Jeśli chcecie zobaczyć zorzę polarną w Polsce, macie to zagwarantowane między styczniem a marcem w Płocku. To tutaj już od 10 lat odbywa się Festiwal Zorzy Polarnej, niezwykła impreza kulturalna zrzeszająca podróżników i miłośników Północy.
Byłam tam w zeszły piątek, więc wszystko potwierdzam. W Domu Darmstadt przy płockim Starym Rynku odbyła się jubileuszowa wystawa prac fotograficznych, wykonanych przez przyjaciół Festiwalu, a więc osób związanych z Północą. Miałam przyjemność znaleźć się w tym szacownym gronie dzięki współpracy nawiązanej w lutym 2021 roku podczas ubiegłorocznej edycji. Po wykładzie o zorzy polarnej w malarstwie organizatorzy zaprosili mnie do nadesłania zdjęć z podróży na Północ, tajemniczo zaznaczając, że więcej na ten temat dowiem się dopiero zimą. Na początku stycznia tego roku dostałam więc zaproszenie na wernisaż wystawy fotograficznej „NATURA – lnie Północ”, będącej jednocześnie podsumowaniem wszystkich dotychczasowych edycji Festiwalu Zorzy Polarnej.
Wszystko zaczęło się w grudniu 2012 roku. W Szkole Podstawowej z Oddziałami Integracyjnymi nr 22 w Płocku odbyło się pierwsze spotkanie z zorzą polarną, które zainicjowało coroczny festiwal. Jego twórcami są Emilia i Dariusz Schmidt, miłośnicy Laponii i kultury samskiej, podróżnicy, animatorzy kultury i najwięksi ambasadorowie zorzy polarnej na Mazowszu. Dzięki swoim licznym podróżom na Północ oraz poznanym tam znajomym od 10 lat szerzą wiedzę na temat nie tylko aurory borealis, ale też legend i opowieści związanych z Laponią i obszarem arktycznym. Festiwal to pokazy zdjęć, takich jak podświetlane fotografie zorzy polarnej autorstwa Patrici Cowern, oraz relacje z północnych podróży naszych rodaków, a także spotkania z publicznością i ogólnopolski konkurs plastyczny dla dzieci i młodzieży, z którego zwycięskie prace prezentowane są na specjalnej wystawie w Galerii Sztuki Dzieci i Młodzieży w Płocku (tegoroczna wystawa pokonkursowa otwiera się w ten piątek).
Z wielką radością przyjęłam zaproszenie, bo obserwowany od dawna Festiwal Zorzy Polarnej kusił, ale nigdy nie było okazji, żeby przyjechać do Płocka. Okazja się znalazła i punktualnie o 18 znalazłam się w sali wernisażowej, gdzie na gości czekały… puste sztalugi! Jedynie na jednej ze ścian można było oglądać cykl grafik Tomasza Kurana inspirowanych Grenlandią oraz jedną fotografię Patrici Cowern, najdłużej związanej z Festiwalem.
Ale gdzie reszta prac? Emilia Schmidt, z tajemniczym uśmiechem witała gości i szeleszcząc swoją piękną, tradycyjną spódnicą saamską wskazywała na sztalugi i budowała napięcie. Publiczność, w tym specjalnie zaproszeni na wernisaż goście – autorzy zdjęć, byli bardzo skonsternowani i oczekiwali na przebieg wydarzeń. Może w ostatniej chwili przyjadą zamówione wydruki? Może drukarnia nie wyrobiła się z zamówieniem, a może dowożący je kurier utknął w korku w piątkowy wieczór? Wszystko jednak wyjaśniło się w chwili rozpoczęcia wernisażu.
Emilia i Dariusz Schmidt, założyciele Stowarzyszenia Trakt i organizatorzy Festiwalu, z okazji dziesiątej, jubileuszowej edycji imprezy przygotowali niemałe podsumowanie swojej działalności. Prezentacji tworzących Festiwal prelekcji i wystąpień towarzyszyło przedstawianie gości, którzy współpracowali przy kolejnych edycjach i nadesłali swoje zdjęcia. Tym samym stopniowo zapełniały się puste sztalugi pięknymi fotografiami norweskich fiordów, islandzkich lagun lodowcowych, farerskich formacji skalnych, grenlandzkich lodowców, arktycznej fauny i flory. Autorami tych zdjęć są: Izabela Staniszewski, Aleksandra Hołda–Michalska, Krzysztof Michalski, Michał Miedziński, Norbert Pokorski, Marcin Jakubowski, Anna Kulicka – Soisalon-Soininen, Zbigniew Szwoch, Agnieszka Siejka, Aleksander Zachuta, Konrad Konieczny, Emiliana Konopka, Paweł Klarecki, Adam Jarniewski oraz Valerjan Romanowski. Każdy z autorów w jakiś sposób uczestniczył w poprzednich edycjach Festiwalu, wygłaszając prelekcję, prezentując zdjęcia z podróży albo po prostu dzieląc się swoją wiedzą o Północy.
