Jedź, zwiedź i zakochaj się w Islandii

Kolejne spotkanie z cyklu (tradycyjnie w grochowskiej Kici Koci) poświęcone było wrażeniom Emiliany Konopki, prezeski SKI, z jej całkiem spontanicznego pierwszego wyjazdu na wyspę. Emiliana zabrała ze sobą jako bagaż tylko mały plecak i pluszowego maskonura, na wypadek gdyby nie udało się zobaczyć tego prawdziwego 😉

unnamed (4)unnamed (3)

Wnikliwe miesięczne przygotowania były w zasadzie zbędne, bo Emiliana interesuje się Islandią nie od dzisiaj 😉  Jakiś czas temu ukazał się nawet cykl jej artykułów “Zapiski z podróży nieodbytej”, opisujący krok po kroku – ale bynajmniej nie z autopsji – podróż po atrakcjach Islandii. Relacja ta zawierała pewne (choćby geograficzne) błędy i informacje, które Emiliana miała wreszcie okazję zweryfikować.

Jak przyznała, cała wyprawa stała pod znakiem szczęśliwych splotów okoliczności. Na miejscu było wielu dobrych ludzi, którzy użyczyli miejsce do spania za darmo, zaoferowali transport, a nawet poczęstowali piwem. Pozostało tylko zmierzyć oczekiwania z rzeczywistością. Jak opisuje Emiliana, można to porównać do znajomości z internetu sprawdzonej w realu: czy Islandia poznana dawno temu wciąż istnieje, czy napływ turystów jej nie zniszczył?

unnamed (1)

Wyruszyła więc na zwiedzanie. Kwiecień to co prawda jeszcze nie sezon, ale to bez znaczenia, bo pogoda zawsze jest nieprzewidywalna. Keflavik, lądowanie prawie o północy, zgubienie w drodze do autobusu, opóźniony wyjazd i pierwszy przystanek: hotel Wiking wyglądający jak kościół w Karpaczu. To wzbudziło pewien sceptycyzm. Skąpany we mgle Reykjavik nie był dobrze widoczny pierwszego dnia. Poza opadami i wiatrem pojawiło się jednak sporo zaskoczeń na plus i prawie wszystko się układało dobrze. Panorama Reykjaviku oglądana z Perlanu, nie jak w większości z wieży Hallgrímskirkja. Nietypowe z perspektywy przeciętnego turysty było też zwiedzanie muzeów (nawet z oprowadzaniem!). Galeria Narodowa to w rzeczywistości niewielka ekspozycja.

Niedostatek atrakcji we wnętrzach rekompensuje urok tego, co na zewnątrz, zwłaszcza piękny kolor oceanu. Słynny “szkielet morświna” 😉 podobno okazale błyszczy się w słońcu, ale przy innej pogodzie wydaje się po prostu… srebrny. Harpa to coś, czego przewodnik Emiliany z 2006 r. jeszcze nie uwzględniał, ale z pewnością nie można jej przegapić. Feeria szkiełek jest tak samo piękna od środka, jak i na zewnątrz. Na zdjęciach z miasta przy kolorowych domkach w kadr wchodzą też rozkopane, ciemne, błotniste ogródki i baraki. Przez napływ turystów Reykjavik się zmienia. Oddaje się go turystom, co widać zwłaszcza w obszarze głównej ulicy, gdzie budynki zmienia się i wyburza, żeby zastąpić tradycyjną zabudowę sklepem albo hotelem. Nawet street art nie wydał się aż tak spektakularny jak się spodziewała, choć szare przestrzenie nabierają gdzieniegdzie kolorów.

unnamed (2)

Relacja ze spotkania z grupą Islandczyków uczących się polskiego opisana była już szerzej w poprzednim poście. Warto jednak zaznaczyć, że studenci byli ciekawi i zdziwieni istnieniem Klubu (oczywiście językiem pomostowym w rozmowie był angielski, a nie islandzki ;)) Wieczorne spotkanie z ludźmi z Couchsurfingu było okazją do poznania pierwszego rodowitego Islandczyka, który – wbrew obiegowym opiniom – bardzo dobrze przyjął próby rozmowy po islandzku! Każdy z gości miał swój sposób na podróżowanie (nawet zaplanowane podziwianie zorzy polarnej, czego jak wiadomo zaplanować się nie da). W rozmowie stosunek mieszkańców wyspy do turystów został określony jako “love-hate relationship”.

Już nawet nie sama stolica, ale cała wyspa się zmienia. Być może nieodwracalnie. Śpieszmy się więc podziwiać Islandię, a w tym – jak w przypadku Emiliany – rzeźby ulubionego Einara Jónssona (na których Ultima Thule znajduje się nie na północy, a w samym centrum świata), obrazy, jakie tworzy brat islandzkiego barda Bubbiego, tył kościoła Hallgrimura (który nie jest tak efektowny jak przód) czy widzianego z bliska Damiena Rice’a. Druga z tych atrakcji nie byłaby możliwa gdyby nie spotkanie ze współautorem wydanych niedawno “Szeptów kamieni” – Piotrem Mikołajczakiem. Książka (o której szerzej piszemy tutaj) obala wiele mitów o Islandii i porusza ważne wątki.

Co się jeszcze udało Emilianie na Islandii? Kupno tanio tradycyjnego swetra w Czerwonym Krzyżu, darmowa kawa w galerii, kolejne spotkania z ludźmi, jak np. redaktorką Iceland News Polska (która opowiedziała o sytuacji Polaków na wyspie), odwiedziny w muzeum Halldora Laxnessa (mieści się w willi kupionej zapewne za pieniądze z Nobla :)), skosztowanie Skyru o smaku jagodowym (najpyszniejszy!).

Wśród gorzkich obserwacji wymienić można kolejne przeobrażenia pod wpływem turystów. Tym razem negatywny wpływ na… konie islandzkie. Turyści zatrzymują się bezmyślnie, zastawiając drogę, dokarmiają zwierzęta niewłaściwymi produktami, przyczyniają się do niszczenia ogrodzenia, bo konie, zachęcone smakołykami, chcą wyjść gościom na przeciw. Erupcje gejzerów są krótkie i trzeba czuwać z aparatem, ale za to dostępne wokół gorące źródełka wyróżniają się pięknymi barwami, podobnie jak zielone mchy. Czarna plaża nie jest tak unikatowa jak można by przypuszczać, w końcu ciągnie się kilometrami. Godna zapamiętania była też podróż do Akureyri z szalonymi Hiszpankami. Samochód po skręceniu w boczną drogę rył podwoziem po śniegu, ale szczęśliwie udało się zawrócić. Jazda autem pozwoliła zaobserwować zmiany w krajobrazie na przestrzeni 400 km: od kwiecistej wiosny do srogiej zimy i z powrotem.

Emilianie udało się zobaczyć rybacką miejscowość Akranes (w której naturalnie unosił się zapach smażonej ryby), wulkan Eyjafjallajökull, szklarnie bananów i pomidorów w pobliżu gorącej rzeki Varma w Hveragerði (i przy okazji skorzystać z możliwości kąpieli). Piękniejszy, niż mogła sobie wyobrazić, okazał się słynny wodospad Svartifoss, do którego wiodła kilkudziesięciominutowa droga przez park narodowy Skaftafell. Ostatnie przystanki na Jökulsárlón i Kirkjubæjarklaustur, gdzie mieszka pewna polska artystka, która, mając posadę nauczycielki, może poszczycić się pięknym służbowym mieszkaniem. Wielkanoc udało się mile spędzić w Reykjaviku. Nie udało się za to zobaczyć maskonura, choć gęsi było pod dostatkiem…

unnamed (7)

Na koniec Emiliana jeszcze raz wróciła do przemyśleń na temat przemysłu turystycznego na Islandii. Choć generalnie nie jest aż tak źle, zwłaszcza poza stolicą, to skrytykować można niektóre pamiątki i sklepy szydzące z trudności języka islandzkiego. Islandzka przyroda wciąż stoi otworem i to należy szanować. W przeciwnym razie słuszna i po prostu konieczna może wydawać się strategia podnoszenia cen, służąca temu, aby zachować naturalne walory, dla których turyści tak chętnie na Islandię przyjeżdżają.

Więcej zdjęć i wrażeń na Utulę Thule.

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Wielkie kino z małej wyspy

Wczoraj, w piątek 24 lutego mieliśmy okazję uczestniczyć w spotkaniu promującym książkę dr. Jakuba Sebastiana Konefała “Kino Islandii. Tradycja i ponowoczesność”, którego gośćmi byli sam autor oraz znany już nam bardzo dobrze dr Przemysław Czarnecki.

16990722_767189276762717_1892478929_o

Spotkanie odbyło się w Księgarni Czarnego, w niewielkiej sali, którą nietrudno było wypełnić fanami kina islandzkiego. Punktem wyjścia do rozmowy o kinie islandzkim była oczywiście wspomniana książka, jednak dr Jakub Sebastian Konefał – skutecznie prowokowany przez dra Przemysława Czarneckiego oraz publiczność – opowiadał również o okolicznościach jej napisania oraz różnych anegdotach z udziałem islandzkich aktorów i reżyserów. Jednym z największych zaskoczeń podczas spotkania okazało się wyznanie, że Islandczycy niekoniecznie lubią swoje kino i nie dbają też o badania nad nim. Choć kino islandzkie zyskuje sobie fanów nie tylko w Polsce, a aktorzy i reżyserzy z Wyspy coraz śmielej stawiają pierwsze kroki w Hollywood, jak dotąd nie powstało żadne pełne kompendium wiedzy na temat islandzkiej kinematografii napisane przez Islandczyka. Tym samym pozycja dra Konefała jest pierwszym takim opracowaniem na świecie.

