Nie powinno być odrębnej kategorii “sztuka kobiet”. A jednak kobiety-artystki przez wieki należały do mniejszości, ich twórczości nie zaliczano do kanonu. Dlatego warto mówić o nich oddzielnie, aby je przypomnieć.
Marzec był miesiącem sztuki kobiet. Dzięki akcji na Instagramie #30dnisztukikobiet poznałam mnóstwo ciekawych i nieznanych mi artystek, a sama prezentowałam prace wybranych artystek islandzkich. Cała akcja zmotywowała mnie również do rozpoczęcia kolejnego cyklu tekstów, którego pierwsza część ukazała się tydzień temu:
Skąd potrzeba oddzielnego mówienia o kobietach-artystkach? W mojej ocenie podkreślanie tej odrębnej kategorii jest bardziej dyskryminujące, niż pomijanie narracji o kobietach w historii sztuki. Bo przecież “sztuka kobiet” nie różni się od “sztuki mężczyzn”, choć wielu badaczy chciałoby klasyfikować ją w oddzielny sposób, nadając jej cechy “typowo” kobiece. To, że trzeba mówić o “sztuce kobiet” wynika z tego, że przez wieki kobiety były pomijane w historii sztuki, ich twórczość deprecjonowano, stawiano w cieniu swoich kolegów. A nawet jeśli przewyższały ich talentem i pomysłowością – nie dopuszczano ich do świata artystycznego, bardzo późno wprowadzając kobiety na Akademie Sztuk Pięknych. O wielkich zmianach w wykształceniu akademickim opowiadam w moim filmie na kanale UTULĘ THULE MÓWI O SZTUCE PÓŁNOCY:
W filmie prezentuję tylko niewielką grupę nordyckich artystek, które na przełomie XIX i XX wieku zaczynają, powoli, wychodzić z cienia mężczyzn. Wśród nich znajdziemy wiele kobiet związanych z artystami lub przebywającymi w artystycznych kręgach, jeszcze do niedawna niesprawiedliwie określane po prostu jako “muzy” swoich kolegów. Gdy czytamy o Marii Krøyer, Odzie Krohg czy nawet Dagny Juel-Przybyszewskiej, dowiadujemy się przede wszystkim o ich urodzie. Maria była główną bohaterką płócien swojego męża, a jej urodą zachwycali się wszyscy członkowie kolonii Skagen, Oda stanowiła ozdobę bohemii kristiańskiej, kochali się w niej malarze, pisarze i dramaturdzy ówczesnej Kristianii, z kolei Dagny elektryzowała środowiska artystyczne w Norwegii, Berlinie i Krakowie. Wszystkie trzy łączy to, że były również malarkami, choć – z wyjątkiem Ody – ich twórczość nie jest szerzej rozpoznana; prace Marii Krøyer – 40 obrazów olejnych i 20 szkiców – “odkryto” dopiero w 2002 roku i pokazano na wielkiej wystawie, która pozwoliła na nowe spojrzenie na biografię “muzy Skagen”. Jej niewielki dorobek związany był z dzieleniem codzienności z chorującym psychicznie, wręcz maniakalnym mężem, a historie innych kobiet-artystek dowodzą, że tworzenie w otoczeniu ambitnych mężczyzn kończyło się najczęściej porzuceniem malarstwa i zwątpieniem we własny talent.
Przełom XIX i XX wieku to jednak bardzo ważny moment dojścia kobiet-artystek do głosu. Nie tylko mają one wreszcie możliwość studiowania na akademiach, ale też uczą się w prywatnie u mistrzów w Paryżu, Berlinie, Monachium czy innych europejskich miastach. Podróże wyrywają je z rodzinnych konwenansów, a samotny pobyt za granicą daje większe szanse rozwoju i decydowania o sobie. Na fali nowoczesnego podejścia do sztuki coraz częściej powstają grupy artystów wyjeżdżających na wspólne plenery, a także kolonie artystyczne. Należą do nich tak mężczyźni, jak i kobiety; nierzadko to właśnie tam dochodzi do spotkania artystów obojga płci, skutkującego małżeństwami: Michael i Anna Ancher, Carl i Karin Larsson, Georg i Hanna Pauli, Harald i Agnes Slott-Møller.
