Droga Marto Biernat,
pewnie kojarzysz list Émila Zoli J’accuse, w końcu tak jak ja skończyłaś historię sztuki. Jesteś osobą z wyższym wykształceniem, zakładam, że napisałaś też co najmniej jedną pracę dyplomową, jesteś więc zapoznana z systemem tworzenia przypisów, cytowania cudzych myśli, a także z pojęciem plagiatu. Napisałaś już dwie książki, podobno trzecia w drodze. A pierwsza z nich, Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów, właśnie została oskarżona o plagiat. Alda Sigmundsdóttir, autorka książki The little book of the Icelanders in the old days twierdzi, że sporo sobie pożyczyłaś z jej dzieła, ale bez respektowania podstawowych praw panujących w świecie pisania i publikowania tekstów – praw autorskich.
Nie ma twardych dowodów, sprawa jest teraz w toku i czekamy na wyrok sądu. Ale w internecie od dawna krąży plik z zestawieniem fragmentów Twojej książki z ich oryginalnymi źródłami (kliknij w obrazek, a pobierze się cała tabela).
Chcę podkreślić, że nie ja jestem autorką tych tabel. Ale nawet bez zapoznania się z nimi lektura Twojej pierwszej książki była dla mnie podejrzana, o czym pisałam w recenzji. Styl tego tekstu jest bardzo niejednorodny – jak można w jednym akapicie użyć tylu gawędziarskich “ukraszeń”, popularnonaukowych uproszczeń i specjalistycznej terminologii? Byłoby to realne gdybyś przeprowadziła kilkuletnią kwerendę w archiwach islandzkich bibliotek, zadała sobie trud przejechania Wyspy i przeprowadzenia wywiadów z jej mieszkańcami. Ale czy zrobiłaś to? Piszesz, że rozmawiałaś z Islandczykami. Ilu ich było?
Wiesz, mi też zdarzyło się napisać cykl tekstów o miejscach, w których nigdy nie byłam. Kiedy publikowałam je w sieci, zaznaczyłam wyraźnie, że są one pisane z wyobraźni i że posiłkowałam się znanymi mi materiałami, żeby je napisać. Nie miałam zamiaru nikogo oszukiwać. Biorąc pod uwagę, że pisałam to kiedy miałam lat kilkanaście, mogło mi się zdarzyć, że użyłam czyjejś myśli i nie zaznaczyłam tego w tekście, ale nie chciałam nikogo przekonać, że jestem specjalistką od Islandii i cały materiał zebrałam sama. A przede wszystkim: nie brałam za to od nikogo pieniędzy, nie wydałam książki, która stała się bestsellerem. Tymczasem ludzie z ogromną wiedzą, o wiele większą od Twojej i mojej, mieszkający na Islandii od kilkudziesięciu lat, nie porywają się na pisanie książek, nawet popularnonaukowych. Inni z kolei poświęcają lata swojego życia oraz prywatne pieniądze na zbieranie materiałów do swoich reportaży, a każde zdanie piszą z wielką uwagą, sprawdzając przedstawiane w nim informacje w różnych źródłach.
Nie piszę jednak po to, żeby powiedzieć, że jestem lepszą autorką od Ciebie. Piszę to właśnie dlatego, że nie jestem żadną autorką, a ten tekst nie przysłuży się w żaden sposób do związanych z moim nazwiskiem wydawnictw. Nawet jeśli kiedykolwiek miałam wielkie marzenie napisania książki o Islandii, zapoznanie się z Twoją publikacją było dla mnie jak kubeł zimnej wody. Jasne, można napisać książkę po spędzeniu wakacji na Islandii, po objechaniu jej rowerem, bo przepracowaniu sezonu w przetwórni rybnej. Można tam pewnie nawet pomieszkiwać przez daną część roku, ale napisać książkę, która jest autorskim, własnym dziełem. Nie zbiorem cytatów, w żaden sposób niezaznaczonych w przypisach.
