Islandia/Wyspy Owcze

Czy można pomylić Islandię z Wyspami Owczymi? Teoretycznie nie, ale kiedy porówna się zdjęcia z obu miejsc, naprawdę łatwo o pomyłkę. Czy poza krajobrazem coś jeszcze łączy te Wyspy? Odpowiadam po spotkaniu z Maćkiem Brenczem oraz Marcinem Michalskim.

WYSPA

Często piszę o Islandii “Wyspa”, bo w środowisku islandofilskim to niemal synonimy. To jednak spore uproszczenie, bo przecież Islandia nie jest jedną wyspą: w skład państwa wchodzą również archipelag Vestmannaeyjar (14 wysp), Grímsey na północy, Viðey pod Reykjavikiem oraz wiele innych niezamieszkałych lub częściowo zamieszkałych wysepek, dlatego trudno dokładnie policzyć, z ilu dokładnie składa się Islandia. W przypadku Wysp Owczych jest łatwiej: archipelag tworzy 18 głównych wysp. W obu sytuacjach mamy do czynienia z wyspami pochodzenia wulkanicznego, stąd krajobrazy wydają się niemal bliźniacze. Wyspiarskość obu krajów implikuje również izolację, która wpływa na szczególny charakter obu społeczeństw: usamodzielnionych, twardych, podtrzymujących swoją odmienność językową i kulturową.

JĘZYK

A skoro o języku już mowa, islandzki i farerski to naprawdę najbardziej zbliżone do siebie języki z grupy skandynawskich. Choć słabo znam islandzki, farerski wygląda bardzo znajomo i mogę zrozumieć większość słów, które kojarzę z islandzkiego. Pisany farerski jest tak bliski islandzkiemu, że podobno dr Przemysław Czarnecki, nauczyciel islandzkiego, czyta farerski bez specjalnego przygotowania. I choć wydawałoby się, że w takim razie nie trzeba tłumaczyć islandzkich książek na farerski i odwrotnie, Maciej Brencz uważa, że dla Farerów islandzki po prostu brzmi śmiesznie, dlatego wolą czytać islandzką literaturę w przekładzie. Choć bliskie sobie w piśmie i gramatyce, nie liczcie na to, że znając islandzki dogadacie się z Farerami! Wymowa jest całkowicie odmienna, o czym przekonałam się z próbek w wykonaniu Maćka i Marcina. W farerskim występują dźwięki przypominające polskie “cz” i “sz”, których nie znajdziemy w islandzkim. Islandzki jest też zdaniem Maćka bardziej “twardy”, a ja powiedziałabym, że farerski brzmi po prostu zupełnie nie po skandynawsku…

HISTORIA

Tak jak w przypadku Islandii, Wyspy Owcze zamieszkiwali mnisi irlandzcy, których ostatecznie przegonili wikingowie. O zasiedleniu tak Islandii, jak i Farojów poczytamy w sagach, które skrupulatnie opisują dzieje pierwszych wikingów na obu lądach.  W islandzkiej Landnámabók (Księga Osadnictwa) czytamy, że pierwszym wikingiem, który osiadł na Islandii był Ingólfur Arnarson, natomiast założycielem Wysp Owczych był – według  Færeyinga saga (Sagi Farerczyków) – Grímur Kamban. Wikingowie dotarli na Wyspy Owcze w pierwszej kolejności, bo już w 825 roku, natomiast islandzkie osadnictwo rozpoczyna się dopiero w roku 874. Oba kraje łączy długa przeszłość pod panowaniem norweskim, a potem duńskim. Z tą tylko różnicą, że Islandia usamodzielniła się od Danii w 1918, a potem oficjalnie w 1944 roku uzyskała niepodległość, podczas gdy Wyspy Owcze wciąż należą do Danii (ze statusem terytorium autonomicznego).

SYMBOLE NARODOWE

Ze względu na wspólną skandynawską przeszłość, oba kraje mają na fladze krzyż skandynawski. Wywodzi się on z emblematyki duńskiej, gdyż według legendy biały krzyż na czerwonym tle ukazał się królowi duńskiemu, Waldemarowi II podczas bitwy Lyndanisse jako symbol zwycięstwa chrześcijaństwa. Dzisiaj wszystkie kraje nordyckie (poza Grenlandią) mają krzyż skandynawski na swoich flagach, a barwy islandzkie i farerskie są do siebie bardzo zbliżone. Powszechnie interpretuje się błękit, biel i czerwień na fladze islandzkiej jako kolor nieba (lub oceanu), kolor lodu oraz kolor ognia/lawy. Z kolei w farerskiej symbolice błękit kojarzy się z niebem, biel oznacza pianę morską, a czerwień ma nawiązywać do innych flag skandynawskich. Obie flagi są ważnym symbolem podczas uroczystości państwowych, jak i w życiu codziennym.  Podczas gdy islandzka bandera nie ma swojej nazwy, Farerowie nazywają swoją chorągiew “MERKIД.

