Każdy ma jakąś bliznę

autor: Auður Ava Ólafsdóttir
tytułBlizna
tłumaczenie: Jacek Godek
rok: 2020
wydawnictwo:  Wydawnictwo Poznańskie
liczba stron: 216

W dużym skrócie powiem, że lektura książki była… bolesna.

Powieść, której główny bohater planuje popełnić samobójstwo to nie jest najlepsza lektura na izolację. W tej trudnej sytuacji wzrasta liczba chorych na depresję, a przymusowe siedzenie w domu czy w obecności toksycznego członka rodziny tylko pogłębia tragedię. Często sięgamy po książki po to, by uciec od własnych problemów. Szukamy lektur lekkich, przyjemnych, byleby zanurzyć się w innym, lepszym świecie. Tymczasem Wydawnictwo Poznańskie proponuje nam nowość reklamowaną takim cytatem z książki z Blizny Auður Avy Ólafsdóttir:

„Czy świat za mną zatęskni? Nie.
Czy świat beze mnie będzie uboższy? Nie.
Czy świat da sobie radę beze mnie? Tak.
Czy świat jest lepszy teraz, kiedy ja się na nim zjawiłem? Nie.
Co zrobiłem, aby go poprawić? Nic”.

To świetny cytat. Założę się, że każdy z nas przynajmniej raz zadał sobie podobne pytania. I nie trzeba dochodzić do takich wniosków akurat podczas przygotowywania stryczka. A raczej: życzę wszystkim, żeby przemyśleli te kwestie o wiele wcześniej, a może właśnie uchronią przed smutnym finałem. Ironia? Nie, realizm. Nikt z nas nie jest wyjątkowy, nikt z nas nie jest lepszy od innych. Prawo Jante? Nie, klasyczna filozofia. Czy świat może funkcjonować bez nas? I tak, i nie. Czy świat byłby inny bez naszego udziału? I tak, i nie. Czy jedna osoba może zmienić go na lepszy? I tak, i nie.

Dokładnie takie odpowiedzi daje nam autorka, Auður Ava Ólafsdóttir.  Główny bohater Blizny, Jonas Ebeneser, faktycznie ma zamiar się zabić. Wydaje się, że planował to od dawna, wszystko ma przemyślane: żegna się z matką, pożycza strzelbę od jedynego przyjaciela, spotyka z córką po raz ostatni. W mieszkaniu strzelba ląduje jednak na łóżko, a przyszły samobójca postanawia w pierwszej kolejności zrobić porządki, żeby nie kłopotać tych, którzy będą musieli się tym zająć po jego śmierci. Skrupulatność daje mu jednak kilka dodatkowych dni życia. Potem, stawiając taboret pod hakiem od żyrandola, słusznie zauważa, że ktoś w końcu znajdzie jego ciało, może nawet jego jedyna latorośl. Odkłada więc godzinę śmierci na później i postanawia pogodzić się z życiem w obcym kraju. Kupuje więc bilet w jedną stronę, wsadza do walizki sprzęty potrzebne do zamontowania stryczka i wyrusza na lotnisko. Bliskim ogłasza, że wybiera się na wakacje.

Jonas ma wiele blizn. Niektóre fizyczne, szpecące jego ciało, więc pokrywa je tatuażem. Czy robi to ze wstydu, a może boi się, że ewentualna obserwatorka jego nagiego ciała po bliznach wniknie do jego duszy i odkryje prawdziwe, niezabliźnione rany? Jest samotny, od lat nie był z kobietą. Matka go nie rozumie, żona zostawiła, córka okazuje się nie należeć do niego. Miał być filozofem, ale przejął interes po ojcu. Miał skończyć studia, ale przerwał na pierwszym roku. Pisał. Nie publikował. Zdobywał kobiety, a teraz nie dowierza, że dwudziestokilkuletni casanova spisujący wspomnienia młodości ma cokolwiek wspólnego z około pięćdziesięcioletnim nudziarzem czytającym owe pamiętniki. Być może jego życie było kiedyś fascynujące, ale to przeszłość. Obecnie nie odnajduje się w teraźniejszości, a tym bardziej nie widzi dla siebie przyszłości. Pamiętniki zabiera w podróż, żeby po jego śmierci nie miały okazji go ośmieszyć. W obcym kraju nikt nie zrozumie języka, w którym były spisane.

Co zabrałbyś na bezludną wyspę? A co wziąłbyś ze sobą w samobójczą podróż? Czerwoną koszulę, stare dzienniki, wiertarkę, narzędzia. Strzelba nie była potrzebna, obcy kraj to miejsce niebezpieczne, w którym jeszcze niedawno toczyła się wojna. Miasto leży w gruzach, hotel ma swoich pierwszych gości od dawna. Z początku uważają Jonasa za szpiega, bo nikt tu przecież nie przyjeżdża na wakacje. Nie z takim bagażem. A Jonas chce tylko przestać odpowiadać na pytania i dokonać żywota w swoim pokoju. 

Jeśli nie byłeś w stanie zabić się we własnym domu, to nie zrobisz tego w hotelu. Bo Jonas jest perfekcjonistą. Gdy wiesza swoją jedyną koszulę w szafie, drzwi wypadają z zawiasów. Skoro ma śrubki i wiertarkę, to chyba może jeszcze przed śmiercią naprawić szkodę. Naprawić. Uzupełnić. Odnowić. Dać nowe życie.

Nie trudno się domyślić, że to nie będzie ostatnia scena powieści. Jonas zostanie poproszony o pomoc. Poczuje się potrzebny. Porozmawia z kobietą inaczej, niż poprzez powtarzanie jej pytań zdaniami twierdzącymi. Odkryje sens w dawnych, wykonywanych niemal bezwiednie dla kobiet swojego życia czynnościach. Skoro szpachlował i cyklinował dla matki, żony i córki, może też pomóc kobietom w kraju ledwie wychodzącym z wojny. Brakuje mężczyzn, brakuje rąk do pracy. A ta się pali w rękach. I nie zostawia żadnych ran, żadnych blizn, nawet pęcherzy.

Nie, to nie jest powieść o białym człowieku, który niesie cywilizację ludom Trzeciego Świata, żeby poczuć się lepiej.  To nie jest harlekin, w którym hydraulik w średnim wieku nawiązuje romans z pokojówką podczas przepychania rur. To nie jest nawet opowieść o antybohaterze, którzy zmienia się w bohatera. Właściwie nie wiem dokładnie, co autorka miała na myśli. Podobno “jej książki nie opisują doniosłych wydarzeń, ale skupiają się na drobiazgach codzienności, którym autorka przygląda się jak pod mikroskopem” (Wydawnictwo Poznańskie). Ale o jaką codzienność tutaj chodzi? 

Pisząc to zastanawiam się, czy przekornie autorka nie miała na celu stworzenia powieści feel-good. Z typowo islandzkim poczuciem humoru próbowałaby pocieszyć nas opowieścią o niedoszłym samobójcy, który odnajduje sens życia. Samotniku, który zaprzyjaźnia się z całym miastem, nieudaczniku, który staje się złotą rączką. Przegranym, który staje się niezastąpiony. Czy to ma nas pocieszyć? Czy mamy zidentyfikować się z Jonasem? Czy przypadkiem nie wychodzi z tego jakiś pokraczny poradnik pseudoterapeutyczny? “Od zera do bohatera”. “I ty możesz pomóc światu”.  Bo podlał uschnięte kwiatki na balkonie wodą ze świeżo przepchanej rury? Bo naprawił kilka zawiasów w mieście? Bo przypadkiem załatwił darmowe meble do świeżo remontowanego domu? Bo po tym wszystkim odnalazł siebie i odechciało mu się odebrania sobie życia? Zmienił negatywne nastawienie i poczuł wreszcie sens istnienia?

Jeśli o to chodziło, to ja tego nie kupuję. Jeśli ktoś chciał się zabić, to miał poważny problem, z którym nie był sobie w stanie poradzić inaczej. Jeśli to parodia sytuacji samobójcy, czy może osoby chorej na depresję, to tym bardziej szkodliwa. Bo nawet jeśli miała być zabawna, lekka, przyjemna, to napisana bez konkretnej puenty, urwana jakby w połowie. Byłam rozczarowana zakończeniem, ale niespecjalnie nim zdziwiona. Taka więc będzie i ta recenzja. Bez puenty.  

Każdy ma jakąś bliznę. Ja w dzieciństwie spadłam z roweru prosto na ostrą blachę, rany nie zszyto, więc skóra rozeszła mi się pod kolanem. To tu, to tam zadrapania, kawałek asfaltu wrośnięty w łokieć, szrama po nieudanej przygodzie na ściance wspinaczkowej, odcisk na lewej pięcie. Czy warto o nich mówić? I tak, i nie. Czy trzeba je zakrywać? Nie. Czy trzeba się ich wstydzić? Nie. Czy można je nosić z dumą? Tak. Dlaczego nie? Być może Jonas zmierzył się ze swoimi ranami dopiero wtedy, kiedy postanowił je zakryć, kiedy zapragnął przykryć je tatuażem ukazującym lilię wodną. Czy miała to być zapowiedź znajdowania piękna w innych, bolesnych fragmentach siebie? Czym jest więc dla nas, czytelników posiadających swoje, niekoniecznie zatuszowane, niedoskonałości? 

Przeczytajcie i powiedźcie mi, czy było warto.

Prawdziwie osobowości u P.O. Enquista.

Wielkie osobowości i prawdziwe historie jako bohaterowie sztuk i powieści P.O. Enquista. Czemu służą? O czym opowiadają? W jaki sposób literatura może filtrować rzeczywistość. Na przykładzie dramatu Z życia glist.

Hanna
Skąd pan to wszystko wziął?
HCA (milczy
Hanna (brutalnie)
Nic się nie zgadza. Ale to normalne.
Nikt nie ma odwagi dotykać swych bolesnych miejsc.[1]

Per Olov Enquist to współczesny dramaturg i prozaik szwedzki, który w swojej twórczości często odnosi się do znanych postaci mitologicznych (Dla Fedry, 1980) oraz historycznych, biorąc na warsztat życiorysy sławnych ludzi i poddając reinterpretacji narosłe wokół nich mity. Istotną pozycją w dorobku pisarza jest powieść Piąta zima magnetyzera (Magnetisörens femte vinte, 1964), której główny bohater leczy swoich pacjentów iluzjami. Zmyślone historie, czy po prostu wiara w ich prawdziwość oraz nadzieja na to, że człowiek jest w stanie kreować swoje życie, stają się również istotnym motorem działań bohaterów Z życia glist (Från regnormarnas liv, 1981, tłum. Andrzej Krajewski-Bola).

Z życia glist. Obraz rodzinny z 1856 r. to dwuaktowy dramat, którego bohaterami jest małżeństwo Hanny i Heiberga (chodzi o Johana Ludviga i Johanny Luisy Heibergów), Łysa (matka Hanny) oraz HCA (Hans Christian Andersen). Enquist umieszcza prawdziwe nazwiska bohaterów na liście osób dramatu, zależy mu więc na tym, aby czytelnik od samego początku miał świadomość, że postaci te żyły naprawdę. Johan Ludvig Heiberg był dramatopisarzem i krytykiem duńskim, do jego najważniejszych dzieł należy komedia muzyczna Wzgórze Elfów (Elverhøj, 1828), w latach 1849-1856 piastował stanowisko dyrektora Teatru Królewskiego w Kopenhadze. Jego żona, Johanna Luisa Heiberg, była jedną z najznakomitszych aktorek duńskich tego czasu, występowała głównie w Teatrze Królewskim i często w sztukach męża. Sam Hans Christian Andersen uznawany jest za jednego z najważniejszych baśniopisarzy europejskich.

Akcja dramatu rozgrywa się w mieszkaniu Johana Ludviga i Johanny Luisy Heibergów (chodzi najpewniej o ich posiadłość przy Chistianshavn) i skupiona jest na wizycie Hansa Christiana Andersena. Przyczyną jego wizyty jest potrzeba podzielenia się przykrym doświadczeniem: mający zaszczycić króla i królową oraz znakomitości dworu duńskiego piękną przemową o miłości, Hans Christian traci sztuczną szczękę i tym samym staje się pośmiewiskiem zebranych. Zarówno Heiberg, jak i Hanna również nie traktują tej historii poważnie. To bolesne „zwierzenie” staje się jednak punktem wyjścia do długiej i intymnej rozmowy między Hanną a HCA, dzięki której widz/czytelnik sztuki poznaje szczegóły z biografii wymienionych postaci dramatu.

Vilhelm Hammershøi, Wnętrze z Idą w białym krześle, 1900. źródło: WikiCommons

Czworo bohaterów można podzielić na tych, którzy sami opowiadają o sobie (Hanna i HCA) oraz tych, o których dowiadujemy się przede wszystkim z wypowiedzi Hanny (Heiberg i Łysa). W wypowiedziach Heiberga można odszukać co prawda wzmianek o jego kryzysie twórczym („Już prawie zapomniałem, jakie to uczucie – pisać”[2]), nie jest on jednak w stanie sam przyznać się do swojej sytuacji, którą opisuje Hanna („Siedzi pod swoim szklanym dachem, pod swoimi zimnymi jak lód przyjaciółkami gwiazdami. Stał się taki samotny”[3]). Zagadkowa Łysa, czyli bezzębna kobieta przykuta do wózka i sygnalizująca swoją obecność jedynie monosylabowymi wypowiedziami, dopiero pod koniec sztuki okazuje się być matką Hanny.

Najważniejszymi bohaterami sztuki, tytułowymi „glistami” są jednak ci, którzy mówią o sobie najwięcej: Hanna i HCA. Wraz z rozwojem akcji okazuje się, że bohaterów tych, z pozoru reprezentujących dwa różne światy, łączy bardzo wiele. Życie obojga można porównać do życia dżdżownic, robaków: wyszedłszy z bagna, jakim było trudne dzieciństwo, przeszli długą drogę, by „zmyć” z siebie resztki starej, wstydliwej dla nich tożsamości. Sztuka zaczyna się i kończy słowami Hanny: „Obmywałam je [glisty] dokładnie i z miłością, a potem płukałam je kilkakrotnie zmieniając wodę, aż w końcu były całkiem… czyste”[4], natomiast z ust HCA pada porównanie do bagiennych roślin: „Brzydkie rośliny, brzydkie, brzydkie, żadnego wdzięku, żadnej gracji. A jednak pną się w górę.[5]” Ich drogi do kariery i uznania przez świat były pełne przeszkód i upokorzeń, a jednak oboje doszli do celu i zyskali sławę. Mimo to nie czują się spełnieni: HCA marzy o pisaniu dramatów dla Teatru Królewskiego, nie zadowala go pisanie baśni, które – jego zdaniem – nie są wyznacznikiem stylu ani sztuki wysokiej. Z kolei Hanna ma świadomość wszelkich poświęceń związanych z wyjściem z „bagna”; jako młoda dziewczyna była wykorzystywana seksualnie, „kreowana” przez swoich dobroczyńców i ze względu na te doświadczenia zawinęła się w „kokon z lodu”, poczuła się martwa w środku[6].

