1. Ágætis byrjun: Na dobry początek

No i stało się! Jestem na Islandii.

IMG_20170417_055553_686.jpg

Przylot do Keflavíku

Załóżmy, że akurat miałam w kieszeni wolny 1000 zł na bilet lotniczy, a w drugiej kilkaset tysięcy koron islandzkich na życie. Nawet przy obecnych wahaniach kursu i pojawieniu się na rynku tanich lotów, wycieczka na wyspę to nadal dość spora impreza. Znajdujemy się w Keflavíku, głównym porcie lotniczym Islandii. Dlaczego akurat tu, a nie, dajmy na to, w stolicy, ląduje większość zagranicznych samolotów? Bo Amerykanie zbudowali to lotnisko w latach 40. jako punkt przelotowy między Stanami Zjednoczonymi a kontynentalną Europą, tym samym opanowując część miasta pod bazę NATO. Można powiedzieć, że dzięki temu Islandia – jako kraj bez stałej armii – została członkiem tej światowej organizacji, a to w ramach przeprosin za to, że amerykańscy żołnierze zadomowili się na wyspie i oficjalnie opuścili ją dopiero w 2006 roku. Dzisiejsze lotnisko w Keflavíkunie przypomina może największych portów lotniczych Europy, ale Islandczycy nie mają powodów do wstydu. Ale miasto nie słynie tylko z faktu, że ma robić dobre wrażenie na przyjezdnych biznesmenach i bogatych turystach. Jest tu także ważny port rybacki, a jak na Islandię to poważna funkcja urbanistyczna (trzeba pamiętać, że rybołówstwo stanowi znaczącą część gospodarki islandzkiej). Ale nie oszukujmy się – lotnisko nieciekawe, porty rybne raczej mnie nie interesują, są tu co prawda aż dwa muzea, ale ciągnie mnie dalej, w głąb wyspy.

Transport po Wyspie

W planie mam Svartsengi, a konkretniej znajdującą się tam ogromną elektrownię geotermalną. Dzieli mnie od niej ponad 20 kilometrów, a pech chciał, że nie odbiera mnie nikt z lotniska. Doświadczenie turystyczne podpowiada szukać najbliższego dworca kolejowego, ale tu kolejna niespodzianka: na Islandii nie ma pociągów. To może autobus? Owszem, tych jest całkiem sporo, jeżdżą dość regularnie i w cenie do przyjęcia, ale głównie kursują po krajowej (czyt.: jedynej) autostradzie wybudowanej po obwodzie wyspy. Zatem autobus również odpada. Samolot? Naliczyłam się 25 lotnisk na terenie całej wyspy; okazuje się, że jeśli chodzi o transport inter-city linie lotnicze mogą spokojnie konkurować z autobusami pod względem cen biletów, nie mówiąc już o czasie i komforcie podróży. Ale co, jeśli z miejscem, do którego się wybieram, nie ma dogodnego połączenia? Zostaje mi chyba tylko autostop (a i tu ryzykownie) lub wynajem samochodu. Warto, bo chociaż przy samotnym wypożyczeniu przyjemność taka słono kosztuje, to jednak w przypadku krajów takich jak Islandia poruszanie się samochodem daje możliwość zwiedzenia niemal każdego zakątka wyspy (o ile droga nam się nie urwie, bo i tak bywa.)

IMG_20170707_012931_887

Błękitna Laguna

Dojeżdżam do celu, ale nie chciałam przecież podziwiać jakiejś elektrowni, choć energia geotermalna jest błogosławieństwem Islandczyków, zaczynając od faktu, że jej w głównej mierze wyspa zawdzięcza swoje bogactwo (między innymi za sprawą przemysłu hutniczego, który pożera znaczną część energii), ale też komfort życia i podgrzewane chodniki (jak również śmierdzące prysznice). Przyjechałam tutaj, by podziwiać istną perełkę tej części kraju, mianowicie Bláa Lónið, czyli Błękitną Lagunę. Brzmi to wszystko zbyt szumnie, ale naprawdę miejsce wygląda bajecznie; jest to wyjątkowe kąpielisko wypełnione lazurową wodą, która, pobierana przez pobliską elektrownię z głębokości około 2000 metrów, oddaje większość ciepła i trafia do sztucznego jeziora o znacznie zmniejszonej, ale wciąż wysokiej temperaturze około 40°C. Kąpiel w Lagunie to nie tylko okazja do ogrzania się gdy temperatura poza wodą wynosi średnio 12°C, ale także spora dawka zdrowia dla naszej skóry; dzięki zawartym w gorącym błocie związkom krzemu i siarki oraz minerałom wizyta za (najmniej) € 45 może mieć właściwości lecznicze.

