Nie mogę uwierzyć, że skończył się już pierwszy sezon serialu HBO Przybysze (Beforeigners, Fremvandrerne).
Jeszcze robiłam sobie nadzieję, że magicznie na platformie pojawi się kolejny odcinek, ale cóż… Sezon ma ich tylko 6, a ja pożarłam je niemal jeden po drugim. I teraz żałuję, bo bardzo wciągnęłam się w tę historię.
Z zasady nie przepadam za tematyką science-fiction czy ogólnie pojętą fantasy. Nie oglądałam Gry o tron, ani nawet Wikingów, bo popularna interpretacja nordyckiej mitologii i staroislandzkiej literatury jest nie na moje nerwy. Zamiast po Tolkiena, wolę sięgać po Eddę… Ale przekonałam się do włączenia sobie serialu Przybysze ze względu na islandzką aktorkę, Ágústę Evę Erlendsdóttir. Nie jest to bynajmniej postać pierwszoplanowa, ale islandzkie media pękały z dumy, że ich rodaczka robi międzynarodową karierę. I słusznie, bo Ágústa znana jest na Wyspie od dawna i przeszła niesamowitą metamorfozę: od kampowej gwiazdy z tv show, przez reprezentantkę Eurowizji aż po wokalistkę i aktorkę większego formatu. Tutaj gra dzielną i pełną energii do życia wikinkę*, która – zgodnie ze swoją naturą – gotowa jest do walki i rewolty za wszelką cenę.
O czym właściwie są Przybysze, norweskojęzyczna produkcja HBO Europe? To tak naprawdę satyra na science fiction, bo akcja rozgrywa się we współczesnym Oslo, które niespodziewanie zaczynają nawiedzać przybysze z… przeszłości. W świecie skonstruowanym przez Anne Bjørnstad i Eilifa Skodvina (twórców Lilyhammer) zjawisko pojawiania się “imigrantów z przeszłości” dotyczy całego globu. Jednak my poznajemy historię z perspektywy norweskiej. Pilot to tylko zajawka niezwykłego procederu, jednak od drugiego odcinka dowiadujemy się, jak jeden z najbardziej tolerancyjnych krajów na świecie radzi sobie z falą nowych/starych obywateli.
Przybycie Norwegów z przeszłości następuje w wyniku tajemniczego błysku, który zwiastuje pojawienie się “podróżników w czasie” zawsze w tym samym miejscu: w wodach zatoki nieopodal słynnej opery w Oslo. Władze opracowały już system bezpiecznego wyławiania przybyszów i opieki nad nimi w specjalnych ośrodkach, gdzie “imigranci” mają szansę zaaklimatyzować się we współczesnych czasach. Jaskiniowcom, wikingom i przybyszom z XIX wieku pokazuje się filmy instruktażowe o obecnej sytuacji społecznej w Norwegii, podaje się im specjalne leki, myje i ubiera w polary. Po danym czasie przybysze wychodzą na ulice Oslo i zaczynają nowe życie.
Wizja tego świata jest niezwykła. Nowoczesna stolica zderzona jest z zamierzchłymi zwyczajami Norwegów: targi, szamani, bicykle, dorożki, włócznie i ubrania ze skóry urozmaicają tłum pełen ludzi z iPhone’ami, ubranych w dżinsy i jeżdżących samochodami. Asymilacja postępuje jednak zgodnie z planem, bo wielu z przybyszów podejmuje się pracy w nowym świecie i dostosowuje się do nowinek technologicznych i społecznych. I tak główna bohaterka, wikinka Alfhildr (znakomita Krista Kosonen, która urodą i urokiem przypomina mi Alicję Bachledę-Córuś), zakłada współczesny strój i zaciąga się do stołecznej policji. Jej wikińskie umiejętności, ale też niekonwencjonalne metody, okażą się bardzo pomocne w przypisanej jej sprawie zabójstwa i z początku będą prowadzić do komicznych dialogów i scen z udziałem jej partnera, policjanta ze współczesności, Larsa (Nicolai Cleve Broch). Poznawanie własnych przyzwyczajeń i tradycji jest jednak obustronne.
