Czasami pytacie, w których polskich muzeach można oglądać sztukę Północy. Niestety, choć mamy kilka grafik Muncha czy Zorna w kolekcjach, nie pokazuje się ich na wystawach stałych. A kiedy przyjeżdża wystawa czasowa, jest to pierwsze takie wydarzenie w historii.
Wystawa “Vilhelm Hammershøi. Światło i cisza” w Muzeum Narodowym w Poznaniu to pierwsza monograficzna wystawa malarstwa duńskiego symbolisty w naszej części Europy. I nie są to podrzędne dzieła, ale najbardziej reprezentatywne dla wczesnej i dojrzałej twórczości tego artysty. Kuratorka Martyna Łukasiewicz wykonała tytaniczną pracę, żeby sprowadzić do Poznania dzieła, które na co dzień znajdują się na ekspozycjach stałych muzeów takich jak Statens Museum for Kunst czy kolekcji Hirschsprungów, a nawet paryskiego d’Orsay. Co więcej, w poznańskim Muzeum Narodowym obejrzymy prace nigdy dotąd nie wystawiane, np. pochodzące z prywatnej kolekcji ambasadora Johna L. Loeb Juniora w Nowym Jorku.
Wystawę otwiera prezentacja najważniejszych wydarzeń z życia Vilhelma Hammershøi. Jak powiedziała mi Martyna Łukasiewicz, dzięki której uprzejmości miałam prywatne oprowadzanie kuratorskie po wystawie, szczególnie ważne było uzupełnienie informacji biograficznych fotografiami z archiwum malarza. Według najnowszych badań nad twórczością duńskiego symbolisty, fotografia była bowiem ważnym elementem jego działań artystycznych, a zdjęcia wnętrz malowanych przez niego mieszkań świetnie współgrają z jego twórczością. Co więcej, dzięki fotografiom udało się zaakcentować również dzieła, które nie przyjechały na wystawę. W pierwszej sali poznajemy więc życie malarza i najbliższe mu osoby: rodzinę i żonę, którzy często będą bohaterami jego obrazów.
Prezentacja obrazów na piętrze to przekrój nie tyle chronologiczny, co tematyczny. Na wystawie wita nas sam malarz w rzadko podejmowanym autoportrecie (1911, Statens Museum for Kunst), który to zdaniem kuratorki ma być nie tylko zaproszeniem do świata Hammershøi, ale też wstępem do najbardziej charakterystycznych elementów jego malarstwa. Już bowiem na tym obrazie widzimy motywy, z których słyną obrazy duńskiego symbolisty: drzwi, często otwarte na oścież i prowadzące wzrok do kolejnych pomieszczeń, oraz okna, niejako ślepe, z których nie rozpościera się żaden konkretny widok, ale które stanowią źródło światła i poszerzają kompozycję.
W pierwszej sali towarzyszą nam najczęściej: Ida, żona malarza, a także jego matka Frederikke i brat Svend. Postaci zatapiają się w codziennych czynnościach takich jak czytanie, robótki ręczne, przygotowanie posiłku. Jednak rzadko kiedy ich twarze są w pełni widoczne, raczej widzimy postaci od tyłu lub z boku, tak jakby ich tożsamość nie była istotna (trudno mówić tu w końcu o portretach), ale raczej ich obecność wpisywała się w proste, mieszczańskie wnętrza. Znajdziemy tu świetnie znane i często reprodukowane obrazy takie jak Pokój przy Strandgade (1901, Statens Museum for Kunst), oraz te mniej popularne, a jednak świetnie oddające atmosferę cichej pracy w prostym wnętrzu, np. Figura kobieca widziana od tyłu (1888, Statens Museum for Kunst).
Zresztą to właśnie te wnętrza przyniosły malarzowi największy sukces. Najczęściej malował własne mieszkania, które były jednocześnie jego pracowniami. Kuratorskie zestawienie obrazów parami lub trójkami pozwala na porównanie często powtarzających się motywów, jak i podkreślenie ewolucji stylu malarskiego artysty: od tych bardziej tradycyjnie malowanych, wygładzonych scen (takich jak Wnętrze, Strandgade 30, 1900, Ateneum Art Museum) po bardziej szkicowe, niemalże oderwane od rzeczywistości puste pokoje. Pomysłowe zestawienia pozwalają też na odkrycie sposobu pracy malarza: choć wydaje się, że malowane przez niego wnętrza są przestronne, duże, a nawet że pokazywane tu obrazy prezentują różne wnętrza, często są to te same pokoje, tyle że malowane z innej perspektywy, z przestawionymi meblami i dodatkami, przez co każde wnętrze wydaje się unikatowe, a jednak w jakiś sposób znajome.
Bogata prezentacja wnętrz Hammershøi, a więc jego najbardziej rozpoznawalnych obrazów, jest jednak uzupełniona tymi mniej znanymi, a równie często podejmowanymi przez malarza tematami. W kolejnej sali przechodzimy do świata pejzażu duńskiego, który ożywa za sprawą delikatności barw i efektów świetlnych. Na wybranych pracach widać też zresztą umiłowanie malarza do linii, tak w wyborze tematów (często mówił, że to właśnie one, a po nich światło i kolor, przyciągały go do namalowania danego motywu), jak i w samej technice pracy (na jednym z dzieł dostrzeżemy szkic siatki, którego malarz zdaje się nie kryć pod cienką warstwą farby, jakby celowo zdradzając tajniki swojej pracy).