Historie opowiedziane przez bohaterów są w większości zgodne z oficjalnymi biografiami występujących w sztuce postaci. Znamienne, że zarówno Hans Christian Andersen, jak i Johanna Ludviga Heiberg pozostawili po sobie dzienniki i autobiografie, które mogą być ważnym źródłem wiedzy na temat ich przeszłości i doświadczeń. Autobiografia Johanny Heiberg pt. Et Liv gjenoplevet i Erindringen (wydana w czterech częściach w latach 1891-1892) jest swego rodzaju wyznaniem starzejącej się aktorki na temat trudów związanych z tym zawodem (niejako potwierdzone w dziele Sørena Kierkegaarda Krisen og en Krise i en Skuespillerindes Liv z 1847 roku). Hans Christian Andersen pozostawił po sobie z kolei Mit eget Eventyr uden Digtning, autobiografię napisaną w 1846 roku na zamówienie niemieckiego wydawnictwa[7], oraz wydane pośmiertnie Dzienniki[8]. Czy jednak można traktować je jako wiarygodne źródło? Aldona Kopkiewicz w recenzji Dzienników pisze: „W zalewie powierzchownych relacji z wizyt i podróży Andersen przemilcza to, co mogłoby  zakłócić zaokrąglone piękno jego baśni (…) Doświadczenia, które pozostawiał przemilczane, musiały być dość brutalne, a przede wszystkim musiały grozić naruszeniem aury cudowności, jaką starał się wokół siebie roztaczać.[9]

Vilhelm Hammershøi, Słońce w pokoju rysunkowym, 1905, źródło: WikiCommons

Sam Enquist wkłada w usta Hanny krytykę pierwszej autobiografii Andersena: „(…) kłamie pan jak najęty. Same piękne i wzruszające historyjki”[10]. Nie oznaczałoby to bynajmniej, że tylko HCA upiększył swoje życie; kiedy ten namawia Hannę do wyjawienia prawdy o swojej przeszłości, ona złości się i długo nie przyznaje do swojej tożsamości, co świetnie pokazuje jej stosunek do Łysej – Hanna wstydzi się żydowskiego pochodzenia i próbuje usunąć pewne wspomnienia z przeszłości. Dokonuje więc tego samego zabiegu, o który oskarża Andersena: co prawda nie „uszlachetnia” członków swojej rodziny, ale dopiero wraz z rozwojem rozmowy zaczyna mówić prawdę o sobie, podczas gdy HCA nie ukrywa niczego i jest z rozmówczynią szczery. To samo można by powiedzieć o prawdziwym Andersenie; sposób opisywania jego życia jest może zbyt naiwny, „baśniowy”, ale wiele z przytaczanych przez niego historii powtarzanych jest w poważnych biografiach pisarza[11].

Czemu służą więc prawdziwe historie bohaterów dramatu Enquista? Autorzy recenzji inscenizacji Z życia glist są zgodni, że prawdziwa biografia Andersena szokuje każdego, kto zna go wyłącznie z jego twórczości baśniopisarskiej[12].  Możliwe, że dla widza/czytelnika skandynawskiego zdziwienie to dotyczy także pozostałych postaci dramatu. Z życia glist. Obraz rodzinny z 1856 r. jest bowiem sztuką demaskującą postaci ważnych dla kultury duńskiej: wielki pisarz zmaga się z kryzysem twórczym, ikona teatru i gwiazda salonów okazuje się lalką, „dziełem” własnego męża, a autor pięknych baśni dla dzieci wiódł życie dalekie od cudowności. Enquist nie rezygnuje też z przedstawienia swoistego „trójkąta”; ironiczne określenie „Obraz rodzinny” może odnosić się zarówno do obrazu (nie)idealnego małżeństwa Heibergów oraz nieoczywistych związków między małżonkami (zasugerowane jest, jakoby Hanna była córką męża, raz zwraca się nawet do niego „ojcze”), jak i między Hanną i HCA (Heiberg zdaje sobie nawet sprawę z wyjątkowego stosunku HCA do Hanny: „On ciebie na swój sposób… zresztą nie wiem dokładnie”[13]), którzy w II akcie nazywają siebie bratem i siostrą. Brak jednak informacji o rzekomej zażyłości między prawdziwym Andersenem a Johanną Ludvigą; w życiorysie tego pierwszego pojawia się natomiast szwedzka śpiewaczka Jenny Lind, o której sam pisał: „Darzę ją uczuciem braterskim i uważam się za szczęśliwca, bo znam i rozumiem ten typ ducha”[14].

Zabieg Enquista polegający na przybliżeniu prawdziwych, lecz jednak wstydliwych epizodów z życia „znanych i lubianych”, ma tutaj na celu przede wszystkim ich odbrązowienie. Zdaniem Zenona Ciesielskiego służy to „do przeprowadzenia rewizji mitu o wybitnych ludziach, mającej zdecydowanie antybrązowniczy charakter. Pisarz pragnie bowiem wykazać, że wielcy artyści nie muszą być wielkimi ludźmi”[15]. Z kolei Lech Sokół wprost pisze o „problematyce określanej jako antybrązownicza”[16] oraz o powtarzającej się w twórczości Enquista potrzebie pokazania wnętrza człowieka. Bohaterowie sztuki Z życia glist są w gruncie rzeczy ludźmi mającymi swoje marzenia i pragnienia, a także słabości i przykre doświadczenia. Jak wielokrotnie podkreślanie jest w wypowiedziach Hanny i HCA wspomnienie wydarzeń z przeszłości to „bolące miejsca (…), które przypominają nam, że żyjemy”[17].

Vilhelm Hammershøi, Wnętrze, 1899, National Gallery, Londyn.

HCA, jak i prawdziwy Andersen próbował nadać swojemu życiu charakter baśni, które przyniosły mu sławę na świecie. Sam wielokrotnie odwoływał się do postaci i wydarzeń z dzieciństwa, które zainspirowały go do konkretnych motywów jego utworów dla dzieci. Zarówno wspomniana w sztuce autobiografia, jak i same baśnie, były sposobem przefiltrowania rzeczywistości znanej Andersenowi; bohaterowie jego utworów nierzadko wywodzą się z biedoty i ich życie ulega poprawie dzięki nieznanym siłom lub ich własnemu uporowi. Sam pisarz twierdził, że i jego losem „nie można było pokierować lepiej, bardziej szczęśliwie i roztropnie”, bowiem „jest Bóg miłosierny, który kieruje wszystko ku najlepszemu”[18]. Tym samym Andersen uważał się za bohatera własnych baśni, wydaje się więc wręcz naturalnym, że i jego autobiografia pełna była upiększeń, a wszystkie nieprzyjemności z góry kończyć miały się sukcesem artysty. Brzydkie kaczątko zamieniło się w łabędzia.

Choć Hanna zarzuca Andersenowi „manipulowanie” swoim życiorysem, mimowolnie zgadza się na kreowanie siebie i swojego życia. Widz/czytelnik po raz pierwszy poznaje bohaterkę odwróconą tyłem, nie widzi jej twarzy, natomiast poznaje ją z wiszącego nad nią portretu. Taka kompozycja przywołuje obrazy Vilhelma Hammershøi, duńskiego malarza przełomu XIX i XX wieku, znanego z przedstawień dobrze urządzonych mieszczańskich wnętrz ze sztafażem kobiecym[19]. Ten motyw obrazu, dzieła sztuki, jakim jest Hanna, powraca wielokrotnie, choćby w II akcie, kiedy w reakcji na nietypowe zachowanie żony Heiberg zwraca uwagę na wiszący krzywo portret i sugeruje jej, aby go poprawiła[20]. Wychowana i przysposobiona do życia wśród elit przez męża, Hanna staje się niejako więźniarką swej nowej tożsamości, efektem długiego procesu kształtowania na nową osobę. W pierwszej scenie zajęta jest pisaniem, cicho wypowiada jednak słowa przelewane na papier: „Tak dokładnie obmywałam je i płukałam kilkakrotnie zmieniając wodę, aż w końcu były całkiem… czyste”. Hanna również pisze autobiografię; próbuje jednak „uszlachetnić” swoje pochodzenie poprzez użycie poetyckiej metafory, tym samym kreuje swoją przeszłość za pomocą literatury.

Bohaterowie Z życia glist karmią się iluzjami, które pomagają im pogodzić się z trudną przeszłością, za pomocą literatury kreują przeszłość. To samo robi autor, bowiem Per Olov Enquist filtruje rzeczywistość – życiorysy prawdziwych ludzi – i wybiera te epizody, które stają się charakterystyczne dla ich rozbudowanej wrażliwości, a tym samym podburzające ogólnie panujące przekonanie o nieskazitelności wielkich postaci historycznych. W szerszym sensie nie chodzi tylko o odbrązowienie znanych postaci, ale zwrócenie uwagi na problem braku autentyczności u ludzi w ogóle[21]. Postacie Andersena czy Johanny Luisy nie stają się widzowi/czytelnikowi bliższe dlatego, że ich życie w istocie nie usłane było różami, ale dlatego, że okazali się ludźmi „z krwi i kości”, bo tak jak prawdziwi ludzie lubią kłamać i zmieniać rzeczywistość. To, co jednak chyba najbardziej ujmujące w tej opowieści to fakt, że sam Enquist pisząc Z życia glist zastosował filtr własnej rzeczywistości; jak pisał: „Te cztery sztuki [Dla Fedry, Z życia glist, Godzina kota, Tupilak] powstały w bardzo szczególnym i trudnym okresie mojego życia. (…) Kiedy im się teraz przyglądam, wydają się wszystkie tylko lekko zamaskowanym szkicem rozdziału mojej autobiografii”[22].

Bibliografia:

  • Ch. Andersen, Autobiografia. Baśń mojego życia, tłum. I. Chamska, Łódź 2003
  • Ch. Andersen, Dzienniki 1825-1875, tłum. Bogusława Sochańska, Warszawa 2009
  • Ciesielski Między polityką, religią a literaturą, czyli o pisarstwie Pera Olova Enquista [w:] Z. P. Szandar (red.), „Szwedzki dramat i film u progu XXI wieku”, Katowice 1999
  • O. Enquist, Z życia glist [w:] „Dla Fedry. Z życia glist. Godzina kota. Tupilak”, tłum.
    A. Krajewski-Bola, Izabelin 1997
  • Żebrowska, „Poznawcze i wychowawcze wartości baśni Hansa Christiana Andersena” [w:] Studia Gdańskie, t. V, s. 141–156

[1] P. O. Enquist, Z życia glist [w:] „Dla Fedry. Z życia glist. Godzina kota. Tupilak”, tłum. A. Krajewski-Bola, Izabelin 1997, s. 110
[2] Tamże, s. 104
[3] Tamże, s. 140
[4] Tamże, s. 142
[5] Tamże, s. 102
[6] Tamże, s. 136
[7] H. Ch. Andersen, Autobiografia. Baśń mojego życia, tłum. I. Chamska, Łódź 2003
[8] Tenże, Dzienniki 1825-1875, tłum. Bogusława Sochańska, Warszawa 2009
[9] A. Kopkiewicz, Pieszczoch Boga, dostęp 08.02.2016 pod adresem: http://www.dwutygodnik.com/artykul/5601-pieszczoch-boga.html
[10] P. O. Enquist, Z życia glist…, s. 110
[11] Bieda i trudy dzieciństwa są uznawane za genezę wielu motywów w baśniach Andersena, najlepszym przykładem jest taka właśnie interpretacja „Brzydkiego kaczątka”, por. D. Żebrowska, „Poznawcze i wychowawcze wartości baśni Hansa Christiana Andersena” [w:] Studia Gdańskie, t. V, s. 141–156
[12] Por. A. Lamek, Dotknąć miejsc, które bolą. O spektaklu “Z życia glist”, dostęp 08.02.2016 pod adresem: http://kultura.trojmiasto.pl/Dotknac-miejsc-ktore-bola-O-spektaklu-Z-zycia-glist-n100319.html
[13] P. O. Enquist, Z życia glist…, s. 92
[14] H. Ch. Andersen, Autobiografia. Baśń mojego życia…, s. 153
[15] Z. Ciesielski Między polityką, religią a literaturą, czyli o pisarstwie Pera Olova Enquista [w:] Z. P. Szandar (red.), „Szwedzki dramat i film u progu XXI wieku”, Katowice 1999, s. 15
[16] L. Sokół, Dramaturgia Enquista : od filozofii do metafizyki [w:] „Dla Fedry…”, s. 263
[17] P. O. Enquist, Z życia glist…, s. 136
[18] H. Ch. Andersen, Baśń mojego życia…, s. 9
[19] Por. E. Konopka, Hammershøi. Intymne wnętrze, dostęp 9.02.2016 pod adresem: http://niezlasztuka.net/o-sztuce/hammershoi-intymne-wnetrze/
[20] P. O. Enquist, Z życia glist…, s. 132
[21] [21] Z. Ciesielski Między polityką…, s. 15
[22] Od autora [w:] P. O. Enquist, Z życia glist…, s. 1

Kolejna podróż nieodbyta

Pamiętacie moje zapiski z podróży nieodbytej? Wyobrażałam sobie w nich jak wyglądałaby moja podróż dookoła Islandii jeszcze zanim po raz pierwszy się tam wybrałam.

Gdyby nie obecna sytuacja, od niemalże tygodnia wędrowałabym po Islandii w towarzystwie Magdy Bobryk. Poznałyśmy się na moim Dniu Islandzkim i to było wzajemnie porozumienie od pierwszego wejrzenia. Od wspólnego rozwiązywania supełków papierowych flag islandzkich, nasza znajomość rozwinęła się do wspólnych planów objechania Wyspy szlakiem muzeów. Bilety kupione, lista muzeów spisana, do spakowania walizek brakowało tylko pogody bliżej-długoterminowej, żeby oszacować liczbę ciepłych skarpet. Cieszyłam się na ten wyjazd jak dziecko, zapisałam złotymi literami daty wyjazdu w moim islandzkim kalendarzu. I już zacierałam ręce na to ponowne spotkanie po latach, bo ostatni raz byłam na Islandii w styczniu 2019 roku.

A potem nastąpił koronny krach, a w raz z nim poleciały nasze plany i marzenia. Czy na pewno? Ja głową jestem na Islandii, robię wszystko, by zaklinać nieciekawą koronową rzeczywistość. Tak więc napiszę Wam, jak wygląda(łaby) nasza podróż po Islandii.

Jest dzień 5. naszej wyprawy. Nogi cierpną mi już od przyciasnych butów, choć jeszcze dwa miesiące temu moje ulubione trapery pasowały idealnie. Ale stopy spuchły od chodzenia, a wełniane skarpety przepełniły czarę. Marzę o tym, żeby je w końcu zdjąć i położyć bose stopy na desce rozdzielczej. Ale nie zrobię tego Magdzie. Kieruje już drugi dzień z rzędu, bo ustaliłyśmy, że tu – w Fiordach Zachodnich – powinien dowodzić bardziej doświadczony kierowca. Jestem więc jej drugą parą oczu, wyglądam na drogę i pobocze, tak jakby łudząc się, że przewidzę wyskok jakieś owcy czy wyjeżdżające zza zakrętu samochody. Ale trudno się skupić, widoki przyciągają całym swoim powabem, te piękne zielono-fioletowe stoki soczyste nawet wczesną wiosną.

Choć droga jest tylko jedna, rzucam oko na mapę. Przezorna Magda załadowała w swoim smartfonie taką off-line, na której zaznaczyłyśmy interesujące nas muzea. Stworzenie listy zajęło jedno popołudnie, ale uzgodnienie, ile punktów uda nam się zrealizować – o wiele dłużej. Upierałam się na galeriach sztuki, Magda wyszukiwała jednak niewielkie centra kultury i muzea narracyjne. W końcu uzyskałyśmy jako-taki konsensus i zaczęłyśmy podróż w kierunku całkiem przewidywalnym. Wynajętym samochodem z Keflaviku od razu Jedynką na południe, żeby jeszcze przed końcem dnia ujechać jak najdalej na wschód Wyspy. Udało mi się przekonać Magdę, że jeśli naprawdę się postaramy, uda nam się zrealizować w tydzień punkty od Fjarðabyggð przez Húsavík na północ i aż do Fiordów Zachodnich, z finałem w Reykjaviku. 

