Ręką pisane, czyli o manuskryptach islandzkich

Kiedy czytamy współczesne wydanie Eddy lub sag islandzkich, nie jesteśmy w stanie poczuć prawdziwego wieku tych staroislandzkich tekstów. A przecież nawet wtedy, kiedy były spisywane, liczyły sobie już całkiem sporo lat.

Widząc średniowieczne manuskrypty mamy jednak wrażenie, że wiek tych tekstów zdaje się bardziej namacalny. Choć niektóre z islandzkich rękopisów pochodzą z XVII czy nawet XVIII wieku, sam fakt, że powstały czyjąś ręką, sprawia, że łatwiej jest poczuć klimat czasów sag. Rękopisy są same w sobie fascynującymi dziełami ludzkiej ręki: te grube księgi składające się ze skórzanych kart lub cienkiego papieru, z wykaligrafowanymi literami i ręcznie zdobionymi iluminacjami są przecież unikatowe. Już sama świadomość, że były to wycyzelowane, ale też bardzo cenne przedmioty, prowokuje pytania: jak powstawały i jak udało nam się je zachować do dzisiejszych czasów?

Na początek: co to za literki?

Manuskrypty islandzkie znamy pod ich zwyczajowymi nazwami własnymi, ale każdy z nich ma również sygnaturę: numer katalogowy. Składa się od z dwóch lub trzech wielkich liter, rzędu cyfr oraz czasem również skrótu “fol.” lub innych, takich jak np. “to”. Wielkie litery oznaczają przynależność do zbioru: dzięki nim możemy określić również miejsce przechowywania danego manuskryptu. Na przykład, sygnatury z literami Lbs, ÍB, ÍBR oraz JS znajdziemy w kolekcji islandzkiej Biblioteki Narodowej, z kolei skrót AM pochodzi od zbiorów Instytutu Árniego Magnússona w Reykjaviku. Biorąc sygnaturę AM 673 a III 4to możemy więc określić, że znajduje się w tych zbiorach. Warto jednak podkreślić, że istnieją też rękopisy ze skrótem SÁM: Stofnun Árna Magnússonar, czyli określającym to samo miejsce. Tu jednak kluczowa jest przeszłość samego tomu, o której piszę pod koniec tego wpisu.

Skryba to nie autor, ale…

Badając autorstwo średniowiecznego manuskryptu, zwracamy uwagę nie tylko na samego autora treści, ale równie ważny jest skryba, a – w przypadku obecności ilustracji – iluminator. Jeden rękopis może mieć wielu autorów, bo często bywały one kompilacjami różnych utwór, ale też wielu skrybów i iluminatorów, bo ci pracowali grupowo albo przejmowali pracę po kolegach. Im rękopis starszy, tym mniej znane nam są nazwiska jego autorów. Co prawda twórcy samego tekstu, tacy jak Snorri Sturlason, chętnie podpisywali się lub obwieszczali autorstwo dzieła. Widać to na przykładzie wersji Eddy Snorriego umieszczonej w Codex Upsaliensis, gdzie czytamy: “Księga ta zwie się Edda. Skomponował ją Snorri Sturlason, w takim kształcie, w jakim jest tu pokazana”.

Niestety inaczej było w przypadku skrybów czy iluminatorów. Dlaczego? W dobie średniowiecza sztuki plastyczne traktowane były jak rzemiosło, a dzieła religijne powstawały “ku chwale Boga”, więc nieskromnym było ubieganie się o posiadanie czegokolwiek, choćby praw autorskim. Choć większość manuskryptów islandzkich nie zawiera treści religijnych, główne skryptoria na Wyspie znajdowały się przy katedrach w Skálholt i Hólar, a także były częścią klasztorów, np. na Viðey czy Þingeyrar. Przepisujący księgi mnisi nie czuli potrzeby podpisywania się pod ich dziełem, bo w ich przekonaniu nie tworzyli dzieła sztuki, ale po prostu wykonywali swoją pracę. Nawet iluminatorzy nie uważali się za artystów, bo malarstwo i rzeźba były traktowane na równi ze stolarstwem czy kuśnierstwem.

Są jednak wyjątki, czyli przypadki, w których nazwisko skryby albo iluminatora pojawia się w księdze i dzięki temu jest nam bardzo dobrze znane. Przykład znajdziecie w moim filmie o manuskryptach islandzkich.

Dzięki rozwiniętym badaniom nad rękopisami, udaje się rozpoznać powtarzający się styl i rękę różnych skrybów i iluminatorów, a z braku wiedzy o ich prawdziwych nazwiskach, nadaje się im przydomki albo numery. Na przykład, uważa się, że Codex Wormianus i rękopis AM 227 fol. pisany był tą samą ręką mnicha pochodzącego z Þingeyrar. Co więcej, zauważa się podobieństwo między iluminacjami AM 227 fol. a ilustracjami wzornika Teiknibók. Tu próbuje się raczej wykazać, że autorzy tego drugiego jedynie tworzyli pod wpływem wcześniejszych ilustracji, ale nie wiadomo nawet kim byli skrybowie i iluminatorzy Teiknibók, bo rękopis powstawał na przestrzeni 150 lat.

Po lewej: iluminacja z XIV-wiecznego manuskryptu AM 227 fol., po prawej: fragment Teiknibók z XIV wieku.

AM 227 fol. znany głównie ze względu na zawartość Stjórn, islandzkiego tłumaczenia Biblii z komentarzem i pięknymi ilustracjami autorstwa Mnicha z Þingeyrar.

Przepis na manuskrypt

Średniowieczne manuskrypty islandzkie są współcześnie uznawane za cenne dzieła sztuki, ale w swoich czasach były po prostu drogimi księgami. Do ich powstania używano głównie importowanych składników: atramentu, barwników, a z czasem również papieru. Warto jednak podkreślić, że z oszczędności czy ciekawości, Islandczycy szukali lokalnych alternatyw dla luksusowych produktów ściąganych z Europy.

  • pióro: na Islandii wykorzystywano gęsie lub łabędzie. W przypadku tych pierwszych wybór był szeroki: na Wyspie żyją bowiem gęsi białoczelne, krótkodziobe oraz gęgawy. Zgodnie z zasadami pisania manuskryptów, używano lotki z pierwszego rzędu lewego skrzydła, takie bowiem uważano za najwygodniejsze dla prawej ręki – manuskrypty można było spisywać wyłącznie prawą!
  • atrament: jako sam barwnik wykorzystywano galasówkę, czyli ciecz wypływającą z narośli na dębach (galasu). Islandczycy stosowali także inne barwniki, np. czarne jagody, które dawały ciemny, bliski czerni, kolor. W przypadku atramentu czerwonego (używanego do rubrykowania) stosowano również barwniki pochodzenia naturalnego, np. krew zwierząt.
  • spoiwo: importowane spoiwa luksusowe, takie jak guma arabska, zastępowano łatwo dostępnymi białkami jaj, klejem rybnym, a nawet piwem, wodą czy uryną.
  • podłoże: średniowieczne manuskrypty pisane były na skórze cielęcej, czyli welinie (łac. vellum). Skórę pozyskiwano już na Wyspie, a najlepszą była ponoć ta pochodząca prosto z macicy, a więc od nienarodzonych zwierząt. Co ciekawe, islandzki pergamin jest o wiele ciemniejszy od kontynentalnego, bo nie wybielano go z braku odpowiednich produktów (np. wapna albo kredy). Wyjątkiem są strony Codexu Wormianus, których jasny kolor uzyskano dzięki przemywaniu go… uryną! Była to jednak rzadka praktyka, a islandzkie rękopisy ciemniały również ze względu na swój wiek i złe warunki przechowywania. W XVI wieku na Islandii pojawił się już papier, dlatego większość późniejszych rękopisów powstała na tym podłożu.

Jeśli skryba miał już wszystkie niezbędne elementy do zabrania się do pracy, musiał jeszcze zdecydować się na odpowiedni format rękopisu. Pojawiający się w wielu sygnaturach manuskryptów skrót “fol.” pochodzi od folio, czyli arkuszu pergaminu jednokrotnie złożonego, co dawało układ dwóch kart, 4 stron. Rękopisy mogły mieć jednak różne wymiary, od bardzo pokaźnych, takich jak Möðruvallabók o formacie 33,5 x 24 cm, do bardzo nietypowych, np. w przypadku Edda oblongata, jak nazwa wskazuje znacznie wydłużonej. Warto także dodać, że manuskrypty miały różną objętość; za największy z nich uważa się Flateyjarbók składający się z 225 kart.

Möðruvallabók, znany też pod sygnaturą AM 132 fol rękopis islandzki z XIV wieku. Jest to największy zbiór sag o Islandczykach w jednej księdze: zawiera 11 z nich na 189 stronach.

Od zapomnienia po dziedzictwo narodowe

Jak już wspomniano powyżej, manuskrypty islandzkie ciemniały od złych warunków przechowywania. Wbrew pozorom nie trzymano ich w bezpiecznych skarbcach katedr i kościołów, ale z czasem zapomniane leżały w kątach prywatnych domostw, gdzie niszczały od wilgoci. Przed XVII wiekiem wiele skórzanych manuskryptów zaczęto rozczłonkowywać i wykorzystywać solidny materiał do innych produktów. Niektóre karty przerabiano więc na wykroje do ubranek dla dzieci, używano ich jako usztywnienie mitr biskupich, a w skrajnych przypadkach przedziurkowano, aby zrobić z nich sito.

W XVII wieku pojawili się jednak kolekcjonerzy manuskryptów, którzy postanowili je zabezpieczyć i badać ich zawartość. Jednym z nich był biskup Brynjólfur Sveinsson, który przemierzał Islandię w poszukiwaniu najcenniejszych ksiąg. Na polecenie króla duńskiego Fryderyka III zaczął skupować je od lokalnych gospodarzy i tworzyć kolekcję, która docelowo miała znaleźć się w bibliotece królewskiej. Na szczególną uwagę zasługują okoliczności pozyskania Flateyjarbók, obecnie jednej z najcenniejszych ksiąg islandzkiego średniowiecza. Mimo wynagrodzenia pieniężnego, jej ówczesny właściciel Jóni Finnssyni niekoniecznie chciał oddać księgę w obce ręce. Brynjólfur musiał odwiedzić go osobiście w jego gospodarstwie na wyspie Flatey, a po długich namowach przekonał właściciela do przekazania rękopisu. Księga zawdzięcza swoją nazwę właśnie tej wyspie, choć w zbiorach królewskich figurowała pod łacińskim tytułem Codex Flateyensis (sygnatura GkS 1005 fol.).

Drugą ważną postacią był sam Árni Magnússon, Islandczyk stacjonujący w Kopenhadze. Przez większą część swojego naukowego życia kolekcjonował islandzkie manuskrypty, które w testamencie przekazał bibliotece uniwersyteckiej w stolicy Królestwa. Niestety dwa lata przed jego śmiercią duża część zbiorów spłonęła w pożarze Kopenhagi w 1728 roku. Rozmiar strat udało się oszacować także dzięki kopiom, które nieliczni ówcześni badacze manuskryptów wykonywali, choćby tłumacząc tekst w języku staroislandzkim na łacinę.

W zbiorach duńskich znajdowało się ponad 1000 manuskryptów, z czego większość została zwrócona Islandczykom w ramach umowy z 1971 roku. Do 1997 roku odesłano do Reykjaviku dzieła takie jak Codex Regius, Flateyjarbók oraz Lbs fragm 82 z fragmentami Heimskringli. W 2009 roku wpisano manuskrypty islandzkie na listę dziedzictwa narodowego UNESCO i są to bez wątpienia skarby narodowe Islandii. Nawet jeśli wciąż wiele z nich znajduje się Kopenhadze, duński Den Arnamagnæanske Samling przy Uniwersytecie Kopenhaskim dba o ich odpowiednie przechowywanie i włącza się do międzynarodowych badań nad rękopisami islandzkimi. Co więcej, wspomniany wpis UNESCO jest wspólnym dla Islandii i Danii.

Gdzie oglądać zdigitalizowane manuskrypty islandzkie?

  1. Handrit.is, islandzka baza danych zawierająca zbiory z różnych instytucji na Wyspie
  2. The Scaldic Project, czyli strona z wynikami międzynarodowych badań nad rękopisami islandzkimi
  3. Strona Instytutu Árniego Magnússona
  4. Baza danych Uniwersytetu w Kopenhadze

Po więcej informacji o manuskryptach islandzkich i ich historii zapraszam do wyróżnionej relacji na Instagramie, a jeśli chcecie dowiedzieć się więcej o technologii powstania rękopisów średniowiecznych, odwiedźcie Zosię.

Większość informacji zaczerpnęłam ze wstępu do Heimskringli w tłumaczeniu i opracowaniu zbiorowym pod redakcją prof. Anny Waśko i prof. Jakuba Morawca, Księgarnia Akademicka 2021.

Noblista spod znaku łososia

65. lat temu literacką nagrodę Nobla przyjął pierwszy, i jak na razie jedyny, Islandczyk w historii.

Halldór Kiljan Laxness odebrał nagrodę w Sztokholmie 10 grudnia 1955 roku z rąk ówczesnego króla Szwecji, Gustafa VI Adolfa. Na nagraniu z archiwum Svenska Filminstitutet widzimy przedstawicieli rodziny królewskiej, gości gali oraz ówczesnego laureata, który widocznie nie może doczekać się odebrania nagrody. Po wręczeniu nagród laureatom pozostałych dyscyplin, w 7. minucie filmu wyczytuje się w końcu Laxnessa, zapraszając go do odebrania nagrody w języku islandzkim:

Nagrodzenie twórczości Laxnessa uzasadniono tymi słowami: “za jego żywą moc epicką, która odnowiła wielką sztukę narracyjną Islandczyków”. Istotnie, nie było innego tak płodnego i tak zasłużonego pisarza na Wyspie, jak Halldór Kiljan Laxness. Zostawił po sobie 51 powieści, w tym wiele inspirowanych literaturą staroislandzką i ukazujących życie ludu islandzkiego, ale też opisujących współczesne społeczeństwo sięgając po nowe formy literackie (np. realizm magiczny). Interesował się historią, kwestiami społecznymi i polityką, pisząc np. powieść nasjonalistyczno-pacyfistyczną czy powieści satyryczne. Pisał też dramaty, eseje, poezję, oraz teksty do gazet.