Zapytany o cechy wyróżniające kino islandzkie, dr Konefał użył sformułowania “nostalgiczna izolacja”. Z pewnością obeznani z filmami z Wyspy kinomani zdążyli już wyrobić sobie swego rodzaju przekonanie, że Islandczycy powielają kilka schematów, a mimo to – a być może właśnie dlatego – nie mają problemów z produkcją kilku obrazów rocznie. Za spisem treści książki “Kino Islandii…” moglibyśmy bowiem wyodrębnić w kinematografii islandzkiej produkcje związane z życiem na morzu, motyw Islandczyka zamieszkującego daleką wieś, “konflikt” między peryferią a stolicą lub między młodym a starym pokoleniem, oraz skutki amerykanizacji islandzkiego społeczeństwa. Na pytanie o to, jaka jest właściwie filmowa Islandia, gość odpowiedział, że z pewnością inna od tej prawdziwej. Realizatorzy z powodzeniem przedstawiają nam wyspę pełną desperatów i dziwaków na tle pięknych krajobrazów (nierzadko “sprzedawanych” hollywoodzkim scenografom, co w znacznym stopniu finansuje potem rodzime produkcje), ale czy Islandczycy są tacy na co dzień? Być może to, co łączy “prawdziwych” wyspiarzy od tych ze srebrnego ekranu, to czarny humor i umiejętność żartowania z siebie samych.

W jaki sposób powstawała książka? Dr Konefał to filmoznawca, pracownik Uniwersytetu Gdańskiego. W 2010 roku udał się na pierwsze stypendium naukowe do Islandii, potem wielokrotnie tam wracał. Choć promotorzy i koledzy sceptycznie odnosili się do pomysłu napisania książki o kinie islandzkim (“A jakie oni niby filmy kręcą?”), a chaotyczne zbiory Filmoteki Islandzkiej nie ułatwiały pracy, kilkusetstronicowe dzieło końcowe jest imponujące i z pewnością wypełnia lukę w badaniach skandynawistycznych, a ze względu na przystępny język może stanowić lekturę dla mniej lub bardziej wtajemniczonego kinomana.

Po inspirującej rozmowie, w którą zaangażowała się również publiczność – głównie wypowiadając się na temat poszczególnych filmów – autor podpisywał książki wszystkim zainteresowanym. Członkowie Studenckiego Klubu Islandzkiego mieli okazję kontynuować rozmowę z gośćmi już po oficjalnym spotkaniu; w kameralnym gronie dr Konefał przywoływał jeszcze ciekawsze wspomnienia z pobytu na Wyspie i współpracy z przedstawicielami islandzkiej kinematografii.

Bardzo dziękujemy za znakomite spotkanie oraz miły wieczór!

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

W poszukiwaniu białych nocy

Ponad 100 lat temu parowiec “Oceana” wyruszył w letnią podróż po Morzu Norweskim. Zawinął do portu w Norwegii, na Wyspach Owczych, Spitsbergenie i Islandii.  Pasażerowie tego statku, a także widoki, jakie mogli podziwiać, ciesząc się białymi nocami, zostały uwiecznione na fotografiach stereoskopowych z lat 1905-1908.  Wystawa w Fotoplastikonie Warszawskim daje szansę obejrzenia tych zdjęć i tym samym odbycia podróży w czasie, po dalekiej północy.

Na wernisażu wystawy “W poszukiwaniu białych nocy” (31 stycznia) zjawił się m.in. ambasador Norwegii Karsten Klepsvik, honorowy konsul Islandii Bogusław Szemioth, przedstawiciel Towarzystwa Polsko-Norweskiego Dariusz Geller i oczywiście my – członkowie SKI. Była to więc doskonała do spotkania towarzyskiego i wymiany uwag niemal “na szczycie”;-)

16426325_752945324853779_510297820_n

Jak się okazuje, norweskie fiordy, farerskie wioski rybackie czy niektóre części Reykjaviku, nie zmieniły się tak bardzo w ciągu przeszło stulecia. To miejsca wciąż świetnie rozpoznawalne. Z punktu widzenia współczesnego widza szczególnie urzeka fragment dawnej rzeczywistości, jaki można zaobserwować: stroje (zwłaszcza eleganckie suknie kobiece), praca przy rybach w porcie, czyszczenie ubrań w gorących źródłach, ruch na ulicach miast i wsi, domki, które w większości stoją w tamtych miejscach do dzisiaj.

Fotografie mają niesamowity klimat, są idealnie zachowane i z pewnością nieczęsto można oglądać podobne zapisy z przeszłości – i to przez stereoskop. Polecamy wybranie się w tę podróż! Wystawa trwa do 25 lutego.

unnamed-1unnamed-2unnamed-3unnamed-416425833_742996009184041_5497779433009407827_n

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Dzień Islandzki w Poznaniu

17 listopada, na zaproszenie Studenckiego Koła Naukowego “Norske veier” działającego na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, wybraliśmy się do stolicy Wielkopolski, aby posłuchać i samemu opowiedzieć o Islandii. Wedle zamysłu organizatorów, spotkanie i wygłaszane w jego trakcie referaty, miały skupiać się na motywie relacji człowiek-natura, tak ważnym na wyspie.

SKI reprezentowała Emiliana Konopka, która została poproszona o wygłoszenie krótkiego wystąpienia na otwarcie spotkania. Opowiedziała o sztuce islandzkiej z pozycji konia, czyli o silnych związkach Islandczyków z końmi islandzkimi. Bo faktycznie, jeśli przyjrzeć się najważniejszym dziełom sztuki islandzkiej, bardzo często pojawiają się na nich konie. Motywy “końskie” pojawiają się już w sztuce pierwszych artystów Islandii, czyli w inspirowanych mitologią nordycką rzeźbach Einara Jónssona oraz malarstwie pejzażowym Thórarinna Thórákssona. Nawet w Warszawie oglądać możemy konia wykonanego przez artystę o pochodzeniu islandzkim, a mianowicie pomnik konny Józefa Poniatowskiego dłuta Berthela Thorvaldsena, syna islandzkiego emigranta Gottskálka Þorvaldssona.  Co ciekawe, wraz z rozwojem sztuki islandzkiej i zwiększonymi kontaktami artystów z kulturą globalną, pojawiające się dotąd przedstawienia czy to mitologicznej postać Sleipnira, ośmionogiego rumaka Odyna, czy  Icelanderów, zostały powoli wyparte przez motywy inspirowane kulturą kontynentu. I tak np. w twórczości Helgiego Þorgilsa Friðjónssona pojawiają się centaury i jednorożce, natomiast u światowej sławy artysty Erró znalazło się nawet miejsce dla konia Horacego, przyjaciela Myszki Miki, stylizowanego na małżonka Arnolfini z obrazu Jana van Eycka.

15145091_10207711535292969_472259596_o.jpg

Wystąpienie zostało przyjęte – niespodziewanie dużymi – brawami, a potem do swoich referatów stanęły członkinie koła Norske veier, które prezentowały tematy flory i fauny islandzkiej czy warunków geograficzno-atmosferycznych wyspy. Bardzo interesujący był krótki wykład Karoliny Kliś, która przedstawiła kilkanaście islandzkich określeń na śnieg (podobno Islandczycy mają ich aż sto, jej udało się wynaleźć co najwyżej 60). Nie zabrakło też tematu islandzkiego protestu kobiet z 1975 roku.

Spotkaniu towarzyszyły ciasta, herbata i należy pogratulować organizatorom świetnego przebiegu oraz dużego zainteresowania ze strony nie tylko studentów Skandynawistyki, ale również innych kierunków. Bardzo dziękujemy za zaproszenie!

31070120225_fdf32242ef_o.jpg

Towarzysz podróży został u Jagody Kowalczyk, której chciałabym niezmiernie podziękować za przenocowanie i miłe towarzystwo!

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Wspólne kibicowanie

Takich piłkarskich emocji w Klubie jak dotąd nie mieliśmy! Zdarzyło nam się już co prawda wspólnie oglądać mecze z udziałem islandzkiej reprezentacji w piłce nożnej, ale w przypadku wystąpień Strákarnir okkar, “Naszych chłopców” na EURO 2016 piłkarskie emocje sięgnęły zenitu!

Już dwa lata temu rozpoczęliśmy współpracę z portalem Piłkarska Islandia, wraz z którym organizowaliśmy wówczas wspólne oglądanie meczów z eliminacji do Euro. W ubiegłym roku mieliśmy też okazję w nowym gronie oglądać transmisję towarzyskiego meczu Polska-Islandia. Teraz jednak Klubowi miłośnicy futboli zorganizowali spotkania w klubokawiarni Jaś i Małgosia, aby kibicować Islandczykom w meczach grupowych Euro. Tak więc 14, 18 i 22 czerwca byliśmy świadkami wspaniałych występów Chłopców, które dały im przepustkę do wyjścia z grupy. Członkowie Klubu i Przyjaciele kibicowali z odpowiednim ekwipunkiem: koszulkami z maskonurem oraz szalikiem w islandzkich barwach…

27 czerwca, większą grupą, poszliśmy do Machinarium przy Smolnej, aby w podziemiach wykrzyczeć wielokrotnie Áfram Ísland! Wraz z przybyłymi na mecz innymi miłośnikami Islandii oglądaliśmy legendarny mecz z Anglią, który potem doczekał się wielkiego odzewu mediów. Sami zresztą byliśmy tego udziałem, gdyż po spektakularnej wygranej Islandczyków nazajutrz spotkaliśmy się z wybuchem telefonów i maili z prośbą o wypowiedź w tej sprawie. W telewizji i radiu przez cały czwartek 28 czerwca można było słuchać i oglądać naszego opiekuna, dra Włodzimierza Pessela oraz byłego prezesa SKI, Łukasza Bukowieckiego, a także Członków Klubu: Julian Podgórski udzielił wywiadu TVNowi, Emiliana Konopka była w studiu Telewizji Polska 24, a przyjaciel SKI, Kuba Drzewiecki, wypowiadał się dla Superstacji. Wcale nie pytano nas o piłkę nożną, na czym w sumie przecież się nie znamy, ale okazało się, że media pragną jakichkolwiek informacji o Islandii. Stąd pytano nas o wszystko: jacy są Islandczycy? dlaczego Polacy chętnie wyjeżdżają na Islandię? czy pozostało w nich coś z wikingów? Staraliśmy się odpowiadać jak najlepiej, za wszelkie niedociągnięcia przepraszamy 😉

13555597_10209946776373884_865378207_o

Wczoraj, 3 lipca, mieliśmy ostatnią okazję do kibicowania Chłopcom na Euro 2016. Niestety, po trudnym meczu z Francuzami, Islandczycy opuścili turniej na etapie 1/8 finału. Również i temu meczowi się przyglądaliśmy, choć tym razem zamiast okrzyków radości częściej słychać było jęki smutku i niezadowolenia. Nie pomogły nawet “wikińskie” okrzyki, które tak pięknie zapoczątkowali Islandczycy zasiadający na trybunach francuskich stadionów.

Islandio, nic się nie stało! Gratulujemy świetnego wyniku i przejścia do historii: drugiego Brexitu i tak długo Ci nie zapomnimy, ale w pamięci zapadnie nam nie tyle wygrana z Anglią, co emocjonalna narracja islandzkiego komentatora, wikińskie skandowanie i te urocze wyliczenia, skąd na Islandii wzięło się 23 piłkarzy…

P.S: Mecz Islandia-Anglia oglądało 99 procent Islandczyków. Wysęp Chłopców na Euro był powodem do domu całego narodu!

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Dzień Islandzki 2016

W piątek 17 czerwca po raz pierwszy udało nam się spotkać dokładnie w dniu þjóðhátíðardagurinn, czyli Islandzkiego Święta Narodowego, tzw. Dnia Republiki, czasem (choć niesłusznie) nazywanego Dniem Niepodległości. Jakkolwiek by się to święto nie nazywało, zebraliśmy się, aby świętować ważną rocznicę – 17 czerwca 1944 roku. Tego to właśnie dnia Islandia proklamowała się niezależną republiką i po wielu stuleciach zależności od Norwegii, a przede wszystkim Danii – zyskała całkowitą niepodległość.

O dążeniu Islandii do niepodległości opowiadała Karolina Wojciechowska. Wstępnie zarysowała okoliczności, w jakich Islandia straciła suwerenność, później zaś opisała, w jaki sposób kraj ten zyskał autonomię (po I wojnie światowej wchodzi w unię personalną z Danią w 1918 roku), a także jak doszło do przełomowej daty 17 czerwca 1944. Zacznijmy od roku: zgodnie z podpisaną z Danią unią, Islandczycy mieli po 25 latach sami zdecydować czy chcą oddzielić się od mocarstwa. I faktycznie, w czasach, kiedy Dania była zajęta działaniami podczas II wojny światowej, po 25 latach Islandczycy zdecydowali się zerwać unię. Na datę przewidzianego referendum w tej sprawie, które odbyło się w Thingvellir, wybrano 17 czerwca – datę urodzin Jóna Sigurðssona (1811-1879), postaci niezwykle ważnej dla budowania się islandzkiej tożsamości i potrzeby odzyskania niezależności.

13461367_636308896517423_2097464894_o

Imprezę zaczęliśmy z małym poślizgiem, bo choć planowaliśmy zacząć równo o 18:00, pogoda pokrzyżowała nam plany. Co prawda przez całe popołudnie i wieczór nie spadła ani kropla deszczu, a słońce pięknie świeciło, ale zrywał się porywisty wiatr (jak to na Islandii) i wichura ta wystraszyła chyba pierwszych gości, bo z początku przybywało ich niewielu. Miejscem naszej małej imprezy był jeden z domków fińskich przy Jazdów 10/8. To urocze miejsce wydawało się idealnym na czerwcowe spotkanie z grillem i muzyką, tyle tylko, że brakowało nam… prądu. Tak więc siedzieliśmy do późna oświetlając sobie drogę do łazienki świeczkami i grzejąc przy grillu (który z wielkim trudem udało się odpalić – nazwaliśmy go nawet odświętnie ReykjaGRILLEM – bo dymił nam dość intensywnie.)

O 19:44 zaśpiewaliśmy wspólne hymn islandzki w ramach akcji “Cała Polska śpiewa hymn Islandii”. Nie było łatwo, bo choć znaliśmy słowa i mieliśmy je zapisane w “uproszczonej wersji”, trudno było dorównać paniom i panom z islandzkiego chóru, których nagranie służyło nam za wzór. Tym samym trochę poczytaliśmy, trochę pofałszowaliśmy, ale koniec końców mamy nadzieję, że żaden Islandczyk nie czułby się obrażony. Cieszymy się też, że akcja miała swój efekt: otrzymaliśmy nagranie od Kuby i piękne zdjęcie Julii z flagą Islandii. Sami nawet nagraliśmy nasz występ, co (ze wstydem) prezentujemy na naszym Fanpage.

Zaraz po otrząśnięciu się z tego kulturowego szoku i posileniu się kiełbasą (serwowaliśmy także “islandzkiego” dorsza) oraz przywitaniu nowych gości, zabraliśmy się do turnieju wiedzy o Islandii “Jeden z dziesięciu”. W nawiązaniu do znanego teleturnieju, jednego z naszych ulubionych, rozegraliśmy gigantomachię (jakby powiedział Tadeusz Sznuk) – starcie gigantów, jeśli chodzi oczywiście o wiedzę na temat Islandii. Pytania były trudne, ale zawodnicy dzielnie sobie radzili i bardzo powoli dochodziliśmy do finału. Finaliści:Martyna, Piotrek i Kuba zakończyli swoją rundę dość szybko i nagrodę główną otrzymał Kuba. Potem jeszcze sprawdzaliśmy wspólne swoją wiedzę.

WP_20160617_20_14_38_Pro

Na zakończenie programu (ale nie wieczoru), Patrycja Strzeszkowska, nasza klubowa specjalistka od mitologii, zaaranżowała wspólną inscenizację kłótni Lokiego z udziałem gości. Wcielaliśmy się w różne postaci z mitologii nordyckiej, które po kolei obrażał Loki (w tej roli Piotr Piotrowicz), a choć ledwo czytaliśmy już nasze role w wieczornych ciemnościach, zachowaliśmy biesiadny charakter Lokasenny. Jak na biesiadę przystało: nie zabrakło mięsiwa i pitnego miodu (zwanego piwem), a także długich rozmów i dyskusji do północy.

13467740_636308926517420_261677583_o

Dziękujemy wszystkim przybyłym gościom oraz Towarzystwu Przyjaźni Polsko-Fińskiej za udostępnienie domku fińskiego, Adzie i Agacie ze Stacji Północ, które przekazały nam rożne fajne rzeczy na prezenty i nagrody uczestników imprezy oraz Klaudię i firmę Blue Iceberg, która ufundowała nagrodę główną w akcji “Cała Polska śpiewa hymn Islandii”.

13445890_636308503184129_1106395283_o13453145_10210062001334524_543652643_oWP_20160617_20_47_51_Pro

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Islandia (nie) dla wszystkich

Wydawałoby się, że miłośnicy Islandii wiedzą o niej już wszystko. W wielu klubokawiarniach lub knajpach podróżniczych co i raz można posłuchać o niezwykłej podróży na wyspę, obejrzeć fotorelację z samotnej wyprawy albo po prostu poznać tajemnice taniego podróżowania na Islandię.

O tym, że warto tam pojechać, mówić nie trzeba – w końcu w ostatnim czasie jest to jedna z najpopularniejszych destynacji turystycznych w Polsce. A jednak członków Studenckiego Klubu Islandzkiego znudziły już kawiarniane gawędy i przewodnickie anegdoty. Postanowiliśmy dać głos tym, którzy Islandię kochają do tego stopnia, że poświęcili jej choć część swojej naukowej kariery. W dniach 19-20 maja na Uniwersytecie Warszawskim odbyła się pierwsza ogólnopolska konferencja studencko-doktorancka w pełni poświęcona Islandii –  ISLANDIA: Geografia. Kultura. Społeczeństwo.

IMG_5166

„CEL JEST PROSTY – ROBIMY KONFERENCJĘ NAUKOWĄ. Burza mózgów i działanie.”

Tak brzmiał opis zamkniętej facebookowej grupy SKI Ráðstefnan, którą utworzyliśmy już ponad rok temu dla tych członków SKI, którzy chcieli zaangażować się w zorganizowanie konferencji.  Wbrew pozorom nie było to takie łatwe; szukanie sali, wypełnianie wniosków, bieganie po Kampusie UW z dokumentami po podpisy odpowiednich osób… A do tego stałe wymienianie się pomysłami i pilnowanie terminów oraz wzajemne motywowanie się do działania na grupie. W styczniu mogliśmy oficjalnie ogłosić, że konferencja się odbędzie: sala była zaklepana, Julek Podgórski zrobił świetny plakat i ruszyliśmy z Call for papers. Zakładaliśmy, że chętnych do wystąpienia będzie niewielu, rozesłaliśmy więc informację o konferencji do wszystkich pracowników naukowych w Polsce związanych z Islandią czy Skandynawią. Wstępnie to im proponowaliśmy ewentualne wystąpienia, martwiąc się, że nie starczy nam prelegentów na dwudniową konferencję. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy po przedłużeniu terminu nadsyłania abstraktów nasza klubowa skrzynka pękała w szwach, a w ostateczności zgłosili się do nas studenci i doktoranci z całej Polski i to niestety o wielu więcej, niż mogliśmy pomieścić w programie!

