„Jacy są Islandczycy? Tacy jak wszyscy: popier*doleni…”

Siggi. „Wyspy Białego Słońca” tom 2

Autorzy: Piotr Mikołajczak i Berenika Lenard
Wydawca: Empik Go
Data wydania: 
2025
Liczba stron:
167

Słyszę czasem, że nie powinnam wypowiadać się o Islandii, bo nigdy tam nie mieszkałam. Owszem, nie mam wiedzy praktycznej wynikającej z życia na Wyspie, ale moje zainteresowanie Islandią bierze się przede wszystkim z tekstów kultury, którymi od lat zajmuję się mniej lub bardziej naukowo. To z nich czerpię obraz Islandii – jednostronny, wyobrażony, romantyczny, który paradoksalnie pozwala mi przyjąć obiektywną, zewnętrzną pespektywę. Czerpię przyjemność z tego, że z informacji z pierwszej ręki mogę wybrać dla siebie to, co podsyca moją fascynację Islandią.

Mieszkający od lat na Islandii Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak wydali właśnie drugą część trylogii „Wyspy Białego Słońca”. Ich pierwsza wspólna książka fiction z tej serii, Baldur, wprowadziła nas do świata islandzkiego dziennikarza o polskim pochodzeniu, który zmaga się z demonami swojej przeszłości. W drugiej części również towarzyszy nam Baldur, jednak opowieść skupia się wokół Siggiego, który trzy lata temu zaginął na Grenlandii. W ślad za swoim najlepszym przyjacielem Baldur wyrusza na „starszą siostrę” Islandii, by dowiedzieć się, że Siggi też prowadził podwójne życie. Dzięki zastosowanemu przez autorów już z pierwszej części trylogii prowadzeniu dwóch linii czasowych dowiadujemy się, co naprawdę wydarzyło się w Nuuk i w jaki sposób Baldur poznaje prawdę. Towarzyszą nam też nowe postaci: Ewa, kobieta po przejściach, sprzątająca w reykiawickim hotelu Borg i pośrednio powiązana z paskudną sprawą, którą prowadzi właśnie stołeczna policja, oraz Nivi: ciągle ściągająca na siebie poważne kłopoty Grenlandka z równie nieciekawą przeszłością. Choć ich obecność wprowadza nowe wątki, obie w jakiś sposób powiązane są z tytułowym Siggim. To on wychodzi na pierwszy plan, dzięki czemu możemy go bliżej poznać i zżyć się z nim od początku do samego końca.

Aby uniknąć niepotrzebnych spojlerów, nie będę skupiać się na akcji ani nawet próbować analizować książki pod kątem gatunkowym. Wspominałam o tym w recenzji pierwszej części, a z punktu widzenia zwykłej czytelniczki mogę tylko szczerze powiedzieć, że druga część nie trzyma w takim samym napięciu. Ale chyba też nie taki miał być jej cel. Zdaje się, że z thrillera psychologicznego Lenard i Mikołajczak odpłynęli w stronę prozy o cechach powieści społeczno-obyczajowej, co akurat jest dla mnie wielkim plusem. Jako fanka ich reportaży z Islandii, w Baldurze i Siggim chętnie doszukiwałam się ich dziennikarskiego warsztatu, dzięki któremu fikcja jest mocno podparta faktami i urozmaicona obserwacjami z terenu. Wiemy, że autorzy byli w Grenlandii i na potrzeby książki zjeździli Nuuk i okolice, co czuć w szczegółowych opisach miejsc akcji, a szczególnie próbie oddania ich klimatu. Samo to, że połowa akcji rozgrywa się na największej wyspie świata, nie tak jeszcze dobrze znanej polskiemu czytelnikowi jak oklepana już Islandia, było dla mnie miłym zaskoczeniem. Ale tak jak wcześniej Islandię w swoich reportażach, autorzy pokazują nam Grenlandię żywą: nieupiększoną, a nawet odpychającą. Trudno zaprzeczyć, że w usta bohaterów wkładają własne opinie o wyspie lub zasłyszane informacje. Znajdujemy tu więc zarówno stereotypowy obraz Grenlandczyków jako ludzi łatwo ulegających uzależnieniom, niedbającym o czystość środowiska, mających trudność ze znalezieniem pracy, marzących o opuszczeniu swoich klaustrofobicznych wiosek. Z drugiej strony rozmówcy Baldura bronią swojej ojczyzny, nawet jeśli potencjalnie wpisują się w tę kliszę, równoważą te zewnętrzne, krzywdzące opinie na ich temat z własną perspektywą. Dlatego na kartach powieści zasugerowane są główne problemy społeczeństwa grenlandzkiego: sprzeczne zdania dotyczące dążenia do niepodległości, stosunek do natury i środowiska wynikający z tradycji, w tym chyba najbardziej kontrowersyjne polowanie na niedźwiedzie polarne i jedzenie surowego mięsa. A przecież mieszkańcy Nuuk to ludzie tacy jak my: mający supermarkety z mrożoną pizzą, dostęp do internetu, wypasione samochody, modnie urządzone domy. Mam wrażenie, że Siggi pozwoli nam okiełznać trochę egzotyczne spojrzenie na Grenlandczyków, przy jednoczesnym trzeźwym, obiektywnym pokazaniu społeczeństwa borykającego się z uniwersalnymi problemami, które nie znają granic ani narodowości.