Do wydanych w Polsce i przetłumaczonych na nasz język powieści należą:

  • Sprzedana wyspa (1955, tłum. Zenon Szczygielski)
  • Niezależni (1956, tłum. Maria Skibniewska)
  • Światłość świata (1957, tłum. Zenon Szczygielski)
  • Flecista (1957, tłum. Zygmunt Łanowski)
  • Dzwon Islandii (1957, tłum. Edmund Misiołek, Maria Szypowska)
  • Salka Valka (1963, tłum. Maria Wisłowska, Stanisław Średncki)
  • Czysty ton (1966, tłum. Maria Wisłowska)
  • Duszpasterstwo koło lodowca (1978, tłum. Karol Sawicki)

Pisarz spod znaku łososia

Właściwie nazywał się Halldór Guðjónsson, ale przyjął pseudonim artystyczny od farmy Laxness, na której się wychowywał. W jego biografii wiele było radykalnych zmian, momentów przejścia, zwrotów akcji i zaskakujących decyzji życiowych. Już od 17. roku życia często podróżował, szczególnie po Europie. We Francji i Niemczech poznawał najnowsze trendy w sztuce i literaturze, tym modny wówczas ekspresjonizm. Poznawał też różne systemy filozoficzne i inne spojrzenia na świat, przez co w połowie lat 20. przekonwertował się na katolicyzm (a był z urodzenia protestantem). Wynikiem tej młodzieńczej fascynacji było wstąpienie do klasztoru Saint Maurice de Clairvaux w Luksemburgu i wypróbowanie ascezy. Ta swoista podróż duchowa przyniosła dwie powieści: Undir Helgahnúk (1924) oraz Vefarinn mikli frá Kasmír (1927). Druga, której tytuł możemy tłumaczyć na “Wielki tkacz z Kaszmiru”, uznawana jest za pierwszy poważny debiut autora.

Eksperyment klasztorny się jednak nie powiódł, a młody pisarz zrezygnował z religijnej rutyny i udał się w dalszą podróż, tym razem za Ocean. Spędził w Ameryce trzy lata, które okazały się być może najważniejszymi dla rozwoju jego twórczości. Po pierwsze: uświadomił sobie, że jest socjalistą i ostro krytykował amerykański kapitalizm. Po drugie: zubożałość kultury amerykańskiej zaowocowała zwróceniem ku własnemu dziedzictwu narodowemu i pierwszym powieściom poświęconym społeczeństwu islandzkiemu. Napisana wówczas Alþydubókin (1929) jest świetnym przykładem tych przełomowych odkryć. Kolejne powieści, Þú vínviður hreini (1931) oraz Fuglinn í fjörunni (1932) wydane wspólnie jako Salka Valka drążą kwestie życia islandzkiego rybaka. Tytułowa bohaterka, zwykła młoda dziewczyna, przewodniczy buntowi rybaków przeciwko potężnemu kupcowi. Dwie kolejne powieści, Sjálfstætt fólk (Niezależni, 1934-35) oraz Ljós heimsins (Światłość świata, 1937-40) również traktują o przywiązaniu do ziemi ojczystej i stawiają islandzką wieś w centrum akcji, a głównym bohaterem staje się ludowy poeta. Tym samym podróżujący po świecie pisarz wraca z Zachodu i docenia uroki swojej małej ojczyzny, tak jak w dzieciństwie przeprowadził się ze stolicy, by dorastać w Łososiowej Farmie. 

Ingen fotobeskrivning tillgänglig.
więcej Islandczyków, których warto znać, znajdziesz na moim Facebooku

Pisarz i polityka

Jak już wspomniano, Laxness był zdeklarowanym socjalistą i antyfaszystą. W dniu wybuchu II wojny światowej ostro krytykował Hitlera i protestował przeciwko atakowi nazistów na Polskę. Nic dziwnego, że pisane w trakcie wojny powieści miały charakter polityczny, a według samego pisarza powstały “ku pokrzepieniu serc”. Trylogia historyczna Íslandsklukkan (Dzwon Islandii, 1943-46) składa się z trzech części.  Akcja powieści rozgrywa się na przełomie XVII/XVIII wieku i opiera na wielu faktach historycznych, takich jak pożar Kopenhagi czy obecność duńskich urzędników na Islandii w celu zebrania sag i wywiezienia ich do Królestwa. Pamiętajmy, że były to też czasy kluczowe dla sfinalizowana niezależności małego państwa na Oceanie Atlantyckim. 

W 1944 roku Islandia odzyskuje niepodległość, a fakt ten również widoczny jest w twórczości Laxnessa. Niezwykle ważna jest satyra na sytuację w powojennej Islandii, “skolonizowanej” przez Stany Zjednoczone za sprawą budowy amerykańskiej bazy NATO w Keflaviku (Atómstöðin, 1948). W latach 50. powstają kolejne powieści zaangażowane, np. Gerpla (1952) oraz Paradísarheimt (1960). Wówczas też gruntuje się międzynarodowe uznanie dla autora. Zostaje uhonorowany Międzynarodową Leninowską Nagrodą Pokoju w 1953 roku (Laxness podróżował do Związku Radzieckiego i napisał kilka tekstów z pobytu w Rosji), a dwa lata później otrzymał Nagrodę Nobla z dziedziny literatury. Tak jak sympatia do Związku Radzieckiego zmaleje za sprawą powstania węgierskiego w 1956 roku, tak wysoka pozycja Laxnessa w krajach skandynawskich zostanie przypieczętowania ekranizacją jego powieści Salka Valka w reżyserii Arne Mattssona.

W latach 60. twórczość Laxnessa przechodzi kolejną zmianę. Powstaje Duszpasterstwo koło lodowca (Kristnihald undir Jökli, 1968), zdecydowanie najbardziej wizjonerska i interesująca pozycja w jego literackim dorobku. Namaszczona realizmem magicznym, opowieść o szalonej plebanii pełnej niezwykłych wydarzeń i barwnych postaci, doczekała się ekranizacji w reżyserii córki pisarza, Guðný Halldórsdóttir. 

Home sweet home

Pisarz światowego formatu osiadł na starość w Islandii, a konkretniej w posiadłości Gljúfrastein koło Mosfellsbær, niedaleko rodzinnej farmy Laxness.  Islandczyk zakupił ten dom w 1945 roku wraz z drugą żoną, Auður Sveinsdóttir Laxness, także pisarką oraz rzemieślniczką, autorką projektów Lopapeysa. Była matką dwóch córek Halldóra, Sigríður oraz Guðný. Rodzina spędzała większość czasu w owej willi z basenem, wyposażonej w najnowsze sprzęty, najmodniejsze meble oraz wiele regałów z książkami. Przekraczając próg Gljúfrastein spoglądamy na zegar wahadłowy, bohatera powieści Czysty ton, a później nasz wzrok pada na gustownie zaprojektowane wnętrza pełne skandynawskiego designu lat 60. i 70. oraz tradycyjnych wzorów islandzkich. Nie brakuje tu więc ani kultowego fotelu Łabędź Arne Jacobsena, ani makat i pledów wykonanych przez Auður.

Dom zaprojektował Ágúst Pálsson, a za projekt wnętrz odpowiedzialna była Birta Fróðadóttir. We wnętrzu, jak i na zewnątrz można podziwiać wiele dzieł sztuki: prace artystów takich jak: Svavar Guðnason, Nína Tryggvadóttir, Louisa Matthíasdóttir (której obrazy znajdziemy na okładkach amerykańskich wydań książek Laxnessa), Jóhannes Kjarval, Karl Kvaran, Ásmundur Sveinsson, a także malarzy skandynawskich: Duńczyka Asgera Jorna oraz Norwega Jakoba Weidemanna. Na zewnątrz znajdziemy również rzeźbę Erlingura Jónssona pt.  Koń o umieniu Krapi. Krapi był bohaterem powieści Paradísarheimt i jawi się tam jako metafora Islandii pod rządami Duńczyków. Z początku pełen sił witalnych młody ogier, ofiarowany królowi duńskiemu staje się nadwornym kucem, tracąc nie tylko dawny blask, ale też godność. 

Jeżeli będziecie mieli okazję zatrzymać się przy Mosfellsbær w drodze na Złoty Krąg z Reykjaviku, koniecznie to zróbcie. Wizyta w dawnym domu Laxnessa, sprzedanym po jego śmierci państwu i przekształconym w muzeum, to z pewnością świetna okazja do zrozumienia fenomenu tego pisarza. Pod koniec życia chorował, zmagał się głównie z Alzheimerem, umierając 8 lutego 1998 roku w wieku 95 lat, 30 lat po otrzymaniu literackiej nagrody Nobla. 

Źródła:

Nobel Lectures, Literature 1901-1967, Editor Horst Frenz, Elsevier Publishing Company, Amsterdam, 1969
Michał Sikorski, Halldór Kiljan Laxness (1902-1998), on-line: http://www.islandia.org.pl/laxness.html
https://www.gljufrasteinn.is/en/home

Islandzkie kobiety zimne jak lód?

Już w islandzkich sagach spotykamy prawdziwe femmes fatales, które wodziły swoich mężczyzn na pokuszenie. Czy kobiety islandzkie są faktycznie zimne jak lód?

Kobiety w sagach

Kobiety w dawnej Skandynawii, przynajmniej według tego, co czytamy w sagach, miały się całkiem dobrze. Na Islandii, co także nietypowe w Europie, kobieta miała bardzo wysoką estymę i status społeczny. Choć w głównej mierze podporządkowana była woli ojca (szczególnie jeśli chodzi o małżeństwo), a potem męża, mogła decydować o sobie w wielu ważnych sprawach. Kiedy mąż wyjeżdżał na wiking, czyli w zamorskie podróże, to ona stawała się panią domu, decydentką spraw dotyczących gospodarstwa i podwładnych. Mogła zarządzać też własnym majątkiem, a w przypadku rozwodu otrzymała prawo do odebrania swojego posagu. Nie dość, że w islandzkim świecie średniowiecznym możliwe było wzięcie rozwodu, to także na wniosek kobiety. Co więcej, do unieważnienia małżeństwa nie potrzebowano zbyt wiele. W sadze o Gudrun przyczyną rozwodu był na przykład nieodpowiedni strój: tytułowa bohaterka zażądała rozwodu z mężem, powołując się na jego szatę, zbytnio odkrywającą pierś, co w tamtych czasach uważano za zniewieścienie i obrazę małżeństwa. Z kolei kiedy kobieta zostawała wdową, co było dosyć częste, sama wybierała sobie męża, a w dodatku dzieci mogły otrzymać wówczas jej nazwisko i stawały się podległe woli matki, zarówno córki, jak i synowie.

Czytaj więcej:

Zniewieścienie i siła kobiet to zresztą motywy pojawiające się w sagach niemal naprzemiennie. Mamy w nich bowiem często powtarzający się obraz kobiety niezależnej, mściwej, pragnącej władzy, przy jednoczesnym używaniu inwektyw polegających na porównywaniu słabego, tchórzliwego mężczyzny do kobiety. Przykładowo, w sadze o Hawardzie z Fiordu Lodowego, Tordis gani swojego syna słowami: 

„Teraz widzę, że z ciebie raczej córka nie syn, kiedy nie masz odwagi przyjść swoim krewnym z pomocą”.

Dobra żona czy matka to taka, która pomści swojego męża kiedy będzie to konieczne, nie zrobi tego jednak własnymi rękami, ale jej rolą jest zachęcenie mężczyzny do wymierzenia sprawiedliwości. Nie oznacza to jednak, że każda kobieta będzie wzorem wierności swojemu mężowi, bo w sagach pełno jest zdrad i romansów, ale też o wiele gorszych przewinień. Przykładową bohaterką fatalną jest Hallgerd z sagi o Njalu. Znana ze swoich pięknych, złotych włosów, ale również nieprzebieraniu w słowach, staje się przyczyną śmierci swojego męża, który kiedyś spoliczkował ją za poważnie przewinienie względem wroga (pamiętajmy o wikińskim honorze). Kiedy gospodarstwo Gunnara najeżdżają wrogowie (swoją drogą też mszczący się za przewinienia jego żony) i gospodarz znajduje się w pułapce, otoczony przez wroga i z przebitą cięciwą od łuku, prosi Hallgerd o jeden z jej cudownych włosów, którym mógłby naprawić swoją broń. Ta jednak przypomina mu dawny policzek i odmawia, tym samym przyczyniając się do przegranej męża, jego śmierci i spalenia całego gospodarstwa. Co więcej, w tej samej sadze pojawia się postać Aud, „przeciwwagi” Hallgerd, wzorzec kobiety godnej naśladowania, cnotliwej żony i matki, wiernej i oddanej mężowi, które ginie wraz z nim podczas najazdu nieprzyjaciela.

Ilustracja: Maria Hiszpańska-Neumann https://utulethule.pl/maria-hiszpanska-neuman-sagi-jak-malowane/

Anty-bohaterka Gudrun

Sagi islandzkie, szczególnie saga o Njalu i saga o Gudrun mówią nam dużo o pozycji i „typach” kobiet w średniowiecznej Skandynawii. Najsłynniejszą bohaterką jest Gudrun, typowa skandynawska femme fatale. Już na początku sagi zostaje zaprezentowana jako „przednia we wzięciu się”. Autor sagi mówi, że w porównaniu z innymi dziewczętami w jej wieku była przenikliwsza, mocniejsza w słowie i szczodra, a przede wszystkim znacznie poważniejsza i dojrzalsza. Jej historia rozpoczyna się od prośby lokalnego jasnowidza o wyłożenie jej snu: jej sen jest zapowiedzą burzliwego życia prywatnego bohaterki i tragicznego końca każdego z jej czterech mężów. SPOILER! Wraz z rozwojem akcji dowiadujemy się, że Gudrun była odpowiedzialna częściowo za ich śmierć lub niedolę.