Nadesłane propozycje tematów, a raczej ich różnorodność i interdyscyplinarność bardzo nas ucieszyły. Szczególnie, że zgłosili się specjaliści z dziedzin, o których nawet nie pomyśleliśmy, a ich abstrakty były naprawdę interesujące. Po konsultacjach z naszymi opiekunami naukowymi: doktorem Romanem Chymkowskim i doktorem Włodzimierzem Pesselem, dokonaliśmy niezbędnej selekcji, choć staraliśmy się zachować jak najwięcej zgłoszeń – to dlatego program był wypełniony po brzegi, a początek obrad planowany już na godzinę 8:30, co wielu stałych bywalców konferencji naukowych mocno dziwiło.

W kwietniu i maju dopinaliśmy wszystko na ostatni guzik; zaprosiliśmy doktora Jakuba Morawca i doktora Przemysława Czarneckiego do udziału w wydarzeniu towarzyszącym, na którym wraz z Anną Kaiper opowiadali o sagach islandzkich w oparciu o książkę ich autorstwa – „Sagi islandzkie. Zarys literatury staronordyckiej”, załatwiliśmy stolik na pokonferencyjną integrację, dopinaliśmy program, produkowaliśmy torby z maskonurem. W przeddzień konferencji do późnego wieczora ustawialiśmy stoły i przepiękne, ale jednak zdecydowanie ciężkie, wydruki autorstwa Zuzanny Konarskiej, która uświetniła całe wydarzenie wystawą swoich zdjęć z Islandii „Beyond Adaptation”.

Jeszcze w czwartek 19 maja do godziny 9:00 byliśmy wszyscy mocno zdenerwowani. Co, jeśli jakiś prelegent nie przyjdzie? A jeśli rzutnik przestanie działać? Czy warnik zagrzeje wodę na kawę? Czy wszyscy znajdą drogę do sali nr 200 w budynku Samorządu? I czy w ogóle dopisze publiczność? Na szczęście tyle było bieżących spraw do załatwienia, że obawy zniknęły niemalże z wybiciem godziny 9:00. Pierwsi goście znaleźli sobie miejsca jeszcze przed czasem, a doktor Roman Chymkowski szybko rozładował atmosferę swoim wystąpieniem otwierającym konferencję. Jako typowy antropolog i socjolog kultury, rozpoczął swoje wystąpienie od statystyk.  Studencki Klub Islandzki jest kołem naukowym działającym pod auspicjami Instytutu Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego, obchodzącego w tym roku swoje 40-lecie, więc działalność SKI zajmuje dokładnie ¼ historii samego Instytutu. Mówił też o dwóch pionierskich publikacjach traktujących o kulturze islandzkiej, ale w tym miejscu nie wypada się już tyle chwalić.  Zresztą wszystkie dotychczasowe działania SKI pokazała krótka prezentacja z maskonurem w tle, który krocząc dzielnie po osi czasu pokazywał najważniejsze momenty z naszej 10-letniej historii.

IMG_5229

Geografia. Kultura. Społeczeństwo

Zgodnie z naszym zamiarem, pragnęliśmy przedstawić naszym słuchaczom pełny obraz Islandii. Odłożyć na bok stereotypy i luźne skojarzenia, ale porządnie zanalizować wyspę pod wieloma kątami. Już w nazwie konferencji zaproponowaliśmy trzy dyscypliny, którym chcieliśmy się przyjrzeć: geografii, kulturze i społeczeństwu, jednak różnorodność nadesłanych abstraktów pozwoliła nam znacznie rozszerzyć ten wachlarz, dlatego ostatecznie podzieliliśmy obrady na sześć paneli tematycznych, starając się chociaż częściowo usystematyzować tematy wystąpień. Konferencję rozpoczęliśmy panelem GEOGRAFIA/ GEOLOGIA, ale już tu znalazły się wystąpienia bardzo zróżnicowane. Bowiem  pierwszy referat nie dotyczył geografii, ale archeologii; Marta Bura i Janusz Janowski z Pracowni Skanerów 3D Instytutu Archeologii UW zaprezentowali wyniki swoich badań w tzw. Jaskini Echa. Zaraz po nich występowali jednak studenci Wydziału Geologii UW, Jagoda Kobuszewska i Tomasz Bieńko, którzy opowiadali o minerałach i budowie wulkanicznej Islandii. Po krótkiej dyskusji zajęliśmy się poważnie geografią; Julian Podgórskiopowiedział o wymiarze fraktalnym wybrzeża Islandii i metodzie „kroczkowej”, a Jagoda Kowalczyk o islandzkiej faunie. Pierwszy panel dał nam zatem wiedzę w pigułce na temat przyrody Islandii; mogliśmy zdementować legendarną już plotkę o tym, że na Islandii rzekomo nie ma drzew i  zrozumieć, że przewodnikowe określanie islandzkiego krajobrazu „księżycowym” ma geologiczne uzasadnienie.  Sądzę, że taka konkretna wiedza na sam początek rozmów o Islandii była świetnym pomysłem – w kolejnych panelach dowiedzieliśmy się bowiem, jak istotny dla islandzkiej kultury jest sam motyw natury i jej związku z człowiekiem.

Drugim ważnym „fundamentem” naszej wiedzy o Islandii były wystąpienia w panelu LITERATURA/HISTORIA, bardzo jednak okrojonym, bo ograniczającym się głównie do historii średniowiecznej i najnowszej. Z uwagi jednak na fakt, że to właśnie pierwsze wieki osadnictwa na Islandii i czasy Wikingów są najczęściej eksploatowane przez kulturę islandzką, a literatura staroislandzka jest wciąż żywym źródłem inspiracji dla sztuki i literatury współczesnej, wystąpienie Patrycji Strzeszkowskiej o funkcji performatywnej run oraz referaty Moniki Jasek i Anny Kowalewskiejo dokonaniach Wikingów wyczerpały niejako ten temat. Wątek sag islandzkich, niepodjęty w programie konferencji, został dokładnie omówiony na spotkaniu towarzyszącym pierwszemu dniu konferencji, gdzie autorzy książki „Sagi islandzkie. Zarys dziejów literatury staronordyckiej” uzupełnili tę lukę. Swego rodzaju przeciwwagą do historii dawnej było wystąpienie Karoliny Wojciechowskiej, w którym porównywała dwa bliskie sobie kraje: Islandię i Finlandię jako dwa bieguny Skandynawii. Poprzez analizę różnych zachowań kulturowych i dziejów historycznych wykazała, że kraje te mogą mieć ze sobą więcej wspólnego niż z pozostałymi państwami nordyckimi.

IMG_5104

Problem poszukiwania tożsamości narodowej i burzliwych dziejów XX-wiecznego romantyzmu pojawił się już w trzecim panelu SZTUKI WIZUALNEAgata Sutkowska i Emiliana Konopka omawiały go na przykładzie wybranych przedstawień malarskich, głównie pejzażu. Z kolei dwa pozostałe wystąpienia odnosiły się już do czasów współczesnych; Katarzyna Dudziak przedstawiła fenomen reykjawickiego street artu, zaś Aleksandra Owczarzprzeprowadziła socjologiczną analizę najnowszych filmów islandzkich, prezentując portret dwudziesto- i trzydziestolatka w kinie Islandii. To ostatnie wystąpienie wywołało spore kontrowersje, gdyż proponowana przez Olę typologia zawierała między innymi typy mężczyzny w kryzysie wieku i triumfującej kobiety. Podczas luźniejszej części dnia otrzymaliśmy nawet swego rodzaju „reklamację”, że zestaw prelegentów był mocno sfeminizowany, ale przebywający wówczas na sali panowie niezbyt jednogłośnie bronili się w dyskusji. Ostatecznie obrady zakończyliśmy wspólną rozmową na świeżym powietrzu, a potem wspominanym już spotkaniem o sagach islandzkich.

W drugim dniu konferencji rozpoczęliśmy od kultury, a mianowicie panel KULTURA/SPOŁECZEŃSTWO był odpowiedzią na nasze wyobrażenia i dotychczasową wiedzę o Islandii. Aneta Feręczkowska wprowadziła nas w wciąż budzący wątpliwości problem wiary dzisiejszych Islandczyków w elfy i huldufólk. Wszyscy znamy medialne historie o przerwaniu budowy drogi z uwagi na kamień, który okazał się domem elfów, ale ile w tych informacjach prawdy na temat wiary samych Islandczyków? Jak twierdzi Aneta, wyspiarze niechętnie przyznają się do wiary w „ukrytych ludzi”, jednak mimo wszystko zachowują ostrożność w przypadku miejsc legendarnie przypisanych elfom. Co więcej, wiara te jest mocno związana z typologią wyspy, mianowicie Islandczycy emigrujący na przykład do Kanady traktują huldufólk jedynie jako barwny element rodzimego folkloru. Następnym fenomenem, którego nie mogło zabraknąć, był puryzm językowy omawiany przez Hannę Sitarz, która – jak sama wielokrotnie podkreślała – zainteresowała się tematem z pozycji artystki, a nie lingwistki, którą nie jest. Na kilku wybranych przykładach pokazała na czym polega islandzkie dążenie do unikania wszelkiego rodzaju zapożyczeń. Zagadnienie to rozwinął potem w dyskusji doktor Czarnecki, nauczyciel języka islandzkiego, mówiąc, że istnieją trzy grupy islandzkich odpowiedników dla wyrazów obcego pochodzenia. Do jednej z nich należą słowa takie jak  banan (isl. banani), które zachowały obce brzmienie, bo po prostu islandzki odpowiednik wydawał się zbyt komiczny (tutaj: „krzywy owoc”). O islandzkim jedzeniu zresztą opowiedziała nam bardzo plastycznie Agnieszka Jastrząbek, czego dowodem sam tytuł prezentacji „Nie taki rekin straszny jak go malują”, choć oczywiście wielu wie, że hákarl odstraszyć może przede wszystkim swoim zapachem.

