Islandzka Trylogia

Dzwon Islandii

Autorzy: Halldór Laxness
Tłumaczenie: Jacek Godek
Wydawca: ArtRage
Data wydania: 
2025
Liczba stron: 
488

My czytamy w szkole Sienkiewicza: można go lubić lub nie, ale bez wątpienia jest to klasyk polskiej literatury, arcyważny tekst kultury i źródło wielu motywów znanych tylko nam, Polakom. 

Islandczycy też mają swoją trylogię: to napisany przez jedynego noblistę z Wyspy, Halldóra Laxnessa Dzwon Islandii. Takie porównanie zastosował tłumacz pierwszego polskiego wydania, Jacek Godek:

Pierwszy raz przeczytałem “Dzwon Islandii” w oryginale mając 12-13 lat. W każdym razie w podstawówce. I od razu się w niej zakochałem. Książka przypominała mi Trylogię Sienkiewicza, którą akurat też przeczytałem jakoś w tamtym czasie. Kiedy więc nadarzyła się okazja przetłumaczyć Dzwon, przystąpiłem do pracy uskrzydlony.

We wstępie do nowego wydania nakładem ArtRage tłumacz pisze jednak, że powieść Laxnessa – choć młodsza od sienkiewiczowskiej trylogii o ponad 50 lat – wciąż stanowi wyzwanie dla czytelnika. Islandzka młodzież (ale też i autor przekładu) musi zmagać się z trudnym, często archaizowanym językiem i licznymi odnośnikami do dawnej literatury.

Dzwon Islandii to pierwsza powieść historyczna w dorobku Laxnessa, napisana w latach 40. XX wieku, ale jej akcja dotyczy Islandii XVII-wiecznej. Składa się z trzech części, poświęconych losom trzech głównych bohaterów. Pierwsza, nadającą tytuł całości, to opowieść o Jónie Hreggviðssonie, będąc obecnym przy grabieży największego skarbu Islandczyków – spiżowego dzwonu wiszącego w budynku parlamentu w Thingvellir – dopuścił się do zbrodni niemiłych królowi duńskiemu, przez co został skazany na śmierć. Jednak udaje mu się uciec przed wymierzeniem kary, przez co trafia do Holandii, a potem przez Niemcy do Kopenhagi, by odnaleźć tam Islandczyka na usługach króla, antykwariusza Arnasa Arnæusa. Ten ma powód, by przyjąć nieproszonego gościa, bo to w jego domu odnalazł cenne karty starego rękopisu. Arnæus kolekcjonuje dawne księgi islandzkie i uważa ochronę ich jako przejaw najgorliwszego patriotyzmu. To postać wzorowana na Árnim Magnússonie, uczonym Uniwersytetu w Kopenhadze, który wielokrotnie wracał do rodzinnej Islandii i zbierał zachowane tam manuskrypty sag, aby zabezpieczyć je w Kopenhadze.

Druga część powieści, zatytułowana Jasna bogdanka to historia Snæfríður, córki lögmaðura i szwagierka islandzkiego biskupa. Wydawać by się mogło, że ta opowieść o kobiecie wyróżniającej się niezwykłą urodą, przez co w kraju nazywa się ją Słońcem Islandii, będzie miała rys wyłącznie obyczajowo-romantyczny (w końcu o jej względy walczy wielu znamienitych mężów, a ta wybiera tego najmniej godnego jej ręki). Tymczasem jest to przede wszystkim narracja o władzy: zarówno kobiety nad mężczyzną, jak i politycznej. Bowiem Snæfríður wielokrotnie wystawia cierpliwość swojej rodziny na próbę, dumnie przeciwstawiając się obyczajom i sprytnie odwracając najbardziej nieprzyjemne sytuacje na swoją korzyść. Trudno jednoznacznie polubić bohaterkę, ale z pewnością może imponować nam odwaga i niezależność kobiecej postaci w XVII-wiecznej Islandii. Czy to jednak dziwi, skoro już w sagach kobiety były silnymi i wolnymi jednostkami?

Islandzkie kobiety zimne jak lód?

W trzeciej części Ogień w Kopenhadze losy trójki bohaterów ponownie się splatają, a akcja po raz kolejny wraca z Islandii do Danii. Z kolekcji Arnasa Arnæusa znika najcenniejszy skarb literatury staroislandzkiej, czyli utworzona dzięki znalezionym w domu Jóna Hreggviðssona Skalda. Jej opiekun, a pracujący dla Arnæusa, uczony z Jón Guðmundsson z Grindavíku oskarża o kradzież kolejnego Islandczyka przebywającego w Kopenhadze, Jóna Morteinssona. I choć ta postać wielokrotnie przewija się na kartach powieści jako czarny charakter, pod sam koniec okaże się niemal bohaterem. Niemal, bo choć ostrzeże Arnæusa przed pożarem w Kopenhadze, okazałych zbiorów antykwariusza – zawierających rękopisy cenne dla całej Północnej Europy – nie uda się w pełni ocalić.  Ta porażka stanie się symbolicznym początkiem upadku wielkiego badacza i kolekcjonera, choć w rzeczywistości z niestrawionych przez ogień części zbiorów, zwróconych Islandczykom pod koniec XX wieku, utworzono kolekcję Árniego Magnússona (Handritasafn Árna Magnússonar) i uczczono pamięć ważnego Islandczyka założeniem instytutu jego imienia.

Sagi islandzkie stanowią istotny element powieści Laxnessa, bowiem to one dowodzą bogatej tradycji kulturowej Islandczyków i są dla nich częstym punktem odniesienia. Z jednej strony w ustach bohaterów cytowanie starych pieśni czy odwoływanie się do dawnych bohaterów to powód do dumy Islandczyków i ich wyznacznik odrębnej tożsamości narodowej, a z drugiej – źródło wielu krzywdzących stereotypów. Nie raz Duńczycy śmieją się z zacofanych cywilizacyjnie Islandczyków, a robią to również wykształceni rodacy zamieszkali w Islandii: pomocnik Arnæusa bada islandzki folklor skupiając się na najbardziej cudacznych wydarzeniach, ażeby podkreślić wiarę Islandczyków w zabobony, a sam Arnæus wyraża się z pogardą o biednych i zagłodzonych rodakach w ten sposób:

tak to już się porobiło, że lud, który posiadał był najciekawsze literas na północnej półkuli od czasów antiqui, woli dziś chodzić w cielęce skóry odziany i je żreć, niż czytać z nich prastare mądrości. 

To jednak cenne rękopisy okazują się symboliczną namiastką islandzkości, tak ważnej w czasach obcego ucisku. Laxness pisał Dzwon Islandii w czasach trudnych, acz poprzedzających ostateczne usamodzielnienie się polityczne swojego kraju: w 1944 roku zerwano unię personalną z Danią i ogłoszono Islandię niezależną republiką. Nie dziwi więc silny przekaz patriotyczny powieści i jawne antyduńskie nastawienie autora i jego bohaterów. Poza symbolicznym odczytaniem dzwonu Islandii przetopionego na surowiec dla duńskiej armii, pogardliwy stosunek Duńczyków do Islandczyków, sugestie sprzedania “nierentownej” wyspy Niemcom i nakreślenie bogactwa Islandii przekazywanego od lat na rozwój Kopenhagi są pisarską metaforą niesprawiedliwości, jakiej Wyspa doświadczyła pod duńską okupacją. Z drugiej strony nieoczywista moralność i szlachetność działań Islandczyków są elementem autokrytyki społeczeństwa – duma z domniemanie wielkiej przeszłości nie wystarcza, by być silnym państwem tu i teraz. Nie wiem, na ile Laxness przeczuwał rychłe usamodzielnienie się Islandii zabierając się do pisania Dzwonu Islandii, ale ostatnia część ukazała się już po 1944 roku, dlatego z pewnością kostium historyczny miał być jedynie komentarzem do współczesnej mu sytuacji polityczno-społecznej – co po raz kolejny przybliża dzieło islandzkiego noblisty do jego polskiego odpowiednika.

