Historia języka islandzkiego

Mówi się, że islandzki jest łaciną języków skandynawskich. Jest w tym sporo prawdy, bo z uwagi na izolację geograficzną i politykę purystyczną, język ten nie uległ większym zmianom od czasów zasiedlenia Islandii, czyli XI wieku.

Istnieje jednak kilka “ale”, o których planuję napisać w tym poście. Skupię się jednak również na skróconej historii rozwoju języka islandzkiego oraz powodach, dla których język, którym posługuje się tylko około 350 tysięcy mieszkańców, wciąż ma się bardzo dobrze i nawet w czasach globalizacji i powszechnej znajomości języka angielskiego, szczególnie w krajach nordyckich, nie grozi mu jeszcze wyginięcie.

sdr

Jak wiemy z postu o Landnámsöld, Islandię zasiedlili w głównej mierze wikingowie z terenów dzisiejszej Norwegii, a więc mówiący językiem staroskandynawskim (zwanym również Old Norse, staronordyckim czy norrønt) w wersji norweskiej (jak twierdzi Przemysław Czarnecki, z tego wynika podobieństwo współczesnego języka islandzkiego z norweskim, szczególnie nynorska). To jednak zachowanie tego “pierwotnego” języka Skandynawów na Wyspie sprawiło, że obecnie Old Norse nazywa się również językiem staroislandzkim, bo pełną wiedzę na temat jego kształtu czerpiemy właśnie z literatury powstałej na Wyspie: sag, Edd czy poezji skaldycznej. Ogromny materiał porównawczy, jakim dysponują badacze języka islandzkiego, pozwala nam na wysnucie wielu interesujących wniosków.

Trzy okresy języka islandzkiego

Po pierwsze, dzieje języka islandzkiego można podzielić na trzy istotne okresy: staroislandzki (forníslenska), średnioislandzki oraz nowoislandzki. Za początek tego pierwszego uznaje się 1050, czyli niecałe 100 lat po zasiedleniu Islandii! Potrzeba było czasu, żeby przybyli na Wyspę wikingowie (i ich nieskandynawskie żony lub niewolnicy) wytworzyli język, który opierał się na rodzimej mowie przybyszów, ale miał już swoje nowe elementy, czyli różnił się od staronorweskiego. Dodatkowo przyjęcie chrześcijaństwa w 1000 roku przyczyniło się do przyjęcia nowej terminologii kościelnej i ostatecznego dostosowania języka do alfabetu łacińskiego (jak wiemy, od ok. 550 roku Skandynawowie posługiwali się pismem runicznym). Okres staroislandzki to największy wysyp literatury, czyli tytułów wspomnianych we wstępie, ale również początki naukowego opracowania języka. Już w drugiej połowie XII wieku pojawia się Pierwszy Traktat Gramatyczny (Fyrsta Málfrœðiritgerðin) anonimowego autorstwa, w którym zawarto opis staroislandzkiego systemu fonologicznego, uporządkowanie ortografii oraz finalne dostosowanie języka do alfabetu łacińskiego.

Okres języka średnioislandzkiego rozpoczyna się w 1350 – data ta związana jest z utratą samodzielności Islandii i przejście pod władanie Danii. Ze względu na podporządkowanie Kopenhadze, w języku zaszły pewne zmiany, warto jednak od razu podkreślić, że znaczna odległość od duńskiego dworu nie sprawiła, że język uległ danizacji. Wręcz przeciwnie; Islandczycy zdawali sobie sprawę z konieczności zachowania języka islandzkiego, języka sag, z których byli bardzo dumni. Już wówczas zaczęli prowadzić politykę puryzmu językowego, a średnioislandzcy pisarze tworzyli niemal wyłącznie po islandzku.

Trzeci okres, nowoislandzki, rozpoczyna się w 1550 roku. Przypada to na początki protestantyzmu i na moment pierwszego tłumaczenia Biblii na język islandzki. Najpierw luterański biskup Oddur Gottskálsson przetłumaczył Nowy Testament (w 1540 roku), a ponad czterdzieści lat później ukazało się tłumaczenie całego Pisma Świętego, pod redakcją Guðbrandura Þorlákssona (1584). Używanie języka narodowego w kościele oczywiście tylko pomogło zachowaniu języka ojczystego, ale ważnym momentem był także wiek XIX, kiedy to świadomie mówiono już o konieczności zachowania puryzmu językowego, czyli zapewnienia językowi odpowiedniej pozycji (względem wciąż sprawującej władzę nad Islandią Danii) oraz uchronieniu go przed obcymi wpływami.

Puryzm językowy

Ta polityka trwa do dzisiaj, bo okres nowoislandzki obejmuje czasy współczesne. Nie można jednak powiedzieć, że język nowoislandzki jest bliźniaczy z forníslenska. Powszechnie lansowane przekonanie, że współcześni Islandczycy mogą z łatwością czytać średniowieczne sagi jest faktem tylko do pewnego stopnia. To prawda, że system fleksyjny, a więc sposób odmiany słów, a także samo słownictwo, pozostało niemal niezmienne, dlatego Islandczyk rozumie, co czyta, ale w wielu miejscach musi jednak posiłkować się dodatkowym komentarzem, gdyż wiele słów wyszło już z użycia lub styl poetycki (w tym kenningi) są trudniejsze do zrozumienia. Co więcej, niemal całkowitej zmianie uległ system fonetyczny i fonologiczny, więc dawni Islandczycy wymawiali znane swoim potomkom słowa z inny sposób. Gdyby doszło do jakiegoś międzyepokowego spotkania, na pewno nie byliby w stanie się ze sobą dogadać.

Byłoby jednak łatwiej, gdyby pisali to, co mówią. To właśnie zasługa polityki językowej, czyli przede wszystkim puryzmu, który prowadzi do wyeliminowania, albo przynajmniej ograniczenia, obcych zapożyczeń i kalek z innych języków. Niektóry badacze twierdzą, że pierwsze przejawy puryzmu językowego widać jeszcze w średniowieczu; mimo przyjęcia słów z terminologii chrześcijańskiej, ówcześni Islandczycy i tak szukali dla nich islandzkich odpowiedników.

IMG_20170525_180947.jpg

Podobnie jest i dzisiaj. Instytucje zajmujące się ochroną języka islandzkiego, w tym Islandzkie Towarzystwo Naukowe (Hið íslenska lærdómslistafélag) oraz Islandzka Rada Językowa (Íslensk málnefnd), powstała w 1964 roku, starają się o utrzymanie języka islandzkiego w czystości i podejmowanie kroków do zachowania “islandzkości” języka islandzkiego. Do działań tych instytucji należy szukanie islandzkich odpowiedników wyrazów obcych poprzez tworzenie neologizmów (np. tölva zamiast komputer, złożone ze słów tölur “liczby” oraz  -va ze słowa völva, czyli “wieszczka”),  “recykling”, czyli przywracanie archaicznych, nieużywanych już słów i nadawanie im nowych znaczeń, jak w przypadku sími – kiedyś oznaczającego “nić”, a obecnie: “telefon komórkowy”, czy słów-kalek, jak smásjá (“mikroskop”).

Jeśli Islandczycy decydują się na przyjmowanie zapożyczeń, to muszą one spełniać wiele wymogów, m. in. posiadać islandzką pisownię oraz islandzką wymowę (tj. akcent na pierwszą sylabę), być przejrzyste semantycznie, a przede wszystkim dostosowane do gramatyki islandzkiej: odpowiadać jednej z deklinacji i poddawać się zmianom fleksyjnym. Dostosowując się do tych zasad stosuje się strategie takie jak “echoing” formation, czyli słowa brzmiące jak ich pierwowzory, np. eyðni (“AIDS”), czy  konstrukcje hybrydowe, np. kaffihús (dosł. dom kawy), czyli “kawiarnia”. Wiele zapożyczeń pochodzi z terminologii związanej z technologiami; słowa takie jak klikka czy seifa odpowiadają więc angielskim “click” i “save”, ale brzmią i odmieniają się po islandzku.

Islandzki puryzm językowy dopuszcza więc procesy globalizacji i godzi się na odstępstwa, a jednocześnie użytkownicy chętnie przyjmują słowa rodzime zamiast anglicyzmów. Najbardziej zatwardziali zwolennicy języka czystego opowiadają się z kolei za háfrónska, czyli językiem wysokoislandzkim. Ten skrajny rodzaj puryzmu językowego prowadzi do absurdalnych rozwiązań, bo zakłada całkowite oczyszczenie islandzkiego z obcych wpływów. Z tego względu to rozwiązanie nie ma zbyt wielu zwolenników na Wyspie. Związane są z tym również niepowodzenia Rady, tzn. słowa, które – mimo zaproponowanych odpowiedników islandzkich – nie weszły do użytku w czystej formie, ale formie zapożyczonej. Dobrym przykładem na to są nazwy owoców: cytryny i banana, obecnie zwanych na Islandii sítróna i banani. Pierwsze propozycje tych słów brzmiały gulaldin, czyli “żółty owoc” i bjúgaldin, czyli “parówka-owoc”. Sami chyba rozumiecie, że obcobrzmiące opcje były po prostu bezpieczniejsze 😉

Współcześnie język islandzki wciąż czerpie z tradycji literatury staroislandzkiej, czyta się sagi i wciąż szuka rozwiązań na zachowanie języka islandzkiego. Mówi się, że przedstawiciele wszystkich pokoleń Islandczyków dostosowują się do zasad puryzmu, bo w równiej bierze dumni są z “egzotyczności” swojego języka. Sama jednak pamiętam parę islandzkich nastolatek, które okraszały swoją rozmowę wieloma anglicyzmami, posługując się słowami i frazami z popularnych seriali, piosenek czy memów. Nie da się przewidzieć kondycji języka islandzkiego za kilkadziesiąt czy kilkaset lat, ale Internet i napływająca na Wyspę liczba imigrantów nieznających języka islandzkiego przyczynia się do coraz wyższej pozycji języka angielskiego, jako języka drugiego. Obecnie nie robi już na Islandczyku wrażenia, że we własnym kraju musi zamówić kawę po angielsku. Złośliwie jednak muszę przyznać, że każda moja próba zainicjowania rozmowy po islandzku kończyła się przechodzeniem na angielski, być może Islandczycy nie mogli znieść kaleczenia pięknego języka skaldów. Tym niemniej, zniechęcili mnie do dalszej nauki tego języka.

IMG_20170411_014822.jpg
Witryna jednego ze sklepów na Laugavegur w Reykjaviku

Bibliografia

Przemysław Czarnecki, Málið að fornu og nýju. O języku Islandczyków, [w:] Roman Chymkowski, Włodzimierz Karol Pessel (red.), Islandia: Wprowadzenie do wiedzy o społeczeństwie i kulturze, Warszawa 2008, s. 45-57.

