Dzień Islandzki 2018

W sobotę 30 czerwca odbył się 6. już organizowany przez nas Dzień Islandzki. Dzięki współpracy z Kinem Elektronik mogliśmy poszerzyć tegoroczną listę atrakcji o pokaz trzech filmów islandzkich, a także mieliśmy wspaniałe warunki na przeprowadzenie warsztatów i spotkań.

Harmonogram wydarzeń przygotowanych przez SKI:

Warsztaty
16:00 Warsztaty językowe: czytanie manuskryptów islandzkich z Hannah R F Hethmon (Uniwersytet w Reykjaviku) (WARSZTATY W JĘZYKU ANGIELSKIM).
16:30 Hnefatafl – szachy wikingów. Warsztaty przygotowane przez Studencki Klub Międzyepokowych Badań Historycznych

IMG_20180630_170023.jpg

We foyer kina można było również wziąć udział w konkursie z nagrodami, a także zakupić czasopisma Zupełnie Inny Świat oraz naszą najnowszą publikację „Islandia: Język. Naród. Natura”.

dav

dav

Spotkania w sali kinowej
18:00 Prezentacja firmy Islandia.org.pl i degustacja Skyru oraz ekipy Zupełnie Innego Świata
18:20 Projekcja dokumentu “ISOLAND: Islandzkie historie polskich emigrantów” reż. Kuba Witek. Po filmie spotkanie z reżyserem.
19:30 Spotkanie z Wojciechem Żołądkowicz z Projekt EDDA

sdrdav

Dziękujemy wszystkim gościom, którzy wzięli udział w Dniu Islandzkim! Do zobaczenia za rok!

dzienislandzki1.jpg

Ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Nordic Talking

14 kwietnia w gdańskiej Sztuce Wyboru miała miejsce pierwsza edycja Nordic Talking, imprezy jednoczącej blogerów i internetowych influencerów interesujących się Skandynawią. Organizatorki przedsięwzięcia – Magdalena Łącka-Wojciechowska z Moods of Scandinavia oraz Magdalena Szczepańska i Ewelina Małkowska ze szkoły języka norweskiego Trolltunga – zaprosiły do udziału Emilianę Konopkę, autorkę fanpage Utulę Thule, dzięki czemu również i Studencki Klub Islandzki był reprezentowany na spotkaniu.

Bez nazwy

Podczas całodniowego spotkania o Islandii mogliśmy posłuchać aż trzy razy: najpierw w krótkim wykładzie Agnieszki Świątek-Brzezińskiej, która opowiadała o runach, potem w prezentacji Doroty Sosińskiej, która opowiadała o muzyce islandzkiej, prezentując mniej znane zespoły i artystów z Wyspy, a na koniec podczas panelu dyskusyjnego poświęconego życiu na emigracji w krajach skandynawskich – o Islandii wypowiadał się Piotr Mikołajczak, znany jako współautor książki Szepty kamieni oraz bloga IcestoryA podczas przerw można było kupić książki o Islandii oraz islandzki numer Zupełnie Innego Świata, w którym także maczaliśmy palce.

autorka zdjęć: Katrina Lukina

Nordic Talking był jednak przede wszystkim świetną okazją do poznania znanych nam od lat osób, których nigdy jednak nie widzieliśmy na oczy. Marcin Kozicki ze Stacji Islandia, dla której wielu Członków SKI pisze teksty, Martyna Zastrożna z fanpage W międzyczasie na Islandii, wspomniany już Piotr Mikołajczak z Icestory czy Marta i Adam Biernat z Bite of Iceland, Kuba Witek, który ostatnio nakręcił film o Polakach na Islandii, a także Jacek Godek, tłumacz literatury islandzkiej. Nie zabrakło też doktora Przemysława Czarneckiego z Poznania, którego akurat znamy bardzo dobrze, uczył nas w końcu islandzkiego 🙂

Studencki Klub Islandzki UWs foto.Na zdjęciu od lewej znane postacie, lecz być może mniej znane twarze: Piotr Mikołajczak (IceStory), Marcin Kozicki (Stacja Islandia), Emiliana Konopka (Utulę Thule), Jacek Godek, Kuba Witek, Martyna Zastrożna (W międzyczasie na Islandii).

Wielu entuzjastów Skandynawii miało też okazję nabyć u nas naszą najnowszą antologię, czym później chwalili się w swoich relacjach z powrotów do domu. Bardzo nam miło!

Bez nazwy1

PS: Pozostałych uczestników pierwszej edycji Nordic Talking i krótką relację z przebiegu wydarzenia możecie zobaczyć w filmiku przygotowanym przez Aldonę Hartwińską z Pofikasz? O Szwecji po polsku.

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Premiera publikacji ,,Islandia. Język, Naród, Natura”

W czwartek w końcu mieliśmy okazję pochwalić się naszą długo wyczekiwaną publikacją ,,Islandia. Język, Naród, Natura”.

W książce znalazły się artykuły prezentowane podczas pierwszej uniwersyteckiej konferencji naukowej w pełni poświęconej Islandii, która miała miejsce w 2016 roku.

W klimatycznej klubokawiarni Między Wierszami na warszawskiej Pradze, autorzy i twórcy publikacji opowiadali o kulisach pracy nad książką.

dav

Na początek Emiliana Konopka przybliżyła nam historię powstania publikacji i dlaczego wyróżnia się na tle innych książek o Islandii. Dodatkowo dowiedzieliśmy się jak rozpoznać antologię naukową i dlaczego na efekt finalny czekaliśmy niemal dwa lata.

O projekcie okładki o ,,ukrytych” znakach wewnątrz książki opowiedział Julian Podgórski, który stworzył projekt okładki i zadbał o część graficzną.

W trakcie spotkania wywiązała się również interesująca dyskusja na temat różnych publikacji o Islandii. Wspólnie znaleźliśmy co najmniej kilka pomysłów i inspiracji na kolejne książki.

Porozmawialiśmy także na temat tytułu książki i znaczeniu języka, patriotyzmu i natury w Islandii.

Dziękujemy wszystkim uczestnikom spotkania i zachęcamy do lektury publikacji.

Więcej szczegółów znajdziecie na naszym fanpage’u, gdzie będziemy informować w jaki sposób możecie nabyć książki.

