Saga, czyli historia. O przeszłości Islandii i Islandczyków. Czasy osadnictwa, okres sag. Burzliwie dzieje, podporządkowanie Danii i starania o odzyskanie niepodległości. A także o dzisiejszym społeczeństwie i dziejach islandzkiej Polonii.
Podczas mojego kwietniowego pobytu w Kopenhadze trochę przypadkiem natknęłam się na Jónshús, czyli dom Jóna Sigurðssona przy Øster Voldgade 12.
Tu właśnie żył, pracował i zmarł Jón Sigurðsson, najważniejsza postać islandzkiej walki o niepodległość. Dzień urodzin Jóna – 17 czerwca – został wybrany na datę najważniejszego islandzkiego Święta Narodowego, czyli Dnia Republiki związanego z odzyskaniem pełnej niezależności od Danii w 1944 roku. Ale dlaczego to właśnie Jón uznawany jest za ojca islandzkiej autonomii?
Urodził się w 1811 roku w Hrafnseyri w zachodniej Islandii. W wieku 18 lat przyjechał do Reykjaviku na studia, a trzy lata później – w 1833 roku – został studentem Uniwersytetu Kopenhaskiego. W tamtych czasach Islandczycy mogli uzyskać wyższe wykształcenie wyłącznie w Danii, dlatego w Kopenhadze mieszkało wielu młodych, energicznych studentów z głowami pełnymi pomysłów. Choć daleko od domu, to właśnie w stolicy Królestwa Danii zawrzały w nich uczucia patriotyczne, obserwując wydarzenia w Europie i szerzące się ruchy narodowo-wyzwoleńcze. Młodzi Islandczycy nie mieli jednak w planach wielkich rewolucji czy krwawych przewrotów – jak na studentów przystało, postanowili walczyć nie bagnetem, a piórem.
Tak powstało czasopismo Fjórnir, zrzeszające islandzkich patriotów. Ważną postacią środowiska był Jón, wówczas student filologii klasycznej i historii antycznej, który dla czasopisma pisał teksty o historii, języku i kulturze islandzkiej. Interesował się dawną literaturą islandzką i sagami, dlatego jeszcze w Kopenhadze działał w Nordyckim Towarzystwie Starych Druków, a w 1814 roku wyjechał do Szwecji, by w archiwach Sztokholmu i Uppsali katalogować rękopisy związane z Islandią. Jako że w Kopenhadze studiował również politologię, zacząć studiować dawne islandzkie ustawodawstwo. Po powrocie do Danii założył Islandzkie Towarzystwo Literackie i zainteresował się islandzkimi rękopisami ze zbiorów Árniego Magnússona. Posiadał również własną kolekcję dokumentów i sag, które opracowywał i publikował.
W 1841 roku Jón Sigurðsson założył polityczne czasopismo Ný félagsrit, w którym pisano o Islandii i potrzebie odzyskania przez nią autonomii. Sigurðsson coraz częściej angażował się w politykę: brał udział w dyskusjach z królem Christianem IX na temat reaktywacji Althingu, islandzkiego parlamentu rozwiązanego przez Duńczyków w 1800 roku. Kiedy w 1845 roku przywrócono Althing, Jón wrócił na Islandię po 12 latach za granicą i został posłem islandzkiego parlamentu, wówczas jeszcze traktowanego jako ciało doradcze. Został członkiem islandzkiej Partii Patriotycznej i działał na rzecz uzyskania przez Islandię prawa do wolnego handlu oraz wprowadzenia reform gospodarczych i oświatowych. Silne starania Jóna i jego kolegów z partii doprowadziły m.in. do nadania Althingowi pełnej władzy ustawodawczej w 1867 roku oraz nadania Islandii konstytucji w 1874 roku. Jednak odzyskania pełnej autonomii, co nastąpiło 1 grudnia 1918 roku, Jón Sigurðsson niestety nie dożył.
Choć aktywnie działał na Islandii, będąc członkiem Althingu, na stałe mieszkał w Danii. Jeszcze przed wyjazdem do Kopenhagi na studia, zaręczył się ze swoją kuzynką, Ingibjörg Einarsdóttir, ale poślubił ją dopiero po powrocie na Islandię w 1845 roku. Od tego czasu para mieszkała w dwóch krajach na raz, przy czym do mieszkania na trzecim piętrze budynku przy Øster Voldgade 12 wprowadzili się w 1852 roku. Jón mieszkał tu aż do śmierci w 1879 roku.
Obejrzyj rolkę na moim Instagramie, żeby zobaczyć film z wnętrza domu.
Od 1966 roku budynek ten należy do islandzkiego Althingu i jest domem spotkań Islandczyków mieszkających w Kopenhadze. W 2018 roku, z okazji 100-lecia odzyskania przez Islandię autonomii, przygotowano w dawnym mieszkaniu Jóna i jego żony Ingibjörg wystawę poświęconą działalności pary na rzecz autonomii Islandii. W środku można oglądać autentyczne meble i pamiątki z lat 1860., aby poczuć domowy klimat i obecność jego dawnych właścicieli. Choć większość napisów jest po islandzku, warto tu wpaść, żeby obejrzeć pamiątki związane z najważniejszym Islandczykiem.
Na parterze znajduje się przestrzeń wspólna do spotkań i kulturalnych wydarzeń islandzkich, natomiast w piwnicy można odwiedzić islandzką bibliotekę, gdzie czekają na nas imponujące zbiory książek po islandzku oraz darmowa kawa i automat z islandzkimi słodyczami. Jeśli chcecie poczuć się jak w Islandii, ale bliżej Wam od Kopenhagi niż do Reykjaviku, jest to zdecydowanie dobry pomysł na wycieczkę. Po przekroczeniu progu Jónshús można naprawdę zapomnieć, że jest się w kraju bekonu i hygge, bo wszystko, co tu znajdziemy, jest na wskroś islandzkie.
Wiemy, że Islandia przyjęła chrześcijaństwo bez oporów, a stało się to około 1000 roku.
Procesy chrystianizacyjne w Skandynawii rozpoczęły się w IX wieku[1]. W większości krajów tej części Europy nowa wiara przyjmowana była stopniowo. Zależało to przede wszystkim od przywiązania ludu do rodzimych bogów, a także skuteczności działań misjonarzy z południa kontynentu. Największy wpływ na przyjęcie chrześcijaństwa mieli jednak władcy, to oni bowiem w pierwszej kolejności przyjmowali chrzest, upatrując w tym korzyści polityczne i poprzez nową wiarę wzmacniali swój autorytet[2]. Nie oznaczało to jednak automatycznego nawrócenia poddanych: Dania przyjęła chrzest dopiero za panowania Haralda Sinozębego w latach 60. X wieku[3], natomiast w Norwegii[4] oraz w Szwecji[5] do końca X wieku chrześcijaństwo nie było w stanie wyrugować rodzimej wiary, a chrześcijanie stanowili mniejszość. Pełna chrystianizacja tych państw nastąpiła wiek później, a całkowity koniec tego procesu przypada dopiero na wiek XII, kiedy to organizacja kościelna dotarła do odległych wsi i znalazła oparcie w klasztorach i sieci parafii.
Kristnitaka, czyli chrystianizacja Islandii
Zupełnie inaczej prezentuje się na tym tle Islandia. Istnieje powszechne przekonanie, że wszyscy Islandczycy ochrzcili się jednocześnie, a za datę ochrzczenia Islandii przyjmuje się rok 1000, choć wielu badaczy próbuje przesunąć tę datę na rok 999[6]. Warto jednak podkreślić, że chrześcijaństwo istniało na Islandii jeszcze przed Islandczykami. W końcu pierwszymi osadnikami na Wyspie byli irlandzcy mnisi, przepędzeni przed najeżdżających pogan, o czym dowiadujemy się od Ariego Mądrego, autora Księgi o Islandczykach (Íslendingabók): „Wtedy żyli tam chrześcijanie, których nazywano Paparami, ale wywędrowali, gdyż nie chcieli przebywać razem z poganami, i pozostawili irlandzkie księgi, dzwoni i pastorały” [7]. W następnych latach wśród norweskich osadników zjeżdżających na Islandię znalazło się jednak wielu wyznawców nowej wiary, a zatem przełomowy moment miałby dotyczyć raczej nawrócenia się reszty społeczeństwa. Tę decyzję przyjęto więc podczas zgromadzenia ogólnego, którego uczestnicy byli w pewnej części chrześcijanami, a pozostali poganami. Według źródeł, na Althingu wystąpiło dwóch głosicieli praw: jeden reprezentujący pogan, a drugi chrześcijan. Zdecydowano, że decyzję ma podjąć Þorgeir Ljósvetningagoði, przedstawiciel wyznawców dawnej wiary. Podobno rozmyślał dzień i noc, aż w końcu pojawił się na Skale Prawa i ogłosił, że Islandczycy powinni przyjąć chrześcijaństwo, a poganie będą mogli kontynuować stare zwyczaje w tajemnicy[8].
To pokojowe i bezkrwawe przyjęcie chrześcijaństwa stało się ewenementem na skalę europejską. Za przyczyny takiego podejścia do sprawy badacze upatrują wiele przyczyn. Po pierwsze: na Islandii współistniało wiele kultów i wierzeń, a nie istniała nigdy nadgorliwość religijna i nie dawał się odczuć wypływający stąd fanatyzm godzący w porządek publiczny. Po drugie, niektórzy spośród pierwszych osadników byli już chrześcijanami, a ci, którzy poza granicami wyspy przyjęli chrześcijaństwo, wyznawali w praktyce dwóch bogów, Chrystusa i Thora. Stąd łatwiej było na kompromis, który osiągnięto na tingu. Błędem byłoby jednak uznanie, że pomimo braku koronowanego władcy mieszkańcy wyspy całkowicie przyjęli chrześcijaństwo całkowicie niezależnie od spraw dziejących się na kontynencie. Wyspa była w końcu w stałym kontakcie z innymi znanymi lądami, a niezależność polityczna wyspy nie podobała się królom norweskim. Stąd Norwegia niejednokrotnie naciskała na Islandię, jak chociażby w 980 roku wysyłając delegację mającą nawrócić islandzkich pogan na chrześcijaństwo.
Ale wiele z tych rzeczy dowiemy się, czytając sagi. Kristnitaka, czyli przyjęcie chrześcijaństwa na Islandii, staje się ważnym motywem wielu z nich. Dlatego posłużę się nimi do zilustrowana chrystianizacja Islandii, choć warto na początku zaznaczyć, że sagi nie są w stu procentach wiarygodnymi źródłami historycznymi, a pisane z perspektywy czasu – oraz najprawdopodobniej przez autorów chrześcijańskich – nie pozostają w pełni obiektywne. Ale nawet wspomniana już Księga o Islandczykach pisana była z perspektywy ponad 260 lat i zrecenzowana przez biskupów, a mimo to dzieło Ariego uchodzi za historycznie wiarygodne. Tak samo więc sagi można uznać za kopalnię wiedzy na temat średniowiecznych obyczajów skandynawskich i pozwalają na przynajmniej częściowe prześledzenie przyjmowania nowej wiary i zastępowania starych zwyczajów religijnych nowymi (albo i nie).
Norweski szantaż
Jak już wspomniano, niezależność polityczna Islandii nie podobała się koronie norweskiej. W sagach wspomina się więc często o tym, jak król Norwegii próbował przekonać Islandczyków do przyjęcia nowej wiary. Chrystianizacja pozornie odległej Wyspy miała konkretne skutki w powolnej utracie autonomii: pierwsze biskupstwa polegały Norwegii, a ostatecznie cała Islandia weszła pod panowanie norweskie w 1262 roku.
Najwięcej na temat starań norweskich królów o to, by Islandia stała się chrześcijańską, dowiemy się z Sagi Rodu z Laxdalu. W rozdziałach 40 i 41 opisane są pierwsze próby nawrócenia Islandczyków, które podejmuje król Olaf Tryggvason, uciekając się do szantażu. Najpierw Kjartan i Bolli, główni bohaterowie tej części sagi, odbywający tymczasową służbę na dworze norweskim, trafiają na twarde stanowisko nowego króla w sprawie wiary chrześcijańskiej. Jak mowa wprost w sadze, “król Olaf nakazał, by lud nawrócił się na nową wiarę”, a przebywający w Norwegii Islandczycy nie mogą opuścić kraju, gdyż Olaf “wydał dla ich statków zakaz wyjazdu, dlatego że wzbraniali się przyjąć wiarę na jego rozkaz” [9].
W obliczu uwięzienia na obcym lądzie, grupa Islandczyków planuje atak na króla, jednak ten poznaje ich plany i zwołuje ich na ting, utrzymując swoje postanowienie. Zmuszeni do kapitulacji, mężowie postanawiają poddać się woli króla i przyjąć chrześcijaństwo. Idą śladem Kjartana, który – choć według niektórych traktowany niemal jak zdrajca, staje się przywódcą grupy i dyplomatycznie prowadzi do zakończenia sprawy. “Po czym byli ochrzczeni Kjartan i Bolli, i cała ich załoga okrętowa, i całe mnóstwo innych osób. Było to drugiego dnia święta Bożego Narodzenia przed służbą bożą” [10].
W następnym rozdziale król Olaf znów zaszantażuje Kjartana w związku z wiarą. Gdy dzielny wojownik prosi o pozwolenie na wyjazd z kupcami do Anglii, król odpowiada: “Pod tym jedynie warunkiem pozwolę ci wyjechać, Kjartanie, że pojedziesz w lecie do Islandii i sprawisz, iż lud przyjmie chrześcijaństwo. Obojętnie, jakich użyjesz sposobów, gwałtu czy też rozumu” [11]. Kjartan wybiera jednak zostać u króla, gdy – jak mówi – nie zamierza zmuszać rodaków do niczego.