Te linie widoczne będą również w widokach miasta, głównie Kopenhagi, ale też rzadkiego obrazu malowanego w podróży, przedstawiającego Londyn. Te matowe, czasem jakby w kolorze sepii, widoki miast odpowiadają sennej atmosferze wnętrz Hammershøi. Pozbawione ludzi ulice miast, samotne wierzchołki kościelnych wież czy puste otwory bram to sposób na uchwycenie bezczasowości architektury i urbanistyki miasta. Dowodzi temu mapka obecna w sali, na której można odnaleźć lokalizacje malowane przez Duńczyka, a także wystawa fotografii Justyny Śmidowicz-Cegły, która na prośbę kuratorki wykonała zdjęcia współczesnego miasta inspirowane malarstwem symbolisty (“Kopenhaga Hammershøia” można było oglądać w poznańskiej Przystani Sztuki w listopadzie tego roku).
Na koniec wchodzimy do przestrzeni prezentującej najmniej omawiane prace Hammershøi, czyli akty oraz rzadko lub nigdy nie pokazywane prace na papierze. W przypadku tego pierwszego rodzaju malarstwa, Duńczyk podejmował akt jako temat jeszcze podczas studiów w szkole P. S. Krøyera, ale jego wczesne, szkolne prace zestawione są z późniejszym aktem jako na dowód, że i do tego tematu zdarzało się malarzowi powracać. Zestawienie dwóch Nagich modelek, jest o tyle fascynujące, że jeśli pierwsza (1884, Statens Museum for Kunst) wynika z lekcji starszych malarzy tworzących w Paryżu, tak druga jest już bardzo odważnym kolorystycznie dziełem. Szarość postaci wtapiającej się w tło przywodzi na myśl późniejsze surrealistyczne kompozycje Magritte’a czy Olbińskiego, a układ rąk i poza modeli to być może świadomy cytat z pierwszego, otoczonego skandalem obrazu Hammershøi zaprezentowanego szerszej publiczności. Chodzi mi o Portret młodej dziewczyny, siostry artysty Anny Hammershøi (1885, kolekcja Hirschsprungów), która wydawała się zbyt odważna również ze względu na biel dłoni modelki.
Wystawę zamyka wybór wczesnych prac artysty na papierze (niektóre namalował już jako nastolatek), szkice z czasów studiów oraz późniejsze rysunki, w tym portret Alfreda Bramsena podarowany patronowi w dniu urodzin. Kuratorka Martyna Łukasiewicz pragnie podkreślić rolę tego kopenhaskiego dentysty, kolekcjonera dzieł sztuki i mecenasa artysty, bez którego być może jego kariera nigdy nie rozwinęłaby się w taki sposób. Ekspozycja zamknięta jest klamrą – rysunkami wnętrz, które przywitały nas w pierwszej sali.
Warto dodać, że wystawa nie kończy się jednak w tym miejscu. Na zakończenie warto udać się do sali na parterze, w której wyświetlany jest film – wywiad kuratorki z pracownikami kopenhaskiego Statens Museum for Kunst oraz plansze prezentujące techniczny proces twórczości Vilhelma Hammershøi. Ta przestrzeń, jak i wybór dzieł oraz ich zestawienia decydują o wielkiej wartości wystawy. Trzeba bowiem podkreślić, że Martyna Łukasiewicz i jej zespół nie tylko dokonali niezwykle trudnego zadania: ściągnęli do Polski najlepsze dzieła Hammershøi, w tym te na co dzień znajdujące się na wystawach stałych, a więc będące hitami duńskich muzeów, ale też zmierzyli się z zadaniem zrobienia pierwszej monograficznej wystawy duńskiego symbolisty w Europie Środkowej. I zrobili to znakomicie, w oparciu o najnowsze badania, kwerendy kuratorki w archiwach duńskich, a także światowe trendy tworzenia wystaw czasowych.
Walorem wystawy jest również jej scenografia, zaprojektowana przez duet Matosek-Niezgoda. Projektantom udało się w sposób subtelny, a jednak celny, uchwycić charakter prac duńskiego symbolisty. Delikatne przesłony okien pozwalają na uwzględnienie jednego z kluczowych motywów w twórczości artysty, a naturalne amfilady wnętrz starego gmachu Muzeum Narodowego w Poznaniu idealnie współgrają z kompozycjami Hammershøi. Co więcej, konstrukcja, na której powieszono biograficzny wstęp, inspirowana jest ceramiką brata malarza, Svenda Hammershøi, co dowodzi znakomitej znajomości kontekstu i czasów, w której tworzył bohater wystawy.
Powodów, żeby obejrzeć tę wystawę w Poznaniu do 23 stycznia 2022 roku (potem pojedzie do Muzeum Narodowego w Krakowie) jest wiele: kuratorski układ dzieł, obecność wszystkich ok. czterdziestu wypożyczonych prac, kącik do zrobienia sobie zdjęcia w przestrzeni inspirowanej obrazami Hammershøi oraz ciekawy program towarzyszący wystawie (w tym pokaz grafik Muncha i Zorna w styczniu). Okazja, żeby obejrzeć prace jednego z najwybitniejszych artystów Północy w Polsce raczej nie powtórzy się w kolejnych dekadach, dlatego naprawdę warto wybrać się właśnie do Poznania, a potem do Krakowa – dla porównania.
Serdecznie dziękuję Martynie Łukasiewicz za oprowadzenie po wystawie i zdradzenie tajników kuratorskich oraz ciekawostek z życia Vilhelma Hammershøi.