Pamiętam, jak w początkach Internetu robiło się prezentacje w podstawówce. Ludzie nie mieli wtedy pojęcia o prawach autorskich, wklejali więc na oślep treści z Wikipedii do Power Pointa. Ci o estetycznym zmyśle zadawali sobie trud usunięcia hiperłączy lub przynajmniej ujednolicania tekstu, żeby poszczególne słowa nie podkreślały się na niebiesko. To było minimum, ale też nikt nie brał tych jednorazowych wystąpień przez kolegami z klasy na poważnie, oceniali je średnio rozgarnięci w przestrzeni internetowej nauczyciele, a po dzwonku wszyscy już o tym zapominali. Być może Twoi czytelnicy – wśród nich ja – byli takimi niedoinformowanymi nauczycielami; niektórzy chwalili Cię w recenzjach za kawał dobrej roboty i świetnie napisany materiał, bo poradziłaś z nim sobie jak zdolny uczeń z talentem do lania wody, który w interesujący sposób potrafi zapełnić otrzymany na lekcji czas. Znam takich, co na prezentacje maturalne przychodzili z gotowcami i oczarowywali komisje swoją paplaniną. Potem dostawali piątki. Ale ci wszyscy, którzy sumiennie przygotowali się do egzaminu i poświęcali swój czas na autorski materiał nie przepadali za takimi ananasami. Jeśli wyczuwasz moją metaforę, sama jesteś bowiem mistrzynią długich porównań, to zrozumiesz, że nikt nie lubi pisarzy, którzy kradną cudzą wartość intelektualną.
Mogę się mylić, może to wszystko, co można znaleźć w obu Twoich książkach to tylko casus z napisów końcowych serialu telewizyjnego, coś w stylu “Zbieżność imion i nazwisk jest przypadkowa”??? Czy jednak jesteś takim geniuszem, że myślisz tak jak dziennikarze Gazety Wyborczej i autor przewodnika National Geographic jednocześnie? Porównałam informacje z tabelki, zajrzałam do Twojej książki i do źródeł. Tutaj możesz sobie porównać proporcje pożyczonych przez Ciebie zdań z przewodnika autorstwa Andrew Evansa. Zaznaczę tylko, że kolorowe karteczki wskazują tylko strony. A na nich takich przekopiowanych, sparafrazowanych zdań znajduje się od kilku po kilkanaście.
Nie piszę tego dla niczyjego poklasku. Ale odkąd zwróciłam Wam uwagę na błąd, mój komentarz został usunięty z Waszej strony na Facebooku, a Twój mąż Adam wytoczył przeciw mnie wojnę na zamkniętej grupie miłośników Północy, wciągając w to innych ludzi. Teraz też pisze o “małym człowieczku”, być może ma mnie na myśli. Ale gdzie jesteś Ty? Dlaczego zniknęłaś ze strony, bloga, a Adam przejął wszystkie media społecznościowe? Dlaczego nie możesz samodzielnie odnieść się do sprawy, w końcu – jak podkreśla Adam – treść była Twoim dziełem, on tylko zrobił zdjęcia. Czy tak jak Twój mąż będziesz zasłaniać się tym, że wszystko to tylko pomówienia? Odnieś się do sprawy, jeśli jakkolwiek chcesz jeszcze w środowiskach islandzkich zachować twarz.
Jeśli jesteś ofiarą wydawnictwa żerującego na nośnych tematach, współczuję. Ale podobno Wydawnictwo Poznańskie miało wiedzieć o podejrzeniach o plagiat i pójść z Tobą na ugodę. Musiałaś wiedzieć, co się święci zanim wydałaś u nich drugą książkę. Już wtedy na Lubimyczytać.pl roiło się od negatywnych komentarzy, być może widziałaś tabelkę. A mimo to napisałaś drugą książkę, i tym razem dodałaś kilka przypisów ze źródłami. Ale wciąż zamiast solidnej “Bibliografii” książkę Laponia. Wszystkie imiona śniegu zamykała śmieszna sekcja “Dla zainteresowanych” na końcu książki.
Ale jeśli naprawdę dałaś sobie wmówić, że jako autorka poczytnych postów na blogu (choć może i te były przepisywane???) możesz zostać pisarką, nie daruję. A przede wszystkim nie dowierzam, że popełniłaś kolejny “produkt książkopodobny”. I że możesz jeszcze popełnić następne.
