza tym polecam ją osobom o naprawdę stalowych nerwach lub potrafiących wyłuskać ważne informacje z kakofonii epitetów.

Ta recenzja została napisana dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Ważne: autorstwo interesującej treść książki zostało wielokrotnie poddane w wątpliwość przez czytelników i autorów tekstów, z których Marta Biernat miała rzekomo bardzo mocno korzystać. Czytaj więcej tu.

Przygotowania do Dnia Islandzkiego

W środę 21 czerwca spotkaliśmy się, aby przygotować materiały do Dnia Islandzkiego 2017. W tym roku zapowiada się święta impreza, ponieważ w organizacji pomaga nam Vaka, nasza lektorka islandzkiego ze Stacji Północ. Dlatego tegoroczne obchody islandzkiego Święta Narodowego będą naprawdę przypominały te, które mają miejsce 17 czerwca na Islandii 🙂

19388481_10211434209869174_4579928988283443207_o19398669_10158815782605394_1377367375_n19398928_10158815782700394_1246515953_n

Do zobaczenia 25 czerwca w Domku Fińskim!

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Zupełnie Inny Świat – Islandia

Na fali promocji islandzkiego numeru Zupełnie Innego Świata, w którego tworzeniu braliśmy udział, zostaliśmy zaproszeni do wystąpienia podczas wieczorku promującego czasopismo. Redakcja poprosiła prezeskę SKI, Emilianę Konopkę – jako że już po raz drugi wybrała się na Islandię i przywiozła wiele nowych pomysłów – do wygłoszenia krótkiej prelekcji na wybrany temat. Wybrano słowo-klucz od Islandii i islandzkości. Narracja “Jednym słowem Islandia” była jednym z trzech wystąpień zaplanowanych na wieczór 30 maja w Południku Zero.

Na początek Andrzej Piotrowski, współpracujący z ZIŚ i koordynujący prace nas współudziałem członków Klubu Islandzkiego w tworzeniu marcowego numeru, opowiedział o tym, co najbardziej w Islandii go fascynuje, a co wiąże się także z jego ścieżką zawodową. Opowieść “Islandia okiem geologa” przybliżyła publiczności to, co drzemie pod Wyspą. Dlaczego jest ona tak wyjątkowa? Czy chodzi tylko o gejzery, wulkany, lodowce, pola lawy? A może o to, że to jedyne miejsce na Ziemi, gdzie granica dwóch płyt tektonicznych widoczna jest gołym okiem (choć Andrzej Piotrowski podkreślał, że nie jest prawdą, że na Islandii jedną stopą stoi się w Europie, a drugą w Ameryce Północnej ;))? A może też o to, że Islandczycy w ekspresowy sposób radzą sobie z konsekwencjami wybuchów wulkanów i powodziami lodowcowymi (o czym możecie poczytać w tekście jego autorstwa w Zupełnie Innym Świecie).

Drugie wystąpienie należało do Pauliny Pilch i Joanny Mostowskiej z Islandii na nartach, które odbyły pierwszy kobiecy zimowy trawers Islandii. Więcej o tej szczególnej wyprawie dziewczyny opowiedzą już 20 czerwca, teraz bardzo ogólnie opowiedziały o swoich doświadczeniach z przewędrowania ponad 400 km przez Islandię, od Akureyri po południowe wybrzeże Wyspy. Ich opowieść spotkała się oczywiście z największym zainteresowaniem publiczności, pytań o ekwipunek i warunki pogodowe nie brakowało 😉

Jednym słowem Islandia

Wieczór islandzki zamknęła Emiliana Konopka z “Jednym słowem Islandia”, czyli autorską próbą odnalezienia islandzkiego hygge. Czy Islandczycy mają słowo, które najlepiej ich opisuje? Emiliana szukała różnych słów definiujących Islandię i Islandczyków, pytała ludzi związanych z Wyspą i mieszkających tam. Zebrane określenia zaprezentowała w formie islandzkich tłumaczeń na tle zrobionych przez siebie zdjęć. Oczywiście nie udało się znaleźć jednego słowa, ale najbardziej oddającym mentalność Islandczyków okazuje się chyba Þetta reddast, czyli jakoś to będzie!

