2. Mistur: Reykjavík – Miasto mgieł

Zgodnie z obietnicą dzisiaj udajemy się do Reykjavíku.

IMG_20170719_225653_715.jpg

Reykjavík – miasto mgieł

Jest to najdalej wysunięta na północ stolica świata. Do tego islandzkie miasto z najdłuższą historią, założone już w około 871 roku przez Ingólfura Arnarsona, jednego z pierwszych Wikingów osiadłych na wyspie (choć przed Wikingami pierwszymi mieszkańcami Islandii byli irlandzcy mnisi). Ze względu na unoszące się nad okolicznymi gorącymi źródłami dymy i mgłę Arnarson nazwał swoją osadę „Zatoką Dymów” – czyli Reykjavíkiem.

Choć wycieczka na półwysep Reykjanes nie wymagała od nas częstszego kontaktu z tubylcami, znajdujemy się wreszcie w strefie zaludnionej. Co prawda Reykjavík liczy sobie zaledwie 119 tys. mieszkańców, ale stanowi to około 40% populacji Islandii i naturalnie czyni ze stolicy najgęściej zaludnione miasto na wyspie. Będzie zatem dobra okazja do rozmów po islandzku, co z tego, że nie rozumiemy ani słowa. Choć Islandczycy są ponoć tolerancyjni względem ludzi posługujących się innymi językami, warto chyba jednak przypodobać się im znajomością kilku podstawowych słówek.

Rozmówki islandzkie

Moim zdaniem najbardziej przydatne będą dwa zwroty: Því miður ég tala ekki íslensku (pol. Niestety nie mówię po islandzku) oraz Ég er villtur pol. Zabłądziłem). W innych sytuacjach nie ma sensu łamać sobie języka, bo rozmówca raczej nie będzie zadowolony z kaleczenia jego mowy ojczystej – wiąże się to z wielkim przywiązaniem Islandczyków do ich języka. Islandzki jest bowiem bezpośrednią pamiątką języka staronordyckiego, który stanowił fundament wszystkich języków skandynawskich. W tym języku spisane są sagi, przede wszystkim Édda, najstarszy zachowany zabytek islandzkiej literatury, której fragmenty odczytywane są raz w tygodniu na antenie publicznego radia (średniowieczny język sag jest zrozumiały dla współczesnych Islandczyków). Duma wynikająca z posługiwania się tak starym językiem nie pozwala także mieszkańcom wyspy na przyjmowanie zapożyczeń, szczególnie anglicyzmów, w związku z tym specjalnie powołana komisja zajmuje się wymyślaniem określeń na zagraniczne pojęcia bazując na starych słowach (i tak ringtone to po islandzku friðthjófur, czyli „złodziej spokoju”.)

Zwiedzanie stolicy

Wyruszamy zatem na podbój stolicy! Kto lubi zwiedzanie miast bardziej niż podziwianie przyrody na pewno nie będzie zawiedziony. Bo choć pod względem urbanistycznym Reykjavík wydaje się nieciekawy, znajduje się tu kilka miejsc wartych uwagi, a przede wszystkim skandynawski charakter miasta sprawia, że posiada ono niepowtarzalny klimat – sekwencja małych domków położonych tuż nad brzegiem wraz z niewielkim portem przeciwstawione są najlepszym przykładom współczesnej architektury, dzięki czemu osadnicza przeszłość współgra z industrialną teraźniejszością miasta.

Głównym punktem miasta jest znajdujący się nieopodal portu plac nad jeziorem Tjörnin, bowiem wokół tego akwenu umieszczone są najważniejsze budynki miejskie. Na północ od jeziora znajduje się Alþingihúsið, siedziba islandzkiego parlamentu, o której złośliwi mówią, że jest to dawna szkoła. Ten niepozorny XIX-wieczny budynek z szarego kamienia jest świadkiem najważniejszych momentów z historii Islandii; to tutaj w roku 1918 podpisano unię personalną z Danią, dzięki czemu Islandia częściowo wyrwała się spod panowania monarchii, pod którym znajdowała się od XIV wieku; tutaj też parlament zadecydował o przeprowadzeniu referendum, którego wynik przesądził o ostatecznej niepodległości Islandii w roku 1944; to także tutaj podpisano słynną w ostatnim czasie konstytucję, którą Islandczycy mieli rzekomo stworzyć sobie sami.

IMG_20170420_002430_110.jpg

Miasto nowoczesne

Na południe od Alþingihúsið, a tuż nad samym jeziorem, stoi nowoczesny gmach ratusza, wzniesiony w latach 90. XX wieku z inicjatywy ówczesnego burmistrza Reykjavíku. W szklanym pawilonie wyłaniającym się z wody teraz urzędował jeden z najbardziej kontrowersyjnych postaci na Islandii, były burmistrz miasta, Jón Gnarr. Jest on prezesem Besti Flokkurinn, partii złożonej z komików, która w 2010 wygrała wybory do rady miasta, obiecując darmowe ręczniki na basenach i pojawienie się w ZOO misia polarnego.

