U Islandzkich plastyków (część 1)

Ostatnio wpadła w moje ręce Skandynawia w oczach Polaków. Antologia, opracowana przez Zenona Ciesielskiego (Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1974), a w niej bardzo interesujący tekst Bohdana Czeszko.

Bohdan Czeszko (1923-1988), prozaik, publicysta, przebywał w początkach lat sześćdziesiątych wraz z polską delegacją kulturalną w Islandii. Relacjonuje on swój pobyt w publikacji Inne miejsca (Warszawa 1966), a w wybranym przez Zenona Ciesielskiego fragmencie opisuje wizytę u dwóch islandzkich rzeźbiarzy. Poniżej zamieszczam pierwszą część tego fragmentu:

Koncepcja naszego wyjazdu do Islandii mglista była jak sama Islandia. Miała się koncepcja wyklarować w trakcie pobytu, w świetle zastanych okoliczności. Nie będę jednak na tyle zadufany, aby twierdzić, że się wyklarowała.

Spokój nasz zniszczył Kjartan – człek nieprzewidywany. Przyszedł na przyjęcie dyplomatyczne, w którym uczestniczyliśmy. Stał skromnie w kąciku i pykał małą fajeczkę. Z powołania Kjartan jest artystą grafikiem, ale ponieważ nie może wyżyć z robót artystycznych, pracuje w jednym z wielu przedsiębiorstw rybackich Reykjaviku. Młody ów artysta był na warszawskim festiwalu młodzieżowym i teraz, choć mógł był bardzo łatwo kłopot zdjąć z głowy, podjął się niewdzięcznej funkcji Wergiliusza. Oprowadzała nas, gdzie się dało. Suszył głowę ludziom, otwierał drzwi obcych domów. Bardzo szczodrobliwie odpłacał za gościnę w Polsce, nie żałował swego czasu i służył nam swymi znajomościami. W ten sposób odwiedziliśmy kilka pracowni islandzkich plastyków. (…)

Nieoceniony Kjartan wsadził nas do autobusu i zawiózł do rzeźbiarza nazwiskiem Swenson [Ásmundur Sveinsson]. Swenson pobudował sobie na przedmieściu dom stanowiący jedną z osobliwości Reykjaviku. Jest to budynek przypominający zarazem bunkier obronny i obserwatorium astronomiczne. Ciężka, graniasta bryła, zwieńczona półkulistą kopułą i podparta od strony głównego wejścia dwoma pylonami w kształcie mocarnych klinów.

Dom stoi na wzniesieniu samotny, betonowy i ciężki wśród zieloności traw porastających posesję. Przez drogę sąsiadują z nim świeżo pobudowane, wyciągnięte pod sznur, absolutnie higieniczne wille reykjavickich mieszczan, wille jak bombonierki.

Na domiar złego Swenson otacza obecnie swój bunkier półkolistym pawilonem o ukośnym szklanym dachu. W pawilonie tym będzie się mieścić w niedalekiej przyszłości pracownia i będą miały swe miejsca rzeźby, które teraz stoją na łące lub stłoczone zostały w pomieszczeniach wewnątrz domu.

Kiedy zbliżaliśmy się, Swenson kończył drzemkę. Spał na derce – wśród pokosów świeżo nasieczonej trawy. Podniósł się i szedł ku domowi, a mijając rzeźby dotykał ich dłońmi. Jest mały, siwy i zgarbiony. Porusza się ociężale. Ubrany był w bury, zniszczony sweter, drelichowe spodnie i trampki. Przywitał nas z zakłopotaniem i poprosił do wnętrza domu, które okazało się ciasne i niewygodne.

W kopule mieści się podręczny warsztat ślusarsko-kamieniarki, o ile cokolwiek może się zmieścić w okrągłym pokoju. W punkcie centralnym podłogi zagnieździło się dzwoniące echo, świdruje w uszach, a kroki jego mogłyby stanowić akustyczny efekt do słuchowiska o duchach w opuszczonym zamczysku.

Swenson prezentował nam swe rzeźby jakby mimochodem, jakby starając się odwrócić od nich naszą uwagę. Chętniej pokazywał nam narzędzia własnego wyrobu (zapamiętałem drewniany młot, sporządzony z sękatego klocka dębowego i korbowodu od spalinowego motoru) oraz kupione (zapamiętałem ciężki, twardy młotek, wykonany z nylonu – ponoć nie do zdarcia).