Stosunek do nowej wiary
W sagach wielokrotnie podkreślone są początkowe wątpliwości co do przyjęcia nowej wiary. W jednym z dialogów bohater przyznaje swojemu rozmówcy, że jego zdaniem chrześcijaństwo wydaje mu się mdłe. Jednak stosunek bohaterów sag do nowej wiary nie jest wyłącznie sceptyczny. Wielu oczywiście obawiało się gniewu bogów, tak jak więźniowie króla Olafa w Sadze Rodu z Laxdalu, którzy złą pogodę przypisywali jego decyzji: “Jest to kara za wybryki króla, za tę jego nową wiarę, co budzi gniew bogów” [12]. Ale pozostali upatrywali w chrześcijaństwie szansę na “udobruchanie” sobie nowego Boga do własnych celów. Dzieje się tak na przykład w Sadze o Howardzie z Fiordu Lodowego: „Słyszał, jak na obczyźnie opowiadano, że tam innej uczą wiary niż w krajach północnych – i uczynił ślub: gdyby go ktoś mógł pouczyć, że ta wiara lepsza jest i piękniejsza niż stara, to ją przyjmie, jeżeli teraz zwycięży Torbjoerna” [13].
Często jednak się zdarza, że bohaterowie po prostu nie chcieli porzucić obrzędów wynikającej ze starej wiary. Szczególnymi ulubieńcami Islandczyków, o których najczęściej mowa w sagach – był Thor, Odyn oraz Frej. Ten ostatni staje się kluczową postacią w Sadze o Hrafnkelu ofiarniku Freja. Główny bohater zawierza temu bogu swojego ukochanego rumaka, a raczej: ten bóg urodzaju ma być współwłaścicielem konia, a poza nim i Hrafnkelem nikt nie ma prawa go dosiadać. Gorliwa wiara w obietnicę złożoną Frejowi doprowadzi Hrafnkela do zabicia swojego służącego, Einara, który w potrzebie dosiada konia mimo że uprzedzano go o tego konsekwencjach.
Ale powszechne przyjęcie chrześcijaństwa nie oznaczało całkowitego odejścia od pogańskich zwyczajów czy przesądów. W sagach wielokrotnie przypisuje się magiczną rolę snom i opiera swoje zachowanie na fatalizmie, natomiast czasami pojawiają się nawet postaci nadprzyrodzone, jak upiory czy duchy. Mowa też o sekretnym odstępstwie od przyjętych zasad, oddawaniu czci starym bogom w tajemnicy, a także spożywania koniny, oficjalnie uznanej za zakazaną przez chrześcijaństwo. Wątki te są jednak zepchnięte na drugi plan, co mogłoby wynikać z wyznania samego autora sagi – próbującego krzewić własne przekonania. Niewykluczone, że sagi też mogły mieć swój udział w chrystianizacji, a raczej przypieczętowaniu konwersji.
Być może właśnie dlatego wielu bohaterów w sposób kategoryczny odcina się od starych bogów. Kjartan wyprze się Thora, ulubieńca Islandczyków, takimi słowami: “gdy następnej zimy przybędę na Islandię, mało będę się troszczył o boga Thora”[14]. Z kolei w Sadze o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym tytułowy bohater, skald zachęcany przez Olafa Tryggvasona do zwrócenia się ku chrześcijaństwu, zawyrokuje: „Cała rodzina, aby zdobyć łaskę Odyna, układała wiersze (…) zapalam się jednak nienawiścią do pierwszego Frigg męża, teraz służę Chrystusowi” [15].
Ważnym bohaterem-chrześcijaninem będzie również Njal, główna postać z Sagi o Njalu Spalonym. W setnym rozdziale tej sali poznajemy jego podejście do nowej wiary, o której plotki dotarły na Wyspę z Norwegii, a która zakorzeniła się już na Wyspach Szetlandzkich, Farerskich i Orkadach. Gdy pozostali uważali, że przestępstwem jest porzucić starą wiarę, Njal odrzekł: “Mnie się wydaje, że ta nowa wiara jest o wiele lepsza i że szczęśliwy ten, co ją wybierze. Jeżeli tu przyjdą mężowie, co ją głoszą, będę popierał ich dzieło” [16]. W dalszej części sagi cała rodzina Njala pokładać będzie swoje nadzieje w Bogu, aż do śmierci, którą uznają za wolę bożą.
Walka o rząd dusz
Wiemy już, że Norwegom zależało na chrystianizacji Islandii. Informacje zawarte w sagach potwierdza Ari Mądry, który na kartach Księgi o Islandczykach pisze o szantażu Olafa Tryggvasona oraz misji ewangelizacyjnej księdza Trangbranda, który uczył ludzi chrześcijaństwa i chrzcił wszystkich, którzy przyjęli nową wiarę. Autor podaje nawet nazwiska pierwszych chrześcijan (Hall, syn Thorsteina z Sidy, Hjalti, syn Skeggi z Thorsardala, Gizur Biały, syn Teitsa), chociaż podkreśla, że tych, którzy byli przeciwni lub odmówili chrztu była większość. Według Ariego więzienia Islandczyków obecnych w Norwegii przez króla miało być reakcją na niepowodzenie misji, a przybyli biskupi Gizur i Hjalti nawołują do przyjęcia wiary, gdyż król groził śmiercią uwięzionych. Ci sami będą potem przemawiać do zgromadzonych na Althingu i przekonywać do przyjęcia chrześcijaństwa, co skończy się wspomnianym już występem Thorgeira [17].
Podobno ów głosiciel praw miał przekonać rodaków do przyjęcia nowej wiary, dając im szansę na kontynuowanie dawnych praktyk w sekrecie [18]. W istocie zezwolono na utrzymanie pogańskiego zwyczaju porzucania dzieci oraz jedzenia koniny, ale wszystko musiało dziać się potajemnie (inaczej złapanemu na gorącym uczynku groziło trzyletnie wygnanie). Ari uważa jednak, że “już po kilku latach zlikwidowano te pogańskie zwyczaje”, a pierwsi biskupi na Islandii: Isleif w Skalholt i Jón w Holar cieszyli się dużym szacunkiem wśród Islandczyków.
Ale oddajmy jeszcze na koniec głos sagom, bowiem i w nich znalazło się miejsce na opis walki o rząd dusz. Są oczywiście sagi biskupie, ale również w sagach klasycznych znaleźć można ciekawe ustępy. Otóż w cytowanej już sadze o Njalu mamy rozdział “Krzyżem i mieczem”, a w nim walki religijne, a w następnych rozdziałach kilka interesujących informacji na temat rzekomej rywalizacji Thora i Chrystusa o rząd dusz. O tym, dlaczego Thor mógł kojarzyć się z Chrystusem pisałam tutaj, przedstawiając słynną brązową statuetkę przypominającą obie postaci. W sadze o Njalu znajdziemy natomiast taki dialog:
“- Czy słyszałeś o tym – zapytała – że Tor wyzwał Chrystusa na pojedynek i że ten nie odważył się bić?
– Ja słyszałem – odparł Thangbrand – że z Tora pozostałby tylko popiół, gdyby Bóg tak chciał”[19].
W dalszej części fragmentu ten sam Thangbrand będzie próbował nawrócić napotkanych pogan za pomocą próby ognia. Jeśli berserk zlęknie się ognia poświęconego przez chrześcijan, a przejdzie przez płomienie poświęcone przez pogan, wówczas będą oni mogli zostać przy swojej wierze. Jak można się jednak domyślić, próba udaje się na korzyć chrześcijan, a co więcej: miecz uderzony krzyżem, pada z rąk berserka na ziemię. Walka krzyżem i mieczem dobiega końca: wygrywa chrześcijaństwo.
Dlatego też nie dziwi, że pod koniec niektórych sag główni bohaterowie są już gorliwymi chrześcijanami, nawet jeśli zaczynali jako poganie. Przykładowo Gudrun, którą poznajemy głównie jako kobietę fatalną, doprowadzającą wszystkich swoich mężów do śmierci, kończy jako dewotka i prowodyrka religijna: „Gudrun stała się bardzo zbożna. Była pierwszą niewiastą w Islandii, która umiała psałterz. Długo leżała nocą w kościele na modlitwie. (…) Została pierwszą zakonnicą w Islandii i pustelnicą. Było powszechne mniemanie, że Gudrun była najznaczniejszą niewiastą swego stanu tu, w tym kraju” [20]. Z kolei protagoniści ostatniej części Sagi o Njalu, Flosi oraz Kari, spędzają ostatnie lata swojego życia na pielgrzymce. Pierwszy z nich, Flosi, dotarł do Rzymu i otrzymał tam odpust od samego papieża, co pięknie zilustrowała Maria Hiszpańska-Neumann za poniższym drzeworycie:
Warto wziąć udział w trwającym wciąż wyzwaniu #miesiączliteraturąstaroislandzką i sięgnąć po sagi! Dowiecie się z nich nie tylko o procesie przechodzenia na chrześcijaństwa, ale wielu innych, fascynujących szczegółów z życia ówczesnych Islandczyków! Polecam Wam też live’a z udziałem doktora habilitowanego Jakuba Morawca, w którym rozmawiamy o roli Thora i dawnych wierzeniach Islandczyków.
Bibliografia:
[1] Christianization and Church Organization [w:] Birgit and Peter Sawyer, “Medieval Scandinavia. From Conversion to Reformation, circa 800 – 1500”, London, 1993, s. 100
[2] Wierzenia [w:] Jan Żak, “Wczesnofeudalna Skandynawia”, Wrocław – Warszawa – Kraków, 1969, s. 65
[3] Christianization…, s. 101
[4] Pagan Myths under Conversion: Norway and Iceland, c. 980 – 1000 [w:] Christopher Abram, “Myths of the Pagan North. The Gods of the Norsemen”, Londyn, 2011, s. 171
[5] Wierzenia…, s. 64 [6] Christianization…, s. 101
[7] Íslendingabók, [w] “Materiały o Islandii”, Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej, Warszawa 1984, s. 10.
[8] Íslendingabók…, s. 12-13.
[9] Cytaty za: Saga rodu z Laxdalu, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1973, s. 93
[10] Saga rodu z Laxdalu…, s. 99
[11] Saga rodu z Laxdalu…, s. 100.
[12] Saga rodu z Laxdalu…, s. 95.
[13] Sagi Islandzkie, opr. Artur Górski, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1960, s. 34.
[14] Saga rodu z Laxdalu…, s. 97.
[15] Saga o Hallfredzie Skaldzie Kłopotliwym, opr. Jakub Morawiec, Wydawnictwo Chronicon, s. 110.
[16] Saga o Njalu Spalonym, tłum. Apolonia Załuska-Strömberg, Wydawnictwo Poznańskie, 1968, s. 209.
[17] Íslendingabók…, s. 12-13.
[18] Por. https://www.thingvellir.is/en/history-nature/history/christianity/
[19] Saga o Njalu Spalonym…, s. 213.
[20] Sagi Islandzkie..., s. 154-155.
W środę 4 marca prezydent Islandii Guðni Th. Jóhannesson wygłosił wykład gościnny na Uniwersytecie Warszawskim.
Trzeba wiedzieć, że KAŻDA okołoislandzka okoliczność jest dla mnie na wagę złota. Gdy więc jeszcze w lutym dostałam od konsula wiadomość o planowanej wizycie islandzkiego prezydenta w Polsce, ucieszyłam się, że mogłabym mieć szansę poznać go osobiście. Co prawda nie uczestniczyłam w oficjalnym obiedzie organizowanym w Pałacu Prezydenckim, ale pomimo moich dawnych marzeń o karierze dyplomatycznej pomyślałam sobie: bardzo dobrze! Po co stresować się, że znowu popełnię jakąś gafę (już na otwarciu konsulatu w Warszawie ubrałam się w sukienkę, która podobno nie mieściła się w protokole). W budynkach akademickich czuję się natomiast bardziej komfortowo, szczególnie jeśli mowa o mojej alma mater.
Okazuje się, że prezydent Guðni Th. Jóhannesson przed objęciem najważniejszego stanowiska politycznego Islandii był wykładowcą akademickim. Jako profesor historii, swoją wiedzą i doświadczeniem postanowił podzielić się podczas krótkiego wystąpienia o tytule: „Defending Asgard, independence and human rights. The use of history in current affairs”. Temat sam w sobie zapowiadał się ciekawie, zważywszy na mury uczelni oraz fakt, że para prezydencka przyjechała do Warszawy na zaproszenie strony polskiej. Sam Guðni Th. Jóhannesson zaznaczył jednak, że nie zamierza nikogo pouczać, choć wiele słów, które padły z mównicy przydałoby się naszym politykom.
Ale to nie post o polityce, na tej w końcu wcale się nie znam. Wykład w gruncie rzeczy miał być historyczny, a punktem wyjścia dla mówcy był właśnie tytułowy Asgard – mityczna kraina bogów, Asów. Jak podkreślił sam prezydent, wiara w bogów nordyckich jest na Islandii wciąż żywa – działa tam coraz prężniej grupa wyznawców Ásatrú – a wiele z fundamentalnych wartości współczesnego społeczeństwa islandzkiego wynika właśnie z rodzimowierstwa. Jak mówił, tolerancja przychodzi łatwiej, kiedy uświadomimy sobie, że sami bogowie byli przedstawicielami różnych ras, uprawiali homoseksualizm, a nawet zmieniali płeć.
Krótka prezentacja “zawładnięcia” mitologii nordyckiej przez popkulturę, wyliczenie nazwisk brytyjskich pisarzy czy tytułów hollywoodzkich megaprodukcji filmowych, miały na celu pokazanie, że mitologia jest wciąż żywa. Nawet jeśli dowolnie przekształcana, upraszczana, być może nawet daleka od oryginału – nie stanowi większego zagrożenia dla historycznego znaczenia politeizmu w Islandii. O wiele gorsze jest natomiast zawłaszczenie jej symboli i motywów przez ugrupowania nazistowskie. Na to nie można się godzić i trzeba z tym walczyć. Problem tylko zasygnalizowano, ale w Polsce 2020 roku zabrzmiał według mnie niezwykle aktualnie.