26731636_10213165866799515_680152857730944192_n

Chcesz dostać książkę? Napisz do nas: islandia.kn@uw.edu.pl

Ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

W poszukiwaniu białych nocy

Ponad 100 lat temu parowiec “Oceana” wyruszył w letnią podróż po Morzu Norweskim. Zawinął do portu w Norwegii, na Wyspach Owczych, Spitsbergenie i Islandii.  Pasażerowie tego statku, a także widoki, jakie mogli podziwiać, ciesząc się białymi nocami, zostały uwiecznione na fotografiach stereoskopowych z lat 1905-1908.  Wystawa w Fotoplastikonie Warszawskim daje szansę obejrzenia tych zdjęć i tym samym odbycia podróży w czasie, po dalekiej północy.

Na wernisażu wystawy “W poszukiwaniu białych nocy” (31 stycznia) zjawił się m.in. ambasador Norwegii Karsten Klepsvik, honorowy konsul Islandii Bogusław Szemioth, przedstawiciel Towarzystwa Polsko-Norweskiego Dariusz Geller i oczywiście my – członkowie SKI. Była to więc doskonała do spotkania towarzyskiego i wymiany uwag niemal “na szczycie”;-)

16426325_752945324853779_510297820_n

Jak się okazuje, norweskie fiordy, farerskie wioski rybackie czy niektóre części Reykjaviku, nie zmieniły się tak bardzo w ciągu przeszło stulecia. To miejsca wciąż świetnie rozpoznawalne. Z punktu widzenia współczesnego widza szczególnie urzeka fragment dawnej rzeczywistości, jaki można zaobserwować: stroje (zwłaszcza eleganckie suknie kobiece), praca przy rybach w porcie, czyszczenie ubrań w gorących źródłach, ruch na ulicach miast i wsi, domki, które w większości stoją w tamtych miejscach do dzisiaj.

Fotografie mają niesamowity klimat, są idealnie zachowane i z pewnością nieczęsto można oglądać podobne zapisy z przeszłości – i to przez stereoskop. Polecamy wybranie się w tę podróż! Wystawa trwa do 25 lutego.

unnamed-1unnamed-2unnamed-3unnamed-416425833_742996009184041_5497779433009407827_n

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Dzień Islandzki w Poznaniu

17 listopada, na zaproszenie Studenckiego Koła Naukowego “Norske veier” działającego na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wybraliśmy się do stolicy Wielkopolski, aby posłuchać i samemu opowiedzieć o Islandii. Wedle zamysłu organizatorów, spotkanie i wygłaszane w jego trakcie referaty, miały skupiać się na motywie relacji człowiek-natura, tak ważnym na wyspie.

SKI reprezentowała Emiliana Konopka, która została poproszona o wygłoszenie krótkiego wystąpienia na otwarcie spotkania. Opowiedziała o sztuce islandzkiej z pozycji konia, czyli o silnych związkach Islandczyków z końmi islandzkimi. Bo faktycznie, jeśli przyjrzeć się najważniejszym dziełom sztuki islandzkiej, bardzo często pojawiają się na nich konie. Motywy “końskie” pojawiają się już w sztuce pierwszych artystów Islandii, czyli w inspirowanych mitologią nordycką rzeźbach Einara Jónssona oraz malarstwie pejzażowym Thórarinna Thórákssona. Nawet w Warszawie oglądać możemy konia wykonanego przez artystę o pochodzeniu islandzkim, a mianowicie pomnik konny Józefa Poniatowskiego dłuta Berthela Thorvaldsena, syna islandzkiego emigranta Gottskálka Þorvaldssona.  Co ciekawe, wraz z rozwojem sztuki islandzkiej i zwiększonymi kontaktami artystów z kulturą globalną, pojawiające się dotąd przedstawienia czy to mitologicznej postać Sleipnira, ośmionogiego rumaka Odyna, czy  Icelanderów, zostały powoli wyparte przez motywy inspirowane kulturą kontynentu. I tak np. w twórczości Helgiego Þorgilsa Friðjónssona pojawiają się centaury i jednorożce, natomiast u światowej sławy artysty Erró znalazło się nawet miejsce dla konia Horacego, przyjaciela Myszki Miki, stylizowanego na małżonka Arnolfini z obrazu Jana van Eycka.

15145091_10207711535292969_472259596_o.jpg

Wystąpienie zostało przyjęte – niespodziewanie dużymi – brawami, a potem do swoich referatów stanęły członkinie koła Norske veier, które prezentowały tematy flory i fauny islandzkiej czy warunków geograficzno-atmosferycznych wyspy. Bardzo interesujący był krótki wykład Karoliny Kliś, która przedstawiła kilkanaście islandzkich określeń na śnieg (podobno Islandczycy mają ich aż sto, jej udało się wynaleźć co najwyżej 60). Nie zabrakło też tematu islandzkiego protestu kobiet z 1975 roku.

Spotkaniu towarzyszyły ciasta, herbata i należy pogratulować organizatorom świetnego przebiegu oraz dużego zainteresowania ze strony nie tylko studentów Skandynawistyki, ale również innych kierunków. Bardzo dziękujemy za zaproszenie!

31070120225_fdf32242ef_o.jpg

Towarzysz podróży został u Jagody Kowalczyk, której chciałabym niezmiernie podziękować za przenocowanie i miłe towarzystwo!

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Filmy z krańca świata

Polska i Islandia.

Reykjavík, Gdańsk, Poznań, Warszawa.

43 filmy. 3 koncerty. 20 tysięcy uczestników.

20 marca w warszawskim kinie Iluzjon zakończył się festiwal „Ultima Thule – na krańcu świata” (strona internetowa TUTAJ), a tym samym projekt prezentacji polskich filmów na Islandii i islandzkich w Polsce. W listopadzie ubiegłego roku islandzcy widzowie Kina Paradís w Reykjavíku mieli okazję obejrzeć polskie produkcje takie jak RóżaDługDzień świra czy Plac Zbawiciela. Podobno zainteresowanie polskim kinem było ogromne, a kinowe sale bez trudu wypełniły się po brzegi.

Z kolei sukces polskiej odsłony projektu nie powinien nikogo dziwić; miłośnicy Islandii z Gdańska, Poznania i Warszawy mieli okazję obejrzeć aż 28 tytułów islandzkich, z których większość wyświetlana była w Polsce po raz pierwszy.  Seansom towarzyszyły również spotkania i masterclassy z islandzkimi twórcami, panele dyskusyjne z udziałem znakomitych gości, koncerty oraz warsztaty dla dzieci. Zainteresowani kinem islandzkim ustawiali się w kolejkach po darmowe wejściówki na filmy (wiele z nich rozeszło się bardzo szybko), inni zaś wystawali przed salami tuż przed rozpoczęciem projekcji licząc na wejście. Nie było seansu, podczas którego puste fotele rzucały się w oczy. Polska publiczność z pewnością dopisała.

fot. Danuta Matłoch

fot. Jacek Łagowski

Co nas smuci?

