Ziemniakożercy

Kartoflarze

tytuł oryginalny: Kartöfluæturnar
autor: Tyrfingur Tyrfingsson
tłumaczenie: Agnieszka Klimko
reżyseria: Michał Zdunik
premiera: 23.11.2020
obsada: Krzysztof Szczepaniak, Marcin Stępniak, Katarzyna Herman, Anna Moskal, Karolina Charkiewicz

Rzadko kiedy islandzkie sztuki teatralne docierają do Polski. Właściwie Islandia nie ma wcale swojej reprezentacji w polskich teatrach, z drobnymi wyjątkami gościnnych projektów z udziałem islandzkich reżyserów czy odczytami . Te ostatnie faktycznie zdarzały się wielokrotnie w kilku polskich teatrach, choć wydaje się, że ważniejszym wyzwaniem było samo przetłumaczenie tekstu, niż jego interpretacja dokonana przez polskiego reżysera.

I to właśnie dzięki odczytowi polski widz ma okazję zapoznać się z debiutancką sztuką Kartoflarze Tyrfingura Tyrfingssona, młodego, ale uznanego już na arenie międzynarodowej twórcy z Islandii.  W Polsce jest to oczywiście nazwisko anonimowe, ale niewielu dramatopisarzy czy reżyserów z obszaru nordyckiego zaistniało na stałe w polskim teatrze. Znamy oczywiście wielkich reprezentantów teatru skandynawskiego przełomu XIX i XX wieku: Augusta Strindberga i Henryka Ibsena. Ale nawet oni, choć uznani klasycy, dawno pokryli się patyną, a ich sztuki – choć pod wieloma względami uniwersalne – niekoniecznie odpowiadają na wyzwania dzisiejszego społeczeństwa. Dyletant musi jednak posłużyć się szkolną wiedzą, by mieć choć namiastkę aparatu interpretacyjno-analitycznego do odebrania współczesnej sztuki islandzkiej.

I faktycznie, można byłoby powiedzieć, że Kartoflarze to dzisiejsza wersja Nory. Dramat rodzinny, rozgrywający się w czterech ścianach ciężkich od wspomnień, dotyka problemów społecznych i tematów tabu dokładnie tak, jak Dom lalki Ibsena sto lat temu. Zamiast jednej wyrazistej bohaterki takiej jak Nora mamy w sztuce Tyrfingssona trzy kobiety: Lisę, Brunę i Kristin. Ta pierwsza jest bez wątpienia postacią wiodącą, matką i gospodynią domu, w którym rozgrywa się cały dramat. Niegdyś pielęgniarka pomagająca na wojnie w Jugosławii, za co w nagrodę otrzymała Order Sokoła, w istocie daleka jest od bohaterstwa i krytykowana przez własne dzieci: Brunę, oraz pasierba Mikaela za brak macierzyńskiej troski, za którą została chwalona w Kosowie. Z pozoru silna i niezależna kobieta, nosi brzemię dawno popełnionych błędów i niepowodzeń. Matka, która nie potrafi słuchać, babcia, która nie chce zajmować się własnym wnukiem, dojrzała kobieta, która bez skrupułów zaleca się do młodszych mężczyzn. A mimo to pełna krytycyzmu i surowości względem innych: Lisy, która nie była idealną córką, Mikaela, który nie potrafi dorosnąć, czy Hossiego, który przejawia upodobanie do strojów i zabawek dziewczęcych.