Poezja skaldyczna

Szwedzki pisarz doby romantyzmu, Per Daniel Amadeus Atterbom, w jednym ze swoich wierszy nazywa poetę romantycznego skaldem.

Przekonanie o średniowiecznym rodowodzie szwedzkiej, jak i norweskiej czy duńskiej, poezji nowoczesnej wywodzi się z popularnego w XIX wieku odwoływania się do tradycji wikińskiej i silnej inspiracji sztuką i kulturą (staro)islandzką. Poważanie dla islandzkich sag i poezji skaldycznej wydaje się kluczową cechą twórczości tego czasu i podstawą skandynawskiej literatury nowoczesnej. Dlaczego aby zrozumieć, dlaczego romantyczny poeta chciał nazywać się skaldem, warto dowiedzieć się, kim właściwie był skald i co kryje się za pojęciem poezja skaldyczna.

Czym nie jest poezja skaldyczna?

W ramach wstępu ustalmy dwie kwestie: literatura staroislandzka nie równa się sagom, a Eddy to nie jedyne przykłady poezji staoroislandzkiej. Tak więc poza świetnie znanymi, również w wielu polskich tłumaczeniach, XIII-wiecznymi sagami oraz Eddami, trzecim ważnym komponentem literatury staroislandzkiej są właśnie wierze skladów. Te z kolei w pewnym stopniu łączą się z pozostałymi; skaldowie pojawiali się w sagach jako ich główni bohaterowie (np. Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, Saga o Egilu Skallagrímssonie), a forma i styl poezji skaldycznej do pewnego stopnia przypominały Eddy, i niektórzy badacze zakładają nawet, że średniowieczna publiczność nie rozróżniała obu gatunków. Mimo to poezję skaldyczną można scharakteryzować wyróżniającymi ją cechami.

sdr
Współczesne wyobrażenie Egilla Skallagrímssona.

Znani skaldowie

Po pierwsze, tym, co odróżnia Eddy od poezji skaldycznej jest to, że ta druga ma swoich poświadczonych autorów. Nawet jeśli za autora Edd uważa się Snorriego Sturlusona, spisał on raczej funkcjonujące w tradycji ustnej teksty, niż napisał je od nowa. Z kolei autorzy wierszy skaldycznych są znani, w końcu to na nich oparty został fenomen skalda, jako wzorcowego barda, poety będącego nie tylko znakomitym twórcą, ale też posiadającym umiejętność władania słowem w celach politycznych i społecznych. Do znanych nam skaldów należeli wymienieni już Hallfred i Egill oraz ponad 300 innych, tworzących między 800 a 1200 autorów, których wymienia Skáldatal (Spis Skaldów).

Znamy życiorysy wielu znanych skaldów, opowiadają je chociażby sagi. Z nich dowiadujemy się, że byli to często mężczyźni o nieatrakcyjnym wyglądzie (np. Egill miał nieproporcjonalnie dużą głowę, co czyniło go brzydkim). Z uwagi na niewyparzone buzie nie byli oni też szczególnie lubiani jako osoby prywatne, ale jednak zawsze podkreślano ich niezwykły talent oratorski i umiejętność posługiwania się słowem. Skaldowie często pełnili funkcję nadwornych poetów, a za swoje panegiryki otrzymywali zapłatę. Można więc powiedzieć, że był to dobrze opłacany zawód łączący się z prestiżem.

Cechy utworów skaldycznych

Utwory skaldyczne traktowały najczęściej o sprawach bieżących: komentowały wydarzenia, opisywały bitwy, krytykowały lub czciły władców, schlebiały mecenasom skalda. Poezja skaldyczna sama w sobie nie jest traktowana jako odrębny gatunek poetycki, ale w ramach niej powstawały konkretne typy utworów. Poza wymienionymi już panegirykami, czyli utworami na część czegoś lub kogoś, skaldowie tworzyli też erfikvæði, utwory funeralne, pisane z okazji śmierci władcy, poematy genealogiczne, w których przedstawiano rodowód władcy, a także ekfrazy (opisujące sceny mitologiczne przedstawione w formie materialnej, np. na skale lub elemencie uzbrojenia, por. homerycki opis tarczy Achillesa).

Przybierały one różne formy: drápa, flokkrvísur, dræplingr oraz lausavísa. Pierwsza z nich, drápa, to utwór składający się z długich serii zwrotek z powtarzającymi się refrenami (stef) pomiędzy nimi. Krótsze, składające się ze zwrotek, ale pozbawione refrenów formy to flokkrvísur lub dræplingr. Lausavísa był natomiast pojedynczą zwrotką pisaną w dróttkvætt, prawdopodobnie w tej formie recytowano improwizowane utwory podczas uczt i spotkań.

Pozostałe formy to np. poematy miłosne (mansǫngvar, dosł. pieśń niewolnicy). Były to teksty opiewające przedstawicielki płci przeciwnej, jednak  – jak sama nazwa wskazuje – z dzisiejszej perspektywy nie określilibyśmy ich za piękne i w sprawiedliwy sposób ukazujące kobiety. Wystarczy tylko sięgnąć po przykładowe określenia kobiet pojawiające się w skaldycznych wierszach miłosnych: bríkar bjórs (“beczka piwa”) czy lofðungr lauks (“lipa cebul”), żeby zrozumieć wyrafinowanie skaldycznej metaforyki. Są też i milsze określenia, np. þellu dregla (opiekunka domostwa) lub hyggju stríð (“prowokująca do walki umysłu”). Badacze twierdzą, że skaldyczne poematy miłosne inspirowane były twórczością trubadurów, co nie dziwi w świetle licznych zapożyczeń kontynentalnych w późnych sagach (np. pisanych na kształt chansons de gestes).

Zdecydowanie negatywny charakter miały níðvísur, czyli pieśni mające na celu oczernić lub obrazić kogoś. Najczęściej adresatami takich poematów byli “niemęscy” mężczyźni, gdyż męskość stanowiła najważniejszą cnotę w średniowiecznym świecie wikingów. Ci, który zhańbili się tchórzostwem na polu walki czy w przebiegu procesu sądowego, karani byli wyzwiskami mającymi konotacje żeńskie lub seksualne. Taki rodzaj obrażania wyraża forma retoryczna ergi.

Kenning i heiti

Do tego potrzebny był odpowiedni język: najczęściej skomplikowany i pełen znanych już np. z poezji eddycznej zabiegów i środków stylistycznych. Najbardziej charakterystyczne z nich to kenning i heiti. Ten pierwszy to przenośna zbudowana z długich złożeń rzeczownikowych. Kenning to rodzaj peryfrazy, omówienia, w ramach którego nie nazywa się rzeczy wprost, natomiast tworzy się określenie zastępcze, składające się ze słowa podstawowego oraz jednego lub więcej wyznaczników. Kenningi często miały charakter skostniałej, utartej formy, która funkcjonowała w tradycji (a więc autor niekoniecznie budował ją sam, tylko czerpał ze starszych utworów). Najbardziej popularne kenningi wiązały się ze słowami “król”, “morze”, “wojownik”, “statek”, co mówi wiele o pojmowaniu świata przez średniowiecznych Skandynawów. Niektóre pojęcia traktowano niemal zamiennie, np. koń i statek, jako że oba były środkami transportu wikingów. Wyraża to chociażby kenning fiskajarðar hestur (“koń z ziemi ryb=morza”), który stosowany był jako określenie na statek (skip).

kenningi

Z kolei heiti można rozumieć jako synonim, czyli stosowanie pojęcia bliskoznacznego dla zastąpienia oryginalnego słowa. Chodziło tu nie tyle o urozmaicenie języka i unikanie powtórzeń, ale używanie słów poetyckich, pochodzących z wysokiego rejestru w miejsce tych używanych w języku codziennym, np. jór (rumak) zamiast hestur (koń). Bywają też heitar bardziej wyszukane, które zrozumieć można wyłączne z kontekstu, takie jak salt (sól) dla określenia morza (sjár). Tego rodzaju synekdochy oraz metonimie pojawiały się dla jakiegoś zjawiska tylko za pomocą jego części, np. część statku (barð) zastępowała cały statek.

uwaga

Na koniec warto wspomnieć jeszcze o samej formie poezji skaldycznej. Jak wspomniano, nie różni się ona bardzo od wierszy w Eddach, np. wykorzystane metrum często jest takie samo jak w Eddach. Wyróżnia się różne formy metryczne obecne w poezji staroislandzkiej: fornyrðislag, ljóðaháttur, málaháttur, kviðuháttur, które opierają się często na zabiegu aliteracji. Istotną cechą charakterystyczną poezji skaldycznej jest zastosowanie dróttkvætt, metrum dworskiego, który był bardzo wyszukany i wymagał od skalda naprawdę niezwykłych umiejętności. Takie utwory są często niemal nieprzetłumaczalne, ale wstawiam tutaj znalezione przeze mnie tłumaczenie na język angielski. Można porównać go z wersją oryginalną, w której zaznaczone jest metrum. W ramach ćwiczenia można poszukać tu heiti i kenningów:

wiersz
Fragment utworu autorstwa Egila Skallagrímssona. Źródło:  Skaldic Poetry: A short introduction (patrz bibliografia).

Jak widać, skald nie był to zwykły poeta, ale artysta cechujący się niezwykłym talentem oratorskim (w większości przypadków utwory wierszowane recytowano z pamięci, a nawet tworzono je na zasadach impromptu podczas uczt) oraz posługujący się wyszukanym językiem. Sama pozycja poezji w średniowiecznym świecie skandynawskim była szczególna, czego dowiadujemy się z mitologii. Skoro sam Odyn musiał oddać swoje oko, aby poznać tajemnicę poezji, a późniejsi poeci pili magiczne trunki, by z ich ust sączyły się piękne strofy, skald posiadał prestiżową rolę w społeczeństwie i zyskiwał ważne miejsce w panteonie władców i bohaterów wikińskiego świata. Właśnie dlatego XIX-wieczni poeci tak bardzo chcieli się do nich zbliżyć.

Bibliografia:

  • Jakub Morawiec, Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, Wrocław 2011.
  • Debbie Potts, Skaldic Poetry: A short introduction, dostepne on-line pod adresem: https://www.asnc.cam.ac.uk/resources/mpvp/wp-content/uploads/2013/02/Introduction-to-Skaldic-Poetry_Debbie-Potts.pdf (dostęp: 12.01.2019).
  • Przykłady kenningów i heiti: Wikipedia oraz Skaldic Project: skaldic.abdn.ac.uk.
    Wiele przykładów kenningów pochodzi również z zajęć doktora Przemysława Czarneckiego (wykład z języka staroislandzkiego, semestr zimowy 2018/2019, Uniwersytet SWPS).

Za pomoc w tłumaczeniu kenningów dziękuję Agnieszcze Bikowskiej.