Organizatorem przedsięwzięcia była Filmoteka Narodowa współpracująca ze wspomnianym już kinem Paradís w Reykjavíku, a także KinoPORTem w CSW Łaźnia 2 w Gdańsku i poznańskim Nowym Kinem Pałacowym w Centrum Kultury ZAMEK, a także islandzką szkołą filmową Reykjavík Film Academy i archiwum filmowym Kvikmyndasafn Íslands. Zgodnie z zamysłem organizatorów pomysłodawców wybrano filmy reprezentatywne dla obu nacji, ale też na tyle uniwersalne, by być zrozumiałymi na obu krańcach tego projektu.

Odbiór islandzkich produkcji w Polsce miał odbyć się zgodnie z tropem emocji: pragnień, tęsknoty, śmiechu, strachu i oburzenia. W ten właśnie sposób pogrupowano niemal 30 islandzkich filmów, z których najstarszy pochodzi z 1925 roku, a najnowszy – Życie na kredycie (Vonarstræti) – z 2014 roku. Szczęśliwie dla nas, czyli polskiej publiczności, nie prezentowano filmów znanych lub łatwo dostępnych w Polsce, choć i dla początkujących amatorów islandzkiego kina Iluzjon przygotował „Islandzki aperitif”, w ramach którego w lutym bieżącego roku można było obejrzeć dotychczas dystrybuowane produkcje: Nói Albinói (2003), Na głębinie (2013) czy O koniach i ludziach (2015).

Filmy wybrane na „Ultima Thule” miały stanowić swego rodzaju przekrój wyspiarskiej kinematografii; mogliśmy zatem oglądać produkcje reprezentujące różne gatunki, ale pochodzące też z różnych lat.

Przemysł filmowy Islandii na rodzi się dopiero w późnych latach 70., kiedy to założono Icelandic Film Fund, pierwszą na wyspie instytucję współfinansującą rodzime produkcje. Anegdota głosi, że założenie Fundacji zawdzięcza się Reynirowi Oddssonowi, reżyserowi otwierającego festiwal filmu Morðsaga, który to z trudem i dzięki wsparciu finansowemu rodziny i bliskich zrealizował ten obraz. Sukces filmu miał przyczynić się do zrealizowania obietnicy pewnego posła, że kolejne produkcje będą wspierane już przez państwo. W ten sposób kino islandzkie zaczęło poważnie rozwijać się dopiero w latach 80., co jednak nie oznacza, że wcześniej nie produkowano na wyspie filmów.

fot. Jacek Łagowski

Na festiwalu można było oglądać trzy filmy sprzed 1977 roku: Islandia w ruchomych obrazach (1925) – najstarszy zachowany film niemy, swego rodzaju „spot promocyjny” samej wyspy; Wielka akcja ratownicza na Látrabjargu(1949), czarno-biały dokument z akcji ratowania brytyjskich marynarzy z tonącego statku; oraz Ostatnia farma w dolinie (1950), wdzięczna historia dla dzieci pełna motywów z islandzkiego folkloru.

Reszta wybranych tytułów prezentuje już „kolorowe lata” islandzkiego kina, a mianowicie produkcje z ostatnich 30 lat. Najwięcej filmów pochodzi już z XXI wieku, choć na festiwalu nie mogło zabraknąć twórczości Friðrika þor Friðrikssona, najsłynniejszego islandzkiego reżysera lat 90. Jego bogaty i różnorodny dorobek godnie reprezentowały Dzieci natury (1991), islandzki kandydat do Oscara. Do „klasyków” należy także Duszpasterstwo pod lodowcem (1989), ekranizacja powieści Halldóra Laxnessa zrealizowana przez jego córkę, Guðný Halldórsdóttir. Polscy widzowie mieli też okazję obejrzeć kultową Sódómę Reykjavík (polski tytuł Pilot, 1992). Poza tym nie zabrakło kina akcji (Państwo w państwie), filmu dokumentalnego (Gnarr), a także wielu świetnych komedii i poruszających dramatów z ostatnich lat.

W „Ultima Thule” brakuje wielu ważnych filmów wspomnianego już Friðrika þor Friðrikssona, a także Baltasara Kormákura, bardzo popularnego w Polsce – i pewnie z tego względu pominiętego (Iluzjon prezentował już jego twórczość dwa lata temu wyświetlając Bagno i 101 Reykjavík). Mimo to przegląd dał możliwość analizowania rozwoju islandzkiej kinematografii; widzowie mogli śledzić nie tylko postępy z zakresu techniki i sposobu realizacji filmów, ale też zmiany towarzyszące samym aktorom, bowiem ujmującą cechą wyspiarskiego kina jest stała powtarzalność tych samych twarzy.

Najczęściej można było oglądać Ingvara Eggerta Sigurðssona, o którym można już śmiało powiedzieć, że jest najpopularniejszym aktorem islandzkim, pojawia się zresztą nie tylko w islandzkich produkcjach. Na festiwalu mieliśmy okazję zobaczyć go w jego debiucie, w roli lidera strajkujących robotników przetwórni rybnej (Ingaló1992) oraz w późniejszych rolach drugoplanowych: w Nawałnicy (2003) i  Zaraz wracam (2008). Po raz pierwszy w głównej roli pokazał się nam w Zimnym świetle (2004) i jest to jedna z jego najlepszych kreacji aktorskich. Jako aktor dojrzalszy i bardziej doświadczony pojawiał się także w Wirze (2010), Metalówie (2013) czy obu częściach Państwa w państwie (2011, 2014). Artysta, amant czy gangster – Ingvar Sigurðsson potrafi zagrać niemal wszystko i w każdej swej roli jest świetny.

Islandia ma też wiele utalentowanych aktorek. Jedną z „weteranek” islandzkiego kina jest Kristbjörg Kjeld, która w najnowszych produkcjach grywa przede wszystkim miłe starsze panie (Śmiech mewy, 2001), ale potrafi zaskoczyć również rolą zagadkowej i nieco przerażającej wiedźmy (Zimne światło), a nawet emerytowanej gwiazdy filmowej (Fíaskó, 2000) – i to właśnie w tej roli urzeka najbardziej. Kilkudziesięcioletnia Helga była kiedyś piękna i rozpoznawalna, wiodła luksusowe życie z mężem-Amerykaninem w Las Vegas, jednak teraz jej uroda przeminęła z wiekiem i monotonię Reykjavíku próbuje przypudrować eleganckimi strojami z lat swojej świetności, czerwoną szminką i podawaniem gościom martini nim zapadnie mrok.