Slajd4

unikatowa, niepowtarzalna – taka Islandia jest dla samej Emiliany

Slajd9

piękna – taka Islandia jest dla Sóley

Slajd12

przestrzeń – z tym Islandia kojarzy się wielu osobom

Slajd13

izolacja (dosł. smutek samotności), czyli o kwintesencji bycia Wyspą

Slajd20

Þetta reddast! – jakoś to będzie! To rozwiązanie każdego problemu, od wybuchu wulkanu, przez kryzys finansowy, po przeciwności życia codziennego 😉

*wszystkie tłumaczenia są robocze. Emiliana dopiero od niedawna uczy się islandzkiego. Za wszelkie błędy przepraszamy!

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii – spotkanie autorskie

Niezwykle słonecznego 18 maja w księgarnio-kawiarni Tarabuk (szczególnie klimatyczne wnętrze w Teatrze Lalka) odbyło się współorganizowane przez Klub spotkanie z Piotrem Mikołajczakiem, który wraz z Bereniką Lenard napisał książkę “Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”. Rozmowę po przyjacielsku poprowadziła Emiliana Konopka, prezeska SKI.
unnamed (11)unnamed (9)
Książka “Szepty kamieni” opisuje 21 opuszczonych miejsc na Islandii. Początkowo miała opierać się na związanych z nimi zmyślonych historiach, ale ostatecznie autorzy bloga Icestory.pl stwierdzili, że zaczną opis od prawdy, bo okazała się nie mniej fascynująca. Historia autorskiego duetu zaczęła się od bloga, a właściwie osobnych blogów Piotra i Bereniki. Para nawiązała kontakt na Instagramie i już po dwóch i pół miesiąca znajomości zamieszkała razem na Islandii (Piotr wcześniej przebywał w Norwegii).
Podczas spotkania szybko pojawił się temat trudnego związku natury i turystyki na wyspie (jeden z rozdziałów książki jest poświęcony temu zagadnieniu). Branża turystyczna rządzi się swoimi prawami i, jak się okazało, Piotr ma dla nich wystarczająco dużo zrozumienia. Zauważył, że turystyka Islandii stała się ekskluzywna i droga, oferuje m.in. takie atrakcje jak zjazd do wnętrza wulkanu (co jest niezapomnianym doświadczeniem), podróż helikopterem nad wulkan, nurkowanie w rzece polodowcowej. Napływ zwabionych turystów spowodował, że obecnie przeprowadza się castingi na Couchsurfing, a miejsca są coraz bardziej zadeptane (współczynnik ilości dróg i ścieżek w stosunku do liczby ludzi sprawia, że Islandię łatwo zadeptać), trudno więc się dziwić pomysłom pobierania opłat od zwiedzających. – Obcując z naturą islandzką, mamy poczucie wolności, a to prowadzi też do nierozsądnych zachowań turystów – przyznał Piotr. Przykłady cisną się na usta same. Top 5 najgłupszych zachowań turystów to wyrywanie mchu, aby obłożyć namiot, wylewanie ekstrementów z camperów wprost na pola lawy, nadmierna prędkość na drodze, wjazd autem na kry lodowe. Nawet artyści potrafią łamać granice korzystania z dóbr natury. Ale nie brakuje także pięknych rzeczy, np. wspaniale brzmiał polski koncert jazzowy w iście nordyckim otoczeniu środka wulkanu.
unnamed (8)unnamed (6)
Pojawiło się pytanie co na to wszystko Islandczycy? Czy nie są zmęczeni turystycznym boomem? Piotr przyznał, że zmęczenie rzeczywiście jest wyczuwalne, zwłaszcza u zwykłych mieszkańców, którzy nie prowadzą hoteli. Takich, którzy niemal od urodzenia mieszkają w jednym miejscu i nadchodzi dzień, w którym muszą się przenieść, żeby ustąpić miejsca punktowi branży turystycznej. – Ale wszystko na szczęście ciągle ma smak, to jeszcze nie jest Disneyland – skwitował pokrzepiająco Piotr.
– Czy można się zawieść albo znudzić Islandią, zwłaszcza po okresie poznawania jej z odległości za pośrednictwem sztuki? – zapytała Emiliana. Odpowiedź Piotra była natychmiastowa: nie, bo Islandia to przede wszystkim natura. Sam Reykjavik jest najbrzydszą, a jednocześnie najpiękniej położoną stolicą jaką widział. Nastawiając się na oszczędność, można się jedynie zawieść cenami, np. ponad pięciuset złotowym rachunkiem za 40-kilometrową podróż taksówką.  A co z wyobrażeniem o Islandczykach jako mocno zakorzenionych w prastarej kulturze, czy ono nie zderza się brutalnie z rzeczywistością? Według Piotra młodzi mieszkańcy tracą tożsamość, bo zachłystują się kulturą Zachodu. Można ich przyłapać na brakach w elementarnej wiedzy o czołowych postaciach kultury i historii islandzkiej. Piotr przywołał też przypadki noszenia tatuaży z runami, o których znaczeniu noszący nie mają pojęcia.