Często pożycie małżeństwie artystów łączy ten sam schemat: początkowo tworzą razem, malują wzajemne portrety, są równymi partnerami, ale kiedy pojawiają się dzieci, kobieta przejmuje również rolę matki i ma mniej czasu na tworzenie. Wychowywanie dziecka i spędzanie czasu w domu wpływa więc na zmianę tematyki: w przypadku Anny Ancher studia plenerowe i sceny rodzajowe z życia rybaków w Skagen są zastępowane scenami we wnętrzach, studiami głów córki i służących, kwiatów i światła odbijającego się na ścianach domu. Gdyby więc na siłę szukać “typowych” cech sztuki kobiet, mogłyby to być sceny domowe, malowanie dzieci i martwych natur, ale też działalność pozamalarska, np. tkactwo i hafciarstwo przekształcające robótki ręczne w dzieła sztuki.
Trzeba jedna grubą kreską oddzielić żony artystów od artystek, które nigdy nie wyszły za mąż albo w których życiorysach mężczyźni ogrywali mniejszą rolę. Jak już wspomniano, kobiety-artystki podróżowały po Europie, często w towarzystwie koleżanek. Harriet Backer studiowała w Monachium, ale przyjechała od Paryża za namową Kitty Kielland, a Helene Schjerfbeck wyjechała do Kornwalii w towarzystwie Marii Wiik. W Paryżu kobiety-artystki wspólnie zamieszkiwały i wynajmowały pracownie, a potem często wzajemnie się portretowały, jak w przypadku Hanny Pauli i Venny Soldan-Brofeldt czy Helene Schjerfbeck i Heleny Westermarck. Zawierane przyjaźnie trwały całe życie i przekładały się na wzajemne wsparcie, czego przykładem może być więź pomiędzy Louisą Matthíasdóttir a Níną Tryggvadóttir.
Fascynujące życiorysy mniej znanych artystek, a także mniej znane szczegóły z biografii tych już bardziej rozpoznawalnych malarek i rzeźbiarek od lat stają się kanwą dla filmów. Można śmiało powiedzieć, że ubiegła dekada filmów biograficznych o artystach należała do kobiet. Amerykańskie i skandynawskie produkcje przypominają o artystkach takich jak Hilma af Klint, Anna Ancher czy Helene Schjerfbeck, oddając sprawiedliwość utalentowanym malarkom, które jeszcze do niedawna historia sztuki spychała na drugi plan. Z filmów tych bije feministyczny przekaz o ogromnej determinacji i konieczności dążenia do celu pomimo konwenansów i poświęcenia tradycyjnym rolom żony albo matki, z różnym jednak skutkiem. Historie tych Aspazji, nierzadko przewyższających talentem swoich kolegów po fachu, zdają się nie tylko przywrócić miejsce kobiet w powszechnym kanonie skandynawskiej historii sztuki, ale również wchodzą w dyskurs z globalnym traktowaniem kobiet-artystek jako ozdób ówczesnych środowisk artystycznych i pomniejszych malarek bądź epigonek swoich mężów czy nauczycieli. Choć produkcje takie jak “Marie Krøyer” (2012) czy “Helene” (2020) przybliżają mniej znane fakty z życia malarek, skupiają się głównie na ich romansach czy perypetiach miłosnych, a sztuka schodzi na drugi plan. Trzeba jednak przyznać, że ten hollywoodzki sposób opowiadania historii nie odbiega znacznie od narracji o artystach-mężczyznach.
Matki, żony i kochanki? Wciąż opowiada się o kobietach-artystkach przez pryzmat ich życia prywatnego, choć trzeba przyznać, że tradycyjne postrzeganie kobiety jako właśnie matki, żony czy kochanki było wielkim problemem dla artystek, które samodzielnie torowały sobie drogę do kariery artystycznej. Narracja ta może być krzywdząca, może odciągać uwagę od samej twórczości, ale warto nakreślać kontekst, w jakim powstawała sztuka kobiet. Jeśli mężczyźni zmagali się w swojej karierze, to głównie za sprawą statusu społecznego czy materialnego. Kobietom przeszkadzało w pierwszej kolejności właśnie to, że są kobietami, a dopiero drugorzędne znaczenie miało ich pochodzenie. Nawet jeśli były lepiej wykształcone czy bogatsze od mężczyzn, wciąż miały mniejsze szanse na wystawienie czy sprzedanie swoich prac. Tym bardziej warto powtarzać, że pomimo tych różnic udało im się odnieść sukces, a jeśli nie stało się to za ich życia, to nadszedł czas, aby oddać im pośmiertnie sprawiedliwość.