Modernistyczną architekturę kontynuuje znajdujący się po drugiej stronie jeziora Norræna húsið, czyli Dom Nordycki. W budynku zaprojektowanym przez Alvara Aalto mieści się centrum kultury nordyckiej – biblioteka ze zbiorem literatury krajów nordyckich oraz przestrzeń wystawowa lokalnych i zagranicznych artystów, często organizowane są tutaj koncerty muzyki klasycznej.

Miasto z góry

Robi się późno, więc pojadę jeszcze tylko w jedno miejsce; zgodnie z tradycją znów odwiedzę obiekt związany z energią geotermalną. Na wzgórzu znajdującym się daleko od centrum miasta wybudowano zbiorniki na gorącą wodę, która zaopatruje mieszkańców stolicy. Rezerwuary przykryto szklaną kopułą, komuś skojarzyło się to z perłami, dlatego miejsce nazwano Perlan. Właściwie budynek ten zwiedza się dla niego samego, chyba że ktoś jest ciekawy jak wygląda sztuczny gejzer, który zaaranżowano pod kopułą. Słyszałam też, że ze względu na to, iż Perlan jest świetnym punktem widokowym warto wybrać się tam w okresie zorzy polarnej. Zapada wieczór, więc postoję sobie trochę i poczekam na Aurora borealis. Długo nic nie dzieje się na niebie? Trudno, i tak mam pecha do takich rzeczy. A szkoda. W takim razie dobrej nocy. Góða nótt!

IMG_20170717_010138_187.jpg

P.s. Moja podróż na Islandię odbyła się w wyobraźni, z przewodnikami w ręku i muzyką Sigur Rós na uszach. Wszelkie powielane tu stereotypy czy błędne wyobrażenia zamierzam zweryfikować podczas prawdziwej wyprawy na wyspę.

Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 2014 roku, na łamach internetowego czasopisma Magazyn (już nieistniejącego), a rok później wraz z całym cyklem – dzięki uprzejmości Marcina Kozickiego na stronie Stacja Islandia. Resztę cyklu można znaleźć w kategorii „Zapiski z podróży nieodbytej” oraz na wspomnianej stronie Marcina.

1. Ágætis byrjun: Na dobry początek

No i stało się! Jestem na Islandii.

IMG_20170417_055553_686.jpg

Przylot do Keflavíku

Załóżmy, że akurat miałam w kieszeni wolny 1000 zł na bilet lotniczy, a w drugiej kilkaset tysięcy koron islandzkich na życie. Nawet przy obecnych wahaniach kursu i pojawieniu się na rynku tanich lotów, wycieczka na wyspę to nadal dość spora impreza. Znajdujemy się w Keflavíku, głównym porcie lotniczym Islandii. Dlaczego akurat tu, a nie, dajmy na to, w stolicy, ląduje większość zagranicznych samolotów? Bo Amerykanie zbudowali to lotnisko w latach 40. jako punkt przelotowy między Stanami Zjednoczonymi a kontynentalną Europą, tym samym opanowując część miasta pod bazę NATO. Można powiedzieć, że dzięki temu Islandia – jako kraj bez stałej armii – została członkiem tej światowej organizacji, a to w ramach przeprosin za to, że amerykańscy żołnierze zadomowili się na wyspie i oficjalnie opuścili ją dopiero w 2006 roku. Dzisiejsze lotnisko w Keflavíkunie przypomina może największych portów lotniczych Europy, ale Islandczycy nie mają powodów do wstydu. Ale miasto nie słynie tylko z faktu, że ma robić dobre wrażenie na przyjezdnych biznesmenach i bogatych turystach. Jest tu także ważny port rybacki, a jak na Islandię to poważna funkcja urbanistyczna (trzeba pamiętać, że rybołówstwo stanowi znaczącą część gospodarki islandzkiej). Ale nie oszukujmy się – lotnisko nieciekawe, porty rybne raczej mnie nie interesują, są tu co prawda aż dwa muzea, ale ciągnie mnie dalej, w głąb wyspy.