Wbrew obawom, idzie nam całkiem nieźle. Jak dotąd wszystko niemal zgodnie z planem, tylko do Muzeum Śledzia w Siglufjörður nie udało nam się wejść, bo mimo wcześniejszych ustaleń właściciel nie stawił się na miejscu o umówionej godzinie, żeby otworzyć nam zazwyczaj o tej porze zamkniętą wystawę. Nie odbierał telefonów, a my po rozprostowaniu kości i sfotografowaniu kolorowych budynków na tle malowniczego fiordu postanowiłyśmy pójść na obiad i ruszyć w dalszą drogę. Na pewno trzeba tu będzie wrócić jeszcze latem. Może dla samych śledzi nie chciałoby mi się fatygować, ale chętnie obejrzałabym kolekcję malarstwa Gunnlauga Schevinga czy  Juliany. Sveinsdóttir. Trudno, nie pierwsze to i nie ostatnie muzealne drzwi, których klamkę przyszło mi pocałować.

Przynajmniej odhaczyłam miejsca z wcześniejszych niezrealizowanych planów. W końcu udało mi się odwiedzić Muzeum Sztuki w Akureyri, dotąd zamknięte podczas moich pobytów w stolicy Północnej Islandii. Miałam ogromne szczęście, bo załapałyśmy się na instalację Hrafnhildur Arnardóttir, artystki, która reprezentowała Islandię na Biennale w Wenecji. Ale nawet tylko dla wystawy stałej, prezentującej malarstwo XX wieku, byłoby warto odwiedzić to miejsce ponownie. Aż dziw, że Magda wciąż gotowa jest na tour muzealny w Reykjaviku, skoro nawet najdzielniejsi miłośnicy sztuki po takiej dawce zazwyczaj wymiękają. To chyba jednak nie o sztukę chodzi. Tu patrzy się na pejzaż malowany olejem na płótnie, a potem wychodzi się na zewnątrz i widzi ten sam malowniczy krajobraz przed sobą. I dopiero rozumie się dobór kolorów, intensywność barw, nieskazitelność bieli na szczytach gór i soczystość zieleni mchów. Wciągamy to północne powietrze na zapas i jedziemy dalej, podbijać Fiordy Zachodnie.

A więc minęła już połowa naszego wyjazdu, a my jesteśmy w drodze do Hólmavíku. Nie byłam jeszcze w tamtejszym Muzeum Czarów i Czarnej Magii i pewnie nigdy bym tam nie pojechała, ale zdjęcia Magdy i zachęty znajomych miłośników Islandii zmieniły moje konserwatywne podejście do nazywania muzeami wyłącznie tych instytucji, w których prezentuje się obrazy i rzeźby. Liczę na pozytywne zaskoczenie, bo za listę muzeów w tej części Islandii odpowiadała Magda. To dzięki niej jedziemy do wielu niezwykłych i rzadziej uczęszczanych miejsc, których nazw nie wolno mi jeszcze zdradzać. Najbardziej cieszę się jednak na spotkanie z rzeźbami Samúela Jónssona, bowiem w Selárdalur mamy być jutro późnym popołudniem. O tych rzeźbach rozmawiałam sporo z Piotrem Mikołajczakiem, współautorem reportażu Zostanie tylko wiatr…, i mam nadzieję nie odkryć na miejscu, że moje “fachowe uwagi” co do klasyfikacji stylu artysty były wierutnym kłamstwem.

Ale najbardziej czekam na lato. Przyjdzie dopiero w czwartek, przynajmniej tak twierdzą sami Islandczycy. Sumardagurinn fyrsti, czyli pierwszy dzień lata, przypada zawsze na czwartek między 19 a 25 kwietnia i gdy kupowałyśmy z Magdą bilety, cieszyłam się na to, żeby być na Islandii akurat w tym czasie. To już niedługo, lato tak blisko, a jednak jeszcze niedawno na północy widziałyśmy śnieg, a spanie w samochodzie mimo grubych polarów i śpiworów dostosowanych do minusowych temperatur każe mi wątpić, że lato faktycznie z dnia na dzień się pojawi.

Jestem jednak pełna nadziei, bo to nie o lato na zewnątrz chodzi, ale lato tu, w środku. Otwarta przestrzeń i świeże, czyste powietrze islandzkie rozbuchało we mnie chęć życia, a letnia energia, której nie można lekceważyć szczególnie tu, na zimnej Wyspie Lodu, rozsadza mnie od koniuszków palców u stóp po czubek głowy opatulonej czapką z Islandią i wiatroszczelnym kapturem. Myślę o lecie i już przestają mi ciążyć nogi, buty znowu zrobiły się wygodne, zza chmur wygląda słońce, a Magda właśnie zajechała na parking muzeum w Hólmavíku.

Może dowiem się, jak zaczarować to słońce, to niebo i to lato, żeby było we mnie zawsze, nawet gdy wyjadę z Islandii. 

Tekst powstał w ciepłym łóżku przy dźwiękach śpiewu ptaków z nagrań dostępnych na Spotify

Maria Hiszpańska-Neumann: Sagi jak malowane

Gdy po raz pierwszy sięgnęłam po wydanie Sag islandzkich z 1960 roku, ogromne wrażenie zrobiły na mnie nie trudne w odbiorze, pisane specyficznym językiem sagi, ale piękne drzeworyty.

Wtedy wymarzyłam sobie napisać o nich pracę licencjacką, ale sprawy potoczyły się inaczej. Temat wrócił jednak do mnie sam po latach, wraz z premierą książki Ewy Kiedio i Marii Czarneckiej: Zostały mi słowa miłości. Maria Hiszpańska-Neumann: życie i twórczość. Tym razem sprawy nabrały obrotów: udało mi się skontaktować z dziećmi artystki, przyjrzeć dokładniej jej pozostałym grafikom i zmotywować wielu miłośników Islandii do sięgnięcia po stare wydania sag islandzkich.

Na początku marca, gdy powietrze pachniało już wiosną, a na Mokotowie kwitły pierwsze krokusy, odwiedziłam panią Bognę Neumann w mieszkaniu, w którym przez lata żyła i pracowała jej mama, Maria Hiszpańska-Neumann. Pani Bogna już na wstępie zaprosiła mnie do widnej przestrzeni, obecnie pełniącej funkcję przedszkola. “To tutaj mama miała swoją pracownię”, sympatyczna gospodyni zachęca mnie, by wejść dalej. “Wszystkie jej prace od 1962 roku powstawały w tym miejscu”, dodaje. Potem przechodzimy do części mieszkalnej, a na stole czekają już sagi islandzkie drukowane nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w latach 70. Otwieramy je, przeglądamy strona po stronie, znajdując charakterystyczne drzeworyty Hiszpańskiej-Neumann na obwolutach, okładkach, stronach tytułowych, oddzielnych stronach, a także winietach i inicjałach w tekście.

Hiszpańska-Neumann zilustrowała cztery wydania sag islandzkich: Sagi islandzkie (opr. Artur Górski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1960), oraz trzech wydawnictw Poznańskiego w tłumaczeniu Apolonii Załuskiej-Strömberg: Sagę o Njalu (1968), Sagę rodu z Laxdalu (1973) oraz Sagę o Egilu (1974). 

W jej dorobku znajdziemy jeszcze kilkadziesiąt innych tytułów, które zilustrowała, łącznie ponad 90 publikacji! Piszą o nich autorki wspomnianej już monografii w rozdziale drugim, Całą głową lecę w romańszczyznę. Ilustracje książkowe. Z niego dowiedziałam się, że Hiszpańska-Neumann, której twórczość znam wyłącznie z ilustracji książkowych, zaczęła swoją przygodę z grafiką użytkową z przypadku, czy może nawet konieczności. Rozpoczęła studia w 1935 roku, ale rozwój kariery artystycznej przerwała wojna. W 1942 roku wywieziono ją do obozu Ravensbrück, gdzie wykonała wiele rysunków. Trzy lata później udało jej się uciec podczas ewakuacji i wróciła do Warszawy w 1945 roku. Wtedy właśnie zaczęła przyjmować zlecenia na ilustracje książkowe, bo w trudnej sytuacji finansowej była to najlepsza droga do zarobienia pieniędzy. Dla niej samej o wiele ważniejsze było malarstwo, którego uczyła się m.in. u Karola Tichego na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. W jej dorobku znajdziemy więc liczne przykłady malarstwa sakralnego, w tym – także niezrealizowane lub niezachowane – malowidła ścienne do kościołów projektowanych np. przez Władysława Pieńkowskiego (o czym dowiaduję się od swojego czytelnika, Emiliana Nagiela, za co mu bardzo dziękuję ;)).

A jednak wielu kojarzy ją jako świetną ilustratorkę książkową, mistrzyni drzeworytu. Używała najchętniej dwóch rodzajów tej wypukłej techniki graficznej: 

“Ponieważ nad ilustracjami do książek związanych ze średniowieczem pracowała od końca lat czterdziestych aż po lata siedemdziesiąte, ich przegląd pozwala zaobserwować zmian dokonujące się w jej stylu i technice – przejście od wycyzelowanego, bogatego w szczegóły i wysoce dekoracyjnego drzeworytu sztorcowego do prostoty czy wręcz surowości drzeworytu langowego.”[1]

Drzeworyty sztorcowe, czyli poprzeczne, odnajdziemy w ilustracjach do Sag islandzkich z 1960 roku. Tu grafika jest dokładniejsza, szczegółowa i jakby delikatniejsza, co widać chociażby na przykładzie ilustracji do Sagi o Gudrun (poniżej).  Linie są prowadzone gładko, twarze mają delikatniejsze rysy, a figury postaci subtelnie wydobyte są z czarnego tła. Do takiego typu drzeworytu używana jest deska cięta w poprzek pnia, składająca się z posklejanych małych klocków. Jak jednak dowiedziałam się od córki artystki, Maria Hiszpańska-Neumann szybko odeszła od małych klocków na rzecz drugiej techniki graficznej. 

Jeśli porównamy powyższe grafiki z drzeworytami wykonanymi do późniejszego wydania Sagi Rodu z Laxdalu, opowiadającej tę samą historię, zauważymy znaczne różnice. Tutaj formy wydają się bardziej kanciaste, proporcje (już znacznie wydłużonych postaci) jeszcze bardziej zachwiane, przejścia między bielą a czernią znacznie skrócone, spłaszczające plamę barwną. Rama całej kompozycji ulega pogrubieniu, a formy wydają się ciosane szybko i równo, jakby w twardszym materiale i z mniejszą dbałością. Nawet tło nie jest wydłubane do końca, a artystka pozostawiła jego chropowatą fakturę dla uzyskania efektu widocznego na ilustracji po prawej stronie.  Rezygnacja ze szczegółów i modelunku brył, a także wzmożenie ekspresji za pomocą silnego kontrastu między bielą a czernią zdaje się świetnie odpowiadać stylowi sag islandzkich. Jak piszą autorki monografii Hiszpańskiej-Neumann: 

“Mocno uproszczone, rzec można nawet: toporne, poddane deformacji i zgeometryzowaniu ryciny odpowiadają grubo ciosanej mentalności bohaterów owych historii”.[2]

W zleceniach dla Wydawnictwa Poznańskiego Hiszpańska-Neumann wykorzystała technikę drzeworytu langowego, czyli wzdłużnego. W tym przypadku używana jest deska cięta wzdłuż pnia, w efekcie czego słoje i włókna biegną równolegle do krawędzi deski, a sama powierzchnia drzeworytu jest większa. Poza całostronicowymi ilustracjami, w wydaniach tych znajdziemy też winiety oraz większe kompozycje na obwoluty książek, wszystkie wykonane techniką drzeworytu wzdłużnego. Szczególnie piękne są te niewielkie kompozycje winietowe, wykonywane w skali 1:1. W wielu z nich dopatrzymy się bezpośredniej inspiracji sztuką dawnej Skandynawii, tak rytami z kamieni runicznych, jak i ilustracjami ze średniowiecznych manuskryptów. Każdy rozdział rozpoczyna się także inicjałami malowanymi tuszem, a w kształcie liter znajdziemy ewidentną stylizację na runy

Skąd Maria Hiszpańska-Neumann czerpała inspirację? Od jej córki wiem, że nigdy nie była na Islandii, ale podróżowała do Szwecji, gdzie być może odwiedziła jakieś muzeum ze zbiorami sztuki skandynawskiej. Znała ją zresztą dobrze z albumów, które jeszcze do niedawna zdobiły regały mokotowskiego mieszkania. Wśród nich pani Bogna pamięta niemieckojęzyczny album z reprodukcjami sztuki islandzkiej, dowód na to, że ilustratorka przygotowywała się do każdego zlecenia rzetelnie, znajdując nie tylko idealną formę dla ilustrowanej treści, ale też zgodną z kulturą danego tekstu. Fascynowało ją średniowiecze, a dużą wiedzę na temat sztuki romańskiej i gotyckiej zaczerpnęła z wykładów na Uniwersytecie Warszawskim. Z niemieckich źródeł doczytywała to, czego nie dowiedziała się od polskich profesorów. Resztę dopowiedziała wyobraźnia albo znajomi, tak jak Dariusz Bogucki, podróżnik i żeglarz, autor reportażu Islandzki rejs. Jak wspomina pani Bogna, mama przyjaźniła się z Boguckimi i poznawała Islandię poprzez fotografie i opowieści z pierwszej ręki. A te z pewnością pobudzały wyobraźnię, bo nawet fragmenty książek Dariusza Bogackiego dowodzą jego umiejętności budowania plastycznych opisów:

“Krajobraz wokół nas zmienia się ciągle. Trawiaste, połogie wzgórza ustępują miejsca wielkim rumowiskom starej, zwietrzałej lawy. Gdzieniegdzie regularne kształty bruzd zastygłej lawy przypominają zaoraną ziemię lub fale skamieniałego morza. (…) Wjeżdżamy w górzystą okolicę czarnych bazaltowych skał o dziwnych, poszarpanych ostro kształtach. Tworzą one długie, strome grzędy, wyrastające pionowo wśród rudych, piarżystych usypisk i kęp ubogiej trawy.” [3]

Czy mając takie wyobrażenie Islandii można inaczej zilustrować najważniejsze teksty tutejszej literatury? To, że Maria Hiszpańska-Neumann potrafiła bezbłędnie oddać nastrój i charakterystykę tak opisywanych w sagach wydarzeń, jak i samej specyfiki islandzkiej kultury, dowodzi ogromnego talentu i wrażliwości ilustratorki. Choć interesowała się różnymi tekstami doby średniowiecza i ilustrowała wiele z nich, krótki epizod z sagami zaowocował pięknymi ilustracjami, pobudzającymi wyobraźnię czytelników. Wszystkich zaintrygowanych twórczością Myszki, bowiem tym małym gryzoniem sygnowała swoje prace, zapraszam do zgłębienia jej dorobku. A fanów literatury staroislandzkiej zachęcam do pochylenia się nad grafikami Hiszpańskiej-Neumann i odkrycia, z jaką celnością i prostotą potrafiła ubrać daną scenę w odpowiednie formy. 

 

Za pomoc w przygotowaniu tekstu oraz zgodę na wykorzystanie prac Marii Hiszpańskiej-Neumman dziękuję jej dzieciom: Bognie i Michałowi Neumann. Za inspirację i kontakt ze spadkobiercami dziękuję również Ewie Kiedio. 

Bibliografia:

[1] Całą głową lecę w romańszczyznę. Ilustracje książkowe [w:] Ewy Kiedio i Marii Czarneckiej: Zostały mi słowa miłości. Maria Hiszpańska-Neumann: życie i twórczość, Wydawnictwo Biblioteka “Więzi”, 2020, s. 218
[2] Ibidem, s. 224.
[3] Dariusz Bogucki, Islandzki rejs, wyd. Iskry, Warszawa 1970, s. 101-102.