Lecz nie polityka, a historia. Prezydent Islandii postanowił porównać współczesne dzieje obu krajów i wykazać, ile mają ze sobą wspólnego. Chodziło głównie o zestawienie dwóch ważnych dla obu narodów dat: 1918 oraz 1944. Historyk postanowił nawet wykazać, że kilka słów islandzkich pochodzi z języka polskiego czy słowiańskiego, na przykład torg od polskiego targ. Faktycznie, słownik etymologiczny potwierdza, że staronordyckie torg, pochodzi od słowiańskiego търгъ. Tu jednak prezydent uciął porównywania i wzajemnie zapożyczenia, wiedząc pewnie, że zapędziłby się w kozi róg wafelków Prince Polo i klecenia o polskiej mniejszości na Islandii, a to na pewno omówił już wcześniej z prezydentem Dudą.
Tak totalnie bez złośliwości: prezydent Guðni Th. Jóhannesson sprawia wrażenie dowcipnego, bardzo inteligentnego i rozsądnego człowieka. Wiem, że na Islandii dystans między politykiem a suwerenem jest mniejszy niż w Polsce, ale i tak jego luzackie, a przy tym bardzo profesjonalne, podejście mocno mi zaimponowało. Odpowiadał na zadawane mu pytania rzetelnie i z jajem, chociażby prezentując układ walk między brytyjskimi i islandzkimi trawlerami z czasów wojen dorszowych za pomocą kartek z notatkami i pilota do zmiany slajdów. Tym skradł moje serce i zachęcił do znalezienia w sobie odwagi, żeby w sekcji pytań o politykę, Brexit, programy edukacyjne i Polonię (swoją drogą ciekawe, że autor poniższego artykułu z całego wykładu wyciągnął tylko jeden temat, o którym prezydent mówił zaledwie przez minutę, jako dygresję przy odpowiedzi na pytanie…) zapytać go o coś zupełnie innego. Który obraz jest Pana zdaniem najważniejszym dla islandzkiej tożsamości narodowej i który obraz jest prywatnie Pana ulubionym?
Nie ukrywam, że najpierw chciałam uświadomić prezydenta Islandii o tym, że w Polsce funkcjonował kiedyś Studencki Klub Islandzki, a jakaś tam Emiliana Konopka, która była jego prezeską, zajmuje się teraz sztuką islandzką. Prezydent uśmiechnął się i podziękował za zaangażowanie, a potem odpowiedział na moje pytania bardzo dyplomatycznie: zacznijmy od Kjarvala. Zna Pani Kjarvala, prawda?
Oczywiście, że znam. Więcej: zna go każdy, kto widział zdjęcia prezydenta Islandii z jego gośćmi w oficjalnych wnętrzach. W ich tle znajduje się obraz Jóhannesa Sveinnsona KjarvalaLeda i łabędź, który znajduje się również na rewersie banknotu 2000-koronowego. Pan Prezydent wyznał, że tak bardzo lubi ten obraz, że niemal od razu po objęciu urzędu postanowił powiesić go w widocznym miejscu, aby oglądali go zarówno goście, jak i obiektywy aparatów. Obecność dzieł sztuki w tych kadrach jest więc bardzo przemyślana, również ze względów pr-owskich w samej Islandii. Kjarval to w końcu ulubiony malarz Islandczyków, nie dziwne więc, że pan prezydent wybrał właśnie niego. Jego zdaniem islandzkim obrazem numer jeden jest natomiast Fjallamjók, czyli Mleczna Góra, widok z Thingvellir. Można go oglądać w zbiorach Kjarvalsstaðir.
Innym obrazem bliskim sercu prezydenta Islandii, również dostrzegalnym na oficjalnych zdjęciach z wizyt, jest Saga (Historia) Níny Tryggvadóttir. Wspomnienie tego płótna było okazją do opowiedzenia kilku słów o życiu malarki (podczas pobytu w Stanach podejrzewanej o kolaborowanie z komunistami), mogę więc uznać, że moje pytanie nie było to końca takie samolubne. Publiczność również dowiedziała się tego i owego o kulturze Islandii, a siedzący obok mnie pracownik biura prezydenta googlował na bieżąco omawiane obrazy i pokazywał je mniej poinformowanym sąsiadom.
Sztuka przybliża, bo choć nie spodziewałam się, że prezydent dowie się o moim istnieniu, po oficjalnym zakończeniu spotkania podszedł uścisnąć mi rękę i pochwalić tulisiową naszywkę na mojej marynarce. – Flótt! – Takk fyrir! to była zatem moja pierwsza i jedyna rozmowa po islandzku przeprowadzona z prezydentem Islandii, Guðnim Th. Jóhannessonem. Znalazła się nawet chwila na pamiątkowe zdjęcie i chyba oprawię je sobie w ramkę. Bo prezydent Islandii to fajny człowiek, można z nim nawet o sztuce pogadać. Chciałabym, żeby w Polsce na wysokich stanowiskach również zdarzali się tacy politycy.
Czy można pomylić Islandię z Wyspami Owczymi? Teoretycznie nie, ale kiedy porówna się zdjęcia z obu miejsc, naprawdę łatwo o pomyłkę. Czy poza krajobrazem coś jeszcze łączy te Wyspy? Odpowiadam po spotkaniu z Maćkiem Brenczem oraz Marcinem Michalskim.
WYSPA
Często piszę o Islandii “Wyspa”, bo w środowisku islandofilskim to niemal synonimy. To jednak spore uproszczenie, bo przecież Islandia nie jest jedną wyspą: w skład państwa wchodzą również archipelag Vestmannaeyjar (14 wysp), Grímsey na północy, Viðey pod Reykjavikiem oraz wiele innych niezamieszkałych lub częściowo zamieszkałych wysepek, dlatego trudno dokładnie policzyć, z ilu dokładnie składa się Islandia. W przypadku Wysp Owczych jest łatwiej: archipelag tworzy 18 głównych wysp. W obu sytuacjach mamy do czynienia z wyspami pochodzenia wulkanicznego, stąd krajobrazy wydają się niemal bliźniacze. Wyspiarskość obu krajów implikuje również izolację, która wpływa na szczególny charakter obu społeczeństw: usamodzielnionych, twardych, podtrzymujących swoją odmienność językową i kulturową.
JĘZYK
A skoro o języku już mowa, islandzki i farerski to naprawdę najbardziej zbliżone do siebie języki z grupy skandynawskich. Choć słabo znam islandzki, farerski wygląda bardzo znajomo i mogę zrozumieć większość słów, które kojarzę z islandzkiego. Pisany farerski jest tak bliski islandzkiemu, że podobno dr Przemysław Czarnecki, nauczyciel islandzkiego, czyta farerski bez specjalnego przygotowania. I choć wydawałoby się, że w takim razie nie trzeba tłumaczyć islandzkich książek na farerski i odwrotnie, Maciej Brencz uważa, że dla Farerów islandzki po prostu brzmi śmiesznie, dlatego wolą czytać islandzką literaturę w przekładzie. Choć bliskie sobie w piśmie i gramatyce, nie liczcie na to, że znając islandzki dogadacie się z Farerami! Wymowa jest całkowicie odmienna, o czym przekonałam się z próbek w wykonaniu Maćka i Marcina. W farerskim występują dźwięki przypominające polskie “cz” i “sz”, których nie znajdziemy w islandzkim. Islandzki jest też zdaniem Maćka bardziej “twardy”, a ja powiedziałabym, że farerski brzmi po prostu zupełnie nie po skandynawsku…
HISTORIA
Tak jak w przypadku Islandii, Wyspy Owcze zamieszkiwali mnisi irlandzcy, których ostatecznie przegonili wikingowie. O zasiedleniu tak Islandii, jak i Farojów poczytamy w sagach, które skrupulatnie opisują dzieje pierwszych wikingów na obu lądach. W islandzkiej Landnámabók (Księga Osadnictwa) czytamy, że pierwszym wikingiem, który osiadł na Islandii był Ingólfur Arnarson, natomiast założycielem Wysp Owczych był – według Færeyinga saga (Sagi Farerczyków) – Grímur Kamban. Wikingowie dotarli na Wyspy Owcze w pierwszej kolejności, bo już w 825 roku, natomiast islandzkie osadnictwo rozpoczyna się dopiero w roku 874. Oba kraje łączy długa przeszłość pod panowaniem norweskim, a potem duńskim. Z tą tylko różnicą, że Islandia usamodzielniła się od Danii w 1918, a potem oficjalnie w 1944 roku uzyskała niepodległość, podczas gdy Wyspy Owcze wciąż należą do Danii (ze statusem terytorium autonomicznego).
SYMBOLE NARODOWE
Ze względu na wspólną skandynawską przeszłość, oba kraje mają na fladze krzyż skandynawski. Wywodzi się on z emblematyki duńskiej, gdyż według legendy biały krzyż na czerwonym tle ukazał się królowi duńskiemu, Waldemarowi II podczas bitwy Lyndanisse jako symbol zwycięstwa chrześcijaństwa. Dzisiaj wszystkie kraje nordyckie (poza Grenlandią) mają krzyż skandynawski na swoich flagach, a barwy islandzkie i farerskie są do siebie bardzo zbliżone. Powszechnie interpretuje się błękit, biel i czerwień na fladze islandzkiej jako kolor nieba (lub oceanu), kolor lodu oraz kolor ognia/lawy. Z kolei w farerskiej symbolice błękit kojarzy się z niebem, biel oznacza pianę morską, a czerwień ma nawiązywać do innych flag skandynawskich. Obie flagi są ważnym symbolem podczas uroczystości państwowych, jak i w życiu codziennym. Podczas gdy islandzka bandera nie ma swojej nazwy, Farerowie nazywają swoją chorągiew “MERKIД.
POLONIA
Z tematów społecznych najszerzej udało nam się omówić kwestię Polaków na obu wyspach. Podczas gdy na Islandii Polacy stanowią największą mniejszość narodową (i ostatnio liczba ta przekroczyła 20 000 osób!), farerska Polonia to zaledwie 100 osób (przynajmniej według moich danych), co czyni ją dopiero czwartą grupą etniczną. Warto jednak porównać proporcje: Islandczyków jest około 350 000, a Farerów ledwie ponad 50 000. Liczby nie decydują jednak o stopniu zaangażowania Polonii w obu krajach. W Islandii działa portal polonijny, liczne stowarzyszenia, Polonia widoczna jest również na mediach społecznościowych. Nie inaczej jest z Polakami na Wyspach Owczych, których reprezentuje Sabina Poulsen czy Kinga Eysturland. Dodajmy do równania jeszcze jeden wspólny mianownik: Kubę Witka, który nakręcił dokumenty Isoland i Faroe Way, w których przedstawia Polonię zamieszkującą oba kraje.
Jeśli chodzi o Polaków, który zapisali się wyjątkowo w historii obu krajów, to znalazłoby się przynajmniej kilku. Casus islandzki dotyczy chociażby Bohdana Wodiczki, dyrygenta i muzyka, który zapisał się wyraźnie w historii muzyki islandzkiej, dowodząc przez wiele lat orkiestrą symfoniczną w Reykjaviku. W przypadku Wysp Owczych należy przywołać nazwisko Czesława Słani, który zaprojektował Farerom piękne znaczki pocztowe, w tym słynnego barana.
KUCHNIA
Jeśli myślicie, że Islandczycy zajadają się obrzydliwościami, lepiej zapoznajcie się z upodobaniami kulinarnymi Farerów! Tradycyjne islandzkie dania to zgniły rekin (hákarl), barani łeb czy kiszona płaszczka, ale – choć nie próbowałam większości z nich – nie byłam gotowa na specjały, które zaprezentowali Marcin i Maciej. Na slajdzie ukazało się oczom publiczności coś, co wygląda jak ususzony tasiemiec lub stara pępowina… Nic bardziej mylnego, bo okazało się, że patrzymy na rarytas: sperðil, czyli fermentowaną owczą odbytnicę wypełnioną częściami jelit, mięsem i łojem. Smakołyk może podobno zapachem i smakiem konkurować z najpopularniejszymi delicjami świata. Pocieszające jest to, że na Wyspach Owczych prędzej spotkamy ser owczy, niż sperðil. Tak jak na Islandii chętniej kupimy skýr niż specjały, które Islandczycy jadają w porze zimowej. Niezależnie jednak od tego, co włożymy do ust, zawsze możemy zapić smak popularnymi w obu krajach trunkami: akvavitem albo lokalnym piwem.
KULTURA
Oba kraje są też muzykalne i uwielbiają pisać poezję oraz czytać książki. Trudno streścić w tak krótkim poście najważniejsze nazwiska, ale każdemu wykształconemu człowiekowi wypadałoby znać Halldóra Laxnessa z Islandii oraz Williama Heinesena z Wysp Owczych. My skupiliśmy się jednak na tym, co – jak się okazało – przyciągnęło zarówno mnie do Islandii, jak Maćka do Wysp Owczych: muzyce. Punktem stycznym może być chociażby Eivør Pálsdóttir, farerska wokalistka i tekściarka, która występuje nie tylko po farersku, ale też po islandzku. Podczas spotkania puściliśmy widowni utwór Dansaðu vindur, islandzki hit bożonarodzeniowy śpiewany przez Farerkę na szwedzką melodię (“Den vilda”, z którym Szwecja wystartowała w Eurowizji w 1996 roku).
Eivør nagrywa po islandzku i występuje na Islandii zapewne z uwagi na bliskość obu krajów i mały rozmiar rodzimego rynku muzycznego. Ale takich przykładów współpracy artystycznej między Islandczykami a Farerami jest więcej. Marcin Michalski przypomniał nam (również i mnie!), że z projektem Harpy związany był Farer, Osbjørn Jacobsen, należący do kolektywu architektonicznego Henning Larsen Architects z Danii. Na kształt wizytówki miasta miał wpływ również islandzki artysta Ólafur Eliasson.
