Zabawa w festiwal

Byłam wczoraj na warszawskim koncercie w ramach festiwalu Iceland to Poland. Nie będę owijać w bawełnę – nie było to najlepsze wydarzenie muzyczne mojego życia. Ale choć organizatorzy spotkali się z dużym hejtem, chciałabym stanąć w ich obronie.

Warszawski występ to trzeci z czterech, jakie zaplanowano na tegoroczną edycję. Z relacji internetowych wynika, że w Krakowie był sztos, a Poznaniacy świetnie przyjęli artystów. W Warszawie coś jednak nie styknęło, bo Progresja niemal świeciła pustkami. Co prawda moi rozmówcy stwierdzili, że lepiej mieć 100 prawdziwych fanów niż tysiące przypadkowych osób na koncercie. Rozpoznawałam w tłumie znane mi z islandzkich imprez twarze, ale na pewno musieli przyjść na to wydarzenie również fani tego konkretnego typu muzyki, więc zdziwiła mnie taka niska frekwencja.

Zapowiadano wielką imprezę, ale dancingu i szaleństwa nie było. Ludzie wychodzili z koncertów niezadowoleni, a na stronie facebookowego wydarzenia padały komentarze “nudzę się”. Mimo wsparcia artyści naprawdę starali się zagrać dobre koncerty i udowodnić przybyłym, że warto było. Więc jeśli kogoś trzeba by było winić za brak atmosfery, moim zdaniem byliby to techniczni i sam Klub. Mr. Silla zaczęła swój występ unplugged, bo sprzęt nie był dobrze podłączony, a przez złe nagłośnienie podczas koncertu aYia wokal wybrzmiewał dopiero wtedy, gdy stawało się za stołem technicznym. Wiele osób mówiło mi, że jest za głośno, muzyka źle się roznosi, akustyka zawodzi. Do tego sala była za duża, niewystarczająco kameralna jak na takie wydarzenie. Tu podobno również zawinił Klub, mimo wstępnych ustaleń udostępniając organizatorom swoją największą salę, zamiast mniejszej.

aYia podczas koncertu w warszawskiej Progresji, Iceland to Poland 2019

Ale była zabawa w trakcie festiwalu. Ja dobrze się bawiłam. I nie dlatego, że oczekiwałam wielkiej imprezy. Rozśmieszali mnie sami artyści. Mr. Silla, która wdzięczyła się na scenie niczym diwa, bawiąc się trochę i mikrofonem, i dźwiękami z playbacku. Zupełnie nie obchodziły jej niedociągnięcia: czy odpiął jej się pasek od gitary, czy piękny długi kuc włosów uderzał ją w twarz podczas dzikich pląsów. Patrzyłam na nią jak na upitą na wesoło dziewczynę z sąsiedztwa, która wpadła do lokalnego pubu na wieczór karaoke.

Mr. Sillla (czyli Sigurlaug Gísladóttir z Múm) podczas koncertu w warszawskiej Progresji, Iceland to Poland 2019

aYia dała interesujący występ, według moich współtowarzyszy jeden z najlepszych. Mnie nie do końca przekonuje mroczny image grupy, w tym styl samej wokalistki, która chodzi po scenie cała na czarno z rękami w kieszeniach i spuszczoną głową. Abstrahując od tego, że techniczni nie dali jej głosowi wybrzmieć, była na scenie absolutnie nieobecna. Zakrywała twarz długimi włosami, a kiedy już przemawiała do publiczności, to cicho i bardzo niewyraźnie. A mimo to koncert mnie ubawił, bo pod sceną dokazywały dwie wierne fanki zespołu, jedyne (niestety) tańczące i skandujące w całym tłumie. Serio, zespół koncertujący już w Polsce ma w Warszawie tylko dwie fanki?

Moim zdaniem w dużej mierze zawiodła właśnie publiczność. Ludzie stali pod sceną, niektórzy próbowali falować w takt muzyki, ale zanim się rozkręcali, to 40-minutowy występ akurat się kończył. Warszawską edycję uzupełniła polska artystka Larilu, ale większość czekała na headlinera: Högniego. Jego występ był jednak dla mnie jak zły dj na weselu po oczepinach. Kiedy wszyscy nakręcają się na zabawę, on puszcza jakieś dobijające kawałki i ludzie zaczynają zasypiać lub wracać do domu. Z całą sympatią do Högniego (bo w innych warunkach pasowałby do mojego profilu artysty idealnego z Islandii: wikińska broda, długie blond włosy, ambientowe pianinko i skrzypce, głos z lekką chrypką, proste melodie…) jego występ zabił zabawę, na którą czekali ci, którzy postanowili wytrwać do końca festiwalu, czyli koncertu President Bongo o północy. Ale i podczas jego wystąpienia (przynajmniej na początku), publiczność tylko stała pod sceną, a fanki Högniego, który podszedł pod scenę, zajmowały się bardziej nim niż jego dawnym kolegą z zespołu Gus Gus.