 unnamed (4)unnamed (12)
Co jeszcze składa się na złożony obraz prawdziwej Islandii? W “Szeptach” możemy przeczytać o pewnych islandzkich tematach tabu. Sprawach, o których często nie wiedzą nawet przyjezdni żywo zainteresowani tym krajem. O czym Islandczycy nie chcą mówić? Na przykład o pewnych pięciu tajemniczych, niesamowicie bogatych i wpływowych rodzinach żyjących na wyspie…
W dalszej części spotkania zobaczyliśmy prezentację Piotra o kolejnych fascynujących  miejscach na Islandii, które odwiedził z Bereniką. Dowiedzieliśmy się o tym, co usłyszeli od mieszkańców tych wsi i miasteczek. Opowieść zaczęła się od Fiordów Zachodnich i Djúpavíku (zamieszkałego przez 8 osób), gdzie funkcjonowała przetwórnia śledzi. O ile w tej wsi działa teraz hotel o dobrym standardzie i przyjeżdża ekipa Hollywood,  to już sąsiednie Eyri, gdzie także działała przetwórnia, jest totalnie opuszczone i zapomniane. Historie Piotra z takich osad to prawdziwy przegląd islandzkich osobliwości i magii.  Na Islandii wręcz roi się od ruin, fascynujących pozostałości po dawnej, świetlanej rzeczywistości. Miejsc strasznych, tajemniczych, ale położonych w pięknych okolicznościach przyrody. Mieszkańcy powiadają, że wszystkie opuszczone budynki są opuszczone z jakiegoś powodu, więc uznaje się je za nawiedzone i niebezpieczne. Tym bardziej fascynujące jest odkrywanie ich tajemnicy! Ale aby móc to robić, jak podkreślił Piotr,  na Islandii trzeba się zachowywać się odpowiedzialnie i z szacunkiem, to m.in. pozwala te miejsca ocalić.
Gdziekolwiek nie pojedziemy, to jednak ludzie są najważniejsi. To oni bowiem noszą w sobie historie miejsc i przeżycia. Ta myśl jest zresztą końcowym przesłaniem “Szeptów”.  Zbieranie materiałów do książki Piotra i Bereniki opierało się na wywiadach z Islandczykami, w końcu najważniejsi na wyspie są właśnie oni. W tak małym kraju wciąż można spotkać barwne osobowości (jak pokazuje przypadek autorów “Szeptów” nawet wiedźmy, z którymi wiążą się islandzkie mroczne legendy). Pytania co prawda były spisane, ale wraz z rozwojem rozmowy pojawiały się nowe, te bardziej intymnie, trudne. Na przykład o największe traumy, duńskie rządy albo tożsamość. Piotr opowiedział też o tych szczególnie ważnych spotkanych postaciach, np. pięknej i mądrej aktorce Helenie z Reykjaviku, która mówiła o zdrowej patriotycznej więzi Islandczyków z własnym krajem, dalekiej od źle kojarzonego nacjonalizmu (“islandzką naturą jest właśnie natura”) lub wyjątkowym artyście malarzu Tollim. Wszyscy bohaterowie są zresztą niezwykle inspirujący, chociażby dlatego, że mają za sobą moc historii i rzeczy do opowiedzenia. Taką ciekawą (i znaczącą!) osobistością na wyspie jest np. Gudlaugur, który przetrwał katastrofę statku. Jak się potem okazało, jego tkanka tłuszczowa jest zbliżona do tej jaką mają foki i to pozwoliło mu wytrwać w zimnej wodzie. Więcej oczywiście możecie dowiedzieć się z książki – zachęcamy do lektury!
unnamed (2)
Na koniec nie mniejsze smaczki, czyli filmy z urokliwych miejsc wyspy: z wnętrza wulkanu (30 km od Reykjaviku) i opuszczonego basenu (który jednak bywa nawiedzany przez wielu turystów). No i oczywiście pytania od zgromadzonej tłumnie publiczności, które dały okazję do omówienia praktycznych aspektów wyjazdu i życia na Islandii . Niepodważalna zaleta: dba się o człowieka. – Mieszkając tam czujemy się zaopiekowani – przyznał Piotr. Być może wiąże się to z tym, że – jak wynika z obserwacji Piotra – Islandczycy  są z natury silni, twardzi i zdecydowanie przechodzą do działania. Zwłaszcza proszeni o pomoc czy wsparcie rodziny, z marszu zaczynają załatwiać sprawy. Ale to, co najważniejsze ma jednak wymiar indywidualny  – będąc na Islandii możemy poczuć siebie.
Ps. Następna książka Piotra – tym razem o Norwegii – ukaże się już w przyszłym roku. Oczywiście w planach są także dalsze wspólne dzieła islandzkie z Bereniką! 🙂
Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Jedź, zwiedź i zakochaj się w Islandii