To samo dotyczy przecież również Islandii. Rozmowy Baldura z Grenlandczykami mówią też dużo o samych Islandczykach. „Mała Wyspa pomiędzy Grenlandią a Danią” jest tu często idealizowana, a przynajmniej traktowana jak optymalne ogniwo pomiędzy słabo zaludnionym „końcem świata”, który pomimo ogromnego terenu wydaje się po prostu za ciasny a „mniejszym złem”, byłym kolonizatorem, którego mieszkańcy nierzadko uprawiają hyggerasizm. My w Polsce też często jeszcze idealizujemy Islandię, jak cytowani przez Baldura turyści pytamy z rozmarzonym wzrokiem „Jacy są Islandczycy”?, oczekując opowieści o żyjących w zgodzie z naturą i wierzących w elfach gościnnych poczciwcach. Ale treść Siggiego jednoznacznie wyprowadza nas z błędu: Islandczycy są tacy jak wszyscy, a może czasami nawet bardziej rozpuszczeni, zepsuci, samolubni i przekonani o własnej wyższości. Jak w każdym wysoko rozwiniętym i bogatym kraju najmniej przyjemne obowiązki powierzają imigrantom, traktują ich czasem jak podludzi. Czy praca osób sprzątających w hotelach lub innych miejscach związanych z przemysłem turystycznym w Islandii zawsze wiąże się z dyskryminacją, a przynajmniej nierównym traktowaniem w zależności od kraju pochodzenia? Czy przestępstwa skierowane do nie-Islandczyków traktowane są przez islandzką policję i społeczeństwo inaczej? No i jaka jest naprawdę islandzka Polonia – czy w tej mniejszościowej grupie również dochodzi do hierarchii i klasizmu? W końcu Baldur, z pochodzenia Polak, z lekką pogardą wypowiada się o pijanych Polakach lecących do pracy fizycznej w Grenlandii. Słychać tu echa kontrowersyjnej książki „Nie jestem Twoim Polakiem” Ewy Sapieżyńskiej, lecz Lenard i Mikołajczak, nawet jeśli w pisaniu książki mogli posługiwać się osobistymi doświadczeniami wieloletniej imigracji, zdają się nikogo nie oceniać. Jednoznacznymi czarnymi charakterami są tylko toksyczni przemocowcy, ludzie z chciwości gotowi zdradzić najlepszego przyjaciela, męczyciele zwierząt i złodzieje. Choć i tu zbrodnia i kara nie zawsze mają wyraźne kontury.

Siggi, druga w powieść z serii „Wyspy Białego Słońca” to swoista diagnoza nordyckiego społeczeństwa, napisana przez osoby związane z nią od dawna. Słyszę czasem, że nie powinnam wypowiadać się o Islandii, bo nigdy tam nie mieszkałam. Owszem, nie mam wiedzy praktycznej wynikającej z życia na Wyspie, ale moje zainteresowanie Islandią bierze się przede wszystkim z tekstów kultury, którymi od lat zajmuję się mniej lub bardziej naukowo. To z nich czerpię obraz Islandii – jednostronny, wyobrażony, romantyczny, który paradoksalnie pozwala mi przyjąć obiektywną, zewnętrzną pespektywę. Czerpię przyjemność z tego, że z informacji z pierwszej ręki mogę wybrać dla siebie to, co podsyca moją fascynację Islandią. A Siggi jest świetną lekturą poszerzającą mój obraz tego kraju, o którym od dawna przecież wiem, że daleki jest od ideału. Czy proza Lenard i Mikołajczaka to próba obrzydzenia Islandii? To tylko subiektywna wizja kraju, w którym – jak wszędzie – życie może być zarówno udane, jak i pełne kłód pod nogami. Autorzy nie robią z siebie specjalistów od społeczeństwa islandzkiego (bo, uwaga hejterzy!, samo mieszkanie w danym miejscu z nikogo nie robi ekspertów od kultury danego kraju…), ale pokazują nam swoją Islandię. Być może wielu osobom przyjdzie nie zgodzić się z tym opisem, podobnie jak z przedstawioną tu wizją Grenlandii. Ale cieszy mnie, że „Wyspy Białego Słońca” to opowieść o całej Północy, z jej niezaprzeczalnymi zaletami (piękne widoki) i nieuniknionymi wadami.

A propos wad: jak już wspominałam, tym razem opowieść inaczej trzyma w napięciu, przez co czasem gubiłam wątki i niektóre informacje nie zostawały mi w głowie. Może to roztrzepanie podczas lektury, na szczęście dzięki dostępowi do Empik Go* wróciłam do treści książki raz jeszcze – tym razem w formie audiobooka. Już pierwszy Baldur od premiery dostępny był w formie słuchowiska, czytanego przez Piotra Głowackiego, ale wówczas nie zdecydowałam się na przesłuchanie. Tym razem, zachęcona faktem, że treści książki towarzyszą również nagrania terenowe wykonane podczas podróży autorów do Grenlandii, postanowiłam zaryzykować. Niestety, pomimo całej mojej sympatii dla aktora, czasami jego interpretacja postaci była tak irytująca, że nie pozwalała mi wczuć się w historię. Gdy dałam nagraniu drugą szansę, doceniłam bezbłędne wprowadzenie nastroju dzięki dobrze dobranej muzyce, ale nadmiar niektórych dźwięków wytrącał mnie z tego transu. Lubię audiobooki, doceniam dobrze wyprodukowane słuchowiska, ale tutaj nie zdecydowano się ani na jedno, ani na drugie. Głowacki próbował modulować głos w zależności od postaci (często nieudolnie), a nadmiar zbędnych dźwięków, takich jak stukanie w telefon czy szelest kurtki, zdawały mi się niemal obrażać czytelnika obdarzonego choćby standardową wyobraźnią. Dlatego trzecią część trylogii skonsumuję już chyba tylko w formie papierowej, chyba że autorzy czymś mnie jeszcze zaskoczą.

*Za egzemplarz recenzencki w formie papierowej oraz dostęp do audiobooków na platformie Empik Go dziękuję wydawnictwu.