Więcej o Marii Hiszpańskiej-Neumann:
https://maria-hiszpanska-neumann.pl/o_artystce.html
http://cdim.pl/maria-hiszpanska-neumann-droga,587
https://niezlasztuka.net/ksiazki/maria-czarnecka-ewa-kiedio-zostaly-mi-slowa-milosci-maria-hiszpanska-neumann-zycie-i-tworczosc/

WSZYSTKIE ILUSTRACJE SĄ AUTORSTWA MARII HISZPAŃSKIEJ-NEUMANN.
Copyright: spadkobiercy artystki. 

Skąd się wzięły wilkołaki na Islandii?

Czy wilkołak ma coś wspólnego z berserkiem? Jaką funkcję pełniły wilki w dawnej kulturze Skandynawii? O likantropii i „ulfach” w sagach i mitach.

Spośród wielu omawianych przeze mnie sag islandzkich, nie było jeszcze okazji, aby odnieść się do Sagi o Völsungach. Saga ta nie należy do tzw. sag klasycznych, gdyż znajdziemy tam zjawiska fantastyczne i stworzenia, na które nie ma miejsca w rzeczowych relacjach wydarzeń sag klasycznych. Takimi stworzeniami są chociażby smoki, jak ten, którego zabija Sigurd w drugiej części Sagi o Völsungach (isl. Völsunga saga). Ja jednak chciałabym skupić się na innym zjawisku, mianowicie na likantropii, czyli wilkołactwu (od gr. lýkos – wilk).

Przemiana człowieka w wilka pojawia się w wierzeniach ludowych i mitologiach wielu kultur. W kulturze staroskandynawskiej wilk zajmował ważne miejsce;  w samej Eddzie zwierzę to pojawia się kilka razy. Przede wszystkim jeden z najpotężniejszych wrogów bogów, Fenrir, syn Lokiego, był wilkiem (i dla spętania go krasnoludy wykonały specjalny łańcuch). Natomiast podczas końca świata, Ragnaroku, wilk pożre słońce. Stąd wilk kojarzył się przede wszystkim ze złem i zniszczeniem i uosabiał najgorsze cechy ludzkości.

John Bauer, Tyr i Fenrir, 1911 (podczas próby spętania potwora w specjalnie utkany łańcuch Tyr “dał sobie rękę uciąć”, że bogowie mają względem Fenrira pokojowe zamiary)

 

Przejdźmy jednak do tego, co dokładnie przydarzyło się Sigmundowi i Sinfjotlemu, bohaterom Sagi o Völsungach. Wędrując po lesie napotkali dwóch śpiących mężów z wiszącymi nad nimi wilczymi skórami. Wzięli więc je i włożyli na siebie, a odtąd nie mogli już z nich w żaden sposób wyjść. Choć czuli się ludźmi, nie umieli walczyć z drapieżnym instynktem, co widać w zachowaniu Sinfjotlego podczas walki z jedenastoma mężczyznami, a przede wszystkim w okrutnym ukaraniu niepokornego podopiecznego – Sigmund rzuca się na Sinfjotlego i zagryza go na śmierć. Potem chce za wszelką cenę pozbyć się wilczej skóry, wiedząc, że nie jest sobą nosząc ją na swoim grzbiecie.

Mamy zatem do czynienia z mężczyznami, którzy pod postacią wilczą atakowali w morderczym szale. Skojarzenie ze znanymi nam z filmów i książek wilkołakami jest na tyle oczywiste, że wielu badaczy nazywa Sigmunda i Sinfjotla wilkołakami, co nie powinno dziwić, skoro w języku polskim słowo to oznacza dosłownie człowieka porośniętego wilczą sierścią. I faktycznie nasi bohaterowie mają cechy wilkołacze; o ich zachowaniu decyduje siła wyższa, „moc” zawarta w wilczych skórach. W sadze czytamy, że „Tamtego dnia nie mogli wyjść z wilczych skór”[1]. Wyjście ze skóry było bowiem możliwe, ale najwcześniej 10. dnia po jej włożeniu, więc do tego czasu noszący ją nie panował do końca nad swoim zachowaniem.

Weźmy jednak pod uwagę, że Sigmund i Sinfjotl dobrowolnie włożyli na siebie wilcze skóry. Co więcej, zdawali sobie sprawę z ich mocy, tak jakby oczekując efektów, jakie miały przynieść ich noszenie. Zatem chcieli stać się wilkołakami. W niektórych kulturach, również nordyckiej, znane są przykłady inicjacji wilkołaczych. Pierwsze próby miały miejsce jeszcze kiedy chłopiec był pod opieką matki. Gotowi adepci spotykali się w ustronnym miejscu, np. lesie, najlepiej w dniu przesilenia albo o pełni księżyca. Następowała ceremonia; kandydata rozbierano do naga i poddawano go rytualnej śmierci – zakopywano, podtapiano lub dotykano skrwawionym mieczem. Wierzono, że odradzał się jako wilczy brat.

Czemu służyły tego typu inicjacje? Odrodzony śmiałek miał przejąć cechy zwierzęce, potrzebne mu w walce. W ten sposób opisana w Sadze o Volsungach historia byłaby niczym innym, jak zaprezentowaniem schematu inicjacji wojennej młodzieńca. Matka Sinfjotla już w dzieciństwie poddaje go próbie wytrwałości i męstwa; następny etap inicjacji ma miejsce w towarzystwie Sigmunda – w lesie, w ustronnym miejscu. Pamiętamy, że pobyt bohaterów w lesie wynikał z nieprzygotowania młodzieńca.  Dopiero walka w wilczych skórach i symboliczna śmierć Sinfjotla (wierzono, że wilkołakiem można się stać poprzez ugryzienie przez drugiego wilkołaka) sprawiają, że jest on gotowy do walki z wrogiem w celu pomszczenia dziadka. Kiedy wilcze skóry zostają wykorzystane, pali się je, tak jak pozbywano się rekwizytów potrzebnych do inicjacji.

Płyta wykonana z brązu pochodząca z ery Vendela znaleziona w Olandii przedstawiająca berserka, źródło: WikiCommons

 

Nie mamy więc wątpliwości, że bohaterowie omawianej sagi byli wilkołakami. Ale czy to jedyny przypadek, kiedy w sagach pojawia się przemiana wojownika w groźne zwierzę? Podobnym inicjacjom oddawali się berserkowie. Sagi określają tym terminem wojowników walczących w skórach zwierząt. Samo słowo berserk oznacza “skóra niedźwiedzia”,  choć mówiono na nich także ulfhednar, “ludzie w skórze wilka”. Skóra niedźwiedzia czy wilcza, możliwe, że berserkiem była po prostu „osoba walcząca w samej koszuli, naga”.  Berserkowie, których poznajemy w sagach islandzkich, wyróżniają się cechami dzikich zwierząt, a zatem nieustraszoną walką w szale, podczas której byli niepokonani i siali spustoszenie wśród wrogów.  Tacy berserkowie wydawali się niepokonani, jak np.  islandzki berserk Otrygg znany z Sagi o Njalu, który potrafił  bez szwanku przejść przez dwa płonące ogniska (podczas próby chrystianizacji Islandii).

Z kolei w Sadze o Egilu poznajemy wielu berserków. Pierwszym jest dziadek tytułowego bohatera, Kwedulf:

“Opowiadają, że z tymi, którzy się przemieniają w wilki albo dostają berserkowego szału, sprawa tak się ma, że póki owa przemiana trwa, są tak mocni, że nikt i nic nie jest w stanie im się przeciwstawić, lecz skoro minie, wówczas są zupełnie wyczerpani i bez siły. Tak też było teraz z Kweldulfem” [2].

Jednak według sagi, bycie berserkiem to przypadłość dziedziczone. Po Kwedulfie podobne cechy będzie miał jego syn Skalla-Grím, o którym król Harald powiedział: “Kiedym miał przed sobą ten wielki, łysy łeb, zobaczyłem, że mu wilkiem z oczu patrzy. Skoro się tylko dorwie, pozabija mi moich najlepszych ludzi” [3]. Cechy te miał też przejąć jego syn, a wnuk Kwedulfa – Egil, który nie grzeszył wdziękiem, ale za to był potężny, silny i świetnie się bił, zarówno za młodu, kiedy jako kilkulatek był w stanie ubić starszego od siebie, jak i później. Z końcowego fragmentu sagi dowiadujemy się, że nawet czaszka Egila była niezniszczalna: “Opowiadają starzy, że są to kości Egila. Wtedy to duszpasterzem był Skapti Thorarinsson (…), wziął on czaszkę Egila i pochował ją na cmentarzu. Czaszka była przeolbrzymia, ale jeszcze bardziej nieprawdopodobny był jej ciężar. (…) Skapti chciał wtedy przekonać się, jak gruba była kość. Wziął duszy topór, zamierzył się z całą siłą i rąbnął obuchem, chcąc ją rozłupać. Tam gdzie obuch trafił, kość zbielała, lecz nie wklęsła ani nie pękła” [4].

Saga o Egilu, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1974, ilustracje: MARIA HISZPAŃSKA-NEUMANN, copyright: spadkobiercy autorki

 

Skąd berserkowie mieli taką siłę? Czy był to wynik inicjacji, magiczna rola wilczej lub niedźwiedziej skóry, a może coś więcej? Patronem berserków był Odyn i to on miał wprawiać ich w szał bojowy, tzw. berserkgang. Zgodnie z sagami wojownik w szale był odporny na broń, gryzł tarczę i potrafił zabić wszystkich, którzy stawali na jego drodze i wierzono, że to sam Odyn daje swoim wojownikom taką nadludzką moc. A jednak współcześni badacze uważają, że przyczyną szału walki mogły być jakieś szczególne substancje. Z pierwszego cytatu z Sagi o Egilu dowiadujemy się, po berserkgangu Kwedulf był wyczerpany i bez sił. To świadectwo pozwoliło badaczom na domysły, że szał bojowy był w istocie efektem środków halucynogennych, np. grzybów czy innych substancji, z których warzono specjalne napoje, pite przez wojowników przed walką. Podobno według przekazów wojownik musiał nie tyle odpocząć, co przeczekać kilka dni, był bowiem na szaleńczym kacu i unikał kontaktu z innymi.  Bardzo prawdopodobne, że doprowadzanie się do takiego stanu miało związek z rytuałami religijnymi, a więc odurzanie się mogło mieć na celu przypodobanie się Odynowi.

Czy berserkowie byli wilkołakami? Często łączono berserków z wilkołakami, choć trudno stawiać pomiędzy tymi pojęciami znak równości. Głównym argumentem jest brak całkowitej zmiany wyglądu;  włożenie wilczej skóry nie jest równoznaczne z przemianą człowieka w wilka pod względem jego wyglądu. „Wilkołacy”, których poznajemy w sagach, choć ubrani w wilcze skóry, raczej zachowują się jak dzikie zwierzęta  niż wyglądają tak jak one. Ale czy rzeczywiście nie dochodziło do żadnej przemiany wyglądu?  Dziki temperament miał wpływ na wygląd zewnętrzny berserka, jak w przypadku wspomnianego już Skalla-Gríma, któremu „wilkiem mu z oczu patrzyło”. Z kolei o najstarszym berserku z rodu mówiono: „kiedy się miało ku wieczorowi [Ulf – imię znaczące] stawał się zły, tak że ludzie nie mieli odwagi zbliżyć się do niego, stawał się senny i opowiadano, że przyoblekał się w inną postać. Dano mu miano Kweldulf, Wilk Nocny”.  Jeśli oprzeć się wyłącznie na tym opisie, Skalla-Gríma miał cechy wilkołacze, a dzikość i szał berserków (bez opamiętania) mógł zainspirować wierzenia ludowe na temat wilkołaków.

Bibliografia:

[1] Saga o Völsungach, tłum. Renara Leśniakiewicz, wyd. Armoryka, Sandomierz 2009, s. 16
[2] Saga o Egilu, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1974, s. 55-56.
[3] Ibidem, s. 51.
[4] Ibidem, s. 212.

Berserkowie czy wilkołacy? [w:] Leszek Paweł Słupecki, „Wilkołactwo”, Warszawa 1987
Berserkowie czy wilkołaki? [w:] Leszek Paweł Słupecki „Wojownicy i wilkołaki”, Warszawa 1994
Wojownicy Odyna [w:] Erberto Petoia, „Wampiry i wilkołaki. Źródła, historia, legendy od antyku do współczesności, Kraków
Wikingowie, Wilkołaki i Halucynogeny, dr Jerzy Tomasz Bąbel, dostępne on-line: http://www.etniczni.pl/jerzy-t-babel/wikingowie-wilkolaki-i-halucynogeny

Bóg i bogowie, czyli Kristnitaka w sagach

Wiemy, że Islandia przyjęła chrześcijaństwo bez oporów, a stało się to około 1000 roku.

Procesy chrystianizacyjne w Skandynawii rozpoczęły się w IX wieku[1]. W większości krajów tej części Europy nowa wiara przyjmowana była stopniowo. Zależało to przede wszystkim od przywiązania ludu do rodzimych bogów, a także skuteczności działań misjonarzy z południa kontynentu. Największy wpływ na przyjęcie chrześcijaństwa mieli jednak władcy, to oni bowiem w pierwszej kolejności przyjmowali chrzest, upatrując w tym korzyści polityczne i poprzez nową wiarę wzmacniali swój autorytet[2]. Nie oznaczało to jednak automatycznego nawrócenia poddanych: Dania przyjęła chrzest dopiero za panowania Haralda Sinozębego w latach 60. X wieku[3], natomiast w Norwegii[4] oraz w Szwecji[5] do końca X wieku chrześcijaństwo nie było w stanie wyrugować rodzimej wiary, a chrześcijanie stanowili mniejszość. Pełna chrystianizacja tych państw nastąpiła wiek później, a całkowity koniec tego procesu przypada dopiero na wiek XII, kiedy to organizacja kościelna dotarła do odległych wsi i znalazła oparcie w klasztorach i sieci parafii.

Kristnitaka, czyli chrystianizacja Islandii

Zupełnie inaczej prezentuje się na tym tle Islandia. Istnieje powszechne przekonanie, że wszyscy Islandczycy ochrzcili się jednocześnie, a za datę ochrzczenia Islandii przyjmuje się rok 1000, choć wielu badaczy próbuje przesunąć tę datę na rok 999[6]. Warto jednak podkreślić, że chrześcijaństwo istniało na Islandii jeszcze przed Islandczykami. W końcu pierwszymi osadnikami na Wyspie byli irlandzcy mnisi, przepędzeni przed najeżdżających pogan, o czym dowiadujemy się od Ariego Mądrego, autora Księgi o Islandczykach (Íslendingabók): „Wtedy żyli tam chrześcijanie, których nazywano Paparami, ale wywędrowali, gdyż nie chcieli przebywać razem z poganami, i pozostawili irlandzkie księgi, dzwoni i pastorały” [7]. W następnych latach wśród norweskich osadników zjeżdżających na Islandię znalazło się jednak wielu wyznawców nowej wiary, a zatem przełomowy moment miałby dotyczyć raczej nawrócenia się reszty społeczeństwa. Tę decyzję przyjęto więc podczas zgromadzenia ogólnego, którego uczestnicy byli w pewnej części chrześcijanami, a pozostali poganami. Według źródeł, na Althingu wystąpiło dwóch głosicieli praw: jeden reprezentujący pogan, a drugi chrześcijan. Zdecydowano, że decyzję ma podjąć Þorgeir Ljósvetningagoði, przedstawiciel wyznawców dawnej wiary. Podobno rozmyślał dzień i noc, aż w końcu pojawił się na Skale Prawa i ogłosił, że Islandczycy powinni przyjąć chrześcijaństwo, a poganie będą mogli kontynuować stare zwyczaje w tajemnicy[8].