Grindavík i suszone ryby

Po relaksującej kąpieli warto kontynuować zwiedzanie i udać się dalej na południe, do Grindavík (dla porządku powiem tylko, że przyrostek vík w nazwach miast islandzkich oznacza tyle co „zatoczka”). Jest to jedno z większych miast Islandii (całe 2400 mieszkańców), uważane za typowo islandzkie – bo i faktycznie, jeśli oglądaliśmy kiedykolwiek zdjęcia miast islandzkich to w oczy rzucały się małe drewniane domki, zazwyczaj malowane na czerwono, z prostymi kwadratowymi okienkami i spadzistymi daszkami nierzadko krytymi darnią, a Grindavík odpowiada temu opisowi. I chyba poza tym ujmującym widokiem miasto nie oferuje nam nic więcej. Chyba, że Saltfisksetur Íslands, czyli Islandzkie Muzeum Solonej Ryby, które dla historii kraju i jego kultury ma duże znaczenie. Kilka faktów: na jednego Islandczyka przypada rocznie 7,5 tony wyławianych ryb; od roku 1958 do 1976 Islandia toczyła z Wielką Brytanią tzw. wojnę dorszową, w której poszło o strefy połowu ryb, była to jedyna wojna, w której bezpośrednio brała udział Islandia, a i tak nie było to starcie zbrojne, ale szereg podpisywanych i wygasających porozumień. No i na koniec ciekawostka kulinarna: narodowym przysmakiem Islandczyków jest hákarl (zgniły rekin), którego filet soli się i zakopuje w ziemi na kilkanaście lat, aby sfermentował. Jest to tradycyjna potrawa wigilijna i pomimo niesamowitego smrodu da się go zjeść – próbowałam!

IMG_20170528_202809_916.jpg

Skorośmy się już najedli, to koniec zwiedzania na dzisiaj. Na DOBRY POCZĄTEK udało nam się zobaczyć pokaźny fragment wyspy, Reykjanesskagi, czyli półwysep Reykjanes. Nie bez powodu jego nazwa kojarzy nam się ze stolicą kraju. Ale do Reykjavíku wybierzemy się następnym razem. Tymczasem dobranoc!

P.s. Moja podróż na Islandię odbyła się w wyobraźni, z przewodnikami w ręku i muzyką Sigur Rós na uszach. Wszelkie powielane tu stereotypy czy błędne wyobrażenia zamierzam zweryfikować podczas prawdziwej wyprawy na wyspę.

Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 2014 roku, na łamach internetowego czasopisma Magazyn (już nieistniejącego), a rok później wraz z całym cyklem – dzięki uprzejmości Marcina Kozickiego na stronie Stacja Islandia. Resztę cyklu można znaleźć w kategorii „Zapiski z podróży nieodbytej” oraz na wspomnianej stronie Marcina.

0. Von, czyli nadzieja

Marzysz o wyjeździe na Islandię? Masz wielkie nadzieje, że to się jednak wydarzy, ale wciąż coś stoi na przeszkodzie? Wybierz się ze mną w wyimaginowaną podróż na Islandię!

mde

Ponad sześć lat temu ktoś znajomy na forum internetowym poświęconym jednemu z zespołów brytyjskich pisał o Sigur Rós. Ten tajemniczy dla mnie zespół robił niezłe zamieszanie, wszyscy zachwycali się ich muzyką. Nie chcąc odstawać od toczonej dyskusji zapytałam, co to za polski zespół. Skąd mogłam wtedy wiedzieć, że gdzieś tam daleko na Islandii używa się podobnych znaków diakrytycznych co w języku polskim? Ta wielka gafa była jednak początkiem nowej przygody; poznałam muzykę tego zespołu, potem kolejnych, zachwyciłam się ich innością, szczególnie niezwykłym brzmieniem języka islandzkiego, który zdaje się pełnić rolę instrumentu dla ucha nierozumiejącego ani słowa.

