The feeling of going
Spektakl taneczno-muzyczny
Skånes Dansteater/ Malmö Opera
Choreografia: Ben Wright
Scenografia: Will Holt
Muzyka: Jónsi
Jesienią 2017 do repertuaru Skånes Dansteater w Malmö powrócił spektakl “The feeling of going”, który – odnosząc wielki sukces po premierze w 2013 roku – po raz ostatni grany był na deskach tego teatru w 2015. Teraz realizatorzy wielkiego projektu taneczno-muzycznego opartego na kompozycjach Jónsiego z jego solowego albumu “Go” postanowili odświeżyć skład tancerzy oraz solistów, zapraszając do współpracy szwedzkiego wokalistę Oskara Humlebo, posługującego się scenicznym pseudonimem Moto Boy.
“The feeling of going” to opowieść o bezimiennym bohaterze, którego jedynym atrybutem jest szary garnitur, wyróżniający się na tle barwnych, należących do zupełnie innego porządku, tancerzy i solistów. Poprzez następujące po sobie piosenki Jónsiego odkrywamy jakby kolejne warstwy świadomości głównego bohatera, jego pragnienia i lęki. Poznajemy je jednak pośrednio, za sprawą ekspresyjnego ruchu scenicznego, wyreżyserowanego przez Bena Wrighta. Współpracujący ze Skånes Dansteater od lat, brytyjski choreograf stworzył niezwykle przejmujące układy taneczne, idealnie pasujące do klimatycznej muzyki Jónsiego. Uzdolnieni tancerze z różnych zakątków świata z wyczuciem przekazują emocje za pomocą ciała i gestu, a także materii swych baśniowych kostiumów, zaprojektowanych przez Theo Clinkarda. Szczególnie atrakcyjny jest ekspresyjny taniec w sukience obszytej metalowymi dyskami, które z każdym ruchem tancerki dodawały wdzięczności utworom granym przez orkiestrę.
Wszystkie piosenki Jónsiego z płyty “Go”, zachowane w oryginalnej kolejności, zostały zaaranżowane przez szwedzkiego kompozytora i dyrygenta, Jonasa Nydesjö. Choć aranżacja muzyki poprockowej na instrumenty symfoniczne, chór i solistów wydaje się trudnym zadaniem, Nydesjö wykonał je naprawdę dobrze. Kompozycje Jónsiego zyskują na wdzięku i otrzymują dodatkową siłę rażenia, kiedy wybrzmiewają z pudeł rezonansowych skrzypiec, kontrabasów i wiolonczeli. Delikatna, a jednak pełna mocy muzyka płynąca spod sceny jest znakomitym tłem dla tańca i bajecznej scenografii zaprojektowanej przez Willa Holta. Wraz z Zerliną Huges, odpowiedzialną za światła, stworzyli oni oprawę wyjątkową: tematem przewodnim scenografii jest las o różnych porach dnia, czasem spowity w nocnych ciemnościach, czasem zalany czerwonym światłem zachodzącego słońca. Dodatkowym efektem są instalacje wideo autorstwa Finna Rossa, które – choć czasem wyjątkowo kiczowate – wprowadzają ruch i życie między pnie drzew.
Każdej piosence towarzyszy inny entourage, dzięki czemu widz ma wrażenie, że ogląda maraton barwnych teledysków. Na przykład otwierający spektakl utwór “Hengilás”, pełniący funkcję uwertury, rozgrywa się we wnętrzu drewnianej chaty, w której głównego bohatera nawiedzają postacie zagadkowego czarownika z włosami do ziemi i jego sługi, kuśtykającego mężczyzny obrośniętego gałęziami. Z pierwszymi dźwiękami piosenki “Go Do” do chaty wpadają tancerze, którzy za sprawą swoich szalonych kostiumów (jedna z postaci ma na głowie dwustronną czaszkę bawoła) i żywej choreografii dosłownie roznoszą cały dom. Tym samym w “Animal Arithmetic” akcja dzieje się już w lesie, a między drzewami możemy dostrzec członków chóru i solistów, z których jeden ma na sobie kostium satyra. Później między utworami przewijać się będą inne zagadkowe postacie, takie jak kobieta o zawiązanych oczach i rozświetlonej sukni na ogromnym stelażu albo “gnijąca panna młoda” z morzem rudych włosów całkowicie zakrywających jej twarz.
Jednocześnie wszystkie utwory tworzą płynną całość, której wspólnym mianownikiem jest główny bohater, ale i soliści. Piosenki Jónsiego śpiewane są na trzy głosy: przejmujący bas Erica Roosa, krzykliwy sopran Elisabeth Freiding oraz, najbliższy głosowi Jónsiego, pisk Moto Boya. Wokal okazał się niestety najbardziej uderzającym mankamentem całego spektaklu, bo – być może winne było temu nagłośnienie – większości tekstów nie można było wręcz usłyszeć. Szkolnie wyćwiczone głosy zawodowych śpiewaków operowych gryzły się z kompozycjami Jónsiego, choć trzeba przyznać, że czasami nadawały im ciekawego kolorytu. Największa odpowiedzialność ciążyła jednak na głównym soliście, Moto Boyu, którego zadaniem było sprostanie oczekiwaniom fanów charakterystycznego głosu Jónsiego. Niestety, choć w wielu utworach Oskar Humlebo radził sobie zaskakująco dobrze, momentami tracił panowanie nad głosem i nie trafiał w wyższe dźwięki. Wielka szkoda, bo jego postać była bardzo ciekawie wymyślona: w długich blond włosach ukrywały się diabelskie różki, a bordowe futro jakby zerwane z pluszowego misia dodawało mu jednocześnie szyku, co bajkowego blichtru.
Dekoracje, muzyka i taniec tworzą oprawę jak ze snu. Może to być “Sen nocy letniej” Williama Szekspira, choćby za sprawą Erica Roosa w kostiumie satyra, ale też zagadkowych postaci czarownika i jego sługi, przypominających Sykoraks i Kalibana z “Burzy” autorstwa angielskiego dramatopisarza. Ten sam czarownik wydaje się jednak wyjęty wprost z prac szwedzkiego artysty Johna Bauera, znanego z ilustracji do książek dla dzieci. W “Boy Lillikoi” pojawia się natomiast zwierzę-stwór, przypominający bohaterów książki Maurice’a Sendaka “Gdzie mieszkają dzikie stwory”. Jeśli nie bajkowe i przywołujące dzieciństwo, to spektakl też ma w sobie typowo skandynawskie motywy nocy letniej. Brzozowy las, tak często pojawiający się na akwarelach Carla Larssona, to niemal atrybut szwedzkiego midsommar, święta przesilenia letniego. Dodając do tego nastrojową muzykę Jónsiego i tancerzy, nie raz wpadających w szał uniesień, otrzymujemy spektakl wypełniony życiem i radością, kolorami i dźwięcznością, które w najlepszy chyba sposób charakteryzują album “Go”.
Jedna odpowiedź do “Jónsi symfonicznie”