W drugiej części panelu skupiliśmy się głównie na społeczeństwie. Paulina Bukalska poruszyła bardzo ważny i ciekawy temat genealogii na wyspie. Wychodząc od faktu, że Islandczycy jako mała populacja przywiązują dużą wagę do odkrywania własnego pochodzenia, co doprowadziło do utworzenia bazy danych genealogicznych wszystkich mieszkańców wyspy, zwróciła uwagę na kontrowersje związane z firmą biofarmaceutyczną deCODE, która wykorzystywała te dane do własnych badań. Skoro o rodzinie i dziedziczeniu już mowa, to Marcin Gołąbprzedstawił obraz dzieciństwa we współczesnej Islandii, natomiast Sara Kapek zaprezentowała historię Sólheimar, pionierskiej wioski ekologicznej, której założycielka zajmowała się między innymi opieką nad chorymi dziećmi.

IMG_5199

Islandia nie dla wszystkich?

Wystąpienia wchodzące w skład przedostatniego panelu EKONOMIA/TURYSTYKA traktowały już o najnowszym obliczu Islandii, jej sytuacji ekonomicznej oraz zaletach i wadach wciąż rozrastającego się sektora turystycznego. Były tematy polityczne; Anna Czepiel porównywała islandzką i polską kulturę polityczną, ale nie zabrakło też tematu kryzysu z 2008 roku. Katarzyna Growiec analizowała przemiany dobrostanu psychicznego i kapitału społecznego po kryzysie, natomiast Agnieszka Pudełko przedstawiła pomysły kreatywne Islandii, które pozwoliły wyspiarzom odbić się od dna. Jednym z takich pomysłów jest organizacja corocznego festiwalu Icelandic Airwaves czy promowanie pięknych krajobrazów islandzkich jako scenografii w przemyśle filmowym.

Islandczycy zarabiają na turystach, ale też na nich tracą. Weronika Pokojska w swoim wystąpieniu „1,5 miliona, czyli wpływ turystyki na przyrodę, kulturę i społeczeństwo” przedstawiła szybki i duży wzrost turystki w ostatnich latach. Zawarta w tytule suma to prognozowana na 2016 rok liczba zagranicznych turystów, która zaludni wyspę, tym samym przekraczając nawet czterokrotnie jej populację. Wiąże się to z wieloma troskami, takimi jak zapewnienie odpowiedniej infrastruktury i przygotowanie bezpiecznego dostępu do atrakcji turystycznych. Kiedyś bowiem dziura w nawierzchni drogi czy ostry klif zostawiane były bez oznaczeń, bo każdy Islandczyk zdawał sobie sprawę z zaistniałego niebezpieczeństwa, dzisiaj zaś państwo wydaje dużo pieniędzy na akcje ratowania bezmyślnych turystów wpadających w przeręble czy zbaczających z trasy. Ma to także wpływ na dziedzictwo naturalne i niszczenie delikatnej przyrody, a także irytacje społeczeństwa: wzrastający biznes turystyczny prowadzi do absurdu, kiedy sklepy z pamiątkami zastępują lokalne sklepy z żywnością. Co równie ważne, wzrastająca liczba turystów związana z pojawieniem się tanich lotów (także z Polski) wcale nie wiąże się ze wzbogaceniem islandzkiej gospodarki; wielu przyjezdnych nie zostawia na wyspie zbyt wielu pieniędzy, wybierając podróżowanie autostopem, nocleg w namiocie i konserwy na obiad.

IMG_5128

fot. Patrycja Wojtas/ TUTAJ TAM

Panel podsumowała Joanna Kostana z próbą analizy mitu Ultima Thule i odpowiedzią na pytanie „dlaczego podróżujemy na Islandię?”. Przedstawiła ona wyobrażenia Islandii jako wyspy idealnej wynikające z różnych relacji polskich podróżników. Jej wystąpienie było świetnym wprowadzeniem do ostatniego panelu POLACY NA ISLANDII, który udowodnił skalę i wagę obecności Polaków na Islandii. Jako największa grupa mniejszościowa wyspy, Polonia islandzka od lat stara się integrować w większych miastach. O obywatelskim wymiarze tej integracji opowiadała Monika Nowicka z Collegium Civitas, zwracając uwagę między innymi na Polaków starających się o islandzkie obywatelstwo. Problem polskich imigrantów kontynuowali Marek Szajda oraz Marta Rycak, oboje posługując się danymi z badań i rozmów przeprowadzonych z Polakami na wyspie, skupiając się na tym, jak Polacy widzą i traktują Islandczyków, ale również na motywach ich migracji, gdzie przyczyny ekonomiczne stanowią tylko część. Z kolei wieloletni prezes Studenckiego Klubu Islandzkiego, Łukasz Bukowiecki, zamknął panel i tym samym całą konferencję wystąpieniem „Islandia nie dla wszystkich”, w którym podsumował niejako nasze wyobrażenia i związki łączące z Islandczykami. Mówił o początkach zainteresowania Polaków islandzką kulturą poprzez muzykę i filmografię, ale też o fałszywych przekonaniach, takich jak to, że pieniądze z funduszy europejskich płyną do Polski przede wszystkim z Islandii (tak naprawdę wspierają nas przede wszystkim Norwegowie).

Łukasz, być może nieświadomie, postawił bardzo istotne pytanie. Czy Islandia jest dla wszystkich? Odkąd coraz więcej Polaków może pozwolić sobie na podróż do legendarnej Ultima Thule, jej egzotyczność i utopijność zaczyna się zacierać. Kiedyś ekskluzywna i tajemnicza wyspa znana tylko wąskim gronom jej sympatyków, a przez ogół społeczeństwa mylona z Irlandią czy kulturą islamską (sic!) zdaje się tracić coś ze swojej wyjątkowości. Dyskusje po referatach, a także bardziej już prywatne rozmowy przy kawie lub piwie pozwoliły na zintegrowanie się środowiska „islandologicznego” w Polsce, ale też wymianę doświadczeń i wspomnień. Mam jednak wrażenie, że nad wieloma miłośnikami Islandii wisiała niewypowiedziana obawa przed „odczarowaniem” Krainy Ognia i Lodu, przed zbanalizowaniem jej walorów poprzez chęć przyciągania turystów. Choć nie rościmy sobie prawa do „jedynego słusznego” podróżowania na wyspę, mamy nadzieję, że podjęte na konferencji wątki pozwolą jedynie, aby wyjeżdżający tam Polacy, na stałe czy tylko na wakacje, mieli świadomość bogactwa kulturowego i przyrodniczego tego wspaniałego miejsca na ziemi.

IMG_4976

Ten tekst powstał dla strony Stacja Islandia.

Konferencja Islandia: Geografia. Kultura. Społeczeństwo

IMG_4976

Za nami już najpiękniejsze ukoronowanie 10-letniej działalności, jakie mogliśmy sobie wymarzyć. W dniach 19-20 maja odbyła się na Uniwersytecie Warszawskim pierwsza ogólnopolska studencko-doktorancka konferencja w całości poświęcona Islandii. Po wielu miesiącach ciężkiej pracy organizatorzy odetchnęli wreszcie z ulgą – trzeba bowiem z pełną odpowiedzialnością powiedzieć, że wszystko odbyło się jak należy: prelegenci stawili się na swoich wystąpieniach, publiczność dopisała, ciastka na przerwę kawową były pyszne, a drobne techniczne usterki nie zepsuły ogólnego wrażenia konferencji: BYŁO WSPANIALE!

Pierwszego dnia spotkaliśmy się wszyscy o godzinie 9:00, aby z udziałem opiekuna naszego koła – doktorem Romanem Chymkowskim – dokonać oficjalnego otwarcia naszej konferencji. Doktor wspominał o naszej dotychczasowej działalności i pogratulował nam faktu, że obchodzący w tym roku swoje 40-lecie Instytut Kultury Polskiej (pod którego auspicjami funkcjonuje nasze koło naukowe) może do swoich działań dopisać także istnienie Studenckiego Koła Islandzkiego, a nasza historia stanowi aż 1/4 historii całego Instytutu 😉 Doktor Chymkowski nie zapomniał też wspomnień, że najnowsze naukowe opracowanianaukowe opracowania dotyczące Islandii zostały wydane właśnie przez SKI, co oczywiście nie miałoby miejsca bez udziału jego członków, ale też samego doktora oraz doktora Włodzimierza Pessela. Potem prezes SKI, Emiliana Konopka, zaprezentowała ową 10-letnią działalność SKI, ilustrując nasze dzieje filmikiem ze skaczącym Islandii dla Ciebie, która wysłała nam z Islandii wielką paczkę islandzkich słodyczy dla gości konferencji.

IMG_5084IMG_5104IMG_5109

Po powitaniu gości, w tym doktora Przemysława Czarneckiego, przedstawiciela konsulatu Islandii w Warszawie, Emila Remisza oraz wieloletniego ataché na Islandii, Michała Sikorskiego, nastąpiło oficjalnie rozpoczęcie obrad. Pierwszy panel GEOGRAFIA/GEOLOGIA, moderowany przez Agatę Sutkowską, składał się z interesujących wystąpień w bardzo kompleksowy sposób opisujących wyspę pod kątem geograficznym właśnie. Dzięki wystąpieniom specjalistów, w tym dwóch członków SKI – Juliana Podgórskiego i Jagody Kobuszewskiej, publiczność miała solidny wstęp do wiedzy na temat Islandii, która przydała się w następnych panelach.

Po pierwszej dyskusji mogliśmy kontynuować rozmowy i wrażenia po porannych wystąpieniach podczas przerwy kawowej, która była nie tylko okazją do konsumowania islandzkich słodyczy, ale także oglądania przepięknej wystawy zdjęć Zuzanny Konarskiej Beyond Adaptation. Na siedmiu kwadratowych zdjęciach autorka przedstawia nam swoje subiektywne spojrzenie na Islandię, jej detale i symboliczne elementy. Wystawa towarzyszyła nam przez całą konferencję i wielu słuchaczy wprost nie mogło oderwać od niej oczu!