Drugie życie Szeptów Kamieni

„Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii” (wydanie drugie)

Autorzy: Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak
Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
Data wydania: 2022
Liczba stron: 320

„Tego kraju nie da się poznać, czytając książki „- powiedział Tolli Morthens w wywiadzie udzielonym Piotrowi i Berenice, autorom reportażu Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii.

Islandzki malarz ma sporo racji, ale drugie wydanie debiutanckiej książki duetu Ice Story utwierdziło mnie w przekonaniu, że Piotrowi i Berenice udało się opowiedzieć historię o Islandii nieznanej, wciąż obcej rzeszom turystów, a nawet miłośnikom Islandii. Choć wiem, że Szepty z 2017 roku towarzyszyły wielu osobom w podróżach na Wyspę (sama po raz pierwszy leciałam w samolocie do Keflaviku z wydrukiem recenzenckim w ręku), a opisane tam miejsca pojawiły się na mapach wielu turystów z Polski, to po przeczytaniu ulepszonej wersji przypomniałam sobie o miasteczkach, do których jeszcze nie dotarłam i lokalizacjach, które nawet już nie istnieją.

Gdy czytam moją recenzję wydania z 2017 roku, przypominam sobie miłe okoliczności jej napisania. Sam fakt, że czytałam książkę podczas podróży na wymarzoną Islandię, a lektura całkowicie wypełniła mi czas 3-godzinnego lotu. I że gdy już dotarłam na miejsce, mogłam od razu skonfrontować pierwsze wrażenia w spotkaniu z autorem, Piotrem Mikołajczakiem. Po powrocie z pierwszej wycieczki na Islandię napisałam recenzję, potem prowadziłam jedno ze spotkań autorskich w Warszawie, a przez lata zaprzyjaźniłam się z Piotrem i Bereniką, spotykając się z nimi na Wyspie, jak i w Warszawie. Czy mając taki sentyment do tej książki i bardzo osobisty stosunek do jej autorów, wypada mi teraz w ogóle pisać nową recenzję? Gdy czytam tę pierwszą, wydaje mi się ona wciąż dość obiektywna:

Niezaprzeczalną zaletą książki jest więc przede wszystkim bezstronne, rzeczowe podejście do projektu, jakim miało być przedstawienie historii 21 opuszczonych miejsc. Z dziennikarską ciekawością i profesjonalizmem autorzy dokopali się jednak do tych warstw islandzkiej duszy, których dotąd nikt w tak dokładny sposób nie opisywał. Berenika i Piotr nie oceniają, nie banalizują żadnych wątków, a nawet pozwalają im w dość swobodny sposób przeplatać się ze sobą w tekście, przez co narracja wymyka się sztywnym ramom geograficznym przewidzianym w spisie treści. Nie przeszkadza to jednak w odkrywaniu kolejnych warstw, szczególnie czytelnikom mniej zaznajomionym ze współczesnym obliczem Wyspy, choć i tu należy wytknąć autorom i wydawcy pewne wady. Mniej oczytany odbiorca może mieć wrażenie, że niektóre wątki zostały zarysowane zbyt skrótowo, gdyż odwołania do niektórych wydarzeń z historii bywają niewystarczające i brakuje choćby minimalnego rozwinięcia tematu w treści książki czy towarzyszącym jej przypisie.

Nowa – rozszerzona i zaktualizowana wersja – Szeptów kamieni odpowiada na część moich „postulatów”. Choć przyznam się bez bicia, że nie analizowałam dokładnie, linijka po linijce, treści obu wersji, w nowym wydaniu czuje się więcej informacji, wyjaśnień, a autorzy uzupełnili treść o dodatkowe odwołania do dalszych lektur i wzbogacili bibliografię. Merytorycznie treść książki została więc udoskonalona, nie mówiąc już o aktualizacji podanych w 2017 roku wydarzeń i informacji, z uwzględnieniem sytuacji pandemicznej, ale też ekonomicznej i geograficznej (pojawia się chociażby informacja o wulkanie Fagradalsfjall, którego wybuch zdominował wiadomości z Islandii swego czasu).

Co więcej, stara treść została nie tylko udoskonalona, ale przybyły również nowe podrozdziały w ostatniej części książki, poświęconej Emigracji. Jak dotąd Piotr i Berenika byli dość niewidoczni w swoich książkach, zdradzając swoją obecność jedynie w tu i tam użytej formie pierwszej osoby liczby mnogiej, ale prowadząc narrację reportażu w sposób raczej obiektywny, chłodny, choć i bardzo żartobliwy. Tymczasem drugiemu wydaniu towarzyszy podejście bardziej osobiste, a własne doświadczenia reemigracji autorów można poznać z pierwszej ręki – bez szczegółów przyznają, że powrót na Wyspę wydawał się po rocznym pobycie w Polsce niemal konieczny. Wyspa przyciąga, o czym mówią bohaterowie reportażu, ale i sami autorzy udowadniają, że musieli tu wrócić. Ta prywatna historia dodaje całości rys wiarygodności, a czytelnicy zżyci z autorami dzięki mediom społecznościowym na pewno ucieszą się na możliwość przeczytania nowych podrozdziałów.

Nowe wydanie otrzymało lepszą szatę graficzną, znajdziemy tam również więcej zdjęć, nie tylko wydrukowanych (choć wiele z nich pokrywa się z obecnymi w pierwszym wydaniu, tutaj są lepszej jakości i w większym formacie), ale też załączonych w QR kodach przed każdym nowym rozdziałem. Ten, kto lubi czytać książki z telefonem w ręku, może więc przeglądać jednocześnie zdjęcia, a nawet posłuchać islandzkiej muzyki z playlisty przygotowanej przez Aleksandrę Kaczkowską. Ta miłośniczka Islandii, fotografka i dziennikarka często zapraszająca Piotra Mikołajczaka do swoich audycji w „Trójce”, opatrzyła nowe wydanie własnym tekstem „W nutach zaklęty krajobraz Islandii”.