To pokojowe i bezkrwawe przyjęcie chrześcijaństwa stało się ewenementem na skalę europejską. Za przyczyny takiego podejścia do sprawy badacze upatrują wiele przyczyn. Po pierwsze: na Islandii współistniało wiele kultów i wierzeń, a nie istniała nigdy nadgorliwość religijna i nie dawał się odczuć wypływający stąd fanatyzm godzący w porządek publiczny. Po drugie, niektórzy spośród pierwszych osadników byli już chrześcijanami, a ci, którzy poza granicami wyspy przyjęli chrześcijaństwo, wyznawali w praktyce dwóch bogów, Chrystusa i Thora.  Stąd łatwiej było na kompromis, który osiągnięto na tingu. Błędem byłoby jednak uznanie, że pomimo braku koronowanego władcy mieszkańcy wyspy całkowicie przyjęli chrześcijaństwo całkowicie niezależnie od spraw dziejących się na kontynencie. Wyspa była w końcu w stałym kontakcie z innymi znanymi lądami,  a niezależność polityczna wyspy nie podobała się królom norweskim. Stąd Norwegia niejednokrotnie naciskała na Islandię, jak chociażby w 980 roku wysyłając delegację mającą nawrócić islandzkich pogan na chrześcijaństwo.

Ale wiele z tych rzeczy dowiemy się,  czytając sagi. Kristnitaka, czyli przyjęcie chrześcijaństwa na Islandii, staje się ważnym motywem wielu z nich. Dlatego posłużę się nimi do zilustrowana chrystianizacja Islandii, choć warto na początku zaznaczyć, że sagi nie są w stu procentach wiarygodnymi źródłami historycznymi, a pisane z perspektywy czasu – oraz najprawdopodobniej przez autorów chrześcijańskich – nie pozostają w pełni obiektywne. Ale nawet wspomniana już Księga o Islandczykach pisana była z perspektywy ponad 260 lat i zrecenzowana przez biskupów, a mimo to dzieło Ariego uchodzi za historycznie wiarygodne. Tak samo więc sagi można uznać za kopalnię wiedzy na temat średniowiecznych obyczajów skandynawskich i pozwalają na przynajmniej częściowe prześledzenie przyjmowania nowej wiary i zastępowania starych zwyczajów religijnych nowymi (albo i nie).

Norweski szantaż

Jak już wspomniano, niezależność polityczna Islandii nie podobała się koronie norweskiej. W sagach wspomina się więc często o tym, jak król Norwegii próbował przekonać Islandczyków do przyjęcia nowej wiary. Chrystianizacja pozornie odległej Wyspy miała konkretne skutki w powolnej utracie autonomii: pierwsze biskupstwa polegały Norwegii, a ostatecznie cała Islandia weszła pod panowanie norweskie w 1262 roku.

Najwięcej na temat starań norweskich królów o to, by Islandia stała się chrześcijańską, dowiemy się z Sagi Rodu z Laxdalu.  W rozdziałach 40 i 41 opisane są pierwsze próby nawrócenia Islandczyków, które podejmuje król Olaf Tryggvason, uciekając się do szantażu. Najpierw Kjartan i Bolli, główni bohaterowie tej części sagi, odbywający tymczasową służbę na dworze norweskim, trafiają na twarde stanowisko nowego króla w sprawie wiary chrześcijańskiej. Jak mowa wprost w sadze, “król Olaf nakazał, by lud nawrócił się na nową wiarę”, a przebywający w Norwegii Islandczycy nie mogą opuścić kraju, gdyż Olaf “wydał dla ich statków zakaz wyjazdu, dlatego że wzbraniali się przyjąć wiarę na jego rozkaz” [9].

W obliczu uwięzienia na obcym lądzie, grupa Islandczyków planuje atak na króla, jednak ten poznaje ich plany i zwołuje ich na ting, utrzymując swoje postanowienie. Zmuszeni do kapitulacji, mężowie postanawiają poddać się woli króla i przyjąć chrześcijaństwo.  Idą śladem Kjartana, który – choć według niektórych traktowany niemal jak zdrajca, staje się przywódcą grupy i dyplomatycznie prowadzi do zakończenia sprawy. “Po czym byli ochrzczeni Kjartan i Bolli, i cała ich załoga okrętowa, i całe mnóstwo innych osób. Było to drugiego dnia święta Bożego Narodzenia przed służbą bożą” [10].

MARIA HISZPAŃSKA-NEUMANN, ilustracja do Sagi rodu z Laxdalu, Wydawnictwo Poznańskie, 1973, copyright: spadkobiercy autorki

W następnym rozdziale król Olaf znów zaszantażuje Kjartana w związku z wiarą. Gdy dzielny wojownik prosi o pozwolenie na wyjazd z kupcami do Anglii, król odpowiada: “Pod tym jedynie warunkiem pozwolę ci wyjechać, Kjartanie, że pojedziesz w lecie do Islandii i sprawisz, iż lud przyjmie chrześcijaństwo. Obojętnie, jakich użyjesz sposobów, gwałtu czy też rozumu” [11]. Kjartan wybiera jednak zostać u króla, gdy – jak mówi – nie zamierza zmuszać rodaków do niczego.

Stosunek do nowej wiary

W sagach wielokrotnie podkreślone są początkowe wątpliwości co do przyjęcia nowej wiary. W  jednym z dialogów bohater przyznaje swojemu rozmówcy, że jego zdaniem chrześcijaństwo wydaje mu się mdłe. Jednak stosunek bohaterów sag do nowej wiary nie jest wyłącznie sceptyczny. Wielu oczywiście obawiało się gniewu bogów, tak jak więźniowie króla Olafa w Sadze Rodu z Laxdalu, którzy złą pogodę przypisywali jego decyzji: “Jest to kara za wybryki króla, za tę jego nową wiarę, co budzi gniew bogów” [12]. Ale pozostali upatrywali w chrześcijaństwie szansę na “udobruchanie” sobie nowego Boga do własnych celów. Dzieje się tak na przykład w Sadze o Howardzie z Fiordu Lodowego: „Słyszał, jak na obczyźnie opowiadano, że tam innej uczą wiary niż w krajach północnych – i uczynił ślub: gdyby go ktoś mógł pouczyć, że ta wiara lepsza jest i piękniejsza niż stara, to ją przyjmie, jeżeli teraz zwycięży Torbjoerna” [13].

Często jednak się zdarza, że bohaterowie po prostu nie chcieli porzucić obrzędów wynikającej ze starej wiary. Szczególnymi ulubieńcami Islandczyków, o których najczęściej mowa w sagach – był Thor, Odyn oraz Frej. Ten ostatni staje się kluczową postacią w Sadze o Hrafnkelu ofiarniku Freja. Główny bohater zawierza temu bogu swojego ukochanego rumaka, a raczej: ten bóg urodzaju ma być współwłaścicielem konia, a poza nim i Hrafnkelem nikt nie ma prawa go dosiadać. Gorliwa wiara w obietnicę złożoną Frejowi doprowadzi Hrafnkela do zabicia swojego służącego, Einara, który w potrzebie dosiada konia mimo że uprzedzano go o tego konsekwencjach.

Ale powszechne przyjęcie chrześcijaństwa nie oznaczało całkowitego odejścia od pogańskich zwyczajów czy przesądów. W sagach wielokrotnie przypisuje się magiczną rolę snom i opiera swoje zachowanie na fatalizmie, natomiast czasami pojawiają się nawet postaci nadprzyrodzone, jak upiory czy duchy. Mowa też o sekretnym odstępstwie od przyjętych zasad, oddawaniu czci starym bogom w tajemnicy, a także spożywania koniny, oficjalnie uznanej za zakazaną przez chrześcijaństwo. Wątki te są jednak zepchnięte na drugi plan, co mogłoby wynikać z wyznania samego autora sagi – próbującego krzewić własne przekonania. Niewykluczone, że sagi też mogły mieć swój udział w chrystianizacji, a raczej przypieczętowaniu konwersji.

Być może właśnie dlatego wielu bohaterów w sposób kategoryczny odcina się od starych bogów. Kjartan wyprze się Thora, ulubieńca Islandczyków, takimi słowami: “gdy następnej zimy przybędę na Islandię, mało będę się troszczył o boga Thora”[14].  Z kolei w Sadze o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym tytułowy bohater, skald zachęcany przez Olafa Tryggvasona do zwrócenia się ku chrześcijaństwu, zawyrokuje: „Cała rodzina, aby zdobyć łaskę Odyna, układała wiersze (…) zapalam się jednak nienawiścią do pierwszego Frigg męża, teraz służę Chrystusowi” [15].

Ważnym bohaterem-chrześcijaninem będzie również Njal, główna postać z Sagi o Njalu Spalonym.  W setnym rozdziale tej sali poznajemy jego podejście do nowej wiary, o której plotki dotarły na Wyspę z Norwegii, a która zakorzeniła się już na Wyspach Szetlandzkich, Farerskich i Orkadach. Gdy pozostali uważali, że przestępstwem jest porzucić starą wiarę, Njal odrzekł: “Mnie się wydaje, że ta nowa wiara jest o wiele lepsza i że szczęśliwy ten, co ją wybierze. Jeżeli tu przyjdą mężowie, co ją głoszą, będę popierał ich dzieło” [16]. W dalszej części sagi cała rodzina Njala pokładać będzie swoje nadzieje w Bogu, aż do śmierci, którą uznają za wolę bożą.

MARIA HISZPAŃSKA-NEUMANN, ilustracja do Saga o Njalu Spalonym, Wydawnictwo Poznańskie, 1968, copyright: spadkobiercy autorki

Walka o rząd dusz

Wiemy już, że Norwegom zależało na chrystianizacji Islandii. Informacje zawarte w sagach potwierdza Ari Mądry, który na kartach Księgi o Islandczykach pisze o szantażu Olafa Tryggvasona oraz misji ewangelizacyjnej księdza Trangbranda, który uczył ludzi chrześcijaństwa i chrzcił wszystkich, którzy przyjęli nową wiarę. Autor podaje nawet nazwiska pierwszych chrześcijan (Hall, syn Thorsteina z Sidy, Hjalti, syn Skeggi z Thorsardala, Gizur Biały, syn Teitsa), chociaż podkreśla, że  tych, którzy byli przeciwni lub odmówili chrztu była większość. Według Ariego więzienia Islandczyków obecnych w Norwegii przez króla miało być reakcją na niepowodzenie misji, a przybyli biskupi Gizur i Hjalti nawołują do przyjęcia wiary, gdyż król groził śmiercią uwięzionych. Ci sami będą potem przemawiać do zgromadzonych na Althingu i przekonywać do przyjęcia chrześcijaństwa, co skończy się wspomnianym już występem Thorgeira [17].

Podobno ów głosiciel praw miał przekonać rodaków do przyjęcia nowej wiary, dając im szansę na kontynuowanie dawnych praktyk w sekrecie [18]. W istocie zezwolono na utrzymanie pogańskiego zwyczaju porzucania dzieci oraz jedzenia koniny, ale wszystko musiało dziać się potajemnie (inaczej złapanemu na gorącym uczynku groziło trzyletnie wygnanie). Ari uważa jednak, że “już po kilku latach zlikwidowano te pogańskie zwyczaje”, a pierwsi biskupi na Islandii: Isleif w Skalholt i Jón w Holar cieszyli się dużym szacunkiem wśród Islandczyków.

Ale oddajmy jeszcze na koniec głos sagom, bowiem i w nich znalazło się miejsce na opis walki o rząd dusz. Są oczywiście sagi biskupie, ale również w sagach klasycznych znaleźć można ciekawe ustępy. Otóż w cytowanej już sadze o Njalu mamy rozdział “Krzyżem i mieczem”, a w nim walki religijne, a w następnych rozdziałach kilka interesujących informacji na temat rzekomej rywalizacji Thora i Chrystusa o rząd dusz. O tym, dlaczego Thor mógł kojarzyć się z Chrystusem pisałam tutaj,  przedstawiając słynną brązową statuetkę przypominającą obie postaci. W sadze o Njalu znajdziemy natomiast taki dialog:

“- Czy słyszałeś o tym – zapytała – że Tor wyzwał Chrystusa na pojedynek i że ten nie odważył się bić?
– Ja słyszałem – odparł Thangbrand – że z Tora pozostałby tylko popiół, gdyby Bóg tak chciał”[19].

W dalszej części fragmentu ten sam Thangbrand  będzie próbował nawrócić napotkanych pogan za pomocą próby ognia. Jeśli berserk zlęknie się ognia poświęconego przez chrześcijan, a przejdzie przez płomienie poświęcone przez pogan, wówczas będą oni mogli zostać przy swojej wierze. Jak można się jednak domyślić, próba udaje się na korzyć chrześcijan, a co więcej: miecz uderzony krzyżem, pada z rąk berserka na ziemię. Walka krzyżem i mieczem dobiega końca: wygrywa chrześcijaństwo.

Dlatego też nie dziwi, że pod koniec niektórych sag główni bohaterowie są już gorliwymi chrześcijanami, nawet jeśli zaczynali jako poganie. Przykładowo Gudrun, którą poznajemy głównie jako kobietę fatalną, doprowadzającą wszystkich swoich mężów do śmierci, kończy jako dewotka i prowodyrka religijna: „Gudrun stała się bardzo zbożna. Była pierwszą niewiastą w Islandii, która umiała psałterz. Długo leżała nocą w kościele na modlitwie. (…) Została pierwszą zakonnicą w Islandii i pustelnicą. Było powszechne mniemanie, że Gudrun była najznaczniejszą niewiastą swego stanu tu, w tym kraju” [20]. Z kolei protagoniści ostatniej części Sagi o Njalu, Flosi oraz Kari, spędzają ostatnie lata swojego życia na pielgrzymce. Pierwszy z nich, Flosi, dotarł do Rzymu i otrzymał tam odpust od samego papieża, co pięknie zilustrowała Maria Hiszpańska-Neumann za poniższym drzeworycie:

MARIA HISZPAŃSKA-NEUMANN, ilustracja do Saga o Njalu Spalonym, Wydawnictwo Poznańskie, 1968, copyright: spadkobiercy autorki

Warto wziąć udział w trwającym wciąż wyzwaniu #miesiączliteraturąstaroislandzką i sięgnąć po sagi! Dowiecie się z nich nie tylko o procesie przechodzenia na chrześcijaństwa, ale wielu innych, fascynujących szczegółów z życia ówczesnych Islandczyków! Polecam Wam też live’a z udziałem doktora habilitowanego Jakuba Morawca, w którym rozmawiamy o roli Thora i dawnych wierzeniach Islandczyków.

Bibliografia:

[1] Christianization and Church Organization [w:] Birgit and Peter Sawyer, “Medieval Scandinavia. From Conversion to Reformation, circa 800 – 1500”, London, 1993, s. 100
[2] Wierzenia [w:] Jan Żak, “Wczesnofeudalna Skandynawia”, Wrocław – Warszawa – Kraków, 1969, s. 65
[3] Christianization…, s. 101
[4] Pagan Myths under Conversion: Norway and Iceland, c. 980 – 1000 [w:] Christopher Abram, “Myths of the Pagan North. The Gods of the Norsemen”, Londyn, 2011, s. 171
[5] Wierzenia…, s. 64
[6] Christianization…, s. 101
[7] Íslendingabók, [w] “Materiały o Islandii”, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej, Warszawa 1984, s. 10.
[8] Íslendingabók…, s. 12-13.
[9] Cytaty za: Saga rodu z Laxdalu, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1973, s. 93
[10] Saga rodu z Laxdalu…, s. 99
[11] Saga rodu z Laxdalu…, s. 100.
[12] Saga rodu z Laxdalu…, s. 95.
[13] Sagi Islandzkie, opr. Artur Górski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1960, s. 34.
[14] Saga rodu z Laxdalu…, s. 97.
[15] Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, opr. Jakub Morawiec, Wydawnictwo Chronicon, s. 110.
[16] Saga o Njalu Spalonym, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1968, s. 209.
[17] Íslendingabók…, s. 12-13.
[18] Por. https://www.thingvellir.is/en/history-nature/history/christianity/
[19] Saga o Njalu Spalonym…, s. 213.
[20] Sagi Islandzkie..., s. 154-155.