Wśród przybyłych gości “stacjonarnie” pojawili się: Marcin Jakubowski (Magazyn Skandynawski „Zew Północy”), Michał Miedziński („ Światła Północy”) oraz ja, ale online byli z nami Aleksandra i Krzysztof Michalscy (Biuro Turystyki Polarnej Narval). Autorzy zdjęć mogli podzielić się wrażeniami z dotychczasowej współpracy z Festiwalem i opowiedzieć o okolicznościach wykonania zaprezentowanych zdjęć. Było mi bardzo miło, że wśród tak znakomitych prac, zrobionych przez profesjonalnych fotografów, znalazło się miejsce nawet dla moich kadrów z Islandii, wykonanych podczas pierwszych pobytów na Wyspie.
Po części oficjalnej goście otrzymali podziękowania i upominki, a także zaproszenie na skandynawski poczęstunek. Rozmowy miłośników Północy w kuluarach dotyczyły oczywiście podróży, planów na przyszłość, a także współpracy przy kolejnych edycjach Festiwalu. Organizatorom – Emilii i Dariuszowi – chciałabym raz jeszcze podziękować za zaproszenie do udziału w Festiwalu oraz wystawie fotograficznej, a także przemiłe przyjęcie w Płocku. Życzę Wam dalszego rozwijania Festiwalu Zorzy Polarnej, kolejnych wspaniałych gości i prelekcji oraz mam nadzieję, że do zobaczenia już niedługo!
Mój baskijski wpis wywołał komentarze w związku z podróżowaniem w ogóle. Na moim plecaku zbieram flagi wszystkich skandynawskich miejsc, które odwiedziłam, a podróżować lubię często i dużo.
Chęć do zwiedzania innych krajów obudzili we mnie rodzice. Dużo jeździliśmy po Europie, głównie samochodem. Kiedy miałam jakieś pięć, sześć lat, wybraliśmy się na objazdówkę po Skandynawii, to był mój pierwszy raz na Północy. Już wtedy podobno byłam bardzo wygadana i złośliwa, a moja mama często wspomina tekst, który wypowiedziałam przy przekraczaniu granicy szwedzko-norweskiej: Jak to? Kolejny kraj??? To ile ja mam się języków nauczyć?!
Wyjazd w te strony zawdzięczaliśmy bratu mojej babci, który wyprowadził się do Szwecji jeszcze w latach 80. i dlatego zawsze mówiliśmy na niego “wujek Szwed”. Pamiętam kiedy wujek przywoził nam na święta prezenty, istne skarby jak na tamte czasy. Mój pierwszy gadżet z Nici traktowałam jak najwspanialsze trofeum w dziecięcej kolekcji. Ostatni raz odwiedziłam wujka w jego domku letnim pod Eskilstuną latem 2010 roku. Zabrał mnie i moją kuzynkę na wycieczkę do Sztokholmu, wówczas po raz pierwszy weszłam do tamtejszego Nationalmuseum. Zachwyciłam się wiszącą na klatce schodowej kompozycją Midvinterblot, miałam też duże szczęście, że wystawa czasowa dotyczyła akurat akwareli Carla Larssona. Tak narodziła się w głowie małego historyka sztuki pasja do sztuki skandynawskiej, którą zaczęłam realizować dopiero kilka lat później.
Zbulwersowana koniecznością nauki języków kilkuletnia Emilka wiele lat później nauczyła się szwedzkiego, poznała też duński i norweski, a nawet podstawy islandzkiego. To właśnie dzięki wujkowi zaczęłam uczyć się szwedzkiego, a nie bardziej zbliżonego do wymarzonego islandzkiego (którego nie było w ofercie studiów) – norweskiego. Ta wizyta w sztokholmskich muzeach była początkiem skandynawistycznej przygody, ale tułanie się samochodem po promach i autostradach z rodziną obudziło miłość do fiordów i jezior jeszcze wcześniej. Niestety nic nie pamiętałam z tych podróży, a zdjęcia z rodzinnego albumu tylko podsycały zazdrość do samej siebie, że po latach nie pamiętam już tego wyjazdu. Dlatego postanowiłam, że muszę odświeżyć wspomnienia i wrócić na Północ.
