
Vigdís
tytuł oryginalny: Vigdís
reżyseria: Björn Hlynur Haraldsson
rok produkcji: 2025
Jest wiele znanych osób, które chciałabym poznać osobiście, ale chyba największym marzeniem pozostaje dla mnie uścisnąć rękę z Vigdís Finnbogadóttir – pierwszą kobietą wybraną na urząd prezydenta w demokratycznych wyborach, a do tego pozostającą na tym stanowisku aż przez cztery kadencje pod rząd. Po odejściu z islandzkiej polityki zaangażowała się i wciąż angażuje w kwestie społeczne: była ambasadorką dobrej woli UNESCO, a od 2023 nagroda jej imienia przyznawana jest organizacjom pozarządowym działającym na rzecz kobiet.
Na początku stycznia tego roku islandzka telewizja RÚV wypuściła miniserial Vigdís, opowiadający o czasach młodzieńczych przyszłej prezydentki i okolicznościach, dzięki którym ta nieangażująca się wcześniej w islandzką politykę kobieta sięgnęła po najwyższe stanowisko w 1980 roku. W tej czteroodcinkowej opowieści w rolę Finnbogadóttir wcieliły się dwie islandzkie aktorki: Elín Hall (jako młoda Vigdís) oraz Nína Dögg Filippusdóttir, która dzięki znakomitej charakteryzacji i grze światło-cienia zamieniła się w oryginalną postać nie do poznania. Zresztą jak to w dużych produkcjach islandzkich bywa, mamy tu śmietankę lokalnych aktorów: Björn Hlynur Haraldsson (Bagno, W pułapce, Lamb) jako Magnus Magnusson, Gísli Örn Garðarsson (Parking królów, Ragnarok) jako aktor Elmar oraz Jóhannes Haukur Jóhannesson (Pamiętam cię, Chłód) w roli Alberta Guðmundssona, konkurenta Vigdís w wyborach prezydenckich. Nie zabrakło też niespodzianek: w Ragnara, pierwszą miłość i męża Finnbogadóttir wcielił się Siggi Ingvarsson, który do złudzenia przypomina młodego Ingvara Eggerta Sigurðssona, obecnie największą gwiazdę islandzkiego kina – który również zagrał w serialu epizodyczną rolę… starego Ragnara. Ale jeśli islandzka patronimika mnie nie myli, Siggi musi być synem Ingvara, zresztą grali już wcześniej razem w filmach, choćby w Rodzicach (Foreldrar) z 2007 roku.
Produkcja RÚV roi się więc od rozpoznawalnych twarzy, ale wśród tych aktorskich celebrytów należy zwrócić uwagę również na ciekawe role damskie, jak i udział w kobiet w tworzeniu serialu. Choć sam scenariusz pokazuje nam dzieje kobiety, która od młodości musi dopinać swego w świecie zdominowanym przez mężczyzn, wśród osób zaangażowanych w produkcję panuje odwrotna proporcja: reżyser dwóch odcinków, wspomniany już Haraldsson, jest rodzynkiem przy drugiej reżyserce, Tinnie Hrafnsdóttir i scenarzystkach: Janie Marii Gudmundsdóttir, Björg Magnúsdóttir i Ágúście M. Ólafsdóttir. Muzykę skomponowały Herdís Stefánsdóttir i Salka Valsdóttir, a za pozostałe aspekty, w tym świetnie moim zdaniem dobrany casting, również były odpowiedzialne kobiety. W obsadzie nie brakuje też znakomitych aktorek: poza wspomnianą Filippusdóttir, znaną choćby z The Valhalla Murders, mamy tu też Hannę Maríę Karlsdóttir (101 Reykjavík) jako matkę Vigdís, Sólveig Arnarsdóttir (Ingaló) dowodzącą emancypacyjnym ruchem Czerwone Rajstopy, oraz Kristín Þóra Haraldsdóttir w roli Maggi, najlepszej przyjaciółki bohaterki, także zaangażowanej w organizację słynnego strajku z 1975 roku. Tak to jest przynajmniej pokazane w serialu, gdzie walka o docenienie pracy kobiet i dopuszczenie ich do wysokich stanowisk ma stanowić oczywiste tło do wyboru pierwszej kobiety na prezydentkę Islandii.
Motyw nierówności płci, z którą (w dość nierówny przynajmniej z filmowego punktu widzenia sposób) od młodości walczyła Vigdís zdaje się często wychodzić na główny plan, podkreślając (a czasem niestety zaciemniając) życiorys tytułowej bohaterki. Dostajemy tu bowiem dość biało-czarny, niemal uświęcający schemat: dziewczyna z dobrego domu, której nie pozwalano na te same rozrywki, co jej młodszemu bratu, buntuje się zakładając spodnie do szkoły, czym rzekomo wymusza na nauczycielu łaciny wyższy poziom lekcji. Mimo obaw rodziców o jej dobre imię wyjeżdża na studia do Francji, gdzie pozbawiona kontroli i poza zasięgiem wzroku konserwatywnych Islandczyków zamiast wreszcie się wyszaleć, pracuje jak mróweczka, żeby zaliczyć trudne studia literaturoznawcze, a szczytem jej studenckich uciech jest samotne picie czerwonego wina. Ten rys ambitnej, dążącej za wszelką cenę do realizacji swoich marzeń o karierze naukowej dziewczyny zostanie jednak złamany, gdy na pierwszy plan wysuwa się miłość, a z nią tradycyjne oczekiwania od dobrze zarabiającego męża, by żona była gospodynią domową i matką. Nawet jeśli (spoiler) małżeństwo się rozpadnie, to za główny powód otrzymujemy zdrady męża, a nie jego brak zrozumienia dla Vigdís, która mimo wszystko chce pracować i brać z życia jak najwięcej, bo dotąd cierpliwie znosiła liczne przeprowadzki do Danii i Szwecji.