I choć polskiemu czytelnikowi ta metafora może wydawać się ciężka niczym spiżowy dzwon, po raz pierwszy mamy możliwość w pełni poczuć ducha Íslandsklukkan, a to dzięki tłumaczeniu Jacka Godka bezpośrednio z języka islandzkiego na polski (dotąd można było przeczytać „Dzwon Islandii” wydany w 1957 roku w przekładzie Edmunda Misiołka i Marii Szypowskiej z niemieckiego). Czytałam oba wydania i zapewniam Was, że nowsze czyta się o niebo lepiej, bo specyficzny styl pisania Laxnessa – pomimo mnogości duńskich i łacińskich makaronizmów – Godkowi udało się jakoś okiełznać. Za co jestem mu bardzo wdzięczna, bo choć Islandczyk otrzymał literacką nagrodę Nobla w 1955 roku za „za jego żywą, epicką moc, która odnowiła wielką sztukę narracyjną Islandii”, dzięki czemu w następnych latach często wydawano powieści Laxnessa w języku polskim, stare tłumaczenia nie oddają w pełni właśnie tego hołdu oddanego literaturze islandzkiej w ogóle, w tym właśnie sagom. Tymczasem Jacek Godek, który w swoim dorobku translatorskim ma również wiele sag, zdaje się wyłuskiwać te odniesienia do staronordyckiej prozy widoczne w Dzwonie Islandii: czy walka Jóna Hreggviðssona z wisielcem nie przypomina motywu zapasów z upiorem, tak częstego w dziejach wikingów? Wiele scen zbudowanych jest niemal na zasadzie cytatu z sag islandzkich, co nie mogło pozostać obojętne wprawnemu tłumaczowi i znawcy islandzkiej literatury – i to widać, a raczej czuć podczas lektury. O tej rozległej wiedzy Godka świadczy też wstęp do nowego wydania, w którym tłumacz wyjaśnia kontekst powstania Dzwonu Islandii, podając źródła inspiracji noblisty i wyliczając fakty historyczne, na których oparł się Laxness. Czytałam bodaj wszystkie wydawnictwa w przekładzie Jacka Godka i z przyjemnością stwierdzam, że poziom stale rośnie, a sam tłumacz staje się żywym Dzwonem Islandii – najcenniejszym skarbem, jaki to państwo może sobie dzisiaj wyobrazić w kontekście promocji za granicą.

Będę miała okazję powiedzieć to Jackowi osobiście, ponieważ we wtorek 17 czerwca o 18:00 w Ambasadzie Islandii w Polsce odbędzie się spotkanie z tłumaczem. To nie przypadek, że o tak ważnej dla kultury islandzkiej książce porozmawiamy z Jackiem Godkiem akurat w dniu święta narodowego Islandii. Zapraszam Was serdecznie, jako gospodyni i prowadząca to spotkanie. Będzie okazja do zdobycia książki z autografem tłumacza, będzie Prince Polo, a kto wie – być może będzie z nami też duch samego Laxnessa? Do zobaczenia, wstęp wolny!

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu ArtRage.

Noblista spod znaku łososia

65. lat temu literacką nagrodę Nobla przyjął pierwszy, i jak na razie jedyny, Islandczyk w historii.

Halldór Kiljan Laxness odebrał nagrodę w Sztokholmie 10 grudnia 1955 roku z rąk ówczesnego króla Szwecji, Gustafa VI Adolfa. Na nagraniu z archiwum Svenska Filminstitutet widzimy przedstawicieli rodziny królewskiej, gości gali oraz ówczesnego laureata, który widocznie nie może doczekać się odebrania nagrody. Po wręczeniu nagród laureatom pozostałych dyscyplin, w 7. minucie filmu wyczytuje się w końcu Laxnessa, zapraszając go do odebrania nagrody w języku islandzkim:

Nagrodzenie twórczości Laxnessa uzasadniono tymi słowami: „za jego żywą moc epicką, która odnowiła wielką sztukę narracyjną Islandczyków”. Istotnie, nie było innego tak płodnego i tak zasłużonego pisarza na Wyspie, jak Halldór Kiljan Laxness. Zostawił po sobie 51 powieści, w tym wiele inspirowanych literaturą staroislandzką i ukazujących życie ludu islandzkiego, ale też opisujących współczesne społeczeństwo sięgając po nowe formy literackie (np. realizm magiczny). Interesował się historią, kwestiami społecznymi i polityką, pisząc np. powieść nasjonalistyczno-pacyfistyczną czy powieści satyryczne. Pisał też dramaty, eseje, poezję, oraz teksty do gazet.

Do wydanych w Polsce i przetłumaczonych na nasz język powieści należą:

  • Sprzedana wyspa (1955, tłum. Zenon Szczygielski)
  • Niezależni (1956, tłum. Maria Skibniewska)
  • Światłość świata (1957, tłum. Zenon Szczygielski)
  • Flecista (1957, tłum. Zygmunt Łanowski)
  • Dzwon Islandii (1957, tłum. Edmund Misiołek, Maria Szypowska)
  • Salka Valka (1963, tłum. Maria Wisłowska, Stanisław Średncki)
  • Czysty ton (1966, tłum. Maria Wisłowska)
  • Duszpasterstwo koło lodowca (1978, tłum. Karol Sawicki)

Pisarz spod znaku łososia

Właściwie nazywał się Halldór Guðjónsson, ale przyjął pseudonim artystyczny od farmy Laxness, na której się wychowywał. W jego biografii wiele było radykalnych zmian, momentów przejścia, zwrotów akcji i zaskakujących decyzji życiowych. Już od 17. roku życia często podróżował, szczególnie po Europie. We Francji i Niemczech poznawał najnowsze trendy w sztuce i literaturze, tym modny wówczas ekspresjonizm. Poznawał też różne systemy filozoficzne i inne spojrzenia na świat, przez co w połowie lat 20. przekonwertował się na katolicyzm (a był z urodzenia protestantem). Wynikiem tej młodzieńczej fascynacji było wstąpienie do klasztoru Saint Maurice de Clairvaux w Luksemburgu i wypróbowanie ascezy. Ta swoista podróż duchowa przyniosła dwie powieści: Undir Helgahnúk (1924) oraz Vefarinn mikli frá Kasmír (1927). Druga, której tytuł możemy tłumaczyć na „Wielki tkacz z Kaszmiru”, uznawana jest za pierwszy poważny debiut autora.

Eksperyment klasztorny się jednak nie powiódł, a młody pisarz zrezygnował z religijnej rutyny i udał się w dalszą podróż, tym razem za Ocean. Spędził w Ameryce trzy lata, które okazały się być może najważniejszymi dla rozwoju jego twórczości. Po pierwsze: uświadomił sobie, że jest socjalistą i ostro krytykował amerykański kapitalizm. Po drugie: zubożałość kultury amerykańskiej zaowocowała zwróceniem ku własnemu dziedzictwu narodowemu i pierwszym powieściom poświęconym społeczeństwu islandzkiemu. Napisana wówczas Alþydubókin (1929) jest świetnym przykładem tych przełomowych odkryć. Kolejne powieści, Þú vínviður hreini (1931) oraz Fuglinn í fjörunni (1932) wydane wspólnie jako Salka Valka drążą kwestie życia islandzkiego rybaka. Tytułowa bohaterka, zwykła młoda dziewczyna, przewodniczy buntowi rybaków przeciwko potężnemu kupcowi. Dwie kolejne powieści, Sjálfstætt fólk (Niezależni, 1934-35) oraz Ljós heimsins (Światłość świata, 1937-40) również traktują o przywiązaniu do ziemi ojczystej i stawiają islandzką wieś w centrum akcji, a głównym bohaterem staje się ludowy poeta. Tym samym podróżujący po świecie pisarz wraca z Zachodu i docenia uroki swojej małej ojczyzny, tak jak w dzieciństwie przeprowadził się ze stolicy, by dorastać w Łososiowej Farmie. 

Ingen fotobeskrivning tillgänglig.
więcej Islandczyków, których warto znać, znajdziesz na moim Facebooku

Pisarz i polityka

Jak już wspomniano, Laxness był zdeklarowanym socjalistą i antyfaszystą. W dniu wybuchu II wojny światowej ostro krytykował Hitlera i protestował przeciwko atakowi nazistów na Polskę. Nic dziwnego, że pisane w trakcie wojny powieści miały charakter polityczny, a według samego pisarza powstały „ku pokrzepieniu serc”. Trylogia historyczna Íslandsklukkan (Dzwon Islandii, 1943-46) składa się z trzech części.  Akcja powieści rozgrywa się na przełomie XVII/XVIII wieku i opiera na wielu faktach historycznych, takich jak pożar Kopenhagi czy obecność duńskich urzędników na Islandii w celu zebrania sag i wywiezienia ich do Królestwa. Pamiętajmy, że były to też czasy kluczowe dla sfinalizowana niezależności małego państwa na Oceanie Atlantyckim. 