Elfy i krasnoludy

O „huldufólk”, ukrytych ludziach, a także o tym, skąd wziął się Gandalf w powieściach Tolkiena.

Z wprowadzającej pieśni Eddy starszej, Völuspy, możemy poznać imiona pewnych fantastycznych stworzeń mitologii nordyckiej  – karłów. Długa lista imion, począwszy od tych związanych z czterema kierunkami świata (Norðri, Suðri, Austri, Vestri), którzy zgodnie z mitologią podtrzymują sklepienie wykonane z czaszki Ymira, określa również zajęcia i profesje innych karłów. Ale wśród tych imion znajdziemy takie, które pozwoliły badaczom domyślać się, że być może stworzenia te nie były do końca karłami, czyli krasnoludami. Imiona takie jak „Gandalfr” czy „Vindalfr” sugerują przynależność do zupełnie innej grupy stworzeń mitologicznych – Alfów, których określa się czasem mianem elfów. Zatem elfy i krasnoludy mają ze sobą wiele wspólnego. Z mitu o początku świata wiemy, że stworzenia te powstały mniej więcej w tym samym czasie. Nordycki świat podzielony jest na dziewięć światów, z czego dwa odrębne należą do omawianych tu stworzeń: Alfheim  – Świat Alfów oraz Nidavellir – Świat Krasnoludów.

Krasnoludy, karły czy krasnoludki

Karły zostały stworzone przez Asów, bogów, z kości po olbrzymie Ymirze. Asowie stworzyli Praojców – Módsognira i Durina, którzy otrzymali możliwość ulepienia swoich współbraci z gliny. Gdy ród karli pomnożył się, zamieszkali oni pod ziemią, we wnętrzach gór i skał. Wraz z zejściem pod ziemię upodobali sobie ciemność i mrok, do tego stopnia, że światło słoneczne jest dla nich zabójcze. Z mitologii wiemy o karłach przede wszystkim to, że są to stworzenia bardzo mądre – nauczyły się pisania run i dzięki temu potrafią posługiwać się magią, która pozwala im na tworzenie pięknych przedmiotów.

Z mitu o Alwisie, Wszechwiedzącym karle dowiadujemy się, co spotyka karła, który nie schowa się przed świtem w swojej pieczarze. Alwis był karłem wyjątkowo mądrym i zdolnym; za wykonanie dla bogów wspaniałej broni miał otrzymać adekwatną zapłatę – córkę Thora. Bóg grzmotów nie wiedział jednak o tym układzie i kiedy Alwis pojawił się u jego progu prosząc o rękę jego córki, zezłościł się i nie miał zamiaru spełnić obietnicy. Nie mógł jednak zerwać świętej przysięgi, dlatego postanowił przechytrzyć karła – zaczął testować jego wiedzę, zadając mu pytania o nazwy wielu rzeczy na świecie. Alwis, skupiony na popisywaniu się swoją wiedzą, nie zwrócił uwagi na nadchodzący wschód słońca. Gdy tylko pierwsze promienie padły na jego głowę, zamienił się w kamień. W taki sposób Thor pozbył się niegodnego absztyfikanta swojej córki.

źródło ilustracji: http://germanicmythology.com/

Ale to, co w mitologii najważniejsze, jeśli chodzi o krasnoludy, to ich talenty rzemieślnicze. Sami Asowie nauczyli karłów sztuki górnictwa, kowalstwa i jubilerstwa, aby zamawiać u nich piękne przedmioty. Mieszkające w górach karły wynajdowały najpiękniejsze surowce do swoich dzieł. To one wykonały atrybuty bogów, czy to młot Thora, czy magiczne przedmioty, np. magiczny łańcuch do związania wilka Fenrira. Poza bronią i przydatnymi rzeczami, krasnoludy wykonywały też piękną biżuterię. W mitologii znajdziemy opowieść o tym, co piękna bogini Freya zrobiła dla błyszczącego naszyjnika. Z historii tej dowiadujemy się o tym, jak bardzo w dziele własnych rąk potrafią zakochać się karły. Nie chcą i nie potrafią się dzielić pięknymi przedmiotami, są też bardzo chciwi. Do tego wiemy, że byli nieatrakcyjni dla kobiet. Są to stworzenia niskie, przez Asów uważane za brzydkie, nierzadko garbate, kulawe lub podobne do zwierząt. Najczęściej mają długie brody, a z czasem pojawiają się na ich głowach kaptury i czapki. Przez ukrywanie się w jaskiniach nie darzą innych ras szczególnym zaufaniem i są bardzo zdystansowani do innych, nawet bogów. Są bardzo interesowni, wszystko oceniają przez pryzmat tego, co mogą mieć z pomocy bogom. Podobno karły nie staną do walki podczas ostatecznej bitwy w Ragnarok – będą stały z boku i obserwowały walczących. Nie wiemy też, czy po końcu świata ich ród się odrodzi.

Stanowi to całkowite przeciwieństwo krasnoludów, których przedstawił w sześcioksięgu John Ronald Reuel Tolkien. Stworzone przez Tolkiena postacie, które wiele mają w sobie ze skandynawskich karłów, są to waleczni, mężni i niezłomni wojownicy. Nie są też tak obcy dla innych stworzeń, wiemy przecież o przyjaźni Gimlego z Legolasem. W powieściach Tolkiena znajdziemy jednak wiele cech wspólnych – jego krasnoludy także trudzą się górnictwem i kowalstwem, z wyglądu przypominają swoje nordyckie pierwowzory, mówią własnym językiem (a o innych języku karłów możemy dowiedzieć się z mitu o Alwisie) i potrafią dla skarbu rzucić na kogoś zły urok, a nawet zabić.

Elfy czy Alfowie?

obraz: Nils Blommér, Elfy łąkowe (Ängsälvor), 1850

U Tolkiena pojawiają się także elfowie. Są to stworzenia piękne, wdzięczne, wysokie, świetliste, o delikatnym głosie i jasnych włosach. W świecie Tolkienowskim Przebudziły się jeszcze przed karłami. Ale wbrew pozorom mają z nimi kilka cech wspólnych. Niektórzy elfowie zajmują się kowalstwem, a przede wszystkim stworzenia te mają swój własny język. Tolkien podzielił elfów na różne grupy, np. Legolas należał do elfów leśnych. Ten podział z pewnością także zapożyczył z Eddy i mitologii skandynawskiej.

W samej Eddzie elfy, a raczej Alfy, narodziły się w tym samym czasie co karły. Są to jednak w hierarchii stworzenia o wiele ważniejsze od karłów. Niewiele wiemy na ich temat z Eddy, gdyż nie pojawiają się żadni konkretni bohaterowie zamieszkujący Alfhaim, czyli krainę Alfów. Wielokrotnie jednak ród ten jest wymieniany wraz z Asami i Wanami, co świadczyłoby o tym, że byli bardzo ważni. Niektórzy nawet uważają, że Alfy były tożsame z Wanami, rodem, z którego wywodził się Frey i Freya, bogowie płodności.

Autor Eddy prozaicznej, Snorri Sturluson wyszczególnił dwie grupy elfów, czyli alfrów (słowo to wiąże się ze światłem, świetlistością). Według podziału Sturlusona istnieją elfy jasne, czyli świetliste (ljósalfrar), które należałoby wiązać z wysokimi, pięknymi, dumnymi postaciami wymienianymi wśród bogów, a także elfy ciemne (dokkalfar), czy nawet czarne (svartalfar), które zamieszkały pod ziemią. Czyż ta druga grupa elfów to karły? Kiedy wrócimy do imion karłów wymienionych w Völuspie, podobieństwo tych rodów staje się możliwie. Vindalf czy Gandalf to może właśnie elfowie-karły. U Tolkiena Gandalf staje się istotą poza tymi dwiema rasami, jest przecież czarodziejem. Ale i to ma uzasadnienie w Eddzie; imię Gandalfa można przetłumaczyć jako „elfa z różdżką”.

Warto jednak nie mylić Alfów, ani nawet Tolkienowskich elfów z wróżkami, które znamy z bajek. Stwory te pochodzą nie z mitologii, ale podań ludowych, które popularne są na Islandii do dzisiaj. W wierzeniach ludu elfy dalekie są już od dumnych i potężnych bogów-Alfów, ale stają się właśnie małymi istotkami zamieszkującymi polany i głazy, stają się duszkami opiekuńczymi. Podobnie jak kobule, karły, które zamieszkują stajnie i obory, mają zajmować się domem, w którym wybrały sobie zamieszkać.

Ilustracje: Arthur Rackham, John Bauer.

Elfy w wierzeniach ludowych występują jako „huldufólk” – ukryci ludzie. Ze spisu podań ludowych opracowanych przez Jóna Anarsona dowiadujemy się, że duszki te potrafią być nieobliczalne. Podobne są do ludzi; organizują się w małe społeczności, lubią spędzać czas na zabawie i tańcach. Unikają jednak ludzi i wychodzą ze swoich kryjówek tylko nocą. Jeśli jednak jakiś śmiertelnik zobaczy ich, to ślad po nim zaginie. Ukryci mężczyźni i ukryte kobiety potrafią uprowadzić piękne dziewczęta lub młodzieńców. Są też mściwe i bezlitosne, jeśli ktoś z ludzi okaże się ślepy na ich wdzięki i odrzuci ich zaloty. Potrafią być urocze, wabić swoim pięknem, ale też odrażające – ponoć piękni z przodu przerażają swoimi wydrążonymi plecami. Jeśli ludzie są im posłuszni i robią co karzą, obdarzają ich prezentami. Jeśli jednak ludzie ich czymś obrażą, potrafią rzucać uroki. Wiara w to jest na Islandii żywa do dziś, chociażby istnienie elfów może zaszkodzić budowie drogi czy innym przedsięwzięciom.

Bo wiara w te istoty nie ustała po wprowadzeniu chrześcijaństwa. Udało się nawet wypracować kompromis co do istnienia takich istot. Już sam Snorri Sturluson, który pisał Eddę młodszą z perspektywy chrześcijanina, podzielił elfy na jasne i ciemne, sugerując podział na anioły – świetliste, oraz diabły – mieszkające pod ziemią. Niektóre podania mówią o tym, że ukryci ludzie to nieumyte dzieci Adama i Ewy. Kiedy Bóg przyszedł do nich w odwiedziny , Ewa ukryła te dzieci, których nie zdążyła umyć. Bóg wiedział jednak o ich istnieniu i powiedział: “Niech wszystko to, co ukryte przede mną, zostanie ukryte przed ludźmi”. Obecność elfów nie przeszkadza również w obchodzeniu chrześcijańskich świąt – np. podczas Wigilii zostawia im się smakołyki, a wracając z pasterki można odnaleźć w kominku ślady małych stópek. Wigilia to też dzień, w którym można zobaczyć ukrytych ludzi – jeśli stanie się na skrzyżowaniu, w którym na końcu każdej ulicy widać kościół, można zobaczyć elfy wracające z podarunkami do domów. Być może ta tradycja sprawiła, że świątecznym dekoracjom często towarzyszą te małe stworzonka o szpiczastych uszach.

W Eddach młodszej i starszej możemy wyczytać znacznie więcej o wierzeniach dawnych Skandynawów. Bogowie i inne postaci z mitologii nordyckiej opisane są w tych ważnych księgach, będących dla nas znakomitym źródłem wiedzy na temat Islandii (i nie tylko) sprzed wieków. Zapraszam do obejrzenia live’a z gościnnym udziałem doktora hab. Jakuba Morawca na profilu Utulę Thule w czwartek 26.03.2020 o godzinie 14:00. 

Bilden kan innehålla: 2 personer, text

Saga rodu z Thulekampu

autorEinar Kárason
tytułZłota Wyspa
tłumaczenie: Jacek Godek
rok: 2020
wydawnictwo:  Marpress
liczba stron: 255

Jeśli szukacie współczesnej sagi islandzkiej, to proponuję Wam Złotą Wyspę.

Już w komentarzu do pierwszej części trylogii Einara Kárasona zastanawiałam się, czy nawiązanie do stylu sag jest zamierzone. W recenzji Wyspy Diabła dywagowałam, czy język sag to oryginalny zabieg, a może kwestia tłumaczenia, którego autorem jest Jacek Godek. Podczas lektury drugiej części, również wydanej nakładem wydawnictwa Marpress, utwierdziłam się w przekonaniu, że język i styl sag mocno tkwią w twórczości jednego z najważniejszych pisarzy współczesnej Islandii. 

Saga rodowa

Zacznijmy od najważniejszej cechy sag islandzkich, czyli obecność bohatera zbiorowego w postaci ważnego rodu osiedlającego się w danym miejscu Islandii. Złota Wyspa to kontynuacja sagi rodzinnej, której bohaterem jest wielopokoleniowa familia Tomassonów. Już od pierwszych stron przypomina nam się głównych bohaterów: mamę Gogo, która mieszka w Stanach, i jej dwóch zupełnie niepodobnych do siebie synów: niepokornego Baddiego oraz małomównego Danny’ego. Jest też córka, Dolli, która założyła własną rodzinę. Oraz seniorzy rodu: drobny kupiec Tommi, jedyne prawdziwe źródło dochodu rodziny, oraz Lina, wróżka, która cieszy się dużym szacunkiem w okolicy. Wszyscy tłoczą się w Starym Domu, wśród baraków w Thulekampie, niegdyś pozostawionych przez armię amerykańską. 

Ród Tomassonów, podobnie jak rody opisywane w sagach islandzkich, jest wyjątkowy w swojej małej społeczności, o czym dowiedzieliśmy się w pierwszej części trylogii. Wysoka pozycja rodziny wynika z pozycji państwa starszych, ale oczywistą przyczyną estymy rodu jest obecność córki w Stanach. W Złotej wyspie sytuacja i rola rodziny zaczyna jednak ulegać dużej zmianie. Amerykański sen wydaje się być już tylko wspomnieniem. Owszem, Boże Narodzenie wciąż ma blask ozdób choinkowych przysyłanych przez Gogo z Ameryki, a prezenty od niej są najważniejszym elementem rodzinnego świętowania. Ale rodzina, niegdyś wiodąca prym w gadżetach o pochodzeniu amerykańskim, nagle zaczyna być w tyle. Złote czasy w Starym Domu się skończyły, ale Wyspa rozwija się własnym tempem. Mieszkańcy Reykjaviku, nawet sąsiedzi z baraków, zaopatrują się w najnowsze cudo technologii, którego nie ma rodzina Tomassonów: telewizory. Stary Tommi, który zawsze znajdował banknoty w wysłużonym portfelu, nagle musi rozczarować roszczeniową rodzinę. Te i inne perypetie rodzinne dowiodą upadku wysokiej pozycji drobnego kupca. 