Marcin Michalski (Projekt Føroyar) oraz Maciej Brencz (Farerskie kadry) przed spotkaniem. Flaga islandzka na stole, a farerska (w małej skali) – na bluzie Marcina.

POLONIA

Z tematów społecznych najszerzej udało nam się omówić kwestię Polaków na obu wyspach. Podczas gdy na Islandii Polacy stanowią największą mniejszość narodową (i ostatnio liczba ta przekroczyła 20 000 osób!), farerska Polonia to zaledwie 100 osób (przynajmniej według moich danych), co czyni ją dopiero czwartą grupą etniczną. Warto jednak porównać proporcje: Islandczyków jest około 350 000, a Farerów ledwie ponad 50 000.  Liczby nie decydują jednak o stopniu zaangażowania Polonii w obu krajach. W Islandii działa portal polonijny, liczne stowarzyszenia, Polonia widoczna jest również na mediach społecznościowych. Nie inaczej jest z Polakami na Wyspach Owczych, których reprezentuje Sabina Poulsen czy Kinga Eysturland. Dodajmy do równania jeszcze jeden wspólny mianownik: Kubę Witka, który nakręcił dokumenty Isoland i Faroe Way, w których przedstawia Polonię zamieszkującą oba kraje.

Jeśli chodzi o Polaków, który zapisali się wyjątkowo w historii obu krajów, to znalazłoby się przynajmniej kilku. Casus islandzki dotyczy chociażby Bohdana Wodiczki, dyrygenta i muzyka, który zapisał się wyraźnie w historii muzyki islandzkiej, dowodząc przez wiele lat orkiestrą symfoniczną w Reykjaviku. W przypadku Wysp Owczych należy przywołać nazwisko Czesława Słani, który zaprojektował Farerom piękne znaczki pocztowe, w tym słynnego barana.

KUCHNIA

Jeśli myślicie, że Islandczycy zajadają się obrzydliwościami, lepiej zapoznajcie się z upodobaniami kulinarnymi Farerów! Tradycyjne islandzkie dania to zgniły rekin (hákarl), barani łeb czy kiszona płaszczka, ale – choć nie próbowałam większości z nich – nie byłam gotowa na specjały, które zaprezentowali Marcin i Maciej. Na slajdzie ukazało się oczom publiczności coś, co wygląda jak ususzony tasiemiec lub stara pępowina… Nic bardziej mylnego, bo okazało się, że patrzymy na rarytas: sperðil, czyli fermentowaną owczą odbytnicę wypełnioną częściami jelit, mięsem i łojem. Smakołyk może podobno zapachem i smakiem konkurować z najpopularniejszymi delicjami świata. Pocieszające jest to, że na Wyspach Owczych prędzej spotkamy ser owczy, niż sperðil. Tak jak na Islandii chętniej kupimy skýr niż specjały, które Islandczycy jadają w porze zimowej.  Niezależnie jednak od tego, co włożymy do ust, zawsze możemy zapić smak popularnymi w obu krajach trunkami: akvavitem albo lokalnym piwem.

KULTURA

Oba kraje są też muzykalne i uwielbiają pisać poezję oraz czytać książki. Trudno streścić w tak krótkim poście najważniejsze nazwiska, ale każdemu wykształconemu człowiekowi wypadałoby znać Halldóra Laxnessa z Islandii oraz Williama Heinesena z Wysp Owczych. My skupiliśmy się jednak na tym, co – jak się okazało – przyciągnęło zarówno mnie do Islandii, jak Maćka do Wysp Owczych: muzyce. Punktem stycznym może być chociażby Eivør Pálsdóttir, farerska wokalistka i tekściarka, która występuje nie tylko po farersku, ale też po islandzku. Podczas spotkania puściliśmy widowni utwór Dansaðu vindur, islandzki hit bożonarodzeniowy śpiewany przez Farerkę na szwedzką melodię (“Den vilda”, z którym Szwecja wystartowała w Eurowizji w 1996 roku).