W 1944 roku Islandia odzyskuje niepodległość, a fakt ten również widoczny jest w twórczości Laxnessa. Niezwykle ważna jest satyra na sytuację w powojennej Islandii, „skolonizowanej” przez Stany Zjednoczone za sprawą budowy amerykańskiej bazy NATO w Keflaviku (Atómstöðin, 1948). W latach 50. powstają kolejne powieści zaangażowane, np. Gerpla (1952) oraz Paradísarheimt (1960). Wówczas też gruntuje się międzynarodowe uznanie dla autora. Zostaje uhonorowany Międzynarodową Leninowską Nagrodą Pokoju w 1953 roku (Laxness podróżował do Związku Radzieckiego i napisał kilka tekstów z pobytu w Rosji), a dwa lata później otrzymał Nagrodę Nobla z dziedziny literatury. Tak jak sympatia do Związku Radzieckiego zmaleje za sprawą powstania węgierskiego w 1956 roku, tak wysoka pozycja Laxnessa w krajach skandynawskich zostanie przypieczętowania ekranizacją jego powieści Salka Valka w reżyserii Arne Mattssona.

W latach 60. twórczość Laxnessa przechodzi kolejną zmianę. Powstaje Duszpasterstwo koło lodowca (Kristnihald undir Jökli, 1968), zdecydowanie najbardziej wizjonerska i interesująca pozycja w jego literackim dorobku. Namaszczona realizmem magicznym, opowieść o szalonej plebanii pełnej niezwykłych wydarzeń i barwnych postaci, doczekała się ekranizacji w reżyserii córki pisarza, Guðný Halldórsdóttir. 

Home sweet home

Pisarz światowego formatu osiadł na starość w Islandii, a konkretniej w posiadłości Gljúfrastein koło Mosfellsbær, niedaleko rodzinnej farmy Laxness.  Islandczyk zakupił ten dom w 1945 roku wraz z drugą żoną, Auður Sveinsdóttir Laxness, także pisarką oraz rzemieślniczką, autorką projektów Lopapeysa. Była matką dwóch córek Halldóra, Sigríður oraz Guðný. Rodzina spędzała większość czasu w owej willi z basenem, wyposażonej w najnowsze sprzęty, najmodniejsze meble oraz wiele regałów z książkami. Przekraczając próg Gljúfrastein spoglądamy na zegar wahadłowy, bohatera powieści Czysty ton, a później nasz wzrok pada na gustownie zaprojektowane wnętrza pełne skandynawskiego designu lat 60. i 70. oraz tradycyjnych wzorów islandzkich. Nie brakuje tu więc ani kultowego fotelu Łabędź Arne Jacobsena, ani makat i pledów wykonanych przez Auður.

Dom zaprojektował Ágúst Pálsson, a za projekt wnętrz odpowiedzialna była Birta Fróðadóttir. We wnętrzu, jak i na zewnątrz można podziwiać wiele dzieł sztuki: prace artystów takich jak: Svavar Guðnason, Nína Tryggvadóttir, Louisa Matthíasdóttir (której obrazy znajdziemy na okładkach amerykańskich wydań książek Laxnessa), Jóhannes Kjarval, Karl Kvaran, Ásmundur Sveinsson, a także malarzy skandynawskich: Duńczyka Asgera Jorna oraz Norwega Jakoba Weidemanna. Na zewnątrz znajdziemy również rzeźbę Erlingura Jónssona pt.  Koń o umieniu Krapi. Krapi był bohaterem powieści Paradísarheimt i jawi się tam jako metafora Islandii pod rządami Duńczyków. Z początku pełen sił witalnych młody ogier, ofiarowany królowi duńskiemu staje się nadwornym kucem, tracąc nie tylko dawny blask, ale też godność. 

Jeżeli będziecie mieli okazję zatrzymać się przy Mosfellsbær w drodze na Złoty Krąg z Reykjaviku, koniecznie to zróbcie. Wizyta w dawnym domu Laxnessa, sprzedanym po jego śmierci państwu i przekształconym w muzeum, to z pewnością świetna okazja do zrozumienia fenomenu tego pisarza. Pod koniec życia chorował, zmagał się głównie z Alzheimerem, umierając 8 lutego 1998 roku w wieku 95 lat, 30 lat po otrzymaniu literackiej nagrody Nobla. 

Źródła:

Nobel Lectures, Literature 1901-1967, Editor Horst Frenz, Elsevier Publishing Company, Amsterdam, 1969
Michał Sikorski, Halldór Kiljan Laxness (1902-1998), on-line: http://www.islandia.org.pl/laxness.html
https://www.gljufrasteinn.is/en/home

Lodowce jako narodowe dziedzictwo

Nikt nie ma wątpliwości, że sagi islandzkie albo powieści Laxnessa stanowią ważny element islandzkiej kultury. Ale czy elementem narodowego dziedzictwa mogą być również obiekty naturalne? Przypadek lodowców uczy nas, że tak.

W roku 2019 wpisano Vatnajökull na listę UNESCO. Islandzki lodowiec stał się więc częścią światowego dziedzictwa, a także obiektem, o który wyjątkowo trzeba dbać. Islandczycy zdają sobie z tego sprawę już od dawna, choć park narodowy na tym terenie powstał dopiero w 2008 roku. Ale tak naprawdę Vatnajökulsþjóðgarður połączył dwa, istniejące już wcześniej obszary objęte ochroną: Skaftafell i Jökulsárgljúfur. Na chronionym obszarze znajduje się nie tylko największy lodowiec na Islandii i jeden z największych w Europie, ale również kryjące się pod jego czapą wulkany (bardzo aktywne), wypływające z niego liczne rzeki (większość większych na Wyspie) oraz wodospady. Częścią tego obszaru jest także fotogeniczna Jökulsárlon. Nawet tylko ta atrakcja turystyczna dowodzi, że jak ważna dla Islandczyków jest ochrona tego obszaru.

Dziedzictwo z natury

Vatnajökull to jednak tylko jeden z 269 znanych z nazwy lodowców na Islandii. Wszystkie zajmują aż 11% powierzchni Wyspy, a wypływające z nich rzeki są ważnym, jeśli nie głównym, źródłem wody pitnej na Islandii.  Jeśli to nie wystarczający powód do tego, by otaczać je ochroną i uznać za narodowe dziedzictwo – bez tego życie na Wyspie byłoby o wiele trudniejsze – warto podkreślić, że lodowce są gwarantem równowagi w ekosystemie. Dopóki temperatura utrzymywała się na stabilnym poziomie, ich topnienie było optymalne – dawało początek rzekom i jeziorom. Niestety w wyniku globalnego ocieplenia lodowce pochłaniają znaczną część temperatury i topnieją znacznie szybciej, powodując nie tylko katastrofy lokalne (takie jak jökulhlaup na Islandii), ale również podnoszenie się poziomu morza, co w niedalekiej przyszłości grozi zatopieniem wielu wysp i terenów przybrzeżnych.

Lodowce w kulturze

Nie dziwi więc, że kwestia lodowców to jeden z najbardziej „palących” problemów, częsty temat islandzkiej sztuki współczesnej. Powstały prace zwracające uwagę na sam proces topnienia lodowców (np. świeczki projektu Brynjara Sigurðarsona, które przypominają wyglądem lodowce i znikają wraz z ich topnieniem) ale też takie, które dobitniej pokazują, na czym polega problem, ustawiając bryły prawdziwego lodu i pozwalając na ich zniknięcie, jak w pracy Ólafura Eliassona pt. IceWatch.