Mieszkającą samotnie Lisę odwiedzają kolejno nowi członkowie rodziny, a z każdą wizytą dramat eskaluje. Najpierw Bruna przyprowadza jej wnuka pod opiekę, choć robi to po raz pierwszy i nie bez skrywanej niechęci. Potem Mikael, który po latach odwiedza macochę i przyznaje się, że dopuścił się gwałtu na swojej dziewczynie. Potem dom odwiedza poszkodowana Kristina, która informuje Lisę o zgłoszeniu przestępstwa, od czego starsza kobieta próbuje ją odwodzić. W końcu każdy bohater wykłada na stół swoje problemy i dawno skrywane emocje. Brunie nie układa się z partnerką, więc planuje ją zostawić, Mikael ucieka do Tajlandii, Kristina nie chce skazać ukochanego na więzienie, ale robi to ze względu na swojego ojca. Lisa wraca wspomnieniami do swojego dzieciństwa i robi rachunek własnego sumienia, przyznając się do stosunku seksualnego z młodszym mężczyzną, bliskiego kazirodztwu.

Głównym problemem rodziny nie jest jednak przestępstwo. Nie mówi się tu nawet wprost o potępieniu Mikaela za to, że dopuścił się gwałtu, a Lisa też nie okazuje skruchy za swoje przewinienia. Kryzys wynika z nieprzepracowanych błędów i porażek, głównie na tle erotycznym. Choć seksualność sama w sobie nie stanowi tematu tabu (a mówi się o niej nawet niezwykle soczystym językiem), jest punktem wyjścia do tragedii każdego z osobna. Problem molestowania, aktu seksualnego z członkiem rodziny, czy wreszcie (pozornie neutralnie przedstawiona) kwestia homo- czy transseksualizmu stają się osią dramatu nie po to, żeby krytykować czy kwestionować pewne zachowania społeczne, lecz by pokazać ich wpływ na dalsze poczynania jednostek. Paradoksalnie tematem tabu jest macierzyństwo, słuchanie drugiej osoby, bezinteresowność czy wsparcie, którego każdy z bohaterów desperacko potrzebuje. Jedni wyrażają to wprost, jak Bruna, a inni maskują tę potrzebę nonszalanckim czy wręcz ignoranckim zachowaniem, jak Mikael.

Tekst, czytany przez socjologa, może być analizą współczesnej rodziny, która nie potrafi uporać sobie z rozszczepieniem wymaganych przez tradycję więzi. Jak twierdzi Adam Ostolski, problemem nie jest jednak próba przełamywania tabu czy oswajania się z kwestiami powszechnie uznawanymi za niewybaczalne. Wbrew ogólnemu przekonaniu, otwartość i liberalizm nie przyczyniają się do kryzysu wartości, a wręcz odwrotnie: ślepe dążenie do zachowania wbrew temu, co moralnie akceptowalne wynika z niepotrzebnie surowych ograniczeń, jakie narzuca nam społeczeństwo. Nie oznacza to bynajmniej, że bohaterowie mogą wymigać się od kary, choć nie są jedynymi winnymi popełnionych błędów.

Tytułowe kartofle to najbardziej błaha z rzeczy, które możemy sobie wyobrazić. Ten nudny i bezbarwny atrybut codzienności staje się jednak prostym łącznikiem członków rodziny: dla Lisy jest wspomnieniem własnego ojca, dla Hossiego prostym i pożywnym posiłkiem, dla innych – nadzieją na normalność w postaci wspólnego, rodzinnego obiadu. To także sygnał, że zjadaczami kartofli, dzielącymi podobne problemy czy dramaty, może być każdy z nas. Jest jednak w tytule sporo nacechowania pejoratywnego. Oryginalnie Kartöfluæturnar wywodzi się od czasownika eta, tłumaczonego jako “żreć”. A więc tytułowi kartoflarze to nie zjadacze kartofli jak na słynnym obrazie van Gogha (do którego swoją drogą chętnie odwołuje się sam autor tekstu), ale ziemniakożercy. Co ciekawe, pierwotne tłumaczenie sztuki w przekładzie Agnieszki Klimko zakładało właśnie taką wersję tytułu, jednak w czasie produkcji zmieniono zdanie. Problemy rodzinne to więc nie kartofel powszedni, które zjadamy w intencji kolejnego, zwykłego dnia. To raczej twardy ziemniak do zgryzienia, na który my, prości grzesznicy, rzucamy się łapczywie. Słowem: zżeramy rzeczywistość bez głębszego zastanowienia nad nią.