Kolejne spotkanie z cyklu (tradycyjnie w grochowskiej Kici Koci) poświęcone było wrażeniom Emiliany Konopki, prezeski SKI, z jej całkiem spontanicznego pierwszego wyjazdu na wyspę. Emiliana zabrała ze sobą jako bagaż tylko mały plecak i pluszowego maskonura, na wypadek gdyby nie udało się zobaczyć tego prawdziwego 😉

unnamed (4)unnamed (3)

Wnikliwe miesięczne przygotowania były w zasadzie zbędne, bo Emiliana interesuje się Islandią nie od dzisiaj 😉  Jakiś czas temu ukazał się nawet cykl jej artykułów “Zapiski z podróży nieodbytej”, opisujący krok po kroku – ale bynajmniej nie z autopsji – podróż po atrakcjach Islandii. Relacja ta zawierała pewne (choćby geograficzne) błędy i informacje, które Emiliana miała wreszcie okazję zweryfikować.

Jak przyznała, cała wyprawa stała pod znakiem szczęśliwych splotów okoliczności. Na miejscu było wielu dobrych ludzi, którzy użyczyli miejsce do spania za darmo, zaoferowali transport, a nawet poczęstowali piwem. Pozostało tylko zmierzyć oczekiwania z rzeczywistością. Jak opisuje Emiliana, można to porównać do znajomości z internetu sprawdzonej w realu: czy Islandia poznana dawno temu wciąż istnieje, czy napływ turystów jej nie zniszczył?

unnamed (1)