Landnámsöld, czyli skąd ci Islandczycy

Tym, którzy interesują się średniowieczną Skandynawią, nie trzeba przedstawiać wikingów i ich podbojów. Zwykło się przypisywać wikingom rolę “protoplastów” Skandynawów i z nich wywodzić początki istnienia krajów nordyckich.

Choć był to lud dość jednolity etnicznie, nie można jednak mówić o wikingach jako “pranarodzie” skandynawskim, a mimo to badacze zwyczajowo dzielą dawnych wojowników na grupy narodowościowe z uwagi na współczesny podział granic terenów wówczas zajmowanych przez wikingów. Stąd Waregowie, zamieszkujący głównie obszary wschodnie, w tym na Ruś, Bizancjum, a nawet w okolice dzisiejszego Bagdadu nazywani są Szwedami; za protoplastów Duńczyków uznaje się wikingów, którzy okupowali wschodnie tereny Europy Zachodniej, natomiast “pierwsi” Norwegowie to wikingowie, którzy podróżowali głównie na zachodni Atlantyk, a nawet tereny Ameryki Północnej.

“Rodowód” Wikingów

To właśnie “Norwegom” przypisuje się zasiedlenie Islandii. Utwierdzona przez wielu już badaczy teoria głosi, że liczna emigracja wikingów zamieszkujących tereny dzisiejszej Norwegii miała przyczyny polityczne. W latach 70.-80. IX wieku wielu przedstawicieli starych rodów szlacheckich postanowiło opuścić Norwegię w związku z chciwością Haralda Pięknowłosego, władcy marzącego o zjednoczeniu lokalnych plemion pod jednym berłem. Ci, którym nie w smak był podporządkowywać się jego władzy, zdecydowali się na przeprowadzkę na Islandię, znaną już i częściowo “zbadaną” przez niezależnych podróżników. Landnámábók, czyli Księga Osadnictwa, najważniejsze źródło wiedzy na temat pierwszych ludzi na Wyspie, wspomina co najmniej trzech wikingów, którzy jako pierwsi dopłynęli na Wyspę: Naddoda, Flókiego Vilgerdarsona (“Norwegów”) oraz Gardara Svafarssona (“Szweda”). Mieli oni dotrzeć na Wyspę ok. 860 roku, ale żaden z nich nie pozostał na Islandii na dłużej, jednak wrócili do swoich ojczyzn i szerzyli wieść o (nie)dalekiej krainie, która nadaje się do zasiedlenia.

Pierwsi na Islandii

Choć utrzymuje się, że przed Skandynawami Islandię zamieszkiwali iryjscy mnisi (papar), za pierwszego osadnika na wyspie uznaje się Ingólfura Arnarsona, założyciela Reykjaviku. Jak pisałam w innym poście, Arnarson zabrał na swój statek dwie belki ze swojego domu z Norwegii, zakładając, że wyrusza do kraju, w którym osiedli się na stałe. Dopływając do brzegów Islandii, rzucił obie kłody do wody i postanowił zacumować w miejscu, gdzie morze wyrzuci te osobliwe odpady. To właśnie u wybrzeży Zatoki Faxa zatrzymał się podróżnik i tam wybudował swój dom, zakładając pierwsze na Wyspie miasto, Reykjavik. Do dzisiaj belki można odnaleźć w herbie miasta, a pozostałości domostwa Arnarsona i jego domy oglądać można w Muzeum Osadnictwa 871+/-2 (za taką właśnie datę uznaje się założenie Reykjaviku).

IMG_20170717_122253.jpg
Tak wyglądają odkopane niedawno pozostałości najstarszych znanych domostw w Reykjaviku.

Wspomniana już Landnámábók opisuje czasy osadnictwa Islandii, czyli Landnámsöld (870-930),  i jest to pierwsza epoka w periodyzacji islandzkiej historii.  Poza odkrytymi niedawno pozostałościami najstarszych budowli w Reykjaviku, zachowane z tego czasu pamiątki ograniczają się do drobnych przedmiotów, bowiem najważniejszym zabytkiem tych czasów jest przede wszystkim słowo, tak spisane w “kronikach”: Landnámábók Íslendingabók (Księga Islandczyków) oraz sagach, traktowanych jako istotne źródło wiedzy na temat życia pierwszych Islandczyków, nawet jeśli spisywane były wieki później. Okres Landnámsöld to czas kształtowania się społeczeństwa islandzkiego, kolonizacja Wyspy oraz tworzenie pierwszych struktur polityczno-administracyjnych, pozwalających na organizację życia na Wyspie. Z wymienionych wyżej źródeł pisanych, jak i późniejszych badań archeologicznych, dowiadujemy się, że zasiedlenie Wyspy koncentrowało się przede wszystkim na wybrzeżach oraz w dolinach rzek, a pierwsze domy budowano z obecnego na Wyspie drzewa, natomiast po wykarczowaniu wszystkich dostępnych lasów – z materiału nanoszonego przez ocean.

Stöng - Ruins of a Real Viking Settlement Manor and the Reconstructed Saga-Age Farm in Iceland
Tak wyglądają, częściowo zrekonstruowane, ruiny wikińskiej osady w Stöng. Źródło: https://guidetoiceland.is/connect-with-locals/regina/stong–the-ruins-of-a-real-viking-settlement-manor

Trudne początki

Norwegowie przeprowadzający się na Wyspę przywozili z sobą nie tylko materiały do budowy czy najważniejsze elementy wyposażenia dawnych domostw, ale też przydatne zwierzęta: owce i konie, wybierając najsilniejsze okazy, które będą mogły przetrwać długą podróż i islandzkie zimy. Zakładane gospodarstwa musiały być samowystarczalne, bowiem rozmieszczone były w dużych odstępach od siebie. Sprowadzenie się na odległą Wyspę oznaczało ograniczone kontakty z kontynentem, brak odpowiednich statków nie pozwoliło Islandczykom na udział w handlu dalekosiężnym, dlatego musieli zadowalać się tym, co Wyspa miała im do zaoferowania. Były to więc przede wszystkim ryby, ale również drobne ptactwo (w tym maskonury) oraz mięso przywiezionych zwierząt. Mimo utrudnionego podróżowania, poświadczone są ślady eksportu towarów islandzkich poza Wyspę, czemu dowodzą znalezione na kontynencie wełniane wyroby oraz suszone ryby.

Najstarsza demokracja

Koniec okresu osadnictwa wyznacza data 930, uznawana za początek Alþingu. Alþing, czyli główny wiec, zgromadzenie ogólne zbierające się regularnie w dolinie Þingvellir nad rzeką Oxárą (niedaleko Reykjaviku), stanowił podstawę władzy ustawodawczej i sądowniczej na Wyspie. O wadze “Wiecu wszystkich wieców” świadczą między innymi informacje o tym, że główne szlaki i drogi na Wyspie prowadziły właśnie do Doliny Zgromadzeń, natomiast sagi niejednokrotnie informują nas o tym, że z rozwiązaniem poważniejszych konfliktów czy poszukiwaniem żony/męża czekano właśnie na zebranie Alþingu. Alþing był miejscem, w którym gromadzili się wszyscy pełnoprawni obywatele, by wspólnie podejmować istotne dla życia Wyspy decyzje, skazywać kryminalistów czy zawierać związki małżeńskie.

IMG_20170408_151112.jpg
Þingvellir – miejsce zwoływania Alþingu.

Mówi się o demokratycznym charakterze społeczeństwa islandzkiego, wynikającego z grupowego podejmowania decyzji oraz przysłowiowym “ukochaniu niezależności” przez osadników zbiegłych przecież z mającej się właśnie zjednoczyć pod wodzą jednego władcy Norwegii. Średniowieczni Islandczycy nie funkcjonowali jednak na zasadach współcześnie rozumianych równouprawnienia i wolności słowa, bo – tak jak w pozostałych miejscach ówczesnej Europy – istniały tam podziały społeczne, jak również niewolnictwo (co prawda po niedługim czasie zniesione, jednak wyzwoleńcy pozostali najniższą warstwą społeczną). Choć dużą niezależnością cieszyły się kobiety (czego dowiadujemy się z sag), nie miały one takiego samego statusu na thingu co ich mężowie i ojcowie. Warto też podkreślić, że społeczeństwo islandzkie wbrew wielu opiniom nie było etnicznie homogeniczne; choć założyli je głównie wikingowie z Norwegii, przywieźli sobie również żony i/lub niewolników z Wysp Brytyjskich czy dzisiejszej Irlandii.

Organizacja społeczeństwa

Islandczycy byli społeczeństwem zhierarchizowanym. Choć nie posiadali jednego monarchy, władza podzielona była między kilka najsilniejszych rodów (niektórzy złośliwi mówią, że taka sytuacja pozostała na Islandii do dzisiaj…). Elitę społeczną stanowili lokalni przywódcy (goðar, l. poj. goði), którzy zdaniem badaczy mogli dzierżyć wiele funkcji, w tym kapłańskie. Zaszczyt piastowania urzędu goðorð, czyli bycia goðimmogła mieć tylko ograniczona liczba “wybrańców” i decydował o niej Alþing (z początku 39, potem 48 sztuk). Aby pracować jako goðorð, trzeba być mieć odpowiednio duży majątek i znakomite pochodzenie, a także dobrą znajomość prawa i umiejętność jego wykorzystania, dlatego goðar byli przedstawicielami najznamienitszych rodów Islandii i często tytuł ten był dziedziczony. Z tytułem goðiego  wiązał się nie tylko autorytet i duża liczba stronników wiecowych (þingmadr, l. mn. þingmenn, “rekrutowanych” spośród wolnych gospodarzy), ale też przede wszystkim siła przebicia podczas istotnych sporów prawnych. Goðar rządzili również na wiecach lokalnych (zwoływanych wiosną i jesienią), w ramach których nie tylko załatwiano sprawy miejscowe, ale ustalano datę zwołania następnego Alþingu (wiosną) lub przekazywano postanowienia z ostatniego wiecu (jesienią).

Alþing gromadził się bowiem w czerwcu. Spotykali się tam wszyscy goðar w towarzystwie swoich þingmenn. W trakcie obrad zbierała się Rada Praw (Lögrétta), mająca funkcję legislacyjną; oni tworzyli i interpretowali prawo, a także wydawali wyroki w sprawach zgłaszanych na Alþingu. W pewnym momencie miała ona również charakter sądu drugiej instancji, do którego można było się odwołać w sytuacji niesprawiedliwego potraktowania na lokalnych thingach. Przewodniczącym obrad był lögsögumaður, głosiciel praw, którego zadaniem była każdorazowa recytacja praw przy Lögberg, Skale Prawa. Badacze nie są zgodni, czy musiał on wygłaszać z pamięci wszystkie prawa, czy tylko ich część. Zwolennicy tego pierwszego rozwiązania optują nawet za przekonaniem, że jeśli lögsögumaður zapomniał o jakimś przepisie, przestawał on obowiązywać. W tradycji oralnej była to jednak funkcja o prestiżowym znaczeniu, choć nie wiązała się z żadną realną władzą.