“Jak to ludzie robią? Tak po prostu wsiadają na prom lub samolot i jadą?”, spytała jedna z obserwujących Utulę Thule na Facebooku. Nie jestem podróżniczką, a przynajmniej nie zasłużyłam sobie na miano podróżnika. Ci fascynują przecież tłumy odwagą i otwartością na obce kultury, spędzaniem większości życia w drodze, odhaczając kolejne miejsca na swojej mapie świata. Ja nigdy nie wyjechałam poza Europę, a jednak potrzeba zwiedzania (głównie muzeów) co roku zmuszała mnie do pojechania w nowe miejsce. Odkąd moje konto w banku nauczyło się definiować moje wydatki, opcja “podróże” zawsze figuruje w rankingu i czasem prowokuje do podjęcia prób ograniczenia tego szaleństwa. Ale mój portfel i tak pozwala tylko na skromne podróżowanie, więc jestem stałą klientką tanich linii lotniczych oraz aktywną użytkowniczką portali Airbnb i Couchsurfing.
Tak, ludzie po prostu wsiadają w samolot lub prom, bo obecnie coraz więcej z nas na to stać. Loty do Skandynawii kosztują po kilkadziesiąt złotych, chociaż dopiero na miejscu zderzamy się z rzeczywistością, że transfer z lotniska potrafi wynieść nas trzy razy tyle, a jedzenie i nocleg to już naprawdę wysokie kwoty. Ale nie będę dawać tutaj rad na tanie podróżowanie, bo wcale nie jestem zwolenniczką takiego zwiedzania świata. Przestałam chodzić na slajdowiska i klubokawiarniane spotkania o Islandii głównie dlatego, że opowiadacze skupiali się na tym, jak “oszukali system”, rozbijając namiot za darmo, jeżdżąc stopem i żywiąc się makaronem z pesto. Januszowanie to doprawdy cecha godna pochwały w kraju nad Wisłą, bo każdy chce pojechać na Islandię, do Norwegii czy Szwecji, ale zrobić to najmniejszym kosztem. Ale turystyka, nawet w tak bogatych krajach jak skandynawskie, to również istotny sektor przemysłu, który choćby Islandii pozwolił wydźwignąć się z kryzysu. Powiecie mi: to niech bogaci turyści zostawiają w hotelach i restauracjach swoje fortuny, ja wybieram plecak i konserwy. Jasne, ja też podróżuję z plecakiem i staram się wydawać jak najmniej. Ale apeluję, żeby podróżować z głową. Czyli tak:
Otwórz się na nowe możliwości
Przewodniki są fajne, ale kurczowe trzymanie się wyznaczonych przez obcą ci osobę tras jest jak zwiedzanie muzeum z audioguidem. Niby sięgasz po zestaw niezbędnych informacji do zrozumienia wiszącego przed ciebie dzieła sztuki, ale często okazuje się, że to tylko opis tego, co widać na obrazie. I tak jak nie ma jednego klucza interpretacyjnego do zrozumienia sztuki, tak zaliczanie najważniejszych atrakcji turystycznych nie zapewni wam pełnego doświadczenia zwiedzanego kraju. I nie, nie masz być hipsterem, który wydeptuje nowe ścieżki w mchu i wyjeżdża poza drogę, żeby wpakować się w dół albo spaść z klifu. Ale dlaczego nie objechać Islandii w kierunku przeciwnym do tego, które proponują przewodniki? Dlaczego nie poszukać kawiarni poza główną ulicą dużego miasta? Dlaczego nie zjeść w knajpie, której nie polecają żadne Trip Advisory? Posiłkujemy się opiniami innych, bo chcemy zaoszczędzić czas i pieniądze. Ale czasem warto odmówić sobie wizyty w przereklamowanym muzeum i w zamian za to przespacerować się po mieście (to nic nie kosztuje!). Zgubić się, żeby odkryć magiczną dzielnicę Helsinek albo pole łubinów gdzieś na północy Islandii.
