Tydzień temu po raz pierwszy od dawna poszłam wreszcie pobiegać. Wyszło słońce, a akurat odwołali mi staroislandzki (nie kłamię! W końcu miałam pójść, a mi odwołali…), więc założyłam grube legginsy, podkoszulkę jak na narty, grubą kurtkę (prawie jak na Islandii!) i adidaski. Dotychczas jesienna pogoda i smog nie sprzyjały wygrzebaniu się z łóżka przed budzikiem, ale kilka promieni słońca od razu nastraja pozytywnie, choć bieganie po podwarszawskim lesie to nie to samo co nad Zatoką Faxa…
Mam w komputerowym folderze taki plik, który dwa lata temu zapisałam pod nazwą „Run and see”. Kiedy spędzałam wakacje w Reykjaviku, często biegałam. Czasem do Perlana, czasem bardziej w kierunku Uniwersytetu i wokół Tjörnina, ale najchętniej robiłam sobie trasę brzegiem oceanu, a po drodze mijałam różne rzeźby i muzea. To byłby dobry, alternatywny sposób na zwiedzanie miasta, pomyślałam sobie wtedy. Ale że raczej w najbliższym czasie nie napiszę żadnej książki ani przewodnika po Islandii, mogę Wam sprzedać mój pomysł już teraz. Liczę na to, że są wśród Was inni zabiegani, którzy lubią zmieniać trasy biegowe i dzięki temu często znajdują zawsze jakieś nowe ciekawe punkty w okolicy. Jeśli ktoś z Was akurat mieszka w Reykjaviku, albo lubi zabierać na wakacyjne wypady buty do biegania, to gorąco polecam poranne przebieżki po głównych ulicach miasta. Można wtedy wpaść na Ólafura Arnaldsa, zobaczyć Harpę w stalowym świetle i pooglądać miejską sztukę.
Moja trasa zaczyna się mniej więcej w okolicach Njárðargata, którą zbiegam w dół w kierunku jeziora Tjörnin. Park Hljómskálagarðurm który rozpościera się nad południowo-wschodnią częścią jeziora, to chyba największy park rzeźb w mieście. Mijam tu wiele ciekawych okazów, ale nie przy wszystkich zdarzyło mi się zatrzymać podczas mniej rozbieganych okazji. Szczególnie atrakcyjny wizualnie jest wschodni brzeg jeziora, którym spacerowałam wiele razy, co chwilę spotykając jakąś miłą rzeźbę. Kiedy biegałam po mieście, przebiegałam wzdłuż południowego zwężenia jeziora, a potem skręcałam w prawo, gdzie zaczyna się tzw. park rzeźb kobiet. Tutaj znajdują się bowiem prace autorstwa islandzkich rzeźbiarek: Gunnfríður Jónsdóttir (1889 – 1968), Nína Sæmundson (1892 – 1962), Tove Ólafsson (1909 – 1992), Þorbjörg Pálsdóttir (1919 – 2009), Ólöf Pálsdóttir (1920) oraz Gerður Helgadóttir (1928 – 1975). Park został otwarty w 2014 roku i jego częścią jest także syrenka, która dekorowała taflę jeziora jeszcze do niedawna. Niemal wszystkie rzeźby opisano już na łamach The Reykjavík Grapevine, ale przeklejam z jego tekstu zdjęcie mojej ulubionej rzeźby: Mężczyzny i kobiety Tove Ólafsson. Chyba wzrusza mnie w jej to, jak podobna jest międzywojennej rzeźbie polskiej, choć temat w sam sobie jest bardzo uniwersalny.