Te nowe elementy świetnie dopełniają lekturę książki tym, którzy planują przenieść się na Islandię z domowego fotela albo rozpocząć przygodę z tym pięknym krajem. Jeśli drugie wydanie Szeptów trafi w ręce debiutującego islandofila, z pewnością będzie to świetny początek przygody, a dzięki rozbudowanej przedmowie z wymienieniem wielu innych miejsc (głównie w Internecie) promujących wiedzę o Islandii, ów czytelnik lub czytelniczka od pierwszych stron książki prowadzeni są za rękę do innych sprawdzonych przez autorów osób, które polecają czytać, śledzić i obserwować.

A jeśli jednak ktoś ma ochotę zabrać Szepty w teren i potraktować nowe wydanie jako alternatywny przewodnik po Wyspie (a wielu pojechało na Fiordy Zachodnie lub inne opuszczone miejsca właśnie za sprawą pierwszej wersji Szeptów kamieni), mogą to zrobić również dzięki umieszczonej na końcu publikacji mapie (również w wersji on-line zapisanej w QR kodzie), na której zaznaczone są lokalizacje opisane w książce, dodatkowo opatrzone dokładnymi współrzędnymi, które możemy wprowadzić do naszego GPSa czy innej nawigacji, a ta zaprowadzi nas już sama w te islandzkie „nieznane”.

Słowem, mam wrażenie, że Piotr i Berenika potraktowali swoich czytelników tak, jakby sami chcieli zostać potraktowani. Myślę, że po latach dokładnego researchu i przejechaniu Islandii wzdłuż i wszerz (wielokrotnie!), postanowili oddać w nasze ręce zaktualizowaną wersję książki-przewodnika po ich własnej, subiektywnej Islandii. Co więcej, ułatwiają nam poznanie ich wersji tego zakątka świata przez wszystkie narzędzia, którymi okraszono drugie wydanie Szeptów kamieni. Imponujące, że – co jednak rzadkie wśród autorów piszących o Islandii – wydanie nowej, poprawionej wersji udowadnia silny związek z tematem, a pomimo ciągłego pisania o Wyspie Piotr i Berenika nie znudzili się nią, a nawet postanowili wrócić do dawnego tekstu i go zredagować. Może to pedantyzm, może poczucie szacunku dla czytelnika, a może po prostu wewnętrzna potrzeba napisania swojej pierwszej książki niejako na nowo. Większość autorów porzuca swoje debiuty i niechętnie do nich wraca (kto z nas zadowolony jest ze swoich pierwszych tekstów?), tu natomiast otrzymujemy nowy produkt, lepszy i piękniejszy od pierwszego.

Co ważne, odpicowana wersja Szeptów kamieni przyniesie dużo dobra. Autorzy ogłosili bowiem, że cały dochód ze sprzedaży drugiego wydania zostanie przeznaczony na pomoc Ukrainie:

Dlatego polecam wszystkim lekturę nowego wydania!

Zostanie tylko Islandia

autor: Berenika Lenard. Piotr Mikołajczak
tytuł: Zostanie tylko wiatr. Fiordy Zachodniej Islandii
rok: 2019
wydawnictwo:
Czarne
liczba stron: 264

W 1952 roku ostatni islandzcy osadnicy odpłynęli z Hornstrandir. Ślady ich życia powoli zaczęły znikać, a półwyspem znów zawładnęła natura. Mieszkańcy przeprowadzili się w przyjaźniejsze rejony, zostawiając za sobą ponadtysiącletnią historię ujarzmiania ziemi, będącej dziś jednym z najpiękniejszych rezerwatów przyrody na świecie. Wielu współczesnych Islandczyków twierdzi, że Hornstrandir opustoszał, ponieważ był jednym z najtrudniejszych do życia zakątków kraju. Sądzono, że jego mieszkańcy pochodzili z innego świata.

Fiordy Zachodnie Islandii to jeden z najrzadziej odwiedzanych regionów na Wyspie. Nie dochodzi tu Jedynka, więc wielu turystów nie zapuszcza się w te rejony, natomiast sami Islandczycy raczej stąd wyjeżdżają, niż tu przyjeżdżają. Wielka to szkoda, bo tutejsze widoki są nie do opisania. Fiordy odbijające się w krystalicznie czystej wodzie mienią się całym gradientem kolorów, droga wijąca się zgodnie z zygzakowatą linią brzegową przyprawia o zawrót głowy. Gdy przemierzałam Fiordy autostopem, drogi były puste, domy opuszczone, ale ludzie życzliwi i bardzo gościnni. Opuszczając Ísafjörður, stolicę tego regionu, złapałam okazję bardzo szybko, a kierowca po kilku minutach rozmowy stał się moim przyjacielem. Zaproponował, że przewiezie mnie na Hornstrandir, ale – oszołomiona tą propozycją – nie przyjęłam jej. Zatrzymaliśmy się za to w Súðavík, gdzie opowiadał mi o lawinach. Już na krańcu Fiordów wzięła mnie do siebie prawdziwa czarownica. Miała srebrne włosy aż do pasa i długie paznokcie, zarażający uśmiech i Kaleo w głośnikach. Znała każdy pagórek i opowiadała historie o swoim ojcu.

