autor: Andri Snær Magnason
tytuł: O czasie i wodzie
rok: 2020
wydawnictwo: Karakter
tłumaczenie: Jacek Godek
liczba stron: 304
Chyba po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się sięgnąć po książkę, która w pełni odpowiadała moim obecnym zainteresowaniom i lękom. Gdy otwierałam ją po raz pierwszy, nie zdawałam sobie sprawy, ile dobra w niej znajdę.
“Lodowce to zamarznięte manuskrypty opowiadające historie na tej samej zasadzie co słoje w drzewie czy warstwy osadu – dzięki nim można gromadzić informacje i zbudować sobie obraz przeszłości.”
W marcu tego roku miałam zaplanowane wystąpienie w Centrum Interpretacji Zabytku. Poproszono mnie o wykład o Vatnajökull i innych lodowcach Islandii. Choć nie jestem glacjologiem ani klimatologiem, postanowiłam ruszyć temat od strony dziedzictwa narodowego i kultury. Zebrałam bardzo interesujący materiał, sięgając do islandzkiej sztuki, literatury, kinematografii oraz kultury popularnej. Okazało się, że lodowce istotnie zajmują ważne miejsce w wyobraźni Islandczyków, wielokrotnie portretowane i opisywane w sztuce. Zresztą już według mitologii nordyckiej lodowiec opisywany jest jako źródło życia i początek wszystkiego. Tak opisuje to Edda Młodsza:
Wykład został jednak odwołany z powodu Covid, a ja zabrałam się za inne projekty, angażując się coraz bardziej w głośnie mówienie o zmianach klimatycznych i dołączając do Chóru Klimatycznego oraz protestów Ingi Zasowskiej pod Sejmem. Nie mogłam zapomnieć o islandzkich lodowcach. Śpiewamy o nich podczas prób, rozmawiamy o ich topnieniu, dyskutujemy o dokumencie “Można panikować”, w którym prof. Szymon Malinowski przekonuje, że nasza sytuacja jest już naprawdę beznadziejna. I co? Nic z tym nie robimy, aż w końcu na rynek polski trafia książka, która w świetny sposób wyjaśnia, dlaczego tak jest. Dlaczego możemy angażować się w sprawy ekologiczne, odczuwać panikę przed końcem świata, a jednocześnie nie rezygnować z samolotów i cieszyć się z upałów w środku lata. W ubiegły weekend było jakieś 37 stopni i poza kilkoma wpisami w mediach społecznościowych “uff jak gorąco” nie zrobiło to na nikim większego wrażenia.
Andri Snær Magnason nazywa to białym szumem. Islandzki pisarz twierdzi, że w obliczu rozmiaru zmian klimatycznych pozostajemy bezradni, nie potrafimy odpowiednio reagować. Owszem, od czasu do czasu pochylimy się nad problemem i uronimy łzę, ale problem przygniata nas do tego stopnia, że wybieramy ignorancję. Łatwiej skupiać się na mniejszych problemach niż na tym, co jest kwestią globalną i dotyczy nas wszystkich, przez cały czas. Co więcej, zmiany klimatu są powolne i zaczęły się już dawno temu, a więc nie są tak spektakularne i nagłe jak inne katastrofy. Dlatego ich nie dostrzegamy.
Biały szum to jedno z wielu celnych spostrzeżeń autora. W swojej płynnej niczym tytułowa woda i czas narracji łączy on kwestie ekologiczne z portretem swoich przodków. Mogłoby się wydawać, że opowieść, w której mieści się pobyt na lodowcu, przeglądanie starych manuskryptów, skomplikowane operacje, rozmowy z Dalajlamą czy historie z dzieciństwa zamazują główny przekaz autora. Ale właściwie nie ma jednego tematu tego swoistego strumienia świadomości. Raz w formie eseju, a raz – reportażu, Magnason zdaje się chyba przede wszystkim opowiadać o zmianach. Wszystko płynie: ludzie się starzeją, lód topnieje, priorytety ulegają przewartościowaniu, a człowiek wciąż zadaje sobie nowe pytania i stawia przed sobą kolejne zadania.
Czas płynie, a jednak trzeba reagować już teraz. Jest to niby oczywiste, a mimo to każda kolejna książka wydana na ten temat to jakby nowe objawienie. Islandczyk podaje wiele liczb i faktów, które za tym przemawiają, a jednak jego przekaz wydaje się trafiać bardziej, niż debaty naukowców i specjalistyczne teksty. Książka porywa, zmusza do refleksji, bo pisana jest z osobistej perspektywy, a nie w suchy i pozbawiony subiektywności sposób. Co więcej – nie przedstawia wyłącznie czarnych scenariuszy, gdyż stara się ująć różne kierunki i nadzieje na przyszłość, również z teorią o odradzaniu się lodowców. Pisze z pozycji nie ekologa, specjalisty, ale pisarza, poety, działacza na rzecz środowiska. Odwołuje się do własnej walki o regiony Islandii, które miały zostać poświęcone przemysłowi. Wspomina liczne podróże oraz obserwowane podczas nich zagrożone wyginięciem gatunki.
Wszystko płynie, a jednak za starożytnymi filozofami i współczesnymi myślicielami, autor zdaje się uczyć nas cierpliwości i pokory. “O czasie i wodzie” nie jest więc pozycją, którą mamy się biczować za nieprzyjazne środowisku wybory życiowe. Jest raczej opowieścią o nadziei, która w ustach najbardziej radykalnych aktywistów ekologicznych dawno już umarła. Jeśli zwyczajny Ziemianin nie chce czytać trudnych raportów ani zgodzić się z protestującymi dzieciakami, to może posłucha poety? W końcu podczas prób Chóru Klimatycznego uczono nas, że nie wykrzykiwaniem i obarczaniem winą zachęcimy do walki o lepszą przyszłość naszej planety. W czasach trudnych serca porywały nie ścisłe umysły, ale poeci.
Dlatego “O czasie i wodzie” to lektura obowiązkowa tak dla ekologicznych denialistów, jak i ludzi względnie zasmuconych zmianami klimatycznymi. Autor nie podaje konkretnych rozwiązań, zasiewa jednak potrzebę wprowadzania własnych zmian i uświadamia czytelnikowi, jak bezcenne, a jednocześnie nic nieznaczące w skali dziejów świata, jest ludzkie życie. Nawet jeśli jesteśmy na tej planecie tylko przez jakieś 100 lat, nasze wybory wpływają na kolejne pokolenia, tak jak decyzje naszych poprzedników ukształtowany nasze położenie. Można umrzeć i pozostawić po sobie bałagan wynikający z naszego lenistwa i obojętności, ale można też zadać sobie trud i wykonać nieskomplikowaną operacją matematyczną, by dowiedzieć się, w którym roku będą żyli ludzie, których narodzin doświadczymy za naszego życia.
Na koniec warto zaznaczyć, że polskie wydanie książki świetnie wpisuje się w tematykę proekologiczną. Biorąc ją do rąk mam wrażenie, że okładkę wykonano z papieru czerpanego, a strony są cienkie i lżejsze. Sam Magnason pisał, że książki szybko się rozkładają, tym różnią się od niematerialnych zabytków kultury i naturalnego dziedzictwa narodowego. Tym niemniej mam nadzieję, że wybór biodegradowalnych materiałów lub papieru pochodzącego z odzysku uzupełnia sens słów islandzkiego pisarza. Słów, które pięknie przełożył Jacek Godek, w ostatnich miesiąc bardzo płodny tłumacz języka islandzkiego. Muszę przyznać, że jako czytelniczka większości jego przekładów jestem pozytywnie zaskoczona pewną zmianą stylu i lekkością pióra tłumacza. Wdzięczna jestem również redakcji za użycie islandzkich znaków, których często brakuje w wydawnictwach literatury tego kraju.