Artysta wart 2000 koron

Tylko jeden islandzki malarz doczekał się swojej podobizny na islandzkich banknotach.

Z bardzo rzadkiego, ale jednak wciąż dostępnego w obiegu, banknotu 2000-koronowego patrzy na nas surowo Jóhaness Sveinsson Kjarval (1885-1972), ostatni z “wielkiej czwórki”. To poważne spojrzenie to tylko kamuflaż, ponieważ w istocie był to artysta o bardzo  barwnym usposobieniu, a z jego licznych wypowiedzi wynika, że miał też niezłe poczucie humoru. Dziwne stroje, ekstrawaganckie zachowanie, a przede wszystkim malarstwo oderwane od rzeczywistości – to wszystko sprawiło, że Kjarval stał się celebrytą i legendą już za życia, a do dziś pozostaje ulubionym malarzem Islandczyków.

Udzielał wywiadów, artykuły o nim pisał nawet Laxness, a rząd wybudował w Reykjaviku Kjarvalsstaðir, miejsce specjalnie stworzone dla jego twórczości . Artysta podarował część swoich prac w 1968 roku, a już w rok po jego śmierci (w 1973 roku) otwarto poświęcone mu muzeum, do dziś znajdujące się w przepięknym modernistycznym budynku przy Flókagata 24. I choć ekspozycja stała prezentuje tylko część z ponad 6000 prac (obrazów olejnych, szkiców, rysunków) artysty, wybór najbardziej reprezentatywnych płócień pozwala nakreślić charakterystykę tej długoletniej i zmiennej twórczości.

Młody Kjarval, od dzieciństwa marzący o wielkiej sztuce, tym różnił się od malarzy “wielkiej czwórki”, że nie przyszło mu rozpoczynać swojej przygody z malarstwem w próżni. Za sprawą jego poprzedników podstaw malarstwa mógł nauczyć się już w Reykjaviku, do którego przeprowadził się z rodzinnych Fiordów Zachodnich w 1901 roku, by rozpocząć naukę u Ásgrímura Jónssona. Choć z pewnością kontakt z Jónssonem zainteresował go malarstwem pejzażowym, na wczesnym etapie swojej twórczości z największą uwagą malował morze i statki, które towarzyszyły mu niemal przez całe życie, kiedy dzielił czas na pracę ze sztalugą i wypływanie po ryby. Te pierwsze mariny malował zapewne w oparciu o dostępne w Islandii słabej jakości reprodukcje holenderskich mistrzów, ale już podczas pierwszej wyprawy za granicę – nie do Danii, jak czynili jego poprzednicy, ale do Londynu – poznał o wiele ważniejsze źrodło inspiracji: malarstwo Williama Turnera. Kjarval próbował swoich sił w rekrutacji na Królewską Akademię Sztuk Pięknych w Londynie, został jednak odrzucony, zatem po powrocie do ojczystego kraju wyjechał do Kopenhagi. Wszystko to dzięki finansowemu wsparciu przyjaciół i związków, które wspierały Kjarvala zarówno od samego początku – podczas organizacji pierwszej wystawy w Reykjaviku w 1908 roku, jak i po powrocie ze studiów w Danii, kiedy kupowali od niego obrazy.

Kjarval ze swoim obrazem w miejscu, w którym go namalował. Kjarvalsstaðir

Pobyt w Kopenhadze oraz podróże po Europie przyniosły mu żonę, jak i wiele artystycznych doznań i inspiracji. Choć żona ostatecznie opuściła go w 1925 roku, sztuka okazała się o wiele wierniejszą towarzyszką życia. Przez ponad 60 lat Kjarval podporządkowywał się jej kaprysom i tworzył, kiedy tylko przychodziła mu wena. Choć nie doczekał się nigdy majątku ze sprzedaży swoich obrazów, miał przed sobą misję, a przynajmniej konkretne cele. Jednym z nich było zachowanie wyjątkowej natury islandzkiej, która jego zdaniem wkrótce miała zostać zniszczona przez napływających do Islandii turystów (!).