IMG_4988IMG_5128

Drugi panel, moderowany przez Emilianę Konopkę, traktował o LITERATURZE/HISTORII. Tę pierwszą dyscyplinę dzielnie reprezentowała nasza klubowa specjalistka od literatury staroislandzkiej, Patrycja Strzeszkowska, mogliśmy też wysłuchać dwóch referatów na temat islandzkich Wikingów, z kolei inna członkini SKI, Karolina Wojciechowska, w sposób niezwykle pociągający opowiedziała nam o podobieństwach między Islandią a Finlandią, dwóch biegunach Skandynawii.

Po przerwie obiadowej zgromadziliśmy się na ostatni panel pierwszego dnia konferencji, mianowicie SZTUKI WIZUALNE, moderowany przez Aleksandrę Wilkos. Panel ten zdominowany był przez sztuki plastyczne, bowiem dwie klubowiczki: Agata Sutkowska i Emiliana Konopka, opowiadały o reprezentacji Islandii w sztuce, ale mogliśmy także posłuchać o rozwijającym się w Reykjaviku street arcie czy socjologicznej interpretacji najnowszych filmów islandzkich.

IMG_5166IMG_5192

Pierwszy dzień obrad zakończył się wydarzeniem towarzyszącym: spotkaniem spotkaniem z doktorem Jakubem Morawcem, doktorem Przemysławem Czarneckim i Anną Kaiper, współautorami książki Sagi islandzkie. Zarys literatury staronordyckiej.

Drugi dzień konferencji był wyjątkowo intensywny, bowiem rozpoczęliśmy obrady już o 8:30. Otwierającym panelem tego dnia była KULTURA/SPOŁECZEŃSTWO, moderowany przez Aleksandrę Wilkos. W tym panelu nie brakowało najpopularniejszych skojarzeń z Islandią; członkini SKI Aneta Feręczkowska opowiadała o elfach, nie brakowało jednak również tematów islandzkiej kuchni, puryzmu językowego, skomplikowanej genealogii czy typu islandzkiego dzieciństwa. Mieliśmy też okazję posłuchać o pierwszej wiosce ekologicznej na Islandii, Sólheimar.

Po przerwie kawowej zabraliśmy się do drugiego panelu, EKONOMIA/TURYSTYKA, który budził wiele emocji wśród naszych słuchaczy. Moderowany przez Jagodę Kobuszewską, był okazją do zanalizowania zachowań Islandczyków po kryzysie w 2008 roku, a także rozwijania islandzkiej gospodarki drogą przemysłów kreatywnych. Nasza klubowiczka Anna Czepiel porównywała z kolei polską i islandzką kulturę polityczną. Nie zabrakło także tematów stricte poświęconych turystyce, która – jak sądzimy – zbawiła większość naszych słuchaczy 😉

IMG_5229IMG_5239

Konferencję zamknęliśmy panelem POLACY NA ISLANDII moderowanym przez Annę Czepiel, tego bowiem tematu nie mogło zabraknąć. Prelegenci pod różnymi kątami prezentowali sytuację polskich imigrantów na wyspie, ale też próbowali scharakteryzować islandzkich migrantów w ogóle. Panel ten zamknął wieloletni prezes SKI, Łukasz Bukowiecki, swoim wystąpieniem “Islandia nie dla wszystkich”. Było to znakomite podsumowanie obu dni konferencji, a także zapalnik do pasjonującej dyskusji, którą musieliśmy przenieść do pobliskiej BrowArmii, gdzie przy piwie i w dobrych humorach dyskutowaliśmy na mniej lub bardziej islandzkie tematy jeszcze przez resztę wieczoru.

IMG_5333IMG_5344

Bardzo dziękujemy wszystkim organizatorom konferencji, przede wszystkim Julkowi Podgórskiemu, Oli Wilkos, Jagodzie Kobuszewskiej, Agacie Sutkowskiej, Karolinie Wojciechowskiej i wielu innym, bez których to wspaniałe wydarzenie nie doszłoby do skutku. Dziękujemy także naszym opiekunom oraz patronom. Mamy nadzieję, że wkrótce wydamy publikację pokonferencyjną, która dla wszystkich nieobecnych będzie namiastką tych dwóch intensywnie islandzkich dni.

autorką zdjęć jest Patrycja Wojtas – TUTAJ TAM

Ta ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Spotkanie wokół sag islandzkich

Na zamknięcie pierwszego dnia konferencji “Islandia. Geografia, kultura, społeczeństwo” (19 maja) zorganizowaliśmy spotkanie wokół książki “Sagi islandzkie. Zarys dziejów literatury staronordyckiej”. Do klubu Indeks zaprosiliśmy głównych redaktorów tej publikacji: doktora Jakuba Morawca, doktora Przemysława Czarneckiego i Annę Kaiper, którzy z humorem i pasją opowiedzieli o fenomenie sag islandzkich.

IMG_1139.JPG
Słowo fenomen jest tu całkiem uzasadnione, bo mamy do czynienia z sytuacją, w której malutka wyspa na Atlantyku, do końca XIX w. cierpiąca biedę, staje się centrum twórczości literackiej na niespotykaną skalę. Sagi i badania nad nimi stały się globalnym trendem, który przeciął granice kulturowe i językowe.

Goście starali się odpowiedzieć na pytanie, co jest szczególnego w islandzkich sagach i na czym polegało… szczęście Islandii do swoich zabytków literackich. Europa średniowieczna tworzyła wszystko po łacinie, a większość sag jest po islandzku, co mocno definiowało odbiorcę. Islandczycy mieli szczęście, że żyją na wyspie odizolowani od niespokojnej Europy, bo kiedy powstał  w jakimś gospodarstwie domowym manuskrypt, to z dużym prawdopodobieństwem się zachował. – Mnisi  zostawili na wyspie księgi zanim uciekli przed Norwegami – zażartował historyk Jakub Morawiec. Mieli także szczęście  do języka – współczesne sagi nie wymagają z perspektywy Islandczyka wyjaśnień i tłumaczeń językowych, bo  na przestrzeni wieków język minimalnie się zmieni.

IMG_0085

IMG_1148

Islandczycy są dumni z sag. Umiejętność zachowania tradycji okazała się receptą na zaistnienie w skandynawskim świecie. Na poezji i prozie chciano budować swój kapitał  w stosunku do króla Norwegii, a potem Danii – kultura piśmiennicza miała świadczyć o wielkości kraju. – Nie było wielkich bitew i polityków, ale byli wspaniali literaci – bohaterowie narodowi – powiedziała Anna Kaiper, która specjalizuje się w sagach legendarnych.

– Byli mistrzami pisma. Utarło się na przykład, że skald musi pochodzić z Islandii, nawet jeśli w rzeczywistości tak nie musiało być – dodał Jakub Morawiec. Dbanie o literacką tradycję u Islandczyków wzięło się więc ze świadomości odrębności i kompleksu małego narodu, który czuł potrzebę wyróżnienia się, odróżnienia od innych.

IMG_1181

IMG_0089

W książce znajdziemy szeroki podział sag, stworzony na podstawie badań. Jednym z bardziej popularnych rodzajów są sagi legendarne. Jak przyznała Anna Kaiper, są trochę kiczowate, ale trudno się przy nich nudzić. Powstały trochę później od reszty, kiedy na Islandię spadło kilka nieszczęść (mała epoka lodowcowa, choroby, nie najlepsza sytuacja ekonomiczna), więc literatura pełniła funkcję eskapistyczną od tego co się działo. Islandczycy pisali o swojej złotej erze, słynnych bohaterach, którzy mogli być ich protoplastami.

Sagi pochodzą z XIII wieku i choć stanowią ciekawy sposób, by poznać ludzi z tamtych czasów, nie można się z nich uczyć historii wcześniejszej. – Saga oryginalnie znaczy historia, ale na tym zachwyt historyka się kończy – zażartował  Jakub Morawiec.
– Na Islandii przed długi czas jest ciemno i zimno, dobrym zajęciem było więc opowiadanie sobie ciekawych historii o przodkach. To literatura rozrywkowa i tak ją trzeba traktować – dodała Anna Kaiper.
Nie możemy mówić o konkretnych autorach sag, tylko kompilatorach, którzy  pozbierali i zapisali rożne opowieści. Każda więc występuje w więcej niż jednej wersji.

Przemysław Czarnecki powiedział więcej o tym, na ile traci się z oryginalnego przekazu podczas tłumaczeń sag. Zgodnie podziwiano osiągnięcia Apolonii Załuskiej-Stromberg w przełożeniach językowych sag i Eddy poetyckiej, ale także i te tłumaczenia nie są wolne od błędów i wypaczeń, które powstawały czasem przez to, że chciano ułatwić odbiór utworów.
Nowe tłumaczenia wymagają nawet więcej dystansu i dozy nieufności – stwierdził Przemysław Czarnecki, który w książce odpowiada m.in. za rozdział dotyczący sag biskupich. Te wymagają dużo wytrwałości od czytelnika i “cieszą się” mniejszą liczbą edycji. Wyróżniają się za to nietypowym bohaterem.

Goście zdołali omówić też krótko sagi królewskie, rodowe i przygodowe. Wyczerpujący opis wszystkich rodzajów sag znajdziecie oczywiście w  książce “Sagi islandzkie” –  zapraszamy do księgarń! Dobrze jest przeczytać to opracowanie,  zanim sięgnie się po którekolwiek z islandzkich zabytków literackich, ale, jak podkreślali goście,  nie jest to typowa lektura do poduszki.

IMG_1169

Dodatkowe informacje o Islandii i sagach przyniosły pytania od publiczności. Można się było dowiedzieć m.in. o tym, że  Islandia miała tylko dwóch świętych, a Wikingowie dotarli także na ziemie polskie (nawiązuje do tego saga o Jomswikingach). Dumnie odnotowujemy także uwagę jednego z członków SKI o tym, że brak bariery językowej między współczesnym  a dawnym islandzkim można uznać za mit,  istnieje bowiem pewna trudność w rozumieniu. Przemysław Czarnecki w odpowiedzi wyjaśnił,  że sagi owszem są opatrzone przypisami i wyjaśnieniami, ale to z powodu nieznajomości realiów tamtych czasów. Stabilność języka islandzkiego występuje na bazie gramatyki, ale przybywają i zmieniają się słowa. Niektóre wyrazy okazują się więc nierozumiane w szerszym kontekście, używanym w średniowieczu (np. “sima” dziś oznacza telefon, a dawniej linię łączącą dwa punkty).

IMG_1149

Ten post został napisany dla strony Studenckiego Klubu Islandzkiego.

Filmy z krańca świata

Polska i Islandia.

Reykjavík, Gdańsk, Poznań, Warszawa.

43 filmy. 3 koncerty. 20 tysięcy uczestników.

20 marca w warszawskim kinie Iluzjon zakończył się festiwal „Ultima Thule – na krańcu świata” (strona internetowa TUTAJ), a tym samym projekt prezentacji polskich filmów na Islandii i islandzkich w Polsce. W listopadzie ubiegłego roku islandzcy widzowie Kina Paradís w Reykjavíku mieli okazję obejrzeć polskie produkcje takie jak RóżaDługDzień świra czy Plac Zbawiciela. Podobno zainteresowanie polskim kinem było ogromne, a kinowe sale bez trudu wypełniły się po brzegi.

Z kolei sukces polskiej odsłony projektu nie powinien nikogo dziwić; miłośnicy Islandii z Gdańska, Poznania i Warszawy mieli okazję obejrzeć aż 28 tytułów islandzkich, z których większość wyświetlana była w Polsce po raz pierwszy.  Seansom towarzyszyły również spotkania i masterclassy z islandzkimi twórcami, panele dyskusyjne z udziałem znakomitych gości, koncerty oraz warsztaty dla dzieci. Zainteresowani kinem islandzkim ustawiali się w kolejkach po darmowe wejściówki na filmy (wiele z nich rozeszło się bardzo szybko), inni zaś wystawali przed salami tuż przed rozpoczęciem projekcji licząc na wejście. Nie było seansu, podczas którego puste fotele rzucały się w oczy. Polska publiczność z pewnością dopisała.

fot. Danuta Matłoch

fot. Jacek Łagowski

Co nas smuci?

Organizatorem przedsięwzięcia była Filmoteka Narodowa współpracująca ze wspomnianym już kinem Paradís w Reykjavíku, a także KinoPORTem w CSW Łaźnia 2 w Gdańsku i poznańskim Nowym Kinem Pałacowym w Centrum Kultury ZAMEK, a także islandzką szkołą filmową Reykjavík Film Academy i archiwum filmowym Kvikmyndasafn Íslands. Zgodnie z zamysłem organizatorów pomysłodawców wybrano filmy reprezentatywne dla obu nacji, ale też na tyle uniwersalne, by być zrozumiałymi na obu krańcach tego projektu.

Odbiór islandzkich produkcji w Polsce miał odbyć się zgodnie z tropem emocji: pragnień, tęsknoty, śmiechu, strachu i oburzenia. W ten właśnie sposób pogrupowano niemal 30 islandzkich filmów, z których najstarszy pochodzi z 1925 roku, a najnowszy – Życie na kredycie (Vonarstræti) – z 2014 roku. Szczęśliwie dla nas, czyli polskiej publiczności, nie prezentowano filmów znanych lub łatwo dostępnych w Polsce, choć i dla początkujących amatorów islandzkiego kina Iluzjon przygotował „Islandzki aperitif”, w ramach którego w lutym bieżącego roku można było obejrzeć dotychczas dystrybuowane produkcje: Nói Albinói (2003), Na głębinie (2013) czy O koniach i ludziach (2015).

Filmy wybrane na „Ultima Thule” miały stanowić swego rodzaju przekrój wyspiarskiej kinematografii; mogliśmy zatem oglądać produkcje reprezentujące różne gatunki, ale pochodzące też z różnych lat.

Przemysł filmowy Islandii na rodzi się dopiero w późnych latach 70., kiedy to założono Icelandic Film Fund, pierwszą na wyspie instytucję współfinansującą rodzime produkcje. Anegdota głosi, że założenie Fundacji zawdzięcza się Reynirowi Oddssonowi, reżyserowi otwierającego festiwal filmu Morðsaga, który to z trudem i dzięki wsparciu finansowemu rodziny i bliskich zrealizował ten obraz. Sukces filmu miał przyczynić się do zrealizowania obietnicy pewnego posła, że kolejne produkcje będą wspierane już przez państwo. W ten sposób kino islandzkie zaczęło poważnie rozwijać się dopiero w latach 80., co jednak nie oznacza, że wcześniej nie produkowano na wyspie filmów.

fot. Jacek Łagowski

Na festiwalu można było oglądać trzy filmy sprzed 1977 roku: Islandia w ruchomych obrazach (1925) – najstarszy zachowany film niemy, swego rodzaju „spot promocyjny” samej wyspy; Wielka akcja ratownicza na Látrabjargu(1949), czarno-biały dokument z akcji ratowania brytyjskich marynarzy z tonącego statku; oraz Ostatnia farma w dolinie (1950), wdzięczna historia dla dzieci pełna motywów z islandzkiego folkloru.

Reszta wybranych tytułów prezentuje już „kolorowe lata” islandzkiego kina, a mianowicie produkcje z ostatnich 30 lat. Najwięcej filmów pochodzi już z XXI wieku, choć na festiwalu nie mogło zabraknąć twórczości Friðrika þor Friðrikssona, najsłynniejszego islandzkiego reżysera lat 90. Jego bogaty i różnorodny dorobek godnie reprezentowały Dzieci natury (1991), islandzki kandydat do Oscara. Do „klasyków” należy także Duszpasterstwo pod lodowcem (1989), ekranizacja powieści Halldóra Laxnessa zrealizowana przez jego córkę, Guðný Halldórsdóttir. Polscy widzowie mieli też okazję obejrzeć kultową Sódómę Reykjavík (polski tytuł Pilot, 1992). Poza tym nie zabrakło kina akcji (Państwo w państwie), filmu dokumentalnego (Gnarr), a także wielu świetnych komedii i poruszających dramatów z ostatnich lat.

W „Ultima Thule” brakuje wielu ważnych filmów wspomnianego już Friðrika þor Friðrikssona, a także Baltasara Kormákura, bardzo popularnego w Polsce – i pewnie z tego względu pominiętego (Iluzjon prezentował już jego twórczość dwa lata temu wyświetlając Bagno i 101 Reykjavík). Mimo to przegląd dał możliwość analizowania rozwoju islandzkiej kinematografii; widzowie mogli śledzić nie tylko postępy z zakresu techniki i sposobu realizacji filmów, ale też zmiany towarzyszące samym aktorom, bowiem ujmującą cechą wyspiarskiego kina jest stała powtarzalność tych samych twarzy.

Najczęściej można było oglądać Ingvara Eggerta Sigurðssona, o którym można już śmiało powiedzieć, że jest najpopularniejszym aktorem islandzkim, pojawia się zresztą nie tylko w islandzkich produkcjach. Na festiwalu mieliśmy okazję zobaczyć go w jego debiucie, w roli lidera strajkujących robotników przetwórni rybnej (Ingaló1992) oraz w późniejszych rolach drugoplanowych: w Nawałnicy (2003) i  Zaraz wracam (2008). Po raz pierwszy w głównej roli pokazał się nam w Zimnym świetle (2004) i jest to jedna z jego najlepszych kreacji aktorskich. Jako aktor dojrzalszy i bardziej doświadczony pojawiał się także w Wirze (2010), Metalówie (2013) czy obu częściach Państwa w państwie (2011, 2014). Artysta, amant czy gangster – Ingvar Sigurðsson potrafi zagrać niemal wszystko i w każdej swej roli jest świetny.

Islandia ma też wiele utalentowanych aktorek. Jedną z „weteranek” islandzkiego kina jest Kristbjörg Kjeld, która w najnowszych produkcjach grywa przede wszystkim miłe starsze panie (Śmiech mewy, 2001), ale potrafi zaskoczyć również rolą zagadkowej i nieco przerażającej wiedźmy (Zimne światło), a nawet emerytowanej gwiazdy filmowej (Fíaskó, 2000) – i to właśnie w tej roli urzeka najbardziej. Kilkudziesięcioletnia Helga była kiedyś piękna i rozpoznawalna, wiodła luksusowe życie z mężem-Amerykaninem w Las Vegas, jednak teraz jej uroda przeminęła z wiekiem i monotonię Reykjavíku próbuje przypudrować eleganckimi strojami z lat swojej świetności, czerwoną szminką i podawaniem gościom martini nim zapadnie mrok.

Wiele twarzy ma również Didda Jónsdóttir; w Nawałnicy poznajemy ją jako niemą pacjentkę belgijskiego szpitala cierpiącą na problemy behawioralne – przez 93 minut filmu gra wyłącznie ciałem i jej ekspresja werbalna ogranicza się do kilku słów. Natomiast w Zaraz wracam to czterdziestoletnia dealerka narkotyków i alternatywna poetka, która przeklina, pali marihuanę i załatwia się bez pardonu przy drodze, a wszystko to robi z wdziękiem małej dziewczynki.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o bardzo obiecującej młodej aktorce Herze Hilmar. Najwcześniejszy film z jej udziałem pokazywany na festiwalu do Veðramót (2007), w którym to nastolatka pokazuje pazur – zarówno jako aktorka, ale również grana przez nią postać. W Życiu na kredycie jest zgoła odmienna; gra młodą matkę, która dorabia jako prostytutka – tu Hera buduje postać pełną sprzeczności, dziewczynę, która jest twarda z zewnątrz, a wrażliwa w środku.

fot. Jacek Łagowski

Islandia w ruchomych obrazach

Steven Mayers z Akademii Filmowej w Reykjavíku twierdzi, że około 75% turystów przyciąga na Islandię jej wyidealizowany obraz, który wytworzyli sobie na podstawie oglądanych filmów. Z kolei Christof Wehmeier z Icelandic Film Center (instytucji od 2003 roku wspierającej islandzkich filmowców) na otwarciu warszawskiej odsłony festiwalu „Ultima Thule” wyraził nadzieję, że wybrane do projektu tytuły dadzą właśnie kompleksowy obraz wyspy. Po obejrzeniu kilkudziesięciu islandzkich produkcji zadajmy sobie więc to pytanie: jaka jest Islandia według wypuszczanych przez nią filmów?