Chcę promować Islandię i wiedzę o niej. Dlatego Twoja książka bardzo mnie zdenerwowała. Nie tyle dlatego, że jako czytelnik mający na koncie ciut więcej niż średnia krajowa nie byłam w stanie przebrnąć przez ten bełkot i chciałam poddać się już po kilku stronach. Jako miłośniczka Islandii zmusiłam się, by dobrnąć do końca, bo nie dowierzałam, że taka pozycja została wydana przez poważną firmę.
Nie ma “jednego człowieczka”. Jest cała masa oszukanych czytelników, prawdziwych pisarzy, a przede wszystkim autorzy książek, z których korzystałaś. Mam nadzieję, że Cię tym zatrzymamy. Ale domagamy się konsekwencji. Domagamy się, żebyś zabrała publicznie głos w tej sprawie. Żeby do sprawy odniosło się Wydawnictwo Poznańskie. Żeby Twój mąż przestał odgrywać szopki na mediach społecznościowych i zaczął mówić prawdę. Adam zasłania się, że tylko robił zdjęcia, ale czy nie wiedział o Twoim sposobie pracy? Jeśli tak, dlaczego negował wszelkie podejrzenia??? Rekin i baran powinien zostać wycofany ze sprzedaży. A Wy powinniście oddać autorom przepisanych książek, co im się należy. Laponia powinna natomiast zostać poważnie prześwietlona, na wypadek, gdyby pojawiło się tam o wiele więcej odniesień niż te, które wskazałaś w przypisach.
Tak na koniec życzę Ci dużo odwagi i siły.
To będzie trudny czas.
To było mocne! Myślę, że głównym problemem jest to, jak napisałaś na początku, że ludzie nie zdają sobie sprawy, że plagiat to na prawdę duże przestępstwo, bo przecież jest formą kradzieży. Oczywiście są zwroty, których używa się nagminnie i wydaje się, że inaczej już tego ująć nie można, ale jak takowe zwroty pojawiają się na przestrzeni całej książki to już jest problem. Jednak jakby się bliżej przyjrzeć to problem jest bardziej zawiły. W dzisiejszych czasach kopiowane, co modnie jest nazywane inspiracją, jest powszechne, zwłaszcza jeśli chodzi o pomysły. I tu niestety bardzo ciężko dociekać sprawiedliwości. Zobaczymy jak dalej rozwinie się ta sprawa.
Oczywiście! Plagiat jest trudno wykazać, ale i tak w słowie pisanym jest łatwiej niż np. w fotografii i sztukach wizualnych. Bo jak wykazać, że ktoś się tylko inspiruje innym autorem, a nie cytuje tych samych kadrów i sposobu obróbki?
Przepraszam, że zapytam czy czerpie Pani jakieś korzyści z takich artykułów szkalujących innych? Czy aby na pewno Pani opinia jest bezstronna. Bardzo będę wdzięczna za odpowiedź.
Pozdrawiam
Fascynatka literatury
Szanowna Pani, oczywiście, że nie. Celem mojej strony jest przede wszystkim promocja kultury islandzkiej, nie zarobiłam na swojej działalności ani grosika odkąd założyłam stronę i bloga. A napisanie o tym, że bardzo popularna książka o Islandii może być plagiatem należy do pisania o kulturze islandzkiej, a w tym bronienia rzetelnych informacji na temat Wyspy. Więc proszę mnie nie pytać o etykę pracy, bo mój blog nie jest moją pracą 🙂
Pani Fascynatko, co za bezsensowne oskarżenie. Bardzo się cieszę, że autorka tej strony napisała taki post. Plagiat jest obrzydliwym przestępstwem i powinno się o tym mówić głośno.
Dziękuję!
cześć Marta (Adam?) 😀
Jak na ‘fascynatkę literatury’ dość mało dbasz o jej jakość (która przejawia się m.in. w nie dopuszczaniu do zbrukania jej przez plagiaty), za to swoim wpisem obszernie wykazałaś się w zakresie tzw. “odwracania kota ogonem”.