Wiele twarzy ma również Didda Jónsdóttir; w Nawałnicy poznajemy ją jako niemą pacjentkę belgijskiego szpitala cierpiącą na problemy behawioralne – przez 93 minut filmu gra wyłącznie ciałem i jej ekspresja werbalna ogranicza się do kilku słów. Natomiast w Zaraz wracam to czterdziestoletnia dealerka narkotyków i alternatywna poetka, która przeklina, pali marihuanę i załatwia się bez pardonu przy drodze, a wszystko to robi z wdziękiem małej dziewczynki.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o bardzo obiecującej młodej aktorce Herze Hilmar. Najwcześniejszy film z jej udziałem pokazywany na festiwalu do Veðramót (2007), w którym to nastolatka pokazuje pazur – zarówno jako aktorka, ale również grana przez nią postać. W Życiu na kredycie jest zgoła odmienna; gra młodą matkę, która dorabia jako prostytutka – tu Hera buduje postać pełną sprzeczności, dziewczynę, która jest twarda z zewnątrz, a wrażliwa w środku.

fot. Jacek Łagowski

Islandia w ruchomych obrazach

Steven Mayers z Akademii Filmowej w Reykjavíku twierdzi, że około 75% turystów przyciąga na Islandię jej wyidealizowany obraz, który wytworzyli sobie na podstawie oglądanych filmów. Z kolei Christof Wehmeier z Icelandic Film Center (instytucji od 2003 roku wspierającej islandzkich filmowców) na otwarciu warszawskiej odsłony festiwalu „Ultima Thule” wyraził nadzieję, że wybrane do projektu tytuły dadzą właśnie kompleksowy obraz wyspy. Po obejrzeniu kilkudziesięciu islandzkich produkcji zadajmy sobie więc to pytanie: jaka jest Islandia według wypuszczanych przez nią filmów?

Wbrew pozorom wcale nie ma w nich dużo islandzkich krajobrazów. A właściwie z topograficznego punktu widzenia Islandie są trzy: jest Reykjavík ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami, głównie prezentowany jako miasto szare, bez perspektyw, nudne, ale z bujnym życiem nocnym (Pilot, 1992). Jest również islandzki interior; według twórców Tak czy siak (2011) jest on odludny, monotonny, cichy. Na koniec islandzka wieś, czy może inaczej: islandzka prowincja, a więc wszystkie miejscowości niebędące Reykjavíkiem. W Nawałnicy będzie to Vestmannaeyjar, w Duszpasterstwie pod lodowcem okolice lodowca Snæfellsjökull, natomiast w Veðramót – tytułowe miasto. Te tła filmów charakteryzują się wyeksponowaniem bliskości z naturą, ale też silnej jedności mieszkańców. Inną bardzo ważną scenerią dla islandzkich filmów jest morze; na morzu rozgrywają się filmy takie jak Wir, ale morze jest też tłem dla Ingaló, gdzie równie istotny jest motyw rybaków – ludzi morza. Ich życie zależy od kaprysów pogody i umiejętności władania naturą, sama zaś nieobliczalność islandzkich żywiołów pojawia się metaforycznie i dosłownie w filmie Wulkan (2011).

fot. Jacek Łagowski

Przyroda i krajobrazy to jedno, ale ważni są także ludzie – z ich specyficznym poczuciem humoru, nieco odmiennymi od naszych zwyczajami i inną hierarchią wartości. Oczywiście wielokrotnie podkreślony jest związek z człowieka z naturą; główną osią Dzieci natury jest właśnie ta silna potrzeba złączenia się z przyrodą, z ziemią. Miejsce przyrody w islandzkim folklorze jest ukazane w Ostatniej farmie w dolinie, gdzie przyroda personifikuje się pod postacią elfów czy trolli, a obecność pogańskich praktyk i wiary w moc Matki Natury staje się przedmiotem pastiszu w Duchowieństwu pod lodowcem. Tak jak przodkowie Islandczyków odnajdywali w naturze postaci o ludzkim kształcie, tam w islandzkim filmie człowiek przejmuje cechy żywiołów natury. We wspomnianym już Wulkanie główny bohater, Hannes (Theódór Júliusson) jest surowym ojcem i nieprzyjemnym mężem. W obliczu choroby żony jego serce jednak mięknie, a może – wrażliwe było przez cały czas, a jedynie schowane w twardym pancerzu. Reżyser filmu, Rúnar Rúnarsson tak właśnie interpretował tę postać, choć oczywiście w filmie mamy bezpośrednie nawiązanie do wybuchu Hekli.

Filmy islandzkie dają nam też pełny obraz islandzkiego społeczeństwa. Ich system wartości wynika z tradycji i historii Islandii jako państwa wolnych chłopów, związanych ze swoim gospodarstwem i trzodą, ale również państwa rybaków i marynarzy, którzy do dzisiaj stanowią jeden z głównych motywów wyspiarskich produkcji. Wiele twórców próbuje jednak przełamać ten schemat lub zmierzyć się ze stereotypami. Zamiast dziarskich wikingów mamy często niesamodzielnych trzydziestolatków bez ambicji (jak Júlli grany przez Jóna Gnarra w Ktoś taki jak ja, 2002).

Są też gangsterzy (Państwo w państwie), ale też ukazani w sposób prześmiewczy (Pilot). W społeczeństwie dumnym z równouprawnienia i dużej samodzielności kobiet od czasów średniowiecza zaskakiwać może często podejmowany problem przemocy domowej czy ojca-tyrana, zarówno jedynie sygnalizowany (Veðramót), jak i stanowczo potępiany (Morðsaga).

Femmes fatales jednak również mają swoje miejsce w islandzkim kinie, czy to będzie dziarska narkomanka (Zaraz wracam), czy demoniczna kokietka (Śmiech mewy). Dużo miejsca poświęcają islandzcy twórcy także ludziom starszym; to oni grają główne role w Dzieciach naturyWulkanie czy Fíaskó i tak jak ludzie młodzi stać ich na skrajne emocje, odważne marzenia i szalone przygody miłosne. Zresztą tarcia międzypokoleniowe są głównym tematem dylogii Ragnara Bragasona Dzieci (2006) i Rodzice (2007).