Wyruszyła więc na zwiedzanie. Kwiecień to co prawda jeszcze nie sezon, ale to bez znaczenia, bo pogoda zawsze jest nieprzewidywalna. Keflavik, lądowanie prawie o północy, zgubienie w drodze do autobusu, opóźniony wyjazd i pierwszy przystanek: hotel Wiking wyglądający jak kościół w Karpaczu. To wzbudziło pewien sceptycyzm. Skąpany we mgle Reykjavik nie był dobrze widoczny pierwszego dnia. Poza opadami i wiatrem pojawiło się jednak sporo zaskoczeń na plus i prawie wszystko się układało dobrze. Panorama Reykjaviku oglądana z Perlanu, nie jak w większości z wieży Hallgrímskirkja. Nietypowe z perspektywy przeciętnego turysty było też zwiedzanie muzeów (nawet z oprowadzaniem!). Galeria Narodowa to w rzeczywistości niewielka ekspozycja.

Niedostatek atrakcji we wnętrzach rekompensuje urok tego, co na zewnątrz, zwłaszcza piękny kolor oceanu. Słynny “szkielet morświna” 😉 podobno okazale błyszczy się w słońcu, ale przy innej pogodzie wydaje się po prostu… srebrny. Harpa to coś, czego przewodnik Emiliany z 2006 r. jeszcze nie uwzględniał, ale z pewnością nie można jej przegapić. Feeria szkiełek jest tak samo piękna od środka, jak i na zewnątrz. Na zdjęciach z miasta przy kolorowych domkach w kadr wchodzą też rozkopane, ciemne, błotniste ogródki i baraki. Przez napływ turystów Reykjavik się zmienia. Oddaje się go turystom, co widać zwłaszcza w obszarze głównej ulicy, gdzie budynki zmienia się i wyburza, żeby zastąpić tradycyjną zabudowę sklepem albo hotelem. Nawet street art nie wydał się aż tak spektakularny jak się spodziewała, choć szare przestrzenie nabierają gdzieniegdzie kolorów.

unnamed (2)

Relacja ze spotkania z grupą Islandczyków uczących się polskiego opisana była już szerzej w poprzednim poście. Warto jednak zaznaczyć, że studenci byli ciekawi i zdziwieni istnieniem Klubu (oczywiście językiem pomostowym w rozmowie był angielski, a nie islandzki ;)) Wieczorne spotkanie z ludźmi z Couchsurfingu było okazją do poznania pierwszego rodowitego Islandczyka, który – wbrew obiegowym opiniom – bardzo dobrze przyjął próby rozmowy po islandzku! Każdy z gości miał swój sposób na podróżowanie (nawet zaplanowane podziwianie zorzy polarnej, czego jak wiadomo zaplanować się nie da). W rozmowie stosunek mieszkańców wyspy do turystów został określony jako “love-hate relationship”.

Już nawet nie sama stolica, ale cała wyspa się zmienia. Być może nieodwracalnie. Śpieszmy się więc podziwiać Islandię, a w tym – jak w przypadku Emiliany – rzeźby ulubionego Einara Jónssona (na których Ultima Thule znajduje się nie na północy, a w samym centrum świata), obrazy, jakie tworzy brat islandzkiego barda Bubbiego, tył kościoła Hallgrimura (który nie jest tak efektowny jak przód) czy widzianego z bliska Damiena Rice’a. Druga z tych atrakcji nie byłaby możliwa gdyby nie spotkanie ze współautorem wydanych niedawno “Szeptów kamieni” – Piotrem Mikołajczakiem. Książka (o której szerzej piszemy tutaj) obala wiele mitów o Islandii i porusza ważne wątki.

Co się jeszcze udało Emilianie na Islandii? Kupno tanio tradycyjnego swetra w Czerwonym Krzyżu, darmowa kawa w galerii, kolejne spotkania z ludźmi, jak np. redaktorką Iceland News Polska (która opowiedziała o sytuacji Polaków na wyspie), odwiedziny w muzeum Halldora Laxnessa (mieści się w willi kupionej zapewne za pieniądze z Nobla :)), skosztowanie Skyru o smaku jagodowym (najpyszniejszy!).