W sposób świetnie przemyślany przeplatają się tutaj stare motywy (głównie wikińskie) ze współczesnością. Przybysze mówią do siebie w języku staronordyckim i nawet islandzki tłumacz nie może ich zrozumieć, dlatego Old Norse staje się kodem “nowych”, a tablice i nazwy miejsc zyskują również zapis w runach. Wikingowie otwierają własne tawerny, mają swoich szamanów, a reprezentanci epoki kamienia wciąż kultywują dawne tradycje polowań nago w podmiejskich lasach. XIX-wieczna inteligencja pracuje w stworzonych przez siebie zawodach dziennikarzy czy pisarzy, a bohema odurza się współczesnymi narkotykami. A to fascynuje współczesnych: Lars rozwiódł się z żoną, bo ta zastąpiła go przybyszem z XIX wieku. Elegancki inteligent z Kristianii spędzający czas wolny na literaturze romantycznej i grze w wista okazuje się lepszym partnerem od zblazowanego współczesnością policjanta. Serial pozwala nam więc wyobrazić sobie, jak wyglądałoby nasze życie z udziałem przybyszów z przeszłości, a wszystkie dziewczyny marzące o związku z “prawdziwym wikingiem” mogą zrewidować swoje fantazje 😉
Ale najlepsza jest tutaj właśnie satyra. Nie tylko satyra na gatunek science-fiction, ale satyra na tolerancyjne społeczeństwo skandynawskie i państwo opiekuńcze (tutaj polecam poczytać chociażby pamflet Niny Witoszek Najlepszykraj na świecie). Rząd robi wszystko, żeby zaprowadzić spokój i harmonię, w mediach unika się “obraźliwych określeń”. W radiu nie można używać “słowa na W”, czyli “wiking”, natomiast politycznie poprawna wersja to “osoba pochodzenia pranordyjskiego”. Buduje się współpracę między współczesnymi a przybyszami, lansuje związki i rodziny “multitemporalne” oraz zatrudnianie osób z “przeszłością temporalną”. Stąd Alfhildr staje się maskotką norweskiej policji. Wśród dzisiejszych Norwegów rośnie też zjawisko “transtemporalizmu”, czyli odnalezienia w sobie przynależności do epoki innej, niż ta, w której się urodzono. I takim gwarantuje się opiekę psychologa i dostęp do grup wsparcia.
Jednak asymilacja nie do końca przebiega zgodnie z planem. Alfhildr ma wśród kolegów i koleżanek z pracy wielu wrogów. Współcześni Norwegowie wszczynają zamieszki, a w przestrzeni miasta pojawiają się murale “Norwegia dla współczesnych”. Współcześni Norwegowie czują się zagrożeni, że zastąpią ich inni, lepsi. Tworzą się grupy wzbudzające nienawiść do przybyszy, odwołując się do ich odmiennego systemu wartości i wyglądu, a przede wszystkim innego wyznania. Wystarczy wyobrazić sobie, co się stanie, jeśli jeden z przybyszów okaże się zabójcą św. Olafa, patrona Norwegii…
Cała ta wizja przeplatania współczesności z przeszłością to najmocniejsza strona serialu, ale podobało mi się też właśnie zwracanie uwagi na mechanizmy, które dotyczą wszystkich “innych” w społeczeństwie. Twórcy serialu pokazują nam, jak łatwo buduje się nienawiść do imigrantów i jak naiwne mogą być władze kraju, próbujące za wszelką cenę zasymilować społeczeństwo.
Dobrze napisany scenariusz (w gruncie rzeczy to serial policyjny z zagadką kryminalną) i świetna ścieżka dźwiękowa (miks wikińskich śpiewów ze współczesną muzyką elektroniczną autorstwa Ginge) również czynią z niego naprawdę przyjemny obraz. Polecam każdemu fanowi wikińskiej Skandynawii oraz miłośnikom “historycznego gdybania”. Czy dzielny wiking zadowoli się pracą w firmie dostarczającej jedzenie rowerem? Czy jaskiniowcy to naprawdę osoby prymitywne? Jakie umiejętności saamskie mogą przydać się we współczesnym świecie? Obejrzyjcie koniecznie, by poznać odpowiedzi na te pytania.
Ja czekam niecierpliwie na drugi sezon, by poznać odpowiedzi na własne pytania. Bo od początku nurtowało mnie jedno: dlaczego przybysze pochodzą tylko z trzech epok: kamienia łupanego, wikińskiej oraz XIX wieku? Czy właśnie z tymi przedziałami czasowymi Norwegowie najchętniej się identyfikują? A może twórcy scenariusza założyli, że właśnie w tych okresach najczęściej odurzano się i przechodzono w różne stany świadomości, co pozwoliło na podróż w czasie? Jak i dlaczego dochodzi do masowych migracji dawnych Norwegów do Oslo dowiemy się – mam nadzieję – w następnym sezonie.
*w polskim tłumaczeniu dialogów pojawia się określenie “wikinka”, czyli kobieta wiking. Szczerze mówiąc dotąd się z nim nie spotkałam i jestem do niego nastawiona raczej ostrożnie, jak i do całego tłumaczenia. Niestety nie wiem czy tłumacz bazował na wersji oryginalnej, czy skrypcie angielskim, ale dopuścił się kilku błędów. Dlatego uważajcie!