Tak mogły wyglądać zebrania Alþingu, choć są wytworem wyobraźni XIX-wiecznego malarza.

Alþing zbierał się niemal nieprzerwanie aż do 1800 roku, kiedy to jego działalność została przerwana (Islandia była wówczas pod panowaniem Danii). Na fali romantycznych nastrojów nastrojowo-wyzwoleńczych, Islandczykom udało się wywalczyć (bynajmniej nie w sposób zbrojny) przywrócenie Zgromadzenia, jednak od 1844 obradował on już nie w Dolinie, lecz w Reykjaviku. Sama Þingvellir stanowi do dziś jedno z kluczowych miejsc dla budowania tożsamości narodowej Islandczyków, to tam podejmowano bowiem najważniejsze decyzje dla przebiegu dziejów Wyspy, od przyjęcia chrześcijaństwa, po ogłoszenie pełnej niepodległości w 1944 roku.

Bibliografia:
Wstęp [w:] Jakub Morawiec, Łukasz Neubauer, Sagi islandzkie. Zarys dziejów literatury staronordyckiej, Warszawa 2015, s. 7-14. Recenzję znajdziesz tutaj.

Jakub Morawiec, “Sagi islandzkie i środowisko ich powstania” [w:] Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, Wrocław 2011, s. 5-40.

Grażyna Szelągowska, “Od kolonii do państwa niepodległego. Islandia od XIII do XX wieku” [w:] Włodzimierz Pessel, Roman Chymkowski (red.), Islandia. Wprowadzenie do wiedzy o społeczeństwie i kulturze, Warszawa 2008, s. 31-44.

100 lat, Islandio!

1 grudnia 2018 roku Islandczycy będą hucznie świętować 100-lecie suwerenności. Na mocy uchwalonego w 1918 roku aktu utworzono Królestwo Islandii złączone unią personalną z duńskim królem Chrystianem X. Choć Duńczycy wciąż prowadzili islandzką politykę zagraniczną i kierowali obroną wybrzeża, był to początek drogi ku pełnej niepodległości, uzyskanej dopiero 26 lat później. To właśnie 17 czerwca 1944, data utworzenia całkowicie niezależnej republiki, uważana jest za najważniejsze święto narodowe Islandii, obchodzone tradycyjnie w dniu urodzin Jóna Sigurðssona, głównego działacza na rzecz niepodległości. Co więc dokładnie będą świętować Islandczycy w tym roku? Od 100 lat Islandia widnieje na mapach Europy jako oddzielne państwo, ma prawo do samostanowienia i uchwalania konstytucji, a także używania własnych symboli narodowych. Te oficjalne, jak i bardziej umowne są wielką dumą Islandczyków; używa się ich podczas poważnych uroczystości narodowych, jak i w życiu codziennym, również dla promocji Wyspy na świecie.

Ogień, lód, ocean

Najbardziej charakterystycznym symbolem Islandii są jej barwy narodowe: biel, czerwień i ultramaryna. Choć powtarzają się na flagach wielu państw europejskich, skandynawski czerwony krzyż z białą obwódką na ultramarynowym tle to podstawa identyfikacji wizualnej Wyspy. Trzy kolory dominują w sklepach z pamiątkami, łopoczą na flagach widocznych w wielu punktach Reykjaviku, widniały też na koszulkach Strákarnir okkar i ich fanów podczas Mundialu. Zanim jednak barwy interpretowane jako odwzorowanie kolorystyki islandzkiego krajobrazu oficjalnie zagościły na islandzkiej fladze, jej wcześniejsze projekty były bardzo zróżnicowane. Pierwsze z nich zakładały motyw dorsza lub sokoła (symbol duńskiej szlachty) na niebieskim tle, a motyw krzyża skandynawskiego (nawiązujący naturalnie do flagi Danii) pojawił się dopiero w projektach z przełomu XIX i XX wieku, utrzymanych w barwach bieli i błękitu. Dopiero komitet utworzony w 1914 roku, a składający się z interdyscyplinarnej islandzkiej śmietanki, zaproponował wprowadzenie trzeciego koloru. Ostateczny szlif, wraz z nadaniem każdej barwie symbolicznego znaczenia żywiołów ognia, lodu i wody, nadał projektowi Matthías Þórðarson i to właśnie ta propozycja została uznana za oficjalną flagę Islandii w 1918 roku.

Dumni z natury

bdr

O tym, jak dumni ze swoich barw narodowych są Islandczycy dowiedzieliśmy się podczas ostatnich Mistrzostw Świata w piłce nożnej. Cały kraj ogarnęło wielkie húh, a kibice polecieli do Rosji  trójbarwnym samolotem linii Icelandair, który przemalowano z okazji 100-lecia suwerenności. Specjalny Boeing otrzymał znamienną nazwę Thingvellir i dołączył tym samym do grona „islandzkich” maszyn firmy: Hekla Aurora, w barwach zorzy polarnej, oraz Vatnajökull, nazwanego na cześć największego lodowca na Wyspie. Choć wybór tych trzech miejsc może być tylko chwytem marketingowym, te właśnie topograficzne znaki Islandii odpowiadają miejscom, z których Islandczycy są naprawdę bardzo dumni. Zapytani o to, co jest dla nich najbardziej islandzkie, najczęściej odpowiadają bowiem: natura. Nawet osławiona ich wiara w elfy bierze się z ogromnego szacunku do natury; istoty ukryte w mchu i pod kamieniami są niczym innym jak ucieleśnieniem sił przyrody w wyobraźni zbiorowej Islandczyków. Podobnie jak maskonury kiedyś traktowane były jako odrodzone dusze zmarłych na morzu krewnych, a wiele gatunków islandzkiej flory i fauny ma w kulturze bardzo ważną symbolikę.

Głos ludu

sdr

Islandzka przyroda gloryfikowana jest również w hymnie islandzkim (Ó, guð vors lands), napisanym z okazji 1000-lecia osiedlenia Islandii, w 1874 roku. Z pewnością odśpiewany będzie podczas oficjalnych uroczystości 1 grudnia, które będą odbędą się w Thingvellir, miejscu symbolicznym dla historii Islandii. To tu świętowano odzyskanie pełnej niepodległości w 1944 roku, tu znajduje się dawna siedziba letnia premiera Islandii, a wszystko to związane z faktem, że tutaj zbierał się Althing, islandzki parlament. Dolina więc kojarzy się Islandczykom z demokracją i aktywnością obywatelską, która stanowi dla nich wartość i element identyfikacji narodowej. Akt unii z 1918 również był wynikiem głosu ludu: decyzję podjęto podczas referendum i „za” zagłosowało ponad 90 procent obywateli. 100 lat później całe społeczeństwo również ma głos i wpływ na kształt obchodów rocznicy odzyskania suwerenności, których bogaty program można znaleźć na oficjalnej stronie www.fullveldi1918.is.

Islandia jest kobietą

sdr

Kiedy pytam moją znajomą Islandkę o to, co według niej jest najbardziej islandzkie, odpowiada: feminizm. Trzy lata temu przypomniano 100-lecie przyznania praw wyborczych kobietom, w materiałach promujących 100-lecie suwerenności podkreśla się postać pierwszej pani prezydent na świecie, Vigdís Finnbogadóttir, a jeszcze niedawno polskie media donosiły o świetnych warunkach życia i pracy Islandek. Natomiast obecna premier Islandii, Katrín Jakobsdóttir, w oficjalnym przemówieniu na tegoroczne obchody przypomina ważne wartości islandzkiego społeczeństwa: różnorodność i tolerancję, które to stanowią o nowoczesności kraju i wynikają z tradycji, której uczyć powinny się inne państwa na świecie: już od czasów wikińskich kobiety były dość wyemancypowaną częścią społeczeństwa. Kobieta jest w istocie symbolem Islandii, a przyjmuje postać Fjalkonnan, Kobiety-Góry, która pełni funkcję francuskiej Marianny czy niemieckiej Germanii. Czasem uznaje się ją za piątego stróża Wyspy, żeńskiego pomocnika czterech opiekunów uwiecznionych w herbie islandzkim: orła, gryfa, byka i skalnego olbrzyma.

Saga, czyli historia

Wybrane do islandzkiego herbu Landvættir, czyli duchy ziemi, pochodzą z „Heimskringli” Snorriego Sturlusona, którego twórczość jest bardzo ważna dla kultury islandzkiej . Historie spisane w średniowiecznych sagach są fundamentem tożsamości Islandczyków – wielu z nich potrafi sięgnąć w swych rodowodach aż po bohaterów sag, sagi są też kluczowe dla rozwoju islandzkiego języka. W 100. rocznicę odzyskania suwerenności powstało specjalne, kilkunastotomowe wydawnictwo zawierające wszystkie sagi islandzkie. Ich treść została obdarzona komentarzami i wyjaśnieniami, bowiem wbrew często powtarzanej opinii, język XIII-wiecznych sag odbiega od współczesnego i większość Islandczyków nie jest w stanie czytać ich bez dodatkowej pomocy. Rocznicowa seria jest przykładem na to, że symbolem Islandii jest również jej długa historia spisana na kartach starych manuskryptów, których odzyskanie z rąk Duńczyków było ważnym na skalę narodową wydarzeniem.

Post scriptum:

1 grudnia 1918 roku nie był najlepszą datą do świętowania. Przypadł na Zimę Wielkich Mrozów, jedną z najzimniejszych w historii Islandii. Termometry pokazywały wówczas –30°C. Jakby tego było mało, Islandię ogarnęła również epidemia grypy hiszpanki, która zabrała wielu obywateli. Później zaś nastąpił wybuch Katli, a erupcja wpłynęła znacząco na krajobraz i gospodarkę. W takich okolicznościach obchody nie odbyły się z odpowiednią pompą, ale nadrobiono świętowanie w kolejnych latach międzywojnia.

tekst został opublikowany w 32. numerze czasopisma Zew Północy

Łaciny też nie ogarniam

Znowu nie poszłam wczoraj na islandzki.

Trochę dlatego, że byłam w pracy, a trochę dlatego, że wstyd mi zawsze na tych zajęciach. To już trzeci rok kiedy od nowa zaczynam swoją przygodę ze staroislandzkim. Najpierw chodziłam jako wolny słuchacz, potem z nadzieją, że będę mogła zaliczyć przedmiot awansem. Nic z tego nie wyszło i musiałam poczekać z oficjalnym wpisaniem wykładu do planu zajęć na trzecim roku. No i przyszedł trzeci rok, a na ekranie znane mi bardzo dobrze slajdy i zasady, które powinnam już przecież tak dobrze znać. Co roku są nawet te same przykłady, a ja nadal nic nie pamiętam. A zazwyczaj nauka języków przychodzi mi łatwo, szybko łapię reguły, nowe słówka same wchodzą do głowy. Co więc idzie nie tak?