Pierwsze małżeństwo Gudrun nie jest po jej myśli; choć na Islandii kobiety miały dużą swobodę i mogły wypowiadać się w sprawie swojego zamążpójścia, rzadko zdarzało się sprzeciwić woli ojca. Szybko jednak znajduje sobie kochanka, który namawia ją do przygotowania mężowi szaty odkrywającej pierś i zażądania rozwodu skarżąc się na jego zniewieściałość (zresztą jej wybranek, Tord, później weźmie rozwód z analogicznej przyczyny – bo jego żona nosiła spodnie). Jednak prędzej czy później Gudrun znowu jest sama i rozpoczyna romans z Kjartanem, bardzo obiecującym i mężnym wikingiem. Kjartan postanawia jednak, zgodnie ze zwyczajem, udać się w podróż zamorską i  prosi Gudrun, aby poczekała na niego przez trzy lata. Jest to motyw dość częsty w sagach islandzkich, a jednak reakcja Gudrun jest bezprecedensowa: ukazuje ona złość, co nie przystoi średniowiecznej niewieście, a przede wszystkim nie obiecuje Kjartanowi, że poczeka na jego powrót, czego moglibyśmy się spodziewać po romansach rycerskich tego okresu. Co więcej Kjartan wcale nie jest wierny swojej wybrance – podczas pobytu na dworze angielskim nie spieszy mu się do powrotu, a mowa nawet o tym, że łączy go wyjątkowa przyjaźń z królewską córką.

Kjartan nie wraca na Islandię na czas, za to przed nim wraca jego przybrany brat, Bolli, który zainteresowany jest piękną Gudrun. Stara się o jej rękę, jednak ona twardo odmawia mówiąc „Nie wyjdę za żadnego mężczyznę za mąż dopóki wiem, że Kjartan żyje”. Na tę wiadomość Bolli powtarza jej plotki o bliskości między Kjartanem a Ingibjoerg. Reakcja Gudrun jest zastanawiająca odpowiada, że „musi być to dobra niewiasta, żeby była godna Kjartana”, ale odchodzi cała czerwona i kryje przed wszystkimi swój smutek. Ostatecznie, znowu za namową ojca, którego woli nie może się sprzeciwić, Gudrun wychodzi za Bollego, wciąż tęskniąc za Kjartanem, choć tego nie okazując. Tymczasem Kjartan wraca na Islandię i dowiaduje się, że Gudrun wzięła ślub z jego bratem; daruje zatem piękną chustę, dar od królewskiej siostry, innej kobiecie i bierze z nią ślub. Zachowanie Gudrun podczas spotkania z Kjartanem pokazuje jej żal i tęsknotę – tłumi swoje emocje, ale jest bardzo zazdrosna o Hrefnę, żonę Kjartana, a być może nawet bardziej o kosztowny dar królewski. Podczas uczty zorganizowanej na powitanie Kjartana, namawia Hrefnę do przymierzenia chusty na jej oczach, tym samym dowiadując się miejsca jej przechowywania, był to bowiem dar zbyt cenny, aby znajdował się w polu widzenia wszystkich. Potem dowiadujemy się, że chusta Hrefny zaginęła. Choć nie jest to powiedziane wprost, wiemy, że brat Gudrun na jej polecenie wykradł dar i go spalił. Tak więc poradziła sobie Gudrun ze swoją zazdrością.

Z powodu Gudrun dawna przyjaźń między Bollim a Kjartanem przechodzi ciężką próbę. Jest powszechnie wiadomym, choć się o tym nie mówi, że Kjartan ma bratu za złe, iż odebrał mu Gudrun, zaś Bolli staje się zazdrosny o pozycję przybranego brata po jego słudze u króla Anglii. Sama Gudrun namawia męża do pozbycia się swojego brata, gdyż jego obecność w sąsiedztwie zagraża jego pozycji. Konflikt między braćmi rośnie, ale Bolli nie chce zorganizować towarzyszy przeciwko bratu. Wówczas Gudrun stawia mu warunek:  „z naszym pożyciem małżeńskim będzie koniec, jeżeli wycofasz się z tej wyprawy”.

Dalej czytamy: „pod wpływem dalszych słów Gudrun wzrastały w Bollim zawziętość i wrogość przeciw Kjartanowi”. Kobiece podżeganie kończy się tym, że Bolli osobiście zabija Kjartana. Po tym czynie ma wyrzuty sumienia i sam zawiadamia o popełnieniu zabójstwa. Gdy wraca do domu i informuje o przebiegu wyprawy, Gudrun daje wyraz swojej radości. Chwali męża za poprawnie wykonany obowiązek względem domu: „Wielka jest praca naszego dnia, ja  wyprzędłam jedenaście łokci przędzy, a ty zabiłeś Kjartana.” Bolli nie może zrozumieć jej zawziętości i nienawiści, lecz na Gudrun nie robi wrażenia żadna z reprymend męża. Ostatecznie komentuje całą sprawę słowami:

„A wymieńmy i to na ostatku, co mi się wydaje najlepsze ze wszystkiego, że Hrefna dziś wieczór nie pójdzie śmiejąca się do łoża.”

Zgodnie z prawem na Islandii krewni Kjartana mają prawo zemścić się na Bollim. Gdy ostatecznie dochodzi do zamordowania męża Gudrun w ich domu, ona sama nie okazuje smutku, uśmiecha się i odprowadza zabójców męża do drogi. Próbują oni potem zinterpretować jej zachowanie; być może wynikało z jej dobrego wychowania, a może z przemyślanej już kolejnej zemsty. I faktycznie Gudrun będzie potem namawiała swoich synów, Torleika i Bollego, do pomszczenia ojca. Pokazuje im zakrwawione ubrania Bollego, mówiąc: „Te szaty mają wam przypomnieć pomstę za śmierć ojca”. Sama, jako kobieta, nie może sięgnąć po broń, ale jej rolą jest namówienie mężczyzny do pomszczenia bliskiej jej osoby. Synowie mają wówczas po 16 i 12 lat, dlatego odmawiają wykonania matczynego rozkazu. Tymczasem na horyzoncie pojawia się inny mężczyzna, Torgils, który ma ochotę pomścić Bollego w zamian za rękę Gudrun. W odpowiedzi na tę ofertę Gudrun składa fałszywą przysięgę, dzięki której po dokonanym morderstwie uda jej się wykręcić z małżeństwa z Torgilsem. W tym fragmencie sagi dowodzi swojego sprytu i umiejętności wodzenia mężczyznami, którzy są gotowi dla niej łamać prawo, kiedy ona łamie ich serca.

Gudrun wiąże się z Torkelem, zamożnym i starszym mężczyzną, którego najwyraźniej kochała, gdyż związała się z nim z własnej woli. Według przepowiedni opartej na jej śnie otwierającym sagę, Torkel rychło umiera, a jej serce staje się „ciężkie”. Trudno jednak jednoznacznie powiedzieć, czy Gudrun odwzajemniała uczucia któregokolwiek z bohaterów sagi. Pod koniec historii dowiadujemy się o wielkiej przemianie Gudrun – staje się bardzo zbożną, pierwszą kobietą w Islandii, która znała psałterz, pierwszą też islandzką zakonnicą i pustelnicą. Gdy syn na niedługo przed jej śmiercią zadaje jej pytanie: „którego męża kochałaś najbardziej?”, Gudrun wydaje się rozliczyć ze swoich błędów i żałować za grzechy:

„Temum najcięższą chwilę w życiu dała, kogom z głębi serca ukochała.”

Można więc uznać Gudrun za skandynawską femme fatale.  Piękna, inteligentna, wodzi i zwodzi mężczyzn, prowadzi ich na pokuszenie, a wręcz zatracenie, ale ostatecznie umiera w spokoju i samotności żałując za swoje grzechy.

Ilustracja: Maria Hiszpańska-Neumann https://utulethule.pl/maria-hiszpanska-neuman-sagi-jak-malowane/

Postacie femmes fatales z sag, szczególnie Gudrun, są bardzo zagadkowe i zastanawiają badaczy. Być może historie te zostały podkoloryzowane przez XIII-wiecznych chrześcijańskich skrybów, którzy próbowali nadać bohaterkom cechy biblijnej Ewy? Nie jest jednak tak, że spisujący sagi skrybowie byli szowinistami i przypisywali wszelkie niepowodzenia zwodniczej naturze kobiet. Owszem, pojawiają się w sagach nawet wątki miłosne, bliskie romansom rycerskim, jednak w wydaniu islandzkim bohaterowie zawsze będą stąpać mocno po ziemi.  Kiedy młody wiking wyjeżdżał z kraju i wiązał się z ukochaną obietnicą powrotu po trzech latach, a mimo to nie wracał na czas albo podczas jego nieobecności konkurent poślubiał jego ukochaną, po jego powrocie nie spotykamy się z porywami serca.  Nawet jeśli kochankowie (bo często dziewczyna zmuszana była do ślubu z niechcianym mężczyzną) cierpią, to robią to w milczeniu.  Ale tak naprawdę wątki romantyczne pojawiają się w sagach o wiele późniejszych, widocznie już inspirowanych europejskimi chansons de gests.

Czytaj więcej:

Małe dziwactwa i spory skandal

autor: Alda Sigmundsdóttir
tytuł: Mała księga dawnych Islandczyków. O zwyczajach, tradycjach i przesądach
rok: 2020
wydawnictwo: Poznańskie
liczba stron: 250

Jeśli znane Wam jest już nazwisko Aldy Sigmundsdóttir, to albo jesteście wiernymi fanami Islandii sprzed lat, albo dowiedzieliście się o niej niedawno. Niezależnie od tego: warto znać jej książki.

Myślałam, że całkiem sporo wiem o kulturze Islandii. Tymczasem na horyzoncie pojawiła się Alda Sigmundsdóttir, która wywróciła mój stan wiedzy do góry nogami. No dobra, jej dotychczas jedyna książka dostępna w języku polskim, Mała księga Islandczyków (wyd. Innymi słowy, 2015), czyli 50 esejów o dziwactwach tego narodu, nie była szczególną wycieczką poznawczą. Co innego z kolejną częścią, czyli wydaną niedawno przez Wydawnictwo Poznańskie Małą księgą dawnych Islandczyków. To dopiero jazda bez trzymanki, bo nawet jeśli ktoś wie, że Islandczycy bywają dziwni, to nie zgadłby, że są tacy od dawna. I to jak!

Zdradzę tylko tyle, na ile pozwala opis wydawniczy.  Z Małej księgi dawnych Islandczyków dowiecie się między innymi o tym, jakie zastosowanie miały „patyczki czuwania”, czym jest “bogowanie przez okno”, albo o co chodziło ze wzdychaniem przed śmiercią. Takie i inne niecodzienne zwyczaje w niektórych częściach Islandii obowiązywały jeszcze o końca XX wieku! Dzięki Aldzie czytelnik może dopasować swoje wyobrażenie o współczesnym Islandczyku do etosu życia na wsi, które wynika z islandzkiej kinematografii. To bardzo ważne, że autorka wypełnia lukę między dobrze znaną epoką wikingów a czasami dzisiejszymi. To, co działo się na Islandii między średniowieczem a XIX wiekiem jest często pomijane w polskich pozycjach na ten temat, a trzeba przyznać, że to spory kawałek islandzkiej historii. Kolejny element układanki istotnej dla zrozumienia “islandzkiej duszy”, jak zgrabnie ujmuje to sama autorka.

Alda Sigmundsdóttir nie jest ekspertką z zakresu antropologii czy etnologii, co podkreśla na samym wstępnie. To cenna uwaga, bo wielu mamy na rynku ekspertów od Islandii pozbawionych tej cnoty skromności. Autorka Małej księgi… jest Islandką, jednak dorastała poza krajem, a wróciwszy do ojczyzny po latach, poznawała ją jakby na nowo, okiem cudzoziemca. Założyła bloga The Iceland Weather Report, na którym dzieliła się swoimi obserwacjami w języku angielskim, a z czasem zaczęła relację z przebiegu wielkiego kryzysu ekonomicznego. To doprowadziło to wydania pierwszej książki, a potem kolejnych. Każda charakteryzuje się swobodnym stylem dziennikarskim, a dość dowolnie ułożone eseje opisują pojedyncze, zdaniem autorki ważne uwagi, zagadnienia. Mimo popularnonaukowego charakteru tych krótkich tekstów, pisarka powołuje się na różne źródła, w przypadku Małej księgi dawnych Islandczyków głównie na Íslenzkir þjóðhættir Jónasa Jónassona oraz inne dzieła etnografów. Dzięki temu lektura jest wiarygodna, choć przetykana subiektywnymi ocenami i kąśliwymi uwagami od autorki.

Ja sama podczas lektury śmiałam się na zmianę z otwieraniem buzi ze zdziwienia. Czy naprawdę można było przypisywać ochronną funkcję głowie konia wetkniętej w stóg siana, jednocześnie bojąc się, że zalęgną się w nim myszy? Czy mogło istnieć aż tyle przesądów związanych z ciążą czy narodzinami dziecka? Wreszcie: czy gość przybyły w środku zimowej nocy pukając w okno nie straszył mieszkańców bardziej niż duchy, po których spodziewano się pukania w drzwi? Alda sama stawia te pytania, dowcipnie kwitując dziwaczne przekonania swoich przodków. Być może właśnie to, że autorka uważa się za obcą we własnym kraju, pozwala jej na chłodne i trzeźwe ocenienie dawnych zwyczajów. Tyle poświęconej uwagi i pasja, która sączy się z kolejnych kart Małej księgi… daje każdemu miłośnikowi Islandii okazję do poznania mieszkańców Ultima Thule z innej strony.

Tę książkę po prostu trzeba mieć na swojej półce.  Jest piękne wydana, choć polskie tłumaczenie, autorstwa Katarzyny Bażyńskiej-Chojnackiej oraz Piotra Chojnackiego​, miejscami pozostawia wiele do życzenia. Przeszkadzało mi między innymi określenie “ukryty lud” i “niewidzialni ludzie”, może dlatego, że przyjęło się już tłumaczenie huldufólk  na “ukrytych ludzi”. Niby drobiazg, a jednak powodujący zgrzyt. Wielokrotnie zastanawiało mnie również użycie anachronizmu “najmici” zamiast bardziej współczesnego słowa “najemcy”, oraz “warzucha”, którą najprawdopodobniej pomylono z “dzięgielem” (angeliką). Alda wspomina roślinę bogatą w witaminę C, którą jeszcze do niedawna jedzono dla zdrowia zębów i dziąseł.  Owszem, warzucha jest bogata w witaminę C, ale z moich źródeł wynika, że to właśnie angelika uchroniła Islandczyków przed szkorbutem.

Wreszcie trzeba przyznać, że Wydawnictwo Poznańskie poradziło sobie świetnie z pewnym skandalem. Warto bowiem nadmienić, że recenzowana tutaj pozycja nie pojawiłaby się w ofercie Wydawnictwa gdyby nie inna książka o Islandii, wycofana już zresztą z oficjalnej sprzedaży. Autorka tej książki była oskarżona o nadmierne inspirowanie się jej tekstami innych, co nagłośniła właśnie Alda zwracają uwagę, że również została poszkodowana. I faktycznie, muszę przyznać, że wiele z treści obecnych w Małej księdze dawnych Islandczyków brzmiało znajomo. Szczęśliwie polski czytelnik może zapoznać się z oryginałem, a nie jego wątpliwą kopią. Mam nadzieję, że na polskim rynku pojawią się też inne dzieła islandzkiej dziennikarki, bo po prostu są tego warte!

Za egzemplarz dziękuję Wydawnictwu Poznańskiemu.

Każdy ma jakąś bliznę

autor: Auður Ava Ólafsdóttir
tytułBlizna
tłumaczenie: Jacek Godek
rok: 2020
wydawnictwo:  Wydawnictwo Poznańskie
liczba stron: 216

W dużym skrócie powiem, że lektura książki była… bolesna.

Powieść, której główny bohater planuje popełnić samobójstwo to nie jest najlepsza lektura na izolację. W tej trudnej sytuacji wzrasta liczba chorych na depresję, a przymusowe siedzenie w domu czy w obecności toksycznego członka rodziny tylko pogłębia tragedię. Często sięgamy po książki po to, by uciec od własnych problemów. Szukamy lektur lekkich, przyjemnych, byleby zanurzyć się w innym, lepszym świecie. Tymczasem Wydawnictwo Poznańskie proponuje nam nowość reklamowaną takim cytatem z książki z Blizny Auður Avy Ólafsdóttir:

„Czy świat za mną zatęskni? Nie.
Czy świat beze mnie będzie uboższy? Nie.
Czy świat da sobie radę beze mnie? Tak.
Czy świat jest lepszy teraz, kiedy ja się na nim zjawiłem? Nie.
Co zrobiłem, aby go poprawić? Nic”.

To świetny cytat. Założę się, że każdy z nas przynajmniej raz zadał sobie podobne pytania. I nie trzeba dochodzić do takich wniosków akurat podczas przygotowywania stryczka. A raczej: życzę wszystkim, żeby przemyśleli te kwestie o wiele wcześniej, a może właśnie uchronią przed smutnym finałem. Ironia? Nie, realizm. Nikt z nas nie jest wyjątkowy, nikt z nas nie jest lepszy od innych. Prawo Jante? Nie, klasyczna filozofia. Czy świat może funkcjonować bez nas? I tak, i nie. Czy świat byłby inny bez naszego udziału? I tak, i nie. Czy jedna osoba może zmienić go na lepszy? I tak, i nie.

Dokładnie takie odpowiedzi daje nam autorka, Auður Ava Ólafsdóttir.  Główny bohater Blizny, Jonas Ebeneser, faktycznie ma zamiar się zabić. Wydaje się, że planował to od dawna, wszystko ma przemyślane: żegna się z matką, pożycza strzelbę od jedynego przyjaciela, spotyka z córką po raz ostatni. W mieszkaniu strzelba ląduje jednak na łóżko, a przyszły samobójca postanawia w pierwszej kolejności zrobić porządki, żeby nie kłopotać tych, którzy będą musieli się tym zająć po jego śmierci. Skrupulatność daje mu jednak kilka dodatkowych dni życia. Potem, stawiając taboret pod hakiem od żyrandola, słusznie zauważa, że ktoś w końcu znajdzie jego ciało, może nawet jego jedyna latorośl. Odkłada więc godzinę śmierci na później i postanawia pogodzić się z życiem w obcym kraju. Kupuje więc bilet w jedną stronę, wsadza do walizki sprzęty potrzebne do zamontowania stryczka i wyrusza na lotnisko. Bliskim ogłasza, że wybiera się na wakacje.

Jonas ma wiele blizn. Niektóre fizyczne, szpecące jego ciało, więc pokrywa je tatuażem. Czy robi to ze wstydu, a może boi się, że ewentualna obserwatorka jego nagiego ciała po bliznach wniknie do jego duszy i odkryje prawdziwe, niezabliźnione rany? Jest samotny, od lat nie był z kobietą. Matka go nie rozumie, żona zostawiła, córka okazuje się nie należeć do niego. Miał być filozofem, ale przejął interes po ojcu. Miał skończyć studia, ale przerwał na pierwszym roku. Pisał. Nie publikował. Zdobywał kobiety, a teraz nie dowierza, że dwudziestokilkuletni casanova spisujący wspomnienia młodości ma cokolwiek wspólnego z około pięćdziesięcioletnim nudziarzem czytającym owe pamiętniki. Być może jego życie było kiedyś fascynujące, ale to przeszłość. Obecnie nie odnajduje się w teraźniejszości, a tym bardziej nie widzi dla siebie przyszłości. Pamiętniki zabiera w podróż, żeby po jego śmierci nie miały okazji go ośmieszyć. W obcym kraju nikt nie zrozumie języka, w którym były spisane.

Co zabrałbyś na bezludną wyspę? A co wziąłbyś ze sobą w samobójczą podróż? Czerwoną koszulę, stare dzienniki, wiertarkę, narzędzia. Strzelba nie była potrzebna, obcy kraj to miejsce niebezpieczne, w którym jeszcze niedawno toczyła się wojna. Miasto leży w gruzach, hotel ma swoich pierwszych gości od dawna. Z początku uważają Jonasa za szpiega, bo nikt tu przecież nie przyjeżdża na wakacje. Nie z takim bagażem. A Jonas chce tylko przestać odpowiadać na pytania i dokonać żywota w swoim pokoju. 

Jeśli nie byłeś w stanie zabić się we własnym domu, to nie zrobisz tego w hotelu. Bo Jonas jest perfekcjonistą. Gdy wiesza swoją jedyną koszulę w szafie, drzwi wypadają z zawiasów. Skoro ma śrubki i wiertarkę, to chyba może jeszcze przed śmiercią naprawić szkodę. Naprawić. Uzupełnić. Odnowić. Dać nowe życie.

Nie trudno się domyślić, że to nie będzie ostatnia scena powieści. Jonas zostanie poproszony o pomoc. Poczuje się potrzebny. Porozmawia z kobietą inaczej, niż poprzez powtarzanie jej pytań zdaniami twierdzącymi. Odkryje sens w dawnych, wykonywanych niemal bezwiednie dla kobiet swojego życia czynnościach. Skoro szpachlował i cyklinował dla matki, żony i córki, może też pomóc kobietom w kraju ledwie wychodzącym z wojny. Brakuje mężczyzn, brakuje rąk do pracy. A ta się pali w rękach. I nie zostawia żadnych ran, żadnych blizn, nawet pęcherzy.

Nie, to nie jest powieść o białym człowieku, który niesie cywilizację ludom Trzeciego Świata, żeby poczuć się lepiej.  To nie jest harlekin, w którym hydraulik w średnim wieku nawiązuje romans z pokojówką podczas przepychania rur. To nie jest nawet opowieść o antybohaterze, którzy zmienia się w bohatera. Właściwie nie wiem dokładnie, co autorka miała na myśli. Podobno “jej książki nie opisują doniosłych wydarzeń, ale skupiają się na drobiazgach codzienności, którym autorka przygląda się jak pod mikroskopem” (Wydawnictwo Poznańskie). Ale o jaką codzienność tutaj chodzi? 

Pisząc to zastanawiam się, czy przekornie autorka nie miała na celu stworzenia powieści feel-good. Z typowo islandzkim poczuciem humoru próbowałaby pocieszyć nas opowieścią o niedoszłym samobójcy, który odnajduje sens życia. Samotniku, który zaprzyjaźnia się z całym miastem, nieudaczniku, który staje się złotą rączką. Przegranym, który staje się niezastąpiony. Czy to ma nas pocieszyć? Czy mamy zidentyfikować się z Jonasem? Czy przypadkiem nie wychodzi z tego jakiś pokraczny poradnik pseudoterapeutyczny? “Od zera do bohatera”. “I ty możesz pomóc światu”.  Bo podlał uschnięte kwiatki na balkonie wodą ze świeżo przepchanej rury? Bo naprawił kilka zawiasów w mieście? Bo przypadkiem załatwił darmowe meble do świeżo remontowanego domu? Bo po tym wszystkim odnalazł siebie i odechciało mu się odebrania sobie życia? Zmienił negatywne nastawienie i poczuł wreszcie sens istnienia?

Jeśli o to chodziło, to ja tego nie kupuję. Jeśli ktoś chciał się zabić, to miał poważny problem, z którym nie był sobie w stanie poradzić inaczej. Jeśli to parodia sytuacji samobójcy, czy może osoby chorej na depresję, to tym bardziej szkodliwa. Bo nawet jeśli miała być zabawna, lekka, przyjemna, to napisana bez konkretnej puenty, urwana jakby w połowie. Byłam rozczarowana zakończeniem, ale niespecjalnie nim zdziwiona. Taka więc będzie i ta recenzja. Bez puenty.  

Każdy ma jakąś bliznę. Ja w dzieciństwie spadłam z roweru prosto na ostrą blachę, rany nie zszyto, więc skóra rozeszła mi się pod kolanem. To tu, to tam zadrapania, kawałek asfaltu wrośnięty w łokieć, szrama po nieudanej przygodzie na ściance wspinaczkowej, odcisk na lewej pięcie. Czy warto o nich mówić? I tak, i nie. Czy trzeba je zakrywać? Nie. Czy trzeba się ich wstydzić? Nie. Czy można je nosić z dumą? Tak. Dlaczego nie? Być może Jonas zmierzył się ze swoimi ranami dopiero wtedy, kiedy postanowił je zakryć, kiedy zapragnął przykryć je tatuażem ukazującym lilię wodną. Czy miała to być zapowiedź znajdowania piękna w innych, bolesnych fragmentach siebie? Czym jest więc dla nas, czytelników posiadających swoje, niekoniecznie zatuszowane, niedoskonałości? 

Przeczytajcie i powiedźcie mi, czy było warto.

Maria Hiszpańska-Neumann: Sagi jak malowane

Gdy po raz pierwszy sięgnęłam po wydanie Sag islandzkich z 1960 roku, ogromne wrażenie zrobiły na mnie nie trudne w odbiorze, pisane specyficznym językiem sagi, ale piękne drzeworyty.

Wtedy wymarzyłam sobie napisać o nich pracę licencjacką, ale sprawy potoczyły się inaczej. Temat wrócił jednak do mnie sam po latach, wraz z premierą książki Ewy Kiedio i Marii Czarneckiej: Zostały mi słowa miłości. Maria Hiszpańska-Neumann: życie i twórczość. Tym razem sprawy nabrały obrotów: udało mi się skontaktować z dziećmi artystki, przyjrzeć dokładniej jej pozostałym grafikom i zmotywować wielu miłośników Islandii do sięgnięcia po stare wydania sag islandzkich.

Na początku marca, gdy powietrze pachniało już wiosną, a na Mokotowie kwitły pierwsze krokusy, odwiedziłam panią Bognę Neumann w mieszkaniu, w którym przez lata żyła i pracowała jej mama, Maria Hiszpańska-Neumann. Pani Bogna już na wstępie zaprosiła mnie do widnej przestrzeni, obecnie pełniącej funkcję przedszkola. “To tutaj mama miała swoją pracownię”, sympatyczna gospodyni zachęca mnie, by wejść dalej. “Wszystkie jej prace od 1962 roku powstawały w tym miejscu”, dodaje. Potem przechodzimy do części mieszkalnej, a na stole czekają już sagi islandzkie drukowane nakładem Wydawnictwa Poznańskiego w latach 70. Otwieramy je, przeglądamy strona po stronie, znajdując charakterystyczne drzeworyty Hiszpańskiej-Neumann na obwolutach, okładkach, stronach tytułowych, oddzielnych stronach, a także winietach i inicjałach w tekście.

Hiszpańska-Neumann zilustrowała cztery wydania sag islandzkich: Sagi islandzkie (opr. Artur Górski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1960), oraz trzech wydawnictw Poznańskiego w tłumaczeniu Apolonii Załuskiej-Strömberg: Sagę o Njalu (1968), Sagę rodu z Laxdalu (1973) oraz Sagę o Egilu (1974). 

W jej dorobku znajdziemy jeszcze kilkadziesiąt innych tytułów, które zilustrowała, łącznie ponad 90 publikacji! Piszą o nich autorki wspomnianej już monografii w rozdziale drugim, Całą głową lecę w romańszczyznę. Ilustracje książkowe. Z niego dowiedziałam się, że Hiszpańska-Neumann, której twórczość znam wyłącznie z ilustracji książkowych, zaczęła swoją przygodę z grafiką użytkową z przypadku, czy może nawet konieczności. Rozpoczęła studia w 1935 roku, ale rozwój kariery artystycznej przerwała wojna. W 1942 roku wywieziono ją do obozu Ravensbrück, gdzie wykonała wiele rysunków. Trzy lata później udało jej się uciec podczas ewakuacji i wróciła do Warszawy w 1945 roku. Wtedy właśnie zaczęła przyjmować zlecenia na ilustracje książkowe, bo w trudnej sytuacji finansowej była to najlepsza droga do zarobienia pieniędzy. Dla niej samej o wiele ważniejsze było malarstwo, którego uczyła się m.in. u Karola Tichego na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. W jej dorobku znajdziemy więc liczne przykłady malarstwa sakralnego, w tym – także niezrealizowane lub niezachowane – malowidła ścienne do kościołów projektowanych np. przez Władysława Pieńkowskiego (o czym dowiaduję się od swojego czytelnika, Emiliana Nagiela, za co mu bardzo dziękuję ;)).

A jednak wielu kojarzy ją jako świetną ilustratorkę książkową, mistrzyni drzeworytu. Używała najchętniej dwóch rodzajów tej wypukłej techniki graficznej: 

“Ponieważ nad ilustracjami do książek związanych ze średniowieczem pracowała od końca lat czterdziestych aż po lata siedemdziesiąte, ich przegląd pozwala zaobserwować zmian dokonujące się w jej stylu i technice – przejście od wycyzelowanego, bogatego w szczegóły i wysoce dekoracyjnego drzeworytu sztorcowego do prostoty czy wręcz surowości drzeworytu langowego.”[1]

Drzeworyty sztorcowe, czyli poprzeczne, odnajdziemy w ilustracjach do Sag islandzkich z 1960 roku. Tu grafika jest dokładniejsza, szczegółowa i jakby delikatniejsza, co widać chociażby na przykładzie ilustracji do Sagi o Gudrun (poniżej).  Linie są prowadzone gładko, twarze mają delikatniejsze rysy, a figury postaci subtelnie wydobyte są z czarnego tła. Do takiego typu drzeworytu używana jest deska cięta w poprzek pnia, składająca się z posklejanych małych klocków. Jak jednak dowiedziałam się od córki artystki, Maria Hiszpańska-Neumann szybko odeszła od małych klocków na rzecz drugiej techniki graficznej. 

Jeśli porównamy powyższe grafiki z drzeworytami wykonanymi do późniejszego wydania Sagi Rodu z Laxdalu, opowiadającej tę samą historię, zauważymy znaczne różnice. Tutaj formy wydają się bardziej kanciaste, proporcje (już znacznie wydłużonych postaci) jeszcze bardziej zachwiane, przejścia między bielą a czernią znacznie skrócone, spłaszczające plamę barwną. Rama całej kompozycji ulega pogrubieniu, a formy wydają się ciosane szybko i równo, jakby w twardszym materiale i z mniejszą dbałością. Nawet tło nie jest wydłubane do końca, a artystka pozostawiła jego chropowatą fakturę dla uzyskania efektu widocznego na ilustracji po prawej stronie.  Rezygnacja ze szczegółów i modelunku brył, a także wzmożenie ekspresji za pomocą silnego kontrastu między bielą a czernią zdaje się świetnie odpowiadać stylowi sag islandzkich. Jak piszą autorki monografii Hiszpańskiej-Neumann: 

“Mocno uproszczone, rzec można nawet: toporne, poddane deformacji i zgeometryzowaniu ryciny odpowiadają grubo ciosanej mentalności bohaterów owych historii”.[2]

W zleceniach dla Wydawnictwa Poznańskiego Hiszpańska-Neumann wykorzystała technikę drzeworytu langowego, czyli wzdłużnego. W tym przypadku używana jest deska cięta wzdłuż pnia, w efekcie czego słoje i włókna biegną równolegle do krawędzi deski, a sama powierzchnia drzeworytu jest większa. Poza całostronicowymi ilustracjami, w wydaniach tych znajdziemy też winiety oraz większe kompozycje na obwoluty książek, wszystkie wykonane techniką drzeworytu wzdłużnego. Szczególnie piękne są te niewielkie kompozycje winietowe, wykonywane w skali 1:1. W wielu z nich dopatrzymy się bezpośredniej inspiracji sztuką dawnej Skandynawii, tak rytami z kamieni runicznych, jak i ilustracjami ze średniowiecznych manuskryptów. Każdy rozdział rozpoczyna się także inicjałami malowanymi tuszem, a w kształcie liter znajdziemy ewidentną stylizację na runy

Skąd Maria Hiszpańska-Neumann czerpała inspirację? Od jej córki wiem, że nigdy nie była na Islandii, ale podróżowała do Szwecji, gdzie być może odwiedziła jakieś muzeum ze zbiorami sztuki skandynawskiej. Znała ją zresztą dobrze z albumów, które jeszcze do niedawna zdobiły regały mokotowskiego mieszkania. Wśród nich pani Bogna pamięta niemieckojęzyczny album z reprodukcjami sztuki islandzkiej, dowód na to, że ilustratorka przygotowywała się do każdego zlecenia rzetelnie, znajdując nie tylko idealną formę dla ilustrowanej treści, ale też zgodną z kulturą danego tekstu. Fascynowało ją średniowiecze, a dużą wiedzę na temat sztuki romańskiej i gotyckiej zaczerpnęła z wykładów na Uniwersytecie Warszawskim. Z niemieckich źródeł doczytywała to, czego nie dowiedziała się od polskich profesorów. Resztę dopowiedziała wyobraźnia albo znajomi, tak jak Dariusz Bogucki, podróżnik i żeglarz, autor reportażu Islandzki rejs. Jak wspomina pani Bogna, mama przyjaźniła się z Boguckimi i poznawała Islandię poprzez fotografie i opowieści z pierwszej ręki. A te z pewnością pobudzały wyobraźnię, bo nawet fragmenty książek Dariusza Bogackiego dowodzą jego umiejętności budowania plastycznych opisów:

“Krajobraz wokół nas zmienia się ciągle. Trawiaste, połogie wzgórza ustępują miejsca wielkim rumowiskom starej, zwietrzałej lawy. Gdzieniegdzie regularne kształty bruzd zastygłej lawy przypominają zaoraną ziemię lub fale skamieniałego morza. (…) Wjeżdżamy w górzystą okolicę czarnych bazaltowych skał o dziwnych, poszarpanych ostro kształtach. Tworzą one długie, strome grzędy, wyrastające pionowo wśród rudych, piarżystych usypisk i kęp ubogiej trawy.” [3]

Czy mając takie wyobrażenie Islandii można inaczej zilustrować najważniejsze teksty tutejszej literatury? To, że Maria Hiszpańska-Neumann potrafiła bezbłędnie oddać nastrój i charakterystykę tak opisywanych w sagach wydarzeń, jak i samej specyfiki islandzkiej kultury, dowodzi ogromnego talentu i wrażliwości ilustratorki. Choć interesowała się różnymi tekstami doby średniowiecza i ilustrowała wiele z nich, krótki epizod z sagami zaowocował pięknymi ilustracjami, pobudzającymi wyobraźnię czytelników. Wszystkich zaintrygowanych twórczością Myszki, bowiem tym małym gryzoniem sygnowała swoje prace, zapraszam do zgłębienia jej dorobku. A fanów literatury staroislandzkiej zachęcam do pochylenia się nad grafikami Hiszpańskiej-Neumann i odkrycia, z jaką celnością i prostotą potrafiła ubrać daną scenę w odpowiednie formy. 

 

Za pomoc w przygotowaniu tekstu oraz zgodę na wykorzystanie prac Marii Hiszpańskiej-Neumman dziękuję jej dzieciom: Bognie i Michałowi Neumann. Za inspirację i kontakt ze spadkobiercami dziękuję również Ewie Kiedio. 

Bibliografia:

[1] Całą głową lecę w romańszczyznę. Ilustracje książkowe [w:] Ewy Kiedio i Marii Czarneckiej: Zostały mi słowa miłości. Maria Hiszpańska-Neumann: życie i twórczość, Wydawnictwo Biblioteka “Więzi”, 2020, s. 218
[2] Ibidem, s. 224.
[3] Dariusz Bogucki, Islandzki rejs, wyd. Iskry, Warszawa 1970, s. 101-102.

Więcej o Marii Hiszpańskiej-Neumann:
https://maria-hiszpanska-neumann.pl/o_artystce.html
http://cdim.pl/maria-hiszpanska-neumann-droga,587
https://niezlasztuka.net/ksiazki/maria-czarnecka-ewa-kiedio-zostaly-mi-slowa-milosci-maria-hiszpanska-neumann-zycie-i-tworczosc/

WSZYSTKIE ILUSTRACJE SĄ AUTORSTWA MARII HISZPAŃSKIEJ-NEUMANN.
Copyright: spadkobiercy artystki. 

Skąd się wzięły wilkołaki na Islandii?

Czy wilkołak ma coś wspólnego z berserkiem? Jaką funkcję pełniły wilki w dawnej kulturze Skandynawii? O likantropii i „ulfach” w sagach i mitach.

Spośród wielu omawianych przeze mnie sag islandzkich, nie było jeszcze okazji, aby odnieść się do Sagi o Völsungach. Saga ta nie należy do tzw. sag klasycznych, gdyż znajdziemy tam zjawiska fantastyczne i stworzenia, na które nie ma miejsca w rzeczowych relacjach wydarzeń sag klasycznych. Takimi stworzeniami są chociażby smoki, jak ten, którego zabija Sigurd w drugiej części Sagi o Völsungach (isl. Völsunga saga). Ja jednak chciałabym skupić się na innym zjawisku, mianowicie na likantropii, czyli wilkołactwu (od gr. lýkos – wilk).

Przemiana człowieka w wilka pojawia się w wierzeniach ludowych i mitologiach wielu kultur. W kulturze staroskandynawskiej wilk zajmował ważne miejsce;  w samej Eddzie zwierzę to pojawia się kilka razy. Przede wszystkim jeden z najpotężniejszych wrogów bogów, Fenrir, syn Lokiego, był wilkiem (i dla spętania go krasnoludy wykonały specjalny łańcuch). Natomiast podczas końca świata, Ragnaroku, wilk pożre słońce. Stąd wilk kojarzył się przede wszystkim ze złem i zniszczeniem i uosabiał najgorsze cechy ludzkości.

John Bauer, Tyr i Fenrir, 1911 (podczas próby spętania potwora w specjalnie utkany łańcuch Tyr “dał sobie rękę uciąć”, że bogowie mają względem Fenrira pokojowe zamiary)

 

Przejdźmy jednak do tego, co dokładnie przydarzyło się Sigmundowi i Sinfjotlemu, bohaterom Sagi o Völsungach. Wędrując po lesie napotkali dwóch śpiących mężów z wiszącymi nad nimi wilczymi skórami. Wzięli więc je i włożyli na siebie, a odtąd nie mogli już z nich w żaden sposób wyjść. Choć czuli się ludźmi, nie umieli walczyć z drapieżnym instynktem, co widać w zachowaniu Sinfjotlego podczas walki z jedenastoma mężczyznami, a przede wszystkim w okrutnym ukaraniu niepokornego podopiecznego – Sigmund rzuca się na Sinfjotlego i zagryza go na śmierć. Potem chce za wszelką cenę pozbyć się wilczej skóry, wiedząc, że nie jest sobą nosząc ją na swoim grzbiecie.

Mamy zatem do czynienia z mężczyznami, którzy pod postacią wilczą atakowali w morderczym szale. Skojarzenie ze znanymi nam z filmów i książek wilkołakami jest na tyle oczywiste, że wielu badaczy nazywa Sigmunda i Sinfjotla wilkołakami, co nie powinno dziwić, skoro w języku polskim słowo to oznacza dosłownie człowieka porośniętego wilczą sierścią. I faktycznie nasi bohaterowie mają cechy wilkołacze; o ich zachowaniu decyduje siła wyższa, „moc” zawarta w wilczych skórach. W sadze czytamy, że „Tamtego dnia nie mogli wyjść z wilczych skór”[1]. Wyjście ze skóry było bowiem możliwe, ale najwcześniej 10. dnia po jej włożeniu, więc do tego czasu noszący ją nie panował do końca nad swoim zachowaniem.

Weźmy jednak pod uwagę, że Sigmund i Sinfjotl dobrowolnie włożyli na siebie wilcze skóry. Co więcej, zdawali sobie sprawę z ich mocy, tak jakby oczekując efektów, jakie miały przynieść ich noszenie. Zatem chcieli stać się wilkołakami. W niektórych kulturach, również nordyckiej, znane są przykłady inicjacji wilkołaczych. Pierwsze próby miały miejsce jeszcze kiedy chłopiec był pod opieką matki. Gotowi adepci spotykali się w ustronnym miejscu, np. lesie, najlepiej w dniu przesilenia albo o pełni księżyca. Następowała ceremonia; kandydata rozbierano do naga i poddawano go rytualnej śmierci – zakopywano, podtapiano lub dotykano skrwawionym mieczem. Wierzono, że odradzał się jako wilczy brat.

Czemu służyły tego typu inicjacje? Odrodzony śmiałek miał przejąć cechy zwierzęce, potrzebne mu w walce. W ten sposób opisana w Sadze o Volsungach historia byłaby niczym innym, jak zaprezentowaniem schematu inicjacji wojennej młodzieńca. Matka Sinfjotla już w dzieciństwie poddaje go próbie wytrwałości i męstwa; następny etap inicjacji ma miejsce w towarzystwie Sigmunda – w lesie, w ustronnym miejscu. Pamiętamy, że pobyt bohaterów w lesie wynikał z nieprzygotowania młodzieńca.  Dopiero walka w wilczych skórach i symboliczna śmierć Sinfjotla (wierzono, że wilkołakiem można się stać poprzez ugryzienie przez drugiego wilkołaka) sprawiają, że jest on gotowy do walki z wrogiem w celu pomszczenia dziadka. Kiedy wilcze skóry zostają wykorzystane, pali się je, tak jak pozbywano się rekwizytów potrzebnych do inicjacji.

Płyta wykonana z brązu pochodząca z ery Vendela znaleziona w Olandii przedstawiająca berserka, źródło: WikiCommons

 

Nie mamy więc wątpliwości, że bohaterowie omawianej sagi byli wilkołakami. Ale czy to jedyny przypadek, kiedy w sagach pojawia się przemiana wojownika w groźne zwierzę? Podobnym inicjacjom oddawali się berserkowie. Sagi określają tym terminem wojowników walczących w skórach zwierząt. Samo słowo berserk oznacza “skóra niedźwiedzia”,  choć mówiono na nich także ulfhednar, “ludzie w skórze wilka”. Skóra niedźwiedzia czy wilcza, możliwe, że berserkiem była po prostu „osoba walcząca w samej koszuli, naga”.  Berserkowie, których poznajemy w sagach islandzkich, wyróżniają się cechami dzikich zwierząt, a zatem nieustraszoną walką w szale, podczas której byli niepokonani i siali spustoszenie wśród wrogów.  Tacy berserkowie wydawali się niepokonani, jak np.  islandzki berserk Otrygg znany z Sagi o Njalu, który potrafił  bez szwanku przejść przez dwa płonące ogniska (podczas próby chrystianizacji Islandii).

Z kolei w Sadze o Egilu poznajemy wielu berserków. Pierwszym jest dziadek tytułowego bohatera, Kwedulf:

“Opowiadają, że z tymi, którzy się przemieniają w wilki albo dostają berserkowego szału, sprawa tak się ma, że póki owa przemiana trwa, są tak mocni, że nikt i nic nie jest w stanie im się przeciwstawić, lecz skoro minie, wówczas są zupełnie wyczerpani i bez siły. Tak też było teraz z Kweldulfem” [2].

Jednak według sagi, bycie berserkiem to przypadłość dziedziczone. Po Kwedulfie podobne cechy będzie miał jego syn Skalla-Grím, o którym król Harald powiedział: “Kiedym miał przed sobą ten wielki, łysy łeb, zobaczyłem, że mu wilkiem z oczu patrzy. Skoro się tylko dorwie, pozabija mi moich najlepszych ludzi” [3]. Cechy te miał też przejąć jego syn, a wnuk Kwedulfa – Egil, który nie grzeszył wdziękiem, ale za to był potężny, silny i świetnie się bił, zarówno za młodu, kiedy jako kilkulatek był w stanie ubić starszego od siebie, jak i później. Z końcowego fragmentu sagi dowiadujemy się, że nawet czaszka Egila była niezniszczalna: “Opowiadają starzy, że są to kości Egila. Wtedy to duszpasterzem był Skapti Thorarinsson (…), wziął on czaszkę Egila i pochował ją na cmentarzu. Czaszka była przeolbrzymia, ale jeszcze bardziej nieprawdopodobny był jej ciężar. (…) Skapti chciał wtedy przekonać się, jak gruba była kość. Wziął duszy topór, zamierzył się z całą siłą i rąbnął obuchem, chcąc ją rozłupać. Tam gdzie obuch trafił, kość zbielała, lecz nie wklęsła ani nie pękła” [4].

Saga o Egilu, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1974, ilustracje: MARIA HISZPAŃSKA-NEUMANN, copyright: spadkobiercy autorki

 

Skąd berserkowie mieli taką siłę? Czy był to wynik inicjacji, magiczna rola wilczej lub niedźwiedziej skóry, a może coś więcej? Patronem berserków był Odyn i to on miał wprawiać ich w szał bojowy, tzw. berserkgang. Zgodnie z sagami wojownik w szale był odporny na broń, gryzł tarczę i potrafił zabić wszystkich, którzy stawali na jego drodze i wierzono, że to sam Odyn daje swoim wojownikom taką nadludzką moc. A jednak współcześni badacze uważają, że przyczyną szału walki mogły być jakieś szczególne substancje. Z pierwszego cytatu z Sagi o Egilu dowiadujemy się, po berserkgangu Kwedulf był wyczerpany i bez sił. To świadectwo pozwoliło badaczom na domysły, że szał bojowy był w istocie efektem środków halucynogennych, np. grzybów czy innych substancji, z których warzono specjalne napoje, pite przez wojowników przed walką. Podobno według przekazów wojownik musiał nie tyle odpocząć, co przeczekać kilka dni, był bowiem na szaleńczym kacu i unikał kontaktu z innymi.  Bardzo prawdopodobne, że doprowadzanie się do takiego stanu miało związek z rytuałami religijnymi, a więc odurzanie się mogło mieć na celu przypodobanie się Odynowi.

Czy berserkowie byli wilkołakami? Często łączono berserków z wilkołakami, choć trudno stawiać pomiędzy tymi pojęciami znak równości. Głównym argumentem jest brak całkowitej zmiany wyglądu;  włożenie wilczej skóry nie jest równoznaczne z przemianą człowieka w wilka pod względem jego wyglądu. „Wilkołacy”, których poznajemy w sagach, choć ubrani w wilcze skóry, raczej zachowują się jak dzikie zwierzęta  niż wyglądają tak jak one. Ale czy rzeczywiście nie dochodziło do żadnej przemiany wyglądu?  Dziki temperament miał wpływ na wygląd zewnętrzny berserka, jak w przypadku wspomnianego już Skalla-Gríma, któremu „wilkiem mu z oczu patrzyło”. Z kolei o najstarszym berserku z rodu mówiono: „kiedy się miało ku wieczorowi [Ulf – imię znaczące] stawał się zły, tak że ludzie nie mieli odwagi zbliżyć się do niego, stawał się senny i opowiadano, że przyoblekał się w inną postać. Dano mu miano Kweldulf, Wilk Nocny”.  Jeśli oprzeć się wyłącznie na tym opisie, Skalla-Gríma miał cechy wilkołacze, a dzikość i szał berserków (bez opamiętania) mógł zainspirować wierzenia ludowe na temat wilkołaków.

Bibliografia:

[1] Saga o Völsungach, tłum. Renara Leśniakiewicz, wyd. Armoryka, Sandomierz 2009, s. 16
[2] Saga o Egilu, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1974, s. 55-56.
[3] Ibidem, s. 51.
[4] Ibidem, s. 212.

Berserkowie czy wilkołacy? [w:] Leszek Paweł Słupecki, „Wilkołactwo”, Warszawa 1987
Berserkowie czy wilkołaki? [w:] Leszek Paweł Słupecki „Wojownicy i wilkołaki”, Warszawa 1994
Wojownicy Odyna [w:] Erberto Petoia, „Wampiry i wilkołaki. Źródła, historia, legendy od antyku do współczesności, Kraków
Wikingowie, Wilkołaki i Halucynogeny, dr Jerzy Tomasz Bąbel, dostępne on-line: http://www.etniczni.pl/jerzy-t-babel/wikingowie-wilkolaki-i-halucynogeny

Elfy i krasnoludy

O „huldufólk”, ukrytych ludziach, a także o tym, skąd wziął się Gandalf w powieściach Tolkiena.

Z wprowadzającej pieśni Eddy starszej, Völuspy, możemy poznać imiona pewnych fantastycznych stworzeń mitologii nordyckiej  – karłów. Długa lista imion, począwszy od tych związanych z czterema kierunkami świata (Norðri, Suðri, Austri, Vestri), którzy zgodnie z mitologią podtrzymują sklepienie wykonane z czaszki Ymira, określa również zajęcia i profesje innych karłów. Ale wśród tych imion znajdziemy takie, które pozwoliły badaczom domyślać się, że być może stworzenia te nie były do końca karłami, czyli krasnoludami. Imiona takie jak „Gandalfr” czy „Vindalfr” sugerują przynależność do zupełnie innej grupy stworzeń mitologicznych – Alfów, których określa się czasem mianem elfów. Zatem elfy i krasnoludy mają ze sobą wiele wspólnego. Z mitu o początku świata wiemy, że stworzenia te powstały mniej więcej w tym samym czasie. Nordycki świat podzielony jest na dziewięć światów, z czego dwa odrębne należą do omawianych tu stworzeń: Alfheim  – Świat Alfów oraz Nidavellir – Świat Krasnoludów.

Krasnoludy, karły czy krasnoludki

Karły zostały stworzone przez Asów, bogów, z kości po olbrzymie Ymirze. Asowie stworzyli Praojców – Módsognira i Durina, którzy otrzymali możliwość ulepienia swoich współbraci z gliny. Gdy ród karli pomnożył się, zamieszkali oni pod ziemią, we wnętrzach gór i skał. Wraz z zejściem pod ziemię upodobali sobie ciemność i mrok, do tego stopnia, że światło słoneczne jest dla nich zabójcze. Z mitologii wiemy o karłach przede wszystkim to, że są to stworzenia bardzo mądre – nauczyły się pisania run i dzięki temu potrafią posługiwać się magią, która pozwala im na tworzenie pięknych przedmiotów.

Z mitu o Alwisie, Wszechwiedzącym karle dowiadujemy się, co spotyka karła, który nie schowa się przed świtem w swojej pieczarze. Alwis był karłem wyjątkowo mądrym i zdolnym; za wykonanie dla bogów wspaniałej broni miał otrzymać adekwatną zapłatę – córkę Thora. Bóg grzmotów nie wiedział jednak o tym układzie i kiedy Alwis pojawił się u jego progu prosząc o rękę jego córki, zezłościł się i nie miał zamiaru spełnić obietnicy. Nie mógł jednak zerwać świętej przysięgi, dlatego postanowił przechytrzyć karła – zaczął testować jego wiedzę, zadając mu pytania o nazwy wielu rzeczy na świecie. Alwis, skupiony na popisywaniu się swoją wiedzą, nie zwrócił uwagi na nadchodzący wschód słońca. Gdy tylko pierwsze promienie padły na jego głowę, zamienił się w kamień. W taki sposób Thor pozbył się niegodnego absztyfikanta swojej córki.

źródło ilustracji: http://germanicmythology.com/

Ale to, co w mitologii najważniejsze, jeśli chodzi o krasnoludy, to ich talenty rzemieślnicze. Sami Asowie nauczyli karłów sztuki górnictwa, kowalstwa i jubilerstwa, aby zamawiać u nich piękne przedmioty. Mieszkające w górach karły wynajdowały najpiękniejsze surowce do swoich dzieł. To one wykonały atrybuty bogów, czy to młot Thora, czy magiczne przedmioty, np. magiczny łańcuch do związania wilka Fenrira. Poza bronią i przydatnymi rzeczami, krasnoludy wykonywały też piękną biżuterię. W mitologii znajdziemy opowieść o tym, co piękna bogini Freya zrobiła dla błyszczącego naszyjnika. Z historii tej dowiadujemy się o tym, jak bardzo w dziele własnych rąk potrafią zakochać się karły. Nie chcą i nie potrafią się dzielić pięknymi przedmiotami, są też bardzo chciwi. Do tego wiemy, że byli nieatrakcyjni dla kobiet. Są to stworzenia niskie, przez Asów uważane za brzydkie, nierzadko garbate, kulawe lub podobne do zwierząt. Najczęściej mają długie brody, a z czasem pojawiają się na ich głowach kaptury i czapki. Przez ukrywanie się w jaskiniach nie darzą innych ras szczególnym zaufaniem i są bardzo zdystansowani do innych, nawet bogów. Są bardzo interesowni, wszystko oceniają przez pryzmat tego, co mogą mieć z pomocy bogom. Podobno karły nie staną do walki podczas ostatecznej bitwy w Ragnarok – będą stały z boku i obserwowały walczących. Nie wiemy też, czy po końcu świata ich ród się odrodzi.

Stanowi to całkowite przeciwieństwo krasnoludów, których przedstawił w sześcioksięgu John Ronald Reuel Tolkien. Stworzone przez Tolkiena postacie, które wiele mają w sobie ze skandynawskich karłów, są to waleczni, mężni i niezłomni wojownicy. Nie są też tak obcy dla innych stworzeń, wiemy przecież o przyjaźni Gimlego z Legolasem. W powieściach Tolkiena znajdziemy jednak wiele cech wspólnych – jego krasnoludy także trudzą się górnictwem i kowalstwem, z wyglądu przypominają swoje nordyckie pierwowzory, mówią własnym językiem (a o innych języku karłów możemy dowiedzieć się z mitu o Alwisie) i potrafią dla skarbu rzucić na kogoś zły urok, a nawet zabić.

Elfy czy Alfowie?

obraz: Nils Blommér, Elfy łąkowe (Ängsälvor), 1850

U Tolkiena pojawiają się także elfowie. Są to stworzenia piękne, wdzięczne, wysokie, świetliste, o delikatnym głosie i jasnych włosach. W świecie Tolkienowskim Przebudziły się jeszcze przed karłami. Ale wbrew pozorom mają z nimi kilka cech wspólnych. Niektórzy elfowie zajmują się kowalstwem, a przede wszystkim stworzenia te mają swój własny język. Tolkien podzielił elfów na różne grupy, np. Legolas należał do elfów leśnych. Ten podział z pewnością także zapożyczył z Eddy i mitologii skandynawskiej.

W samej Eddzie elfy, a raczej Alfy, narodziły się w tym samym czasie co karły. Są to jednak w hierarchii stworzenia o wiele ważniejsze od karłów. Niewiele wiemy na ich temat z Eddy, gdyż nie pojawiają się żadni konkretni bohaterowie zamieszkujący Alfhaim, czyli krainę Alfów. Wielokrotnie jednak ród ten jest wymieniany wraz z Asami i Wanami, co świadczyłoby o tym, że byli bardzo ważni. Niektórzy nawet uważają, że Alfy były tożsame z Wanami, rodem, z którego wywodził się Frey i Freya, bogowie płodności.

Autor Eddy prozaicznej, Snorri Sturluson wyszczególnił dwie grupy elfów, czyli alfrów (słowo to wiąże się ze światłem, świetlistością). Według podziału Sturlusona istnieją elfy jasne, czyli świetliste (ljósalfrar), które należałoby wiązać z wysokimi, pięknymi, dumnymi postaciami wymienianymi wśród bogów, a także elfy ciemne (dokkalfar), czy nawet czarne (svartalfar), które zamieszkały pod ziemią. Czyż ta druga grupa elfów to karły? Kiedy wrócimy do imion karłów wymienionych w Völuspie, podobieństwo tych rodów staje się możliwie. Vindalf czy Gandalf to może właśnie elfowie-karły. U Tolkiena Gandalf staje się istotą poza tymi dwiema rasami, jest przecież czarodziejem. Ale i to ma uzasadnienie w Eddzie; imię Gandalfa można przetłumaczyć jako „elfa z różdżką”.

Warto jednak nie mylić Alfów, ani nawet Tolkienowskich elfów z wróżkami, które znamy z bajek. Stwory te pochodzą nie z mitologii, ale podań ludowych, które popularne są na Islandii do dzisiaj. W wierzeniach ludu elfy dalekie są już od dumnych i potężnych bogów-Alfów, ale stają się właśnie małymi istotkami zamieszkującymi polany i głazy, stają się duszkami opiekuńczymi. Podobnie jak kobule, karły, które zamieszkują stajnie i obory, mają zajmować się domem, w którym wybrały sobie zamieszkać.

Ilustracje: Arthur Rackham, John Bauer.

Elfy w wierzeniach ludowych występują jako „huldufólk” – ukryci ludzie. Ze spisu podań ludowych opracowanych przez Jóna Anarsona dowiadujemy się, że duszki te potrafią być nieobliczalne. Podobne są do ludzi; organizują się w małe społeczności, lubią spędzać czas na zabawie i tańcach. Unikają jednak ludzi i wychodzą ze swoich kryjówek tylko nocą. Jeśli jednak jakiś śmiertelnik zobaczy ich, to ślad po nim zaginie. Ukryci mężczyźni i ukryte kobiety potrafią uprowadzić piękne dziewczęta lub młodzieńców. Są też mściwe i bezlitosne, jeśli ktoś z ludzi okaże się ślepy na ich wdzięki i odrzuci ich zaloty. Potrafią być urocze, wabić swoim pięknem, ale też odrażające – ponoć piękni z przodu przerażają swoimi wydrążonymi plecami. Jeśli ludzie są im posłuszni i robią co karzą, obdarzają ich prezentami. Jeśli jednak ludzie ich czymś obrażą, potrafią rzucać uroki. Wiara w to jest na Islandii żywa do dziś, chociażby istnienie elfów może zaszkodzić budowie drogi czy innym przedsięwzięciom.

Bo wiara w te istoty nie ustała po wprowadzeniu chrześcijaństwa. Udało się nawet wypracować kompromis co do istnienia takich istot. Już sam Snorri Sturluson, który pisał Eddę młodszą z perspektywy chrześcijanina, podzielił elfy na jasne i ciemne, sugerując podział na anioły – świetliste, oraz diabły – mieszkające pod ziemią. Niektóre podania mówią o tym, że ukryci ludzie to nieumyte dzieci Adama i Ewy. Kiedy Bóg przyszedł do nich w odwiedziny , Ewa ukryła te dzieci, których nie zdążyła umyć. Bóg wiedział jednak o ich istnieniu i powiedział: “Niech wszystko to, co ukryte przede mną, zostanie ukryte przed ludźmi”. Obecność elfów nie przeszkadza również w obchodzeniu chrześcijańskich świąt – np. podczas Wigilii zostawia im się smakołyki, a wracając z pasterki można odnaleźć w kominku ślady małych stópek. Wigilia to też dzień, w którym można zobaczyć ukrytych ludzi – jeśli stanie się na skrzyżowaniu, w którym na końcu każdej ulicy widać kościół, można zobaczyć elfy wracające z podarunkami do domów. Być może ta tradycja sprawiła, że świątecznym dekoracjom często towarzyszą te małe stworzonka o szpiczastych uszach.

W Eddach młodszej i starszej możemy wyczytać znacznie więcej o wierzeniach dawnych Skandynawów. Bogowie i inne postaci z mitologii nordyckiej opisane są w tych ważnych księgach, będących dla nas znakomitym źródłem wiedzy na temat Islandii (i nie tylko) sprzed wieków. Zapraszam do obejrzenia live’a z gościnnym udziałem doktora hab. Jakuba Morawca na profilu Utulę Thule w czwartek 26.03.2020 o godzinie 14:00. 

Bilden kan innehålla: 2 personer, text

Saga rodu z Thulekampu

autorEinar Kárason
tytułZłota Wyspa
tłumaczenie: Jacek Godek
rok: 2020
wydawnictwo:  Marpress
liczba stron: 255

Jeśli szukacie współczesnej sagi islandzkiej, to proponuję Wam Złotą Wyspę.

Już w komentarzu do pierwszej części trylogii Einara Kárasona zastanawiałam się, czy nawiązanie do stylu sag jest zamierzone. W recenzji Wyspy Diabła dywagowałam, czy język sag to oryginalny zabieg, a może kwestia tłumaczenia, którego autorem jest Jacek Godek. Podczas lektury drugiej części, również wydanej nakładem wydawnictwa Marpress, utwierdziłam się w przekonaniu, że język i styl sag mocno tkwią w twórczości jednego z najważniejszych pisarzy współczesnej Islandii. 

Saga rodowa

Zacznijmy od najważniejszej cechy sag islandzkich, czyli obecność bohatera zbiorowego w postaci ważnego rodu osiedlającego się w danym miejscu Islandii. Złota Wyspa to kontynuacja sagi rodzinnej, której bohaterem jest wielopokoleniowa familia Tomassonów. Już od pierwszych stron przypomina nam się głównych bohaterów: mamę Gogo, która mieszka w Stanach, i jej dwóch zupełnie niepodobnych do siebie synów: niepokornego Baddiego oraz małomównego Danny’ego. Jest też córka, Dolli, która założyła własną rodzinę. Oraz seniorzy rodu: drobny kupiec Tommi, jedyne prawdziwe źródło dochodu rodziny, oraz Lina, wróżka, która cieszy się dużym szacunkiem w okolicy. Wszyscy tłoczą się w Starym Domu, wśród baraków w Thulekampie, niegdyś pozostawionych przez armię amerykańską. 

Ród Tomassonów, podobnie jak rody opisywane w sagach islandzkich, jest wyjątkowy w swojej małej społeczności, o czym dowiedzieliśmy się w pierwszej części trylogii. Wysoka pozycja rodziny wynika z pozycji państwa starszych, ale oczywistą przyczyną estymy rodu jest obecność córki w Stanach. W Złotej wyspie sytuacja i rola rodziny zaczyna jednak ulegać dużej zmianie. Amerykański sen wydaje się być już tylko wspomnieniem. Owszem, Boże Narodzenie wciąż ma blask ozdób choinkowych przysyłanych przez Gogo z Ameryki, a prezenty od niej są najważniejszym elementem rodzinnego świętowania. Ale rodzina, niegdyś wiodąca prym w gadżetach o pochodzeniu amerykańskim, nagle zaczyna być w tyle. Złote czasy w Starym Domu się skończyły, ale Wyspa rozwija się własnym tempem. Mieszkańcy Reykjaviku, nawet sąsiedzi z baraków, zaopatrują się w najnowsze cudo technologii, którego nie ma rodzina Tomassonów: telewizory. Stary Tommi, który zawsze znajdował banknoty w wysłużonym portfelu, nagle musi rozczarować roszczeniową rodzinę. Te i inne perypetie rodzinne dowiodą upadku wysokiej pozycji drobnego kupca. 

Bohaterowie i antybohaterowie

W drugiej części trylogii na pierwszy plan wychodzą postaci, które wcześniej pozostawały w cieniu. Akcja coraz częściej skupia się wokół rodziny Dolli, a nawet wydarzeń spoza Starego Domu. Dotąd wyjazdy bohaterów, chociażby Baddiego i Danniego do Stanów, były relacjonowane z pozycji Starego Domu. W drugiej części akcja przenosi się w inne lokalizacje, chociażby na Fiordy Wschodnie, dokąd udaje się na wycieczkę Dolli z mężem, Grettirem. Wyprawa do rodzinnego miasta Grettira planowana jest z dużym wyprzedzeniem, mamy opisane trudy i znoje bohatera gotowego zrobić wszystko, aby podróż się udała. Co równie ciekawe, bohaterowie pojadę nie samochodem, lecz statkiem, a więc na wzór wikingów udają się w podróż morską. Choć sama podróż będzie miała różne skutki dla bohaterów, a na miejscu ich przygody dalekie będą od udanych, mamy tu cechy pastiszu wyprawy wikińskiej. Grettir, choć anty-bohater i nie szanowany przez nikogo, często obrażany przez żeńską część familii i uznawany za niemęskiego kurdupla, okazuje swoje atuty wygrywając walkę. Co prawda jest to walka na poduszki, ale opisana nie gorzej, niż poważna bitwa z użyciem śmiertelnego oręża:

“Nasz zawodnik był w świetnej formie. Nareszcie mógł się wyżyć. Walił, bił, machał poduszką wokół siebie. Gospodarze jeden za drugim wpadali do wody. Zdawało się, że nikt nie jest w stanie zrzucić go z dechy. (…) Walczył mężnie i udało mu się strącić z dechy wszystkich zawodników drużyny gospodarzy, a jego samego zniesiono na złotym tronie wśród grzmiącego aplauzu.”

W powieści mamy też bohaterów, którymi kolejno stają się Baddi i Danni. Ten pierwszy, choć znany czytelnikowi pierwszej części raczej jako nierób i źródło kłopotów, zmieni się na dwie chwile z wyglancowanego Elvisa na tytana pracy. Raz – malując salon przed świętami, a drugi – pomagając przy budowie szkoły. Jego kilkunastogodzinna praca bez przerwy będzie powodem do dumy wszystkich domowników, a on sam przedstawiony zostanie jako niezdarty, posiadający nieludzkie siły bohater, który nie umie się zmęczyć (choć przez większość czasu przesiaduje na kanapie i śpi do południa). Jego młodszy brat również zostanie bohaterem domu, kiedy okaże się, że potajemnie zrobił kurs lotnika. Małomówny troll zamieni się w asa przestworzy i przyćmi nawet swojego przebojowego brata. Dwaj bracia ukazani są więc jak herosi, bohaterowie, dzielni młodzieńcy udowadniający swoje atuty w niezwykle męskich zajęciach. Ich sławę opiewać będą jednak już nie skaldowie, ale dziennikarze rozpisujący się na ten temat w lokalnych gazetach. 

Prawo zemsty

Często w Złotej Wyspie jednostkami przejmującymi inicjatywę są kobiety. To one trzęsą domem i okazują się też wprawnymi organizatorkami, gospodyniami, a nawet przedsiębiorczyniami. Dolli, Lina, a potem również przybyła na Wyspę Gogo i najmłodsza w rodzie Gislina będą miały sporo do powiedzenia. Najważniejsza jest oczywiście Lina – domownicy muszą liczyć się z jej zdaniem i starać o jej względy. Lina jest świetnym przykładem bohaterki-wikinki, silnej i niezależnej kobiety z sag.  I tak jak w sagach matki nierzadko musiały namawiać tchórzliwych synów do działania, tak Lina też nie raz musi brać sprawy w swoje ręce.  

We współczesnej sadze, jaką jest Złota wyspa Einara Kárasona nie brakuje też wątku zemsty i wymierzania sprawiedliwości. Oczywiście proporcjonalnie do czasów. Rodzina musi trzymać się razem i wspólnie stawiać różnym przeciwnościom, choćby utracie źródła dofinansowania. Jeśli kogoś z rodziny upokorzono albo obrażono, zadaniem pozostałych członków jest odpowiednia reakcja na to poniżenie. W sagach ów wyrok wykonywali panowie, ale w Złotej Wyspie zadanie to przypadnie właśnie Linie. Gdy Tommi straci władzę w swoim sklepie, pani starsza od razu uruchamia swoje kontakty. Musi pomścić utraconą pozycję Tommiego i opisane to jest nie gorzej niż w przypadku zbrojnej zemsty:

“(…) i dopiero w porze kolacji przypuściła szturm na Blok Energetyków, żeby wykończyć Fię i Totiego. Tam skrzyżowały się miecze: Fia darła japę, lecz odpowiadała sensownie; po trwającej kwadrans awanturze, która skończyła się skowytem i trzaskaniem drzwiami, nastąpiło pełne zerwanie więzów przyjaźni między rodzinami.”

W Złotej Wyspie nie brakuje też konfliktów rodzinnych, choćby rywalizacji między braćmi. Baddi obrazi się na brata i wyjedzie do matki po tym, kiedy Daniel okazuje się przydatnym pilotem. Z kolei ich szwagier, Grettir, nie raz będzie trzecim do porównania, podobnie jak liczni przyjaciele Baddiego. Męska rywalizacja wykroczy również poza ramy rodziny, bo w powieści znajdziemy również wątek starania się o względy tej samej dziewczyny i sukces silniejszego w “stadzie”.

Rzeczowość a wątki fantastyczne 

Klasyczne sagi islandzkie z reguły pozbawione są wątków fantastycznych. Ich rzeczowy, niemal reporterski styl wykorzystany jest przez Kárasona również w Złotej Wyspie.  Historia rodziny Tomassonów opisana jest bez komentarza narratora, z zachowaniem zasady, że psychologia postaci zbudowana jest na ich zachowaniu i wypowiedziach. Odstępem mogą być tylko wtręty z pamiętników Daniela, pisanymi w pierwszej osobie, dającymi subiektywne spojrzenie na wydarzenia. Fragmenty te traktować można jednak jako oddanie głosu bohaterowi, który w kontaktach z innymi zazwyczaj milczy. Te ustępy pozwalają lepiej poznać Danniego, który dotąd stał w cieniu innych postaci i nagle staje się niemalże najważniejszą osobą w rodzinie.