Podczas spotkania poruszyliśmy też kwestie wiary Islandczyków i Farerów, w tym wiarę w ukrytych ludzi. Nie zabrakło też porównania obu krajów pod kątem turystyki i świadomego podróżowania. Zastanawialiśmy się nad tym, czy Farerowie to faktycznie Islandczycy sprzed lat, którzy chętnie podwiozą autostopowicza, zaproszą na obiad albo nawet na nocleg. Czy już zmęczeni są turystami? A może jeszcze się nimi cieszą? Bo i przecież o Islandczykach trudno powiedzieć, żeby mieli wspólne stanowisko dotyczące turystyki. Piszą się już kolejne przewodniki, a internety zapełniają zdjęciami farerskich must-sees, które doprowadziły do zadeptania Islandii. Czy trzeba się spieszyć, żeby zobaczyć autentyczne Wyspy Owcze? Może skoro wciąż tak bardzo przypominają Islandię, to większa Wyspa ma się jeszcze całkiem dobrze?
Spotkanie islandzko-farerskie Ð,æ, ø, á — Islandia / Wyspy Owcze, które poprowadziłam wraz z Marcinem Michalskim (Projekt Føroyar) oraz Maciejem Brenczem (Farerskie kadry) przyciągnęło tłumy! Dziękujemy Wam za takie ogromne zainteresowanie, a chłopakom dziękuję za świetną zabawę.
Tydzień temu pisałam o skomplikowanych relacjach islandzko-baskijskich. Po kilkudniowym objeździe po Kraju Basków mogę podzielić się z Wami znalezionymi przeze mnie tropami islandzkimi.
Od razu muszę przyznać, że nie łatwo było znaleźć coś konkretnego. Moje ogólne wrażenie jest takie, że pamięć o przykrych wydarzeniach sprzed 400 lat nie zaowocowała widoczną współpracą między państwami. Baskowie są bardzo dumnym i zamkniętym narodem, więc niekoniecznie chcą się obnosić faktem, że coś kiedyś łączyło ich z Islandczykami. Zwiedziłam wiele muzeów i miejsc, które bezpośrednio łączą się z baskijskimi wielorybnikami, ale wspomnienia o wyjazdach na Islandię są jakby spowite cieniem. Czy to ten rodzaj opowiadania o przeszłości, w której przemilcza się trudne i nieprzyjemne wydarzenia?
A jednak jest kilka rzeczy, które łączy Kraj Basków i Islandię. Nie śmiem porównywać ludzi jako takich, choć Mak Jürgen, Bask osiadły w Islandii, opowiadał mi o podobieństwach i różnicach między mieszkańcami obu krajów. W wywiadzie mówił o chłodzie i trudnościach z zawieraniem znajomości, przy jednoczesnej otwartości i gościnności Islandczyków. Po tygodniu w Kraju Basków mam wrażenie, że Baskowie są bardzo zamknięci i “anty”. Niemal wszędzie spotykaliśmy napisy odnoszące się do niepodległości Kraju albo nawet graffiti przeciwko turystom.
Ludzie morza
Oba kraje łączy jednak miłość do morza i duże przywiązanie do wybrzeża. Szczególnie dawniej poziom życia zależny był od pomyślności połowów i przychylności wód oceanu. Tak Islandczycy, jak Baskowie musieli dostosować się do surowych warunków i ostrych skał przy brzegach, oddając swój los w ręce bogów. W Kraju Basków bardzo wyraźne jest przywiązanie do religii, w kościołach znaleźć można dary wotywne oraz elementy wystroju związane z życiem na morzu: łodzie, kotwice, ambony w kształcie kadłubów, oraz motyw polowania na wieloryby.
Wieloryby znaleźć można w herbach wielu miejscowości na Wybrzeżu Baskijskim, a polowanie na te ogromne zwierzęta jest największą dumą i tematem przewodnim tutejszych muzeów. Byłam w Albaola, żywym muzeum/fabryce statków w Pasai oraz w Baskijskim Muzeum Morskim w San Sebastian – ekspozycje obu tych muzeów opowiadają historię statku San Juan odnalezionego u wybrzeżu Kanady w 1978 roku. Był on jednym z wielu, które wypływały na dalekie wody w poszukiwaniu wielorybów, ale rozbił się w 1565 roku w Red Bay, znanej wówczas Baskom jako Balea Baya – Zatoka Wielorybia w Nowej Fundlandii.
Odkrycie wraku San Juan było istotne przede wszystkim dla zrozumienia technik budowy statków w okresie baskijskiej świetności wypływów na dalekie wody, jak również poznanie nowych szczegółów odnośnie ich sposobów polowania na wieloryby. Z wystaw możemy dowiedzieć się, że Baskowie byli jedynymi profesjonalnymi wielorybnikami nowożytności i jedynymi, którzy trudzili się połowami na przemysłową skalę. Statki takie jak San Juan projektowane były więc tak, aby pomieścić baryłki na wielorybi olej oraz cydr, którym posilali się Baskowie podczas wypraw. Obecnie w Albaola tworzona jest rekonstrukcja statku oraz szalup, którymi Baskowie wypływali na polowania wielorybów (uśmiercali ssaka, przywiązywali do łodzi i zaciągali na brzeg, gdzie dokonywali ściągania tranu, a nawet odłamywania niektórych kości ze szkieletu wieloryba, które mogły przydać się chociażby do budowy maszyn tkackich).
Poniżej zamieszczam zdjęcia z obu muzeów, żeby zachęcić Was do własnych wizyt!
Islandia jest widoczna na mapach albo w opisach, ale tylko jako miejsce postoju lub przejazdu. Baskom wydaje się oczywiste, że największym dokonaniem ich przodków jest podróż do Nowej Fundlandii, co w końcu zrozumiałe: im dalej do Nowego Świata, tym lepiej. Islandczycy też szczycą się odkryciem Ameryki przez Leifa Erikssona, a o Baskach na swoich ziemiach też przecież tak często w swoich muzeach nie wspominają…
Postanowiłam jednak zwiedzić też stare porty, bo to w końcu z nich wyruszali baskijscy wielorybnicy, również na Islandię. Kto wie, może wspomnienia z Islandii zawinęły do Puerto Viejo w Getxo (dzielnica Bilbao)? A może stopy Basków wracających z Islandii stanęły w portach Donostii (San Sebastian)? Wiadomo też o francuskich Baskach wypływających na Północ, czemu nie mieliby wracać też do portu w Biarritz…?
Miejsce akcji “Gry o Tron”
Jeśli chodzi o niezwykłość widoków, Kraj Basków bardzo szybko skojarzył mi się z Islandią. Racja, każda kraina granicząca z oceanem może poszczycić się podobnymi widokówkami: fale rozbijające się o ostre skały, dramatycznie zachmurzone niebo, ale też piękny odcień wody i soczyście zielone pagórki, gwarantowane przez częste opady (tak, w Baskonii pogoda jest bardzo islandzka).
Ale jednak gdybyśmy mieli oceniać niezwykłość krajobrazu po tym, czy jest na tyle egzotyczny lub nawet “kosmiczny”, aby robił za tło produkcji science-fiction czy serialu “Gry o Tron” – Islandia i Kraj Basków znajdą się na tej liście. O tym, że wiele islandzkich krajobrazów można odnaleźć w słynnym serialu wie chyba już każdy, kto przeglądał przewodniki po Wyspie. Ale lokalizacje znane mieszkańcom Wybrzeża Baskijskiego są już mniej oczywiste dla tych, którzy nie myśleli nawet o wycieczce w te strony. Wymienię kilka, a do Was należy zadanie sobie trudu, żeby porównać zdjęcia z miejscami znanymi Wam z serialu:
Na Islandii znajdziemy bazaltowe plaże, które są inspiracją również dla architektury Reykjaviku. Natomiast charakterystyczne dla krajobrazu baskijskiego są flisze, czyli pionowo ułożone warstwy skał. Najpiękniejsze widzieliśmy w Zumai, choć niestety trafiliśmy na przypływ, który zakrył flisze na brzegu morza (ten widok wykorzystano właśnie w “Grze o Tron”). Część z nich wciąż wystawała jeszcze z wody, a plażę Itzurun otaczają imponujące, wysokie na kilkanaście metrów flisze o wielu kolorach i kształtach.
Kraj małego konika
Ponieważ lubię doszukiwać się związków i podobieństw z Islandią w każdym szczególe, na koniec muszę wspomnieć o tym, że Baskowie też mają swój własny gatunek małego konika, którego nie wolno nazywać kucykiem. Dumą Kraju Basków jest pottok (lub pottoka), bowiem tak Baskowie nazywają w swoim języku małego konia (osiągający wysokość maksymalnie do 1,5 m) i taką nazwę nosi ten gatunek rodzimy dla Pirenejów.
Jest to żywy symbol regionu, pottoka znaleźć można zarówno w naturze, zjeżdżając z autostrady na drogi lokalne, ale też w sklepach z pamiątkami i różnych wizerunkach (pop)kulturowych. Jednym z nich jest maskotka Aviron Bayonnais, zespołu rugby z Bajonny (francuska część Kraju Basków), która naprawdę stanowi ważny element tutejszej tożsamości narodowej. Widać to chociażby podczas meczu, gdzie maskotka zagrzewa piłkarzy do walki, a fanów do kibicowania. Nie znam islandzkiego zespołu, który w taki sposób eksploatowałby wizerunek konia islandzkiego.
Czy mogłam znaleźć więcej tropów islandzkich? Pewnie gdybym spędziła więcej czasu w Kraju Basków, miałabym czas na rozmowy z Baskami i kwerendy w tutejszych muzeach. Postanowiłam jednak ograniczyć moje poszukiwania do pozycji turystki, która z plecakiem wędruje po pięknych pagórkach baskijskich. Z pewnością Kraj Basków nie odbiega atrakcyjnością od najbardziej turystycznych miejsc na Islandii i może kiedyś i tutaj zawita więcej backpackerów. Myślę, że sama zostawiłam tu też jakiś islandzki trop…
Jestem właśnie na wakacjach w Kraju Basków. Pojechałam tam szukać… tropów islandzkich. Dlaczego? Jest wiele baskijsko-islandzkich związków, o których powinieneś wiedzieć!
Kraj Basków to region rozciągający się od północno-wschodniej Hiszpanii po kawałek Francji na południowym zachodzie, choć autonomicznym Krajem Basków można nazywać tylko część hiszpańską. Nazwa ta, podobnie jak dawna, nieużywana już “Baskonia”, pochodzi od języka baskijskiego. Sami Baskowie wolą jednak nazywać się Euskaldunami. Dziś ta wspólnota etniczna i językowa liczy mniej niż 3 miliony ludzi (do 10 mln rozproszonych na całym świecie), a kłopotliwy nacjonalizm sprawia, że trudno nam wyróżnić typowe cechy kultury Basków. Poza trudną, nieprzypominającą języki indoeuropejskie mową, kojarzeni są także z pięknymi plażami i świetną kuchnią. Kiedyś jednak Baskowie stanowili potęgę morską i wypływali na dalekie wody, aż po wybrzeża Nowej Fundlandii, Spitsbergen i Islandię.
Wszystko przez te wieloryby
Co sprawiało, że Baskom chciało się wypływać tak daleko, w dodatku w rejony chłodniejsze i mniej przyjemne od ich własnych? Wszystkiemu winne wieloryby.
Pierwsze dalekie wyprawy za smakowitym mięsem Baskowe odbyli w drugiej połowie XVI wieku. Kilkadziesiąt statków z łączną liczbą ok. 2000 wielorybników wracała do ojczyzny ze zbiorami aż do 400 wielorybów rocznie! Nic dziwnego, że popyt na mięso zmusił Basków do poszerzenia terenów swoich polowań.
Na początku XVII wieku dopłynęli na Islandię, a dokładniej do Fiordów Zachodnich. Niektóre źródła wskazują, że Baskowie pojawili się na Wyspie już w 1608, inne (tak jak poniższa mapa) twierdzą, że zawitali u brzegów Strandir dopiero w 1613. U dole mapy widać podpis: “Anno 1613 by de Biscayers beseylt.”, który ma sygnalizować obecność baskijskiej wioski rybackiej na Islandii w tym roku.
Islandczycy przyjęli przybyszów całkiem ciepło, szczególnie, że Baskowie mogli być pierwszymi gośćmi z Europy Południowej, z jakimi Wyspiarze mieli wówczas do czynienia. Przybysze płacili Islandczykom podatki i przywozili mniej znane towary, więc gospodarze chętnie udzielili pozwolenia na korzystanie z dóbr wód opływających brzegi Islandii.
Presenta for mi locaria
Stosunki islandzko-baskijskie miały więc charakter czysto handlowy. Baskowie co jakiś czas schodzili na brzegi Fiordów Zachodnich i prezentowali towary, które chcieli sprzedać Islandczykom, a ci prezentowali, co dadzą w zamian. Trudno jednak wyobrazić sobie, jak mogły wyglądać te transakcje, szczególnie, że stykały się grupy posługujące się dwoma bardzo archaicznymi i zupełnie niepodobnymi do siebie językami.
Dlatego Baskowie mówili po baskijsku, a Islandczycy po islandzku. Tak powstał pidżyn, czyli język pomocniczy tworzony i używany głównie w stosunkach handlowych, będący sztucznym amalgamatem dwóch lub więcej języków. Pidżyn baskijsko-islandzki jest ulubieńcem skandynawistów i językoznawców, doczekał się nawet własnych memów, ale niestety nie jest pidżynem według powyższej definicji. Kiedy zajrzymy do spisów przykładowych fraz pidżynu baskijsko-islandzkiego, zauważymy przewagę słów z języka baskijskiego:
Tak naprawdę pidżyn ten jest mieszanką baskijskiego i słów pożyczonych z różnych napotykanych przez Basków języków, ale nie ma w nim zbyt wiele z islandzkiego. Dlaczego więc baskijsko-islandzki? Najprawdopodobniej dlatego, że był używany na Islandii i tam spisany, czego dowodem dwa glosariusze spisane przez Jóna Ólafssona z Grunnavík w XVIII wieku. Pierwszy z nich, Vocabula Gallica (“Słowa Francuskie”) zawiera frazy nie tylko oparte na języku baskijskim, w przeciwieństwie do późniejszego Vocabula Biscaica (“Słowa Baskijskie”). Oba manuskrypty zostały przetłumaczone i opatrzone komentarzem w przez Nicolaasa Deena w Glossaria duo Vasco-lslandica opublikowanej w 1937 roku.