Starając się nie popaść w banały, nie powiem, że Fiordy Zachodniej Islandii mają w sobie coś magicznego. Ale lektura książki Zostanie tylko wiatr… przekonała mnie o tym, jak bardzo chcę tam wrócić. Że jest coś w tych odległych zakątkach, co sprawia, że do nich ciągnie. I nie jest to dziewicza przyroda najbardziej wysuniętego na północ rezerwatu przyrody, królestwa lisów polarnych. Nie lazurowa woda w fiordach, ani przytłaczające piękno wysokich wzniesień. Berenika i Piotr piszą o niezwykłej przyrodzie, ale jest ona tylko tłem wypowiadanych historii. Ocean, śnieg i wiatr to żywioły, z którymi musieli zmierzyć się tutejsi mieszkańcy, a wielu z nich po prostu z nimi przegrało. Nie jest to jednak epos o bohaterach, a raczej chłodne i oparte na faktach świadectwo uzależnienia Islandczyków od natury. Na Fiordach Zachodnich albo przyjmujesz ją z pokorą, albo umierasz. Albo wyprowadzasz się do stolicy, na południe, do Stanów. Ta część Islandii pustoszeje.

Długo czekaliśmy na drugą książkę znakomitego duetu Lenard-Mikołajczak. Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii, czyli debiutancki reportaż autorów mieszkających na Islandii, spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem, czemu winna była również duża popularność ich strony IceStory. Jeśli jednak przy pierwszej książce parę kojarzono głównie z ich wpisami oraz zdjęciami w Internecie, druga umocni ich pozycję jako pisarzy, reportażystów, a nie blogerów. Piotr i Berenika zresztą żegnają się z tą formą wyrazu, aby w pełni skupić się na realizacji młodzieńczych marzeń, czyli pisaniu książek. Dobrych książek.

I muszę przyznać, że dawno nie czytałam tak dobrze skonstruowanej książki o Islandii. Wśród licznej literatury dotyczącej Islandii, rzadko udaje mi się znaleźć pozycję, która mnie zaskoczy: czy warstwą literacką, czy nowymi informacji. A Zostanie tylko wiatr…  to niemal antologia Fiordów Zachodniej Islandii. Lenard i Mikołajczak dotarli do fascynujących osób opowiadających niezwykłe historie. Mamy tu ludzi zatrzymanych w czasie, tak żyjącego z dala od cywilizacji i posługującego się XIX-wiecznymi narzędziami Gísliego z Uppsölum, jak i Óliego komunistę, zapatrzonego w okres świetności Wielkiej Rosji. Są historie pojedynczych osób i bohaterowie zbiorowi. Są Islandczycy, ale też Norwegowie, Amerykanie, Grenlandczycy. Z całego wachlarza wspomnień i opowieści wyłania się obraz wieloetnicznego ośrodka, niegdyś tętniącego życiem. Kiedyś zjeżdżali tu wielorybnicy albo amerykańcy żołnierze, dzisiaj raczej bogatsi turyści żądni nietypowych przygód czy kłusownicy polujący na lisy polarne.

Już pierwszą książką Berenika i Piotr sugerowali czytelnikowi, że Islandia to wyspa opuszczona. Po Zostanie tylko wiatr… mamy wrażenie, że Fiordy faktycznie wyludnią się w ciągu następnych lat, a na zdjęciach znajdziemy więcej widmowych chat i przerdzewiałych maszyn. Wiem jednak, że debiut duetu Lenard-Mikołajczak ściągnął niemałą liczbę polskich podróżników w opisywane okolice, możliwe więc, że Fiordy Zachodnie również spotka ten „efekt IceStory”. Reportażyści spisują zapomniane historie, a opisywane miejsca ocalają od zapomnienia.

Autorów nie da pomylić się z żadną parą blogerów piszących o Islandii. Piotr i Berenika opowiadają historie, których nie zna większość Islandczyków. To prawdziwy reportaż, któremu poświęcono setki kilometrów tułania się po Zachodnich Fiordach Islandii, godziny spędzone wśród materiałów źródłowych, a przede wszystkim rozmowy z mieszkańcami Wyspy. Już na wstępie dowiadujemy się, że nie każdy odpowiadał na pytania chętnie, że pozyskiwanie informacji, poznanie opinii, wspomnień, wrażeń nie należało do łatwych. A jednak wielu rozmówców polskich reportażystów wydaje się aż kipieć od wiedzy i dopraszać się o jej spisanie. W końcu dotąd mało kto interesował się ich prywatnymi historiami, dziejami tych miejsc. Piotr i Berenika otwierają uszy, a Islandczycy otwierają swoje serca.

Za wersję cyfrową tekstu oraz egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Czarne.

Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii – spotkanie autorskie

Niezwykle słonecznego 18 maja w księgarnio-kawiarni Tarabuk (szczególnie klimatyczne wnętrze w Teatrze Lalka) odbyło się współorganizowane przez Klub spotkanie z Piotrem Mikołajczakiem, który wraz z Bereniką Lenard napisał książkę „Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”. Rozmowę po przyjacielsku poprowadziła Emiliana Konopka, prezeska SKI.
unnamed (11)unnamed (9)
Książka „Szepty kamieni” opisuje 21 opuszczonych miejsc na Islandii. Początkowo miała opierać się na związanych z nimi zmyślonych historiach, ale ostatecznie autorzy bloga Icestory.pl stwierdzili, że zaczną opis od prawdy, bo okazała się nie mniej fascynująca. Historia autorskiego duetu zaczęła się od bloga, a właściwie osobnych blogów Piotra i Bereniki. Para nawiązała kontakt na Instagramie i już po dwóch i pół miesiąca znajomości zamieszkała razem na Islandii (Piotr wcześniej przebywał w Norwegii).
Podczas spotkania szybko pojawił się temat trudnego związku natury i turystyki na wyspie (jeden z rozdziałów książki jest poświęcony temu zagadnieniu). Branża turystyczna rządzi się swoimi prawami i, jak się okazało, Piotr ma dla nich wystarczająco dużo zrozumienia. Zauważył, że turystyka Islandii stała się ekskluzywna i droga, oferuje m.in. takie atrakcje jak zjazd do wnętrza wulkanu (co jest niezapomnianym doświadczeniem), podróż helikopterem nad wulkan, nurkowanie w rzece polodowcowej. Napływ zwabionych turystów spowodował, że obecnie przeprowadza się castingi na Couchsurfing, a miejsca są coraz bardziej zadeptane (współczynnik ilości dróg i ścieżek w stosunku do liczby ludzi sprawia, że Islandię łatwo zadeptać), trudno więc się dziwić pomysłom pobierania opłat od zwiedzających. – Obcując z naturą islandzką, mamy poczucie wolności, a to prowadzi też do nierozsądnych zachowań turystów – przyznał Piotr. Przykłady cisną się na usta same. Top 5 najgłupszych zachowań turystów to wyrywanie mchu, aby obłożyć namiot, wylewanie ekstrementów z camperów wprost na pola lawy, nadmierna prędkość na drodze, wjazd autem na kry lodowe. Nawet artyści potrafią łamać granice korzystania z dóbr natury. Ale nie brakuje także pięknych rzeczy, np. wspaniale brzmiał polski koncert jazzowy w iście nordyckim otoczeniu środka wulkanu.
unnamed (8)unnamed (6)
Pojawiło się pytanie co na to wszystko Islandczycy? Czy nie są zmęczeni turystycznym boomem? Piotr przyznał, że zmęczenie rzeczywiście jest wyczuwalne, zwłaszcza u zwykłych mieszkańców, którzy nie prowadzą hoteli. Takich, którzy niemal od urodzenia mieszkają w jednym miejscu i nadchodzi dzień, w którym muszą się przenieść, żeby ustąpić miejsca punktowi branży turystycznej. – Ale wszystko na szczęście ciągle ma smak, to jeszcze nie jest Disneyland – skwitował pokrzepiająco Piotr.
– Czy można się zawieść albo znudzić Islandią, zwłaszcza po okresie poznawania jej z odległości za pośrednictwem sztuki? – zapytała Emiliana. Odpowiedź Piotra była natychmiastowa: nie, bo Islandia to przede wszystkim natura. Sam Reykjavik jest najbrzydszą, a jednocześnie najpiękniej położoną stolicą jaką widział. Nastawiając się na oszczędność, można się jedynie zawieść cenami, np. ponad pięciuset złotowym rachunkiem za 40-kilometrową podróż taksówką.  A co z wyobrażeniem o Islandczykach jako mocno zakorzenionych w prastarej kulturze, czy ono nie zderza się brutalnie z rzeczywistością? Według Piotra młodzi mieszkańcy tracą tożsamość, bo zachłystują się kulturą Zachodu. Można ich przyłapać na brakach w elementarnej wiedzy o czołowych postaciach kultury i historii islandzkiej. Piotr przywołał też przypadki noszenia tatuaży z runami, o których znaczeniu noszący nie mają pojęcia.
 unnamed (4)unnamed (12)
Co jeszcze składa się na złożony obraz prawdziwej Islandii? W „Szeptach” możemy przeczytać o pewnych islandzkich tematach tabu. Sprawach, o których często nie wiedzą nawet przyjezdni żywo zainteresowani tym krajem. O czym Islandczycy nie chcą mówić? Na przykład o pewnych pięciu tajemniczych, niesamowicie bogatych i wpływowych rodzinach żyjących na wyspie…
W dalszej części spotkania zobaczyliśmy prezentację Piotra o kolejnych fascynujących  miejscach na Islandii, które odwiedził z Bereniką. Dowiedzieliśmy się o tym, co usłyszeli od mieszkańców tych wsi i miasteczek. Opowieść zaczęła się od Fiordów Zachodnich i Djúpavíku (zamieszkałego przez 8 osób), gdzie funkcjonowała przetwórnia śledzi. O ile w tej wsi działa teraz hotel o dobrym standardzie i przyjeżdża ekipa Hollywood,  to już sąsiednie Eyri, gdzie także działała przetwórnia, jest totalnie opuszczone i zapomniane. Historie Piotra z takich osad to prawdziwy przegląd islandzkich osobliwości i magii.  Na Islandii wręcz roi się od ruin, fascynujących pozostałości po dawnej, świetlanej rzeczywistości. Miejsc strasznych, tajemniczych, ale położonych w pięknych okolicznościach przyrody. Mieszkańcy powiadają, że wszystkie opuszczone budynki są opuszczone z jakiegoś powodu, więc uznaje się je za nawiedzone i niebezpieczne. Tym bardziej fascynujące jest odkrywanie ich tajemnicy! Ale aby móc to robić, jak podkreślił Piotr,  na Islandii trzeba się zachowywać się odpowiedzialnie i z szacunkiem, to m.in. pozwala te miejsca ocalić.
Gdziekolwiek nie pojedziemy, to jednak ludzie są najważniejsi. To oni bowiem noszą w sobie historie miejsc i przeżycia. Ta myśl jest zresztą końcowym przesłaniem „Szeptów”.  Zbieranie materiałów do książki Piotra i Bereniki opierało się na wywiadach z Islandczykami, w końcu najważniejsi na wyspie są właśnie oni. W tak małym kraju wciąż można spotkać barwne osobowości (jak pokazuje przypadek autorów „Szeptów” nawet wiedźmy, z którymi wiążą się islandzkie mroczne legendy). Pytania co prawda były spisane, ale wraz z rozwojem rozmowy pojawiały się nowe, te bardziej intymnie, trudne. Na przykład o największe traumy, duńskie rządy albo tożsamość. Piotr opowiedział też o tych szczególnie ważnych spotkanych postaciach, np. pięknej i mądrej aktorce Helenie z Reykjaviku, która mówiła o zdrowej patriotycznej więzi Islandczyków z własnym krajem, dalekiej od źle kojarzonego nacjonalizmu („islandzką naturą jest właśnie natura”) lub wyjątkowym artyście malarzu Tollim. Wszyscy bohaterowie są zresztą niezwykle inspirujący, chociażby dlatego, że mają za sobą moc historii i rzeczy do opowiedzenia. Taką ciekawą (i znaczącą!) osobistością na wyspie jest np. Gudlaugur, który przetrwał katastrofę statku. Jak się potem okazało, jego tkanka tłuszczowa jest zbliżona do tej jaką mają foki i to pozwoliło mu wytrwać w zimnej wodzie. Więcej oczywiście możecie dowiedzieć się z książki – zachęcamy do lektury!
unnamed (2)
Na koniec nie mniejsze smaczki, czyli filmy z urokliwych miejsc wyspy: z wnętrza wulkanu (30 km od Reykjaviku) i opuszczonego basenu (który jednak bywa nawiedzany przez wielu turystów). No i oczywiście pytania od zgromadzonej tłumnie publiczności, które dały okazję do omówienia praktycznych aspektów wyjazdu i życia na Islandii . Niepodważalna zaleta: dba się o człowieka. – Mieszkając tam czujemy się zaopiekowani – przyznał Piotr. Być może wiąże się to z tym, że – jak wynika z obserwacji Piotra – Islandczycy  są z natury silni, twardzi i zdecydowanie przechodzą do działania. Zwłaszcza proszeni o pomoc czy wsparcie rodziny, z marszu zaczynają załatwiać sprawy. Ale to, co najważniejsze ma jednak wymiar indywidualny  – będąc na Islandii możemy poczuć siebie.
Ps. Następna książka Piotra – tym razem o Norwegii – ukaże się już w przyszłym roku. Oczywiście w planach są także dalsze wspólne dzieła islandzkie z Bereniką! 🙂
Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Rozmowy z kamieniami