Wbrew pozorom wcale nie ma w nich dużo islandzkich krajobrazów. A właściwie z topograficznego punktu widzenia Islandie są trzy: jest Reykjavík ze wszystkimi swoimi zaletami i wadami, głównie prezentowany jako miasto szare, bez perspektyw, nudne, ale z bujnym życiem nocnym (Pilot, 1992). Jest również islandzki interior; według twórców Tak czy siak (2011) jest on odludny, monotonny, cichy. Na koniec islandzka wieś, czy może inaczej: islandzka prowincja, a więc wszystkie miejscowości niebędące Reykjavíkiem. W Nawałnicy będzie to Vestmannaeyjar, w Duszpasterstwie pod lodowcem okolice lodowca Snæfellsjökull, natomiast w Veðramót – tytułowe miasto. Te tła filmów charakteryzują się wyeksponowaniem bliskości z naturą, ale też silnej jedności mieszkańców. Inną bardzo ważną scenerią dla islandzkich filmów jest morze; na morzu rozgrywają się filmy takie jak Wir, ale morze jest też tłem dla Ingaló, gdzie równie istotny jest motyw rybaków – ludzi morza. Ich życie zależy od kaprysów pogody i umiejętności władania naturą, sama zaś nieobliczalność islandzkich żywiołów pojawia się metaforycznie i dosłownie w filmie Wulkan (2011).

fot. Jacek Łagowski

Przyroda i krajobrazy to jedno, ale ważni są także ludzie – z ich specyficznym poczuciem humoru, nieco odmiennymi od naszych zwyczajami i inną hierarchią wartości. Oczywiście wielokrotnie podkreślony jest związek z człowieka z naturą; główną osią Dzieci natury jest właśnie ta silna potrzeba złączenia się z przyrodą, z ziemią. Miejsce przyrody w islandzkim folklorze jest ukazane w Ostatniej farmie w dolinie, gdzie przyroda personifikuje się pod postacią elfów czy trolli, a obecność pogańskich praktyk i wiary w moc Matki Natury staje się przedmiotem pastiszu w Duchowieństwu pod lodowcem. Tak jak przodkowie Islandczyków odnajdywali w naturze postaci o ludzkim kształcie, tam w islandzkim filmie człowiek przejmuje cechy żywiołów natury. We wspomnianym już Wulkanie główny bohater, Hannes (Theódór Júliusson) jest surowym ojcem i nieprzyjemnym mężem. W obliczu choroby żony jego serce jednak mięknie, a może – wrażliwe było przez cały czas, a jedynie schowane w twardym pancerzu. Reżyser filmu, Rúnar Rúnarsson tak właśnie interpretował tę postać, choć oczywiście w filmie mamy bezpośrednie nawiązanie do wybuchu Hekli.

Filmy islandzkie dają nam też pełny obraz islandzkiego społeczeństwa. Ich system wartości wynika z tradycji i historii Islandii jako państwa wolnych chłopów, związanych ze swoim gospodarstwem i trzodą, ale również państwa rybaków i marynarzy, którzy do dzisiaj stanowią jeden z głównych motywów wyspiarskich produkcji. Wiele twórców próbuje jednak przełamać ten schemat lub zmierzyć się ze stereotypami. Zamiast dziarskich wikingów mamy często niesamodzielnych trzydziestolatków bez ambicji (jak Júlli grany przez Jóna Gnarra w Ktoś taki jak ja, 2002).

Są też gangsterzy (Państwo w państwie), ale też ukazani w sposób prześmiewczy (Pilot). W społeczeństwie dumnym z równouprawnienia i dużej samodzielności kobiet od czasów średniowiecza zaskakiwać może często podejmowany problem przemocy domowej czy ojca-tyrana, zarówno jedynie sygnalizowany (Veðramót), jak i stanowczo potępiany (Morðsaga).

Femmes fatales jednak również mają swoje miejsce w islandzkim kinie, czy to będzie dziarska narkomanka (Zaraz wracam), czy demoniczna kokietka (Śmiech mewy). Dużo miejsca poświęcają islandzcy twórcy także ludziom starszym; to oni grają główne role w Dzieciach naturyWulkanie czy Fíaskó i tak jak ludzie młodzi stać ich na skrajne emocje, odważne marzenia i szalone przygody miłosne. Zresztą tarcia międzypokoleniowe są głównym tematem dylogii Ragnara Bragasona Dzieci (2006) i Rodzice (2007).

A co zaskakuje? Z filmów wynika, że niemal każdy w Islandii, czy w stolicy, czy na prowincji, płynnie posługuje się językiem angielskim (Nawałnica). Bardzo ostro respektuje się też zasady obyczajowe, takie jak zdejmowanie butów przed wejściem do domu (Zaraz wracam).

Kinematografia daje nam też dużą dawkę wiedzy na temat islandzkiej kuchni; gospodyni domowa konsumuje baranią głowę w Fíaskó, podczas eleganckiej kolacji w Morðsaga goście chwalą sarninę upolowaną przez pana domu. Zaś przekąską najczęściej przewijającą się przez filmy islandzkie jest suszona ryba; poznajemy tajniki jej wyrobu w Islandii w obrazach ruchomych, ale też doświadczamy aktu miłosnego wśród suszących się pod gołym niebem ryb (Śmiech mewy).

Bardzo ciekawie prezentuje się też religijność Islandczyków; wbrew stereotypowi wiara w elfy nie jest często wykorzystywanym motywem, choć pomieszanie pogaństwa z chrześcijaństwem zostaje podkreślone w Duszpasterstwie pod lodowcem, a swego rodzaju nadgorliwość religijną oglądamy zarówno w Fíaskó, jak i w Wirze. Nie mamy natomiast obiektywnej wizji islandzkiego protestantyzmu, która wynika z wielu innych skandynawskich filmów. Być może zatem kino potwierdza ogólne przekonanie: Islandczycy nie są zbyt religijnym narodem, ale jeśli już w coś wierzą, to w Jezusa, Odyna i ukrytych ludzi. Zabawną grą ze stereotypami może być też postać tytułowej Metalówy, a raczej reakcja mieszkańców małej miejscowości niepodzielającej sympatii do ciężkiej muzyki.

UT fot. Danuta Matłoch_8379

fot. Danuta Matłoch

Einangrun

 Jak wynika z jednej z etiud filmowych prezentowanych na towarzyszącej festiwalowi wystawie IS (not)przygotowanej przez polski kolektyw Sputnik Photos, izolacja dla Islandczyków to interesujące pojęcie. Ten internacjonalizm pochodzi od greckiego słowa „isola” oznaczającego wyspę. Tym samym w Europie kontynentalnej izolacja kojarzy się z wyspiarskością, natomiast na Ultimie Thule – z naszej perspektywy najbardziej odizolowanej, to słowo brzmi zupełnie inaczej. „Einagrun” – dosłownie „smutek samotności” to dla Islandczyków istota izolacji – jest ona nacechowana pejoratywnie. Czy Islandczycy czują się odizolowani od reszty świata i, jeśli tak, czy możemy to zobaczyć w filmach? Choć społeczeństwo to jest bardzo charakterystyczne i mamy to podkreślone w kinematografii, również istotne były wpływy zachodnie, a raczej – zza oceanu. Islandczycy lat 50. i 60. mieli zrealizować swój „amerykański sen” – młodzież prezentowana w Morðsaga, Islandzkim marzeniu (2000) czy Pilocie zasłuchuje się w amerykańskiej muzyce, nosi się „po amerykańsku”, ogląda amerykańskie filmy. Powrót kuzynki Anny z Ameryki w Śmiechu mewy wzbudza wiele emocji, a ona sama w rodzinnym miasteczku traktowana jest zupełnie inaczej odkąd została „napiętnowana” amerykańskością. Warto podkreślić też ilość wypijanej na srebrnym ekranie Coca Coli (Tak czy siak), chociaż i nasze Prince Polo miało niewielki angaż w Duszpasterstwie pod lodowcem.

Islandczykom udzielił się również kontynentalny styl życia; seks, alkohol, narkotyki, imprezy to „nowy” obraz Islandii prezentowany w filmach z naszego stulecia. Skutki wynikające z mieszania lub nadużywania powyższych mogą mieć w kinie funkcję gorzkiej nauczki (XL, 2013) lub satyry na młodzież (Pilot, Veðramót). Mogłoby się zatem wydawać, że Islandczycy wcale nie są odizolowani, są tacy jak my. Choć w filmach islandzkich więcej jest czarnego humoru i umiejętności wyśmiewania samych siebie, są to filmy, które polskiemu widzowi ogląda się z wielką przyjemnością. Być może festiwal „Ultima Thule – na krańcu świata” sprawił, że ów kraniec stał się nam bliższy, nie tylko mentalnie, ale również geograficznie – zbawieni islandzką kinematografią na wyspę pojadą kolejni turyści.

UT_Poznan_fot. Jacek Łagowski_6384

Zdjęcia zamieszczone w artykule wykorzystano dzięki uprzejmości organizatorów Festiwalu „Ultima Thule – na krańcu świata” (strona internetowa TUTAJ). Ich autorami są Danuta Matłoch i Jacek Łagowski.

Ten tekst został napisany dla strony Stacja Północ.