1 lutego kończy się rekrutacja na Háskóli Íslands, a ja znowu nie zdążyłam znaleźć promotora planowanej pracy doktorskiej na czas.
Rok temu było dokładnie tak samo. Maile do potencjalnych prowadzących prace zaczęłam wysyłać już jesienią 2018 roku, ale na większość z nich nie doczekałam się odpowiedzi. Gros islandzkich historyków sztuki ignorowała moje wiadomości, albo odpisywała, że nie ma możliwości współpracy. Dlaczego? Albo nie są zatrudnieni w odpowiedniej jednostce, albo nie mają możliwości przyjmowania studentów, albo – jeśli nie odpowiadali – nie byli zainteresowani moim projektem. Dlaczego tak bardzo uwzięłam się na studia na Islandii? Bo chciałabym badać sztukę islandzką, więc gdzie to robić, jeśli nie na Wyspie? Jeśli myślisz o studiach na Islandii, oto krótka historia moich zmagań w tym zakresie.
Odyseja islandzka
Wiedząc, że nie będzie łatwo znaleźć promotora bez pobytu na Islandii, zaczęłam szukać innych możliwości. Metoda networkingu nie działała drogą mailową, dlatego pozostawało mi wtopić się w środowisko naukowe na Wyspie. Ale do tego trzeba faktycznie być na Islandii, co przy zobowiązaniach trzymających mnie w Polsce nie było łatwe. Nawet wyjazd na tydzień-dwa finansowo i czasowo nie wchodził w grę. Ale już zaczęłam sobie planować przyszłość na Islandii, bo z pomocą przyszła bardzo atrakcyjna oferta stażu w Norræna húsið w Reykjavíku.
Pierwszą połowę 2020 roku miałam więc spędzić na Islandii. W maju ubiegłego roku zostałam wybrana spośród nie-wiem-ilu kandydatów do współpracy z Domem Nordyckim. Dostałam telefon od bardzo sympatycznej Finki i już nastawiłam się na miesiące pracy w pięknym budynku projektu Alvara Aalto i wykorzystanie wolnego czasu na wizyty bibliotek i spotkania z islandzkimi badaczami. Ale w międzyczasie skończyłam studia, a moja uczelnia rozdała już stypendia na absolwenckie wyjazdy w ramach programu Erasmus. I w dużym skrócie dlatego właśnie nie pojechałam na Islandię. Sympatyczna Finka powiedziała, że brak dofinansowania mojej pracy stawia firmę w złym świetle wykorzystywania taniej siły roboczej. Na nic moje próby zorganizowania sobie innego stypendium. Nie, i koniec. Ot, islandzka biurokracja.
Ale nie poddałam się. Całe lato szukałam innych opcji “naukowego” pobytu na Islandii, aż dotarłam do informacji o stypendium imienia Snorriego Sturlusona. Co roku komitet wybiera jednego lub dwóch szczęśliwców, którym finansują badania i pobyt na Wyspie. Wiedząc, że program dedykowany jest pisarzom, tłumaczom i badaczom akademickim – oraz że nie należę do żadnej z tych grup – postanowiłam oszukać przeznaczenie i wziąć udział w rekrutacji. Z listami polecającymi od dr Anny Wojtyńskiej i Jacka Godka oraz całym moim dorobkiem naukowym (i nie) dotyczącym Islandii miałam wielkie nadzieje na pozytywną odpowiedź. Wyniki przyszły z miesięcznym opóźnieniem, ale i tak były to hiobowe wieści. Moja kandydatura była jedną z kilkunastu i została odrzucona.
Doktorat na Północy
Dlatego wróciłam do punktu wyjścia, czyli rozsyłania maili do profesorów na Islandii z propozycją współpracy. Na Północy rekrutacja na studia doktorskie wygląda trochę inaczej niż u nas, ale ma ten punkt wspólny, że do procesu rekrutacji należy podchodzić z nazwiskiem “ugadanego” już profesora. Podczas aplikowania na studia w Polsce musiałam nawet przedstawić dokument, że wybrana przeze mnie profesor deklaruje chęć współpracy nad moim projektem.