Ten dość powolny rozwój wydarzeń nabiera jednak rozpędu w drugiej połowie miniserialu. Dojrzała Vigdís rozkręca karierę w Islandii: najpierw jako przewodniczka dla zagranicznych turystów, a potem nauczycielka francuskiego w telewizji i wreszcie – dyrektorka stołecznych scen teatralnych (kompanii Leikfélag Reykjavíkur). Choć w serialu środowisko przyjmuje ją jako przypadkową i niekompetentną, warto zaznaczyć, że Finnbogadóttir studiowała historię teatru w Kopenhadze, tam też parała się aktorstwem, a po powrocie do Islandii kontynuowała różne studia studia (wbrew temu, co próbuje nam pokazać produkcja, te we Francji również ukończyła). W rzeczywistości serialowej podkreślona jest natomiast przede wszystkim jej frankofilia – filmowa Vigdís próbuje introdukować na islandzkie sceny sztuki francuskie, przez nią tłumaczone. Zresztą często podkreślany w serialu talent językowy głównej bohaterki (udziela wywiadów po duńsku, szwedzku, francusku, zna też biegle angielski), w wydaniu obu aktorek pozostawia wiele do życzenia (szczególnie francuszczyzna). Choć nie słyszałam niestety nagrań na żywo, zakładam, że wykształcona we Francji Finnbogadóttir miała o wiele lżejszy francuski.
[UWAGA SPOILERY] Załóżmy jednak, że serialowa kreacja przyszłej prezydentki ma na celu podkreślić, że osiągnęła sukces pomimo wielu przeciwności losu. Udało jej się spełnić marzenie o macierzyństwie, choć adopcja dla samotnej kobiety wydawała się w ówczesnej Islandii niemożliwa. Serdeczna przyjaźń z Magnussonem, przedstawiana w serialu jednoznacznie jako platoniczna miłość, niespodziewanie zostaje zerwana. Podlegli jej aktorzy odmawiają współpracy, a nawet próbują odsunąć ją od stanowiska. Na koniec Vigdís dowiaduje się, że ma raka, ale nawet to nie przeszkadza jej w realizacji marzeń. To największe: zostać prezydentką Islandii, pojawia się zresztą zupełnie przypadkowo, co – choć trudno mi porównać z faktami biograficznymi – wydaje się mocno zaskakujące. W serialu Finnbogadóttir staje się bowiem kandydatką ludu i dopiero po kilku namowach osób trzecich, w tym dość wyrazistej Matthildur (Ebba Katrín Finnsdóttir – swoją drogą ta postać bardzo przypomina mi Sajkę z Iceland News Polska i długo zastanawiałam się czy to nie ona!!!) Vigdís decyduje się kandydować. I w ten to sposób znana z telewizji nauczycielka francuskiego, szanowana już w środowisku kulturalnym, ale niekoniecznie rozpoznawalna wśród polityków rozwodniczka i samotna matka po mastektomii staje się pierwszą w historii Islandii kandydatką na prezydenta. Ostatni odcinek serialu pokazuje nam, jak Vigdís walczy w kampanii prezydenckiej, oczarowuje prasę i telewizję, zdobywa serca Islandczyków i szacunek kontrkandydatów, nawet jeśli oczywiście droga do urzędu nie jest taka prosta. Ale napięcie budowane jest tu niepotrzebnie: wszyscy wiemy, kto został prezydentem Islandii w 1980 roku, a mimo to łezka się w oku kręci, gdy w ostatniej scenie Vigdís pojawia się na balkonie swojego domu i przemawia do tłumu Islandczyków zebranych w jej ogródku i przed ekranami telewizorów.
Vigdís Finnbogadóttir jest zdecydowanie jedną z najważniejszych postaci historycznych współczesnej Islandii i najbardziej rozpoznawalną Islandką na świecie. Produkcja telewizyjna przybliżająca jej osobę była tylko kwestią czasu, może nawet dziwić, że powstała dopiero teraz. Główna zainteresowana obchodzi w tym roku 95. urodziny, jest to więc zarówno próba wstępnego podsumowania jej niezwykłej biografii, ale też laurka od rodaków. Bo Vigdís, poza może zaniedbywaniem własnej córki podczas kampanii, zdaje się nie mieć wad. To, jak głosi etymologia jej imienia, nordycka wojowniczka, która pokoleniom kobiet na całym świecie udowodniła, że można i trzeba. Miniserial pokazuje, że robiła to z klasą, dając przykład spokojnego rozwiązywania konfliktów i znajdowania najbardziej sensownych rozwiązań, czym wyróżniała się na tle pozostałych polityków. Parafrazując jej słowa z wywiadu przedwyborczego Islandczycy wybrali ją nie ze względu na jej płeć, ale dlatego, że była matką. I chyba Islandczycy wciąż traktują ją w ten sposób, bo zachwyt, a może nawet swego rodzaju fascynacja Vigdís, wcale nie wynika tylko z prostego faktu, że była kobietą. Była wojowniczką.