Swenson w twórczości swej, w ciągu wielu lat, stopniowo odchodził od realizmu, początkowo ku ekspresyjnemu kubizmowi, nakazującemu myśleć o bardzo silnym wpływie Picassa, a ostatnio ku abstrakcji. Jego prace najbardziej aktualne to w większości abstrakcyjne konstrukcje, wykonane z metalu. Swenson eksperymentował także w kierunku “mobilów” – rzeźb ruchomych. Wyniki tych prób pokazywał nam w postaci konstrukcji posiadającej ruch podobny do ruchu wagi. Rzeźba nie posiada poruszającego ją mechanizmu – trzeba ją trącić dłonią.

Rozmawialiśmy niewiele i powoli. Później Swenson założył okulary i oglądał polskie wydawnictwa z dziedziny plastyki, jakie przynieśliśmy ze sobą. Podobały mu się. Zwrócił uwagę na fotografię rzeźby Aliny Szapocznikow, wystawionej niegdyś w Arsenale. W pewniej chwili wyciągnął z kieszeni spodnie małe, drewniane puzderko, postukał palcem w wieczko i zażył solenny niuch tabaki. Kjartan napomknął o tym, że Swenson jest z pochodzenia chłopem.

Dzisiaj, kiedy przypominam sobie spotkanie z nim, wydaje mi się, jakby wszystko, co mnie w ów jasny podbiegunowy wieczór otaczało, było obrazem zmagania. Ten zgarbiony człowiek o ciężkich, rozbitych i zrogowaciałych dłoniach, ubrany tak ubogo, jak nie ubierają się do pracy reykjaviccy dokerzy, jego grzybowaty, ciężki dom, niuchanie tabaki przy wykuwaniu abstrakcyjnych “mobilów”, wszystko to wydaje mi się wielką i urzekającą gmatwaniną sprzeczności.

Całość można znaleźć we wspomnianej antologii albo w publikacji “Inne miejsca” Bohdana Czeski. Część dalsza fragmentu zostanie opublikowana za tydzień.

Rzeźbiarz o wielu twarzach

Mijając skwer przy zbiegu ulic Bankastraeti i Laekjargata można wpaść na niezwykłą rzeźbę przedstawiającą strudzoną kobietę dźwigającą wiadra z wodą.

Niosąca wodę (Vatnsberinn, 1936-37) stoi w tym miejscu dopiero od sześciu lat, wcześniej bowiem dwukrotnie zmieniała swoje położenie. Długo debatowano nad tym, czy praca jednego z najważniejszych rzeźbiarzy islandzkiego modernizmu powinna stać w samym centrum miasta. W latach 40. i 50. niechęć wobec tego dzieła doprowadziła nawet do planów zniszczenia go. Dlaczego? Wielu uważało rzeźbę po prostu za brzydką – krótkie nogi, wydłużone ramiona, kanciasta twarz, która niektórym przypominała głowę foki. Poza nieestetyczną formą, opinię publiczną martwiła też tematyka rzeźby. Zawód nosiciela wody był na przełomie wieków uznawany za jeden z najbardziej ubliżających, a do tego była to praca najgorzej opłacana.  Dlatego trudząca się pracą fizyczną kobieta będąca symbolem “gorszych czasów” Islandii (doprowadzanie wody do domów nastąpiło po 1908 roku) wydawała się po prostu nie pasować do tak prominentnego, odwiedzanego przez setki turystów, miejsca.

Niosąca wodę (Vatnsberinn, 1936-37)

Paradoksalnie właśnie te dwie cechy: kubistyczne uproszczenie oraz tematyka związana z życiem codziennym biednych Islandczyków, charakteryzują w pełni twórczość Ásmundura Sveinssona (1893-1982). Nazywany “poetą narodu”, swoje prace często poświęcał anonimowym robotnikom, dla których dotąd nie było miejsca w sztuce. Poprzez sprowadzenie formy do kształtów geometrycznych uwypuklał prostotę i brzydotę zwykłych ludzi, jednak – jak sam mówił – nie w celu wzbudzenia współczucia. Wprost przeciwnie; misją rzeźbiarza było oddanie hołdu pracy rąk, bez której Islandia nie rozwijałaby się w tak szybko w XX wieku. W pracach takich jak Niosąca wodę czy Kowal (Járnsmiðurinn, 1936, skwer u styku Eiríksgata i Snorrabraut) oddaje on więc całą prawdę o pracy fizycznej, odzierając jej wykonawcę z wszelkich cech indywidualnych. Postaci pozbawione są szczególnych rysów twarzy, bardziej akcentowana jest tutaj tężyzna fizyczna, stąd dzieła te bywały oceniane jako “monstrualne” czy “ciężkie”.