Bohaterowie i antybohaterowie

W drugiej części trylogii na pierwszy plan wychodzą postaci, które wcześniej pozostawały w cieniu. Akcja coraz częściej skupia się wokół rodziny Dolli, a nawet wydarzeń spoza Starego Domu. Dotąd wyjazdy bohaterów, chociażby Baddiego i Danniego do Stanów, były relacjonowane z pozycji Starego Domu. W drugiej części akcja przenosi się w inne lokalizacje, chociażby na Fiordy Wschodnie, dokąd udaje się na wycieczkę Dolli z mężem, Grettirem. Wyprawa do rodzinnego miasta Grettira planowana jest z dużym wyprzedzeniem, mamy opisane trudy i znoje bohatera gotowego zrobić wszystko, aby podróż się udała. Co równie ciekawe, bohaterowie pojadę nie samochodem, lecz statkiem, a więc na wzór wikingów udają się w podróż morską. Choć sama podróż będzie miała różne skutki dla bohaterów, a na miejscu ich przygody dalekie będą od udanych, mamy tu cechy pastiszu wyprawy wikińskiej. Grettir, choć anty-bohater i nie szanowany przez nikogo, często obrażany przez żeńską część familii i uznawany za niemęskiego kurdupla, okazuje swoje atuty wygrywając walkę. Co prawda jest to walka na poduszki, ale opisana nie gorzej, niż poważna bitwa z użyciem śmiertelnego oręża:

“Nasz zawodnik był w świetnej formie. Nareszcie mógł się wyżyć. Walił, bił, machał poduszką wokół siebie. Gospodarze jeden za drugim wpadali do wody. Zdawało się, że nikt nie jest w stanie zrzucić go z dechy. (…) Walczył mężnie i udało mu się strącić z dechy wszystkich zawodników drużyny gospodarzy, a jego samego zniesiono na złotym tronie wśród grzmiącego aplauzu.”

W powieści mamy też bohaterów, którymi kolejno stają się Baddi i Danni. Ten pierwszy, choć znany czytelnikowi pierwszej części raczej jako nierób i źródło kłopotów, zmieni się na dwie chwile z wyglancowanego Elvisa na tytana pracy. Raz – malując salon przed świętami, a drugi – pomagając przy budowie szkoły. Jego kilkunastogodzinna praca bez przerwy będzie powodem do dumy wszystkich domowników, a on sam przedstawiony zostanie jako niezdarty, posiadający nieludzkie siły bohater, który nie umie się zmęczyć (choć przez większość czasu przesiaduje na kanapie i śpi do południa). Jego młodszy brat również zostanie bohaterem domu, kiedy okaże się, że potajemnie zrobił kurs lotnika. Małomówny troll zamieni się w asa przestworzy i przyćmi nawet swojego przebojowego brata. Dwaj bracia ukazani są więc jak herosi, bohaterowie, dzielni młodzieńcy udowadniający swoje atuty w niezwykle męskich zajęciach. Ich sławę opiewać będą jednak już nie skaldowie, ale dziennikarze rozpisujący się na ten temat w lokalnych gazetach. 

Prawo zemsty

Często w Złotej Wyspie jednostkami przejmującymi inicjatywę są kobiety. To one trzęsą domem i okazują się też wprawnymi organizatorkami, gospodyniami, a nawet przedsiębiorczyniami. Dolli, Lina, a potem również przybyła na Wyspę Gogo i najmłodsza w rodzie Gislina będą miały sporo do powiedzenia. Najważniejsza jest oczywiście Lina – domownicy muszą liczyć się z jej zdaniem i starać o jej względy. Lina jest świetnym przykładem bohaterki-wikinki, silnej i niezależnej kobiety z sag.  I tak jak w sagach matki nierzadko musiały namawiać tchórzliwych synów do działania, tak Lina też nie raz musi brać sprawy w swoje ręce.  

We współczesnej sadze, jaką jest Złota wyspa Einara Kárasona nie brakuje też wątku zemsty i wymierzania sprawiedliwości. Oczywiście proporcjonalnie do czasów. Rodzina musi trzymać się razem i wspólnie stawiać różnym przeciwnościom, choćby utracie źródła dofinansowania. Jeśli kogoś z rodziny upokorzono albo obrażono, zadaniem pozostałych członków jest odpowiednia reakcja na to poniżenie. W sagach ów wyrok wykonywali panowie, ale w Złotej Wyspie zadanie to przypadnie właśnie Linie. Gdy Tommi straci władzę w swoim sklepie, pani starsza od razu uruchamia swoje kontakty. Musi pomścić utraconą pozycję Tommiego i opisane to jest nie gorzej niż w przypadku zbrojnej zemsty:

“(…) i dopiero w porze kolacji przypuściła szturm na Blok Energetyków, żeby wykończyć Fię i Totiego. Tam skrzyżowały się miecze: Fia darła japę, lecz odpowiadała sensownie; po trwającej kwadrans awanturze, która skończyła się skowytem i trzaskaniem drzwiami, nastąpiło pełne zerwanie więzów przyjaźni między rodzinami.”

W Złotej Wyspie nie brakuje też konfliktów rodzinnych, choćby rywalizacji między braćmi. Baddi obrazi się na brata i wyjedzie do matki po tym, kiedy Daniel okazuje się przydatnym pilotem. Z kolei ich szwagier, Grettir, nie raz będzie trzecim do porównania, podobnie jak liczni przyjaciele Baddiego. Męska rywalizacja wykroczy również poza ramy rodziny, bo w powieści znajdziemy również wątek starania się o względy tej samej dziewczyny i sukces silniejszego w “stadzie”.

Rzeczowość a wątki fantastyczne 

Klasyczne sagi islandzkie z reguły pozbawione są wątków fantastycznych. Ich rzeczowy, niemal reporterski styl wykorzystany jest przez Kárasona również w Złotej Wyspie.  Historia rodziny Tomassonów opisana jest bez komentarza narratora, z zachowaniem zasady, że psychologia postaci zbudowana jest na ich zachowaniu i wypowiedziach. Odstępem mogą być tylko wtręty z pamiętników Daniela, pisanymi w pierwszej osobie, dającymi subiektywne spojrzenie na wydarzenia. Fragmenty te traktować można jednak jako oddanie głosu bohaterowi, który w kontaktach z innymi zazwyczaj milczy. Te ustępy pozwalają lepiej poznać Danniego, który dotąd stał w cieniu innych postaci i nagle staje się niemalże najważniejszą osobą w rodzinie.

Kárason nie szczędzi opisów naturalistycznych, choć w drugiej części trylogii mniej uwagi poświęca fizjologii, a więcej śmierci i rozkładowi. Nie ma w nich jednak miejsca na zadumę czy żałobę, po prostu sprawy opisane są wprost, niemalże zaskakują czytelnika. Tragiczna śmierć opisana jest krótko, rzeczowo, podobnie pogrzeb i zachowanie bohaterów, którzy – jeśli będą wspominać zmarłego – to niezbyt wylewnie albo w ciszy. Śmierć jest zatem potraktowana jest normalna kolej rzeczy, jak naturalny element życia w Thulecampie, choć bohaterowie muszą zmierzyć się z nim po raz pierwszy. Dotąd przywykli do nowych członków rodziny, wprowadzania się kolejnych lokatorów albo narodzin dzieci. Śmierć jest czymś nowym, a jednak przemilczanym.

W tej trzeźwej, niemal chłodnej relacji wydarzeń jest jednak miejsce na motywy nadnaturalne. Wróżka Lina czyta z kart przyszłość, a jej przepowiednie przez niektórych mieszkańców Domu brane są bardzo poważnie. Kobiety w rodzinie miewają też wizje senne, w których nawiedza je zmarły. Z kolei kotu-przybłędzie często przypisuje się cechy diabelskie, a demony i złe duchy to jedno z głównych zmartwień bogobojnej Karoliny. Wróżka, jedną ręką kładąca tarota, a drugą otwierająca Pismo Święte, jest jakby łącznikiem między światem ziemskim a wszelkimi upiorami i pukami, które kryją się w ścianach domu i powodują złą energię w danym miejscu. W tej współczesnej sadze wydaje się jednak, że wątki fantastyczne potraktowane są z przymrużeniem oka, a dwulicowa duchowość Liny przedstawiona jest karykaturalnie. Kárason, niczym chrześcijański skryba, opisuje więc wiarę bohaterów z pewnym dystansem, dla zachowania szczegółowości relacji, a jednak ze szczyptą sceptycyzmu.

Jeśli więc szukacie współczesnej sagi islandzkiej, z całego serca mogę polecić Złotą Wyspę Einara Kárasona. Dwie pierwsze części czyta się jak dłuższą sagę, a wydawnictwo Marpress planuje uzupełnić trylogię trzecią częścią już niedługo. Powieść świetną opowieścią z dziejów rodziny z Reykjaviku, napisaną w sposób nieprzewidywalny i z różnymi zwrotami akcji. Samą historię czyta się szybko i przyjemnie, choć razi jedna rzecz: brak islandzkich liter w imionach bohaterów.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Marpress. 

Czytaj więcej:

Islandzki nordic noir

The Valhalla Murders (2019)

The Valhalla Murders

tytuł oryginalny: Brot
reżyseria: Thordur Palsson
rok produkcji: 2019
produkcja: Netflix Ríkisútvarpið-Sjónvarp (RÚV)

Nie jestem specjalistką od kryminałów.

Podczas Erasmusa w Szwecji chodziłam tylko na zajęcia z kina nordyckiego. Czytaliśmy sporo tekstów na temat nordic noir, czyli nurtu powieści i filmów kryminalnych z Północy. Oglądaliśmy wspólnie Most nad Sundem i analizowaliśmy serial pod kątem różnych aspektów: współpracy między państwami skandynawskimi, typowego humoru, charakterystycznego mise-en-scène czy po prostu tego, w jaki sposób buduje się ową “mroczność” skandynawskich seriali kryminalnych. Mam wrażenie, że komuś, kto naoglądał się takich dzieł, nie trzeba zbytnio przedstawiać naszych wniosków.  Seriale te powielają ten sam schemat, w imię zasady, że publiczność lubi oglądać rzeczy, które zna. A jednak twórcy prześcigają się w pisaniu scenariuszy, budowaniu napięcia, prowadzeniu intrygi. A my wciągamy się w nie i dlatego tak bardzo kochamy kryminały kręcone na Północy. Dlaczego z pewnością polubimy The Valhalla Murders?

Północna sceneria

Po pierwsze, serial kręcony jest na Islandii, a więc same widoki gwarantują wysoką oglądalność i zainteresowanie serialem każdego, kto tęskni do tych białych, surowych krajobrazów. Nie bez powodu kamera wielokrotnie serwuje nam szerokie ujęcia na ośnieżone góry i zimowe pustkowia, z lotu ptaka ukazując malutki samochód głównych bohaterów, sunący po czarnej nitce odśnieżonej drogi. Zimowa scenografia to jeden z pewniaków nordic noir i chyba nie muszę tłumaczyć, dlaczego długie noce wpływają lepiej na nastrój serialu kryminalnego. Poza tym krew ofiary świetnie prezentuje się na białym śniegu. Ujemne temperatury mają również swoje zadanie: konserwują znalezione ciała, przez co patolodzy mają trudność z oszacowaniem czasu ich zgonu. Klasyk.

The Valhalla Murders review - a satisfying murder-mystery from Iceland
źródło: https://readysteadycut.com

Zwykłe problemy zwykłych ludzi

Po drugie: zwyczajność głównych bohaterów. Ważną cechą nordic noir jest także rozbudowana psychologia postaci. W oficjalnym opisie serialu czytamy przecież: “Poturbowany przez życie detektyw z Oslo…”, co ma zaintrygować widza, a jednocześnie potwierdzić ludzką stronę protagonistów. Skandynawscy policjanci nie są superbohaterami ani detektywami o wyjątkowych zdolnościach intelektualnych, jak chociażby Sherlock Holmes. To zwyczajni ludzie z sąsiedztwa, dalecy od amerykańskiego toposu policjanta-gnidy czy lenia zajadającego się pączkami.

W The Valhalla Murders obaj główni bohaterowie są wysportowani: Kata ćwiczy pływanie, a Arnar regularnie biega. Ma to pewnie ugruntować stereotyp nordyckiego zahartowania, ale też zapowiedzieć, że tężyzna fizyczna przyda się bohaterom do pościgów i walki z kryminalistami.

źródło: https://www.thecinemaholic.com

Te wysportowane, szczupłe ciała (często w serialu obnażane, jakby na dowód fizycznej kondycji bohaterów) – choć nieidealne – stanowią przeciwieństwo do tego, co dzieje się w środku. Arnar (Björn Thors), ów “poturbowany policjant z Oslo” wraca na rodzinną Islandię bardzo niechętnie – wkrótce okaże się, że relacje z ojcem i siostrą nie należały nigdy do udanych, a sam przeżył w dzieciństwie wiele traum, które zaszły mu za skórę (dosłownie). Natomiast Kata (Nína Dögg Filippusdóttir), rozwódka z nastoletnim synem i pozornie nadgorliwą matką, traci kontrolę nad własnym życiem i choć jest bardzo ambitną i utalentowaną policjantką, stres zawodowy wpłynie na jej decyzje w życiu prywatnym. Oboje bohaterowie mają prawo do popełniania błędów oraz próbują wykorzystać doświadczenia życiowe i własne wady do tego, by przybliżyć się do świadków lub ofiar. Empatia czy przejmowanie się w prywatnym życiem osób zaangażowanych w śledztwo nie raz doprowadzi ich do działania wbrew prawu i proszenia współpracowników o przysługi. Ten model policjanta gotowego poświęcić karierę dociekaniu prawdy jest nam bardzo dobrze znany z innych skandynawskich seriali kryminalnych.

Kontekst społeczny

Szczególnie w powieściach, nordic noir cechuje się uwypukleniem problemów społecznych. Autorzy zwracają uwagę na prawa kobiet, mniejszości etnicznych czy wytykają różne wady samemu systemowi. Nie inaczej jest w The Valhalla Murders, który bierze swoją nazwę od ośrodka opiekuńczego dla nastoletnich chłopców. Wbrew założeniom i rządowym raportom, nie było to miejsce idealne, a błędy personelu doprowadziły do seryjnych morderstw. Sprawa jest jednak bardziej złożona, a problem wynika – jak zawsze – z decyzji odgórnych. Szybko okaże się, że policjanci z Reykjaviku, we współpracy z sympatycznym wolnym strzelcem z Borgarnes, Hákonem (Víkingur Kristjánsson) napotkają przeszkody na wyższych szczeblach. Ktoś będzie utrudniał śledztwo, bo sam ma sporo za uszami.

Abstrahując jednak od problemu wpływowych ludzi, którzy zawdzięczają swoją pozycję i pieniądze uciszaniu słabszych od siebie, serial uwypukla też problemy tych słabszych właśnie. Mamy do czynienia z systemem, który odbiera dzieci dysfunkcyjnym rodzinom i umieszcza je w ośrodku, który przeradza ich życie w piekło. Wnikliwa dziennikarka Selma (Anna Gunndís Guðmundsdóttir), przekona dorosłych już wychowanków ośrodka do przejmujących zeznań i odkryje przed widzami niewygodną prawdę. Z kolei zespół pracujący nad śledztwem przekona się, że większość chłopców z tajemniczego zdjęcia zeszła na drogę kryminalną lub popełniła samobójstwo. System więc nie działa, bo patologia rodzi patologię. Tylko nieliczni wybierają lepszą drogę i mimo traum próbują ułożyć sobie życie.

Z kolei wątek Arnara podejmuje jeszcze jeden interesujący aspekt. Mamy tutaj pobieżnie zarysowany portret społeczności świadków Jehowy, przedstawionej jako sekta, która wyklucza odstępujących od ich wiary. Choć tak naprawdę nie wiemy, co dokładnie doprowadziło do zerwania stosunków Arnara z jego rodziną, widzimy skutki tej decyzji: ograniczony kontakt z siostrą, brutalne wyproszenie z pogrzebu własnego ojca. Portret sekty często pojawia się w kinematografii skandynawskiej, niekoniecznie kryminalnej. Wątek geja wykluczonego z własnej społeczności znajdziemy chociażby w Nigdy nie ocieraj łez bez rękawiczek, ekranizacji trylogii szwedzkiego pisarza Jonasa Gardella. 