Wśród gorzkich obserwacji wymienić można kolejne przeobrażenia pod wpływem turystów. Tym razem negatywny wpływ na… konie islandzkie. Turyści zatrzymują się bezmyślnie, zastawiając drogę, dokarmiają zwierzęta niewłaściwymi produktami, przyczyniają się do niszczenia ogrodzenia, bo konie, zachęcone smakołykami, chcą wyjść gościom na przeciw. Erupcje gejzerów są krótkie i trzeba czuwać z aparatem, ale za to dostępne wokół gorące źródełka wyróżniają się pięknymi barwami, podobnie jak zielone mchy. Czarna plaża nie jest tak unikatowa jak można by przypuszczać, w końcu ciągnie się kilometrami. Godna zapamiętania była też podróż do Akureyri z szalonymi Hiszpankami. Samochód po skręceniu w boczną drogę rył podwoziem po śniegu, ale szczęśliwie udało się zawrócić. Jazda autem pozwoliła zaobserwować zmiany w krajobrazie na przestrzeni 400 km: od kwiecistej wiosny do srogiej zimy i z powrotem.

Emilianie udało się zobaczyć rybacką miejscowość Akranes (w której naturalnie unosił się zapach smażonej ryby), wulkan Eyjafjallajökull, szklarnie bananów i pomidorów w pobliżu gorącej rzeki Varma w Hveragerði (i przy okazji skorzystać z możliwości kąpieli). Piękniejszy, niż mogła sobie wyobrazić, okazał się słynny wodospad Svartifoss, do którego wiodła kilkudziesięciominutowa droga przez park narodowy Skaftafell. Ostatnie przystanki na Jökulsárlón i Kirkjubæjarklaustur, gdzie mieszka pewna polska artystka, która, mając posadę nauczycielki, może poszczycić się pięknym służbowym mieszkaniem. Wielkanoc udało się mile spędzić w Reykjaviku. Nie udało się za to zobaczyć maskonura, choć gęsi było pod dostatkiem…

unnamed (7)

Na koniec Emiliana jeszcze raz wróciła do przemyśleń na temat przemysłu turystycznego na Islandii. Choć generalnie nie jest aż tak źle, zwłaszcza poza stolicą, to skrytykować można niektóre pamiątki i sklepy szydzące z trudności języka islandzkiego. Islandzka przyroda wciąż stoi otworem i to należy szanować. W przeciwnym razie słuszna i po prostu konieczna może wydawać się strategia podnoszenia cen, służąca temu, aby zachować naturalne walory, dla których turyści tak chętnie na Islandię przyjeżdżają.

Więcej zdjęć i wrażeń na Utulę Thule.

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Rozmowy z kamieniami

„Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”

Autor: Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak
Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
Data wydania: 26 kwiecień 2017
Liczba stron: 256

* Opis książki:

Islandia – wyspa aktywnych wulkanów i olbrzymich lodowców, gorących źródeł i tysięcy wodospadów. Miejsce, o którym marzy wielu turystów. Obszar równy jednej trzeciej powierzchni Polski zamieszkany przez niespełna czterysta tysięcy osób.

Berenika i Piotr, autorzy bloga IceStory, osiedlili się na Islandii, aby poznać prawdziwe życie w kraju, który kusi i zachwyca surowym pięknem, ale też wiele wymaga od swoich mieszkańców. Poznają historię i skutki kryzysu finansowego – w 2008 roku dotknął on nie tylko Islandczyków. Penetrują wyspę w poszukiwaniu opuszczonych miejsc. Odwiedzają odizolowany Djúpavík. Kiedyś była to jedna z największych na świecie przetwórni rybnych zatrudniająca setki pracowników, dziś mieszka tam garstka ludzi. Udają się na archipelag Vestmannaeyjar. W 1973 roku wybuch wulkanu Eldfell niemal rozpołowił jedną z jego wysp i zmusił mieszkańców do ewakuacji.

Szepty kamieni ukazują nieznane, nieopisywane w przewodnikach oblicze Islandii. Niczego nie ujmując jej urokowi, dopowiadają niedopowiedziane.