Upodobanie do muzyki przeszło w zainteresowanie krajem jej pochodzenia, dziwną i daleką Islandią, która podobnie jak muzyka wydawała się tajemnicza i niepowtarzalna. Do tego słuchanie mało znanych zespołów i oglądanie dziwnych filmów kiedy jeszcze mało kto słyszał o Islandii, a wielu myślało, że Björk jest Norweżką, dawało przyjemne uczucie bycia alternatywnym, więc chyba zasmakowałam wtedy hipsterstwa, zanim na dobre zakorzeniło się w środowisku polskiej młodzieży.

Mniej więcej w tym samym momencie, kiedy przekonywałam się, że Jónsi nie śpiewa po polsku, a na Islandii mieszka niewiele ponad 300 tys. ludzi, w roku 2005 zawiązał się na Uniwersytecie Warszawskim Studencki Klub Islandzki, pierwsza chyba w Polsce organizacja zajmująca się kulturą islandzką w sposób amatorski i niezależny od placówek dyplomatycznych. Była to grupa młodych ludzi, których oczarowała islandzka muzyka i kinematografia. Potem nastały czasy wulkanu Eyjafjallajökull, upadku Landsbanki, rządów Johanny Sigurdardóttir (pierwszej zadeklarowanej lesbijki u władzy) kiedy oczy świata zostały skierowane na małą wyspę, która wbrew swojej nazwie niemal w ogóle nie pokryta jest lodem. Niezależnie , coraz więcej islandzkich artystów dało się poznać polskiej publiczności, czy to poprzez koncert Sigur Rós na Openerze w 2006 roku, czy promocję festiwalowego hitu Nói Albinói Dagura Kári, czy nieśmiałe wejście islandzkich kryminałów na polski rynek książki.

I nagle ta daleka i nieznana Islandia stała się modna, osnuta niewytłumaczalnym kultem opartym na obrazie wytworzonym w wyobraźni stęsknionego za odległymi krainami Europejczyka.

Członkom-założycielom Studenckiego Klubu Islandzkiego udało się pojechać na Islandię i skonfrontować te wyobrażenia z rzeczywistością. Jeśli wcześniej kraj ten wydawał się magiczny za sprawą legendarnych elfów i trolli, tajemniczość tego niemal księżycowego krajobrazu z pewnością nie mogła zawieść miłośników Islandii, choć każdy normalny człowiek nie powinien zachwycać się miejscem, gdzie przez pół roku panuje noc. Mi nie udało się wziąć udziału w tej wyprawie, bo zostałam członkiem SKI znacznie później. Ale wybiorę się tam w najbliższym czasie, zabierając ze sobą moje wyobrażenia o Islandii.

Wyprawa będzie miała miejsce w kolejnych odsłonach cyklu „Zapiski z podróży nieodbytej”, podczas której spróbujemy okiełznać tę krainę „wiecznego” dymu i śniegu.

Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 2014 roku, na łamach internetowego czasopisma Magazyn (już nieistniejącego), a rok później wraz z całym cyklem – dzięki uprzejmości Marcina Kozickiego na stronie Stacja Islandia. Resztę cyklu można znaleźć w kategorii “Zapiski z podróży nieodbytej” oraz na wspomnianej stronie Marcina.

Przegląd Kina Islandzkiego OWCA

cms

W dniach 22-24 listopada 2013 Emiliana Konopka i Katarzyna Petruk reprezentowały SKI na Przeglądzie Kina Islandzkiego OWCA w katowickim kinie Kosmos.