To, że współcześni artyści angażują się w ochronę przyrody wynika z przekonania, że lodowce są zagrożone. Nie ma więc czasu na zachwycanie się ich pięknem, tak jak robili to jeszcze malarze ubiegłego stulecia. Artyści tacy jak Ásgrímur Jónsson, Jóhannes Sveinsson Kjarval, Guðmundur frá Miðdal, Þórarinn Benedikt Þorláksson, Júlíana Sveinsdóttir, Jón Stefánsson i wielu, wielu innych, prezentowało obsypane śniegiem masywy na swoich płótnach. Nie zawsze są to lodowce takie, jakie widzimy na zdjęciach: jęzory lodu wypływające między wzgórzami. Czasem są to czapy lodu na wzniesieniach – wulkanach, masywy dominujące islandzki krajobraz, znaki szczególne na horyzoncie, punkty orientacyjne w dość monotonnym pejzażu. Czy traktowane były jako integralną część malowanego kadru rzeczywistości, a może obiekty o szczególnym znaczeniu, może nawet symboliczne? To kwestia indywidualna, uzależniona od stosunki artysty do danej przestrzeni: może była to góra bliska miejsca zamieszkania, może widok z okna pracowni, a może cel wycieczek czasów młodości? Liczba przedstawień lodowców w sztuce islandzkiej podkreśla jednak fakt, że są obecne w świadomości i wyobraźni zbiorowej Islandczyków. Chcąc nie chcąc Islandia bez nich nie istnieje.

W końcu lodowce pojawiały się w islandzkich tekstach kultury znacznie wcześniej. Weźmy chociażby jeden z najstarszych zabytków literatury islandzkiej – Eddę – a dowiemy się, że już jej autor doceniał potęgę lodowców. Snorri Sturluson pisze bowiem, że z lodowca narodziła się krowa Auðumbla, będąca odpowiedzialna za pojawienie się pierwszego człowieka na ziemi: „Krowa sama żywiła się liżąc lód i kamienie solą okryte. Po trzech dniach jej kamieni lizania, urodził się z nich Bure.” Poszukiwanie początków cywilizacji w lodowcach nie jest jednak w kulturze islandzkiej wyjątkowe, bowiem Andri Snær Magnason zestawia islandzki archetyp „lodowcowej kropy” z podobnym motywem w kulturze tybetańskiej. W O czasie i wodzie autor ten wielokrotnie odwołuje się do lodowców, jako depozytariuszy dziejów danego miejsca.  Są one świadkami interesujących wydarzeń również w powieści Halldóra Laxnessa Duszpasterstwo koło lodowca, ekranizowanej przez córkę pisarza, Guðný Halldórsdóttir. 

Źródło drogocennej mamony

Z lodowców płyną też pieniądze, wprost na konta Islandczyków albo do skarbu państwa. Po Błękitnej Lagunie i gorących źródłach, wycieczki na lodowiec lub do jaskiń lodowcowych stanowią obecnie jedno z najmodniejszych i najdroższych rozrywek na Wyspie. Bogatsi turyści mogą pozwolić sobie na takie wyprawy, prowadzone przez licencjonowanych przewodników albo organizowane przez lokalne biura podróży. Wspinaczki na Sólheimajökull czy Breiðamerkurjökull cieszą się rosnącym zainteresowaniem, podobnie jak wycieczki do jaskiń Langjökull czy Mýrdalsjökull. 

Ci, którzy na sporty ekstremalne wolą popatrzeć w telewizji, zawsze mogą jeszcze namacalnie doświadczyć islandzkiego lodowca poprzez zakup butelkowanej wody glacjalnej, reklamowanej jako najczystsza woda pitna na ziemi. Marka Icelandic Glacial zdaje się stawiać głównie na turystów, zachęcając ich do „posmakowania” Islandii z importowanych butelek, ale też zabrania tego smaku ze sobą z powrotem do domu. Ta druga opcja jest także dostępna w nieplastikowej formie – na lotnisku w Keflaviku można napełnić własną butelkę wodą, która – jak głosi napis nad kranikiem – pochodzi wprost z islandzkich lodowców. 

Jest jednak także druga, równie dochodowa co turystyka, branża wykorzystująca islandzkie lodowce. Chodzi tu mianowicie o branżę filmową, „wypożyczającą” islandzkie krajobrazy na plan filmowy. Wiele z hollywoodzkich produkcji kręcono na słynnej lodowej lagunie Jökulsárlón: Tomb Raider (2001), Śmierć nadejdzie jutro (2002), czy na samych lodowcach: Prometheus (2012), Interstellar (2014), żeby podać tylko największe tytuły. Islandzkie lodowce znajdziemy także w tle teledysków, zarówno islandzkich zespołów (Kaleo – Save yourself), jak i zagranicznych:  u Bon Iver, Justina Biebera, a nawet naszej rodaczki: Natalii Przybysz

W jakim więc sensie islandzkie lodowce stanowią element dziedzictwa narodowego? Chodzi nie tylko o to, że Islandczycy mogą identyfikować się z tym dość charakterystycznym i wcale nie takim rzadkim, choć występującym głównie na południu Wyspy, fragmentem krajobrazu. Jeśli jednak część społeczeństwa nie wychowywała się w cieniu lodowców, przekonali się, że są one częścią kultury z książek i obrazów, które kształtowały i nadal kształtują tę tożsamość zbiorową. Obecnie rola lodowców jako „wizytówki” Islandii została podkreślona w wyniku masowego wykorzystywania tego wizerunku w turystyce i marketingu. To, co jawi się obcym i przyjezdnym jako „typowo islandzkie” jest wylansowane przez klipy filmowe, materiały promocyjne, reklamy wycieczek oraz specyficzne produkty dedykowane jako pamiątki. Islandzkie lodowce w globalnym świecie turystyki i międzynarodowych produkcji filmowych mogą stać się więc już nawet wspólnym dziedzictwem światowym, niekoniecznie tylko wpisany na oficjalną listę UNESCO Vatnajökull. 

Svínafellsjökull, fot. Piotr Mikołajczak/IceStory .pl

Średniowieczne telenowele, czyli sagi

Jeśli myślicie, że islandzkie sagi to trudna literatura dla specjalistów, to mylicie się!

Na moim Instagramie trwa właśnie marcowe wyzwanie #miesiączliteraturąstaroislandzką! O co chodzi? O to, żeby każdy miłośnik Islandii przeczytał w tym miesiącu chociaż jedną sagę islandzką. Zachęcam Was codzienną dawką pięknych drzeworytów autorstwa Marii Hiszpańskiej-Neumann, które ilustrowały wydania sag z lat 60. i 70. Poniżej tego posta przedstawię listę sag dostępnych w języku polskim, natomiast celem wpisu jest dalsze zachęcenie Was do zapoznania się z literaturą staroislandzką. Wbrew pozorom te stare opowieści wciąż bawią i wzruszają współczesnego czytelnika.

Na początek przypomnijmy sobie, czym dokładnie są sagi.  „Saga” nie jest gatunkiem literackim; to staronordyckie słowo oznacza mniej więcej tyle, co „zostało powiedziane”, zaś w języku islandzkim do dzisiaj funkcjonuje jako „historia, opowieść”. To szerokie pojęcie jest zatem stosowane do określenia bardzo licznych, a także bardzo zróżnicowanych utworów. Ich cechą wspólną jest zazwyczaj brak autora (przynajmniej dzisiaj nie wiemy, kto je napisał) oraz spisane ich w języku islandzkim.

Tematyka i konstrukcja sag

W opracowaniu sag przez polskich badaczy znajdziemy taką klasyfikację:

  • sagi królewskie (Konungasögur) traktują o królach Norwegii i mają charakter kronik historycznych;
  • sagi islandzkie (Íslendingasögur), których fabuła toczy się na Islandii, a jej bohaterami są głównie Islandczycy;
  • sagi legendarne (Fornaldarsögur);
  • sagi rycerskie (Riddarasögur), stylizowane na francuskich chansons de geste,  powstały pod wpływem literatury europejskiej;
  • sagi hagiograficzne (Heilagra manna sögur);
  • sagi poświęcone biskupom (Biskupa sögur).

Tematem tego wpisu są głównie sagi islandzkie, czyli powstałe w XIII wieku. Ich tematyka oscyluje wokół wydarzeń historycznych: opisuje dzieje pierwszych Islandczyków na wyspie, perypetie wikingów udających się na służbę na zagraniczne dwory, proces przyjmowania chrześcijaństwa na Wyspie oraz wiele innych, codziennych spraw. Dzięki temu przyjęło się, że choć sagi pisane są z perspektywy czasowej, można traktować je jako źródło wiedzy o średniowiecznej Skandynawii. 