W świecie humanistycznym najczęściej prezentuje się własny projekt, stąd potrzeba odpowiedniego promotora. Na kierunkach przyrodniczych często rekrutacja przyjmuje system wakatowy, czyli to od liczby tematów i pieniędzy na badania zależy, ilu doktorantów przyjmie dany wydział. Wtedy też o przyjęciu decyduje nie sam projekt, ale umiejętności i doświadczenie kandydata. W przypadku np. historii sztuki poza dorobkiem należy przedstawić również własny temat badań, nie wybiera się więc z puli gotowych projektów. Jednak czasem również w Skandynawii także wydziały humanistyczne funkcjonują w systemie wakatów, bo przyjęcie na studia doktorskie wiąże się często z późniejszym zatrudnieniem doktoranta na wolnym stanowisku.
Na islandzkiej HÍ można rekrutować się do ogólnej szkoły humanistycznej, ale pomimo zatrudnionych na uniwersytecie historyków sztuki nie ma możliwości studiowania tego kierunku na poziomie studiów doktoranckich. Właściwie z moich poszukiwań wynika, że ten kierunek w ogóle nie istnieje na Wyspie, ale jedyny prężnie działający ośrodek związany z tą dyscypliną to Listaháskóli Íslands, czyli Akademia Sztuki w Reykjavíku. Rozmawiałam ze studiującym tam Adamem Świtałą, który robi doktorat w zakresie edukacji artystycznej, ale jego domeną jest muzyka, a nie sztuki plastyczne. Zachęcona jego historią (znacznie różniącą się od mojej, bo w jego przypadku przyjęcie na studia było formalnością, a z obecną promotorką i innymi pracownikami instytutu współpracował już wcześniej), napisałam do zaproponowanych mi osób. Choć mój projekt jest ściśle historyczny, a na LÍ raczej bada się procesy współczesne, byłabym skłonna do poprawek. Jednak, jak można się było tego spodziewać, nie doczekałam się żadnej odpowiedzi.
Dużym plusem robienia doktoratu na Północy jest siatka współpracy między państwami nordyckimi, a co za tym idzie: wspólne konferencje, wymiana studentów, międzynarodowe projekty i badania. Sugerowano mi więc nie raz, aby rekrutować się na doktorat w Szwecji, Norwegii czy Danii, ale w tych krajach sytuacja wygląda podobnie: niewiele miejsc, duża konkurencja, ograniczone stypendia i – co zaskakujące – małe znaczenie dyplomu na arenie międzynarodowej. Właśnie dlatego wielu Skandynawów wybiera studia za granicą, a islandzcy historycy sztuki dzięki temu nie wzięli się znikąd.
Może nie studiowali na Wyspie, ale często pracują na islandzkich uczelniach czy w islandzkich muzeach. Daje to ostatnie dwa koła ratunkowe: albo zaczepić się przy jakiejś instytucji i tam robić badania, co dla wielu jest rozwiązaniem lepszym, bo mogą pisać pracę doktorską bez konkretnych studiów. Można też pozostać w kontakcie z jakimś islandzkim badaczem i robić podwójny dyplom, a raczej: traktować Islandczyka jako promotora pomocniczego. Daje to pewnego rodzaju kompromis, ale nie zapewnia środków na badania i takiego samego dostępu do źródeł. W moim przypadku jest więc równie niemożliwe, co studia na Islandii.
Studia na Islandii?
Czy zatem studiowanie na Islandii jest w ogóle możliwe? Islandia jest dość popularnym celem wielu zagranicznych studentów, ale dotyczy to raczej studiów magisterskich i tylko wybranych dyscyplin. Mimo to raczej rzadko słyszymy o naszych rodakach wyjeżdżających na studia na Islandię, a nawet podczas moich studiów trudno było znaleźć możliwość pojechania tam na Erasmusa. Powodem są na pewno koszty, bowiem edukacja wyższa jest na Islandii płatna. Sam uniwersytet nie nazywa tego czesnymi, ale roczną opłatą rejestracyjną, i wynosi ona 75,000 koron islandzkich. Do tego często dochodzi koszt podręczników i innych materiałów naukowych, jak informuje Ewelina Gąciarska, autorka stron Töltem przez Islandię i Islandzkie ciekawostki.