Styl Sveinssona wynika z wielu inspirujących podróży. Począwszy od pierwszych studiów w Kopenhadze (1919), artysta wyjechał do Sztokholmu, by przez następnych sześć lat studiować rzeźbę pod kierunkiem Carla Millesa, najważniejszego rzeźbiarza szwedzkiego w tamtym czasie.  Milles pozostał najważniejszym mentorem islandzkiego rzeźbiarza; to on wprowadził go w świat sztuki orientalnej i prymitywnej, która inspirowała kubistów do uproszczenia formy. Edukację uzupełnił również w paryskiej Académie Julian (1926-1929), gdzie zapoznawał się z najświeższymi trendami artystycznymi, a w 1928 roku udał się w podróż do Włoch i Grecji, których sztuka – podobnie jak egipska – odcisnęły kolejne piętno na stylu rzeźbiarza.

Wnętrze Ásmundarsafn z zachowaną pracownią artysty.

W Ásmundarsafn, muzeum artysty będącym niegdyś jego domem i pracownią, wykonaną według własnego projektu, możemy podziwiać całokształt twórczości rzeźbiarza: jego talent architektoniczny, rysunki oraz oczywiście rzeźby. Prace prezentowane zarówno we wnętrzu, jak i w parku okalającym budynek, oddają ewolucję stylu Sveinssona. Od uproszczonych, kubistycznych form poszedł on w kierunku abstrakcji, wyciągając i “dziurawiąc” postacie świadomie inspirując się twórczością Henry’ego Moore’a, by ostatecznie sprowadzić formy do linii, łuków i kół. Rozwinięcie stylu było jednak nierówne, bowiem często wracał on do rzeźby w pełni naturalistycznej, przypominającej prace Gustava Vigelanda czy Carla Millesa, co zauważymy chociażby w rzeźbach Dziecko z rybą (Barnið og fiskurinn, 1945) czy Kobieta z Amorem (Kona með Amor, 1927). Często powracającym motywem są także postaci znane z sag czy folkloru islandzkiego; w tym przypadku na szczególną uwagę zasługuje silnie zgeometryzowany Sæmundur na foce (Sæmundur á selnum, 1926) znajdujący się przed gmachem Uniwersytetu Islandzkiego, przedstawiający historię bohatera islandzkich opowieści, którego dzieje można byłoby porównać do Fausta. W twórczości Sveinssona nie brakuje też trolli; jak podkreślał sam artysta, zależało mu na podkreśleniu różnicy między islandzkimi olbrzymami a trollami z wyobrażeń szwedzkich czy norweskich. Islandzkie trolle kojarzą mu się przede wszystkim z górami, w które się przeobrażają, stąd prace takie jak Żona trolla (Tröllkonan, 1948) przypominają kształtem masyw górski.

W przestrzeni miejskiej można odnaleźć jeszcze jedno dzieło Ásmundura Sveinssona, również często relokowane. Niegdyś stojący w parku Klambratún, obecnie pomnik poety Einara Benediktssona wita turystów przybyłych pod Höfði. Rzeźbiarz szczególnie cenił twórczość swojego rodaka, dlatego przedstawił go na tle stylizowanej harfy, atrybutu każdego wieszcza narodowego. I to dzieło wydaje się całkiem odmienne od charakterystycznych dzieł artysty; Sveinsson traktował jednak swoją pracę i ciągłe rozwijanie się jak sport, a nawet – cel nie do osiągnięcia. Jak mawiał: Sztuka to gonienie za metą, która wyprzedza biegacza. Ambicja i determinacja stworzyły z niego jednak najlepszego z maratończyków islandzkiej historii rzeźby.

Odwiedź Ásmundarsafn i dowiedz się, dlaczego budynek muzeum ma taki nietypowy kształt.

Ásmundarsafn
Sigtúni
105 Reykjavík

Otwarte codziennie,
w sezonie letnim (maj-wrzesień) 10:00 – 17:00
w sezonie zimowym (październik-kwiecień) 13:00 – 17:00

Bilety wstępu (upoważniający dodatkowo do odwiedzenia pozostałych oddziałów Reykjavík Art Museum w ciągu 24 godzin):
normalny: 1.600 kr
studencki: 1.000 kr
dzieci oraz seniorzy: bezpłatnie

http://artmuseum.is/asmundarsafn