* źródło opisu: tutaj

Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak – dziennikarze, blogerzy i kucharze bez papierów. Przez trzy lata zamieszkiwali północ osobno – B. eksplorowała islandzkie bezdroża oraz działy warzywne, a P. norweskie budowy i mroczne lasy. Spotkali się na Instagramie, co uważają za ponury, choć również zabawny żart współczesnego świata. Skandynawskie konwersacje o metalu, Skyrze i Czarnobylu zaowocowały grubą nicią porozumienia, dzięki czemu urodziło się IceStory, pomysły na książki i mnóstwo pierogów radzieckich. Para na poziomie systemów korzeniowych. Praktycznie nierozerwalni.

Recenzja książki:

W ostatnim czasie na rynku polskim pojawia się coraz więcej pozycji poświęconych Islandii. Większość z nich wyszła spod piór polskich emigrantów, którzy dzielą się z rodakami swoimi doświadczeniami na Wyspie. W wydawnictwach tych nie trudno o subiektywny obraz Islandii czy szeroki opis realiów życia na odległej Północy. A wszystko to napisane przez Polaków i dla Polaków. Powieść-reportaż „Szepty kamieni. Historia z opuszczonej Islandii” jest zgoła odmienna. Tu autorzy, Berenika Lenard Piotr Mikołajczak, znani islandofilom jako prowadzący bloga podróżniczego IceStory, oddają głos samej Islandii.

Nie jest to bynajmniej wsłuchiwanie się w tytułowy szept kamieni, ale w głosy ludzi związanych z opisywanymi miejscami. Choć pierwotnym zamierzeniem autorów było stworzenie cyklu wpisów poświęconych opuszczonym lokalizacjom na Wyspie, materiał z licznych podróży po Islandii okazał się wystarczającym do wydania 200-stronicowej książki. Pojawiające się na kartach powieści stare zakłady, opuszczone z przyczyn ekonomicznych, czy puste gospodarstwa, pozostawione przez właścicieli emigrujących do USA lub do większych miast na Wyspie, stanowią swoiste „miejsca pamięci”, są obecne w opowieściach i wspomnieniach związanych z nimi ludzi. Można by nawet powiedzieć, że miejsca te „mówią” ludźmi, a Piotr i Berenika spajają liczne szepty islandzkie i polskie w płynną i dobrze napisaną narrację o Islandii, zupełnie innej od tej, którą znamy z dotychczasowych opowieści.

Islandii, która – wbrew tytułowi – nigdy nie była tak nieopuszczona jak obecnie. Mityczna Ultima Thule, pozornie niedostępna kraina na dalekiej Północy, w ciągu zaledwie paru lat stała się jedną z najpopularniejszych destynacji turystycznych i musi się teraz z tym tytułem zmierzyć. W rozmowach z Islandczykami wielokrotnie powraca temat niesfornych turystów niszczących niepowtarzalne piękno islandzkiej przyrody. Wprost przywoływane są liczne dowody na ludzką głupotę, takie jak okładanie się świeżo zerwanym mchem czy zostawianie po sobie graficznych znaków ma ścianach starych zabudowań. Wszelkie – nieudane – próby walki z nieodwracalną ingerencją przyjezdnych w naturę zdają się tylko podkreślać bezsilność i nieprzygotowanie Wyspiarzy na taki boom, a dramatyzmu dodaje fakt, że wykreowali taką sytuację na własne życzenie. Bo choć wielu Islandczyków w prywatnych rozmowach przyzna się do niechęci wobec turystów, których „kolonizacja” doprowadziła chociażby do znacznego wzrostu cen mieszkań, ci, którym udało się w tak krótkim czasie rozkręcić dochodowe interesy będą opowiadać się za tym, że rozwój turystyki był najlepszym sposobem na wydźwignięcie się z kryzysu.