Z zimną krwią i na spokojnie, odwołując się do faktów lecz nie obrzucając nikogo błotem: serdecznie dziękuję autorce posta za pozytywny wzór zachowania w tej sprawie!
Dziękuję? 🙂
Jestem zszokowana…nie miałam pojęcia, że książka jest plagiatem…Nigdy bym tego nie zauważyła. Jestem tylko zafascynowana Islandią i czytam i kupuję wszystko co się pojawia na rynku wydawniczym. Ostatnio książkę Piotra Milewskiego…zresztą czytam już jego wszystkie książki. Natomiast książkę Marty Biernat poleciłam synowi, który ją zabrał na czas pobytu w Islandii a z przyjaciółką wzięłyśmy udział w spotkaniu z państwem Biernat w Częstochowie…teraz mi wstyd i głupio, chyba polecałam też książkę na swoim blogu…inna rzecz, że nie czytam wogóle przypisów…dziękuję Pani za tą smutną i przeerażającą informację…Stała się rzecz straszna… Na marginesie dodam, że zniesmaczyło mnie handlowanie zdjęciami itp. jak zajrzałam kiedyś na bloga p.Biernat…. 🙁
Nie musi być Pani wstyd. Takie rzeczy się zdarzają, ale trzeba informować o nich, żebyśmy dawali się oszukać coraz rzadziej!
Rozumiem, ze trzeba jasno okreslac swoje stanowisko w tego typu przypadkach. Jednak ten wpis na blogu troche mnie zasmucil – pani po historii sztuki, a styl wypowiedzi przekupy. Jakby co najmniej autorke splagiatowano. Nie trzeba. Po co tyle jadu, ten wpis naprawde ani im, ani nikomu nie pomoze. PS: Nie mam polskich znakow. Pisze o tym, bo patrzac na komcie to zaraz mi tu ktos wytknie to karygodne przestepstwo 😉 Peace & Love!
Zgadzam się, również dałam się ponieść emocjom. Ale właśnie to, że skończyliśmy te same studia mnie boli. A przede wszystkim zachowanie Adama w sieci (bo Marta się nie wypowiada). Trudno opanować złość, a nawet jad, jeśli się obserwuje sytuacje od dawna i wie, że mimo informowania Wydawnictwa o tej sprawie, książka nadal była w sprzedaży. Styl przekupy? Ok. Nie moje teksty wykorzystano, ale ta sprawa może dotknąć wszystkich blogerów piszących o Północy. Kto teraz zaufa naszym tekstom?
Jak najbardziej uzasadniona reakcja, szczególnie jeśli ktoś – tak jak Pani – robi to z pasji.
Dziękuję!
Pani Emiliano, proszę się nie “zgadzać” z zarzutem, który pod Pani adresem jest tyleż bezsensowny, co niekulturalny. Za Panią przemawiają fakty, ale także powściągliwość Pani wypowiedzi.
A studia… pal je licho 🙂 Bywają wspaniałe, ale kończą je dziś różni. I różnie potem zdobytą wiedzę kapitalizują. Pozdrawiam i dzięki za świetnego bloga!
Bardzo Pani dziękuję za przemiłe i piękne słowa! To naprawdę budujące, ponieważ do całej sytuacji podeszłam bardzo osobiście. Stąd dałam się ponieść emocjom i poczułam, że mogłam przesadzić!
Pani Emiliano, Pani odczucie jest całkiem subiektywne :). Według mnie w Pani tekście nie ma cienia przesady. Jest rzetelny i celny; oby każda prezentacja poglądów w sieci tak wyglądała! Pozdrawiam 🙂
Szanowna Pani/Panie “wertepy”, nie bardzo rozumiem określenie “styl wypowiedzi przekupy”. Jest obraźliwe (idealnie odzwierciedla język “baby z magla” :), zatem w wykonaniu kogoś, kto styl autorki tego bloga tak kategorycznie krytykuje, jest po prostu kuriozalne.