Kárason nie szczędzi opisów naturalistycznych, choć w drugiej części trylogii mniej uwagi poświęca fizjologii, a więcej śmierci i rozkładowi. Nie ma w nich jednak miejsca na zadumę czy żałobę, po prostu sprawy opisane są wprost, niemalże zaskakują czytelnika. Tragiczna śmierć opisana jest krótko, rzeczowo, podobnie pogrzeb i zachowanie bohaterów, którzy – jeśli będą wspominać zmarłego – to niezbyt wylewnie albo w ciszy. Śmierć jest zatem potraktowana jest normalna kolej rzeczy, jak naturalny element życia w Thulecampie, choć bohaterowie muszą zmierzyć się z nim po raz pierwszy. Dotąd przywykli do nowych członków rodziny, wprowadzania się kolejnych lokatorów albo narodzin dzieci. Śmierć jest czymś nowym, a jednak przemilczanym.

W tej trzeźwej, niemal chłodnej relacji wydarzeń jest jednak miejsce na motywy nadnaturalne. Wróżka Lina czyta z kart przyszłość, a jej przepowiednie przez niektórych mieszkańców Domu brane są bardzo poważnie. Kobiety w rodzinie miewają też wizje senne, w których nawiedza je zmarły. Z kolei kotu-przybłędzie często przypisuje się cechy diabelskie, a demony i złe duchy to jedno z głównych zmartwień bogobojnej Karoliny. Wróżka, jedną ręką kładąca tarota, a drugą otwierająca Pismo Święte, jest jakby łącznikiem między światem ziemskim a wszelkimi upiorami i pukami, które kryją się w ścianach domu i powodują złą energię w danym miejscu. W tej współczesnej sadze wydaje się jednak, że wątki fantastyczne potraktowane są z przymrużeniem oka, a dwulicowa duchowość Liny przedstawiona jest karykaturalnie. Kárason, niczym chrześcijański skryba, opisuje więc wiarę bohaterów z pewnym dystansem, dla zachowania szczegółowości relacji, a jednak ze szczyptą sceptycyzmu.

Jeśli więc szukacie współczesnej sagi islandzkiej, z całego serca mogę polecić Złotą Wyspę Einara Kárasona. Dwie pierwsze części czyta się jak dłuższą sagę, a wydawnictwo Marpress planuje uzupełnić trylogię trzecią częścią już niedługo. Powieść świetną opowieścią z dziejów rodziny z Reykjaviku, napisaną w sposób nieprzewidywalny i z różnymi zwrotami akcji. Samą historię czyta się szybko i przyjemnie, choć razi jedna rzecz: brak islandzkich liter w imionach bohaterów.

Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Marpress. 

Czytaj więcej:

Średniowieczne telenowele, czyli sagi

Jeśli myślicie, że islandzkie sagi to trudna literatura dla specjalistów, to mylicie się!

Na moim Instagramie trwa właśnie marcowe wyzwanie #miesiączliteraturąstaroislandzką! O co chodzi? O to, żeby każdy miłośnik Islandii przeczytał w tym miesiącu chociaż jedną sagę islandzką. Zachęcam Was codzienną dawką pięknych drzeworytów autorstwa Marii Hiszpańskiej-Neumann, które ilustrowały wydania sag z lat 60. i 70. Poniżej tego posta przedstawię listę sag dostępnych w języku polskim, natomiast celem wpisu jest dalsze zachęcenie Was do zapoznania się z literaturą staroislandzką. Wbrew pozorom te stare opowieści wciąż bawią i wzruszają współczesnego czytelnika.

Na początek przypomnijmy sobie, czym dokładnie są sagi.  „Saga” nie jest gatunkiem literackim; to staronordyckie słowo oznacza mniej więcej tyle, co „zostało powiedziane”, zaś w języku islandzkim do dzisiaj funkcjonuje jako „historia, opowieść”. To szerokie pojęcie jest zatem stosowane do określenia bardzo licznych, a także bardzo zróżnicowanych utworów. Ich cechą wspólną jest zazwyczaj brak autora (przynajmniej dzisiaj nie wiemy, kto je napisał) oraz spisane ich w języku islandzkim.

Tematyka i konstrukcja sag

W opracowaniu sag przez polskich badaczy znajdziemy taką klasyfikację:

  • sagi królewskie (Konungasögur) traktują o królach Norwegii i mają charakter kronik historycznych;
  • sagi islandzkie (Íslendingasögur), których fabuła toczy się na Islandii, a jej bohaterami są głównie Islandczycy;
  • sagi legendarne (Fornaldarsögur);
  • sagi rycerskie (Riddarasögur), stylizowane na francuskich chansons de geste,  powstały pod wpływem literatury europejskiej;
  • sagi hagiograficzne (Heilagra manna sögur);
  • sagi poświęcone biskupom (Biskupa sögur).

Tematem tego wpisu są głównie sagi islandzkie, czyli powstałe w XIII wieku. Ich tematyka oscyluje wokół wydarzeń historycznych: opisuje dzieje pierwszych Islandczyków na wyspie, perypetie wikingów udających się na służbę na zagraniczne dwory, proces przyjmowania chrześcijaństwa na Wyspie oraz wiele innych, codziennych spraw. Dzięki temu przyjęło się, że choć sagi pisane są z perspektywy czasowej, można traktować je jako źródło wiedzy o średniowiecznej Skandynawii. 

Za szczególnie wiarygodne uznaje się sagi rodowe, czyli te opisujące zasiedlenie Islandii w końcu IX wieku i początku X wieku. Przypominają one telenowele typu “Moda na sukces”, bo wprowadzane na bieżąco postaci z nowych pokoleń dają wrażenie nieskończoności opowieści. Choć wnikliwy opis rodowodu każdego bohatera może wydawać się nużący, dla Islandczyków był bardzo ważny: dzięki temu mogli przekonać się czy bohater nie był z nimi spokrewniony. Szczegółowe rodowody podkreślały wiarygodność historii, a działania bohaterów – opisywane tak według standardów zachowań ówczesnych Islandczyków – sprawiały, że owego “realizmu społecznego” nie poddawano w wątpliwość.  

Sagi islandzkie z reguły otwierają się rodowodem bohatera, ale do innych motywów wiodących należą: honor, ambicja, lojalność rodowa, praworządność, sprawiedliwość i zemsta, przywiązanie do rodziny, czasem też wątki miłosne i rywalizacja kilku bohaterów o względy tej samej kobiety. Trzeba wiedzieć, że tak jak autorzy scenariuszy do seriali i telenoweli, tak autorzy sag doskonale wiedzieli, które tematy będą chętniej czytane. Dlatego w sagach nie brakuje scen walk, dążenia do zemsty (szczególnie takiej, która przechodzi z pokolenia na pokolenie) oraz romansu, a więc motywów, które do dziś gwarantują sukces każdego dzieła kultury.

Młodsze sagi, wśród których wymienia się sagi legendarne, mitologiczne i romantyczne, różnią się od sag klasycznych nie tylko tematyką, ale też stylem. Ich cechą charakterystyczną jest występowanie elementów fantastycznych, choć zdarzają się też sagi klasyczne o takich motywach, np. motyw walki z upiorem w sadze o Hawardzie z Fiordu Lodowego (isl. Hávarðar saga Ísfirðings). W sagach “nieklasycznych” znajdziemy często postaci z folkloru, np. czarownice, oraz bohaterów stylizowanych na literaturę europejską: rabusiów à la Robin Hood, rycerzy (których na Islandii przecież de facto nie było), kochanków w typie Tristana i Izoldy. Są tam także wymieniane dalekie, egzotyczne krainy, o których istnieniu autor musiał dowiedzieć się z innych dzieł. Wyodrębnia się nawet gatunek sag kłamliwych (lygisögur), których bohaterowie noszą nieislandzkie imiona, a tematyka dotyczy zaklęć i uroków, może mieć nawet charakter burleskowy. 

Maria Hiszpańska-Neumann, ilustracja do “Sag islandzkich”, Warszawa 1960, drzeworyt, copyright: spadkobiercy autorki

Styl sag

Sagi to literackie utwory narracyjne pisane prozą. Sagi klasyczne pisane są najczęściej stylem prostym, rzeczowym, ale czasem określanym nawet jako nieporadny. Charakteryzują się też zwięzłością i powściągliwością słowa. Brak w nich liryzmu, chyba że bohaterami sagi są skaldowie, wówczas znajdziemy tam fragmenty poezji, wplecione w wypowiedzi skaldów (jak w sadze o Gunnlaugu Wężowym Języku, isl. Gunnlaugs saga ormstungu). Sagi klasyczne cechuje reportażowy styl: dokładny, konkretny. Ich zadaniem jest obiektywne relacjonowanie faktów, a nawet historia miłosna jest suchą opowieścią bez ozdobników (warto prześledzić ją w Sadze o Gudrun, fragmencie Sagi Rodu z Laxdalu). 

Opisy są bardzo konkretne i  poważne, choć czasem brzmią groteskowo, np. „Olaf zamierzał właśnie ciąć Torbjoerna, a kiedy poczuł raz, obrócił się. Skarf puścił siekierę, zaś Olaf już był podniósł swoją i rąbnął nią Skarfa w głowę, że utkwiła w mózgu.” Prostota stylu nie wiąże się jednak z prymitywnością autorów; był to zabieg świadomy i zaplanowany, szczególnie że sagi pełne są jednocześnie wyszukanych litotes, czyli sformułowań osłabiających dobitność mowy poprzez eufemizację. Ta figura retoryczna – w przeciwieństwie do eufemizmu – jest stosowana  w przypadku sformułowań pozytywnych czy neutralnych. W sagach mnóstwo jest takich przykładów, jak choćby zamiast wprost powiedzieć, że bohater został zabity, użyto litoty: “Nie sądzę, aby rana jego wymagała bandażowania”. Często zabieg ten ma charakter dowcipny, przypomina czarny humor dzisiejszych komedii islandzkich. W jednej z sag w obliczu śmierci bohater rzuca na odchodne celnym żartem, dowodząc, że nie boi się śmierci: “Nigdy nie byłem przystojny, a tyś mi tym ciosem również urody nie dodał”.

W ogóle w sagach ważne jest to, aby dialogi były krótkie, ale cięte i pełne znaczenia. Charakter postaci budowany jest właśnie poprzez ich wypowiedzi, a jego stan emocjonalny również wynika z rozmów i zachowań, nie jest dodatkowo komentowany przez narratora. Postaci rzucają wzajemne oskarżenia i pomówienia, które mogą stanowić dla nas dobre źródło wiedzy o priorytetach i upodobaniach bohaterów: „Teraz widzę, że z ciebie raczej córka nie syn, kiedy nie masz odwagi przyjść swoim krewnym z pomocą”. Porównywanie wikinga do kobiety czy zarzucanie mu zniewieścienia było jednym z najgorszych inwektyw w średniowiecznym świecie sag.

Mimo powtarzalnych cech, np. męstwa czy odwagi postaci różnią się między sobą, są zindywidualizowane. Ich charakterystyka nie jest jednak wprowadzona przez narratora, ale wynika z dialogów, które także uwiarygodniają treść sag. Wielu chciało wierzyć, że słowa wkładane w usta postaci są bezpośrednimi ich cytatami. Sagi są również pełne plastycznych opisów i wartkości akcji.

Innym ciekawym środkiem jest powtarzanie pewnych motywów, najczęściej w liczbie trzy. Dla przykładu, wiking opuszczający ukochaną przed podróżą zawsze umawia się z nią, że wróci za trzy lata. Z kolei w sadze o Hawardzie tytułowy bohater w reakcji na śmierć swojego syna Olafa i związane z tym zniewagi trzy razy będzie kładł się do łóżka na rok i dopiero po namowie żony zacznie domagać się sprawiedliwości. Sam motyw kobiet i żon jest bardzo ważny, bo w sagach znajdziemy zarówno przykład wiernych żon idealnych, ale też średniowieczne femmes fatales.

W sagach nieklasycznych styl mocno różni się od wyżej opisanego. Nierzadko zdarza się, że autor jest subiektywny, staje po stronie czarnego charakteru, a więc prezentuje “antybohatera”. Sagi legendarne, mitologiczne i romantyczne często stanowią “odwrotność” sag klasycznych: luźno traktuje się w nich fakty, parodiują też heroizm bohaterów sag klasycznych. Nowością jest również rubaszne potraktowanie spraw płci, szczegółowe opisy fizjologiczne, w tym także sceny burleskowe i sceny seksu, których na próżno szukać w sagach klasycznych. Szczególnie w sagach romantycznych podkreśla się walory bohatera-amanta i opisuje jego sposoby na podryw. Miejscami sagi te są bardzo melodramatyczne, tak jak wenezuelskie telenowele. 

Sagi islandzkie po polsku

Na polskim rynku znajdziemy całkiem sporo tłumaczeń sag. Ogromny wybór można znaleźć na stronie Jacka Godka e-sagi.pl, do których dostęp można uzyskać za pomocą jednego kliknięcia. 

Kultowe wydania sag islandzkich tłumaczonych na język polski (ze staroislandzkiego tłumaczyła je Apolonia Załuska-Strömberg) wciąż dostępne są w stacjonarnych i internetowych antykwariatach. Wydawało je Wydawnictwo Poznańskie w latach 70., ale na poniższej liście znajdują się też publikacje innych wydawnictw:

  • Saga o Gislim wyjętym spod prawa i inne sagi islandzkie, Artur Górski, Dom Książki Polskiej, Warszawa 1931
  • Sagi islandzkie, Artur Górski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1960
  • Saga o Gunnlaugu Wężowym Języku, Apolonia Załuska-Strömberg, Zakład Naukowy im. Ossolińskich, Wrocław 1968
  • Saga o Njalu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1968
  • Saga rodu z Laxdalu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1973
  • Saga o Egilu, Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1974

Na rynku wydawniczym znajdziemy także współczesne wydania papierowe sag, dostępne chociażby w sklepie wydawnictwa Armoryka.

Sagi są więc na wyciągnięcie Waszych rąk i mam nadzieję, że sięgniecie teraz po nie z większą chęcią. Porównanie ich do telenoweli nie jest na wyrost: choć proste i przewidywalne, wciągają nas w opowieść o problemach i sukcesach obcych nam ludzi. Z tą różnicą, że opisywane wydarzenia działy się na wiele lat przed wynalezieniem telewizji.  Powodzenia i liczę na Wasze relacje z przeczytanych sag!