Na pewno problemem nie jest brak motywacji. Islandzkiego chciałam się uczyć jeszcze przed studiami. Szukałam różnych kursów, ale kto chciał nauczyć się tego języka w Warszawie wie, że nie ma zbyt wiele możliwości. Kiedyś był podobno lektorat na UW, ale studenci szybko zniechęcili się do trudnego języka i pomysł upadł. Potem islandzki pojawił się w prywatnej szkole języków północy. Zapisałam się od razu i przebierałam nóżkami na pierwsze zajęcia. Atmosfera była świetna, wszyscy członkowie niewielkiej grupy mieli mnóstwo samozaparcia, w końcu byli wśród nas zapaleni fani Islandii. Dziwnym trafem jednak z kilkunastoosobowej grupy do następnego roku utrzymało się tylko pięć osób, ledwie stworzono dla nas grupę. A i my, którzy zdecydowaliśmy się na kontynuację nauki, uświadomiliśmy sobie, że po wakacjach nie pamiętamy nic. Trzeba było zaczynać niemal od początku.

img_20181108_120154.jpg

Zaczynanie od początku to była nawet moja strategia przy każdym powrocie na wykład ze staroislandzkiego. Kupowałam nowy zeszyt i przepisywałam notatki ze starego, ładniej i staranniej, obiecując sobie, że tym razem będę uczyć się częściej i sumienniej. Ale z obiecywaniem sobie zawsze kończy się tak samo; gdybym kontynuowała naukę islandzkiego przez te wszystkie lata zamiast ciągle zaczynać od nowa, to pewnie mogłabym już rozmawiać z Islandczykami na proste tematy. A tak to wciąż tkwię w podstawowych zwrotach i muszę zawsze sprawdzać, jak się tworzy żeńską wersję dla Komdu sæll og blessaður (nawet żeby napisać tę popularną frazę musiałam poprosić o pomoc Google). Co dopiero pamiętać inne zasady gramatyczne, znać odmianę przez wszystkie przypadki, liczby i rodzaje. Nie mówiąc już o wszystkich wyjątkach, o pamiętaniu reguł takich jak zmiana tematu w przypadku występowania obok siebie danych samogłosek*…

Mówi się, że staroislandzki jest jak łacina północy. Coś w tym jest, bo z nauką łaciny szło mi tak samo opornie, jak z nauką staroislandzkiego. W obu przypadkach nauka opiera się na tekstach, wkuwaniu słówek i reguł gramatycznych. W obu przypadkach poznawanego języka nie używa się w sposób czynny, chyba że w ćwiczeniach typu “zmień z liczby pojedynczej na mnogą”. No i w obu przypadkach podkochiwałam się w moich nauczycielach.

Łacinę maglowaliśmy przez trzy lata liceum i dopiero na studiach zaczęłam porządnie się uczyć (może dlatego, że prowadząca była kobietą, a może dlatego, że koniecznie chciałam sobie udowodnić, że potrafię zmierzyć się z tabelkami wyjątków). Co z tego, skoro po obronieniu magisterki nie pamiętam już nic, a teoretycznie jako historyk sztuki powinnam łacinę znać. Tak samo jako skandynawistka powinnam znać staroislandzki, choć w odróżnieniu od moich zbuntowanych kolegów i koleżanek ze studiów, który traktują ten przedmiot jak historycy sztuki łacinę na pierwszym roku, ja naprawdę CHCĘ się go nauczyć. I już nie chodzi o tkwiące w mojej głowie przekonanie, że wykształconemu człowiekowi wypada znać języki “klasyczne”.

Raczej dlatego, że znać staroislandzki to prawie tak, jak znać nowoislandzki. Bo choć różnica między łaciną a włoskim czy francuskim jest ogromna, tak współczesny islandzki niewiele różni się od islandzkiego. Gramatyka i większość zasad dotyczących języka staroislandzkiego (a więc tego, którym posługiwano się w średniowieczu i w którym zostały spisane sagi**) dotyczy również języka nowoislandzkiego, w wielu przypadkach również słownictwo zachowało się do XXI wieku, choć czasem stare słowa otrzymują nowe znaczenia (np. kiedyś czasownik að lenda oznaczał kiedyś dopływać do brzegu, a dziś znaczy także lądować). Znajomość staroislandzkiego nie zawadza w nauce współczesnego języka Islandurów, tym bardziej, że zgodnie z przyjętymi normami wymowa tego pierwszego oparta jest na współczesnej fonetyce (trudno dowieść, jak wymawiano islandzki kiedyś, tak jak i w przypadku łaciny mądre głowy debatują między poprawnością veni, vidi, vici a łeni, łidi, łiki).

Tym samym staroislandzki ma przewagę nad łaciną, bo nie jest tak do końca językiem martwym. Łacina nie przyda nam się raczej w życiu codziennym (choć profesor od historii języka szwedzkiego może wzbudzić we mnie poczucie winy, kiedy pyta, co w XV-wiecznym dokumencie ze Sztokholmu może oznaczać łacińskie item. To jeden z tych momentów, kiedy wolę nie przyznawać się, że uczyłam się łaciny przez 5 lat swojego życia). Natomiast znajomość staroislandzkiego przyda się każdemu, kto tak jak ja próbuje zmierzyć się ze współczesnym islandzkim. Zmierzyć, bo po prześledzeniu dwóch części bezpłatnego podręcznika do islandzkiego Íslenska fyrir alla udało mi się osiągnąć tyle, że islandzki nie jest jednak dla mnie. Na ten moment zdarzają mi się momenty wielkiej radości, kiedy dzięki szwedzkiemu odszyfrowuję jakieś krótkie teksty, ale długa jeszcze droga przede mną.

IMG_7099.jpg

Doktorat o sztuce islandzkiej to będzie kolejne wyzwanie i kolejny pretekst do nauki islandzkiego. Już w tym roku miałam “pocisnąć”, bo przecież muszę być w stanie czytać teksty w języku oryginalnym – ale jak to jest z obiecywaniem sobie, można przeczytać powyżej. Na ten moment obiecuję sobie nadrobić zaległy materiał z wykładu i zdać egzamin tak, żeby nie było mi wstyd przed prowadzącym. A potem znowu sobie obiecam…

*chodzi o zmianę a na ö w przypadku sylaby długiej (czyli akcentowanej), oraz a na u w sylabie krótkiej, np. gamall (isl. stary, mianownik liczby pojedynczej rodzaju męskiego) zamieni się na gömul (isl. stara, mianownik liczby pojedynczej rodzaju żeńskiego).
**trzeba jednak pamiętać, że błędnym jest powszechne przekonanie o tym, jakoby dzisiejsi Islandczycy swobodnie czytali XIII-wieczne sagi. Często lektura starych tekstów wymaga dodatkowego komentarza, a obecnie wydawane sagi są pisane uwspółcześnionym językiem,  przy zmianie oryginalnego zapisu, np. epentetyczne u pojawia się w nazwach własnych: w starym tekście czytamy Ingólfr, obecnie zaś Ingólfur.

Pejzaż – narodowy gatunek malarski Islandii

Abstrakt:

Islandia, kraj o wysoko rozwiniętej kulturze i wyobraźni, posiada paradoksalnie bardzo krótką tradycję malarską. Początki islandzkiej historii sztuki sięgają przełomu XIX i XX wieku, a za oficjalną datę narodzin prawdziwie islandzkiego malarstwa uznaje się rok 1900, kiedy po raz pierwszy zorganizowano wystawę prac lokalnego artysty w jego ojczyźnie. Þórarinn Benedikt Þorláksson zaprezentował wówczas zbiór pejzaży ukazujących islandzki interior oraz miejsca ważne dla historii Islandczyków. Pejzaż stał się wówczas ulubionym gatunkiem malarskim artystów, którzy poszli w ślady Þorlákssona. Jón Stefánsson, Ásgrímur Jónsson czy Jóhannes S. Kjarval, po studiach wyższych w Kopenhadze, wracali na wyspę, aby utrwalać piękno ojczystego krajobrazu.
Pejzaż odegrał ważną rolę w kształtowaniu „sztuki narodowej” Islandii. Choć wynikał z doświadczeń XIX-wiecznego romantyzmu niemieckiego oraz skandynawskiego nacjonalizmu przełomu wieków, unikalny krajobraz wyspy z nierzadko ukrytymi w nim postaciami z folkloru islandzkiego pozwolił na podkreślenie odrębności Islandczyków, co było szczególnie ważne w momencie politycznego usamodzielniania się od Duńczyków. Popularność pejzażu jako gatunku malarskiego również w sztuce II połowy XX wieku pokazuje jednak, że przyroda Islandii – wykorzystywana w przemyśle turystycznym czy wyspiarskiej kinematografii, wciąż pozostaje fundamentalnym składnikiem budowania islandzkiej tożsamości.

26731636_10213165866799515_680152857730944192_nPublikacja w: Roman Chymkowski, Emiliana Konopka (red.), Antologia naukowa. Islandia. Język, Naród, Natura, wydanie I, Warszawa 2017.

Dostęp do publikacji: Emiliana Konopka Pejzaz

Dostęp on-line: https://www.researchgate.net/publication/323557730_Pejzaz_-_narodowy_gatunek_malarski_Islandii

Reykjaviku historia (mniej) znana

Podczas czwartego już pobytu w stolicy Islandii postanowiłam wybrać się na Free Walking Tour. Miasto jest niewielkie, a ja przemierzyłam je już pieszo we wszystkie możliwe strony (a centrum, czyli właściwie jądro miasta, tym bardziej), ale miałam dużo wolnego czasu i postanowiłam przekonać się, czy dowiem się czegoś więcej. Darmowy spacer po Reykjaviku, organizowany przez CityWalk.is, znalazłam na portalu Like a Local. Zarówno rezerwacja, jak i sam spacer był za darmo, choć oczywiście zgodnie z tradycją Free Walking Tours, wypadało przewodnikowy po zakończonym spacerze wręczyć sprawiedliwy napiwek.

Jak na złość, po dwóch pięknych i słonecznych dniach, dzisiejszy poranek okazał się pochmurny, zimny i ciężki od mokrego śniegu. Wizja dwugodzinnego spaceru w takich warunkach trochę mnie zniechęciła, tym bardziej, że właściwie do 10 (czyli czasu rozpoczęcia spaceru) Reykjavik dopiero budził się z nocnych ciemności. Ale ostatecznie nie poddałam się, podobnie jak kilkunastoosobowa grupa turystów z całego świata, którzy postanowili poświęcić swój czas sympatycznemu Tómasowi, studentowi historii na Uniwersytecie w Reykjaviku, który w bardzo dowcipny  i lekki sposób przedstawił nam swoje miasto. Jego narracja składała się oczywiście z faktów oczywistych dla fana Islandii, takich jak podstawowe wiadomości historyczne i geograficzne, jak i ciekawostki językowe. A mimo to dowiedziałam się wielu nowych rzeczy lub zwróciłam uwagę na szczegóły, których wcześniej nie dostrzegałam.