Poza kwestią finansową problemem jest właśnie ograniczony wybór kierunków. Na Islandii znajduje się wiele uniwersytetów, ale zazwyczaj “ten jedyny” (o którym zresztą mowa w moim tekście) to Uniwersytet Islandzki, czyli Háskóli Íslands. To tam znajduje się największa oferta studiów humanistycznych, atrakcyjna szczególnie dla tych, którzy chcą uczyć się języka islandzkiego albo studiować staroislandzką literaturę lub historię wikingów. Dla umysłów ścisłych jest też całe mnóstwo wyjątkowych programów, takich jak np. studia glacjologiczne, czyli nauka o lodowcach. Inne uniwersytety mogą specjalizować się w danych dyscyplinach albo proponować studia wyłącznie w zakresie rolnictwa czy leśnictwa. Wiele z nich ma w swojej ofercie także studia internetowe, które odbywają się niemal w całości na odległość, z wyjątkiem zajęć terenowych raz na rok oraz egzaminów na miejscu.
Czy studia są popularne na Islandii? Nie. Wielu Islandczyków nie ma wykształcenia wyższego, ale nie przeszkadza im to w znalezieniu dobrze płatnej pracy czy zajmowaniu stanowisk kierowniczych. Dyplom i tytuł są tu więc traktowane inaczej niż w Polsce, a tym samym szkolnictwo i świat akademicki mają inny poziom (i rozmiar) niż u nas. Z relacji wielu Polaków mieszkający na Islandii wynika jednak, że odbycie studiów językowych jest przepustką do znalezienia lepszej pracy. Bez dobrej znajomości islandzkiego ma się zupełnie inną pozycję na tutejszym rynku pracy.
A jak wiadomo, język islandzki przydaje się już nawet w Polsce. Sama potrzebuję go do moich badań, ale wiem, że nauczę się dopiero na Islandii. Czy straciłam już nadzieje na doktorat o sztuce islandzkiej? Nie, po prostu próbuję swoich sił w rekrutacjach na innych uczelniach. Dlaczego nie mogę studiować w Polsce? Bo po doświadczeniach z rekrutacją po prowadzeniu zmian w szkolnictwie wyższym przekonałam się, że obce i egzotyczne tematy nie mają szans rozwoju w naszym kraju, a poza tym ciągnie mnie na Północ.
Jeśli masz jakieś doświadczenia z doktoratem lub studiami na Wyspie, chętnie poznam Twoją historię, a jeśli chciałbyś lub chciałabyś zadać mi jakieś pytanie, postaram się podzielić swoją wiedzą!
Studia na Islandii w skrócie:
- na Islandii znajduje się siedem uniwersytetów oraz kilka szkół wyższych. Niektóre uczelnie są publiczne, a inne prywatne. Największe z nich to Uniwersytet Islandzki (University of Iceland, Háskóli Íslands, publiczny), Uniwersytet Reykjawicki (University of Reykjavik, Háskólinn í Reykjavík, prywatny) oraz Uniwersytet w Akureyri (University of Akureyri, Háskólinn á Akureyri).
- choć zasadniczo studia na islandzkich uczelniach publicznych nie są płatne, uczelnie pobierają tzw. roczne opłaty rejestracyjne, które mogą wynosić np. 75 000 koron islandzkich (trochę ponad 2000 zł).
- wiele uniwersytetów proponuje studia w języku angielskim i prowadzi oddzielną rekrutację dla studentów zagranicznych. Na Uniwersytecie Islandzkim rekrutacja trwa od 10 grudnia do 1 lutego 2020 roku.