A co zaskakuje? Z filmów wynika, że niemal każdy w Islandii, czy w stolicy, czy na prowincji, płynnie posługuje się językiem angielskim (Nawałnica). Bardzo ostro respektuje się też zasady obyczajowe, takie jak zdejmowanie butów przed wejściem do domu (Zaraz wracam).

Kinematografia daje nam też dużą dawkę wiedzy na temat islandzkiej kuchni; gospodyni domowa konsumuje baranią głowę w Fíaskó, podczas eleganckiej kolacji w Morðsaga goście chwalą sarninę upolowaną przez pana domu. Zaś przekąską najczęściej przewijającą się przez filmy islandzkie jest suszona ryba; poznajemy tajniki jej wyrobu w Islandii w obrazach ruchomych, ale też doświadczamy aktu miłosnego wśród suszących się pod gołym niebem ryb (Śmiech mewy).

Bardzo ciekawie prezentuje się też religijność Islandczyków; wbrew stereotypowi wiara w elfy nie jest często wykorzystywanym motywem, choć pomieszanie pogaństwa z chrześcijaństwem zostaje podkreślone w Duszpasterstwie pod lodowcem, a swego rodzaju nadgorliwość religijną oglądamy zarówno w Fíaskó, jak i w Wirze. Nie mamy natomiast obiektywnej wizji islandzkiego protestantyzmu, która wynika z wielu innych skandynawskich filmów. Być może zatem kino potwierdza ogólne przekonanie: Islandczycy nie są zbyt religijnym narodem, ale jeśli już w coś wierzą, to w Jezusa, Odyna i ukrytych ludzi. Zabawną grą ze stereotypami może być też postać tytułowej Metalówy, a raczej reakcja mieszkańców małej miejscowości niepodzielającej sympatii do ciężkiej muzyki.

UT fot. Danuta Matłoch_8379

fot. Danuta Matłoch

Einangrun

 Jak wynika z jednej z etiud filmowych prezentowanych na towarzyszącej festiwalowi wystawie IS (not)przygotowanej przez polski kolektyw Sputnik Photos, izolacja dla Islandczyków to interesujące pojęcie. Ten internacjonalizm pochodzi od greckiego słowa „isola” oznaczającego wyspę. Tym samym w Europie kontynentalnej izolacja kojarzy się z wyspiarskością, natomiast na Ultimie Thule – z naszej perspektywy najbardziej odizolowanej, to słowo brzmi zupełnie inaczej. „Einagrun” – dosłownie „smutek samotności” to dla Islandczyków istota izolacji – jest ona nacechowana pejoratywnie. Czy Islandczycy czują się odizolowani od reszty świata i, jeśli tak, czy możemy to zobaczyć w filmach? Choć społeczeństwo to jest bardzo charakterystyczne i mamy to podkreślone w kinematografii, również istotne były wpływy zachodnie, a raczej – zza oceanu. Islandczycy lat 50. i 60. mieli zrealizować swój „amerykański sen” – młodzież prezentowana w Morðsaga, Islandzkim marzeniu (2000) czy Pilocie zasłuchuje się w amerykańskiej muzyce, nosi się „po amerykańsku”, ogląda amerykańskie filmy. Powrót kuzynki Anny z Ameryki w Śmiechu mewy wzbudza wiele emocji, a ona sama w rodzinnym miasteczku traktowana jest zupełnie inaczej odkąd została „napiętnowana” amerykańskością. Warto podkreślić też ilość wypijanej na srebrnym ekranie Coca Coli (Tak czy siak), chociaż i nasze Prince Polo miało niewielki angaż w Duszpasterstwie pod lodowcem.

Islandczykom udzielił się również kontynentalny styl życia; seks, alkohol, narkotyki, imprezy to „nowy” obraz Islandii prezentowany w filmach z naszego stulecia. Skutki wynikające z mieszania lub nadużywania powyższych mogą mieć w kinie funkcję gorzkiej nauczki (XL, 2013) lub satyry na młodzież (Pilot, Veðramót). Mogłoby się zatem wydawać, że Islandczycy wcale nie są odizolowani, są tacy jak my. Choć w filmach islandzkich więcej jest czarnego humoru i umiejętności wyśmiewania samych siebie, są to filmy, które polskiemu widzowi ogląda się z wielką przyjemnością. Być może festiwal „Ultima Thule – na krańcu świata” sprawił, że ów kraniec stał się nam bliższy, nie tylko mentalnie, ale również geograficznie – zbawieni islandzką kinematografią na wyspę pojadą kolejni turyści.

UT_Poznan_fot. Jacek Łagowski_6384

Zdjęcia zamieszczone w artykule wykorzystano dzięki uprzejmości organizatorów Festiwalu „Ultima Thule – na krańcu świata” (strona internetowa TUTAJ). Ich autorami są Danuta Matłoch i Jacek Łagowski.

Ten tekst został napisany dla strony Stacja Północ.

Islandia w ruchomych obrazach

Warszawska odsłona festiwalu Ultima Thule – na krańcu świata, a tym samym cały projekt, zakończył się dzisiaj przepięknym koncertem polsko-austriackiego tria TRZASKA/HARNIK/BRANDLMAYR do niemego filmu “Islandia w ruchomych obrazach” z 1925 roku. Zakończenie było zdecydowanie pięknym zamknięciem całej naszej dwutygodniowej przygody z kinem i kulturą islandzką. Liczne spotkania i dyskusje prowadzone między wyświetlanymi filmami przybliżyły nam jeszcze bardziej tę uroczą wyspę.

Z około 30 tytułów naszemu Klubowi udało się obejrzeć niemal wszystkie. Byliśmy dzielni, ale wysiadywanie w ciemnej sali kinowej kilku godzin z rzędu może wykończyć nawet największego pasjonata! Wiemy, że nie byliśmy jedynymi stałymi bywalcami festiwalu – pozdrawiamy wszystkie znajome twarze i także gratulujemy wytrwałości! Wielokrotnie mowa była o wznowieniu projektu za jakiś czas, ale my na razie krzyczymy: dajcie nam odetchnąć i przetrawić te wszystkie piękne obrazy i dźwięki, z którymi stykaliśmy się w ostatnim czasie.