Potem biegnę dalej ścieżką wzdłuż wschodniego brzegu Tjörnina, gdzie mijam rzeźby autorstwa Einara Jónssona (Złamana przysięga, 1916), pomnik Tómasa Guðmundssona wykonany przez Hallę Gunnarsdóttir (2010), a potem mijam ratusz i biegnę prosto Aðalstræti, gdzie rzucam okiem na pomniki Skúliego Magnússona (Gudmundur Einarsson, 1951) oraz Ingólfura Arnarsona (Einar Jónsson, 1907). Przecinam Tryggvagatę i biegnę nad sam ocean, gdzie włączam się w “Sculpture & Shore Walk” – deptak biegnący wzdłuż Zatoki Faxa. Przed Harpą zerkam jeszcze na rzeźbę Ingiego Gíslasona Looking Seawards – pomnik wystawiony Ludziom Morza podczas Sjómannadagurinn w 1997 roku na 80. rocznicę utworzenia portu w Reykjaviku. Dalej kontynuuję bieg nad oceanem, co jest najpiękniejszą częścią mojego treningu. Latem czy zimą, w mrozie czy deszczu, za każdym razem kolor wody wita mnie w zupełnie innej wersji, a jego świeży zapach staram się zachować w moich płucach na gorsze czasy pełne smogu w Warszawie.
Kontynuując tę trasę spotykam inną popularną rzeźbę Reykjaviku: słynnego Słonecznego Podróżnika (Sólfar, Jón Gunnar Árnason, 1990), który niektórym przypomina konstrukcję łodzi wikingów, dla mnie zaś to szkielet wieloryba. Dalej mijam kolejny pomnik, tym razem wystawiony na pamiątkę kontaktów polsko-islandzkich. To rzeźba Pétura Bjarnasona Partnership, która stanęła w tym miejscu w 1991 roku, na 50. rocznicę dobrych relacji między tymi państwami. W tle oczywiście Höfði, przy którym skręcam. Czasem mam formę na kontynuację wybrzeża aż do muzeum Ásmundura Sveinssona i parku jego cudownych rzeźb, ale w skróconej wersji treningu obijam w prawo, żeby dobiec do Hlemmura. Tam czeka na mnie jedna z bardziej uroczych rzeźb Reykjaviku: Packhorse and Foal Sigurjóna Ólafssona (1959-1963).
Za Hlemmurem biegnę już mniejszymi uliczkami przecinającymi się z główną Snorrabraut i dobiegam do Hallgrímskirkji, widząc ją od tyłu. Trasa kończy się w Parku Rzeźb przy Muzeum Einara Jónsona. Tego miejsca nie trzeba chyba nikomu przedstawiać, jest bowiem idealnym punktem dla letnich pikników czy romantycznych zimowych spacerów. O każdej porze dnia i roku brązowe statuy długa pierwszego islandzkiego rzeźbiarza zmieniają swój wyraz i nastrój. Do parku można dostać się furtkami z dwóch różnych stron, co sprzyja wbiegnięciu z jednej strony, a wybiegnięciu drugim wyjściem. Tu można zatrzymać się już, rozciągnąć mięśnie po biegu, na przykład używając stojących w ogrodzie ławek. Kiedy zwalniamy tempo i zaczynami wykonywać kończące trening ćwiczenia rozciągające, warto wykorzystać ten czas na kontemplowanie rzeźb. Mam tu kilka ulubionych, wśród nich Fatum (Skuld), przedstawiające jakiegoś uciekiniera z czasów Wikingów, złapanego ostatecznie jednak przez jedną z islandzkich mojr, szepczącą mu do ucha wieść o jego rychłym końcu. Postacie dosiadają sapiącego konia, który ze zmęczenia usiadł już na ziemi i rozłożył swoje długie nogi, wśród jego kopyt możemy dostrzec jakieś ciało, być może dowód winy uciekiniera. Warto tu jeszcze popatrzeć na Walkę Thora z Wiekiem, temat zaczerpnięty z mitologii nordyckiej, kiedy Thor i inni Asowie mierzyli swoje umiejętności z Olbrzymami. Olbrzymy oszukały jednak bogów za każdym razem, w tym przypadku Thor miał zmierzyć się ze staruszką, która okazała się jednak bardzo silna i niemożliwa do pokonania. Okazało się, że była ona Starością (lub Wiekiem), z którą nie da się walczyć.
Mam nadzieję, że zachęciłam Was do biegania po Reykjaviku 🙂 A przynajmniej spaceru szlakiem najciekawszych rzeźb. Myślę, że jeszcze często będę wracać do sztuki w przestrzeni publicznej, bo naprawdę jest wiele smaczków, których zazwyczaj nie zauważamy!
0 odpowiedzi na “Dla zabieganych”