Trudna relacja z turystami to tylko jeden z tematów tabu, które udało się Berenice i Piotrowi przełamać jako pierwszym. Autorzy nie boją się poruszać kwestii kontrowersyjnych lub podkreślać tych elementów islandzkiej codzienności, o których milczą kolorowe przewodniki czy liczne popularnonaukowe publikacje dostępne w Polsce. Poza rażącą chciwością, która wyrugowała niedawno jeszcze podkreślaną islandzką gościnność, w książce mowa jest także chociażby o niepodejmowanym poza Wyspie temacie „rodziny”, która de facto sprawuje władzę w Islandii. Podobnie jak jeszcze do niedawna unikano wspomnień brutalnych mordów Basków, którzy stanowili dla Islandczyków konkurencję w dziedzinie łowienia wielorybów i dopiero dwa lata temu zniesiono wprowadzony w 1615 dekret duńskiego króla Christiana IV pozwalający na zabijanie wszystkich baskijskich wielorybników dobijających do brzegów Islandii. Nie brakuje też najbardziej drażliwego tematu dla polsko-islandzkiego środowiska, a więc prawdy na temat życia emigrantów i relacji między nimi.

W opowieści jest też miejsce na historie miłe i bliskie powiększającemu się gronu islandofili. Jest więc zatem wzmianka o spektakularnych dokonaniach islandzkiej reprezentacji w piłce nożnej podczas Euro 2016 czy odniesienie się do najczęściej powielanego w polskiej prasie wątku islandzkiej wiary w elfy. Autorzy dalecy są jednak od przedstawienia tej kwestii w czysto skandaliczny sposób, charakterystyczny dla wielu dostępnych w Polsce źródeł wiedzy na temat Islandii. Tutaj wiara huldufólk, czyli ukrytych ludzi nie sprowadza się do przywołania medialnej historii o przerwaniu budowy drogi z uwagi na obecność niewidzialnych mieszkańców, ani tym samym do traktowania przywiązania Islandczyków do folkloru z przymrużeniem oka. Elfy, stanowiące integralną cześć islandzkiej przyrody, jawią się jako kolejni „szepczący”, bez których opowieść o Islandii byłaby niepełna.

Niezaprzeczalną zaletą książki jest więc przede wszystkim bezstronne, rzeczowe podejście do projektu, jakim miało być przedstawienie historii 21 opuszczonych miejsc. Z dziennikarską ciekawością i profesjonalizmem autorzy dokopali się jednak do tych warstw islandzkiej duszy, których dotąd nikt w tak dokładny sposób nie opisywał. Berenika i Piotr nie oceniają, nie banalizują żadnych wątków, a nawet pozwalają im w dość swobodny sposób przeplatać się ze sobą w tekście, przez co narracja wymyka się sztywnym ramom geograficznym przewidzianym w spisie treści. Nie przeszkadza to jednak w odkrywaniu kolejnych warstw, szczególnie czytelnikom mniej zaznajomionym ze współczesnym obliczem Wyspy, choć i tu należy wytknąć autorom i wydawcy pewne wady. Mniej oczytany odbiorca może mieć wrażenie, że niektóre wątki zostały zarysowane zbyt skrótowo, gdyż odwołania do niektórych wydarzeń z historii bywają niewystarczające i brakuje choćby minimalnego rozwinięcia tematu w treści książki czy towarzyszącym jej przypisie.

Prawdziwy islandofil doceni jednak liczne walory tej pozycji. Choć dla kogoś dobrze zorientowanego w sprawach islandzkich ta powieść-reportaż może wydawać się jedynie solidnym kompendium wiedzy o dzisiejszej Islandii, to jednak jest to kompendium pięknie opakowane. Barwny, miejscami wręcz poetycki język i atrakcyjny sposób prowadzenia narracji sprawiają, że książkę można przeczytać szybko i ze smakiem, niemalże połknąć ją na raz jak pojawiającego się często w fabule islandzkiego śledzia. Lektura nadaje się znakomicie na kilkugodzinny lot z Polski do Keflaviku: zarówno jako przewodnik dla debiutującego na Wyspie turysty, jak i instrukcję dla decydującego się na dłuższy pobyt emigranta.

Ta recenzja została napisana dla strony Stacja Islandia.