W dniach 22-24 listopada 2013 Emiliana Konopka i Katarzyna Petruk reprezentowały SKI na Przeglądzie Kina Islandzkiego OWCA w katowickim kinie Kosmos. Program Przeglądu oferował nie tylko szeroki wybór filmów kina islandzkiego (program), ale również wydarzenia towarzyszące.

PIĄTEK 22 LISTOPADA

Trzydniową imprezę islandzką w Katowicach rozpoczął piątkowy koncert islandzkiej wokalistki Berglind Ágústsdóttir z DJ-skim akompaniamentem Fairyboy Lumière. Występ był połączeniem recytacji własnych tekstów artystki do tanecznej, elektronicznej muzyki. Obecni w holu Kina Kosmos zaczęli tańczyć z Berglind, która okazała się prawdziwym wulkanem energii! Po koncercie była możliwość zakupienia albumów artystki, a wieczorem integracja polsko-islandzka w katowickich klubach 😉

SOBOTA 23 LISTOPADA

Sobota była dniem pełnym wrażeń i niespodzianek! Na początek intensywny kurs języka islandzkiego z Martą Bartoszek (Centrum Języka Islandzkiego w Krakowie). Nauczyliśmy się podstawowych zwrotów, a przede wszystkim głównych zasad wymowy języka islandzkiego, np. jak bezbłędnie odczytać nazwę wulkanu Eyjafjallajökull 😉 Po około półtoragodzinnych warsztatach otrzymaliśmy karteczki ze wskazówkami jak odnaleźć partnera do rozmowy. Wszystkie informacje były po islandzku, ale ze znajomością najważniejszych słów udało nam się rozwiązać zadanie z sukcesem!

SAM_8434 4

Zaraz po ekspresowej nauce islandzkiego można było ekspresowo nauczyć się stworzyć na szydełku pamiątkę z najprawdziwszej islandzkiej wełny. Marta Rycak, prywatnie zakochana w Islandii i robótkach ręcznych, połączyła dwie pasje, by wykonywać rękawiczki, szaliki i inne rzeczy z niepopularnej w Polsce wełny z islandzkich owiec. Jej atutem jest to, że jest bardzo cieplutka, a do tego wyjątkowo w zgodnie z naturą – producenci korzystają tylko z naturalnych barwników, a po rozwinięciu kłębka nierzadko znaleźć można kawałki mchu niewyczesane z sierści 😉 Z tej właśnie wełny wykonuje się słynne islandzkie swetry –  Lopapeysa – choć oczywiści zabrakłoby nam czasu i zdolności, aby wykonać własne swetry…

SAM_8443SAM_8453Islandia kojarzy nam się przede wszystkim z nastrojową muzyką i elfimi krajobrazami. Organizatorzy przeglądu OWCA dali nam świetną okazję na wkręcenie się w odpowiedni klimat i zorganizowali Icelandic kostium party, podczas którego każdy uczestnik wyczarował sobie magiczne przebranie (luźno) inspirowane Islandią. Nasze kreacje zostały uwiecznione Polaroidem tak, aby każdy mógł zabrać pamiątkę do domu. Mimo listopadowego chłodu część uczestników odważyła się na plenerową sesję zdjęciową. I tak Katowice wypełniły się elfami i innymi baśniowymi stworami!

5

Popołudniową atrakcją była Pecha Kucha Night – formuła spotkań, podczas których prelegenci opowiadają o  swoich pasjach, projektach czy codziennej działalności w formie prezentacji 20 slajdów w czasie 6 minut 40 sekund.  Osiem osób sprostało wyzwaniu i w wyznaczonym czasie opowiadało na tematy związane z Islandią. Była mowa o Jónie Gnarrze, burmistrzu Reykjavíku, islandzkich żywiołach ognia i wody, owcach islandzkich i Polakach na Islandii, a Emiliana Konopka opowiadała o sztuce islandzkiej (Sztuka islandzka).