1. Ten niewielki kościółek obok parlamentu to katedra

Żeby nie było: wiem, że Hallgrímskirkja to nie katedra. Wielu turystów tak myśli, bo jest największym, najokazalszym i najczęściej fotografowanym kościołem w Reykjaviku, a właściwie na Islandii. Ale to nie katedra. Myślałam, że katedrą jest neogotycki  Landakotskirjka. I jak się okazało po późniejszym przejrzeniu Wikipedii, nie byłam tak do końca w błędzie, bo owszem, to katedra, ale rzymskokatolicka. Jednak Islandia to raczej kraj luterański, więc i katedrę muszą mieć także luterańską. I to właśnie drewniany kościółek przy Lækjargata jest oficjalną katedrą Reykjaviku. Budynek ten jest na tyle niepozorny, że choć zwracał wcześniej moją uwagę swoim minimalizmem i urokiem, nigdy nie wchodziłam do środka. A może warto zwiedzić ten budynek, choćby dlatego, że zaprojektował go sam Bertel Thorvaldsen!

2. Na budynku Parlamentu znajduje się pusty maszt

To prawda. Może nie jest to rzecz, na co zwracamy uwagę, ale jak już się tak zastanowić, to na większości budynków użyteczności publicznej najczęściej znajdziemy flagę. Nawet Ambasada Rzeczpospolitej Polski w Reykjaviku ma wywieszoną flagę niemal codziennie. A na budynku Althingu flagę zauważymy dopiero od święta, a dokładniej 17 czerwca.  Dlaczego? Tómas twierdzi, że Islandczycy niespecjalnie obnoszą się ze swoją flagą. To nie tak, że jej nie lubią, wręcz przeciwnie, trójkolorowy symbol Islandii to jeden z najczęściej wykorzystywanych motywów, również w przemyśle turystycznym. A mimo to flagi islandzkie (choć tak widoczne w sklepach z pamiątkami), nie ozdabiają budynków publicznych. Może ta niechęć do afiszowania się flagą to efekt “niechęci” do Duńczyków? Tómas wielokrotnie, oczywiście z przekorą, podkreślał, że od czasów odzyskania niepodległości za wszystko obwinia się Duńczyków. A Duńczycy uwielbiają swoją flagę, wtykając ją wszędzie na każdą okazję, nawet w dniu urodzin kota 😉

3. W budynku Urzędu Miasta jest darmowe wifi

To był pierwszy (i niestety tylko jeden z dwóch) przystanek w ciepłym wnętrzu, dający więc możliwość uwolnienia dłoni z grubych rękawiczek i rozgrzania rąk. Jako że szybko marznę w kończyny, szybko zrezygnowałam się z robienia notatek czy robienia zdjęć wszystkiemu, co pokazywał nam Tómas. Stąd nie wszystkie zdjęcia w tym poście są moje (co zaznaczam w opisach pod nimi). W ciepełku można dorwać się do telefonu, ale też rozleniwić i nie do końca wsłuchiwać się w to, co mówi przewodnik… Muszę przyznać, że trochę głupio byłoby grać złego uczniaka, ale znajdująca się w Urzędzie Miasta mapa Islandii była tylko punktem wyjścia do opowiadania rzeczy, które już wiedziałam. Więc szybko połączyłam się z darmowym wifi i nadrobiłam zaległe wiadomości, nowe posty na Utulę Thule i fotki na Instagrama…

4. Na jednym z głównych placów miasta znajdował się kiedyś cmentarz

Chodzi o Fógetagarður, plac znajdujący się tuż obok Parlamentu. To tu stoi pomnik Skúliego Magnússona, zwanego Skúli Fógeti, czyli Szeryf. To on w XVIII wieku zastał Reykjavik murowany, a zostawił drewniany. Serio. W tamtym czasie największe miasto Islandii liczyło tylko kilkudziesięciu mieszkańców, a najstarsze (czy właściwie: jedyne) domy budowane były ze skał. Skúli przywiózł ze sobą jednak sporo drewna i wybudował kilka nowych domów, które były atrakcyjniejsze choćby dlatego, że lepiej trzymały ciepło. Część tych domów, a właściwie ich fundamenty, można oglądać w ścisłym centrum miasta. Dziś oczywiście pokryte są blachą, ale jednak mają długą tradycję, przekazywane z pokolenia na pokolenie. Niegdyś domy dla biedoty, dzisiaj stanowią najdroższe mieszkania w Islandii. Właściwie nie wiadomo, jaka jest wartość pojedynczego domu w tej dzielnicy, bo rzadko kiedy wystawiane są na sprzedaż.

Ale miało być o cmentarzu. Przy placu znajduje się stosunkowo współczesny budynek, a jego budowa wymagała oczywiście głębokich wykopów. Podczas prac natknięto się na mnóstwo kości, wiele z nich datowano nawet na X wiek! Okazało się więc, że znajdował się tu najstarszy cmentarz na Islandii, w pewnym momencie zabetonowany. Niestety nie wiadomo kto i kiedy podjął taką decyzję. Można jednak odnaleźć kilka zachowanych tablic nagrobnych będących pamiątką po pierwotnej funkcji placu.

5. Tylko 0,1% mieszkańców stolicy nie zna języka angielskiego

To oczywiście niepotwierdzone info. Ale przyznajmy się, że raczej jak już przyjedziemy do Reykjaviku, to nie zagadujemy do wszystkich po islandzku, ale właśnie po angielsku. I wszędzie się dogadamy. O tym, że Islandczycy kochają swój język i dbają o niego, wiemy doskonale. Że nawet starsze pokolenie posługuje się nim płynnie, też wiemy. Ale oczywiście nie każdy musi chcieć komunikować się z nami po angielsku. Więc tak na wszelki wypadek Tómas dał nam szybką lekcję języka islandzkiego. Miało być oczywiście śmiesznie, więc wybrał takie zdania lub słowa, które są trudne do wypowiedzenia. Tak jakby islandzki w ogóle był językiem łatwym do wypowiadania 😉

6. Słupy bazaltowe na Ingólfstorg to herb miasta

A właściwie mają nawiązywać do herbu miasta, jakim jest tarcza z dwoma palami drewna dryfującego na falach oceanu. Zarówno herb, jak i “pomnik” na Ingólfstorg nawiązują do legendy o powstaniu miasta Reykjavik. Według sagi (której fragment odczytamy na jednym z bazaltowych słupów w centrum miasta), Ingólfur Arnarson przed wyprawą na Islandię zabrał ze sobą dwie belki ze swojego rodzinnego domu. Miały stać się podstawą konstrukcji nowego budynku, który planować zbudować w nowej ojczyźnie. Jak wiemy, przed dopłynięciem na ląd, wyrzucił za burtę owe belki i postanowił osiedlić się w miejscu, w którym morze wyrzuci je na brzeg. Było to właśnie w Zatoce Faxa, tu więc Ingólfur postanowił założyć miasto. Nadał mu nazwę Reykjavik, od dymów geotermalnych unoszących się nad zatoką.

Owe belki stały się herbem miasta, który możemy odnaleźć w każdym miejscu stolicy, na budynkach, koszach na śmieci, a nawet na ramieniu Jóna Gnarra, byłego prezydenta Reykjaviku. “Instalacja” składa się z dwóch słupów bazaltowych, tak charakterystycznych dla krajobrazu Islandii, do których podłączone są rury. Podobno według pierwotnego zamysłu miała buchać z nich para, ale “coś nie wyszło”. W każdym razie miejsce to ma przypominać o początkach miasta.

7. Zimą nie odśnieża się tu chodników

dav

Doświadczyłam na własnej skórze. Miasto nie fatyguje się w tej kwestii, bo w sumie nie musi. Śnieg na głównych ulicach stopnieje sam dzięki podprowadzonym rurom z gorącą wodą, a jeśli mieszkańcy martwią się o swoje zdrowie to muszą sami zaopatrzyć się w raki 😉 Więc spacerowiczów po mieście można podzielić na dwie grupy: tych, którzy dziarsko maszerują po lodzie, a nawet uprawiają poranny jogging i tych, którzy ślizgają się, walcząc o skończenie wyprawy w jednym kawałku. Nawet ścieżki rowerowe nie są tu odśnieżane, a i tak można spotkać czasem dzielnego rowerzystę.

Tam, gdzie nie doprowadzono rur z geotermą, poprzestano na żwirze albo po prostu nic nie zrobiono. Dziwnym trafem ulice są zawsze czarne.

8. Na zamarzniętym Tjörninie grywano w piłkę nożną

IMG_20180126_093740.jpg

Wciąż trudno mi w to uwierzyć i podejrzewam, że Tómas wciskał nam kit. Nie dlatego, że moim zdaniem lód na jeziorku w środku miasta jest zbyt kruchy, żeby po nim chodzić. Wręcz przeciwnie, w styczniu można zaobserwować tu rodziców z wózkami i dzieci maszerujące po lodzie. Tjörnin nie jest aż tak głęboki, może tylko na samym środku, więc w przypadku załamania się lodu grozi nam tylko kąpiel w zimnej wodzie, ale nie utonięcie. Ale czy da się grać tutaj w piłkę nożną? W dobrych korkach byłoby to chyba nawet możliwe 😉

9. Wejście do Harpy i na Perlan jest do tego roku płatne

dav

Niestety.

10. W ostatni piątek miesiąca można napić się lokalnego Gulla w promocyjnej cenie

Znalezione obrazy dla zapytania studentakjallarinn reykjavik
źródło zdjęcia: Lonely Planet

Piwo za 560 koron w piątkowy wieczór? Do tego w towarzystwie studentów z całego świata? To miła niespodzianka dla wszystkich przyzwyczajonych do cen z centrum miasta. A wspomniane Stúdentakjallarinn nie znajduje się znowu tak daleko, bo tuż obok głównego budynku Uniwersytetu w Reykjaviku. Wystarczy przespacerować się wzdłuż brzegu Tjörnina w kierunku zawsze widocznych wysokich budynków Muzeum Narodowego i Uniwersytetu. W ciągu dnia można tu zjeść tani lunch i napić się kawy, a wieczorami napić się piwa, posłuchać muzyki (czasem na żywo!) i pograć w planszówki.