O ziemniakach dramatycznie - Wiadomości
Vincent van Gogh, „Jedzący ziemniaki”, 1885, Van Gogh Museum, Amsterdam, zdj. dzięki uprzejmości wydawnictwa Arkady, foto: Onet

Sztuka powinna więc pozostawić w nas jakiś odcisk, wrażenie. Może szokować, obrzydzać, może też zaskakiwać. Reżyser czytania, Michał Zdunik, przyznaje, że tekst Tyrfingssona był dla niego dobrą okazją do zrewidowania własnej wizji Islandii jako raju na ziemi. Nawet podczas dyskusji po premierze odwoływano się do strajku kobiet z 1975 jako punktu wyjścia do niezależności  i wyjątkowej pozycji Islandek w swoim społeczeństwie. Wydaje mi się jednak, że ów mit społecznie lepiej rozwiniętej Islandii to tylko efekt autopromocji zakompleksionego narodu, który jeszcze niedawno składał się z samych zjadaczy kartofli. Choć dziś Islandia uznawana jest za wzór w kwestiach społeczno-światopoglądowych, nie da się zaprzeczyć faktom, że nie brakuje tam także przemocy, gwałtu, dyskryminacji, niesprawiedliwości. Nie potrafię też zgodzić się z treścią opisu sztuki, w którym Lisę nazywa się feministką. W dramacie rodzinnym brak miejsca na jej współczucie czy akt solidarności z drugą kobietą. Zgwałcona Kristin nie może liczyć na słowo otuchy, zostaje jedynie poczęstowana wódką i zachęcona do wycofania swoich zeznań. Wolność jednej kobiety kończy się tam, gdzie powinna zaczynać swoboda drugiej, tak się jednak nie dzieje. Nie tym razem. Na czym polega więc podobieństwo do Nory? Czy pozostawienie swojej rodziny na rzecz samorozwoju i wolności dzisiaj przyjęte byłoby tak samo pozytywnie, jak w dniu premiery sztuki Ibsena?

Podczas dyskusji wielokrotnie padało określenie estetyki czy stylistyki nordyckiego noir. Ciekawa jestem, co dokładnie socjolog Adam Ostolski miał tu nam myśli. Jeśli chodziło mu o nastrój panujący w domu Lisy i nieumiejętność znalezienia porozumienia między bohaterami, faktycznie moglibyśmy znaleźć nawiązanie do charakterystyki tego gatunku, z indywidualizmem głównego bohatera czy kryzysem komórki społecznej na czele. Mamy też element zbrodni, a przynajmniej wachlarz przestępstw: gwałt, kazirodztwo, molestowanie, nieudana próba samobójcza, jednak nie są one celem narracji, ale jej środkiem literackim. Mroczne dusze głównych bohaterów brane są na warsztat psychologa czy socjologa, nie znajdziemy tu jednak psychiki typowej dla seryjnego mordercy czy bezpardonowego stróża prawa.

Kartoflarze to opowieść o codzienności. To pozbawiony idealizacji czy nawet koloryzacji portret grupowy rodziny z pozoru normalnej, bezproblemowej. Pod grubą skórką kryją się jednak liczne skazy, które powodują psucie się od środka. Wydaje się, że zarobaczone miejsca, a nawet zgniliznę, można sprytnie wykroić nożykiem, lecz rozpoczętego już procesu psucia nie można zatrzymać. Ale my i tak wrzucamy do garnka nadkrojone kawałki, bo tak robili nasi rodzice i dziadkowie.

źródło: Teatr Dramatyczny
Czytanie odbyło się w ramach projektu “Fabulamundi. Dramaturgia w Europie: Ponad granicami?”. Nagranie (dostępne tylko do niedzieli) można znaleźć tutaj:

https://youtu.be/FSQ_JyITlpE

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *