Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego w sztuce wikińskiej tak często pojawiają się głowy smoków, mam dla Was odpowiedź. Wikingowie mieli kontakt ze smokami, udomowili je, ale postanowili ukryć je przed światem.
Tak przynajmniej przekonują nas animacje z serii “Jak wytresować smoka”. Z nich dowiadujemy się, że w świecie wikingów dzielni i wojowniczy przodkowie dzisiejszych Skandynawów walczyli nie tylko z obcymi plemionami, ale również z niebezpiecznymi latającymi bestiami. Pracownicy wytwórni Dreamworks chętnie czerpią z bogatego dziedzictwa wikingów, wykorzystują motywy i symbole powszechnie kojarzone z pradawnymi Skandynawami, ale powielają też wiele przykrych stereotypów, wprowadzając nieostrożnego widza w błąd. Przyjrzę się więc tej kinowej produkcji, opartej zresztą na powieściach Cressidy Cowell, żebyście mogli opowiedzieć swoim dzieciom, dlaczego ta historia nie wydarzyła się naprawdę.
“Miasto Berk”
Zacznijmy od początku, czyli od miasta Berk, którym otwiera się każda z trzech części “Jak wytresować smoka”. Oglądając filmy w wersji z dubbingiem byłam przekonana, że miasto nazywa się “Berg”. Wówczas brzmiało mi dość skandynawsko i byłam zadowolona – “berg” to po islandzku “góra”, a wyimaginowane miasteczko znajduje się właśnie na szczycie górzystej wysepki na środku oceanu. Z wyglądu jest to wioska nad wyraz wikińska – architektura przypomina kościoły słupowe, a łodzie zwieńczone są charakterystycznymi smoczymi łbami jak każdy drakkar znany nam z muzeów i odkryć archeologicznych (jak smocze łby z Oseberg z kolekcji muzeum w Oslo).
Gdzie jest Berk? Albo: gdzie by było, gdyby istniało? W drugiej części trylogii matka Czkawki, Valka, rysuje mapę okolicy:
Nie wiem jak Wam, ale mi te kształty nie przypominają Arktyki, a nawet ten po prawej wygląda trochę jak zniekształcona Antarktyda. I być może to jakaś autorska wędrówka kontynentów albo po prostu interpretacja własna tego, jak wyglądała Północ w tamtym czasie, ale wychodzi na to, że bohaterowie filmu tylko w teorii są wikingami. A przynajmniej jeśli przyjmiemy, że wikingami były ludy zamieszkujące Półwysep Skandynawski i podbijające arktyczne wyspy: z Islandią i Grenlandią na czele. Bohaterowie filmu mieszkają jednak gdzieś pomiędzy, na nieznanej nam wyspie, choć z pojawiających się w trylogii wrogów i stronników Berk możemy wnieść, że była to jednak Arktyka (przykładowo: łowcy smoków wyglądają i zachowują się jak Innuici). Może to więc Wyspy Owcze? Może Svalbard? A może mityczna Ultima Thule? 😉
Mimo to miejsce wygląda znajomo. Według mnie krajobraz jest bardzo islandzki: wystarczy spojrzeć na kolumny bazaltowe, które pojawiają się w scenerii drugiej części. Są też wielopoziomowe, zapadające się wodospady, a także mnóstwo lodu, całe góry lodowe, które zgodnie z fabułą filmu są dziełem nadrzędnego samca alfa. Ów smok pluje lodem, dzięki czemu wejście do sekretnego domu smoków jest trudne do odnalezienia, co tylko podkreśla tajemniczość i niedostępność tej dalekiej od cywilizacji krainy, w której Czkawka odnajduje swoją na wpół dziką matkę żyjącą ze smokami. Jedno z pierwszych ujęć tego miejsca wygląda tak:
Scena od razu skojarzyła mi się z obrazem Caspara Davida Friedricha “Morze lodu” z 1824 roku (Kunsthalle w Hamburgu). Zbieżność jest nieprzypadkowa, bo Friedrich malując ten obraz miał na myśli właśnie Islandię, a raczej romantyczne wyobrażenie skutej lodem krainy, której nigdy nie widział na własne oczy. Dziełem tym przyczynił się jednak do popularnego w połowie XIX wieku wyobrażenia dalekiej, dzikiej Północy ukrytej pod śniegiem lub wiecznie ciemnej, gdzie nastrój budują blaski zorzy polarnej, a człowiek może odnaleźć tak ciszę i spokój utracony na ucywilizowanym kontynencie.
Wikingowie czyli kto?
Bohaterowie filmu to wikingowie, bo sami tak siebie nazywają, a do tego ich wygląd i stroje o tym świadczą. Mężczyźni są silni i noszą długie, rude brody, natomiast kobiety odważnie walczą przy ich boku. Od pierwszych chwil zauroczyły mnie te kostiumy, te pięknie odwzorowane detale sztuki wikińskiej na tarczach czy brązowych spinkach i brakteatach. Jednak czar prysł, kiedy dojrzałam rogate hełmy na głowach wikingów. W końcu od dawna już wiadomo, nawet w Hollywood i w telewizji, że wikingowie nie nosili takich hełmów. Mimo to twórcy animacji postanowili pozostać przy tym spopularyzowanym wyobrażeniu, puszczając wodze fantazji na temat kształtu i rozmiaru rogów (jedna postać ma hełm z rogami barana, co delikatnie informuje o umiejętnościach intelektualnych tego bohatera…).
Gdybym była bardzo radykalna, przewróciłabym pewnie oczami i wyłączyła film już po pierwszych kilku minutach. Rogate hełmy da się jednak wybaczyć, zważywszy na ich obecność w sklepach z pamiątkami i pokłosie XIX-wiecznych narracji o pogromcach mórz. To właśnie z fascynacji wikingami w romantyzmie i spopularyzowaniem obrazu wikinga w kulturze amerykańskiej XX wieku zrodził się hełm z rogami. Według niektórych badaczy, a mi jako historykowi sztuki podoba się ta teoria, rogaty hełm był wynikiem złego zinterpretowania sztuki wikińskiej (patrz: VI-wieczne przedstawienie berserka, reprodukcja poniżej). Choć odnaleziono przykłady rogatych hełmów z epoki brązu, np. hełmy z Veksø (Muzeum Narodowe w Kopenhadze), traktuje się je raczej jako element ważny dla jednego z rytuałów pogańskich, niż codzienny strój wojenny wikinga.
Jak wiemy z sag islandzkich, wikingowie tylko przez niewielką część roku udawali się na wiking, resztę czasu poświęcali gospodarstwu domowemu i kontaktom handlowym. Mieszkańcy miasta Berk także trudnią się wyrobem różnych metalowych przedmiotów, hodowlą owiec, ale wyjeżdżają też na wojny, w tym wojny ze smokami. Ramię w ramię walczą tak mężczyźni, jak kobiety, które są odważne i niezależne (jak Valka lub Astrid), ale też stanowią podporę dla swoich mężów, którzy nie wstydzą się ukazywać swojej wrażliwości (Stoick) czy po prostu mniej walecznej natury (Czkawka). To ważny przekaz tego filmu, bo mimo stereotypu o brutalnych wikingach, wiemy też o istotnej roli ich kobiet, o tym, że musiały zajmować się gospodarstwem gdy mąż wyjeżdżał na wiking, że mogły decydować o sobie, a ich zdanie nierzadko było wysłuchiwane.
Wiara i rytuały
Bohaterowie trylogii to wikingowie sprzed przyjęcia chrześcijaństwa, bądź tacy, którzy wciąż jeszcze czczą dawnych bogów. Nie raz w dialogach padają wykrzyknienia “Na Odyna!” albo “Niech mnie Thor świśnie” (dla zainteresowanych językami dodam, że znany nam dunder to germańskie określenia pioruna, a przecież Thor władał piorunami, więc jest to wielki plus ode mnie dla twórców polskiego tłumaczenia). Choć bohaterowie nie składają im żadnych ofiar, w wiosce znajduje się babka (szamanka), której powierza się opiekę nad rannym lub zawierza przyszłość. Mimo to twórcy są niekonsekwentni – ostatnia część trylogii kończy się ślubem Astrid i Czkawki, a sama ceremonia wygląda bardzo po chrześcijańsku: panna młoda ma na sobie biały strój, a babka owija ręce młodych stułą. Można pokusić się o stwierdzenie, że w ten sposób sugeruje się widzowi przejście bohaterów na monoteizm, nie ma jednak o tym mowy w fabule.
Cała trylogia roi się bowiem od zwyczajów pogańskim. Kiedy w drugiej części umiera Stoick, ojciec Czkawki, bohaterowie urządzają mu wikiński pogrzeb. Kładą martwe ciało na łodzi, którą zgodnie z tradycją puszczano na wodę, i podpalają ją płonącymi strzałami, wypuszczanymi przez najbliższych zmarłego. Podpalona łódź płynie wgłąb morza, aby zmarły pogromca oceanów mógł na zawsze złączyć się z falami. Taka kremacja była tylko jednym z wielu rodzajów pochówków, raczej zarezerwowaną dla wodza – choć i tych chowano również w ziemi, na co wpływ miało także przyjęcie chrześcijaństwa. Znane są również pochówki w łodzi lub z kamieniami ułożonymi w jej kształt, jako że łódź miała symbolizować środek transportu do innego świata.
Po filmowym pogrzebie następuje jednak nieoczekiwana fuzja obyczajów. Wikingowie stawiali swoim wodzom kurhany lub skały runiczne, na których umieszczano krótką inskrypcję upamiętniającą zmarłego. W filmie jednak plemienni artyści wykuwają twarz Stoicka w skale (niczym na Górze Rushmore), a w ostatniej części trylogii znajdziemy ogromny kamienny pomnik Stoicka na środku osady. Wikingowie nie wykonywali rzeźbiarskich portretów, a jedyną znaną im formą pomnika były kamienie runiczne.
Może nie ma kamieni runicznych, ale często pojawiają się runy. Czkawka skrupulatnie notuje cechy wyglądu napotkanej Nocnej Furii futharkiem, natomiast podręcznik do nauki o smokach również napisany jest runami. Niby wszystko gra, bo przecież właśnie runami posługiwali się wikingowie (choć ten alfabet znany był również w innych kulturach), ale wydaje mi się, że jednak nie używali do tego papieru… Kształt run wynika między innymi z podłoża zapisków, czyli np. drewna, kamienia, w którym ryje się kreski. Jednak z uwagi nie możemy być pewni, że nie było zapisków runicznych na papierze, gdyż te nie miały szansy zachować się do naszych czasów. Natomiast w czasach spisywania sag używano już alfabetu łacińskiego, a i wtedy nie używano jeszcze papieru, ale skór zwierzęcych. Jedna z sag opowiada nawet o spodniach uszytych z dawnych manuskryptów…
No a smoki?
Wbrew pozorom nie ze względu na smoki macie mówić swoim dzieciom, że “Jak wytresować smoka” mija się z prawdą. Najbardziej rażące faktograficzne wpadki są opisane powyżej, jednak nikt chyba nie ma pewności co do samych smoków. Skoro wikingowie tak często umieszczali motyw smoka w swojej sztuce, może jednak istniały naprawdę? Znamy wiele logicznych wyjaśnień istnienia smoków w różnych mitologiach i kulturach, choćby to, że warany ziały zapachem zjadanej padliny, który był porażący jak ogień. Innym smoki kojarzą się z niedobitkami dinozaurów, szczególnie tych latających. Dla mnie fantazyjny atlas smoków przedstawionych w filmie jest niezwykły: mamy nie tylko gatunki pokrewne gadom, ale też ptakom (jak np. sowie), sam Szczerbatek z kolei najwięcej ma chyba z kota…
Największym plusem trylogii jest właśnie to, że w uroczy i pomysłowy sposób daje odpowiedź na to, skąd w sztuce wikingów tyle smoków. Były, ale ukryły się, dlatego nikt nie może dowieść ich istnienia. Podobnie jak jednorożce, w których wiarę podtrzymywały w średniowieczu rogi narwali wysyłane do Europy z Islandii… “Jak wytresować smoka” to miła bajeczka dla dzieci i dorosłych, ale należy oglądać ją z przymrużeniem oka, bowiem nie daje nam pełnego obrazu wikingów. A szkoda, bo dzieciaki właśnie z bajek uczą się najwięcej i właśnie tutaj można byłoby przemycić im sporo interesujących faktów na temat wikingów. Szczęśliwie nasze pociechy wyjdą z kina z przekonaniem o wrażliwości serc niektórych wikingów, zrozumieniem dla niepełnosprawnych, przykładem silnych i dzielnych kobiet oraz nadzieją na ujrzenie Nocnych Furii w najmniej oczekiwanym momencie 😉