Eivør nagrywa po islandzku i występuje na Islandii zapewne z uwagi na bliskość obu krajów i mały rozmiar rodzimego rynku muzycznego. Ale takich przykładów współpracy artystycznej  między Islandczykami a Farerami jest więcej. Marcin Michalski przypomniał nam (również i mnie!), że z projektem Harpy związany był Farer, Osbjørn Jacobsen, należący do kolektywu architektonicznego Henning Larsen Architects z Danii. Na kształt wizytówki miasta miał wpływ również islandzki artysta Ólafur Eliasson.

Podczas spotkania poruszyliśmy też kwestie wiary Islandczyków i Farerów, w tym wiarę w ukrytych ludzi. Nie zabrakło też porównania obu krajów pod kątem turystyki i świadomego podróżowania. Zastanawialiśmy się nad tym, czy Farerowie to faktycznie Islandczycy sprzed lat, którzy chętnie podwiozą autostopowicza, zaproszą na obiad albo nawet na nocleg. Czy już zmęczeni są turystami? A może jeszcze się nimi cieszą? Bo i przecież o Islandczykach trudno powiedzieć, żeby mieli wspólne stanowisko dotyczące turystyki. Piszą się już kolejne przewodniki, a internety zapełniają zdjęciami farerskich must-sees, które doprowadziły do zadeptania Islandii. Czy trzeba się spieszyć, żeby zobaczyć autentyczne Wyspy Owcze? Może skoro wciąż tak bardzo przypominają Islandię, to większa Wyspa ma się jeszcze całkiem dobrze?

Spotkanie islandzko-farerskie Ð,æ, ø, á — Islandia / Wyspy Owcze,  które poprowadziłam wraz z Marcinem Michalskim (Projekt Føroyar) oraz Maciejem Brenczem (Farerskie kadry) przyciągnęło tłumy! Dziękujemy Wam za takie ogromne zainteresowanie, a chłopakom dziękuję za świetną zabawę.

Na Północ!

Ostrzegali mnie, że ten moment nadejdzie.

Że w końcu fascynacja Islandią zaprowadzi mnie na Wyspy Owcze albo Grenlandię. Że jeśli pojadę na Islandię, to wszystko minie i będę szukała nowych podniet. Fascynacja Islandią nie minęła, ale pojawiła się ciekawość. Tyle razy słyszałam już o innych wyspach, że powoli rodzi się we mnie ta potrzeba. Potrzeba udania się na Północ.

Mówią, że Wyspy Owcze to jak Islandia sprzed boomu turystycznego.  Że tam wciąż jeszcze jest niewielu zwiedzających, hostele nieprzeładowane, a lokalni mieszkańcy pozytywnie nastawieni do przybywających. Podobno taka była Islandia jeszcze na początku XXI wieku, a potem Islandczycy się zmęczyli. I islandzka przyroda też się zmęczyła. Turystami. Teraz jest ich za dużo, to i Islandia nie jest już taka sama. Mniej autentyczna i taka jakaś sprzedajna. Niestety zanim dotarłam na swoją Thule, było już za późno. To już nie były egzotyczne rubieże Europy, tylko popularna destynacja turystyczna. Romantyczny element dzikości zadeptany przez miliony butów z firmową metką.

Ale podobno są inne Thule. Bo Ultima Thule może mieć wiele współrzędnych geograficznych. Dla mnie, i dla wielu innych autorów, to właśnie Islandia. Ale dla Agaty Lubowickiej – Grenlandia.  Dla autora książki Atlas wysp odległych – to  wyspa należąca do Wielkiej Brytanii. Natomiast dla autora bloga Ultima Thule każda domniemane destynacje znaleziona w różnych relacjach. Kiedyś przyjdzie czas, że napiszę swój tekst o tożsamości Ultima Thule. Ale na razie umówmy się, że każdy ma swoją Thule. I każdy z nas ma rację.

Z książki “Atlas wysp odległych”, wydawnictwo Dwie Siostry.

Dlatego może wkrótce wyjdę poza wyznaczony samej sobie kanon i zacznę pisać o innych Thule. Trudno się oprzeć, skoro wokół tyle pokus. Czytam właśnie Lud Ilony Wiśniewskiej i czuję to ciepło, które towarzyszyło mi wiele lat temu, kiedy dopiero poznawałam się z Islandią. Czuję ten prąd, który rozbudza ciekawość. Włącza mi się w mózgu taki stworek, który szepcze “Jedź!”. I internety też czytają w moich myślach, bo podsuwają mi chociażby świetny tekst o prawdziwej tożsamości Anaruka. Już zaplanowałam, że po Ludzie idę do miejskiej biblioteki po lekturę szkolną, żeby przeżyć to wszystko na nowo. Ale dlaczego wtedy, kiedy czytało się tę książkę w podstawówce, nie czułam jeszcze tego prądu?