Högni podczas koncertu w warszawskiej Progresji, Iceland to Poland 2019

Zatem Warszawa nie zabawiła się podczas festiwalu, wielu jednak złośliwie komentowało, że to organizatorzy bawili się w festiwal. Widzowie mieli prawo czuć się trochę zdezorientowani, czy może nawet zawiedzeni. Najpierw odwołano, niemal tydzień po tygodniu, dwie największe gwiazdy festiwalu (Hatari i FM Belfast), w dniu koncertu natomiast zaliczono wpadkę dotyczącą godzin otwarcia i rozpiski wystąpień. Internauci dokazywali z tej okazji na oficjalnej stronie festiwalu, dlatego postanowiłam przekleić tu kilka znalezionych w sieci komentarzy i zestawić je z wypowiedziami głównej organizatorki festiwalu, Wiktorii Joanny Ginter, którą udało mi się złapać w przerwie między koncertami.

“Organizacja na najwyższym poziomie 💁🏻‍♀️”

Napisano w reakcji na to, że informacje dotyczące godzin otwarcia warszawskiego koncertu nie były spójne z tym, co można było znaleźć na stronie Progresji. Wejście na teren Klubu początkowo miało być możliwe od 18, jednak w ciągu dnia Iceland to Poland podało informację o późniejszej godzinie otwarcia drzwi. Wiele osób nie zarejestrowało jednak tej zmiany i czekali pod Klubem przez godzinę, co było okazją do hejtowania organizatorów. Cóż, może komunikacja nie wypaliła, ale Wiktoria powiedziała mi, że obsuwa związana była głównie z faktem, że artyści i techniczni nie wyrobili się z próbami dźwięku do ustalonej pierwotnie godziny.

Kto zawinił? W takich przypadkach najczęściej obwinia się organizatorów. Ale gdy w Krakowie w ostatniej chwili zmieniono miejsce koncertu, organizatorzy podstawili pod pierwszy klub autobus, który miał zawozić publiczność do nowej lokalizacji. Strona Iceland to Poland regularnie umieszczała wpisy dotyczące zmian line-upu czy kwestii organizatorskich, można było też napisać w sprawie jakichkolwiek wątpliwości w dyskusji wydarzenia i dostać szybką odpowiedź z prywatnego konta Wiktorii.

President Bongo podczas koncertu w warszawskiej Progresji, Iceland to Poland 2019

“Kupiłem bilety tylko dlatego, że mieli grać”

Kiedy podano oficjalną informacje o tym, że Hatari nie weźmie udziału w Festiwalu, na organizatorach wieszano psy. Choć podano oświadczenie, że decyzja w wyniku okoliczności niezależnych od obu stron, winę zrzucono na organizatorów i zaserwowano im masowe zwroty biletów. Obserwowałam sprawę od samego początku i już wtedy starałam się szukać sensownego wytłumaczenia. W czym mogła zawinić grupa trzech organizatorów, którym zależy, żeby Festiwal cieszył się powodzeniem i dużą publicznością? Obecność Hatari na Iceland to Poland zaklepano jeszcze przed Eurowizją, a grupa odstąpiła od udziału w Festiwalu w szczytowym momencie popularności, już po finale w Tel Avivie. Nie dziwi Was, że właśnie wtedy zrezygnowali z krótkiego występu na kompromisowych warunkach? I że kilka dni później poinformowali o własnym koncercie w tym samym miejscu? Na pewno poszło o pieniądze, bo trio z Reykjaviku zażyczyło sobie honorarium, którego organizatorzy nie mogli zagwarantować. Doszły do mnie plotki, że już w samej Islandii chłopcy spotykają się z krytyką za swoje, nastawione na zysk, dokazywanie. A w końcu śpiewali przeciwko kapitalizmowi, prawda?