Poza wspaniałymi filmami, bardzo podobały nam się właśnie wydarzenia towarzyszące festiwalowi. O “Islandii okiem przybysza” już pisaliśmy; uczestniczyliśmy także w spotkaniach z islandzkimi reżyserami i aktorami. Naszym ulubionym gościem był chyba Árni Ásgeirsson, reżyser “Wiru”, który jest nota bene pierwszą koprodukcją islandzko-polską. Árni studiował w Łodzi i pięknie mówi po polsku (zna różne przekleństwa i swobodnie ich używa w publicznej dyskusji ;)). Opowiadał o dziejach produkcji samego “Wiru”, ale też o czasach studenckich w Polsce. Przyjechał tu zaraz po zburzeniu muru berlińskiego, skuszony z jednej strony egzotyzmem naszego kraju, ale też przepięknymi filmami Kieślowskiego, które miał okazję oglądać jeszcze na Islandii. Zaraz po przyjeździe poszedł na zapewniany przez Akademię Filmową kurs języka polskiego, ale najbardziej na tym kursie podobało mu się to, że nie sprawdzano obecności, więc sporo podróżował po Polsce. Potem zaczęły się już zajęcia, a nauka języka przychodziła naturalnie. Filmy Árni kręci jednak na Islandii; “Wir” to produkcja typowo islandzka, z najlepszymi gwiazdami wyspiarskiego kina. Tworzenie tego filmu w koprodukcji z Polską wiązało się przede wszystkim z aspektem marketingowym – na Islandii tylko kilkanaście tysięcy ludzi chodzi do kina, a to jednak za mało.

12381249_598500116964968_1670278192_o

Drugim wydarzeniem, którego nie mogliśmy przegapić, był koncert dziecięcego kwartetu smyczkowego w ramach projektu Efterkids. Czworo uzdolnionych dzieciaków uzupełniało utwory duńskiego zespołu Efterklang oraz islandzkiej wokalistki Soley na żywo do rzucanych na ekran teledysków. Choć zagrano tylko 6 utworów i występ trwał niecałą godzinę, to było naprawdę wzruszające doświadczenie. Smyczki przepięknie uzupełniały kawałki muzyki alternatywnej, ale też w kinie panowała świetna, wręcz rodzinna atmosfera. Wraz z zespołem ze Śląska przyjechały ich rodziny oraz twórcy projektu, chociażby autorzy pięknych wizualizacji, które zastanawiały widzów festiwalu przez długie dni, bo przed każdym seansem w sali Stolica puszczana była zapowiedź koncertu z pięknym obrazem ślizgających się po lodowisku dzieci widzianych z lotu ptaka. Na sali było pełno dzieci, które same z siebie stanęły pod sceną i zaczęły tańczyć. A muzyka sama w sobie była piękna. Myślę, że wszyscy wyszli z tego koncertu z szerokimi uśmiechami.

12674887_598500050298308_1864877733_o

12476792_598500056964974_796325129_o

Ale muzyczne wrażenia dopełniła jeszcze niedzielna dawka koncertów. O 16:30 Marcin Dymiter zagrał swój Sound(E)Scape Set – zestaw dźwięków z Reykjaviky i Warszawy, które uczestnicy festiwalu otrzymali na pamiątkowych płytach. Dźwięki te są bardzo różnorodne; od krzyków bawiących się dzieci na islandzkim wybrzeżu po komunikaty na Dworcu Centralnym w Warszawie. Wydarzeniem wieczoru był jednak koncert tria TRZASKA/HARNIK/BRANDLMAYR, który uświetnił projekcję najstarszego filmu prezentowanego na festiwalu – jedynego zachowanego dokumentu Islandii z lat 20. Obraz, a raczej “Islandia w ruchomych obrazach”, jest sam w sobie przeuroczy. Czarno-białe sceny z życia wyspy i jej piękne krajobrazy okraszone były zabawnymi opisami promującymi gospodarkę i kulturę Islandii. Niesamowitym jest to, że w ciągu tych niespełna 100 lat niewiele się zmieniło; no może poza liczbą ludności, bo wzrosła trzykrotnie. Muzyka grana na żywo do tego niemego obrazu była improwizacją trzech zdolnych muzyków: niecodzienne, wręcz elfie, dźwięki wydobywane były z instrumentów, również tych niekonwencjonalnych jak plastikowa butelka, ale również z aparatu gębowego. Audio świetnie uzupełniało wideo i na odwrót. To było piękne zamknięcie festiwalu, również trochę przewrotne – skończyliśmy na chronologicznie najwcześniejszym islandzkim filmie, ale być może nauczeni i doświadczeni jej obrazami z ostatnich 50 lat mogliśmy inaczej docenić tę “debiutancką” produkcję.

12722602_598499990298314_912147800_o

Warto wspomnieć jeszcze o tym, co każdy z nas omijał spiesząc się na filmy pełnometrażowe w obu salach kinowych, a co jednak było świetnym wypełnieniem czasu w ramach przerw między filmami, a mianowicie o wystawie IS (not)  w rotundzie kina Iluzjon zrealizowanej przez kolektyw Sputnik Photos. Na krótkich filmach możemy oglądać wywiady z Islandczykami o ukrytych ludziach, albo o tym, czym jest “izolacja” na wyspie (od gr. isola – wyspa). Trudno mówić o izolacji, jeśli na wyspie się mieszka, dlatego w języku islandzkim używa się innego słowa: einangrun, który oznacza mniej więcej “smutek samotności”.

Chcielibyśmy najserdeczniej podziękować organizatorom festiwalu za możliwość uczestniczenia w projekcie i obejrzenia wielu wspaniałych produkcji islandzkich. Gratulujemy tego przedsięwzięcia i sukcesu, który gromadził pełną salę widzów spragnionych wrażeń z krańca świata.

Ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Islandczycy to nie kosmici

Dzisiaj w ramach festiwalu “Ultima Thule – na krańcu świata” w warszawskim Iluzjonie mieliśmy okazję spotkać naszych opiekunów – dr. Włodzimierza Karola Pessela i dr. Romana Chymkowskiego w swoich żywiołach. W panelu dyskusyjnym “Islandia okiem przybysza” wypowiadali się jako nasi lokalni specjaliści od Islandii (redaktorzy pierwszej w Polsce publikacji poświęconej Islandii ). Gośćmi spotkania byli także Christof Wehmeier oraz Steven Meyers, członkowie Icelandic Film Center, choć “przybysze” na Islandii. Wszyscy czterej w dyskusji prowadzonej przez dr. Sebastiana Jakuba Konefała opowiadali o swoim spojrzeniu na Islandię.