Za szczególnie wiarygodne uznaje się sagi rodowe, czyli te opisujące zasiedlenie Islandii w końcu IX wieku i początku X wieku. Przypominają one telenowele typu „Moda na sukces”, bo wprowadzane na bieżąco postaci z nowych pokoleń dają wrażenie nieskończoności opowieści. Choć wnikliwy opis rodowodu każdego bohatera może wydawać się nużący, dla Islandczyków był bardzo ważny: dzięki temu mogli przekonać się czy bohater nie był z nimi spokrewniony. Szczegółowe rodowody podkreślały wiarygodność historii, a działania bohaterów – opisywane tak według standardów zachowań ówczesnych Islandczyków – sprawiały, że owego „realizmu społecznego” nie poddawano w wątpliwość.  

Sagi islandzkie z reguły otwierają się rodowodem bohatera, ale do innych motywów wiodących należą: honor, ambicja, lojalność rodowa, praworządność, sprawiedliwość i zemsta, przywiązanie do rodziny, czasem też wątki miłosne i rywalizacja kilku bohaterów o względy tej samej kobiety. Trzeba wiedzieć, że tak jak autorzy scenariuszy do seriali i telenoweli, tak autorzy sag doskonale wiedzieli, które tematy będą chętniej czytane. Dlatego w sagach nie brakuje scen walk, dążenia do zemsty (szczególnie takiej, która przechodzi z pokolenia na pokolenie) oraz romansu, a więc motywów, które do dziś gwarantują sukces każdego dzieła kultury.

Młodsze sagi, wśród których wymienia się sagi legendarne, mitologiczne i romantyczne, różnią się od sag klasycznych nie tylko tematyką, ale też stylem. Ich cechą charakterystyczną jest występowanie elementów fantastycznych, choć zdarzają się też sagi klasyczne o takich motywach, np. motyw walki z upiorem w sadze o Hawardzie z Fiordu Lodowego (isl. Hávarðar saga Ísfirðings). W sagach „nieklasycznych” znajdziemy często postaci z folkloru, np. czarownice, oraz bohaterów stylizowanych na literaturę europejską: rabusiów à la Robin Hood, rycerzy (których na Islandii przecież de facto nie było), kochanków w typie Tristana i Izoldy. Są tam także wymieniane dalekie, egzotyczne krainy, o których istnieniu autor musiał dowiedzieć się z innych dzieł. Wyodrębnia się nawet gatunek sag kłamliwych (lygisögur), których bohaterowie noszą nieislandzkie imiona, a tematyka dotyczy zaklęć i uroków, może mieć nawet charakter burleskowy. 

Maria Hiszpańska-Neumann, ilustracja do „Sag islandzkich”, Warszawa 1960, drzeworyt, copyright: spadkobiercy autorki

Styl sag

Sagi to literackie utwory narracyjne pisane prozą. Sagi klasyczne pisane są najczęściej stylem prostym, rzeczowym, ale czasem określanym nawet jako nieporadny. Charakteryzują się też zwięzłością i powściągliwością słowa. Brak w nich liryzmu, chyba że bohaterami sagi są skaldowie, wówczas znajdziemy tam fragmenty poezji, wplecione w wypowiedzi skaldów (jak w sadze o Gunnlaugu Wężowym Języku, isl. Gunnlaugs saga ormstungu). Sagi klasyczne cechuje reportażowy styl: dokładny, konkretny. Ich zadaniem jest obiektywne relacjonowanie faktów, a nawet historia miłosna jest suchą opowieścią bez ozdobników (warto prześledzić ją w Sadze o Gudrun, fragmencie Sagi Rodu z Laxdalu). 

Opisy są bardzo konkretne i  poważne, choć czasem brzmią groteskowo, np. „Olaf zamierzał właśnie ciąć Torbjoerna, a kiedy poczuł raz, obrócił się. Skarf puścił siekierę, zaś Olaf już był podniósł swoją i rąbnął nią Skarfa w głowę, że utkwiła w mózgu.” Prostota stylu nie wiąże się jednak z prymitywnością autorów; był to zabieg świadomy i zaplanowany, szczególnie że sagi pełne są jednocześnie wyszukanych litotes, czyli sformułowań osłabiających dobitność mowy poprzez eufemizację. Ta figura retoryczna – w przeciwieństwie do eufemizmu – jest stosowana  w przypadku sformułowań pozytywnych czy neutralnych. W sagach mnóstwo jest takich przykładów, jak choćby zamiast wprost powiedzieć, że bohater został zabity, użyto litoty: „Nie sądzę, aby rana jego wymagała bandażowania”. Często zabieg ten ma charakter dowcipny, przypomina czarny humor dzisiejszych komedii islandzkich. W jednej z sag w obliczu śmierci bohater rzuca na odchodne celnym żartem, dowodząc, że nie boi się śmierci: „Nigdy nie byłem przystojny, a tyś mi tym ciosem również urody nie dodał”.

W ogóle w sagach ważne jest to, aby dialogi były krótkie, ale cięte i pełne znaczenia. Charakter postaci budowany jest właśnie poprzez ich wypowiedzi, a jego stan emocjonalny również wynika z rozmów i zachowań, nie jest dodatkowo komentowany przez narratora. Postaci rzucają wzajemne oskarżenia i pomówienia, które mogą stanowić dla nas dobre źródło wiedzy o priorytetach i upodobaniach bohaterów: „Teraz widzę, że z ciebie raczej córka nie syn, kiedy nie masz odwagi przyjść swoim krewnym z pomocą”. Porównywanie wikinga do kobiety czy zarzucanie mu zniewieścienia było jednym z najgorszych inwektyw w średniowiecznym świecie sag.

Mimo powtarzalnych cech, np. męstwa czy odwagi postaci różnią się między sobą, są zindywidualizowane. Ich charakterystyka nie jest jednak wprowadzona przez narratora, ale wynika z dialogów, które także uwiarygodniają treść sag. Wielu chciało wierzyć, że słowa wkładane w usta postaci są bezpośrednimi ich cytatami. Sagi są również pełne plastycznych opisów i wartkości akcji.

Innym ciekawym środkiem jest powtarzanie pewnych motywów, najczęściej w liczbie trzy. Dla przykładu, wiking opuszczający ukochaną przed podróżą zawsze umawia się z nią, że wróci za trzy lata. Z kolei w sadze o Hawardzie tytułowy bohater w reakcji na śmierć swojego syna Olafa i związane z tym zniewagi trzy razy będzie kładł się do łóżka na rok i dopiero po namowie żony zacznie domagać się sprawiedliwości. Sam motyw kobiet i żon jest bardzo ważny, bo w sagach znajdziemy zarówno przykład wiernych żon idealnych, ale też średniowieczne femmes fatales.

W sagach nieklasycznych styl mocno różni się od wyżej opisanego. Nierzadko zdarza się, że autor jest subiektywny, staje po stronie czarnego charakteru, a więc prezentuje „antybohatera”. Sagi legendarne, mitologiczne i romantyczne często stanowią „odwrotność” sag klasycznych: luźno traktuje się w nich fakty, parodiują też heroizm bohaterów sag klasycznych. Nowością jest również rubaszne potraktowanie spraw płci, szczegółowe opisy fizjologiczne, w tym także sceny burleskowe i sceny seksu, których na próżno szukać w sagach klasycznych. Szczególnie w sagach romantycznych podkreśla się walory bohatera-amanta i opisuje jego sposoby na podryw. Miejscami sagi te są bardzo melodramatyczne, tak jak wenezuelskie telenowele. 

Sagi islandzkie po polsku

Na polskim rynku znajdziemy całkiem sporo tłumaczeń sag. Ogromny wybór można znaleźć na stronie Jacka Godka e-sagi.pl, do których dostęp można uzyskać za pomocą jednego kliknięcia. 

Kultowe wydania sag islandzkich tłumaczonych na język polski (ze staroislandzkiego tłumaczyła je Apolonia Załuska-Strömberg) wciąż dostępne są w stacjonarnych i internetowych antykwariatach. Wydawało je Wydawnictwo Poznańskie w latach 70., ale na poniższej liście znajdują się też publikacje innych wydawnictw:

  • Saga o Gislim wyjętym spod prawa i inne sagi islandzkie, Artur Górski, Dom Książki Polskiej, Warszawa 1931
  • Sagi islandzkie, Artur Górski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1960
  • Saga o Gunnlaugu Wężowym Języku, Apolonia Załuska-Strömberg, Zakład Naukowy im. Ossolińskich, Wrocław 1968
  • Saga o Njalu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1968
  • Saga rodu z Laxdalu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1973
  • Saga o Egilu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1974

Na rynku wydawniczym znajdziemy także współczesne wydania papierowe sag, dostępne chociażby w sklepie wydawnictwa Armoryka.

Sagi są więc na wyciągnięcie Waszych rąk i mam nadzieję, że sięgniecie teraz po nie z większą chęcią. Porównanie ich do telenoweli nie jest na wyrost: choć proste i przewidywalne, wciągają nas w opowieść o problemach i sukcesach obcych nam ludzi. Z tą różnicą, że opisywane wydarzenia działy się na wiele lat przed wynalezieniem telewizji.  Powodzenia i liczę na Wasze relacje z przeczytanych sag!

Poetka w futrzanych kapciach

Elísabet Kristín Jökulsdóttir poznałam w ramach Gdańskich Targów Książki. Zwracała uwagę pięknym czerwonym kapeluszem, w którym z gracją przemieszczała się między stoiskami. Następnego dnia włożyła natomiast kapcie podbite białym futerkiem. Dokładnie takim, jakie mają niedźwiedzie polarne.

„Nie zdziwiłbym się, gdyby powiedziała, że to ona zastrzeliła tego niedźwiedzia”, opowiadał tydzień później Jacek Godek podczas spotkania przy okazji Nordic Talking. To on, wraz z autorką, wręczył mi egzemplarz niedawno wydanego tomiku poezji Elísabet Kristín Jökulsdóttir Miłość – jeden kłębek nerwów: żaden taniec pod Rybią Skałą, który ukazał się nakładem Miðstöð íslenskra bókmennta, Centrum Literatury Islandzkiej.

Książkę przeczytałam jednym tchem, podczas jazdy warszawskim tramwajem. Tych kilkadziesiąt stron mieści krótsze i dłuższe formy, czasem podzielone na wersy, czasem w zwartych blokach niczym mini opowiadania.  Wszystkie zaczynają się wielką literą i kończą kropką, która stanowi jedyny znak interpunkcyjny. Opowieść zaczyna się od pierwszego słowa i kończy na ostatnim. A każda następna jest kontynuacją kolejnej. Bowiem autorka opowiada nam historię, za pomocą wierszy i fragmentów prozy wprowadza czytelnika w świat kobiety – raz szaleńczo zakochanej, ale też zranionej i porzuconej. Ta krótka historia o miłości dzieli się na trzy części: „…zalecanki”, „…pożycie”, „…rozstanie”. Nie jest to bynajmniej historia szczęśliwa, a jednak opowiedziana w sposób dowcipny, charakterystyczny dla Elísabet, która na co dzień zachwyca swoim absurdalnym poczuciem humoru i kosmicznymi stylizacjami.

Być może śmiech to jedyna zdrowa reakcja na to, co stało się pod Rybią Skałą. Nie ma znaczenia, czy opowiedziana historia to doświadczenie samej autorki. To mogło przydarzyć się każdej kobiecie, cała opowieść jest niczym utkana z oddzielnych doświadczeń nie znających się nigdy bohaterek. Łączy je bezwarunkowa miłość do mężczyzny, który silne uczucia odwzajemnia  równie silnymi pięściami i morzem łez z poczucia winy. A bohaterka tkwi w tym schemacie od dłuższego czasu, bo za każdym razem wmawia sobie, że to był ostatni.

Człowiek zamek

Wieczór przed przeprowadzką do mnie
zwierza mi się
że kobiety często zmieniały zamki
by utrudnić mu wejście
a oczy jego zachodzą łzami
i już nie wiem czy mam się śmiać czy płakać
wpadł w ciąg a one myślały
że chce je bić
i z zimną krwią zmieniały zamki
a on nadziewał się na zamknięte drzwi
więc kazał mi przyrzec
że nigdy nie zmienię zamka przenigdy
jeśli wszystko byłoby w porządku
powinnam była zwiać do domu i zmienić zamek
ale chciałam tego pożycia
bez względu na koszty
choćbym się zatrzasnęła w środku czy na zewnątrz
wszystko jedno gdzie.

Poprzez lekturę tomiku doświadczamy przemianę bohaterki. Od momentu stania się „prawdziwą kobietą”, kiedy po raz pierwszy jest przez niego zauważona i czuje się kochana, marzy o ślubie i wspólnym pożyciu, po przestrogi ze strony jego poprzednich partnerek, aż po strach i decyzję o rozstaniu. Być może przebieg tej historii wydaje się oczywisty,  a nawet oklepany, a jednak czyta się to z napięciem, bowiem autorka potrafi ubrać najtrudniejsze doświadczenie w najpiękniejsze słowa. Oszczędny, chłodny styl miesza się tutaj z absurdem i humorem. W islandzkim pejzażu, nad zimnym oceanem nie ma bowiem miejsca na romantyczne mówienie o miłości. Nie ma miejsca na tańce pod Rybią Skałą.

Sześć miesięcy pożycia

Zmywam krew
ze ścian
dla niego

po tym jak
wbił pięść
w jedną z nich

i wrzucam
trzydziestokilogramowe serce z kamienia
z Hekli przez okno

a on wstawia
nową szybę
dla mnie.

Tomik poezji Elísabet Kristín Jökulsdóttir to ciekawe studium nie tylko toksycznego związku i przemocy domowej. To także portret smutnych ludzi szukających rozwiązania w alkoholu, kończących w szpitalach psychiatrycznych, tkwiących w niszczących ich relacjach, ale znajdujących też dość siły, żeby się z nich uwolnić. To wreszcie opowieść o kobiecie szalonej: szalonej z miłości, szalonej z samotności, szalonej z bólu i rozpaczy, szalonej naprawdę.

Islandzka majówka, czyli polecane wydarzenia w Polsce

Marzec i kwiecień były trudne. Dobrze, że powoli dobiega końca ta przedwiosenna harówka i nadchodzi upragnione słońce majowe. A z nim wiele islandzkich propozycji na lato.

Długa przerwa wynikała z obowiązków naukowych.  Musiałam w trybie natychmiastowym poprawić swój artykuł o Larssonach, który pisałam już jakiś czas temu, więc powrót do tekstu i cytowanych źródeł zajął mi sporo czasu. Czasu, który miałam wykorzystać na inne istotne sprawy. Na dwa wyjazdy do Gdańska (Gdańskie Targi Książki i Nordic Talking) oraz konferencję Polen-Skandinavia: vitenskapelige møter på tvers av generasjoner organizowaną przez poznański UAM oraz warszawski SWPS (opowiadałam o pokrewieństwach między sztuką polską i szwedzką, mam nadzieję, że powstanie tom pokonferencyjny!). W międzyczasie załapałam się nawet na  jednodniową wycieczkę do Krakowa, żeby odwiedzić monograficzną wystawę dzieł Wyspiańskiego i mieć okazję poznać lepiej Tomasza, który od dłuższego czasu śledzi mnie na Utulę Thule i z którym porozmawialiśmy sobie mile o literaturze islandzkiej i nie tylko. Ślę pozdrowienia, Tomaszu!

Marzec i kwiecień były intensywne,  ale udało mi się zrealizować część postanowień noworocznych. A że styczniowy kalendarz wymaga pewnych aktualizacji, oto garść polecajek na nadchodzące miesiące. Będzie się  sporo islandzkiego działo latem w Polsce!

In Touch na 16. Millennium Doc Against Gravity Festival

Zaraz po majówce w Warszawie rozpoczyna się 16. edycja festiwalu filmów dokumentalnych Doc Against Gravity. W programie znajdziecie polsko-islandzką produkcję In Touch w reżyserii Pawła Ziemilskiego.

Dokument dotyka często podejmowanego już tematu polskiej emigracji na Islandię. Pisano już o niej książki, Kuba Witek zrealizował natomiast film Isoland, w którym prezentuje życie Polaków na Wyspie. 60-minutowy film Ziemilskiego przedstawia z kolei dzieje mieszkańców mazurskiej wsi Stare Juchy, z których już na początku lat 80. XX wieku wyemigrowało ponad 400 mieszkańców. Ta pierwsza większa fala polskiej emigracji na Islandię często miała charakter grupowych wyjazdów na Wyspę – i tak połowa lokalnej społeczności wyemigrowała na Islandię, co połączyło dwa odległe miejsca na kolejne lata. Dokument opowiada o tych więzach, o podtrzymywaniu kontaktów za pomocą Skype’a, ale też rozpoczynaniu nowego życia na obczyźnie.

Pełniejszy opis filmu oraz repertuar wraz z możliwością zakupienia biletów znajdziecie tutaj.

Arktyka, Antarktyka-200 lat polskich badań polarnych

5 kwietnia miał miejsce wernisaż wystawy czasowej o polskich badaniach polarnych w Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu. Wystawę będzie można oglądać do 31 sierpnia bieżącego roku.

Na wystawie poświęcono sporą część Islandii. Jak dowiaduję się od Andrzeja Piotrowskiego, związanego między innymi z czasopismem Zupełnie Inny Świat, radomska wystawa jest zapowiedzią planowanego od dawna Muzeum Badań Polarnych, który w najbliższej przyszłości otworzy się w Puławach. Tymczasem polecam Wam wycieczkę do Radomia! Sama planuję wybrać się do Muzeum im. Jacka Malczewskiego pod koniec maja.

Więcej informacji o wystawie, godzinach otwarcia Muzeum im. Jacka Malczewskiego oraz opłatach za wstęp znajdziecie tutaj.

Dzień Nordycki

Kto interesuje się całym obszarem Nordyckim i ma blisko do Krakowa, będzie mógł wybrać się na Dzień Nordycki organizowany 22 maja w Wyższej Szkole Europejskiej w Krakowie. Impreza współorganizowana jest przez Skandynawistyczne Koło Naukowe Norden.

Bilden kan innehålla: text

Program wydarzenia i szczegóły znajdziecie tutaj.

Pieśń o Harbardzie – o mitologii nordyckiej psychoanalitycznie

Jeszcze pod koniec maja będzie się działo islandzko w Warszawie! To za sprawą spotkania w klubokawiarni Lisia Kita² 24 maja. Patrycja Strzeszkowska powraca ze swoimi Wieczorami z Mitologią Nordycką w nowej odsłonie: O kulturze psychoanalitycznie. Patrycja to absolwentka psychologii, studentka literatury nordyckiej i wieloletnia członkini Studenckiego Klubu Islandzkiego, gdzie często opowiadała nam o psychoanalitycznej interpretacji wielu nordyckich mitów i islandzkich sag. Tym razem przybliży nam Pieśń o Harbardzie, mitycznym przewoźniku.

Ingen fotobeskrivning tillgänglig.

Świetnym wstępem do spotkania może być lektura tekstu Lisiej Kity. Szczegóły dotyczące Wieczoru znajdziecie tutaj.

Dzień Islandzki 2019

A w czerwcu czeka nas Dzień Islandzki! Nie chciałabym Wam zdradzać jeszcze żadnych szczegółów, ale możecie liczyć na to, że kontynuacja islandzkiej imprezy z Warszawie na pewno się odbędzie! Ponieważ w tym roku będę organizować wydarzenie w pojedynkę, liczę na wszelkie sugestie co do miejsca, które chętnie przytuliłoby islandzką imprezę w stolicy… Zainteresowanych współpracą zapraszam na priv!

Iceland to Poland

A na koniec lata prawdziwa BOMBA, czyli fesitwal Iceland to Poland. Jak twórcy wydarzenia piszą na swojej stronie, jest to „pierwszy na świecie podróżujący festiwal muzyczny, który skupia się na połączeniu kulturowym dwóch, blisko powiązanych ze sobą krajów: Islandii i Polski poprzez platformę muzyki i sztuki”. Projekt powstał już trzy lata temu i skupia się na przybliżeniu islandzkiej sceny muzycznej w Polsce. W tym roku będzie się działo, bo udział potwierdzili już giganci tacy jak Hatari czy FM Belfast. O festiwalu będę Was informować przez całe lato, gdyż objęłam imprezę patronatem medialnym.

Nie możemy się doczekać!

Do zobaczenia w Warszawie! Więcej informacji o festiwalu znajdziecie na oficjalnej stronie internetowej oraz tutaj.

Macie więcej islandzkich polecajek? Koniecznie podzielcie się ze mną 😉

Książka musi być lepsza od Internetu

W dniach 29-31 marca w budynku Polskiej Filharmonii Bałtyckiej przy Ołowianka 1 miały miejsce Gdańskie Targi Książki ze specjalnym udziałem Islandii jako gościa honorowego.

Nie mogło mnie tam zabraknąć, choć długo się wahałam, czy mogę sobie pozwolić na wyjazd do Trójmiasta na tydzień przed planowanym od dawna Festiwalem Nordic Talking. Ciekawość, jak również chęć poznania wielu nowych miłośników Islandii, zwyciężyły. I choć jeszcze w wieczornym pociągu do Gdańska żałowałam swojej decyzji, następnego dnia rano podekscytowana dreptałam w pięknym słońcu na miejsce targów. Od dawna wyczekiwana przeze mnie wiosna pewnie zatrzymałaby mnie na zewnątrz, a jednak w środku czekało na mnie wiele interesujących wydarzeń. 

O byciu Wyspą

Pierwsze z nich to spotkanie z Sigríður Hagalín Björnsdóttir, autorką „Wyspy”. Pisarka z przepięknym uśmiechem opowiadała o inspiracjach  dla swojego literackiego debiutu. Jako dziennikarka, interesuje się sprawami z Islandii i ze świata, ale od dawna zastanawiało ją, dlaczego nikt nigdy nie napisał książki o czymś, co właściwie mogłoby się stać. „Wyspa” to bowiem dystopia, w której mieszkańcy Islandii zostają całkowicie odizolowani od świata. Niby przed samolotami i Internetem taka sytuacja panowała tam od dawna, a jednak trudno sobie wyobrazić, jak przyszłoby Islandczykom żyć bez dostaw jedzenia i innych towarów spoza wyspy. Sigríður przyznała, że jej książka wzbudziła ogromne zainteresowanie na samej Islandii, a politycy wydzwaniali do niej z pytaniami, jak mieliby reagować gdyby kraj faktycznie znalazł się w takiej sytuacji. Tak dziennikarka stała się ekspertką od kryzysu.

Na zdjęciu: Adam Szaja, Jacek Godek, Sigríður Hagalín Björnsdóttir.

Była też mowa o tym, jak cienka może być granica między dystopią a utopią, i że niektórzy właśnie tak odczytali jej książkę. Autorka ze śmiechem potwierdziła, że islandzcy rolnicy tylko zacieraliby ręce na brak dostaw żywności z Unii Europejskiej, choć na dłuższą metę nikt nie chciałby, aby sytuacja opisana w książce wydarzyła się naprawdę… Prowadzący, Adam Szaja, zwrócił uwagę, że powieść napisana była przed Trumpem i rosnącym w Europie nacjonalizmem, a jednak trzy lata po premierze jest bardzo aktualna.

Książka musi być lepsza od Internetu

Kolejnym wydarzeniem w islandzkiej części programu towarzyszącego Targom była dyskusja „Kultura czytelnicza – tkanka łącząca w demokracji?” z udziałem prezydent Gdańska, Aleksandry Dulkiewicz, literaturoznawcy prof. Tomasza Swobody oraz pisarza Hallgrímura Helgasona. Najbardziej cieszyłam się oczywiście z obecności tego ostatniego, autora najpopularniejszych powieści z Islandii, w tym kultowej już „101 Reykjavik”. Podczas dyskusji wypowiedział on wiele interesujących spostrzeżeń i bardzo zabawnych „złotych myśli” dotyczących pisania na Islandii. Zapytany o udział książek w islandzkiej demokracji odpowiedział, że tak jak zachodnie pokolenia wychowywały się na kolejnych częściach „Gwiezdnych Wojen”, tak Islandczycy wychowywali się na sagach. Nie było w tym jednak cienia wyższości, bo ironicznie dodał, że „połowa Islandczyków pisze, a druga połowa chce, aby o nich pisano”. Tym sposobem pisarz nie zajmuje jakiegoś zaszczytnego miejsca w islandzkim społeczeństwie, choć – nagabywany przez potencjalnych bohaterów swoich książek – często załapuje się na darmowe drinki w knajpach. Helgason przyznał też, że za każdym razem gdy zabiera się do pisania, mówi sobie, że nowa książka musi być lepsza od Internetu.