Nawet krótka wizyta w Kjarvalsstaðir i oglądanie obrazów artysty po raz pierwszy pozwala na dosyć szybkie odkrycie “formuły” składającej się na wyjątkowy styl malarza. Te niemal mozaikowe, skąpane w błękicie letniego światła krajobrazy składające się z gór, dolin, kamieni i mchu skrywają w sobie twarze ukrytych ludzi, postaci mitologicznych czy innych stworów. Chyba najlepszym tego przykładem jest Skjaldbreiður (Í Grafningi), 1957-1962, dużych rozmiarów płótno przedstawiające fragment krajobrazu z okolic Þingvellir.  Zbudowany z tysiąca migających kamyczków i kamieni pejzaż, po głębszej obserwacji, skrywa w sobie zagadkową postać, może olbrzyma? Zainteresowanie kamieniami “które mają twarze”, pojawiło się już na początku twórczości Kjarvala; jeden z badaczy powiedział nawet, że Islandczycy docenili urok skalistego krajobrazu Wyspy właśnie dzięki malarzowi.

Þingvellir

Motywy z Þingvellir pojawiają się zresztą często w twórczości Kjarvala, podobnie jak u pozostałych jego rodaków. Najsłynniejszym przedstawieniem doliny pędzla Kjarvala jest tzw. Mleczna Góra (Fjallamjólk, 1941). Kjarval chętnie powtarzał w swoim malarstwie te same motywy, przedstawiając je w różnych porach roku, warunkach pogodowych, pod innym kątem, z innej perspektywy.  Jednak najważniejszym elementem jego wyjatkowego stylu było zwrócenie uwagi na detal; skrócenie kadru, niemal fotograficzne zbliżenie na kawałek mchu lub kamień, który nie leży w tym miejscu przypadkowo. Może być przecież mieszkaniem jakiejś ważnej dla natury istoty. Choć wydaje się to mało odkrywcze, bo każdy z poprzedników malarza interesował się zarówno islandzkim krajobrazem, jak i zamieszkującymi go postaciami z folkloru, to jednak Kjarval wydaje się być pierwszym, który zespala oba te elementy: natura nie jest zamieszkała przez elfy, to elfy są ucieleśnieniem natury, dzięki czemu związek z nią wydawał się bardziej namacalny, bardziej możliwy.

Trudno opisać cały wachlarz inspiracji i tendencji widocznych w twórczości Kjarvala. Ekspresjonizm, kubizm, impresjonizm, abstrakcjonizm, wszystkie te tropy są obecne w zmieniającym się stylu malarza. W niektórych pracach, takich jak Malarze islandzcy wokół drzewa poznania (Islenskir listamenn við skilningstréð, 1919) widać też nawiązania do fowizmu. Bez wątpienia Kjarval wnosił do sztuki islandzkiej powiew awangardy, mieszając poznane doświadczenia. Poza typowymi pejzażami opartymi na rzeczywistym krajobrazie, artysta malował też sceny mitologiczne, a raczej fantazje, w których tworzył nowe postacie (Skjaldmey, 1961). Do końca życia pozostał też znakomitym rysownikiem, a jego portrety, pełne precyzji i zrozumienia psychiki modela, należą do prac zasługujących na największą uwagę.

Na czym polega fenomen Kjarvala? Dlaczego to właśnie on jest uznawany za najważniejszego islandzkiego malarza? Nie miał przecież międzynarodowej renomy, jaką cieszył się Jón Stefánsson, i nie był tak technicznie wirtuozerski jak Ásgrímur Jónsson. Być może zadecydowała tutaj ogromna sympatia do żyjącego jeszcze artysty, budowanie mu za życia pomnika za sprawą licznych artykułów w prasie i wielkich wystaw. Być może jego przedziwny styl, niemal egzotyczny dla europejskiego widza i wcale niedaleki od bycia nazwanym brzydkim, jest dla Islandczyków właśnie na wskroś islandzki. Dziwne postaci wyłaniające się z krajobrazu, odważna kolorystyka i embrionalne formy okazały się najwyraźniej warte umieszczenia na banknocie 2,000 kr, choć tak niewielu z nas może na co dzień podziwiać sztukę Kjarvala w małym formacie na tym rzadkim nominale.

Kjarvalsstaðir

Przyjdź do Kjarvalsstaðir i odnajdź postaci z rewersu banknotu!

Kjarvalsstaðir, Flókagata 24
Otwarte codziennie 10:00-17:00
Ceny biletów:
normalny: 1,600 kr
studencki: 1,000 kr
dzieci i seniorzy bezpłatnie

“Wrodziłam się w islandzki krajobraz”

Na parterze Harpy, tuż obok sklepów z pamiątkami, na ścianie bocznej wisi barwny obraz. Można go przeoczyć, ale intensywne kolory bijące z płótna hipnotyzują każdego, kto postanowi jednak mu się oprzeć.

To Dwie kobiety i koń (Tvær konur og hestur), obraz  Louisy Matthíasdóttir (1917-2000), podarowany miastu Reykjavik przez córkę artystki w październiku 2012 roku. Dla Harpy był to zdecydowanie zaszczyt, bo Louisa Matthíasdóttir należy do jednych z najbardziej oryginalnych artystek swojego pokolenia. I choć karierę rozwijała przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, a w islandzkojęzycznych źródłach niewiele można znaleźć informacji na jej temat, pamięć o artystce powraca w 100. rocznicę jej urodzin. Z tej okazji możemy oglądać dzieła malarki w ramach wystawy retrospektywnej w Kjarvalsstaðir.

Dwie kobiety i koń (Tvær konur og hestur) w Harpie

Dzieje życia i twórczości Louisy Matthíasdóttir są jak jej obrazy: intensywne, barwne, za każdym razem zaskakujące na nowo. Na często malowanych autoportretach widzimy kobietę dumną, stojącą pewnie z założonymi rękami. Jej twarz wydaje się surowa, a czasami pozbawiona nawet rysów. Częstym atrybutem malarki jest kolorowy sweter albo chustka na głowie; takie ubrania wykonywała ze starych koszul swojego męża, Lelanda Bella. Poznali się kiedy Louisa na dobre wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Już jako 17-letnia dziewczyna pojechała na studia do Danii; w latach 1934-1937 uczyła się sztuki użytkowej w Kunsthåndværkerskolen w Bredgade. Nie wyniosła z nich jednak zbyt wiele, bo planowała zostać malarką, ale na wczesnym etapie twórczości zdarzało się jej chociażby projektować okładki książek, wzory tapet czy karty do gry. W roku 1938 udała się z rodzicami do Paryża i została tam na zimowe zajęcia w pracowni Marcela Gromaine. Po latach przyznawała wprost, że nie był on dobrym malarzem i niczego się od niego nauczyła. Podczas wycieczek do Luwru spotkała koleżankę ze szkoły,  Nínę Tryggvadóttir i – choć unikała rodaków za granicą – malarki szybko się zaprzyjaźniły. Tworzyły wspólnie po powrocie do ich rodzinnego miasta, Reykjaviku, gdzie były też częstymi bywalczyniami Unuhús (Garðastræti 15) ówczesnego salonu artystycznego, w którym zbierała się islandzka śmietanka artystyczna, także Halldór Laxness. Obecność kobiet w takim towarzystwie była jak na tamte czasy szokująca, tym bardziej, że obie były bardzo nowoczesne i swoją niezależność akcentowały chociażby poprzez noszenie spodni.

Wystawa czasowa „Kyrið” w Kjarvalsstaðir.

Ze względu na zawirowania wojenne na kontynencie, a chyba przede wszystkim również dlatego, że wraz z wybuchem II wojny światowej stolica światowej sztuki przeniosła się z Paryża do Nowego Jorku, Louisa wyjechała do Ameryki. W latach 40. i 50. rozwijało się tam właśnie malarstwo abstrakcyjne, a mąż artystki był zwolennikiem nowego trendu. Louisa nie chciała jednak porzucić malarstwa figuratywnego, choć z pewnością nowojorskie color-field painting (malarstwo barwnych płaszczyzn), w którym zwracano uwagę na wzajemnie oddziaływanie koloru i formy, zadecydowało o własnym stylu malarki. Jej obrazy to feeria barw malowanych szybkimi, pewnymi pociągnięciami szerokiego pędzla. Plamy barwne wydają się niemal całkowicie płaskie, co czyni malowane przez nią zwierzęta i postaci podobnymi do marionetek czy drewnianych zabawek na tle z kolorowej wycinanki. Zawsze jednak jej martwe natury czy pejzaże były odniesieniem do rzeczywistości. “Nigdy nie buduję kształtów i kolorów bez obserwowania ich w naturze”, mówiła. “Ale prawdziwy obraz nie może być całkowitym odmalowaniem rzeczywistości”.

Większość jej pejzaży nie powstała jednak w plenerze. Swoje najbardziej charakterystyczne krajobrazy Islandii malowała w Nowym Jorku, posługując się jedynie pamięcią i wyobraźnią. Mimo artystycznej emigracji i otaczania się nieskończonymi inspiracjami kosmopolitycznej metropolii, Louisa tworzyła w pracowni swoje barwne wspomnienia z ojczyzny. Jej twórczość nie jest jednak bynajmniej wyrazem patriotyzmu, choć oczywiście nigdy nie wyrzekała się swojej islandzkości. Jak sama twierdziła, islandzkie krajobrazy wsiąkły w nią w czasach dzieciństwa i choć przez całe swoje długie życie dużo podróżowała, żaden widok nie wyrugował rodzimego pejzażu. Malowała zarówno skrócone perspektywy ulic Reykjaviku, jak i tętniącą spokojem wieś z owcami i końmi islandzkimi. Często w jej twórczości powraca motyw Esji oglądanego z okien Höfði, do którego siedmioletnia Louisa wprowadziła się wraz z rodziną w 1924 roku (i mieszkała tam do 1937).

Höfði, Reykjavik.

Choć Höfði kojarzy się teraz głównie z historią Zimnej Wojny, tablica pamiątkowa stojąca przy domku przypomina postać Louisy Matthíasdóttir, nazywając ją jedną z wiodących artystek Islandii. Malarka wielokrotnie wracała od kraju rodzinnego i niemal w całości poświęciła mu swoją twórczość, jednak po raz pierwszy wystawiła swoje dzieła w Islandii dopiero w 1974 roku (już jako dojrzała i ceniona w USA artystka, zaprezentowała 17 płócien podczas wystawy Zgromadzenia Artystów Islandzkich), a jej pierwszy samodzielny pokaz odbył się 13 lat później (w roku jej 70. urodzin!) Do lat 70. jej twórczość nie była praktycznie w ogóle znana na Wyspie, natomiast teraz jest ona jedną z ulubionych islandzkich malarek współczesnych. O popularności jej obrazów w świecie anglosaskim może świadczyć seria angielskich tłumaczeń powieści Halldóra Laxnessa wydana przez Random House, których okładki dekorują właśnie prace Louisy Matthíasdóttir.

Pójdź na czasową wystawę prac Louisy Matthíasdóttir (do 17 września) i zdecyduj czy zgadzasz się z jej tytułem „Kyrið” (Spokój)

Kjarvalsstaðir, Flókagata 24
Otwarte codziennie 10:00 – 17:00

Ceny biletów:
normalny: 1,600 kr
studencki: 1,000 kr
dzieci i seniorzy bezpłatnie

Tekst ukazał się na łamach Iceland News Polska w ramach serii Do trzech razy SZTUKA.