Lawa, owce i gumowce

autor: Agnieszka Rezler
tytuł: Lawa, owce i lodowce. Zadziwiająca Islandia
rok: 2017
wydawnictwo:
Dolnośląskie
liczba stron: 296

Niech nie zwiedzie Was pozornie prześmiewczy tytuł tej recenzji! Oddaje on bowiem bardzo osobisty, ciepły odbiór książki. I od razu uprzedzam, że jak książka jest subiektywnym opisem podróży na Islandię, tak moja recenzja będzie mało obiektywna.

Choć znam Lawa, owce i lodowce. Zachwycająca Islandia Agnieszki Rezler od dawna, nigdy nie zagłębiłam się w lekturę, bo moje autorytety czytelnicze podszeptały, że “jako prawdziwa fanka Islandii na pewno niczego nowego się z niej nie dowiem”. Aż w końcu dostałam książkę w prezencie urodzinowym. Skoro weszła w moje posiadanie, postanowiłam dać jej szansę. I wiecie co? Głupio mi, że dałam sobie wmówić niedorzeczności. Po pierwsze: nie wiem wszystkiego o Islandii. Po drugie: pozycja Agnieszki Rezler od samego początku broni się przed zaklasyfikowaniem jej jako przewodnika, kompendium wiedzy, “Islandii w pigułce”. I bardzo dobrze!

Gumowce w tytule dlatego, że z każdą kolejną stroną wciągałam się w opowieść z wakacyjnego objazdu po Islandii tak, jakbym wspominała własne pobyty na Wyspie (a objechałam Fiordy Zachodnie w butach na gumowej podeszwie). Czytając tę subiektywną relację nie towarzyszyło mi jednak poczucie nieautentycznego relacjonowania wydarzeń jak w przypadku innych pozycji, a swobodny i kreatywny styl literacki bardzo daleki był od bajania i oblewania Islandii miodem. Podczas lektury na mojej twarzy często pojawiał się szeroki uśmiech, ale czasem też objawy zazdrości. Dlaczego ja nie napisałam tej książki? Gdybym to zrobiła, wyglądałoby to całkiem podobnie!

Autorka nie marzyła może o wyjeździe na Islandię przez długie lata, ale dosyć jasno daje nam do zrozumienia, że przygotowania do podróży życia trwały wystarczająco długo, żeby przeczytać najważniejszą literaturę przedmiotu, naoglądać się zdjęć i map, zrobić długą listę miejsc wręcz obowiązkowych do zwiedzenia.  Cały ten proces: kompletowanie map, zakup przewodników, czytanie sag, pakowanie odpowiedniej odzieży i szacowanie kosztów to tak naprawdę najbardziej ekscytująca część podróży na Islandię. Śledząc perypetie rodziny przygotowującej się do podróży, udzielają nam się ekscytacja i niepewności autorki. A ponieważ do odlotu z warszawskiego lotniska dzieli nas około 20 stron tekstu, apetyt rośnie. Tak jakbyśmy mieli lecieć na Islandię razem z Agnieszką Rezler – nie możemy się po prostu doczekać startu samolotu!

Połknęłam książkę w dwa wieczory. Czytało mi się ją tak dobrze, że nie mogłam uwierzyć, że trasa zakończyła się jeszcze przed Höfn. Sama nie dotarłam dalej, dlatego miałam wielką nadzieję, żeby podróżować z książkową rodziną dalej na Wschód, aby uzupełnić braki w przeżyciach i zachwytach nad Islandią. Właśnie: zachwytach? Podtytuł książki nazywa Islandię “zachwycającą”, ale nie przeczytamy o tym, że coś przytłoczyło autorkę albo czemuś nie mogła się nadziwić. Zachwyt ten jest w gruncie rzeczy bardzo chłodny, dlatego jesteśmy w stanie przeczytać książkę do końca. Autorka wstrzymuje się od polewania Islandii lukrową polewą, a choć dość często zdarza się jej przywoływać wyświechtane anegdoty albo powoływać się na elfy, proporcje są bardziej niż wyważone. Mówi to Wam osoba, która wychodzi z podróżniczych slajdowisk zaraz po tym, jak prelegent przywoła żart o wstawianiu z islandzkiego lasu.

Książkę czyta się przyjemnie głównie ze względu na język. Jest plastyczny, a pióro lekkie. Czuć, że mam w ręce dzieło kogoś, kto często pisze, więc upewniam się: tylne skrzydełko okładki potwierdza, że autorka jest dziennikarką. Więcej: pisze o wnętrzach! Ach, to już prawie jak bliźniacza dusza! Wśród wielu celnych i naprawdę świeżych spostrzeżeń na temat Islandii i Islandczyków z większą uwagą czytam te dotyczące architektury. Tak dużo pisze się o islandzkiej naturze, a tak mało o kulturze (chyba że sagach, kinie i rúnturze). Tymczasem Rezler stawia mądre pytania. Dlaczego architektura islandzka nie czerpie z islandzkiego krajobrazu? Dlaczego domy są tak nudne i bez polotu, skoro otaczają je cuda natury? Autorka celowo nie uwzględnia w przemyśleniach stolicy, choć mam wrażenie – a chyba chronologia się zgadza – że podczas pierwszego pobytu nie widziała jeszcze Harpy. Gdyby tak było, jestem pewna, że wspomniałaby tę niezwykłą budowlę chociażby raz. Zresztą, mam chyba odpowiedź na pytanie, dlaczego budownictwo islandzkie jest pozbawione wyrazu. Z pomocą przyszli mi Japończycy i ich proste, minimalistyczne pawilony. Jeśli żyje się na trzęsącej ziemi i w cieniu wybuchających wulkanów, nikomu chyba nie opłaca się inwestować w estetyczny walor domu, który w każdej chwili przecież może się zawalić.

Plusem są dla mnie również cytaty ze znanych i bliskich mi książek. I to nie tylko islandzkie sagi i polskie książki o Islandii, ale też literatura skandynawska. Autorka zresztą bardzo często pisze o “skandynawskim charakterze” Islandii, a tutaj mogłabym z nią mocno polemizować. Ma jednak na swoją obronę kolejne słuszne spostrzeżenie, mianowicie że islandzki wystrój wnętrz wyróżnia stosunek do oświetlenia. W końcu skandynawski design i skandynawskie malarstwo pejzażowe od lat analizuje się przez ten wspólny mianownik: inne światło.

Jeśli koniecznie mam opisać tu jakieś wady książki, to z miejsca się poddaję. Nie dlatego, że jest to idealna książka o Islandii. Jest dokładnie tym, czego się po niej spodziewamy, dlatego nie mamy żadnych “ale” i żadnego rozczarowania. Jeśli szukamy w niej przewodnika/poradnika, który przygotuje nas do pierwszej podróży na Wyspę i mocno się wczytamy, znajdziemy tam między wierszami nazwy hoteli i firm, które organizują fajne wycieczki po interiorze. Ale chyba największym atutem tej książki z cyklu “subiektywnych opisów wakacji na Islandii” jest to, że rodzina podróżuje po Wyspie tak, jak pewnie robiłaby to w innych miejscach świata: czyli normalnie. Możecie się zdziwić, ale dla mnie opis wycieczki po Islandii pozbawiony autostopu, jedzenia z puszek i spania kątem w pralni przydrożnego hostelu to prawdziwy biały kruk! I za to chyba należą się największe gratulacje: autorce udało się mnie zadziwić, a więc “taka niby znawczyni Islandii” dowiedziała się o ulubionej Wyspie czegoś całkiem nowego 😉

dav