(Nie) ograniczaj się!
Istnieje teraz takie przekonanie, że podróż musi być wielką przygodą. Że musimy udowodnić coś sobie albo innym. W najgorszych przypadkach chodzi o to, żeby zaimponować swoim znajomym na mediach społecznościowych. Jedni próbują osiągnąć swój cel januszowaniem (“nie wydałem na nocleg ani korony! Tak ich wyrolowałem!”), a inni postanawiają objechać Islandię na wrotkach, bo nikt tego wcześniej nie zrobił. Wiecie, z dużym szacunkiem i zazdrością słucham o podróżowaniu po Skandynawii rowerem, bo wiem, że sama bym nie dała rady. Ale trochę nie rozumiem ludzi, którzy stawiają sobie ogromne cele, czasem niemal ryzykując swoim życiem. Robią głupoty, ale mają dużo szczęścia, więc wychodzą z tego cało. Wchodzą na lodowce w trampkach i przeżywają katharsis, kiedy prawie zamarzają na śmierć, albo lądują w namiocie z nieznajomym, żeby zaoszczędzić na noclegu i cudem unikają gwałtu. Kiedy jeździłam stopem po Fiordach Zachodnich Islandii, myślałam, że jestem królową życia. Spałam w dziwnych miejscach, wsiadałam do samochodów przypadkowych ludzi. Nosiłam w sobie przekonanie, że Islandia to najbezpieczniejszy kraj dla samotnych podróżników. Głupi ma zawsze szczęście, więc nic mi się wtedy nie stało. Ale mogło stać. Dlatego trzeba mieć zawsze z tyłu głowy, że każda przygoda może skończyć się zarówno na cudownych, jak i przykrych wspomnieniach. Tym razem się udało, ale nigdy nic nie wiadomo. Dlatego unikam opisania tu szczegółów mojego lata na Islandii, bo nie chciałabym, żeby ktokolwiek przyjął za standard moje różne wybryki. Nie wierzcie w to, co czytacie. Albo przynajmniej nie próbujcie tego na własnej skórze.
Szanuj siebie i innych
Osobiście bardzo lubię Couchsurfing, a na Islandii często korzystałam z gościnności Polaków, którzy pozwalali mi u siebie spać. Sama często przyjmowałam turystów i podróżników w swoim mieszkaniu, ale godzenie się na obecność nieznajomego pod własnym dachem wymaga sporo zaufania i głupoty (patrz punkt wyżej). Zawsze jednak zakładam, że ludzie są z natury dobrzy i oczekuję od nich tylko pozytywnej odpowiedzi na moje zaufanie (bo jeszcze nic złego mi się nie przytrafiło, ale patrz punkt wyżej). Ale tak jak nie lubię kiedy ktoś wykorzystuje moją gościnność, tak staram się nie robić tego u innych. Gościnność ludzka jest nie(d)oceniona, ale musi mieć swoje granice. Gdy po raz pierwszy przeglądałam oferty couchsurfingowe w Reykjaviku, uderzyła mnie przedsiębiorczość lokalnych gospodarzy. W długich opisach często mieli pochowane jakieś kody, a niewpisanie ich w wiadomość oznaczało automatyczne odrzucenie zapytania. Nie tak działa ten portal, nota bene założony właśnie dzięki podróży na Islandię. I choć może w końcu lat 90. Islandczycy chętnie przyjęli w swoich domach założyciela Couchsurfingu, bo znani są przecież w średniowiecznych manuskryptach ze swojej gościnności, obecnie udostępnianie swojej kanapy to na Wyspie wielki biznes. Nie dziwi mnie to. Człowiek może być gościnny, ale jednocześnie chciwy.
Na szczęście portal ten działa świetnie w reszcie Skandynawii. To naprawdę świetna okazja do podszkolenia języka i poznania lokalnych zwyczajów albo poznania miasta z własnym przewodnikiem. Dzięki Couchsurfingowi dyskutowałam o polityce po szwedzku i zostałam zaprowadzona do pięknego punktu widokowego w Jönköping. Poznałam też warunki zakwaterowania studenckiego w Helsinkach i niezwykle pomysłowe zagospodarowanie łazienki o powierzchni 1 metra kwadratowego na toaletę i prysznic. Albo gotowałam bezglutenowe spaghetti w Oslo. Młodzi Skandynawowie są bardzo otwarci na turystów z innych krajów, chętnie podzielą się rekomendacjami, ale czasem nie potrzebujemy proponowanego przez nich harmonogramu wycieczki, bo mamy własne plany. Trzeba się jednak wzajemnie szanować, bo Couchsurfing to więcej nic darmowy hotel.