Koleżanka poleciała na Svalbard i zrobiła mi smaka, podobnie jak Borkowska Trippin’, która siedzi na północy Norwegii chyba już drugi rok. Nie pomaga długa lista znajomych na Facebooku, którzy dzielą się zdjęciami z dalekiej Północy. Nie tylko tej tutejszej, europejskiej. Damian z Kierunek Alaska już od dłuższego czasu wwierca się w moją głowę piękną Alaską. A ja, choć zupełnie nie interesuje mnie podróż do Stanów, mam ciągle gdzieś plan awaryjny, że zrobię doktorat w Kanadzie. To chyba jedyne miejsce poza Europą, które wydaje się tak skandynawskie. Mówi o tym choćby sztuka, ale o tym też kiedyś napiszę szerzej.  No i Kanada to chyba największe skupisko Islandczyków poza samą Islandią.

Ach, a Laponia? Pamiętam, że na studiach reagowałam na to hasło z romantycznym rozmarzeniem, dokładnie jak XIX-wieczni artyści. Co z tego, że już byłam, chętnie pojechałabym znowu! Na północ Norwegii, na północ Szwecji, na północ Finlandii! Poznać lepiej kulturę saamską, popatrzeć na te piękne stroje i choć odrobinę zrozumieć szamanów rozmawiających z reniferami. Wsłuchać się w język, posłuchać na żywo joiku, sprawdzić, jak naprawdę wygląda współczesne życie Saamów. Zobaczyć znowu mieniący się tysiącami barw ogon lisa polarnego, bo tym według tamtejszych wierzeń jest zorza polarna.

Bliskie spotkanie z Saamem.

Gdy pierwszy raz leciałam na Islandię, myślałam, że wygrałam los na loterii. Gdy zobaczyłam swoje pierwsze maskonury stwierdziłam, że widziałam już wszystko i mogę umierać. Sami jednak widzicie, ile jest innych kierunków na północ. Choć jesień, słota i chłód, wcale nie marzę o ciepłych krajach. Spieszę się na północ, choć nigdy nie przepadałam aż tak za mrozem. Ale marzę o śniegu, o ciszy, o ciemności, o zorzy, o nowych obrazach i muzeach do odkrywania.

Mam znajomego, który robi habilitację ze sztuki grenlandzkiej i farerskiej. W Polsce nikt nie chce nawet słyszeć o doktoracie ze sztuki islandzkiej, a Bart jest na stypendium w Kopenhadze i jak widać Dania odczuwa potrzebę zaktualizowania własnej historii sztuki i interesuje się swoimi własnymi koloniami (to słowa Barta, bo stosuje właśnie metodologię postkolonializmu i bardzo mu tego całego projektu zazdroszczę). Teraz prowadzę tydzień ze sztuką skandynawską na instagramie Nordic Talking i przygotowując się do niego myślałam sobie, jak odkrywcze będzie zaprezentowanie Skandynawii przez jej sztukę. Jakże banalne i oklepane zdały mi się jednak te wszystkie Larssony, Krøyery i Munche, a nawet Kjarvale, gdy Maciek Brencz z Farerskich Kadrów wprowadził mnie w arkana sztuki farerskiej. To dla mnie zupełna terra incognita. Istna Ultima Thule malarstwa.

Więc budzi się we mnie ciekawość. Tak jak kiedyś marzyłam o badaniu sztuki skandynawskiej i zwiedzaniu skandynawskich muzeów, teraz chcę poznawać sztukę dalekiej Północy. Sztuka farerska tak bliska jest sztuce islandzkiej, a wciąż tak podobna do norweskiej czy duńskiej. A jaka jest sztuka grenlandzka? Saamska? Jak wygląda malarstwo na Alasce? Czy ktoś maluje na Svalbardzie? Sami widzicie, że raz decydując się na tę szaloną podróż ze sztuką, której nikt nie chce i nikt nie rozumie, brnę dalej w swoim uporze, by zajmować się tym, czego nikt nie chce tknąć. Kusi właśnie to, że mało kto jej dotykał, mało kto ją badał i opisał. A to w odkrywaniu podnieca najbardziej. Nietknięte, dziewicze tereny.

I wiecie co? Trochę się o sztuce farerskiej dowiemy z najbliższego spotkania, które organizuję z Maćkiem i Marcinem Michalskim z Wyspy Owcze – Projekt Føroyar. Sama nie mogę się już doczekać! Zapraszamy w sobotę 16 listopada do warszawskiej klubokawiarni KiciaKocia o 18:00!