Szansa na sukces

Ale to, co łączy skandynawskie seriale kryminalne, to sami aktorzy.  W The Valhalla Murders znajdziemy wiele znanych twarzy. Główną bohaterkę gra Nína Dögg Filippusdóttir, którą pamiętamy jeszcze z W pułapce. Z kolei rolę jej matki zagrała Edda Björgvinsdóttir, znana chociażby z W cieniu drzewa. Inną znaną aktorką, odtwórczynią roli Helgi, jest Tinna Hrafnsdóttir, która dała się poznać dzięki filmowi Veðramót. W zespole policjantów jest jeszcze jedna znana kobieta twarz, mianowicie Aldís Amah Hamilton, aktorki i stewardessy Icelandaira, a prywatnie córki pisarki Aldy Sigmundsdóttir.

Wśród odtwórców męskich ról mamy wspomnianego już Hákona (Víkingur Kristjánsson), którego znamy chociażby z Wiru. W rolach drugo-, a nawet trzecioplanowych znajdziemy także Gunnara Jónssona, znanego jako Fúsi, oraz Þorsteinna Bachmanna, obecnego m. in. w Życie na kredycie. Do aktorów starszego pokolenia należą Sigurður Sigurjónsson, grający za młodu główną rolę w Duszpasterstwie pod lodowcem, a ostatnio odkryty przez międzynarodową publiczność rolą w Baranach. Mamy też Þóra Tuliniusa, serialowego Kristjána, aktora o bardzo pokaźnej filmografii, na którą składają się Anioły Wszechświata czy Ingaló. Omára gra z kolei Theódór Júliusson, kilka lat temu wcielający się w rolę głównego bohatera filmu Wulkan

Są to jednak twarze znane wąskiemu gronu odbiorców kina islandzkiego. Jednak po ogromnym sukcesie W pułapce (isl. Ófærð, ang. Trapped) Islandia umocniła swoją pozycję wśród filmowych produkcji nordic noir. Fani serialu Baltasara Kormákura z niecierpliwością oczekują informacji o trzecim sezonie, a niektórym aktorom – takim jak Ingvar Eggert Sigurðsson – serial przyniósł międzynarodową sławę. Inne twarze znane są widzowi przyzwyczajonemu do islandzkiej kinematografii, ale z pewnością to tylko kwestia czasu, aby kolejne nazwiska zawładnęły Hollywoodem, a przynajmniej pojawiały się w szerzej znanych produkcjach. Wróżę międzynarodową karierę chociażby Nínie Dögg Filippusdóttir, której mąż Gísli Örn Garðarsson zagrał ostatnio w innej interesującej produkcji Netflixa, Ragnarok

Być może to właśnie współpraca z Netflixem sprawi, że wielu islandzkich aktorów i reżyserów wypłynie na szersze wody. Coraz częściej znajdujemy ich nazwiska w obsadach produkcji nieislandzkojęzycznych, chociażby w Wiedźminie pojawił się Björn Hlynur Haraldsson. 

Nie jestem specjalistką od kryminałów. Z tych skandynawskich z największym zacięciem oglądałam Most nad Sundem, ale porównywanie każdego nowego nordyckiego serialu kryminalnego do Bron byłoby niesprawiedliwe. Chociaż… Mam podejrzenie, że twórcom mogło zależeć na jakiejś analogii, w końcu ten duńsko-szwedzki serial zrobił furorę i niejako ożywił na nowo skandynawskie seriale kryminalne. Czy to nie przypadek, że w The Valhalla Murders mamy parę policjantów? Że Kata jest tak samo upartą i ambitną blondynką, co Saga? Że Arnar przybywa do Reykjaviku, żeby pomóc w śledztwie? Że między partnerami zrodzi się przyjaźń? Nie wątpię, że Bron ustanowił kolejny model do powielenia. Ale The Valhalla Murders daleko do swojego ewentualnego pierwowzoru, choć ma i swoje atuty: islandzką scenerię, surowsze poczucie humoru i mniej uzależniającą ścieżkę dźwiękową. 

Średniowieczne telenowele, czyli sagi

Jeśli myślicie, że islandzkie sagi to trudna literatura dla specjalistów, to mylicie się!

Na moim Instagramie trwa właśnie marcowe wyzwanie #miesiączliteraturąstaroislandzką! O co chodzi? O to, żeby każdy miłośnik Islandii przeczytał w tym miesiącu chociaż jedną sagę islandzką. Zachęcam Was codzienną dawką pięknych drzeworytów autorstwa Marii Hiszpańskiej-Neumann, które ilustrowały wydania sag z lat 60. i 70. Poniżej tego posta przedstawię listę sag dostępnych w języku polskim, natomiast celem wpisu jest dalsze zachęcenie Was do zapoznania się z literaturą staroislandzką. Wbrew pozorom te stare opowieści wciąż bawią i wzruszają współczesnego czytelnika.

Na początek przypomnijmy sobie, czym dokładnie są sagi.  „Saga” nie jest gatunkiem literackim; to staronordyckie słowo oznacza mniej więcej tyle, co „zostało powiedziane”, zaś w języku islandzkim do dzisiaj funkcjonuje jako „historia, opowieść”. To szerokie pojęcie jest zatem stosowane do określenia bardzo licznych, a także bardzo zróżnicowanych utworów. Ich cechą wspólną jest zazwyczaj brak autora (przynajmniej dzisiaj nie wiemy, kto je napisał) oraz spisane ich w języku islandzkim.

Tematyka i konstrukcja sag

W opracowaniu sag przez polskich badaczy znajdziemy taką klasyfikację:

  • sagi królewskie (Konungasögur) traktują o królach Norwegii i mają charakter kronik historycznych;
  • sagi islandzkie (Íslendingasögur), których fabuła toczy się na Islandii, a jej bohaterami są głównie Islandczycy;
  • sagi legendarne (Fornaldarsögur);
  • sagi rycerskie (Riddarasögur), stylizowane na francuskich chansons de geste,  powstały pod wpływem literatury europejskiej;
  • sagi hagiograficzne (Heilagra manna sögur);
  • sagi poświęcone biskupom (Biskupa sögur).

Tematem tego wpisu są głównie sagi islandzkie, czyli powstałe w XIII wieku. Ich tematyka oscyluje wokół wydarzeń historycznych: opisuje dzieje pierwszych Islandczyków na wyspie, perypetie wikingów udających się na służbę na zagraniczne dwory, proces przyjmowania chrześcijaństwa na Wyspie oraz wiele innych, codziennych spraw. Dzięki temu przyjęło się, że choć sagi pisane są z perspektywy czasowej, można traktować je jako źródło wiedzy o średniowiecznej Skandynawii. 

Za szczególnie wiarygodne uznaje się sagi rodowe, czyli te opisujące zasiedlenie Islandii w końcu IX wieku i początku X wieku. Przypominają one telenowele typu “Moda na sukces”, bo wprowadzane na bieżąco postaci z nowych pokoleń dają wrażenie nieskończoności opowieści. Choć wnikliwy opis rodowodu każdego bohatera może wydawać się nużący, dla Islandczyków był bardzo ważny: dzięki temu mogli przekonać się czy bohater nie był z nimi spokrewniony. Szczegółowe rodowody podkreślały wiarygodność historii, a działania bohaterów – opisywane tak według standardów zachowań ówczesnych Islandczyków – sprawiały, że owego “realizmu społecznego” nie poddawano w wątpliwość.  

Sagi islandzkie z reguły otwierają się rodowodem bohatera, ale do innych motywów wiodących należą: honor, ambicja, lojalność rodowa, praworządność, sprawiedliwość i zemsta, przywiązanie do rodziny, czasem też wątki miłosne i rywalizacja kilku bohaterów o względy tej samej kobiety. Trzeba wiedzieć, że tak jak autorzy scenariuszy do seriali i telenoweli, tak autorzy sag doskonale wiedzieli, które tematy będą chętniej czytane. Dlatego w sagach nie brakuje scen walk, dążenia do zemsty (szczególnie takiej, która przechodzi z pokolenia na pokolenie) oraz romansu, a więc motywów, które do dziś gwarantują sukces każdego dzieła kultury.

Młodsze sagi, wśród których wymienia się sagi legendarne, mitologiczne i romantyczne, różnią się od sag klasycznych nie tylko tematyką, ale też stylem. Ich cechą charakterystyczną jest występowanie elementów fantastycznych, choć zdarzają się też sagi klasyczne o takich motywach, np. motyw walki z upiorem w sadze o Hawardzie z Fiordu Lodowego (isl. Hávarðar saga Ísfirðings). W sagach “nieklasycznych” znajdziemy często postaci z folkloru, np. czarownice, oraz bohaterów stylizowanych na literaturę europejską: rabusiów à la Robin Hood, rycerzy (których na Islandii przecież de facto nie było), kochanków w typie Tristana i Izoldy. Są tam także wymieniane dalekie, egzotyczne krainy, o których istnieniu autor musiał dowiedzieć się z innych dzieł. Wyodrębnia się nawet gatunek sag kłamliwych (lygisögur), których bohaterowie noszą nieislandzkie imiona, a tematyka dotyczy zaklęć i uroków, może mieć nawet charakter burleskowy. 

Maria Hiszpańska-Neumann, ilustracja do “Sag islandzkich”, Warszawa 1960, drzeworyt, copyright: spadkobiercy autorki

Styl sag

Sagi to literackie utwory narracyjne pisane prozą. Sagi klasyczne pisane są najczęściej stylem prostym, rzeczowym, ale czasem określanym nawet jako nieporadny. Charakteryzują się też zwięzłością i powściągliwością słowa. Brak w nich liryzmu, chyba że bohaterami sagi są skaldowie, wówczas znajdziemy tam fragmenty poezji, wplecione w wypowiedzi skaldów (jak w sadze o Gunnlaugu Wężowym Języku, isl. Gunnlaugs saga ormstungu). Sagi klasyczne cechuje reportażowy styl: dokładny, konkretny. Ich zadaniem jest obiektywne relacjonowanie faktów, a nawet historia miłosna jest suchą opowieścią bez ozdobników (warto prześledzić ją w Sadze o Gudrun, fragmencie Sagi Rodu z Laxdalu). 

Opisy są bardzo konkretne i  poważne, choć czasem brzmią groteskowo, np. „Olaf zamierzał właśnie ciąć Torbjoerna, a kiedy poczuł raz, obrócił się. Skarf puścił siekierę, zaś Olaf już był podniósł swoją i rąbnął nią Skarfa w głowę, że utkwiła w mózgu.” Prostota stylu nie wiąże się jednak z prymitywnością autorów; był to zabieg świadomy i zaplanowany, szczególnie że sagi pełne są jednocześnie wyszukanych litotes, czyli sformułowań osłabiających dobitność mowy poprzez eufemizację. Ta figura retoryczna – w przeciwieństwie do eufemizmu – jest stosowana  w przypadku sformułowań pozytywnych czy neutralnych. W sagach mnóstwo jest takich przykładów, jak choćby zamiast wprost powiedzieć, że bohater został zabity, użyto litoty: “Nie sądzę, aby rana jego wymagała bandażowania”. Często zabieg ten ma charakter dowcipny, przypomina czarny humor dzisiejszych komedii islandzkich. W jednej z sag w obliczu śmierci bohater rzuca na odchodne celnym żartem, dowodząc, że nie boi się śmierci: “Nigdy nie byłem przystojny, a tyś mi tym ciosem również urody nie dodał”.

W ogóle w sagach ważne jest to, aby dialogi były krótkie, ale cięte i pełne znaczenia. Charakter postaci budowany jest właśnie poprzez ich wypowiedzi, a jego stan emocjonalny również wynika z rozmów i zachowań, nie jest dodatkowo komentowany przez narratora. Postaci rzucają wzajemne oskarżenia i pomówienia, które mogą stanowić dla nas dobre źródło wiedzy o priorytetach i upodobaniach bohaterów: „Teraz widzę, że z ciebie raczej córka nie syn, kiedy nie masz odwagi przyjść swoim krewnym z pomocą”. Porównywanie wikinga do kobiety czy zarzucanie mu zniewieścienia było jednym z najgorszych inwektyw w średniowiecznym świecie sag.

Mimo powtarzalnych cech, np. męstwa czy odwagi postaci różnią się między sobą, są zindywidualizowane. Ich charakterystyka nie jest jednak wprowadzona przez narratora, ale wynika z dialogów, które także uwiarygodniają treść sag. Wielu chciało wierzyć, że słowa wkładane w usta postaci są bezpośrednimi ich cytatami. Sagi są również pełne plastycznych opisów i wartkości akcji.

Innym ciekawym środkiem jest powtarzanie pewnych motywów, najczęściej w liczbie trzy. Dla przykładu, wiking opuszczający ukochaną przed podróżą zawsze umawia się z nią, że wróci za trzy lata. Z kolei w sadze o Hawardzie tytułowy bohater w reakcji na śmierć swojego syna Olafa i związane z tym zniewagi trzy razy będzie kładł się do łóżka na rok i dopiero po namowie żony zacznie domagać się sprawiedliwości. Sam motyw kobiet i żon jest bardzo ważny, bo w sagach znajdziemy zarówno przykład wiernych żon idealnych, ale też średniowieczne femmes fatales.

W sagach nieklasycznych styl mocno różni się od wyżej opisanego. Nierzadko zdarza się, że autor jest subiektywny, staje po stronie czarnego charakteru, a więc prezentuje “antybohatera”. Sagi legendarne, mitologiczne i romantyczne często stanowią “odwrotność” sag klasycznych: luźno traktuje się w nich fakty, parodiują też heroizm bohaterów sag klasycznych. Nowością jest również rubaszne potraktowanie spraw płci, szczegółowe opisy fizjologiczne, w tym także sceny burleskowe i sceny seksu, których na próżno szukać w sagach klasycznych. Szczególnie w sagach romantycznych podkreśla się walory bohatera-amanta i opisuje jego sposoby na podryw. Miejscami sagi te są bardzo melodramatyczne, tak jak wenezuelskie telenowele. 

Sagi islandzkie po polsku

Na polskim rynku znajdziemy całkiem sporo tłumaczeń sag. Ogromny wybór można znaleźć na stronie Jacka Godka e-sagi.pl, do których dostęp można uzyskać za pomocą jednego kliknięcia. 

Kultowe wydania sag islandzkich tłumaczonych na język polski (ze staroislandzkiego tłumaczyła je Apolonia Załuska-Strömberg) wciąż dostępne są w stacjonarnych i internetowych antykwariatach. Wydawało je Wydawnictwo Poznańskie w latach 70., ale na poniższej liście znajdują się też publikacje innych wydawnictw:

  • Saga o Gislim wyjętym spod prawa i inne sagi islandzkie, Artur Górski, Dom Książki Polskiej, Warszawa 1931
  • Sagi islandzkie, Artur Górski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1960
  • Saga o Gunnlaugu Wężowym Języku, Apolonia Załuska-Strömberg, Zakład Naukowy im. Ossolińskich, Wrocław 1968
  • Saga o Njalu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1968
  • Saga rodu z Laxdalu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1973
  • Saga o Egilu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1974

Na rynku wydawniczym znajdziemy także współczesne wydania papierowe sag, dostępne chociażby w sklepie wydawnictwa Armoryka.

Sagi są więc na wyciągnięcie Waszych rąk i mam nadzieję, że sięgniecie teraz po nie z większą chęcią. Porównanie ich do telenoweli nie jest na wyrost: choć proste i przewidywalne, wciągają nas w opowieść o problemach i sukcesach obcych nam ludzi. Z tą różnicą, że opisywane wydarzenia działy się na wiele lat przed wynalezieniem telewizji.  Powodzenia i liczę na Wasze relacje z przeczytanych sag!