Pecha_Kucha_Islandia_ulotka

Slajd1

W sobotni wieczór spotkała nas największa niespodzianka: Lodowiec kontra wulkan. Pop-up restaurant. Pop-up to restauracja wyrastająca w najbardziej zaskakujących lokalizacjach miasta. Był już dach, galeria sztuki oraz kolacja w ciemności. Tym razem znana katowicka food designerka i restauratorka – Patrycja Walter przygotowała dla gości dania inspirowane Islandią. Uczestnicy tego niepowtarzalnego wydarzenia, zostali wprowadzeni na salę kinową z zasłoniętymi oczami, a kiedy opaski zostały zdjętę zobaczyli stół zastawiony ciekawymy przystawkami:

_MG_6737

Zdjęcie niestety zostało zrobione już po zjedzeniu główki, ale na naszych talerzach znalazły się owce wykonane z białej rzepy z rogami z czarnego makaronu. Potem było już tylko coraz ciekawiej: sałatka przypominająca islandzki mech, główne danie – wulkan oraz na deser – islandzki lodowiec! Do picia sok z brzozy. Wszystko wyglądało i smakowało wspaniale!

j_MG_6790

j_MG_6779

j_MG_6771

NIEDZIELA 24 LISTOPADA

Ostatni dzień Przeglądu zamknęły projekcje (już chyba) klasyków islandzkiego kina: “Bagno” i “Heima” (recenzje obu filmów można znaleźć w dziale Film). Odbyło się także spotkanie z tłumaczem kryminałów islandzkich panem Jackiem Godkiem i byłym konsulem RP na Islandii Michałem Sikorskim, którzy opowiadali o swoich wspomnieniach z wieloletniego pobytu na Islandii.

Bardzo dziękujemy organizatorom Przeglądu Kina Islandzkiego OWCA za zaangażowanie nas do organizacji i świetną zabawę przez te trzy dni! Mamy nadzieję, że kiedyś uda nam się zorganizować taką imprezę w Warszawie.

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Ebeling Museet

w małej miejscowości torshälla pod sztokholmem znajduje się muzeum poświęcone rodzinie ebeling, lokalnych artystów, tworzących przede wszystkim rzeźby i obrazy.

głównym bohaterem wystawy jest allan ebeling, twórca większości pomników, fontann i rzeźb znajdujących się w mieście. najważniejszym dziełem jest chyba brązowa fontanna przedstawiająca thora, szwedzkiego odpowiednika boga wojny marsa, który pędzi na swym powozie prowadzonym przez kozły. sam motyw kozłów i innych zwierząt kopytnych jest często powtarzany w blaszanych pracach ebelinga, takich jak jeździec na koniu. inne znane prace plenerowe to pomniki znanych artystów, takie jak jazzowa kapela czy saksofoniści. 
 blaszana “płaskorzeźba” ebelinga nawiązująca do mitologii skandynawskiej

 ciekawa kompozycja drewniana ze zwierzętami
oprócz prac allana ebelinga i jego córki, marianne, współczesnej malarki, galeria może pochwalić się tymczasową wystawą prac bengta petterssona, szwedzkiego prymitywisty na kształt nikifora, którego prace przedstawiają przede wszystkim życie codzienne szwedów spędzających czas np. na przystankach autobusowych lub świętach narodowych, którym często towarzyszą żółto-niebieskie flagi, oraz ciekawych prac bo englunda – małych drewnianych statuetek o dość niewyrafinowanej tematyce, lecz niecodziennych, uproszczonych ksztaltach.
 galeria prac petterssona

 galeria prac bo englunda

 

Wpis pojawił się po raz pierwszy na moim blogu o sztuce,
zachowałam pisownię oryginalną.

Grafikens Hus

na trasie ciekawych muzeów przypadkiem znalazłam się w niepozornym domu grafiki (grafikens hus) znajdującym się w mariefred, poza granicami sztokholmu.  akurat załapałam się na czasową wystawę grafik picassa.

jak podaje notka promocyjna ze strony głównej owej galerii, grafika pełniła znaczącą rolę w życiu picassa, który stworzył ich ponad 2000. na podstawie zamieszczonych na wystawie grafik widać ewoluujący styl artysty, od szkiców do obrazów z okresu różowego i niebieskiego, przez pierwsze romanse z kubizmem i uproszczeniem formy.