Czy znacie jeszcze jakieś inne ciekawostki dotyczące Reykjaviku? Podzielcie się z nami, zawsze chętnie uczymy się czegoś nowego o stolicy Islandii 😉

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

O potędze lawiny

Nói Albinoi

reżyseria: Dagur Kári
rok: 2003
kraj: Islandia, Dania

Nói odsuwa dywanik, otwiera drzwi do piwniczki i wślizguje się do swojej podziemnej kryjówki. Zamykając zasuwę nie wie jeszcze, że w tym momencie żegna się z tym, co zostawił na powierzchni. Kiedy rozkoszuje się papierosem w swoim oszczędnie umeblowanym i słabo oświetlonym królestwie, jego rodzina zajmuje się swoimi sprawami. Babcia układa puzzle, ojciec je obiad. Codzienna melancholia zostaje przerwana przez dziwne dźwięki i nasilające się drżenie budynków. Dyrektor lokalnej szkoły podnosi wzrok znad kostki rubika, a była-niedoszła dziewczyna Nóiego przerywa lekturę gazety. Wszyscy zdają się patrzeć w jednym kierunku, i choć kamera nie podąża za ich spojrzeniami, możemy się domyślić, że wyglądają za okno, z którego roztacza się widok na potężny szczyt Bolafjall. Nói przysłuchuje się dziwnym dźwiękom ze swojej kryjówki, nagle pokój zaczyna się trząść, a rzeczy spadać z półek. Ciemność. Po około 20 sekundach całkowitej ciszy znów widzimy głównego bohatera, który zaczyna próbować otworzyć wieko i wydostać się z piwnicy. Siłowanie się z drzwiczkami i wołanie o pomoc kończy się pełną rezygnacji zabawą zapalniczką. Po dłuższym czasie do piwnicy dociera ratownik, który pomaga Nóiemu wydostać się na powierzchnię. Dopiero w tym momencie widz dowiaduje się, co się stało: lawina zdemolowała dom oraz pół rodzinnej wioski Nóiego. A wraz z budynkami zabrała też jego najbliższych.

noialbinoi_1

Filmu „Noi albinoi” z 2003 roku nie trzeba nikomu przedstawiać. Jako jedna z pierwszych islandzkich produkcji szeroko dystrybuowana w Polsce, stała się obowiązkową pozycją dla wszystkich islandofilii, ale też (co potwierdza kasus samej autorki tekstu) dla wielu była istotnym elementem wyimaginowanego obrazu Wyspy, której się jeszcze nie odwiedziło. Debiut Dagura Káriego był wielokrotnie nagradzany na zagranicznych festiwalach i konkursach, głównie z uwagi na estetykę Nordic Noir i melancholijną postać tytułowego bohatera. W samej Islandii film przyciągnął do kin 20 000 widzów, ale możliwe, że lokalnie był on odczytany zupełnie inaczej niż przez zagraniczną publiczność. Każdy z nas pamięta scenę, w której Nói wylewa cały gar krwi na swoją rodzinę, pamiętamy też niebieski filtr i przeszywający nas chłód na widok wiecznie zaśnieżonych ulic małego miasteczka gdzieś na północy Islandii. Ale pewnie zdziwiła nas lawina, która ni stąd, ni zowąd niszczy wszystko w kulminacyjnej scenie. Dla polskiego widza mogło być to odczytane jako nieoczekiwany zwrot akcji, intrygujący element scenariusza, potwierdzający „dziwność” dalekiej północy. Jednak w Islandii, a szczególnie w niektórych jej partiach, scena ta była odczytana zupełnie inaczej, a widzowie z pewnością uronili na jej widok niejedną łzę.

North_West_Still2

Scenariusze współczesnych filmów islandzkich często nawiązują do traum i ważnych wydarzeń, które na stałe zapisały się w pamięci zbiorowej Islandczyków lub znacznie wpłynęły na ich życie. Do tych najczęściej wspominanych należą z pewnością: wybuch wulkanu na wyspach Vestmannaeyjar w 1973 roku, będący punktem wyjścia dla losów bohaterów filmu Wulkan (2011) Rúnara Rúnarssona; oraz kryzys ekonomiczny z 2008, którego społeczny kontekst pokazuje obraz Baldvina Zophoníassona Życie na kredycie (2014). I choć wybuchy wulkanów i kryzys na stałe wpisały się w repertuar powszechnej wiedzy na temat strat islandzkich, wydaje się, że na samej Wyspie nie są aż tak bardzo rozpamiętywane. Na pewno nie tak jak lawiny, które w 1995 roku zabrały 34 mieszkańców dwóch miejscowości w Fiordach Zachodnich. Zdaniem dziennikarzy żadna inna współczesna tragedia nie była tak często wspominana w mediach, natomiast badacze zgadzają się co do tego, że przez ostatnich 1100 lat historii Wyspy lawiny spowodowały więcej zniszczeń niż pozostałe katastrofy naturalne.

North_West_Still4

Nieoczekiwana śmierć kilkudziesięciu obywateli wstrząsnęła wszystkimi mieszkańcami Wyspy, a do dziś żywo wspominana jest przez mieszkańców Fiordów Zachodnich. Tego lata zupełnym przypadkiem znalazłam się w Súðavíku, jednej z dwóch miejscowości dotkniętych tragedią. Nie miałam jeszcze wówczas pojęcia o tym, co się tam stało, ale intrygowała mnie spora pusta przestrzeń pomiędzy domami. Dzięki jednemu z mieszkańców dowiedziałam się o ogromnej masie śniegu, która spadła na miasto 16 stycznia 1995 roku. Lawina zniszczyła kilka budynków mieszkalnych i przygniotła kilkanaście osób, z których 14 zginęło. Ich nazwiska można przeczytać na tablicach postawionych na miejscu budynków, które wraz ze śniegiem spłynęły do morza. Poza memoriałem i kilkoma ławkami nie można obecnie niczego w tym miejscu postawić; ocalałe budynki przeniesiono w bezpieczniejsze miejsce, a zgodnie z prawem islandzkim można w nich mieszkać tylko latem. O tej porze roku można wręcz zapomnieć o czającym się niebezpieczeństwie, bo pięknie położone miasteczko żyje swoim życiem. Nikt jednak nie zapomniał o ofiarach, a wspomnienie tragedii wciąż porusza mieszkańców, o czym świadczyło załamanie głosu mojego przewodnika, kiedy pokazywał mi znane mu nazwiska wyryte na tablicach.

Lawina nawiedziła  również miasto Flateyri, położone po drugiej stronie fiordu. W nocy z 26 na 27 października 1995 śnieg przykrył 29 domów i zabił 20 osób. Ograniczony dostęp do miejscowości, a także brak prądu (lawina przygniotła główny generator) znacznie utrudniły prace ratowników nadciągających z Ísafjörður i Reykjavíku. Mimo pomocy wolontariuszy, siły ratunkowe były bardzo ograniczone, a warunki pogodowe utrudniały i spowalniały pracę. Choć władze miały doświadczenie po wcześniejszej lawinie, cała akcja ratunkowa trwała bardzo długo. Stopniowo odkrywano kolejne domy i wykopywano ofiary lub rannych. Możemy się tego dowiedzieć dzięki dokumentowi Einara Gunnlaugssona “66°23 North West, The Day of The Avalanche” (“Norð Vestur, björgunarsaga”, 2010) zrealizowanemu przy okazji 15. rocznicy tragedii. Jedna z ocalonych przyznaje przed kamerą, że długo nie mogła pogodzić się z faktem, że przeżyła na miejscu swojej koleżanki, pozostali pytani również wspominają zmarłych bliskich, których zdjęcia pojawiły się na okładkach najważniejszych gazet w dniu następującym po katastrofie.

Zgodnie z badaniami przeprowadzonymi dziesięć tygodni po ataku lawiny, wśród około 100 mieszkańców miasta zdiagnozowano zaburzenia psychiczne i objawy posttraumatyczne. Informacje o ocalonych i ofiarach były śledzone przez wszystkich Islandczyków, a władze wprowadziły żałobę narodową. Walka o życie mieszkańców obu miasteczek, o których istnieniu lub położeniu często dowiadywano się w innych regionach Islandii po raz pierwszy, była tematem poruszanym w mediach przed kolejne tygodnie. Po latach pracuje się nad tym, aby nie zapomnieć o wydarzeniach z 1995; świadczy o tym choćby realizacja wyżej wspomnianego dokumentu czy słuchowiska radiowego “Flóð”, wystawionego także na deskach islandzkich teatrów. Z kolei wykorzystanie ogólnego motywu lawiny w popkulturze, w tym filmie czy w telewizji, może być ważnym elementem oswajania się z tragedią, która dotknęła niewielką populację nieprzyzwyczajoną do tak gwałtownych i niespodziewanych strat w ludziach.

Nói traci swoich bliskich w lawinie, ale w filmie Káriego nie widzimy katastrofy jako takiej. Można zastanawiać się nad licznymi prefiguracjami nadchodzącej tragedii; badacz kina islandzkiego Björn Nordfjörd wskazuje chociażby na wspomnianą już scenę oblania babci i ojca krwią czy scenę, w której lokalny wróżbita przepowiada Nóiemu śmierć. Mniej dosłownymi, a jednak bardziej poruszającymi oznakami zbliżającej się lawiny mogą być natomiast te sceny, w których Nói odśnieża wejście do domu (na początku filmu), czy strzela w sople wiszące na skale (kiedy zostaje wyrzucony ze szkoły). Często powtarzający się obraz Bolafjall górującej nad miasteczkiem (większość scen kręcono w Bolungarvik w Fiordach Zachodnich) także może być zapowiedzią potęgi natury. I choć nie dostajemy obrazu samej „tour de force”, widzimy jej następstwa: zniszczone domy oraz zdjęcia ofiar w lokalnej telewizji. Reakcja Nóiego na śmierć wszystkich bliskich nie należy do wylewnych; zapewne ze względu na jego introwertyczny charakter nie zamierza modlić się za ich dusze czy ronić łez na ich wspomnienie.