“Strzał w kolano bardzo”

Gdy odwołano występ FM Belfast, polała się druga fala hejtu. Sama nie byłam zachwycona i wyraziłam swoje niezadowolenie, ale wciąż planowałam swój udział w Festiwalu, choćby dlatego, ze dla mnie to po prostu wielka impreza islandzkiej muzyki, a nie koncert jednego zespołu. Jasne, że ludzie mieli prawo kupować bilety tylko z myślą o jednym występie i poczuli się oszukani, kiedy ich ulubiony zespół wycofał się z imprezy. Ale wieszanie psów na organizatorach było bardzo nie na miejscu. Okazuje się bowiem, że w tym przypadku nawaliła strona zespołu, a konkretnie agent. I może nie przekona Was informacja o tym, że nie zdążył podpisać umowy, a potem wyjechał na wakacje, ale jak dla mnie to bardzo islandzkie zachowanie 😉 Islandczycy tak już mają, że jak się do nich nie będziesz dobijał, to nie odpiszą. Więc organizatorzy nie strzelili sobie w kolano, ale polegli w starciu z papierami. A wiemy, że większość zespołów ściągniętych przez Wiktorię to jej znajomi lub znajomi znajomych, więc kwestie formalnie być może schodziły na drugi plan w pierwszej fazie ogłaszania line-upu. Szkoda FM Belfast, ale szkoda też organizatorów. W krótkim czasie musieli wycofać grafiki i wideo promujące, kontaktować się z partnerami medialnymi, a przede wszystkim znowu zawieść swoją publiczność, a może nawet namawiać pozostałych artystów, żeby nie wycofali się z udziału w Festiwalu.

“Co trzeba zrobić żeby powalczyć o te wejściówki? “

I właśnie to przyjacielskie nastawienie było bardzo ważne, żeby Festiwal ostatecznie wypalił. Wiktoria zdradziła mi, że artyści byli świadomi tego, co się dzieje, więc tym bardziej chcieli być częścią Festiwalu i nie zawieść. Może zdziwi to nas wszystkich, ale nie wszystko na świecie rozchodzi się o pieniądze, a na pewno organizatorzy Iceland to Poland nie planowali dorobić się na tej imprezie. Więcej: bardzo się starano o to, żeby Islandczycy nie grali do pustych sal, dlatego organizowano konkursy i rozdawano darmowe wejściówki na występy. Lista gości przy wejściu była długa, a znając ceny biletów nietrudno sobie wykalkulować, że bez dodatkowych źródeł finansowania i sponsorów organizatorzy być może musieli nawet do całego przedsięwzięcia dołożyć.

Zabawa w festiwal? Może. Ale Wiktoria, choć na co dzień menadżerka zespołów mocno związana z islandzką sceną muzyczną, nie organizuje festiwali codziennie. Gdy przychodzimy na gotowe, zawsze znajdziemy wady i niedociągnięcia, ale rzadko zastanawiamy się, ile pracy i stresu kosztowało wszystko organizatorów. Sama wiem, ile muszę włożyć czasu i zaangażowania w organizację jednego Dnia Islandzkiego, nie wyobrażam sobie więc tygodniowej imprezy, gdzie w grę wchodzą pieniądze i ściąganie do Polski Islandczyków z kosztownym sprzętem. Z mojej strony wielki szacun za to, że pomimo wielu przeszkód nie zrezygnowano z imprezy i doprowadzono ją do końca. Szacunek należy się również artystom, którzy postanowili zagrać mimo wszystko. Dlatego bronię Iceland to Poland, bo wiem, że są jeszcze ludzie, którzy kierują się pasją, a nie chęcią zysku. Pomyślcie o tym następnym razem, gdy napiszecie negatywny komentarz publicznie.

Z Wiktorią Joanną Ginter, główną organizatorką festiwalu Iceland to Poland.

2 odpowiedzi na “Zabawa w festiwal”

  1. Niestety nie jest tak, jak napisałaś, że “pomimo wielu przeszkód nie zrezygnowano z imprezy i doprowadzono ją do końca”. Nie doprowadzono. Ostatni koncert w Gdańsku został odwołany. W dniu imprezy! Kiedy ludzie mieli już wykupione noclegi w hotelach i bilety PKP/PKS. I to jest mega słabe! Kupiłam bilet głównie ze względu na HATARI. Ale nawet po tym, jak HATARI zostało odwołane, nie zwróciłam biletu, bo chciałam dać szansę temu festiwalowi ( w szczególności aYia). A muszę nadmienić, że nie mieszkam w Gdańsku i musiałam sporo kilometrów dojechać. Więc przykro mi bardzo to pisać, ale jestem niesamowicie mocno rozczarowana podejściem organizatorów do tego ostatniego koncertu. Tak się po prostu nie robi…

    1. Cześć! Tekst opublikowałam jeszcze zanim zobaczyłam oświadczenie organizatorów o odwołaniu koncertów w Gdańsku. Rozumiem Twój żal i złość, sama z pewnością bym się wkurzyła za podróż i wszystkie koszty. Niestety nie jestem w stanie wytłumaczyć, dlaczego zrezygnowano z ostatniego koncertu, ale mogło być też tak, że po małej frekwencji i słabej atmosferze w Warszawie zbuntowali się sami artyści. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczyć Hatari i aYia! Wszystkiego dobrego Ci życzę!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *