Podwójne życie Baldura

Baldur. Wyspy Białego Słońca. Tom 1

Autorzy: Berenika Lenard, Piotr Mikołajczak
Wydawca: Empik Go
Data wydania: 2024
Liczba stron: 432

Wczoraj usłyszałam słowa, że przy reportażu można mówić tylko o faktach, a w przypadku powieści rozmawiamy o emocjach. Duet @icestory.pl znamy od lat właśnie jako autorów reportaży o Islandii i Norwegii, dlatego bardzo intrygowało mnie jak pisarze tak doskonale operujący literaturą faktu poradzą sobie z powieścią. Czy napiszą typowo skandynawski kryminał, który w ogóle mnie zainteresuje, a może zaskoczą czymś, czego jeszcze nie było?

Baldur Ingvar Pétursson, 34-letni dziennikarz mieszkający w Reykjaviku, jest świadkiem potwornej zbrodni, którą nagrywa telefonem. W chwili, gdy umieszcza nagranie w sieci, jego życie się sypie. Wracają do niego pytania, na które odpowiedzi są ukryte w końcówce lat 90. w… Polsce. Czy historia sprzed dwudziestu lat z niewielkiej wsi Strugi w Beskidzie Niskim gdzieś pod słowacką granicą może mieć wpływ na to, co dzieje się obecnie w Islandii?

Morderstwo dziecka i zaginięcie przyjaciela na Grenlandii, trudne relacje w związku i tragiczna historia rodziny Grabskich łączą się w mroczną, pełną niepokoju opowieść o zbrodni i karze oraz poszukiwaniu własnej tożsamości. „Baldur” to znakomity thriller psychologiczny autorstwa Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka, pisarzy od lat mieszkających na Islandii. Pierwszy tom rozgrywa się na „wyspie białego słońca” oraz przy polsko-słowackiej granicy. Rok 1998 i 2019 stapiają się w mroczną, brutalną historię o wyzwoleniu, która długo nie da o sobie zapomnieć. (opis pochodzi od wydawcy)

Zacznijmy od tego, że najnowszą książkę Baldur. Wyspy Białego Słońca Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka trudno zaklasyfikować. To znacznie więcej niż kryminał, choć każdy fan Nordic noir odnajdzie tam coś, za co kochamy ten gatunek: jest tajemniczo, jest policyjnie, ale jest też psychologicznie, obyczajowo, a czasem wręcz przerażająco. Czy dziwi, że autorzy od tak dawna związani z Północą sięgnęli po taką mroczną, uwielbianą nad Wisłą stylistykę? Nie. Ale jestem pod wrażeniem, że zrobili to tak dobrze.

Dlaczego? Po pierwsze, to świetnie skonstruowana historia na dwóch planach czasowych i geograficznych. Połowa książki rozgrywa się w 2019 roku w Keflavíku, Ásbrú, Akranes i Reykjavíku, a druga część w Beskidzie Niskim ponad dwadzieścia lat wcześniej. Z każdym rozdziałem autorzy zgrabnie przeprowadzają czytelnika z jednego planu na drugi, stopniowo łącząc te dwa pozornie niezwiązane ze sobą miejsca i wydarzenia w jedną całość. Poznajemy w ten sposób postaci, które rozpisane są z rozmachem i ciekawym rysem psychologicznym, przez co możemy na bieżąco odkrywać ich motywy i samodzielnie rozmontowywać ich tajemnice.  A nawet jeśli szybko rozwiązujemy pierwszą zagadkę, zaraz pojawiają się następne. To zresztą nie jest historia o tym, “kto zabił”, bo zbrodni w tej historii jest wiele, a wydaje się, że do największych z nich wcale nie należy morderstwo z pierwszych stron…

Po drugie, w powieści Baldur. Wyspy Białego Słońca Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka nie chodzi o typowy kryminalny suspens.  Całość trzyma w ciągłym napięciu, ale za sprawą szerokiego wachlarza emocji, które dzielimy z postacami podczas lektury. Nieoczywiste motywy głównych bohaterów sprawiają, że nieświadomie zaczynamy się z nimi utożsamawiac, otwierać we własnej jaźni dawno zagrzebane traumy i skomplikowane historie rodzinne. Przez to książkę czyta się dobrze, ale dla wielu lektura ta może być zarówno bolesna, jak i oczyszczająca, bo uniwersalizm opisanych tu toksycznych relacji działa na czytelnika niemal terapeutycznie. Być może znajdziecie tu coś, co Was triggeruje, bulwersuje, zasmuca, szokuje, a może po prostu przejrzycie się w historii głównego bohatera jak w lustrze i po skończonej lekturze odczujecie jakąś ulgę?

Mi naprawdę niełatwo było się oderwać od tej historii, choć znajdowałam w niej fragmenty, na które moje wnętrze reagowało wyjątkowo nieprzyjemnie.  Chyba po prostu trudno było mi  uwierzyć,  że niektóre postaci mogą być tak zepsute i że kieruje nimi wyłącznie zło, a jednocześnie fascynowało mnie, że ta fikcyjna opowieść została zainspirowana samym życiem. Ten paradoks sprawił, że przypomniał mi się klimat oglądanego w nastoletności serialu Twin Peaks:  nie rozumiałam do końca skąd bierze się przedstawiane tam zło, ale niesamowity głód podobnych historii pozostał we mnie,  gdzieś głęboko ukryty latami. 

Po trzecie, to nie pierwsza powieść napisana przez polskich autorów, której akcja rozgrywa się w Islandii. To też nie pierwsza książka, w której wątki islandzkie mieszają się z polskimi. Jest w Baldurze jednak coś wyjątkowego, co dowodzi ogromnego rozwoju literackiego pary pisarzy: z kart powieści wylewa się wręcz świetnie zrobiony research. Choć cała opowieść jest zmyślona, czujemy, że oparta jest na sprawdzonych faktach i fragmentach prawdziwych artykułów prasowych. Trudno zignorować fakt, że Lenard i Mikołajczak debiutowali jako autorzy reportaży i czuć to doświadczenie literatury faktu w ich pierwszej wspólnej powieści, bowiem nawet pisząc fikcję, pozostają rzetelnymi obserwatorami otaczającej ich rzeczywistości. Niemal wszystko, co znajdziecie w tej opowieści, ma swoje poparcie w świecie realnym – nawet aplikacja, o której mówi główny bohater, choć nie istnieje (jeszcze!) naprawdę, jest do znalezienia w Internecie. Przekonajcie się na własne oczy!

Wbrew niestety częstej praktyce na polskim podwórku literackim, miejsca akcji Baldura nie zostały wygooglowane czy po prostu zmyślone, ale wyszukane na mapie i wielokrotnie odwiedzane przez pisarzy. Nie znając biografii Bereniki i Piotra, od samego początku lektury możemy poczuć, że nie tylko związani są prywatnie z Północą, ale też że mieszkają tam od lat. I nie chodzi tylko o nordycki klimat powieści, którym zdążyli już w naturalny sposób przesiąknąć, ale przede wszystkim właśnie o sugestywne opisy Keflavíku, Grenlandii, a nawet fikcyjnej wsi na granicy polsko-słowackiej, które zdradzają wieloletnie i wielokrotne pobyty w tych miejscach.

Baldur w ogóle napisany jest bardzo plastycznie, wręcz filmowo. Choć to dopiero pierwszy tom z zaplanowanej trylogii, wyczuwam tu znakomity potencjał na produkcję Netflixa. Skoro Keflavík może grać miejsca zbrodni w amerykańskich produkcjach kryminalnych, a polskie seriale policyjne mają się coraz lepiej, już teraz jestem w stanie wyobrazić sobie świetnie rokujący film do oglądania w zimowe wieczory. Może zagrałby w nim Piotr Głowacki, który użyczył swojego nastrojowego głosu do nagrania audiobooka tej książki? Zachęcam Was, aby poznać świat Baldura już teraz, z książką w ręku lub ze słuchawkami w uszach.

● Utulę Thule jest dumną patronką medialną książki Baldur. Wyspy Białego Słońca, a recenzja ta powstała we współpracy reklamowej z @empikgo ●

“Uniejów to taka mała Islandia”

Jak to się stało, że w Uniejowie są maskonury i flagi islandzkie? 28 listopada miasto podpisało umowę partnerską z islandzkim Grindavíkiem, co ukoronowało kilkuletnią znajomość między ośrodkami.

Jeden z wielu islandzkich akcentów w Uniejowie, zdj. Piotr Mikołajczak

Czy wiecie, że w Polsce też mamy gorące źródła? Może nie znajdzie się u nas gejzerów, ale jest kilka miejsc, w których woda termalna osiąga wysokie temperatury i da się wykorzystać moc natury do atrakcji, które znamy z Islandii: ogrzewania miast, basenów geotermalnych, produkcji kosmetyków czy w przemyśle spożywczym.

Jedną z gmin, która wykorzystuje potencjał geotermii jest właśnie Uniejów w województwie łódzkim. Dzięki wydobyciu wód geotermalnych o temperaturze 70 stopni, rozwinięto miejscową turystykę oraz przemysł: znajduje się tu elektrociepłownia, uzdrowisko, a pół miasta jest ocieplane dzięki wodom głębinowym. Jak mówi mi pełnomocnik geotermii Uniejów, mimo dużego sukcesu tutejszych term spółka nie chce skupić się wyłącznie na balneologii. Stąd różne pomysły na wykorzystanie i temperatury, i składu chemicznego wody. Na przykład w przemyśle spożywczym (już teraz w sprzedaży dostępne są chociażby ogórki zakwaszane w wodzie termalnej) czy kosmetycznym (linia kosmetyków dla ludzi i zwierząt, wyprodukowanych na bazie lokalnej wody), a w planach jest nawet produkcja piwa. Niedawno naukowcy odkryli tutaj również nowy gatunek algi, który nazwano starmasia uniejoviensis, i który niedługo będzie tutaj hodowany na szerszą skalę.

Uniejów dopiero się rozwija, dlatego potrzebuje doświadczeń i inspiracji od gmin, które zajmują się geotermią od dłuższego czasu. Jak mówi mi jeden z koordynatorów tego przedsięwzięcia, “Uniejów to mała Islandia”, dlatego nawiązanie współpracy z Grindavíkiem było ważne dla rozwoju gminy. To miasto na południowym wybrzeżu półwyspu Reykjanes trudni się rybołówstwem, ale znane jest przede wszystkim z prywatnej  elektrociepłowni Svartsengi, której ciepłe wody zasilają Błękitną Lagunę. Z wypowiedzi burmistrza Uniejowa, Józefa Kaczmarka, dowiaduję się, że islandzka elektrociepłownia produkuje 170 megawatów energii elektrycznej i Islandczycy mogą być dla polskiej gminy wzorem w zakresie badań i pracy nad przesyłem ciepła. Grindavík, tak jak Uniejów, produkuje nie tylko ciepło, ale również prąd, kosmetyki, warzywa i owoce. Ciepła woda zasila również stawy i usprawnia lokalną hodowlę ryb, czym chcą się w przyszłości zajmować również uniejowscy przedsiębiorcy.

Zdjęcie z pierwszej wizyty Islandczyków w Uniejowie, źródło: http://geotermia-uniejow.pl/

W ciągu ostatnich lat reprezentacja Uniejowa wybierała się na Islandię, zaś Islandczycy przyjeżdżali do Polski. Kilkuletni kontakt zaowocował podpisaniem umowy partnerskiej podczas ostatniego pobytu Islandczyków w Polsce, na IV Forum Inteligentnego Rozwoju 28-29 listopada bieżącego roku w Uniejowie. Pierwszego dnia Forum odbył się panel polsko-islandzki „Uniejów – Grindavik tak wiele nas łączy”, podczas którego głos zabrali: Piotr Mikołajczak (IceStory), Fannar Jónasson, burmistrz Grindavíku, Dr Guðjón Helgi Eggertsson, geolog współpracujący z elektrownią HS Orka oraz Kamil Matolicz z Energetyki Uniejów. Zwieńczeniem spotkania było podpisanie porozumienia przez Fannara Jónassona oraz Mirosława Madajskiego, Przewodniczącego Rady Miejskiej. Tym samym Grindavík stał się 10. miastem partnerskim Uniejowa.

Mirosław Madajski oraz Fannar Jónasson (z prawej) po podpisaniu umowy partnerskiej, źródło: https://uniejow.net.pl/pl

Na czym będzie polegała dalsza współpraca? Na pewno na wyjazdach i tworzeniu wspólnych programów edukacyjnych, a przede wszystkim na wymianie doświadczeń i pomysłów na rozwój obu gmin. Tymczasem już w Uniejowie widać kilka akcentów islandzkich: maskonury wymalowane przy szkole podstawowej, islandzkie flagi na starówce czy dęby zasadzone przez Islandczyków z okazji stulecia polskiej niepodległości. Jeśli chcecie znaleźć Islandię w Polsce, na pewno warto wybrać się do Uniejowa!

Zdj. Piotr Mikołajczak