Islandzka masakra harpunem wielorybniczym
Vocabula Biscaica zawiera również obelgi, takie jak “Sickutta Samaria” albo “caca hiarinsat” (można łatwo wygooglować, co oznaczają ;)) Kto wie, czy nie stały się przyczyną do Spánverjavígin, czyli jedynej masakry jaką mogą poszczycić się Islandczycy w swojej historii. Chodzi o wydarzenia z roku 1615, które ostatecznie przekreśliły związki baskijsko-islandzkie, przynajmniej na następnych 400 lat.
A było tak: w 1614 roku z Gipuzkoa (okolice San Sebastian) wypłynęło 26 statków. Część z nich została przejęta przez Anglików, ale większość dopłynęła do Islandii w 1615 roku. Cztery z nich zatrzymały się na całe lato, by polować na wieloryby w wodach między Reykjafjörður a Strandirem. Kiedy we wrześniu trzy z nich przygotowywały się do odpłynięcia, okazało się, że ugrzęzły z powodu kumulującego się już u brzegów lodu. Wielorybnicy postanowili zejść na ląd i przenocować w pobliskich domach oraz posilić się znalezionym w nich jedzeniem. Jednak nie spotkali się z przysłowiową islandzką gościnnością, przynajmniej nie taką, o której mowa w staroislandzkiej Hávamál.
1615 zapisał się na kartach historii jako Spánverjavígin, masakra na Hiszpanach (bo tak najczęściej określa się Basków w ówczesnych zapiskach). Trzynastu wielorybników baskijskich zostało zamordowanych w wiosce rybackiej, natomiast kolejnych dziewiętnastu z rozkazu lokalnego rządzącego, Ariego Magnússona, potwierdzonego prawem wprowadzonym w styczniu 1616 roku, według którego każdy Islandczyk mógł zabicia Baska przebywającego na jego ziemi. No więc działo się. Cięli, ile mogli. 32 z 80 wielorybników zostało zamordowanych na Wyspie. Reszcie udało się przedostać na tereny dzisiejszej Anglii.
Według relacji spisanej przez Jóna Guðmundssona Uczonego, ciała okaleczano oraz topiono w wodzie. Tym Baskom, których zamordowano w Ísafjarðardjúp, wydłubano oczy, przekłuto uszy oraz nosy, a nawet raniono w genitalia. Wśród zamordowanych był również kapitan Captain Martín de Villafranca, którego zaatakowano w ramię i klatkę piersiową, a gdy uciekł do wód oceanu, rzucano w niego kamieniami aż i zatargano z powrotem na ląd, gdzie był jeszcze dodatkowo torturowany.
A wszystko to nawet nie za to, że Baskowie złowili Islandczykom kilkaset wielorybów, za to przecież płacili podatki i utrzymywali dotąd przyjazne stosunki handlowe. Coś pękło w Islandczykach dopiero wtedy, gdy kilku rozbitków wtargnęło do domów i ukradło kawałki suszonej ryby, żeby się posilić.
Kolejny raz statek pod hiszpańską banderą widziano u brzegów Islandii dopiero w 1712 roku, zatem 100 lat później. Przypłynął w celach handlowych i miał zamiar zatrzymać się w Grundarfjörður, ale został zatrzymany z uwagi na panujące prawo. Co ciekawe, zapis ten nie zostało oficjalnie zniesiony aż do 2015 roku, kiedy nastąpił symboliczny akt pogodzenia obu narodów. Choć mało kto pamiętał, a tym bardziej miałby ochotę egzekwować XVII-wieczne prawo, jeszcze cztery lata temu zamordowanie Baska na Fiordach Zachodnich było całkowicie legalne!
Islandia-Baskonia w kulturze
Z okazji 400-lecia masakry postanowiono zacieśnić współpracę baskijsko-islandzką, aby zabliźnić dawne rany. W 2015 roku na Fiordach Zachodnich spotkali się przedstawiciele Islandii oraz Kraju Basków, aby oficjalnie zakończyć dawne waśni i uczcić pamięć zamordowanych Hiszpanów. Postawiona z tej okazji tablica, której zdjęcie wstawiłam powyżej, zawiera tekst informujący o Spánverjavígin, sygnowany przez zebranych, w tym organizacje działające na rzecz zbliżenia obu narodów, np. przez Stowarzyszenie Islandzko-Baskijskie na Islandii.
Pamięć o masakrze pojawia się również w tekstach kultury, a szczególnie na Fiordach Zachodnich często wspomina się dawne wydarzenia. Motyw baskijskich wielorybników pojawia się w powieści islandzkiego pisarza Sjóna, Rökkurbýsnir (From the Mouth of the Whale), a sam Baltasar Kormákur planuje podobno zrobić film o masakrze. Można też domyślić się, że temat jest opisywany przez sympatyków Islandii w Hiszpanii, blogach baskijskich oraz na różnych mediach społecznościowych.
Temat jest również eksplorowany przez badaczy języka oraz historyków. Na podstawie bilateralnej współpracy między uniwersytetami w Islandii, Kraju Basków, ale również w Stanach Zjednoczonych (vide: The Center for Basque Studies at the University of Nevada, Reno) robi się badania i wydaje publikacje pogłębiające krótką, ale skomplikowaną historię islandzko-baskijską. Kulminacją badań była konferencja naukowa zorganizowana z okazji 400-lecia masakry, ale oficjalnie obchody jubileuszu wznieciły również zainteresowanie wśród nowych badaczy.
Daleko mi do językoznawczyni, dlatego prace nad pidżynem zostawiam specjalistom, szukam jednak wszelkich pamiątek dawnych kontaktów z Islandczykami na ziemi Basków. Kto wie, może jednak i tutaj wspomina się “dobrych, złych i brzydkich” kolegów zza mórz, a może nie mówi się o przykrych wydarzeniach wcale? Mam nadzieję, że uda mi się coś wytropić! Trzymajcie kciuki!
Szwedzkie media donoszą, że minister sprawiedliwości Morgan Johansson wniósł do Riksdagu propozycję zakazania run. Jego zdaniem staronordycki alfabet został zawłaszczony przez środowiska neonazistowskie i nie powinien pojawiać się w przestrzeni publicznej. Propozycji sprzeciwiają się jednak wyznawcy Ásatrú oraz fani epoki wikingów.
Z tym, że alfabet runiczny przywodzi najróżniejsze skojarzenia, spotkałam się już dawno, wnikając w problem w trakcie przygotowań do spotkania dla Studenckiego Klubu Islandzkiego. Wówczas podkreślałam już, że magiczne funkcje run, o czym możemy poczytać w internecie, to tylko bardzo uproszczone zrozumienie użycia futharku przez przodków Skandynawów. Ale to właśnie ich egzotyczny wygląd został wykorzystany przez kolegów po fachu Wróżbity Macieja, a ich germańskie korzenie zawłaszczyli sobie zwolennicy Hitlera. Współcześnie runy znajdziemy również w sklepach z pamiątkami oraz na okładkach płyt zespołów heavy-metalowych. To być może właśnie te ostatnie wpłynęły na popularność tych znaków w dzisiejszych czasach.
Runy znaleźć można także w Warszawie. Ten napis często mijam w drodze rowerem do pracy, natomiast kto bywa czasem w Hybrydach zauważył pewnie tamtejszy wystrój. Choć wątpię, że pomysłodawcy tego ostatniego mają wiele wspólnego ze Skandynawią (tamtejsze runy nie układają się w żaden tekst), autor zilustrowanego graffiti musiał tę treść skądś przepisać. Chcecie ją odczytać? Nic prostszego!
Futhark
Ale najpierw: czym właściwie jest fuþark? To odmiana alfabetu runicznego znana w Skandynawii w co najmniej dwóch wersjach: starszym i młodszym futharku. Wbrew popularnej opinii runy nie były używane jedynie w Skandynawii, bowiem jedna z odmian futharku – fuþork – znany był chociażby na Wyspach Brytyjskich. Runy używane były również przez niektóre plemiona tureckie oraz Madziarów, a wywodzą się najprawdopodobniej z alfabetu fenickiego, choć niektórzy badacze zwracają uwagę na to, że podobne znaki istniały wcześniej również w Azji*.
W Skandynawii najpopularniejszy był właśnie futhark, szczególnie futhark starszy. Inskrypcje pisane tym alfabetem znaleźć można na kamieniach runicznych w południowej Szwecji i Danii. Wiele zapisów znaleziono również w Norwegii i na Islandii. Kształt liter wynika przede wszystkim ze sposobu ich rycia w kamieniu lub drewnie. Na starszy futhark składa się 24 znaków-liter:
Spróbujmy więc porównać powyższe znaki z tymi zapisanymi na jednym z warszawskich budynków: toten-fur-wotan. Przekładając to na niemiecki dostaniemy Töten für Wotan, gdzie Wotan to jedno z wielu imion Odyna. Śmierć dla Odyna? Ofiara dla Odyna? Wystarczy wygooglować i otrzymujemy w wynikach album zespołu Wolfnacht, który – jak wynika z dalszych poszukiwań – sympatyzuje z neonazizmem. Chciałabym wiedzieć czy autor warszawskiego graffiti zdaje sobie z tego sprawę. Mam jednak nadzieję, że po prostu zafascynował się muzyką niemieckiego zespołu heavy-metalowego, ale nie znał jej przesłania.
Tu jednak dochodzimy do głównego problemu. Przypadkowy zapis runiczny znaleziony w przestrzeni miejskiej okazuje się pochwałą od dawna zakazanych ideologii. Niezależnie od intencji autora utrwalona została konotacja run z faszyzmem. Być może właśnie to miał na myśli szwedzki polityk, proponując zakazanie alfabetu. Cóż jednak można tym osiągnąć? Czy runy podzielą los swastyki, niegdyś symbolu religijnego, dziś kojarzonego niemal wyłącznie z Hitlerem?
Znaczenie run
Mam nadzieję, że nie. Pracują nad tym skandynawiści, miłośnicy kultury staronordyckiej i wyznawcy Ásatrú, czyli bogów nordyckich. Ci ostatni bronią run właśnie jako symboli religijnych, nie nazistowskich. Zgodnie z mitologią skandynawską, runy były właśnie darem bogów, podarowane przez samego Odyna (Wodana, Wotana), który posiadł magiczną wiedzę o runach dzięki zawiśnięciu na Yggdrasill (nordyckie axis mundi, Drzewo Życia) oraz poświęceniu jednego oka w zamian za możliwość napicia się ze studni wiedzy, strzeżonej przez olbrzyma Mimira. Od tego czasu Odyn uznawany był za najmądrzejszego z bogów, który podzielił się częścią swej wiedzy z ludźmi.
Na czym polega magiczność run? Jeśli zerkniemy na futhark, pod znakami znajdziemy nie tylko łacińskie odpowiedniki tych liter, ale również ich nazwy. Każda runa niesie ze sobą symboliczną, magiczną wartość. Zapisanie ich w odpowiedni sposób mogło przynosić więc pomyślność, ale też nieszczęście. Runy ryto w różnych miejscach, również w przedmiotach, czyniąc z nich talizmany albo źródło czyjejś zguby. Jak twierdzą badacze, inskrypcje często barwiono krwią**, aby wyryte zaklęcie spełniło się. Zdarzało się, że runy ryto jedna na drugiej, aby wzmocnić ich znaczenie, stąd tzw. bindruny, czyli runy podwójne, znane mam bardzo dobrze choćby z symbolu Bluetootha.
Z uwagi na symboliczną wartość run, stały się one często używane we współczesnej ezoteryce oraz wróżbiarstwie. Badacze podkreślają jednak, że magiczna funkcja run była tylko marginalnym użyciem tych znaków. Alfabet runiczny był podstawą zapisu informacji każdego rodzaju, również tych najbardziej trywialnych, a nawet romantycznych (jak słynne “smsy” z wyznaniem miłości oraz “telegrafy” od żony oczekującej rychłego powrotu męża z tawerny). Te znajduje się na terenie Skandynawii i stanowią one przedmiot zainteresowań badaczy, podobnie jak wspomniane już kamienie runiczne, których treść skupiała się najczęściej na upamiętnieniu jakiegoś wikinga lub ważnego wydarzenia. Zaklęcia i klątwy zapisane runami stanowią więc tylko niewielką część kilkuset znanych nam obecnie inskrypcji runicznych.
Czy można więc zakazać run? Korzystał z nich Tolkien, a przede wszystkim są bardzo ważnym elementem jednoczącym Skandynawów i identyfikującym kulturę wikingów. Choć wyparty przez alfabet łaciński, stanowi ważną część rozwoju języków skandynawskich i kolebkę nordyckiej literatury. Jeśli potraktujemy runy jako litery, a więc znaki służące do zapisu i pozwalające na pisanie długich tekstów, nie będziemy kojarzyć ich wyłącznie z symboliką nazistowską. Tak jak nie kojarzymy w ten sposób alfabetu łacińskiego, którym spisana była przecież Mein Kampf…
* Paulina Horbowicz, Gert Kreutzer, Witold Maciejewski, Dominika Skrzypek: Runy. Warszawa: Wydawnictwo TRIO, 2011
** Współcześnie inskrypcje na kamieniach runicznych zostały pociągnięte czerwoną farbą, głównie dla łatwiejszego ich odczytania.
Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego w sztuce wikińskiej tak często pojawiają się głowy smoków, mam dla Was odpowiedź. Wikingowie mieli kontakt ze smokami, udomowili je, ale postanowili ukryć je przed światem.
Tak przynajmniej przekonują nas animacje z serii “Jak wytresować smoka”. Z nich dowiadujemy się, że w świecie wikingów dzielni i wojowniczy przodkowie dzisiejszych Skandynawów walczyli nie tylko z obcymi plemionami, ale również z niebezpiecznymi latającymi bestiami. Pracownicy wytwórni Dreamworks chętnie czerpią z bogatego dziedzictwa wikingów, wykorzystują motywy i symbole powszechnie kojarzone z pradawnymi Skandynawami, ale powielają też wiele przykrych stereotypów, wprowadzając nieostrożnego widza w błąd. Przyjrzę się więc tej kinowej produkcji, opartej zresztą na powieściach Cressidy Cowell, żebyście mogli opowiedzieć swoim dzieciom, dlaczego ta historia nie wydarzyła się naprawdę.