Nie wstydź się być turystą
Takie proste, a jednak wielu z nas chciałoby zrobić wszystko, żeby wtopić się w tłum i za nic w świecie nie być przez lokalnych uznanymi za turystów. Sama tak mam, że w Skandynawii mówię do wszystkich po szwedzku i obrażam się, jak Szwedzi odpowiadają po angielsku (albo panikuję, kiedy Duńczycy odpowiadają po duńsku i nic nie rozumiem). Podczas pierwszego wyjazdu na Islandię tak bardzo pilnowałam, żeby nikt nie pomylił mnie z typową turystką, żestarałam się na każdym kroku udowodnić swoją wiedzę na temat Wyspy i podkreślać, że nie przyjechałam tu po to, żeby trzeba mnie było wyjmować z rowu helikopterem. Czasem kierowcy autostopowi byli pod wrażeniem, mówili, że wiem o Islandii o wiele więcej niż oni. Gdy pan z telewizji amerykańskiej wziął mnie za Islandkę, bo paradowałam po Laugavegur w islandzkim swetrze, bardzo mnie to podbudowało, ale też zaskoczyło. Przecież Islandczyka i tak nie oszukam. Przecież i tak nie jestem stąd.
A mimo to długo nie chciałam nazywać się turystką, bo turystyka kojarzyła mi się z obciachowymi pamiątkami, naiwnością, brakiem podstawowej wiedzy o odwiedzanych miejscach i ignorancją. Ale podróżnikiem też nie jestem. Ani lokalsem. Więc kim? A co gdyby zgodzić się na rolę turysty, ale świecić przykładem? Szanować lokalne zwyczaje, uiścić potulnie opłatę klimatyczną, wynająć raz samochód zamiast tułać się przy drodze w oczekiwaniu na okazję? Zjeść porządny obiad w restauracji zamiast zapychać się chlebem posmarowanym brązowym serem? Zapłacić za łóżko w wieloosobowym pokoju hostelowym zamiast koczować na stacji benzynowej? Z perspektywy czasu wstyd mi za januszowe podróżowanie, bo bycie dumnym turystą to też wspieranie infrastruktury dla turystów przeznaczonej. A jestem już za stara na spanie w toalecie dla niepełnosprawnych na lotnisku w Luksemburgu albo na plaży w Rawennie. Ale kurcze, to są wspomnienia!
Podróżować każdy może. Ty też możesz. Przez 10 lat wmawiałam sobie, że podróż na Islandię graniczy z cudem, szukałam wymówek. Bo jestem za młoda, bo nie mam pieniędzy, bo nie mam z kim pojechać, bo nie mam czasu, bo za daleko, bo za drogo. Aż w końcu tak po prostu kupiłam bilet i poleciałam. I nagle znalazły się i pieniądze, i noclegi, i towarzystwo. Miałam szczęście? Tak. Dzięki niemu wróciłam na Wyspę wielokrotnie. Ale może Islandia przyjmowała mnie tak chętnie również dlatego, że stosowałam się do powyższych zasad? Z plecakiem można pojechać naprawdę wszędzie. I nie wrócić z długami, ale pięknymi wspomnieniami. Nowymi znajomościami. Doświadczeniami. Obtarciami na nogach, może zagubionymi skarpetkami albo ręcznikiem. Byleby nie stracić głowy!
22 lutego w ramach cyklu Od dziewczynki z zapałkami do dziewczyny z tatuażem. Opowieści skandynawskie zajęliśmy się tematem skandynawskich noblistów w dziedzinie literatury (a mogliśmy wybierać spośród siedmiu Szwedów, trzech Norwegów i Duńczyków, jednego Fina i Islandczyka). W referacie Emiliany Konopki oczywiście na pierwszy ogień poszedł jednak sam fundator nagrody – Szwed Alfred Nobel. Mimo że zasłynął w chemii, jeszcze w młodzieńczych latach pisał wiersze. Z literacką pasją wygrała jednak rada ojca, aby zająć się naukami ścisłymi. Żyłka wynalazcy i biznesmena doprowadziła do tego, że Nobel dorobił się fortuny, którą po śmierci przeznaczył na uhonorowanie tych, którzy przyczynili się dla dobra ludzkości i stworzyli najbardziej wyróżniające się dzieło w kierunku idealistycznym. Po kilkuletnich komplikacjach związanych z testamentem, od 1901 roku jego wola zaczęła się spełniać. Dowiedzieliśmy się też, jak odbywa się przyznawanie nagrody i poznaliśmy krótką historię ceremonii. Dzięki dokumentowi z Wisławą Szymborską możemy się na przykład domyślać, że w dniu uroczystości już w hotelowym łóżku laureata wita chór św. Łucji ze świecami (zaledwie parę dni po ceremonii, 13 grudnia, obchodzony jest Dzień Świętej Łucji).