pierwsze z prac przedstawiają życie codzienne z ojczyzny artysty, andaluzji, która sączy się z portretów torreadorów i byków. inne grafiki skupiają się na kobietach – ich nagości, erotyzmie, formie, znaczeniu w życiu artysty. wiele jest także nawiązań do scen mitologicznych. jednak chyba najbardziej podziwianą przez zwiedzających pracą był słynny gołąbek pokoju, co prawda jeszcze nie uproszczony do tej najpopularniejszej formy, ale już kiełkujący jako idea-symbol pokoju na świecie. niebieski ptak z gałązką oliwną w dzióbku stanowi jakby barierę między słońcem, a tym, co ziemskie – wojną i złem, symbolizowaną przez noże, pociski i strzały.
wystawa stała zaś proponuje prace współczesnych artystów lokalnych, także ciekawych.
 Alex Fridell, prace wybrane

w galerii poniżej zaś znajduje się zbiór pergaminowych portretów kwiatów autorstwa josephine wedel.
a także inne, najnowsze z prac szwedzkich artystów.

w grafiken hus, galerii stworzonej w byłym kościele, znajduje się pracownia, w której można oglądać proces tworzenia grafik, od tworzenia pierwowzoru po odbitki.

Wpis pojawił się po raz pierwszy na moim blogu o sztuce,
zachowałam pisownię oryginalną.

Moderna Museet

muzeum sztuki współczesnej w sztokholmie znajduje się na mniejszej wysepce, tuż obok muzeum architektury. choć w porównaniu z londyńskim tate modern wystawa może wydawać się śmiesznie mała, bo obejmująca tylko jedną kondygnację, wydzielone ze szwedzką precyzją pokoje tematycznie prezentują ciekawe dzieła sztuki współczesnej, od tej najnowszej poczynając, kończąc na sztuce końca xix wieku.