“Miasto Berk”
Zacznijmy od początku, czyli od miasta Berk, którym otwiera się każda z trzech części “Jak wytresować smoka”. Oglądając filmy w wersji z dubbingiem byłam przekonana, że miasto nazywa się “Berg”. Wówczas brzmiało mi dość skandynawsko i byłam zadowolona – “berg” to po islandzku “góra”, a wyimaginowane miasteczko znajduje się właśnie na szczycie górzystej wysepki na środku oceanu. Z wyglądu jest to wioska nad wyraz wikińska – architektura przypomina kościoły słupowe, a łodzie zwieńczone są charakterystycznymi smoczymi łbami jak każdy drakkar znany nam z muzeów i odkryć archeologicznych (jak smocze łby z Oseberg z kolekcji muzeum w Oslo).
Gdzie jest Berk? Albo: gdzie by było, gdyby istniało? W drugiej części trylogii matka Czkawki, Valka, rysuje mapę okolicy:
Nie wiem jak Wam, ale mi te kształty nie przypominają Arktyki, a nawet ten po prawej wygląda trochę jak zniekształcona Antarktyda. I być może to jakaś autorska wędrówka kontynentów albo po prostu interpretacja własna tego, jak wyglądała Północ w tamtym czasie, ale wychodzi na to, że bohaterowie filmu tylko w teorii są wikingami. A przynajmniej jeśli przyjmiemy, że wikingami były ludy zamieszkujące Półwysep Skandynawski i podbijające arktyczne wyspy: z Islandią i Grenlandią na czele. Bohaterowie filmu mieszkają jednak gdzieś pomiędzy, na nieznanej nam wyspie, choć z pojawiających się w trylogii wrogów i stronników Berk możemy wnieść, że była to jednak Arktyka (przykładowo: łowcy smoków wyglądają i zachowują się jak Innuici). Może to więc Wyspy Owcze? Może Svalbard? A może mityczna Ultima Thule? 😉
Mimo to miejsce wygląda znajomo. Według mnie krajobraz jest bardzo islandzki: wystarczy spojrzeć na kolumny bazaltowe, które pojawiają się w scenerii drugiej części. Są też wielopoziomowe, zapadające się wodospady, a także mnóstwo lodu, całe góry lodowe, które zgodnie z fabułą filmu są dziełem nadrzędnego samca alfa. Ów smok pluje lodem, dzięki czemu wejście do sekretnego domu smoków jest trudne do odnalezienia, co tylko podkreśla tajemniczość i niedostępność tej dalekiej od cywilizacji krainy, w której Czkawka odnajduje swoją na wpół dziką matkę żyjącą ze smokami. Jedno z pierwszych ujęć tego miejsca wygląda tak:
Scena od razu skojarzyła mi się z obrazem Caspara Davida Friedricha “Morze lodu” z 1824 roku (Kunsthalle w Hamburgu). Zbieżność jest nieprzypadkowa, bo Friedrich malując ten obraz miał na myśli właśnie Islandię, a raczej romantyczne wyobrażenie skutej lodem krainy, której nigdy nie widział na własne oczy. Dziełem tym przyczynił się jednak do popularnego w połowie XIX wieku wyobrażenia dalekiej, dzikiej Północy ukrytej pod śniegiem lub wiecznie ciemnej, gdzie nastrój budują blaski zorzy polarnej, a człowiek może odnaleźć tak ciszę i spokój utracony na ucywilizowanym kontynencie.
Wikingowie czyli kto?
Bohaterowie filmu to wikingowie, bo sami tak siebie nazywają, a do tego ich wygląd i stroje o tym świadczą. Mężczyźni są silni i noszą długie, rude brody, natomiast kobiety odważnie walczą przy ich boku. Od pierwszych chwil zauroczyły mnie te kostiumy, te pięknie odwzorowane detale sztuki wikińskiej na tarczach czy brązowych spinkach i brakteatach. Jednak czar prysł, kiedy dojrzałam rogate hełmy na głowach wikingów. W końcu od dawna już wiadomo, nawet w Hollywood i w telewizji, że wikingowie nie nosili takich hełmów. Mimo to twórcy animacji postanowili pozostać przy tym spopularyzowanym wyobrażeniu, puszczając wodze fantazji na temat kształtu i rozmiaru rogów (jedna postać ma hełm z rogami barana, co delikatnie informuje o umiejętnościach intelektualnych tego bohatera…).
Gdybym była bardzo radykalna, przewróciłabym pewnie oczami i wyłączyła film już po pierwszych kilku minutach. Rogate hełmy da się jednak wybaczyć, zważywszy na ich obecność w sklepach z pamiątkami i pokłosie XIX-wiecznych narracji o pogromcach mórz. To właśnie z fascynacji wikingami w romantyzmie i spopularyzowaniem obrazu wikinga w kulturze amerykańskiej XX wieku zrodził się hełm z rogami. Według niektórych badaczy, a mi jako historykowi sztuki podoba się ta teoria, rogaty hełm był wynikiem złego zinterpretowania sztuki wikińskiej (patrz: VI-wieczne przedstawienie berserka, reprodukcja poniżej). Choć odnaleziono przykłady rogatych hełmów z epoki brązu, np. hełmy z Veksø (Muzeum Narodowe w Kopenhadze), traktuje się je raczej jako element ważny dla jednego z rytuałów pogańskich, niż codzienny strój wojenny wikinga.
Jak wiemy z sag islandzkich, wikingowie tylko przez niewielką część roku udawali się na wiking, resztę czasu poświęcali gospodarstwu domowemu i kontaktom handlowym. Mieszkańcy miasta Berk także trudnią się wyrobem różnych metalowych przedmiotów, hodowlą owiec, ale wyjeżdżają też na wojny, w tym wojny ze smokami. Ramię w ramię walczą tak mężczyźni, jak kobiety, które są odważne i niezależne (jak Valka lub Astrid), ale też stanowią podporę dla swoich mężów, którzy nie wstydzą się ukazywać swojej wrażliwości (Stoick) czy po prostu mniej walecznej natury (Czkawka). To ważny przekaz tego filmu, bo mimo stereotypu o brutalnych wikingach, wiemy też o istotnej roli ich kobiet, o tym, że musiały zajmować się gospodarstwem gdy mąż wyjeżdżał na wiking, że mogły decydować o sobie, a ich zdanie nierzadko było wysłuchiwane.
Wiara i rytuały
Bohaterowie trylogii to wikingowie sprzed przyjęcia chrześcijaństwa, bądź tacy, którzy wciąż jeszcze czczą dawnych bogów. Nie raz w dialogach padają wykrzyknienia “Na Odyna!” albo “Niech mnie Thor świśnie” (dla zainteresowanych językami dodam, że znany nam dunder to germańskie określenia pioruna, a przecież Thor władał piorunami, więc jest to wielki plus ode mnie dla twórców polskiego tłumaczenia). Choć bohaterowie nie składają im żadnych ofiar, w wiosce znajduje się babka (szamanka), której powierza się opiekę nad rannym lub zawierza przyszłość. Mimo to twórcy są niekonsekwentni – ostatnia część trylogii kończy się ślubem Astrid i Czkawki, a sama ceremonia wygląda bardzo po chrześcijańsku: panna młoda ma na sobie biały strój, a babka owija ręce młodych stułą. Można pokusić się o stwierdzenie, że w ten sposób sugeruje się widzowi przejście bohaterów na monoteizm, nie ma jednak o tym mowy w fabule.
Cała trylogia roi się bowiem od zwyczajów pogańskim. Kiedy w drugiej części umiera Stoick, ojciec Czkawki, bohaterowie urządzają mu wikiński pogrzeb. Kładą martwe ciało na łodzi, którą zgodnie z tradycją puszczano na wodę, i podpalają ją płonącymi strzałami, wypuszczanymi przez najbliższych zmarłego. Podpalona łódź płynie wgłąb morza, aby zmarły pogromca oceanów mógł na zawsze złączyć się z falami. Taka kremacja była tylko jednym z wielu rodzajów pochówków, raczej zarezerwowaną dla wodza – choć i tych chowano również w ziemi, na co wpływ miało także przyjęcie chrześcijaństwa. Znane są również pochówki w łodzi lub z kamieniami ułożonymi w jej kształt, jako że łódź miała symbolizować środek transportu do innego świata.
Po filmowym pogrzebie następuje jednak nieoczekiwana fuzja obyczajów. Wikingowie stawiali swoim wodzom kurhany lub skały runiczne, na których umieszczano krótką inskrypcję upamiętniającą zmarłego. W filmie jednak plemienni artyści wykuwają twarz Stoicka w skale (niczym na Górze Rushmore), a w ostatniej części trylogii znajdziemy ogromny kamienny pomnik Stoicka na środku osady. Wikingowie nie wykonywali rzeźbiarskich portretów, a jedyną znaną im formą pomnika były kamienie runiczne.
Może nie ma kamieni runicznych, ale często pojawiają się runy. Czkawka skrupulatnie notuje cechy wyglądu napotkanej Nocnej Furii futharkiem, natomiast podręcznik do nauki o smokach również napisany jest runami. Niby wszystko gra, bo przecież właśnie runami posługiwali się wikingowie (choć ten alfabet znany był również w innych kulturach), ale wydaje mi się, że jednak nie używali do tego papieru… Kształt run wynika między innymi z podłoża zapisków, czyli np. drewna, kamienia, w którym ryje się kreski. Jednak z uwagi nie możemy być pewni, że nie było zapisków runicznych na papierze, gdyż te nie miały szansy zachować się do naszych czasów. Natomiast w czasach spisywania sag używano już alfabetu łacińskiego, a i wtedy nie używano jeszcze papieru, ale skór zwierzęcych. Jedna z sag opowiada nawet o spodniach uszytych z dawnych manuskryptów…
No a smoki?
Wbrew pozorom nie ze względu na smoki macie mówić swoim dzieciom, że “Jak wytresować smoka” mija się z prawdą. Najbardziej rażące faktograficzne wpadki są opisane powyżej, jednak nikt chyba nie ma pewności co do samych smoków. Skoro wikingowie tak często umieszczali motyw smoka w swojej sztuce, może jednak istniały naprawdę? Znamy wiele logicznych wyjaśnień istnienia smoków w różnych mitologiach i kulturach, choćby to, że warany ziały zapachem zjadanej padliny, który był porażący jak ogień. Innym smoki kojarzą się z niedobitkami dinozaurów, szczególnie tych latających. Dla mnie fantazyjny atlas smoków przedstawionych w filmie jest niezwykły: mamy nie tylko gatunki pokrewne gadom, ale też ptakom (jak np. sowie), sam Szczerbatek z kolei najwięcej ma chyba z kota…
Największym plusem trylogii jest właśnie to, że w uroczy i pomysłowy sposób daje odpowiedź na to, skąd w sztuce wikingów tyle smoków. Były, ale ukryły się, dlatego nikt nie może dowieść ich istnienia. Podobnie jak jednorożce, w których wiarę podtrzymywały w średniowieczu rogi narwali wysyłane do Europy z Islandii… “Jak wytresować smoka” to miła bajeczka dla dzieci i dorosłych, ale należy oglądać ją z przymrużeniem oka, bowiem nie daje nam pełnego obrazu wikingów. A szkoda, bo dzieciaki właśnie z bajek uczą się najwięcej i właśnie tutaj można byłoby przemycić im sporo interesujących faktów na temat wikingów. Szczęśliwie nasze pociechy wyjdą z kina z przekonaniem o wrażliwości serc niektórych wikingów, zrozumieniem dla niepełnosprawnych, przykładem silnych i dzielnych kobiet oraz nadzieją na ujrzenie Nocnych Furii w najmniej oczekiwanym momencie 😉
Praca zaliczeniowa na studia, poświęcona udziałowi Islandek w życiu politycznym oraz dużej partycypacji w protestach wobec dyskryminacji kobiet i seksizmowi obecnemu w dyskursie publicznym (#FreeTheNipple, #metoo, Klaustur scandal). Język: angielski. Pod spodem załączam również wersję PDF.
In 2018 Iceland took the first place in the World Economic Forum’s Global Gender Gap Index for the tenth time in a row (WEF GGGR 2018). It means that for the last decade Iceland has been a forerunner in terms of establishing gender equality, by minimalizing differences between men and women in many sectors. This led to painting an idealized picture of Iceland as a “paradise for women” or “the best place in the world to be a woman” (Hertz 2016). Although Iceland can be regarded as a role model for gender equality in many ways, it is still far from being an ideal. Regardless numbers in official reports, Icelandic women themselves claim that the situation still needs improvement, if not a serious change.
2018 was also a crucial year for Icelanders for other reasons. They celebrated the 100th anniversary of independence and sovereignty, with culminating festivities on December 1st, the exact day of the centenary. However, the main celebrations in Reykjavik, the capital, were disturbed by protests against women discrimination in political discourse, provoked by a so-called “Klaustur scandal”, which exposed blatant sexism in private male politicians’ talks (The Straits Times 2018). Reaction to the recordings, together with popular movements of the previous years, such as #FreetheNipple and #metoo, prove that real condition of gender equality in Iceland is no better than in other European countries.
In this paper, I would like to juxtapose historical facts and contemporary numbers with “mythical” views on Icelandic gender equality. My aim is not to compare Iceland with other countries, but to analyze to what extend does the conviction of Iceland as a “women’s paradise” stay in relation with actual situation. To do this, I am originating from a historic perspective, giving a brief summary of Icelandic women’s role in the country tradition, which will be followed by its contemporary aftermath and already mentioned scandal up to date. By focusing on Icelandic women participation in power, I would like to confront the myth of gender equality in the public sphere.