Zupełnie inaczej zachowuje się w tej sytuacji główny bohater filmu Hilmara Oddssona Zimne światło (Kaldaljós, Cold Light, 2004). Grímur (Ingvar Eggert Sigurðsson) wspomina tragedię z dzieciństwa, która wpłynęła na jego wycofanie i niepewności w dorosłym życiu. Motyw lawiny jest tutaj główną osią całej akcji; liczne retrospekcje pokazują okoliczności, w których bohater ocalał przed lawiną miażdżącą jego dom i zabijającą rodziców i rodzeństwo. Sama tragedia jest nie tylko przedstawiona wprost, ale wprowadzona już na początku filmu i zapowiadana w trakcie rozwoju akcji, w scenach takich jak rozlanie mleka na górę namalowaną przez dorosłego Grímura (co pokazuje też, jak trudno bohaterowi pozbyć się trudnych wspomnień). Scenariusz do filmu został oparty na powieści Vigdís Grímsdóttir o tym samym tytule, która została wydana w 1987 roku i dwukrotnie zaadaptowana w sztukach teatralnych. Sama powieść nie może być wiązana z tragediami z 1995, ale to tylko dowód na to, jak obecne są w świadomości Islandczyków wspomnienia związane z lawinami, obecnymi nie tylko w Fiordach Zachodnich, ale też na wschodzie (akcja filmu dzieje się w Fiordach Wschodnich).

image14mynf07130414_trapped_01

Pamięć o zmarłych zabranych przez lawinę, a szczególnie wspomnienie większych tragedii spowodowanych obsunięciem mas śniegu to kolejny dowód na to, że Islandczycy muszą liczyć się z potęgą przyrody, która ich otacza. Nauczka i doświadczenie pozwala na uniknięcie podobnych strat w przyszłości, a także udoskonalenie sposobu zabezpieczenia domów, dróg i zwierząt domowych przed podobnymi wydarzeniami. Choć lawiny śnieżne nie pozwalają o sobie zapomnieć, szczególnie w okresie między grudniem a lutym, kiedy śnieg kumuluje się na szczytach, a u podnóża gór przejeżdża więcej samochodów, sami Islandczycy tym bardziej próbują przypominać o ostrożności i pokorze w stosunku do natury. W jednym z odcinków pierwszego sezonu serialu Baltasara Kormákura W pułapce ( 2015) starszy, doświadczony mieszkaniec małej miejscowości chce przyspieszyć spadek lawiny i zmienić jej kierunek przy pomocy dynamitu, jednak staje się ofiarą własnych obliczeń i ginie w śniegu. Wspomnienia lawin pojawiają się już w trzynastowiecznych kronikach, a wiedza o tym zjawisku i eksploatowanie motywu w (pop)kulturze nie słabnie, podobnie jak potencjał islandzkich szczytów.

Ten tekst powstał dla strony Stacja Islandia.

Oko w oko z Egilem Skallagrímssonem

Zapewne podróżując po Islandii, szczególnie popularną Jedynką, nie wpadlibyśmy na to, żeby zatrzymać się w Borgarnes, miejscowości położonej około godzinę drogi na północ od Reykjaviku.

A jeśli już się tam zatrzymamy, to nie skończmy naszej wycieczki na stacji benzynowej, ale spróbujmy dojechać do centrum (to tylko 3 min drogi!), gdzie czeka nas dużo niespodzianek. Jadąc główną Borgarbratu, po lewej stronie miniemy zjazd na darniowe domki – Hlíðartúnshús, które liczą sobie już sto lat! Warto tam podjechać, bo z tego punktu roztacza się piękny widok na zatokę.

sdr

Dalej docieramy do końca cyplu i głównej atrakcji miasta: The Settlement Centre. Z zewnątrz wygląda dość niepozornie, ale banery przed wejściem informują, że muzeum to zdobyło tytuł najlepszej atrakcji islandzkiej 2016 roku wg Trip Advisor. Choć ceny biletów nie zachęcają (1.900 kr ze zniżką studencką), duży sklep pełen wikińskich pamiątek, a przede wszystkim wyjątkowość miejsca – część akcji Sagi o Egilu dzieje się właśnie w Borgarnes (w sadze zwanym jako Digranes), a siedzibą muzeum jest jeden z najstarszych budynków miasta.

Saga opowiedziana obrazami

Co czeka w środku? Dwie interaktywne ekspozycje z audioprzewodnikiem, których zwiedzenie zajmuje łącznie pełną godzinę. Pierwsza wystawa traktuje o pierwszych osadnikach na Islandii – zostajemy wprowadzeni w historię podróży wikingów, możemy obejrzeć fragmenty łodzi i ich pomniejszone modele w celu zrozumienia wyjątkowości sprzętów wikińskich. Można nawet wejść na dziób łodzi i poczuć się jak w podróży przez morskie fale. Do tego poznajemy sylwetki najważniejszych osadników Islandii, sposób organizacji władzy w pierwszych latach istnienia nowej społeczności, oraz zasady funkcjonowania Althingu.

davdav

Trzeba jednak niestety przyznać, że spora część wystawy powstała na zasadzie “zapchajdziury”. W połowie znajdujemy się w plastikowej “gęstwinie”, otoczeni zdjęciami i filmikami przedstawiającymi islandzką faunę i florę, a audioguide informuje nas, że możemy poczuć się jak pierwsi osadnicy, którzy odwiedzają dziewiczą Islandię. Brak tu konkretnych eksponatów, całość wypełnia jedynie światło i dźwięk. I sztuczna trawa.

dav

Pierwszą ekspozycję ratują dwie makiety z przyciskami, które podświetlają się w miejscach ważnych dla narracji audiobooka. Pierwsza z nich to mapa całej Islandii, dzięki której możemy śledzić kolejne etapy osadnictwa, druga zaś to już wycinek jednego regionu kraju, z którego dowiadujemy się etymologii najstarszych osad oraz nazw rzek.

IMG_20170729_181929.jpg

Wystawa kończy się bardzo pomocnym drzewem genealogicznym, na którym znajdziemy postaci występujące w najstarszych sagach. Jedną z nich jest saga o Egilu, której poświęcona jest odrębna ekspozycja. W niej poznajemy treść sagi ilustrowanej współczesnymi płaskorzeźbami i instalacjami z drewna. To chyba właśnie one są atutem tej wystawy, bo w bardzo ciekawy sposób łączą starą historię z nowoczesnością. Numerowane stanowiska wprowadzają nas kolejno w historię Egila, niepokornego skalda, który nie raz musiał stawić czoła nieprzychylnym członkom swojej rodziny czy potężnym królom europejskim. Niemal zawsze wychodził z opresji dzięki magii poezji – Egill uważany jest za najbardziej utalentowanego poetę swoich czasów, prekursora poezji skaldycznej na Islandii, a nawet rymowanej poezji w północnej Europie. Poznajemy fragmenty jego wierszy, w tym choćby słynny Sonatorrek, poemat ułożony po stracie ukochanego syna Egila, w którym padają nawet oskarżenia w kierunku niesprawiedliwych bogów.

Jeśli chcecie poznać pełną historię Egila, koniecznie odwiedźcie Borgarnes. Przyjemną niespodzianką jest audioguide w języku polskim. Ten niezwykle sympatyczny głos wydaje się jednak skądś znajomy… Wszystko staje się jasne, pod koniec opowieści: “Nazywam się Jacek Godek…”.

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

“Pamięć o nich nie zaginie”

W Muzeum Morskim w Reykjaviku wciąż można jeszcze oglądać niewielką wystawę poświęconą pamięci członków załogi polskiego statku transportowego “SS Wigry”, którzy zginęli u brzegu Islandii dokładnie 75 lat temu, 15 stycznia 1942 roku. Ekspozycję przygotowało Stowarzyszenie Polonii Islandzkiej przy pomocy redakcji Iceland News Polska oraz władz Muzeum Miejskiego w Reykjaviku.

dav

Można tu obejrzeć model statku w skali 1:100, specjalnie przygotowany na wystawę, a także zdjęcia dokumentacyjne, poznać historię statku i dzieje jego załogi.

davdav

A historia ta jest naprawdę wzruszająca. Statek został zbudowany w jednej z angielskich stoczni w 1912 roku, a po wielokrotnym zmienianiu właściciela został zakupiony przez Bałtycką Spółkę Okrętową w 1939 roku. 23 maja 1939 roku otrzymał w Gdańsku polską banderę oraz nadano mu nazwę SS Wigry. Jako statek transportowy, pływał po wodach europejskich z różnymi towarami, a II wojna światowa zastała go w Antwerpii. Podczas wojny woził towary na północ; po raz pierwszy do Islandii wyruszył w maju 1941 z ładunkiem cementu.

dav

W grudniu 1941 roku SS Wigry po raz kolejny wyruszył z Anglii do Islandii. Kapitanem statku był Władysław Grabowski, a wraz z nim na statku znajdowało się jeszcze 26 osób. Okręt dotarł do Djupaviku z dostawą soli, w porcie załadowano mączkę śledziową. Po świętach Bożego Narodzenia obchodzonych w Islandii, 6 stycznia 1942 roku SS Wigry dołączyła do konwoju płynącego w kierunku Nowego Roku. Po 400 milach nastąpił silny sztorm (dziś nazywany wręcz sztormem stulecia), który zadecydował o powrocie do Reykjaviku. Awarie na pokładzie oraz silne fale uniemożliwiły dalszą podróż, ale też bezpieczne dopłynięcie do brzegów Islandii. 15 stycznia okręt znajdował się na wysokości Sandgerdi, ale załoga nie miała nadziei na osiągnięcie celu ze względu na złą widoczność i siłę sztormu.

dav

Kapitan Władysław Grabowski oraz kucharz Julian Caroll (Brytyjczyk) pozostali na pokładzie. Do szalupy udała się pozostała część załogi, jednak dwie zginęły wypadając za burtę. Po spuszczeniu łodzi na wodzę, wywróciła się ona do góry dnem, a przy jej ratowaniu wywróciła się po raz kolejny. 5-godzinne mocowanie się z falami doprowadziło do skrajnego wyczerpania i śmierci większości marynarzy, więc pozostałych 5 próbowało dopłynąć do brzegu wpław. Ostatecznie do plaży na półwyspie Syðra-Skógarnes dotarły trzy osoby, ale dwie przeżyły: Ludwik Smolski, II oficer oraz starszy marynarz Bragi Kristjansson, Islandczyk. 18-letni wówczas Bragi pobiegł resztkami sił do pobliskiej farmy i przyprowadził jej właściciela, który zabrał wyczerpanego Ludwika Smolskiego konno do wioski.

W ciągu następnych dni morze wyrzucało na brzeg martwe ciała. Zwłokami zajmowali się mieszkańcy okolicznych osad, jak czytamy, “zostały przez wodę odarte z obuwia i odzieży, dlatego siostra honorowego konsula Rzeczypospolitej Polskiej Finnbogi Kjartansona razem z sąsiadkami przez dwie doby szyła ubrania dla zmarłych.” Ciała zawieziono do Borganes, a uroczysty pogrzeb odbył się w katolickim kościele na wzgórzu Landakot. Jak podają źródła, ocalali Ludwik Smolski i Bragi Kristjansson nie byli w stanie brać udziału w uroczystościach pogrzebowych. Ciała pochowano na cmentarzu Fossvogur w Reykjaviku.

dav

Polonia Islandzka od lat czci pamięć zaginionych, szczególnie podczas listopadowego czuwania przy grobach. 27 maja tego roku, na 75. rocznicę katastrofy, odsłonięto pamiątkową tablicę w miejscu, do którego dotarli ocaleni. Podkreślano również zasługi farmera Kristjána Kristjánssona, który pomógł mężczyznom wyrzuconym na brzeg. Podczas uroczystości wrzucono również do morza 25 czerwonych róż, symbolizujących zmarłych w katastrofie.

Tą tablicą, jak również obecną wystawą, islandzka Polonia przywołuje wspomnienia katastrofy i sprawia, że pamięć o nich nie zaginie.

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.