„Szepty kamieni. Historie z opuszczonej Islandii”

Autor: Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak
Wydawca: Wydawnictwo Otwarte
Data wydania: 26 kwiecień 2017
Liczba stron: 256

* Opis książki:

Islandia – wyspa aktywnych wulkanów i olbrzymich lodowców, gorących źródeł i tysięcy wodospadów. Miejsce, o którym marzy wielu turystów. Obszar równy jednej trzeciej powierzchni Polski zamieszkany przez niespełna czterysta tysięcy osób.

Berenika i Piotr, autorzy bloga IceStory, osiedlili się na Islandii, aby poznać prawdziwe życie w kraju, który kusi i zachwyca surowym pięknem, ale też wiele wymaga od swoich mieszkańców. Poznają historię i skutki kryzysu finansowego – w 2008 roku dotknął on nie tylko Islandczyków. Penetrują wyspę w poszukiwaniu opuszczonych miejsc. Odwiedzają odizolowany Djúpavík. Kiedyś była to jedna z największych na świecie przetwórni rybnych zatrudniająca setki pracowników, dziś mieszka tam garstka ludzi. Udają się na archipelag Vestmannaeyjar. W 1973 roku wybuch wulkanu Eldfell niemal rozpołowił jedną z jego wysp i zmusił mieszkańców do ewakuacji.

Szepty kamieni ukazują nieznane, nieopisywane w przewodnikach oblicze Islandii. Niczego nie ujmując jej urokowi, dopowiadają niedopowiedziane.

* źródło opisu: tutaj

Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak – dziennikarze, blogerzy i kucharze bez papierów. Przez trzy lata zamieszkiwali północ osobno – B. eksplorowała islandzkie bezdroża oraz działy warzywne, a P. norweskie budowy i mroczne lasy. Spotkali się na Instagramie, co uważają za ponury, choć również zabawny żart współczesnego świata. Skandynawskie konwersacje o metalu, Skyrze i Czarnobylu zaowocowały grubą nicią porozumienia, dzięki czemu urodziło się IceStory, pomysły na książki i mnóstwo pierogów radzieckich. Para na poziomie systemów korzeniowych. Praktycznie nierozerwalni.

Recenzja książki:

W ostatnim czasie na rynku polskim pojawia się coraz więcej pozycji poświęconych Islandii. Większość z nich wyszła spod piór polskich emigrantów, którzy dzielą się z rodakami swoimi doświadczeniami na Wyspie. W wydawnictwach tych nie trudno o subiektywny obraz Islandii czy szeroki opis realiów życia na odległej Północy. A wszystko to napisane przez Polaków i dla Polaków. Powieść-reportaż „Szepty kamieni. Historia z opuszczonej Islandii” jest zgoła odmienna. Tu autorzy, Berenika Lenard Piotr Mikołajczak, znani islandofilom jako prowadzący bloga podróżniczego IceStory, oddają głos samej Islandii.

Nie jest to bynajmniej wsłuchiwanie się w tytułowy szept kamieni, ale w głosy ludzi związanych z opisywanymi miejscami. Choć pierwotnym zamierzeniem autorów było stworzenie cyklu wpisów poświęconych opuszczonym lokalizacjom na Wyspie, materiał z licznych podróży po Islandii okazał się wystarczającym do wydania 200-stronicowej książki. Pojawiające się na kartach powieści stare zakłady, opuszczone z przyczyn ekonomicznych, czy puste gospodarstwa, pozostawione przez właścicieli emigrujących do USA lub do większych miast na Wyspie, stanowią swoiste „miejsca pamięci”, są obecne w opowieściach i wspomnieniach związanych z nimi ludzi. Można by nawet powiedzieć, że miejsca te „mówią” ludźmi, a Piotr i Berenika spajają liczne szepty islandzkie i polskie w płynną i dobrze napisaną narrację o Islandii, zupełnie innej od tej, którą znamy z dotychczasowych opowieści.