To do this, I am analyzing press material from the period of 2015-2018. Sources chosen consist of articles in English, written by both non-Icelanders and Icelanders, women and men. I am also referring to various academic papers on the subject, as well as official reports (The Global Gender Gap Report of 2018) and analyses given by the experts (mostly Icelandic).
Herstory. 100 years of women in Icelandic politics
In press material and/or academic papers about Icelandic women’s share in power and politics, authors usually start with the Vikings times (circa 890-1000). For example, Thorgerður Einarsdóttir relates to medieval sagas and Nordic mythology describing women as strong and independent, which helped establishing the gender equality contemporarily (Einarsdóttir 2005, 182). Magnea Marinósdóttir and Rósa Erlingsdóttir underline that women had to take care of the household when their men were absent (gone on viking), not to mention that many women held priests positions and were respectful rune-readers in the pagan times (Erlingsdóttir et al. 2017).
Despite this promising ouverture, situation changed with the Christianization of Iceland and women’s authority disappeared for following centuries. No sooner than in the beginning of the 20th century could Icelandic women participate in public life again. In fact, suffrage movement was very vivid already in the 19th century; widows and unmarried women above 25 gained their right to vote in 1882, and the Icelandic Women’s Association, created to fight for universal rights, was founded 12 years later. Thanks to involvement of such women as Bríet Bjarnhéðinsdóttir, who since 1907 used her Kvennablaðið (The Women’s Magazine) to reinforce the suffrage movement, next groups of women acquired right to vote. In 1908 married women gained the right to participate local elections and thanks to so-called “women’s slates” they could also be elected (Einarsdóttir 2005, 134).
The parliamentary vote was gained in 1915, which is the official date of suffrage in Iceland (in relation to the franchise introduced in Denmark, having power over Iceland since 14th century). However, Auður Styrkársdóttir (2006) points out that this would concern only women over 40 years old. 1915 was regardless an important date for women wanting to take part in religious power, as since then they could officially hold priest positions in the Lutheran church (Erlingsdóttir et al. 2017). As for seculars, the franchise limits were lifted in 1918, when Iceland entered personal union with Denmark and regained sovereignty. Only two years after Icelandic women acquired national suffrage and the right to hold office (Kvennasogusafn 2017).
Last 100 years of women in Icelandic politics was much of a prolific time. According to Styrkársdóttir, women participated actively in both government and local elections of the 1918-1922, maintaining the tradition of Women’s lists (1998, 109). In 1922 the first woman was elected to the Icelandic Parliament (Kvennasogusafn 2017) but later on women’s participation declined and in the period of 1915-1983 the Althing consisted of only 2%-5% women (Erlingsdóttir et al. 2017). Although little participation in the public sphere, another milestone took place in 1957 when the first woman was elected a mayor in an Icelandic municipality (Kvennasogusafn 2017), and in 1970 first woman held a minister office in the cabinet. Regardless, Icelandic women did not have their actual representation in power and the atmosphere of the 1970s was very tense. In 1975 90% of women went on strike due to disproportions of wages between women and men, and the day of October 24th went down in history as decisive for the following changes.
The strike consisted in taking a day off, regardless the character of employment. Women gathered on the streets of Reykjavik and other cities to debate, claim their demands in public, or take a coffee (Brewer 2015). The organization of the strike was ascribed to the Red Stockings, a feminist association founded in 1970 which was presumably inspired by such group founded in New York in 1969. The Red Stockings was a radical feminist organization attacking traditional image of a woman, which since the 1930s had been related to an ideal of a “perfect housewife” (Brewer 2015). During the strike, the demand for more woman in political representation was postulated, which fulfilled in 1980 with electing Vigdís Finnbogadóttir for the president of Iceland.
Vigdís Finnbogadóttir was not only the first woman elected president in Iceland, but also in the whole democratic world (Einarsdóttir 197). She had been involved in the feminist groups of the 1970s, later becoming part of the Women’s List of 1983. Re-elected three times, her presidency lasted sixteen years, making her the longest-serving elected female head of state of any country to date. Followed by Ingibjörg Sólrún Gísladóttir, an active Red Stocking member, elected the mayor of Reykjavik in 1994, Vigdís consisted an inspiring role model for next generations of female politicians (Einarsdóttir 2005, 197). In fact, at the turn of the 20th and 21st century number of women in Icelandic politics rose; from 9% of female ministers in 1990 to 33% in 2000 (Einarsdóttir 2005, 197). Futhermore, since Women’s list and Finnbogadóttir’s victory, the proportion of female members in Althing increased from 5% to 15% and culminated with 35% in 2000 (Einarsdóttir 2005, 199).
Next decade was also in the name of women in power. In 2009 first women in Iceland was elected a prime minister, and she had to get through the most challenging period in the contemporary history of Iceland: financial crash in 2008. Jóhanna Sigurðardóttir was chosen to assume the then prime minister, Geir Haarde, who – accused for the crisis – was forced to resign in January 2009. The election of Sigurðardóttir was confirmed by Icelanders in April 2009 and she remained on this position despite various political changes in following weeks. Under her cadency, she tried to overcome the crisis, by among others making decisions about Icesave. She was not re-elected in 2013, yet remained a very important figure on the women’s political stage, also due to the fact that she was the first politician talking openly about her sexual orientation (Moody 2009).
2011-2018 seemed also very promising for women’s situation in power, to mention first female nomination to a bishop in the Lutheran Church in 2012 (the consecration of Agnes M. Sigurðardóttir took place in Hallgrímskirkja, Reykjavik, Lutheran World 2012). However, in past 10 years female shares in politics dropped, “the proportion of men to women – 33 to 30 in the previous parliament – is now 39 to 24, the lowest tally of women MPs since 2007” (Morgan 2017). Still, the prime minister elected in 2017 is a woman, Katrin Jakobsdóttir, chairperson of the Left-Green Movement (Martyn-Hemphill 2017). Moreover, the number of women holding CEO positions (with Halla Tómasdóttir as the first female CEO of the Iceland Chamber of Commerce, Murphy 2018) or becoming authorities in professions traditionally linked to men, such as police (with Sigríður Björk Guðjónsdóttir becoming head of the Reykjavik Police Department in 2014, Euronews 2018) did not improve much in the second half of the decade.
Gender gap. Icelandic women’s empowerment facing men
As mentioned above, for past 10 years Iceland has been number 1 out of 149 countries in the World Economic Forum’s Global Gender Gap Index, with the score of 0.858 in 2018 (WEF GGGR 2018, 121, Figure 1). What exactly a “gender gap” is? According to Cambridge English Dictionary, it is “a difference between the way men and women are treated in society, or between what men and women do and achieve” (Cambridge Dictionary 2018). The Global Gender Gap Index is measured by four criteria, subindexes: economic participation and opportunity, educational attainment, health and survival, political empowerment. In other words, differences between women and men in each of 149 analyzed countries are defined by measurable factors: access to education, participation in politics, economic performance etc.
Although Iceland has closed its overall gap in more than 85%, and remains on the first place in the political empowerment subindex according to the Global Gender Gap Report for 2018 (WEF GGGR 2018, 121), the recent situation of women’s participation in politics is worse than before. As stated in the report: “Even the best performer in this subindex, Iceland, still exhibits a gap of 33%, and this gap has widened significantly over the past year (WEF GGGR 2018, 8). The number of women’s share in parliament dropped, together with their economic participation and opportunity, “due to an increased gender gap in the number of women among legislators, senior officials and managers” (WEF GGGR 2018, 18).
Also, by comparing data given by a platform Statistics Iceland (statice.is 2018), the difference between women and men having influence and power generally dropped drastically in 2017. First of all, it is noticeable that women’s interest in politics has been relatively even since 1897 (between 40-50%, see: Candidates) while their actual share in power has had its ups and downs. Since 1983 (the Women’s Lists) the growth of women in politics was linear until 1999 and then dropped in 2003, slightly increased in 2007 and then reached over 40% in 2009 for the first time, but dropped in 2013 in order to rise to 48% in 2016 and slid to 39% in the following year. What caused this drastic drop?
One of Icelandic activists, Sóley Tómasdóttir, replies:
Despite the feminist waves of recent years and decades, and despite the government disbanding over sexual violence and secrecy, we still got an election campaign based entirely on traditional male-centric terms (Morgan 2017).
Styrkársdóttir describes how men in power (and media) would manipulate public opinion already in the 19th century. The idea of women’s suffrage was debated in Althing already then, however, once women got together to make their first steps in politics, supportive encouragement turned to attack. No sooner than the franchise limit of age was put into debate in 1911, had media changed their view on giving power to women, doubting in their skills (Styrkársdóttir 2006). Not much has changed since then; Halla Tómasdóttir, who ran in the presidential election 2016, was excluded in official graphs in newspaper and TV debate, because – as she understood it – she is a women (Tómasdóttir 2016).
Furthermore, the female elections’ ups and downs can be related to the general mood in the society. For example, the increase of women in power in 2009 may be caused by the financial crisis, which was generally a “men’s fault”. As the then elected Prime Minister, Jóhanna Sigurðardóttir, suggests, women were important for overcoming the crisis:
Women also proved to be wiser than men as the financial crisis unfolded. There were hardly any women among the managers of the Icelandic banks that defaulted in 2008. In fact, it was banks run by women, such as Audur Capital, that provided the best examples of how to weather the financial storm. In contrast, the chief executives of companies that were hardest hit by the crash were predominantly male (Sigurðardóttir 2018).
Both 2016 and 2017 parliamentary elections were based on political scandals. First was related to resignation of Sigmundur Davíð Gunnlaugsson, who was accused in Panama Papers scandal, and another was held exactly a year after, because the then Prime Minister, Bjarni Benediktsson got involved in a pedophilia scandal. Despite the overall drop in women’s share in the parliament, a woman was elected the prime minister. Since then Katrin Jakobsdóttir has fought to improve Icelandic women’s situation, not only by closing remaining gaps (such as pay gap) but also struggling with unmeasurable problems such as discrimination, sexism and violence against women (Jakobsdóttir 2018).
No such a feminist paradise. Icelandic women toward inequalities
2015 and 2017 were important years for putting women subjects into public debate. Both arose on social media and attracted international interest. First, called #FreetheNipple, was a grassroots initiative of teenagers and young women who claimed “freedom” for their breast, and another, #metoo, came to Iceland from the United States. Along with the recent Klaustur scandal of 2018 and its aftermath in social media, all three put the “Icelandic paradise for women” in doubt. International media were particularly interested in such “breaking news” from the country that is officially “the best place in the world to be a woman”. Despite reports and figures, it is still a patriarchal country.
In fact, an unofficial slogan of the #FreetheNipple initiative was “Fuck patriarchy!”. The movement went viral in March 2015, when many teenagers started posting pictures of their naked breast to fight with sexualization and pornification of female body. (Jóhanssdóttir et al. 2018, 133) The movement spread to topless marches and involvement of female politics in posting their breast on social media (Iceland Monitor 2015). The protest was aimed at patriarchy and double standards concerning male and female bodies. As Heiður Anna Helgadóttir, chair of the Feminist Association of the University of Iceland, explained, breast is “just a body part. Boys have breasts and nipples and it’s fine for them to expose them. The same should apply to us” (Dicker 2015). The movement had its continuation in the following months of 2015, yet came back to discussion in 2017 after a girl was shown out in one of the pools for having no top bikini (Iceland Monitor 2017). Regardless, the #FreetheNipple movement was called a revolution (Jóhanssdóttir et al. 2018, 140) and exemplifies grand participation of young women in the fight against social inequalities, admitting that social media can be another mean for women’s empowerment.
Treating female body instrumentally, which leads to violence and sexual abuse, is a key argument for Iceland not being a paradise. This is confirmed by both a gender studies professor Gyða Margrét Pétursdóttir (Bjarnason 2017) and Guðrun Jónsdóttir, spokeswoman for Stigamót, the Icelandic Counselling Centre on sexual violence in Reykjavik (Pelaez 2018). The former suggests that as long as there is any percentage of violence, there is no gender equality. In fact, Iceland has one of the highest rates of reported rapes per capita (Pelaez 2018) and has recently faced serious cases confirming bad situation in this area. For example, Bjarni Benediktsson resigned after a scandal that burst out when his father applied for special treatment of a friend accused for multiple pedophiliac rapes on his stepdaughter (BBC News 2017). Light sentencing of sexual crimes in Iceland was also discussed due to #metoo declarations of over 5000 women, together with politicians, female priests and celebrities, who claimed having been sexually abused in their workplaces (Iceland Monitor 2018a). Still, the #metoo reaction increased awareness and encouraged more women to take action and claim justice from the perpetrators, such as a former Prime Minister, Jón Baldvin Hannibalsson, accused by 150 women for sexual harassment (Iceland Monitor 2018b).
Last, but not least, the recent events deform the idealistic picture of Iceland’s women paradise. The Klaustur scandal, which burst out in November 2018, revealed serious flaws of the “female-friendly” country, as discourse used by Althing representatives is definitely unfavorable to women. Deputies from the Central Party, among others: former Prime Minister Sigmundur Davíð Gunnlaugsson, former Minister of Foreign Affairs Gunnar Bragi Sveinsson and Bergþór Ólason, were recorded while having private talks in a bar in Reykjavik. In the talk they use crude and sexist language to gossip about their female colleagues, usually by commenting their appearance or “fading charm” (Peter 2018). The most shocking comments concern Freyja Haraldsdóttir, a former MP and an activist for disability rights (Haraldsdóttir 2017), who was called “an animal” due to her brittle bone disease. The tapes put the society in shock and provoked numerous protests in December 2018, gathering not only feminists, but also people standing up against discrimination of the disabled and immigrants (Mörtudóttir 2018).
Conclusions
As piteous as it looks, women’s empowerment depends on men in large part. Starting with the Viking times, women had chance to make decisions on their milieu as long as their husbands were away. First vote rights were given to single women and widows, similarly, Bríet Bjarnhéðinsdóttir’s achievements were only possible due to the fact that, as a widow, she was a master to herself (Styrkársdóttir 2006). Vigdís Finnbogadóttir was a single mother, and Jóhanna Sigurðardóttir – gay. And this is not a feminist statement that women can only make carriers when not limited by men on their sides; many examples prove that women had greater chances to make politics when their male colleagues got weaker politically, not to mention that franchise was given to women from men.