12837468_594837663997880_194692337_o

Punktem wyjścia do dyskusji był artykuł, w którym przedstawiano zwariowane stereotypy na temat Islandii. Zamiarem prowadzącego było zbicie tych stereotypów. Pierwszy z nich dotyczył kolejek na Islandii; wydawałoby się, że w kraju takim jak Islandia kolejek się nie spotyka, bo gęstość zaludnienia wynosi 3 osób/km² (w Reykjaviku 435 os./km²), a kraj ten nie ma “kultury kolejek”, jak na przykład my doświadczeni PRLem. Dr Pessel powiedział, że widział jednak kolejkę na Islandii raz – i było to na lotnisku. Faktycznie, przy zwiększającym się ruchu z i na Islandię oraz fakcie, że podobno większość lotów międzynarodowych jest w tych samych godzinach, sznurek Islandczyków może powstać. Ale to jednak wciąż rzadkość. Z kolei dr Chymkowski odniósł się do stereotypu dotyczącego kobiet – według ogólnego przekonania piękniejsza połowa społeczeństwa islandzkiego ma wygląd “wikińskiej baby” – o germańskim typie urody, ale niezbyt urodziwej. Chymkowski zbił stereotyp, jakoby wszystkie Islandzki wyglądały tak samo cytując redagowaną przez siebie publikację, w której autor opowiada o różnych korzeniach społeczeństwa islandzkiego.

Na trzeci stereotyp, że “Islandczycy już od kołyski słuchają heavy metalu” odpowiedzieli goście z Islandii. Steven Meyers, który – jak sam określił – “wżenił się” w Islandię, powiedział, że jego, ale i wielu innych na wyspę przyciągnęła właśnie muzyka i bynajmniej nie był to heavy metal. Statystyczny miłośnik Islandii skojarzy prędzej Sigur Rós i Björk niż czołowe islandzkie zespoły heavy metalowe. Zresztą na Islandii słucha się różnych gatunków muzycznych; owszem – metal jest bardzo popularny (co widać w ostatnim filmie islandzkim Fusi), ale równie popularne jest także disco. Goście nie mogli też wspomnieć o muzyce ich młodości; Christof Wehmeier (pół-Islandczyk, pół-Niemiec, wprowadził się na Islandię w dzieciństwie) pamięta szał na punk rocka, ale także z opowieści rodziców streścił historię muzyki popularnej na Islandii. W dużym stopniu Islandczycy zawdzięczają rozwój rodzimej sceny muzycznej Amerykanom stacjonującym w Keflaviku, który w latach 60. zyskał nawet miano “Liverpoola Islandii” – za pośrednictwem tego miasta Islandczycy zapoznali się z Beatelsami i innymi ważnymi zespołami tego okresu. Steven powiedział także o popularności islandzkich coverów światowych przebojów – niemal każdy światowy hit miał swoją wersję islandzką z tekstem w tym języku. Nie zabrakło też odniesień do faktu, że Islandczycy uwielbiają muzykę do dziś – świadczy o tym popularność festiwalu Icelandic Airwaves oraz Eurowizji.

Na pytanie, co najbardziej zaskoczyło “przybyszów” na Islandii padały różne odpowiedzi. Roman Chymkowski wymijająco odpowiedział, że zwykło się przedstawiać Islandczyków jako dziwolągów i nawet polscy dyplomaci pytani o mieszkańców wyspy z zasady skupiają się na ich odmienności od mieszkańców kontynentu. Ale przecież – jak twierdzi Chymkowski – “Islandczycy to nie kosmici”. Z wypowiedzi jego rozmówców jednak wynika coś innego. Wszyscy zgodzili się, że Islandczycy ignorują kodeks drogowy; nie używają kierunkowskazów i jeżdżą tak, jak chcą, a co gorsza – piesi również chodzą tak, jak chcą i jeśli któryś z nich wpadnie pod koła samochodu, to zawsze kierowca ponosi za to winę. Ale oczywiście samochód to główny środek komunikacji i wystarczy wyjechać choć kilka kilometrów za miasto, by nie spotkać pieszego. Zresztą istnieje inny stereotyp – jeśli w interiorze spotkasz kogoś, kto idzie na własnych nogach, z pewnością musi to być Polak. Dr Pessel to potwierdził. Z kolei Steven Meyers mówił o odludnych miejscach; jeszcze w latach 90. wyjechanie za miasto wiązało się z brakiem żywej duszy na trasie: nawet nie widywało się samochodów, a tym bardziej pieszych.

12837517_594837657331214_984124589_o

Nie zabrakło też tematu pogody. “Oczywiście, że jest szalona!” przytaknął Wehmeier. Ale to, co w Islandii kocha, to białe noce. Włodzimierz Pessel wspominał swój pierwszy pobyt na Islandii, w towarzystwie pierwotnego składu SKI – wówczas zaskoczyła ich zorza polarna, której o tej porze roku miało nie być. A jednak była. Więc Islandia na wiele sposobów potrafi zaskakiwać. Również jeśli chodzi o styl życia. Christof Wehmeier mówił, że jako dziecko zauważył różnice pomiędzy sposobem wychowywania dzieci w Niemczech a w Islandii. “Tutaj dzieci mają więcej swobody, przestrzeni.”, powiedział.

Jak postrzegają Islandię inne narody? Dr Włodzimierz Pessel, specjalizujący się w kontaktach polsko-duńskich, ale także znający relacje duńsko-islandzkie, powiedział, że w tym przypadku trudno nie użyć tzw. “filtru postkolonialnego”. Jakby nie patrzeć, Islandia przez wiele lat byłą kolonią Danii i wiele od niej wzięła; samo pojęcie nacjonalizmu, który ostatecznie pozwolił Islandii uniezależnić się od wieloletniego okupanta, zostało zapożyczone od Duńczyków – przyjeżdżający do Kopenhagi studenci zachłysnęli się panującym tam wówczas romantyzmem. Z drugiej strony wiele kwestii ma swój początek na Islandii – także wyspiarska kinematografia zawdzięcza wiele Duńczykom: islandzcy twórcy kształcą się w kopenhaskiej szkole filmowej, wiele obrazów powstaje w koprodukcji z Danią. A jak sama Dania podchodzi do Islandii? Podobno 90% Duńczyków nie interesuje się dawną “kolonią”, a jednak w prasie wiele pisało się i pisze o wydarzeniach na wyspie.