Od lewej: Agnieszka Michajłow, Prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz, prof. Tomasz Swoboda, pisarz Hallgrímur Helgason oraz tłumacz Łukasz Kotyński.

Sama dyskusja była dla mnie jednak sporym rozczarowaniem. Pomijam już polityczny wkład pani Prezydent, która zupełnie niepotrzebnie przemycała w swoich odpowiedziach krytykę  opozycji i próbowała przekonać wszystkich (wraz z prowadzącą, Agnieszką Michajłow), że Gdańsk to „najfajniejsze” miasto w Polsce, bo tutaj najwięcej się czyta. Zapał ten gasił prof. Swoboda, który nie raz podkreślał, że kultura czytelnicza niewiele musi mieć wspólnego z dobrą demokracją. Choć – moim zdaniem – zadaniem dyskusji było uwypuklenie różnic między Islandią a Polską, jako krajem czytającym i nieczytającym, a Helgasonowi zadawano pytania o „receptę” na islandzką demokrację, ani razu nie padły ważne kwestie, takie jak wpływ protestantyzmu na wysokie czytelnictwo w krajach skandynawskich czy tamtejszą politykę kulturalną, wraz ze świąteczną tradycją obdarowywania się książkami pod choinkę na Islandii. Nie było nawet szansy na zaangażowanie publiczności w dyskusję, słowem: wydarzenie niewiele miało wspólnego z demokracją.

O Islandii bez Islandki

Małym zaskoczeniem było też spotkanie ze Steinunn Sigurðardóttir, które odbyło się bez autorki. I choć Islandka nie dotarła do Gdańska z powodu choroby, dr Jakub Konefał, tłumacz Jacek Godek oraz aktorka Karolina Gruszka świetnie wypełnili przeznaczoną im w programie godzinę. Prowadzący, który jest specjalistą od kina islandzkiego, zaczął od zapytania gości o ich związki z Islandią. Podczas gdy Jacka Godka nie muszę chyba nikomu przedstawiać (dotąd przetłumaczył 30 książek islandzkich, a licząc z pozycjami niewydrukowanymi byłoby to aż 50 tytułów!), Karolina Gruszka przyznała się, że od czerwca zaczyna zdjęcia do islandzkiego filmu, w którym zagra… po islandzku! W ramach przygotowania uczy się teraz tego trudnego języka, co udowodniła podczas lektury fragmentów prozy Steinunn Sigurðardóttir, przetłumaczonej oczywiście przez Godka.

Od lewej: Karolina Gruszka, Jacek Godek, dr Jakub Konefał.

Oprócz dyskusji nad nową książką Islandki, która ukaże się jesienią tego roku dzięki nakładowi wydawnictwa Kobiece, rozmawiano też o islandzkim chłodzie, izolacji, ale też islandzkich kobietach, jako że one będą bohaterkami nowej książki. Wspomniano, że powieść opierać się będzie na historii prawdziwej Islandki, która w swojej karierze była modelką, policjantką, farmerką i aktywistką ekologiczną. Szczegóły poznamy jednak po premierze.

Morskie opowieści

Dzień zakończył się spotkaniem z Einarem Kárasonem, autorem „Wyspy Diabła”, która niedługo zostanie wydana ponownie. Jednak bohaterką rozmowy była nowa książka islandzkiego pisarza, „Sztormowe ptaki”, które ukażą się jeszcze w tym roku nakładem wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego. W dyskusji udział wzięli: sam autor, tłumacz książki Jacek Godek, reprezentująca WUJ Anna Świerczyńska oraz Fabian Cieślik z Marpress, wydawnictwa zajmującego się literaturą marynistyczną. Jak bowiem podkreślał prowadzący spotkanie, prof. Dariusz Rott, twórczość Kárasona ściśle związana jest z morzem.

Od lewej: prof. Dariusz Rott, Jacek Godek, Einar Kárason, Fabian Cieślik, Anna Świerczyńska.

Zadałam autorowi pytanie o jego związek z morzem. Odpowiedział, że przez dwa lata pracował jako rybak, a sama książka czekała na spisanie około 20 lat! Jako twórca nie przejmuje się specjalnie rutyną pisarską, zaczyna pisać późnym rankiem, a kończy przed obiadem. Żeby tworzyć, potrzebuje skupienia i energii, dlatego do klawiatury siada po wykonaniu wszystkich niezbędnych obowiązków. Od niedawna pełni też funkcję w islandzkiej polityce, i choć – jak sam podkreślał – jest to bardzo nudne, wierzy, że praca w parlamencie przysporzy mu nowych tematów na książki. Podczas spotkania dowiedzieliśmy się, że marynarze z Fiordów Zachodnich mają w zwyczaju zabierać na statek skrzynki pełne książek, żeby wypełnić jakoś czas przed dopłynięciem na łowisko. Choć Kárason zaznaczył, że dziś na pokładzie jest też dostęp do Internetu, wielu umila sobie czas islandzkimi klasykami lub tytułami literatury światowej. Tym samym czytelnictwo na Islandii niezależne jest od klas i hierarchii społecznej: czyta każdy, od rybaka po premiera.

Islandzkie zbliżenia

Miałam przyjemność porozmawiać z autorem przed spotkaniem, bowiem złapałam go przy stoisku Islandii, żeby wręczyć naklejkę z logo Utulę Thule. Potem nosił ją podczas całego dnia Targów, a nawet na wieńczącej sobotnie wydarzenia dyskusji. Spotkałam też wielu innych islandzkich pisarzy: Sigríður Hagalín Björnsdóttir podpisała mój egzemplarz „Wyspy”, poetka Elísabet Jökulsdóttir podarowała mi swój tomik poezji, natomiast Hallgrímur Helgason na moich oczach wkleił tulisową naklejkę do etui swojego telefonu!

Wielokrotnie odwiedzałam Stoisko Islandii, na którym można było porozmawiać z pisarzami, jak również reprezentantkami Miðstöð Íslenska Bókmennta (Icelandic Literature Center). Hrefna Haraldsdóttir oraz Gréta María Bergsdóttir z uśmiechem i bardzo kompetentnie opowiadały o islandzkich wydaniach tłumaczonych na język polski oraz pozycjach, które warto znać. Choć niestety nie można było na stoisku niczego kupić, inni wystawcy oferowali pozycje islandzkich autorów: „Pułapkę” i „Śmierć” Lilji Sigurdardóttir, kryminały Arnaldura Indriðasona oraz Yrsy Sigurdardóttir, „Miasteczko w Islandii” Guðmundura Andriego Thorssona, a także polskie książki poświęcone Islandii, w tym „Szepty kamieni” Piotra i Bereniki z Ice Story oraz „Islandię…” Piotra Milewskiego.

Hrefna Haraldsdóttir oraz Gréta María Bergsdóttir z Miðstöð Íslenska Bókmennta (Icelandic Literature Center)

Z ogromnym żalem opuściłam Targi przed ich zakończeniem. W niedzielnym programie znalazło się bowiem spotkanie z Elísabet Jökulsdóttir połączone z czytaniem fragmentów jej poezji przez Małgorzatę Brajner oraz czytanie Eddy Poetyckiej w przekładzie Apolonii Załuskiej-Strömberg, jak również wspólne tłumaczenie piosenki Björk z udziałem Jacka Godka, Olgi Knasiak (Polka na Islandii) i Anny Karen.

Na koniec chciałabym podziękować wszystkim, których miałam okazję spotkać i poznać na Targach. Przede wszystkim niektórych z Was, którzy w miłych słowach wypowiadali się o mnie i mojej działalności; mówiliście, że piszę ciekawie i merytorycznie i jestem dumna, że tak chętnie wchodzicie na moją stronę! Ślę też uściski w stronę Olgi Knasiak, Olgi Szelc oraz Aleksandry Cieślińskiej, z którymi tworzymy zespół czterech kobiet z czterech różnych zakątków Polski, które jednak w jakiś sposób dotarły na Islandię i swoją pasją dzielą się na łamach czasopisma ROK. Do zobaczenia, dziewczyny!