However, gender equality does not claim women’s superiority but ultimate cracking down the patriarchy with its misogyny, discrimination, sexual abuse and sexism. Even such “women’s paradises” as Iceland have to struggle with these problems, and many believe that closing the gender gap completely is only possible when women have their actual representation in politics and other influential institutions.
By far, Icelandic women can be proud of their achievements. Some, like Vigdís Finnbogadóttir, claim that had that not been for women participating in politics in the 1970s – 1980s that Iceland would not introduce female-friendly bills (Topping 2017). In other words: women in power make other female citizens’ everyday lives better. “Maternal politics” is also flattered by Thorgerður Einarsdóttir 2005, who points out that they created the foundation of the welfare state system (Einarsdóttir 2005, 197). As seen in Jóhanna Sigurðardóttir’s and Katrin Jakobsdóttir’s performances as Iceland’s female prime ministers, the “maternal politics” is still needed; thanks to the former the parental leave was introduced in 2000, the latter managed to pass the bill about the equal pay.
Is Iceland a role model for gender equality? On one hand: yes, as proved in numbers and social facilities developed in past decades. On another: no, because in many cases female representation in power is limited by general attitude to women in the society. By far, Iceland surely is not a “women’s paradise”, yet it is a promising island of opportunities, with hope for closing the gap in the future and giving lesson to other countries in the region.
W ostatnim czasie czytam dużo o kobietach na Islandii.
Media przekonują nas, że jest to najlepszy kraj dla kobiet, w oparciu o oficjalne raporty i rankingi, takie jak ten, według którego Islandia już po raz 9. plasuje się na pierwszym miejscu Global Gender Gap Index, czyli jest krajem wiodącym jeśli chodzi o równouprawnienie kobiet i mężczyzn. Na pewno stoją za tym liczby i dogodności, którymi od lat cieszą się Islandki, ale mnie interesują kwestie, których nie da zmierzyć się liczbami. Nawet w takim “kraju idealnym” dla kobiet wciąż jest miejsce na niesprawiedliwe ich traktowanie, a o tym niekoniecznie się mówi. Świetnym przykładem tej sytuacji niech będzie choćby zeszłoroczny skandal, w którym islandzcy politycy obrażają swoje koleżanki, czy to, jak wielkim echem odbiła się na Wyspie akcja #metoo. Czy Islandia faktycznie jest (z) kobietą? Czy żyje się tam dobrze tylko Islandkom, a może wszystkim kobietom, które mieszkają tam i zarabiają uczciwą pracą? Czy islandzcy mężczyźni są feministami?
Herstory
Oczywiście nie uda mi się odpowiedzieć na te pytania. Ale może naświetlenie kilku spraw będzie dla nas dobrym punktem wyjścia do tej dyskusji. Zazwyczaj próbuje się wywieść obecną świetną sytuację Islandek z czasów wikińskich. Niemal każda praca badawcza na ten temat zaczyna się od stwierdzenia: Kobiety islandzkie musiały radzić sobie bez mężczyzn; kiedy oni wyjeżdżali na wiking, to właśnie kobiety przejmowały opiekę nad gospodarstwem, stawały się nie tylko decydentkami wobec obejścia i dzieci, ale też musiały wykonywać ciężkie prace fizyczne przeznaczone mężczyznom. Wydawałoby się więc, że równy podział obowiązków, a może raczej przyznanie, że kobiety są równe mężczyznom w wielu zawodach, Islandczycy wynoszą z tradycji. Nie jest to jednak tradycja ciągła; wystarczy spojrzeć na zmiany, jakie przyniosło Islandkom przyjęcie chrześcijaństwa. Kiedyś pełniące funkcje kapłanek, teraz spadły w społecznej hierarchii i straciły pozycję silnych i odważnych kobiet wikingów. Sytuacja zmieniła się wraz z reformacją, kiedy wróciła możliwość piastowania funkcji duchownych przez kobiety, ale realnie miały one dostęp do stanowisk kapłańskich dopiero od 1915 roku.
Kobiety miały więc sporo władzy na początku dziejów Islandii, potem jednak straciły swoją pozycję aż do XX wieku. Co prawda już w latach 80. XIX wieku niektóre kobiety (wdowy i starsze singielki) miały prawa wyborcze, ale dopiero od 1907 roku wszystkie kobiety mogły głosować w wyborach samorządowych, a w 1915 otrzymały prawo udziału w wyborach parlamentarnych. Mowa tu jednak o biernym prawie wyborczym, bowiem czynny udział kobiet w polityce w okresie między 1915-1983 zamyka się w odsetku 2%-5% pań w parlamencie. Zmiana nastąpiła dopiero w latach 70., kiedy to: pierwsza kobieta została wybrana na ministra, zawiązała się grupa Czerwone Rajstopy, oraz miał miejsce słynny strajk z 1975 roku, w którym wzięło udział aż 90% kobiet na Islandii. Najbardziej zaangażowane aktywistki stworzyły później pierwszą kobiecą partię polityczną, Sojusz Kobiet, znany pod nazwą Kvennalistinn, czyli Lista Kobiet. Dzięki tej liście udział kobiet w parlamencie skończył z 5% do 15%, ale już wtedy pozycja kobiet w polityce była większa niż kiedykolwiek. Od 1980 roku bowiem urząd prezydent kraju piastowała Vigdís Finnbogadóttir, pierwsza kobieta (a co jeszcze ciekawsze: samotna matka) na takim stanowisku na świecie. Zachowała ten urząd przez 16 lat (w 1996 nie wystartowała w kolejnych wyborach), co według anegdot powtarzanych na Islandii w wielu chłopcach prowokowało pytania, czy mężczyźni w ogóle mogą starać się o fotel prezydencki 😉
Sukces Vigdís powtórzyła Jóhanna Sigurðardóttir. W 2009 roku została premier Islandii, co było ważne nie tylko z punktu widzenia jej płci, jak i orientacji seksualnej (pierwsza na świecie lesbijka u władzy otwarcie mówiąca o swoim homoseksualizmie). Choć pełniła ten urząd tylko przez jedną kadencję, jej rządy przypadły na bardzo trudny dla Islandii czas – tuż po kryzysie z 2008 roku. W ramach swojej kadencji musiała więc stawić czoła tak trudnym sprawom wewnętrznym, jak i pertraktacjom z krajami zaangażowanymi z kwestię Icesave. Lata te umocniły również pozycję kobiet u władzy: wtedy po raz pierwszy na świecie wybrano kobietę na biskupa kościoła luterańskiego, chodzi o Agnes M. Sigurðardóttir, która otrzymała tę nominację w 2012 roku; odsetek kobiet zasiadających w parlamencie czy ratuszu dobił do niemal 50%, a w 2016 roku ponownie wybrano kobietę na premier: Katrin Jakobsdóttir, prywatnie wykładowczynię teorii literatury. Kobiety coraz częściej otrzymywały tytuły profesorów, zostawały szefowymi dużych firm, a nawet przełożonymi w takich “męskich” zawodach jak policjanci (Sigríður Björk Guðjónsdóttir).
Free the Nipple vs. #metoo
W marcu 2015 roku islandzkie feministki przemaszerowały się ulicami Reykjaviku topless, w szkołach uczennice nosiły prześwitujące bluzki, w miejscach publicznych rezygnowano ze staników i eksponowano piersi. Wszystko po to, by “zdelegalizować” seksualizowanie kobiecych piersi. Chodziło nie tyle o prawo do bezwstydnego karmienia piersią na widoku, ale o zaprzestanie traktowania kobiecych piersi jako wstydliwych w ogóle. Akcję zainicjowała nastolatka Adda Þóreyjardóttir Smáradóttir, która opublikowała zdjęcie z nagimi piersiami na swoim koncie na Twitterze, pytając o to, dlaczego kobiece sutki są nieprzyzwoite, podczas gdy mężczyźni mogą bezkarnie pokazywać swoje. Akcja odbiła się szerokim echem w mediach społecznościowych, jak i na całej Islandii; a kilka lat po niej na nowo odniesiono się do akcji “uwolnienia” sutków w kontekście umieszczania aktów kobiecych w instytucjach państwowych.
Do usuwania nagich kobiet z galerii sztuki przyczynił się z kolei protest z 2017 roku, czyli #metoo. Akcja mająca na celu naświetlenie problemu gwałtów i molestowania seksualnego była szczególnie widoczna również na Islandii, co wiele międzynarodowych gazet kwitowało komentarzami “takie rzeczy dzieją się nawet w kraju o największym równouprawnieniu”. W istocie, tysiące Islandek przyłączyło się do składania zeznań z nieprzyjemnych sytuacji w życiu zawodowym oraz przykładów dyskryminacji na tle płci. Jak twierdzi jedna z najbardziej zaangażowanych pod tym względem aktywistek, Heiða Björg Hilmisdóttir, nawet “cywilizowanej” Islandii dotyczą ogólnoświatowe problemy instrumentalnego traktowania kobiet, zrzucania winy na ofiarę czy oceniania kobiet pod względem ich wyglądu. Ale być może właśnie w takich krajach jak kraje skandynawskie, gdzie sytuacja kobiet jest relatywnie lepsza niż w większości miejsc na świecie, trzeba podkreślać konieczność pracowania nad problemem. Wikingów kojarzymy z ich silnymi kobietami, ale również z gwałceniem i handlem innymi kobietami…
Foczki i dziwki
Już z książki “Islandzkie zabawki” zapamiętałam określanie Islandek jako “tłustych fok”. Polskiemu autorowi takie teksty uchodzą na sucho, niektórych nawet bawią. Jednak na Islandii mężczyznom nie przystoi używać takich, ani innych obraźliwych określeń dla pań (a już w średniowieczu pisano o nich w bardzo plastyczny sposób). A jednak cały świat zaskoczył się taśmami, które dostały się do islandzkich mediów w grudniu ubiegłego roku. Ujawniają one rozmowę z dnia 20 listopada 2018, mającą miejsce w reykjawickim barze Klaustur, między politykami partii centrum. Sigmundur David Gunnlaugsson, Gunnar Bragi Sveinsson, Bergþór Ólason i inni naśmiewają się z ruchu #metoo i w bardzo wylewny sposób wypowiadają się na temat swoich koleżanek po fachu. Padają tam nie tylko seksistowskie oceny wyglądu pań z parlamentu, czy nazywanie “sukami” co odważniejszych czy bardziej wygadanych polityczek, ale panowie wyśmiewają się również z niepełnosprawnej Freyji Haraldsdóttir, byłej parlamentarzystki, a obecnie głównie działaczki na rzecz osób niepełnosprawnych. Kobieta poruszająca się na wózku nazywana jest “wyspą” czy “zwierzęciem”, a jeden z polityków wyśmiewa się z jej kondycji wykonując dźwięk przypominający odgłos foki (choć niektórzy interpretują to jako trzeszczenie krzesła). Obecna w ich towarzystwie Anna Kolbrún Árnadóttir, choć reaguje na wypowiedzi dotyczące wyglądu swoich koleżanek, równie ostro komentuje ich zdolności umysłowe.
Może skandal nie miałby takiego rozmiaru gdyby nie fakt, że panowie, którzy dominują całą nagraną rozmowę, oficjalnie angażowali się w kwestie feministyczne, szczególnie Sigmundur David Gunnlaugsson, były premier Islandii (znany także z udziału w Panama Papers…). Co więcej, w opinii mediów zagranicznych takie rzeczy w ogóle nie powinny mieć miejsca na Islandii, więc skandal odbił się tak na politycznej karierze panów, jak i na debacie społecznej. 1 grudnia, rocznica 100-lecia suwerenności, była nawet obchodzona w nieciekawej atmosferze, bo tego dnia w wielu miejscach na Islandii protestowano wobec skandalu Klaustur, a w protesty zaangażowała się również obecna premier, Katrin Jakobsdóttir, która powołała specjalną komisję i kazała zbadać całą sprawę. Po dziś dzień akcja trwa i nie wiadomo, jak zostaną ukarani uczestnicy skandalicznej rozmowy. Na ten moment przeprosili oni swoje ofiary, przeprosiny nie zostały jednak przyjęte.
Cała sytuacja zdemaskowała hipokryzję islandzkich polityków, jak i ogólną kondycję polityki “przyjaznej” kobietom na Wyspie. Według dziennikarzy i specjalistów wzmocniła też jednak “women power” i zmotywowała do większej pracy nad równouprawnieniem. Czy jednak oznacza to, że jedynie kobiety mogą pracować nad realną poprawą życia innych kobiet? Tak ocenia swoją rolę w islandzkiej polityce Vigdís Finnbogadóttir, która otwarcie przyznaje, że jej wybór na prezydent w 1980 zmienił dzieje kobiet na Wyspie. Badacze z kolei potwierdzają, że ogólny udział kobiet w polityce zmienia wiele aspektów życia codziennego na lepsze: tak pod względem demograficznym, co i ogólnospołecznym. Więc mężczyźni pomijają problemy kobiet w swojej polityce? A może po prostu ich nie znają? W dniu strajku z 1975 roku byli bardzo zaskoczeni, że cały kraj stanął w miejscu, kiedy kobiety przestały pracować…
Islandia silnymi kobietami stoi
Na koniec polecam bardzo inspirującą wypowiedź Hally Tómasdóttir, kandydatki na stanowisko prezydenta w 2016 roku. W przepiękny sposób wylicza ona cechy kobiet potrzebne w polityce, takie jak wiara w intuicję czy emocjonalne podejście do wielu spraw, ale przede wszystkim uczy, żeby się nie poddawać. Sama jest szefową dużej firmy i wzięła udział w kampanii bez żadnego zaplecza politycznego ani wielkich sum pieniężnych. A mimo to zyskała wysokie wyniki, w którymś momencie nawet doścignęła faworyta, który ostatecznie wygrał wybory, Guðniego Th. Jóhannessona.