Z kolei dr Roman Chymkowski opowiedział o polskich podróżach na Islandię. Ich początek sięga przełomu pierwszej i drugiej połowy XIX wieku, a pierwsza relacja należy do Edmunda Chojeckiego, który dla opisania nieznanej mu rzeczywistości posługiwał się określeniami znanymi, ale równie egzotycznymi. Stąd czytamy o koniach islandzkich podobnych dromaderom, o samotnych kościołach przywołujących meczety, o lodowcach jak pustynne piaski i o zrealizowaniu się na Islandii cnoty wolności (której figuracją miało być porównanie do wolnego beduina). W dyskusji nie zabrakło też reakcji drugiej strony, głównie do polskich imigrantów. Subtelne nawiązanie do tej sytuacji znajdujemy w filmach, ale wciąż brak jeszcze islandzkiego filmu o tej tematyce. Panowie z Icelandic Film Center liczą, że niedługo powstanie obraz komentujący powiększającą się liczbę mieszkańców innych nacji, ale też ras. Już teraz realny kształt przyjmują projekty budowy meczetu dla 50 uchodźców z Syrii i innych mieszkających już w Islandii muzułmanów.

Jak to więc jest z tymi Islandczykami? Czy to ludzie dziwni, inni, a może chcemy tak na nich patrzeć, bo sami trochę się na takich kreują? Nie zapominajmy o wierze w ukrytych ludzi i osobliwym podejściu do zabobonności oraz turystów. Wciąż jednak społeczeństwo to uczy się kontaktu z “obcymi”. A przybysz musi uzbroić się w cierpliwość i mnóstwo odwagi.

Ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Otwarcie festiwalu “Ultima Thule – na krańcu świata”

Rotunda warszawskiego Iluzjonu wypełniona wystawą multimedialną z przedstawieniami chłodnych krajobrazów, suszonych ryb i wody, w kinowym foyer wielu zniecierpliwionych gości, a z głośników kawiarni płyną znane dźwięki utworów Björk…

12837509_593777870770526_400616473_o

Warszawa wreszcie doczekała się swojej odsłony długo wyczekiwanego festiwalu Ultima Thule – na krańcu świata. Projekt, o którym Studencki Klub Islandzki wiedział od czasu jego przygotowania, został zrealizowany w czterech miastach: w Reykjaviku, Gdańsku, Poznaniu, a teraz rozpoczął się w Warszawie. Sednem całego festiwalu miała być “wymiana” narodowej kinematografii obu państw. Islandczycy zatem mogli w listopadzie ubiegłego roku oglądać klasyki polskiego kina w Reykjaviku, natomiast (co ucieszyło miłośników Islandii w naszym kraju najbardziej) – Polacy od ponad miesiąca mogą oglądać obrazy islandzkie w Polsce. I choć już od paru lat kinematografia wyspy staje się coraz popularniejsza w naszym kraju; m.in. dzięki dystrybutorowi Gutek Film możemy oglądać najnowsze produkcje, natomiast trzy lata temu starsze obrazy pokazywano na festiwalu w Katowicach, festiwal Ultima Thule to okazja do zapoznania się z szerokim spektrum kultury filmowej Islandii.

Steven Mayers, członek Icelandic Film Center i przewodniczący Akademii Filmowej w Reykjaviku, jeden z głównych gości otwartego dzisiaj w Warszawie festiwalu, powiedział, że przygotowany program daje okazję do zapoznania się z Islandią, nic bowiem tak nie oddaje obrazu danego kraju, jak kręcone w nim filmy. Warto zajrzeć do repertuaru, znajdziecie tam filmy z różnych lat (zaczynając od najstarszego chyba islandzkiego filmu z 1949 roku!), różnorodnych gatunków i o różnorodnej tematyce. Festiwalowi towarzyszą również spotkania dla dzieci, pokazy z muzyką na żywo i spotkania z islandzkimi twórcami (masterclassy, polecamy gorąco!)

Festiwal w Iluzjonie otworzył film Reynira Oddssona Mordsaga z 1977 roku. Christoph Wedmayer z Icelandic Film Center przedstawił widowni krótką historię powstawania tego filmu; został on zdigitalizowany w Londynie i pokolorowany w Reykjaviku stosunkowo niedawno, dzięki czemu odświeżono go, dodając nawet nowy podkład muzyczny (gra na pianinie). Film powstawał w bólach, gdyż jego reżyser i producent Reynir Oddsson nie mógł liczyć na dofinansowanie ze strony państwa – wówczas jeszcze takich funduszy po prostu nie było. Dlatego otrzymał tylko niewielką kwotę od Ministerstwa Kultury, a resztę pieniędzy potrzebnych do produkcji zainwestował z własnej kieszeni, pożyczając również od rodziny i znajomych. Anegdota głosi, że pewnego dnia spotkał na spacerze posła, z którym rozmawiał o swojej najnowszej produkcji. Żalił się, że gonią go terminy, a on nie ma z czego zapłacić aktorom, ekipie… Poseł powiedział mu, że jeśli zrealizowany już film odniesie sukces, on zrobi wszystko, aby stworzyć specjalny fundusz pomagający islandzkim filmowcom. Czy się udało? Niech odpowiedzią na to będzie data założenia Icelandic Film Fund – 1977 rok. Trzeba też oczywiście film obejrzeć, a my przygotowaliśmy już dla Was jego recenzję w dziale Film.

12822684_593777854103861_824074171_o

Publiczność oczekująca projekcji pierwszego seansu festiwalu, powoli niecierpliwiąca się z powodu przedłużającego się wstępu z udziałem wszystkich organizatorów i gości, bawiła się świetnie podczas odczytu kilku islandzkich nazwisk (klaskano nawet prelegentce brawo, choć czytała je niepoprawnie). Pewną nagrodą za cierpliwość był osobisty list od reżysera Oddssona, który został wygłoszony przez Wedmayera. W nim reżyser opowiada o swoich związkach z polską kinematografią, która sprowadza się do spotkania ze Zbigniewem Cybulskim w Sztokholmie. Jak twierdzi reżyser, uwielbiał naszego utalentowanego aktora, a jego gra w Popiele i diamencie, szczególnie poruszająca scena śmierci, to jedna z jego ulubionych scen śmierci w światowym kinie. Podobno Oddsson zaprosił Cybulskiego na imprezę do mieszkania, gdzie nasz rodak – lekko już wstawiony – pokazywał sztuczki z surowym jajkiem rozbijanym na czole. Gdy podano mu ręcznik kuchenny, aby się wytarł, miał owinąć się w nim jak w togę rzymską i deklamować ustępy po łacinie.

Miejmy nadzieję, że po zakończeniu festiwalu i całego projektu, stosunki polsko-islandzkie w kinematografii będą bardziej zacieśnione i zamienią się w poważniejszą współpracę.

Dodam tylko, że publiczność po seansie czekały miłe upominki!

12751760_593777917437188_1023396828_o

Do zobaczenia na festiwalu! Ultima Thule – na krańcu świata, 9 – 20.03.2016, kino Iluzjon

Ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.