Transport po Wyspie

W planie mam Svartsengi, a konkretniej znajdującą się tam ogromną elektrownię geotermalną. Dzieli mnie od niej ponad 20 kilometrów, a pech chciał, że nie odbiera mnie nikt z lotniska. Doświadczenie turystyczne podpowiada szukać najbliższego dworca kolejowego, ale tu kolejna niespodzianka: na Islandii nie ma pociągów. To może autobus? Owszem, tych jest całkiem sporo, jeżdżą dość regularnie i w cenie do przyjęcia, ale głównie kursują po krajowej (czyt.: jedynej) autostradzie wybudowanej po obwodzie wyspy. Zatem autobus również odpada. Samolot? Naliczyłam się 25 lotnisk na terenie całej wyspy; okazuje się, że jeśli chodzi o transport inter-city linie lotnicze mogą spokojnie konkurować z autobusami pod względem cen biletów, nie mówiąc już o czasie i komforcie podróży. Ale co, jeśli z miejscem, do którego się wybieram, nie ma dogodnego połączenia? Zostaje mi chyba tylko autostop (a i tu ryzykownie) lub wynajem samochodu. Warto, bo chociaż przy samotnym wypożyczeniu przyjemność taka słono kosztuje, to jednak w przypadku krajów takich jak Islandia poruszanie się samochodem daje możliwość zwiedzenia niemal każdego zakątka wyspy (o ile droga nam się nie urwie, bo i tak bywa.)

IMG_20170707_012931_887

Błękitna Laguna

Dojeżdżam do celu, ale nie chciałam przecież podziwiać jakiejś elektrowni, choć energia geotermalna jest błogosławieństwem Islandczyków, zaczynając od faktu, że jej w głównej mierze wyspa zawdzięcza swoje bogactwo (między innymi za sprawą przemysłu hutniczego, który pożera znaczną część energii), ale też komfort życia i podgrzewane chodniki (jak również śmierdzące prysznice). Przyjechałam tutaj, by podziwiać istną perełkę tej części kraju, mianowicie Bláa Lónið, czyli Błękitną Lagunę. Brzmi to wszystko zbyt szumnie, ale naprawdę miejsce wygląda bajecznie; jest to wyjątkowe kąpielisko wypełnione lazurową wodą, która, pobierana przez pobliską elektrownię z głębokości około 2000 metrów, oddaje większość ciepła i trafia do sztucznego jeziora o znacznie zmniejszonej, ale wciąż wysokiej temperaturze około 40°C. Kąpiel w Lagunie to nie tylko okazja do ogrzania się gdy temperatura poza wodą wynosi średnio 12°C, ale także spora dawka zdrowia dla naszej skóry; dzięki zawartym w gorącym błocie związkom krzemu i siarki oraz minerałom wizyta za (najmniej) € 45 może mieć właściwości lecznicze.

Grindavík i suszone ryby

Po relaksującej kąpieli warto kontynuować zwiedzanie i udać się dalej na południe, do Grindavík (dla porządku powiem tylko, że przyrostek vík w nazwach miast islandzkich oznacza tyle co „zatoczka”). Jest to jedno z większych miast Islandii (całe 2400 mieszkańców), uważane za typowo islandzkie – bo i faktycznie, jeśli oglądaliśmy kiedykolwiek zdjęcia miast islandzkich to w oczy rzucały się małe drewniane domki, zazwyczaj malowane na czerwono, z prostymi kwadratowymi okienkami i spadzistymi daszkami nierzadko krytymi darnią, a Grindavík odpowiada temu opisowi. I chyba poza tym ujmującym widokiem miasto nie oferuje nam nic więcej. Chyba, że Saltfisksetur Íslands, czyli Islandzkie Muzeum Solonej Ryby, które dla historii kraju i jego kultury ma duże znaczenie. Kilka faktów: na jednego Islandczyka przypada rocznie 7,5 tony wyławianych ryb; od roku 1958 do 1976 Islandia toczyła z Wielką Brytanią tzw. wojnę dorszową, w której poszło o strefy połowu ryb, była to jedyna wojna, w której bezpośrednio brała udział Islandia, a i tak nie było to starcie zbrojne, ale szereg podpisywanych i wygasających porozumień. No i na koniec ciekawostka kulinarna: narodowym przysmakiem Islandczyków jest hákarl (zgniły rekin), którego filet soli się i zakopuje w ziemi na kilkanaście lat, aby sfermentował. Jest to tradycyjna potrawa wigilijna i pomimo niesamowitego smrodu da się go zjeść – próbowałam!

IMG_20170528_202809_916.jpg

Skorośmy się już najedli, to koniec zwiedzania na dzisiaj. Na DOBRY POCZĄTEK udało nam się zobaczyć pokaźny fragment wyspy, Reykjanesskagi, czyli półwysep Reykjanes. Nie bez powodu jego nazwa kojarzy nam się ze stolicą kraju. Ale do Reykjavíku wybierzemy się następnym razem. Tymczasem dobranoc!

P.s. Moja podróż na Islandię odbyła się w wyobraźni, z przewodnikami w ręku i muzyką Sigur Rós na uszach. Wszelkie powielane tu stereotypy czy błędne wyobrażenia zamierzam zweryfikować podczas prawdziwej wyprawy na wyspę.

Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 2014 roku, na łamach internetowego czasopisma Magazyn (już nieistniejącego), a rok później wraz z całym cyklem – dzięki uprzejmości Marcina Kozickiego na stronie Stacja Islandia. Resztę cyklu można znaleźć w kategorii „Zapiski z podróży nieodbytej” oraz na wspomnianej stronie Marcina.

0. Von, czyli nadzieja

Marzysz o wyjeździe na Islandię? Masz wielkie nadzieje, że to się jednak wydarzy, ale wciąż coś stoi na przeszkodzie? Wybierz się ze mną w wyimaginowaną podróż na Islandię!

mde

Ponad sześć lat temu ktoś znajomy na forum internetowym poświęconym jednemu z zespołów brytyjskich pisał o Sigur Rós. Ten tajemniczy dla mnie zespół robił niezłe zamieszanie, wszyscy zachwycali się ich muzyką. Nie chcąc odstawać od toczonej dyskusji zapytałam, co to za polski zespół. Skąd mogłam wtedy wiedzieć, że gdzieś tam daleko na Islandii używa się podobnych znaków diakrytycznych co w języku polskim? Ta wielka gafa była jednak początkiem nowej przygody; poznałam muzykę tego zespołu, potem kolejnych, zachwyciłam się ich innością, szczególnie niezwykłym brzmieniem języka islandzkiego, który zdaje się pełnić rolę instrumentu dla ucha nierozumiejącego ani słowa.

Upodobanie do muzyki przeszło w zainteresowanie krajem jej pochodzenia, dziwną i daleką Islandią, która podobnie jak muzyka wydawała się tajemnicza i niepowtarzalna. Do tego słuchanie mało znanych zespołów i oglądanie dziwnych filmów kiedy jeszcze mało kto słyszał o Islandii, a wielu myślało, że Björk jest Norweżką, dawało przyjemne uczucie bycia alternatywnym, więc chyba zasmakowałam wtedy hipsterstwa, zanim na dobre zakorzeniło się w środowisku polskiej młodzieży.

Mniej więcej w tym samym momencie, kiedy przekonywałam się, że Jónsi nie śpiewa po polsku, a na Islandii mieszka niewiele ponad 300 tys. ludzi, w roku 2005 zawiązał się na Uniwersytecie Warszawskim Studencki Klub Islandzki, pierwsza chyba w Polsce organizacja zajmująca się kulturą islandzką w sposób amatorski i niezależny od placówek dyplomatycznych. Była to grupa młodych ludzi, których oczarowała islandzka muzyka i kinematografia. Potem nastały czasy wulkanu Eyjafjallajökull, upadku Landsbanki, rządów Johanny Sigurdardóttir (pierwszej zadeklarowanej lesbijki u władzy) kiedy oczy świata zostały skierowane na małą wyspę, która wbrew swojej nazwie niemal w ogóle nie pokryta jest lodem. Niezależnie , coraz więcej islandzkich artystów dało się poznać polskiej publiczności, czy to poprzez koncert Sigur Rós na Openerze w 2006 roku, czy promocję festiwalowego hitu Nói Albinói Dagura Kári, czy nieśmiałe wejście islandzkich kryminałów na polski rynek książki.

I nagle ta daleka i nieznana Islandia stała się modna, osnuta niewytłumaczalnym kultem opartym na obrazie wytworzonym w wyobraźni stęsknionego za odległymi krainami Europejczyka.

Członkom-założycielom Studenckiego Klubu Islandzkiego udało się pojechać na Islandię i skonfrontować te wyobrażenia z rzeczywistością. Jeśli wcześniej kraj ten wydawał się magiczny za sprawą legendarnych elfów i trolli, tajemniczość tego niemal księżycowego krajobrazu z pewnością nie mogła zawieść miłośników Islandii, choć każdy normalny człowiek nie powinien zachwycać się miejscem, gdzie przez pół roku panuje noc. Mi nie udało się wziąć udziału w tej wyprawie, bo zostałam członkiem SKI znacznie później. Ale wybiorę się tam w najbliższym czasie, zabierając ze sobą moje wyobrażenia o Islandii.

Wyprawa będzie miała miejsce w kolejnych odsłonach cyklu „Zapiski z podróży nieodbytej”, podczas której spróbujemy okiełznać tę krainę „wiecznego” dymu i śniegu.

Tekst został opublikowany po raz pierwszy w 2014 roku, na łamach internetowego czasopisma Magazyn (już nieistniejącego), a rok później wraz z całym cyklem – dzięki uprzejmości Marcina Kozickiego na stronie Stacja Islandia. Resztę cyklu można znaleźć w kategorii “Zapiski z podróży nieodbytej” oraz na wspomnianej stronie Marcina.