Islandii, która – wbrew tytułowi – nigdy nie była tak nieopuszczona jak obecnie. Mityczna Ultima Thule, pozornie niedostępna kraina na dalekiej Północy, w ciągu zaledwie paru lat stała się jedną z najpopularniejszych destynacji turystycznych i musi się teraz z tym tytułem zmierzyć. W rozmowach z Islandczykami wielokrotnie powraca temat niesfornych turystów niszczących niepowtarzalne piękno islandzkiej przyrody. Wprost przywoływane są liczne dowody na ludzką głupotę, takie jak okładanie się świeżo zerwanym mchem czy zostawianie po sobie graficznych znaków ma ścianach starych zabudowań. Wszelkie – nieudane – próby walki z nieodwracalną ingerencją przyjezdnych w naturę zdają się tylko podkreślać bezsilność i nieprzygotowanie Wyspiarzy na taki boom, a dramatyzmu dodaje fakt, że wykreowali taką sytuację na własne życzenie. Bo choć wielu Islandczyków w prywatnych rozmowach przyzna się do niechęci wobec turystów, których „kolonizacja” doprowadziła chociażby do znacznego wzrostu cen mieszkań, ci, którym udało się w tak krótkim czasie rozkręcić dochodowe interesy będą opowiadać się za tym, że rozwój turystyki był najlepszym sposobem na wydźwignięcie się z kryzysu.

Trudna relacja z turystami to tylko jeden z tematów tabu, które udało się Berenice i Piotrowi przełamać jako pierwszym. Autorzy nie boją się poruszać kwestii kontrowersyjnych lub podkreślać tych elementów islandzkiej codzienności, o których milczą kolorowe przewodniki czy liczne popularnonaukowe publikacje dostępne w Polsce. Poza rażącą chciwością, która wyrugowała niedawno jeszcze podkreślaną islandzką gościnność, w książce mowa jest także chociażby o niepodejmowanym poza Wyspie temacie „rodziny”, która de facto sprawuje władzę w Islandii. Podobnie jak jeszcze do niedawna unikano wspomnień brutalnych mordów Basków, którzy stanowili dla Islandczyków konkurencję w dziedzinie łowienia wielorybów i dopiero dwa lata temu zniesiono wprowadzony w 1615 dekret duńskiego króla Christiana IV pozwalający na zabijanie wszystkich baskijskich wielorybników dobijających do brzegów Islandii. Nie brakuje też najbardziej drażliwego tematu dla polsko-islandzkiego środowiska, a więc prawdy na temat życia emigrantów i relacji między nimi.

W opowieści jest też miejsce na historie miłe i bliskie powiększającemu się gronu islandofili. Jest więc zatem wzmianka o spektakularnych dokonaniach islandzkiej reprezentacji w piłce nożnej podczas Euro 2016 czy odniesienie się do najczęściej powielanego w polskiej prasie wątku islandzkiej wiary w elfy. Autorzy dalecy są jednak od przedstawienia tej kwestii w czysto skandaliczny sposób, charakterystyczny dla wielu dostępnych w Polsce źródeł wiedzy na temat Islandii. Tutaj wiara huldufólk, czyli ukrytych ludzi nie sprowadza się do przywołania medialnej historii o przerwaniu budowy drogi z uwagi na obecność niewidzialnych mieszkańców, ani tym samym do traktowania przywiązania Islandczyków do folkloru z przymrużeniem oka. Elfy, stanowiące integralną cześć islandzkiej przyrody, jawią się jako kolejni „szepczący”, bez których opowieść o Islandii byłaby niepełna.

Niezaprzeczalną zaletą książki jest więc przede wszystkim bezstronne, rzeczowe podejście do projektu, jakim miało być przedstawienie historii 21 opuszczonych miejsc. Z dziennikarską ciekawością i profesjonalizmem autorzy dokopali się jednak do tych warstw islandzkiej duszy, których dotąd nikt w tak dokładny sposób nie opisywał. Berenika i Piotr nie oceniają, nie banalizują żadnych wątków, a nawet pozwalają im w dość swobodny sposób przeplatać się ze sobą w tekście, przez co narracja wymyka się sztywnym ramom geograficznym przewidzianym w spisie treści. Nie przeszkadza to jednak w odkrywaniu kolejnych warstw, szczególnie czytelnikom mniej zaznajomionym ze współczesnym obliczem Wyspy, choć i tu należy wytknąć autorom i wydawcy pewne wady. Mniej oczytany odbiorca może mieć wrażenie, że niektóre wątki zostały zarysowane zbyt skrótowo, gdyż odwołania do niektórych wydarzeń z historii bywają niewystarczające i brakuje choćby minimalnego rozwinięcia tematu w treści książki czy towarzyszącym jej przypisie.

Prawdziwy islandofil doceni jednak liczne walory tej pozycji. Choć dla kogoś dobrze zorientowanego w sprawach islandzkich ta powieść-reportaż może wydawać się jedynie solidnym kompendium wiedzy o dzisiejszej Islandii, to jednak jest to kompendium pięknie opakowane. Barwny, miejscami wręcz poetycki język i atrakcyjny sposób prowadzenia narracji sprawiają, że książkę można przeczytać szybko i ze smakiem, niemalże połknąć ją na raz jak pojawiającego się często w fabule islandzkiego śledzia. Lektura nadaje się znakomicie na kilkugodzinny lot z Polski do Keflaviku: zarówno jako przewodnik dla debiutującego na Wyspie turysty, jak i instrukcję dla decydującego się na dłuższy pobyt emigranta.

Ta recenzja została napisana dla strony Stacja Islandia.