jeszcze przed wejściem można podziwiać wielkie prace pary niki de saint phalle i jean tinguely – wielkie kolorowe rzeźby z poliestru, przedstawiające ciekawie zdeformowane damskie ciała. do jednej z najważniejszych rzeźb znajdujących się na placu przed muzeum należy nana “w długim na 28, szerokim na 9 i wysokim na 6 metrów leżącym na plecach ciele nany, do którego wchodziło się przez waginę, umieszczono m.in. kino, ławeczkę dla zakochanych, bar coca-colowy, akwarium czy planetarium oraz szereg instalacji i prac realizujących przedsięwzięcie artystów. przez pępek zwiedzający wychodzili do niebieskiej werandy – swoistego hołdu dla yves’a kleina.”
 Niki de Saint Phalle, Jean Tinguely, Paradise (1966)
a zaraz za widać nimi rzeźbę twórcy sztuki kinetycznej, alexandra caldera pt. cztery elementy. twórca ten od 1931 roku tworzył “mobile” – rzeźby z metalu poruszające się pod wpływem ruchu powietrza lub zmiany temperatury. jednak ta rzeźba wydaje się bardziej “statyczna”.
Alexander Calder, Cztery elementy, 1961
na początek wystawa tymczasowa na pięćdziesięciolecie działalności amerykańskiego malarza nurtu pop-art, edwarda “eda” ruscha. obrazy znajdujące się w galeriach moderna museet są wyjątkowo krzykliwe, odznaczające się intensywnymi barwami, prostymi i symbolicznymi kształtami oraz chwytliwymi hasłami wplecionymi w tło obrazu. wiele z nich to przede wszystkim hasła polityczne lub uświadamiające społeczeństwo. część obrazów, tak jak to w pop-arcie, w bezpośrednim przekazie traktuje o wojnie i jej następstwach. widać także wiele podobieństw do prac andy’ego warhola czy roy’a lichtensteina.
wystawa stała to przede wszystkim malarstwo, rzeźba i instalacje twórców końca xix, oraz całego xx i xxi wieku. w pierwszych pokojach można znaleźć prace najnowsze, które na swój sposób cieszą oko. większość z nich odnosi się jednak do obecnych sytuacjach politycznych w krajach ojczystych artystów bądź odniesieniu do konsumpcji i wszechobecnej popkultury – jej krytyki lub pochwały.
w dalszych pokojach widać już prace starsze, mniej lub bardziej znane. choć w wielu pokojach prym wiodą artyści skandynawscy, szczególnie szwedzi, znalazło się także miejsce dla mniejszych artystów. jedną z ciekawszych prac jest “rzeźba” niemieckiej artystki drugiej połowy xx wieku, związanej z surrealistami, meret oppeinheim. ów rzeźba to ma gouvernante/ my nurse, przedstawiająca parę białych szpilek zawiniętych w sznur na kształt pieczonego kurczaka. to dzieło jednak nie jest tak znane na tle jej wizytówek, czyli prac wykorzystujących futro, takich jak filiżanka, spodek i łyżka pokryte futrem.
Meret Oppenheim, My nurse, 1936
w dalszych salach można podziwiać pracę innego surrealisty, zagadka wilhelma tella salvadora dali. obrazy tego malarza są dla mnie wciąż trudne do zinterpretowania. podobno wydłużenie prawego pośladka i umieszczenie go na podtrzymującym patyku jest wyrazem kompleksów artystów. jakich? nie wiem. i o co chodzi z tą czapką? może, że wilhelm tell miał jakieś nadprzyrodzone zdolności, niczym inspektor gadżet, które pozwoliły mu bezbłędnie trafić strzałą w jabłko? a sandał i stopnie niczym z greckiej świątyni? gdyby ktoś mógł podzielić się ze mną interpretacją, bardzo proszę.
Salvador Dali, Zagadka Wilhelma Tella, 1933
dalej kolejne ważne prace: stopy rene magritte oraz dwie rzeźby marcela duchampa – bicycle wheel wielka szyba – znowu! nie wiem, czy bicycle wheel to oryginał z 1951 roku, ale przy okazji omawiania tego dzieła warto wspomnieć, że jest on uznawany za pierwszą rzeźbę kinetyczną, czyli poruszającą się.o wielkiej szybie nie trzeba się znowu rozpisywać, tylko wciąż nie wiem, która była ta pierwsza i która jest prawdziwsza…
Rene Magritte, Stopy
Marce Duchamp, Bicycle Wheel
Marcel Duchamp, Wielka Szyba
spośród wielu prac, od picassa, charicot, muncha, plakaty i instalacje, warto jeszcze powiedzieć parę słów o pokoju z dziełami henri matisse i yves’a kleina. otóż najbardziej rzuca się w oczy wielka wyklejanka mattisa utrzymana w intensywnych oranżach, błękitach i zieleni. obok widnieją inne, mniejsze wyklejanki. po drugiej stronie widnieje praca kleina z okresu, w którym zamiast pędzla używał nagich modelek. dalej, obok kinetycznej rzeźby alexandra caldera pt. the forest is the best place, kolejna praca kleina – płótno wymalowane błękitem kleina – ‘International Klein Blue‘ (IKB), charakterystycznym dla jego prac.
Henri Matisse, Apollon, 1953
Henri Matisse, wycinanki
Yves Klein i ciało modelki odbite na płótnie
Yves Klein, Monochrom z okresu błękitnego, ok. 1962
oraz Alexander Calder, The Forest is the Best Place, 1945
na koniec coś, czego chyba nie może zabraknąć z muzeum sztuki współczesnej, bo znów się z tym spotykam – czyli różowe krowy na żółtym tle na ścianie. co ciekawe, andy warhol jest artystą wyjątkowym dla szwecji, a przede wszystkim sztokholmu, bowiem to właśnie to miało było pierwszym, jaki artysta odwiedził ze swoimi pracami w europie. nie dziwne więc, że królowi pop artu poświęcono dużo miejsca na mniej lub bardziej udane prace, w tym wielką odbitkę biletu z ameryki do szwecji.
Moderna Museet, korytarz wytapetowany krowami Warhola
Wpis pojawił się po raz pierwszy na moim blogu o sztuce,
zachowałam pisownię oryginalną.