Ale to, co najbardziej mnie zdumiewa, to sens przekazu: jak można zarzucać “tyle jadu” komuś, kto w swojej wypowiedzi wykazał się naprawdę wyjątkowym taktem?! Panią Emilianę od całej rzeszy komentatorów tego przykrego incydentu odróżniają dwie rzeczy. Po pierwsze, ma legitymację żeby się na ten temat wypowiadać, bo od lat zajmuje się propagowaniem wiedzy o Islandii, a robi to w świetnym stylu i na wysokim poziomie merytorycznym. A po drugie, w odróżnieniu od wielu jadowitych, napastliwych komentarzy osób, które same nie zagłębiły się w temat i powtarzają jedynie jak papugi cudze opinie, autorka bloga wypowiedziała się w sposób niezwykle wyważony, z dużą znajomością sprawy, z wysoką kulturą i zachowaniem wszelkich proporcji. Nie odebrała też Marcie Biernat głosu ani prawa do obrony. I takiej właśnie kultury, wyczucia oraz tolerancji (a także odrobiny logiki) życzę szanownym “wertepom”; polskie znaki w niczym tu nie pomogą 🙂
Moim zdaniem głupia sprawa, że internety wydają sądy przed wyrokiem. Mam tą książkę na półce. Literacko OK, Kapuściński to to jie jest. Ale w bibliografii są trzy książki islandzkiej autorki…
1. To nie bibliografia, ale jedynie podpowiedź dla czytelników “co jeszcze warto przeczytać o Islandii”. Tytuł wyraźny: Dla zainteresowanych.
Pani Biernat, pewnie w odruchu niepokoju, dodała tę stronę wierząc, że w razie czego jakoś się nią osłoni (podobnie, jak wierzyła, że sprawa nie wyjdzie na jaw).
Tworzenie bibliografii podlega pewnym zasadom i ta strona ich nie respektuje.
2. Mnie również nie podoba się nazywanie ludzi złodziejami przed wyrokiem i staram się tego nie robić, choć w tym przypadku aż język swędzi 🙂 Wyrok zresztą, z uwagi na koszty procesowe i stosunkowo niskie odszkodowania w takich sprawach, być może w ogóle nie zapadnie. Ale prawo cywilno-karne to jedno, a prawo moralne – to coś całkiem innego. Tu wyrok wydają fakty, a ich dowodem jest dostępna na tej stronie tabelka. Jej wiarygodność nie podlega w ogóle dyskusji; wystarczy wziąć “Rekina i barana” w lewą rękę, a wymienione w drugiej kolumnie publikacje – w prawą. I samodzielnie porównać (są numery stron książek i linki do stron www). Ja mam to za sobą. Tabelka nie kłamie.
3. A że Kapuściński to nie jest – cóż, to mało powiedziane… 🙂
Pozdrowienia
to, że jest w bibliografii nie znaczy,że można po chamsku parafrazować czyjąś książkę bez podawania przypisów.
Sklejania kawałków innych książek i wrzucenie ich do bibliografii nie załatwia sprawy. Literacko to chyba jest bardzo nie ok. A nawet ma swoją specjalną nazwę.
Książka „Rekin i baran” trafiła do mnie krótko po premierze. Zaczęłam czytać i strasznie się męczyłam. Jakiś dziwny język ni to literatura ni to plotki ni wiadomo co. Mąż, zawodowy tłumacz od 35 lat zerknął i orzekł: wygląda jak kiepskie tłumaczenie kogoś bez kompetencji językowych. Odłożyliśmy książkę. Zapomnieliśmy o niej. Aż do dziś. Smutne i przykre. Można było rozpropagować islandzką pisarkę w Polsce. Wszyscy by na tym skorzystali. A tak , wyszło jak wyszło. Ma Pani rację. Trzeba z tym walczyć.
Dziękuję za ten tekst. Jest napisany naprawdę solidnie, nie ma w nim inwektyw, jest kulturalny i rzeczowy.
Wcześniej nie miałam pojęcia o istnieniu całej sprawy.
Jak zakończyła się ta historia? Doszło do procesu? Ugody? Książkę można kupić nadal w internetowych sklepach.
Niestety sprawy nie śledzę od lat, ale sama książki nie widziałam w sprzedaży.