W kolejnej części poznaliśmy sylwetki niektórych zdobywców Nobla – wybranych ciekawych skandynawskich prozaików. Byli wśród nich autorzy lektur szkolnych, jak “poczciwa babunia literatury szwedzkiej” Selma Lagerlöf, piewcy życia na wsi, jak Norweg Knut Hamsun (z którego twórczością można kojarzyć “Chłopów” innego noblisty – Reymonta), życia w mieście, jak Norweżka Sigrid Undset – feministka, która nawiązywała do sag wskazywaniem rodowości bohaterów swoich naturalistycznych powieści), oraz tacy, którzy ze wsi przechodzili do miasta, jak Fin Frans Eemil Sillanpää, który początkowo poruszał tematy chłopskie i kontakt z przyrodą, aby potem zająć się “wypalonymi” artystami pozbawionymi nadziei oraz ludźmi z marginesu społecznego. Samego pisarza Agata Sutkowska porównała do personifikacji Finlandii z komiksu Scandinavia and the world(wspomnianego na ostatnim spotkaniu): ponury mruk. Swojego Nobla przyjął kameralnie podczas obiadu, ponieważ czasy wojny nie dały szansy na wielką fetę.
Szeroko opisany przez Emilianę został Par Lagerkvist, który czerpaniem z motywów biblijnych (Barabasz) i mitologii greckiej odstawał od wielu skandynawskich autorów inspirujących się sagami. Na deser pojawił się jedyny Noblista islandzki – Halldór Laxness. Swój pseudonim przejął od farmy, na której się wychował. Laxness, uważany za świętość narodową Islandii, docenił kulturę i tradycję swojego kraju po pobycie w Ameryce. Sam opisał to tak: „W Ameryce uświadomiłem sobie swoją narodową odrębność i nauczyłem się cenić duchowe dziedzictwo mojego kraju, tak bogate i wartościowe w porównaniu z bezdziejowością i ubóstwem tradycji w USA”. Pisał o życiu islandzkich chłopów, za co krytycy zarzucali mu brak innowacyjności w temacie i formie (oraz brak uniwersalności). Jego twórczość wyróżniało jednak zręczne nawiązywanie do literatury staroskandynawskiej i silne kobiece bohaterki, jak chociażby w jego największym dziele “Dzwon Islandii” – powieści, która nawiązuje do autentycznej historii kradzieży dzwonu. Ciężkiego stylu Laxnessa bronił Iwaszkiewicz, tłumacząc, że tak pisano sagi, więc jest to celowy zabieg zaczerpnięty ze średniowiecza.
Wreszcie padło pytanie o cechy wspólne opisanych noblistów. Na pewno można tu mówić o religijności i poruszaniu kwestii ontologicznych, nawiązaniu do literatury średniowiecznej i nacjonalizmu – podkreślaniu wyjątkowości własnego narodu. W ostatniej części szansę na wykazanie się dostała publiczność: Emiliana zorganizowała grę, o kim, spośród opisanych noblistów, traktuje przytoczony cytat. Pierwsza zagadka nie sprawiła kłopotu – chodziło o szwedkę Lagerlöf w wypowiedzi Iwaszkiewicza. Następnie zacytowano samego noblistę w momencie przyznania nagrody. Po krótkim zastanowieniu udało się trafić, że ironicznie miła przemowa należała do Hamsuna. Trzecią zagadkę stanowił fragment powieści, traktujący o bohaterze, który walcząc o życie, zakopał się w śniegu. To stanowiło największą trudność. W końcu publiczność odgadła, że autorem był Laxness (fragment pochodził z Niezależnych). Spotkanie zakończyło się przy ciastkach rozmowami o literaturze.